Benvenuto Cellini (1893)/Tom III/Rozdział I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas,
Paul Meurice
Tytuł Benvenuto Cellini
Podtytuł Romans
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1893
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Bliziński
Tytuł orygin. Ascanio ou l'Orfèvre du roi
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ I.
WIDMO MNICHA.



Pomiędzy mieszkańcami Nesle panowało wielkie zamieszanie.
Widmo mnicha, ów odwieczny fantastyczny gospodarz klasztoru, na którego rozwalinach wzniósł się pałac Amaurego, pojawiło się znowu od dni kilku.
Pani Perrina widziała go przechadzającego się w nocy w ogrodzie wielkiego Nesle, był ubrany w długiej białej szacie, nić zostawiał po sobie żadnego śladu stąpań, nie wydawał najlżejszego szelestu.
Pani Perrina w skutek zniknienia Blanki i oddalenia Pulcherii, której pobyt obecnie stał się zbytecznym, nareszcie w skutek nieobecności prewota, została samodzielną panią małego Nesle; bo jakieśmy to już nadmienili, ogrodnik Rembaut równie jak jego pomocnicy, najmowani byli dziennie przez oszczędność pana d’Estourville; Perrina przeto została samowładną królową małego Nesle, lecz zarazem królową skazaną na odosobnienie, tak dalece, że po całych dniach się nudziła i umierała co noc z przestrachu.
Znalazła wszakże środek zaradczy przynajmniej we dnie; przyjaźń z panią Rupertą ułatwiła jej wstęp do wielkiego Nesle.
Gdy więc oświadczyła chęć odwiedzenia swojej sąsiadki, zgodziła się ona najchętniej.
Bywając u sąsiadki, pani Perrina weszła również w stosunki z sąsiadami.
Perrina była to sobie otyła kumoszka trzydziestosześcioletnia, przyznawała się wszakże tylko do dwudziestu dziewięciu.
Gruba, tłusta, pulchna, świeża, zawsze ujmująca, była pożądaną w warsztacie, gdzie kuło, piłowało, toczyło, cyzelowało dziesięciu do dwudziestu czeladzi wesoło żyjących, lubiących grę w niedziele, wino w niedziele i święta, a płeć piękną zawsze.
Tak więc trzej nasi dawni znajomi, po kilku dniach ranieni zostali strzałami kupidyna.
Byli to: mały Jaś, Szymon mańkut i memiec Hermann.
Co do Askania, Jakóba Aubry i Pagola, ich serca już były zajęte.
Inni czeladnicy być może, że ulegli wpływowi tego ognia gregoryańskiego, lecz bezwątpienia uznawszy podrzędnem położenie swoje, zaleli te iskry wodą, pokory, zanim się pożar zajął.
Jaś kochał się jak cherubin; pani Perrina była niewiastą zbyt rozsądną, aby miała być wzajemną na podobną miłość.
Szymon mańkut przedstawiał jej przyszłość pewniejszą i stalszą, lecz pani Perrina była nader zabobonną,.
Perrina spostrzegła, że Szymon żegnał się lewą ręką; wniosła zatem, że podpisze lewą ręką akt ślubny.
A przekonanie jej szeptało, że znak krzyża świętego lewą ręką zrobiony, służy raczej do zatraty jak zbawienia duszy, i nikt by jej nie wybił z głowy, że akt ślubny podpisany lewą ręki tylko nieszczęście ściąga na oboje małżonków; przeto pani Perrina nie wymieniając powodów swojego wstrętu, przyjęła oświadczenia Szymona w taki sposób, że mu odjęła wszelką nadzieję na przyszłość.
Pozostał więc tylko Herman.
Herman nie był młokosem jak Jasio, ani upośledzonym od natury jak Szymon mańkut; w całem ułożeniu Hermana malowała się szczerość, poczciwość, i to bardzo się podobało Permie.
Przytem Herman nie miał prawej ręki po lewej stronie i odwrotnie, lecz władając śmiało jak jedną tak drugą zarówno, zdawało się raczej, że posiada dwie prawe ręce.
Nadto był to mężczyzna dorodny w pospolite m pojęciu.
Pani Perrina zatem wybrała sobie Hermana.
Lubo dotąd ani mową ani wyrazem twarzy nie dała mu poznać, jednak płomień miłosny żarzył się w sercu poczciwego niemca, a podniecany codziennym widokiem Perriny, zmienił się w prawdziwy wulkan.
Herman lubo zaczął nareszcie dostrzegać pierwszeństwo swoje, oczekiwał jednak jeszcze stosownej pory i pewniejszych oznak wzajemności do oświadczenia się. Pani Perrina zrozumiała to ociąganie i pewnego wieczora w chwili pożegnania, widząc go bardzo wzruszonym, przez litość ścisnęła mu rękę.
Herman upojony radością, odpowiedział podobnąż oznaką serdeczności; lecz jakże się ździwił gdy Perrina krzