Benvenuto Cellini (1893)/Tom I/Rozdział XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas,
Paul Meurice
Tytuł Benvenuto Cellini
Podtytuł Romans
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1893
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Bliziński
Tytuł orygin. Ascanio ou l'Orfèvre du roi
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIII.
WŁADCZYNI KRÓLA.



Powiedzieliśmy, że Benvenuto wyszedł około godziny jedenastej rano z swojej pracowni, nie mówiąc gdzie się udawał.
My wszakże wiemy, że poszedł do Luwru oddać Franciszkowi I-mu wizytę, jaką Jego królewska mość zaszczycił go w pałacu kardynała Ferrare.
Król dotrzymał słowa.
Nazwisko Benvenuta Cellini było zapowiedziane służbie i wszystkie drzwi otwierały się przed nim; jednak ostatnie, to jest prowadzące do sali obrad, znalazł zamknięte.
Franciszek I-szy roztrząsał sprawy państwa ze znakomitszemi dygnitarzami królestwa, i chociaż wyraźny był rozkaz króla, nie śmiano wprowadzić Celliniego wśród poważnego zgromadzenia.
Bo też w istocie przedmiot toczących się rozpraw był ważny; dotąd mało mówiliśmy o sprawach ówczesnych Francyi, w przekonaniu, że nasze czytelniczki przekładają sprawy serca nad politykę; lecz nakoniec doszliśmy chwili, w której nie możemy się już cofnąć i jesteśmy zmuszeni rzucić okiem na Francyę i Hiszpanię, a raczej na Franciszka I-go i Karola V-go, gdyż w szesnastym wieku historya królów była historyą narodów.
W epoce, w której dzieje się nasze opowiadanie, przez grę tej politycznej huśtawki, której skutków obaj tak często doznawali, położenie Franciszka I-go polepszyło się a Karola V-go pogorszyło.
W istocie postać rzeczy bardzo się zmieniła od pamiętnego traktatu w Cambrai, którego dwie kobiety, Małgorzata Austryacka, ciotka Karola V go i księżna d’Angouléme, matka Franciszka I-go były przedstawicielkami.
Wedle tego traktatu, który był dopełnieniem Madryckiego, król hiszpański miał oddać Burgundyę królowi Francyi, ten zaś z swojej strony zrzec się miał hołdu Flandryi i Artois.
Nadto, dwaj młodzi książęta, którzy byli zakładnikami ojca swego Karola V-go, mieli być mu wróceni za sumę dwóch milionów talarów w złocie.
Nakoniec, dobra królowa Eleonora, siostra Karola V-go przyrzeczona naprzód konetablowi w nagrodę jego zdrady, następnie zaślubiona Franciszkowi I-mu, w zakład pokoju, miała powrócić na dwór Francuski z dwojgiem dzieci, którym tak tkliwie służyła za matkę.
Wszystko to spełniono z równą z jednej i drugiej strony sumiennością.
Lecz jak łatwo pojąć, zrzeczenie się praw do księstwa Medyolańskiego, wymuszone na Franciszku I-ym podczas jego niewoli, było tylko chwilowe.
Zaledwie odzyskał wolność, wzmocniwszy swoję potęgę, zwrócił znowu żądne oczy na Włochy.
Pragnąc znaleźć poparcie swoich pretensyj u dworu Rzymskiego, ożenił syna Henryka, który został delfinem przez śmierć starszego brata Franciszka — z Katarzyną de Medicis, siostrzenicą papieża Klemensa VII-go.
Na nieszczęście, w chwili gdy wszystkie przygotowania do wtargnięcia do Włoch przez króla zostały poczynione, papież Klemens VII-my umarł, a po nim nastąpił Aleksander Farnêse pod imieniem Pawła III-go.
Paweł III-ci postanowił nie pomagać ani stronnictwu cesarza, ani króla Francuskiego, a tylko utrzymywać równowagę pomiędzy Karolem V-ym i Franciszkiem I-ym.
Zabezpieczony z tej strony cesarz, przestał się niepokoić przygotowaniami Francyi, i sam przedsięwziął wyprawę przeciwko Tunisowi, zajętemu przez sławnego korsarza Khair-Eddina, przezwanego Barberussą, który wypędziwszy zeń Mulej-Hassana, pustoszył Sycylię.
Wyprawa udała się najzupełniej, i Karol V, zniszczywszy trzy czy cztery okręty admirałowi Solimana, wszedł z tryumfem do portu Neapolitańskiego.
Tam powziął wiadomość następującą, która jeszcze zwiększyła jego bezpieczeństwo: Karol III, książę Sabaudzki, jakkolwiek wuj ze strony matki Franciszka I-go, ulegając radom nowej swojej małżonki Beatriczy, córki Emmanuela króla Portugalskiego, zerwał z królem Francuskim przymierze — a gdy Franciszek I-szy na zasadzie dawnych traktatów z Karolem III-im, wezwał tegoż aby przyjął jego wojska, książę Sabaudzki odmówił, i Franciszek I-szy znalazł się w konieczności zdobycia przemocą przejścia przez Alpy, do których dotychczas dzięki swojemu sprzymierzeńcowi i krewnemu, miał dostęp otwarty.
Lecz nie wiele to przyniosło korzyści Karolowi V-mu, bo król Francuski w-ysłał tak śpiesznie armię na Sabaudyę, że jej książę ujrzał swoję prowincyę zajętą pierwej, nim się tego domyślił.
Brion, dowodzący armią zajął Chambery, ukazał się na wysokościach Alp i zagroził Piemontowi, w tej samej chwili, gdy Franciszek Sforza, przerażony zapewne wieścią o powodzeniach wojsk francuskich, umarł nagle, pozostawiając księstwo Medyolańskie bez dziedzica, a tem samem dając nie tylko łatwość ale jeszcze jedno prawo więcej odziedziczenia go Franciszkowi I-mu.
Brion posunął się dalej i zajął Turyn.
Tam zatrzymał się, rozłożył obóz nad brzegami Sésyi i czekał.
Karol V-ty ze swej strony, opuścił Neapol dla Rzymu.
Zwycięztwo jakie odniósł nad odwiecznemi nieprzyjaciółmi Chrystusa, zyskało mu tryumfalne wejście do stolicy chrześciańskiego świata.
To wejście tak rozdrażniło cesarza, że porzucając zwykłe umiarkowanie, oskarżył wobec całego konsystorza Franciszka I-go o herezyę, zasadzając to oskarżenie na protekcyi, jakiej tenże udzielał protestantom i na związku jaki zawarł z Turkami; a potem przypomniawszy swoje dawne spory z królem francuskim, w których podług niego, Franciszek I-szy zawsze był winnym, poprzysiągł zaciętą walkę swojemu szwagrowi.
Doznane dawniej nieszczęścia uczyniły teraz Franciszka I-go tak roztropnym, jak pierwej był nierozważnym.
Skoro przeto ujrzał się zagrożonym jednocześnie przez siły Hiszpanii i cesarstwa, pozostawił Annebaut’a w Turynie, Briona zaś przywołał z rozkazem strzeżenia całości granic.
Wszyscy ci, którzy znali charakter rycerski i przedsiebierczy Franciszka I-go, nie pojmowali tego odwrotu i sądzili, że ponieważ cofał się, naprzód już uważał się za zwyciężonego.
To mniemanie podniosło jeszcze dumę Karola V-go, stanął też osobiście na czele swojej armi, i postanowił zająć Francyę, wtargnąwszy od południa.
Wiadome są następstwa tego kroku: Marsylia, która oparła się konetablowi Bourbon i Pescaier’owi, dwom największym wodzom spółczesnymi z łatwością stawiła czoło Karolowi V-mu, wielkiemu politykowi, lecz miernemu wodzowi.
Karol V-ty mniej dbał o to, pozostawił Marsylię i chciał iść na Avignon; lecz Montmorency rozwinął przy zbiegu Rodanu i Duransy niezdobyty obóz, przeciwko któremu nadaremnie wysilał się Karol V-ty.
Nareszcie po sześciu tygodniach próżnych usiłowań, Karol V-ty odparty na wszystkich punktach i zagrożony zatamowaniem odwrotu, przyśpieszył go, co bardzo podobnem było do ucieczki, i omal nie wpadłszy w ręce nieprzyjaciela, z trudnością dostał się do Barcelony, gdzie przybył bez ludzi i pieniędzy.
Wówczas wszyscy ci, którzy oczekiwali końca tej sprawy, dla oświadczenia czyjej trzymają się strony, oświadczyli się przeciw Karolowi V-mu; Henryk VIII-my rozwiódł się z swoją żoną, Katarzyną Arragońską i zaślubił swoją kochankę Annę de Boulen; Soliman najechał Węgry i królestwo Neapolitańskie.
Książęta niemieccy, protestanccy, zawiązali tajemną ligę przeciwko cesarzowi.
Nareszcie mieszkańcy Gandawy, uprzykrzywszy sobie podatki, jakie bezustannie na nich nakładano, dla pokrycia wydatków łożonych na wojnę z Francyą, zbuntowali się i wysłali do Franciszka I-go posłów, prosząc aby stanął na ich czele.
Lecz wśród tylu niebezpieczeństw grożących Karolowi V-mu, nowe układy nastąpiły pomiędzy nim i Franciszkiem I-ym.
Obaj monarchowie widzieli się w Aigues-Mortes i Franciszek I-szy skłoniony do pokoju, którego potrzebę dla Francyi czuł dobrze, postanowił dochodzić odtąd wszystkiego nie w zbrojnych walkach, lecz przez przyjacielskie układy.
Miał więc zamiar uwiadomić Karola V-go o propozycyach Gandawczyków i ofiarować mu zarazem wolny przejazd przez Francyę, dla udania się do Flandryi.
Ten to przedmiot roztrząsała zgromadzona rada, w chwili gdy Benvenuto zapukał do drzwi.
Franciszek I-szy uwiadomiony o obecności swojego wielkiego złotnika, wiernie dotrzymując przyrzeczenia, rozkazał aby go wprowadzono.
Benvenuto więc słyszał koniec rozpraw.
— Tak panowie — mówił Fanciszek I-szy — tak, celem pana de Montmorency i mojem marzeniem, jest zawrzeć trwały związek z cesarzem, wznieść nasze obadwa trony nad całe chrześciaństwo i znieść wszystkie te korporacye, zgromadzenia narodowe, co mają pretensyę naznaczać granice naszej królewskiej władzy, odmawiając nam już to rąk, już to pieniędzy naszych poddanych. Mojem marzeniem jest obalić wszystkie te herezye, które trapią kościół święty; nakoniec połączyć wszystkie siły przeciwko nieprzyjaciołom Chrystusa; wypędzić Sułtana tureckiego z Konstantynopola, choćby tylko dla przekonania, że nie jest, jak twierdzą, moim sprzymierzeńcem i założyć w jego stolicy drugie cesarstwo, współzawodniczące z pierwszem w potędze, świetności i rozległości. Oto moje „marzenia” panowie a dla tego tak je nazywam, ażeby nie dać się zbytecznie uwieść nadzieją powodzenia, i aby się zbytecznie nie zmartwić, wrazie jeżeli przyszłość okaże mi niepodobieństwo. Lecz gdyby się powiodło, konnetablu, gdybym miał Francyę i Turcyę, Paryż i Konstantynopol, Zachód i Wschód, przyznajcie panowie, żeby to było pięknie, olbrzymio, wspaniale!
— A więc, Najjaśniejszy panie — rzekł książę de Guise — już ostatecznie postanowiłeś odrzucić hołd ofiarowany ci przez Gandawczyków i zrzec się dawnych posiadłości domu Burgundzkiego?
— Tak jest, cesarz przekona się, że jestem równie szczerym sprzymierzeńcem, jak otwartym nieprzyjacielem. Lecz pojmujecie, że przedewszystkiem żądam oddania mi księstwa Medyolańskiego, należącego do mnie prawem spadku oraz przez inwestyturę cesarzy, i na honor, mieć je będę; lecz spodziewam się, bez zerwania związków przyjaźni z moim bratem Karolem.
— I dozwolisz Najjaśniejszy panie, Karolowi V-mu przejazdu przez Francyę, dla ukarania zbuntowanych Gandawczyków? — dodał Poyet.
— Tak, Mości kanclerzu — odrzekł król — wyślij dziś jeszcze pana de Frejus dla zaproszenia go w mojem imieniu. Pokażmy mu, że jesteśmy gotowi na wszystko dla zachowania pokoju. Lecz jeżeli chce wojny...
Straszliwy i majestatyczny gest towarzyszył tym słowom przerwanym na chwilę, gdyż Franciszek I-szy spostrzegł swojego złotnika, który skromnie stał przy drzwiach.
— Lecz jeżeli chce wojny — dodał — na mojego Jowisza, o którym Benvenuto przynosi mi wiadomość, przysięgam, że ją będzie miał krwawą, straszliwą, zaciętą. I coś tak zamyślony? jakże daleko jest mój Jowisz?
— Najjaśniejszy panie — odpowiedział Cellini — przynoszę ci model; lecz czy wiesz o czem myślałem patrząc i słuchając słów Waszej królewskiej mości? Myślałem o fontannie, nad którą wznosiłaby się statua kolosalna sześćdziesiąt stóp wysoka, która w prawej ręce trzymałaby strzaskaną włócznię, a lewą opierała się na rękojeści miecza. Ta statua, Najjaśniejszy panie, przedstawiałaby Marsa, to jest Waszą królewską mość; zaś na czterech narożnikach podstawy tej statui, byłyby cztery siedzące figury; poezya, malarstwo, rzeźbiarstwo i szczodrość. Oto jest przedmiot mojej zadumy, Najjaśniejszy panie.
— Który ożywisz w marmurze lub bronzie, Benvenuto; chcę tego — rzekł król tonem rozkazu, lecz uśmiechając się z otwartą uprzejmością.
Cała rada rozkaz pochwaliła, gdyż każdy uważał króla godnym statui a statuę godną króla.
— A tymczasem — rzekł król — obaczmy naszego Jowisza.
Benvenuto wyjął model z pod płaszcza i postawił go na stole, około którego toczyła się niedawno rozprawa o losach świata.
Franciszek I-szy oglądał go przez chwilę z uwielbieniem, o którem nie można było wątpić.
— Znalazłem nakoniec — zawołał — człowieka podług mojego serca; potem uderzając po ramieniu Benvenuta. — Mój przyjacielu — mówił dalej — nie wiem kto doznaje więcej szczęścia, czy monarcha co znajduje artystę uprzedzającego wszystkie jego myśli, słowem takiego jak ty, mój Cellini, czy artysta znajdujący monarchę zdolnego go pojąć, zrozumieć? Zdaje się, że moja rozkosz jest większa.
— Nie śmiem spierać się z Waszą, królewską mością — rzekł Cellini — jednakże...
— No, powiedzmy sobie, mój przyjacielu, że obaj równej doznajemy przyjemności...
— Najjaśniejszy panie, nazwałeś mię swoim przyjacielem — rzekł Benvenuto — ten wyraz stokrotnie wynagradza mię za wszystko co uczyniłem dla Waszej królewskiej mości, za wszystko co mogę jeszcze dla Niego uczynić.
— A więc chcę cię przekonać, że nie próżne słowo wymknęło się z ust moich, i że jeżeli nazwałem cię moim przyjacielem, to dla tego, że jesteś nim rzeczywiście. Ukończ jak będziesz mógł najprędzej mojego Jowisza, a daję ci słowo szlacheckie, że o cokolwiek będziesz mnie prosił przynosząc go, otrzymasz, jeżeli tylko ręka królewska będzie mogła tego dosięgnąć. Rozumiecie mnie panowie, a jeżelibym zapomniał mojej obietnicy, chciejcie mi ją przypomnieć.
— Najjaśniejszy panie — zawołał Benvenuto — jesteś wielkim i szlachetnym królem, wstydzę się, że tak mało mogę uczynić dla Ciebie, kiedy tyle czynisz dla mnie.
Potem ucałowawszy rękę, którą król mu podał, Benvenuto Cellini wziął statuę swojego Jowisza i wyszedł z sali narad z sercem pełnem dumy i radości.
Wychodząc z Luwru, spotkał Primaticcia tam właśnie idącego.
— Gdzie spieszysz tak wesoło, kochany Benvenuto? — rzekł Primaticcio do Celliniego, który przechodził nie widząc go.
— A! to ty Francesco — zawołał Cellini. — Tak, masz słuszność, jestem uradowany, gdyż widziałem naszego wielkiego, naszego wspaniałego Franciszka I-go.
— A czy widziałeś panią d’Etampes? — zapytał Primaticcio.
— Przemawiał do mnie słowy, których nie śmiem powtórzyć, Francesco, chociaż powiadają, że skromność nie jest moim głównym przymiotem.
— Lecz co ci powiedziała pani d’Etampes?
— Nazwał mię swoim przyjacielem, pojmujesz Francesco? Mówił ze raną poufale tak jak rozmawia z swoimi marszałkami. Nakoniec oświadczył, że gdy ukończę mojego Jowisza, będę mógł prosić go o co będę chciał i naprzód zgadza się na wszystko.
— Lecz co ci przyrzekła pani d’Etampos?
— Jakiż dziwak z ciebie, Francesco.
— Dla czego?
— Mówisz mi tylko o pani d’Etampes, gdy ja ci mówię o królu.
— Ponieważ znam dwór lepiej aniżeli ty Benvenuto; ponieważ będąc twoim ziomkiem i przyjacielem, chcę cię wybawić od wielkiego niebezpieczeństwa. Posłuchaj mnie: księżna d’Etampes jest twoją nieprzyjaciołką, śmiertelną nieprzyjaciołką; mówiłem ci to już raz, choć wówczas domyślałem się tylko tego; dzisiaj zaś powtarzam to samo, gdyż jestem tego pewny. Obraziłeś tę kobietę i jeżeli nie ułagodzisz jej gniewu, zgubi cię pani d’Etampes. Benvenuto, posłuchaj dobrze co ci powiem, pani d’Etampes jest królową króla.
— Co też mi gadasz! — zawołał Cellini śmiejąc się. Ja ją obraziłem, panią d’Etampes!.. a to jakim sposobem?
— O! znam ciebie, Benvenuto, spodziewałem się, że nie domyślałeś się jej nienawiści ku tobie, gdyż dowiedz się, że cię nienawidzi.
— Cóż chcesz abym na to poradził?
— Co chcę? Chcę aby dworak ocalił rzeźbiarza.
— Ja dworakiem! zalotnicy — zawołał Cellini.
— Niesprawiedliwym jesteś, Benvenuto — rzekł z uśmiechem Primaticcio — pani d’Etampes jest bardzo piękny, każdy artysta musi to przyznać.
— Ja też przyznaję — rzekł Benvenuto.
— A więc powiedz to jej, jej samej, a nie mnie. Nie potrzeba więcej, ażebyś został jej najlepszym przyjacielem. Zraniłeś ją przez kaprys artysty, do ciebie więc należy uczynić pierwszy krok.
— Jeżeli zraniłem ją — rzekł Cellini — to bez zamiaru a raczej bez złośliwości. Wyrzekła do mnie kilka słów uszczypliwych, na które nie zasługiwałem; użyłem przeto prawa odwetu.
— Mniejsza o to! zapomnij co do ciebie powiedziała, i każ jej zapomnieć co jej odrzekłeś. Powtarzam ci, jest potężna, mściwa, i panuje nad sercem króla, który lubi sztuki, lecz nad nie miłość przekłada. Pożałujesz twojej śmiałości Benvenuto, narobi ci nieprzyjaciół: ona to już dodała prewotowi odwagi do opierania ci się; i oto właśnie ja wyjeżdżam do Włoch; udaję się do Rzymu z jej rozkazu. Ta podróż, Benvenuto, jest wymierzona dla szkodzenia ci; ja sam, twój przyjaciel, jestem zmuszony służyć za narzędzie do tej nienawiści.
— Po co jedziesz do Rzymu?
— Po co jadę? Obiecałeś królowi rywalizować ze starożytnemi mistrzami, i wiem, że jesteś zdolny dotrzymać obietnicy; lecz księżna sądzi, że przechwalałeś się tylko, i bezwątpienia dla pogromienia cię przez porównanie, wysyła mnie, malarza, abym odlał w Rzymie najpiękniejsze posągi starożytnych, Laokoona, Wenery i mnóstwa innych!
— Jestto w istocie okropne wyrafinowanie nienawiści — rzekł Benvenuto, który pomimo dobrej opinii jaką miał o sobie, nie był zupełnie spokojnym, dowiedziawszy się, że miano porównywać jego dzieła z utworami największych mistrzów — lecz ustąpić kobiecie — dodał ściskając pięści — nigdy, nigdy!
— Kto ci mówi o ustąpieniu! ja ci podam sposób. Askanio jej się podobał; chce aby pracował dla niej i poleciła mi abym jej go przyprowadził. Nic więc dziwnego, jeżeli będziesz towarzyszył twojemu uczniowi do pałacu Étampes, dla przedstawienia go osobiście pięknej księżnej. Korzystaj ze sposobności; weź z sobą jaki z tych cudownych klejnotów, jakie ty tylko tworzyć potrafisz, pokażesz go naprzód, potem gdy ujrzysz, że jej oczy błyszczą spoglądając nań, ofiarujesz jako dar zaledwie jej godny; wtedy przyjmie go, podziękuje wdzięcznie, uczyni ci w zamian jaki podarunek godny ciebie i tym sposobem pozyskasz jej względy. Jeżeli przeciwnie będziesz miał w tej kobiecie nieprzyjaciołkę, wyrzecz się odtąd wszystkich wielkich nadziei o jakich marzysz. Niestety! i ja także byłem zmuszony uniżyć się na chwilę, ażeby tem wyżej wznieść się później. Aż dotąd widziałem jak przekładano tego bazgracza Roso, stawiano go zawsze i wszędzie nademnie, a nawet mianowano go Intendentem korony.
— Niesprawiedliwym jesteś względem niego, Francesco — rzekł Cellini, niezdolny ukryć swojej myśli — Rosso jest wielkim malarzem.
— Tak sądzisz?
— Jestem pewny.
— E! i ja także jestem pewny — rzekł Primaticcio i właśnie dla togo go nienawidzę. Otóż używano go na pognębienie mnie; zacząłem pochlebiać ich nędznej próżności, i teraz jestem wielkim Primaticcio, którego używają z kolei na pognębienie ciebie. Uczyń więc tak jak ja, Benvenuto, nie pożałujesz, że usłuchałeś przyjaciela. Błagam cię o to dla ciebie i dla mnie, błagam cię w imię twojej sławy i przyszłości, które własnemi dłońmi obalisz, jeżeli będziesz trwał w uporze.
— To będzie trudno! — rzekł Benvenuto Cellini, który jednakże widocznie zaczynał ustępować.
— Uczyń to, Benveuuto — dodał Primaticcio — jeżeli nie dla siebie, to dla naszego wielkiego króla. Czy chcesz zakrwawić mu serce, stawiając go w konieczności wybierania pomiędzy faworytą, którą kocha i artystą, którego uwielbia?
— A więc, niech i tak będzie! dla króla uczynię to — zawołał Cellini, ucieszony, że znalazł w obliczu swojej miłości własnej dostateczną wymówkę.
— To co innego! — rzekł Primaticcio. A teraz pojmujesz Cellini, że gdyby jedno słowo tej rozmowy doszło do księżnej, byłbym zgubiony.
— O! — rzekł Benvenuto — spodziewam się, że jesteś spokojny.
— Niech Benvenuto da swoje słowo, a wszystko skończone — rzekł Primaticcio.
— Masz je...
— O tak, dobrze! bądź więc zdrów bracie.
— Szczęśliwej podróży!
— Szczęśliwego powodzenia!
I dwaj przyjaciele po raz ostatni uścisnąwszy dłonie, rozłączyli się.

KONIEC TOMU PIERWSZEGO.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Paul Meurice, Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Józef Bliziński.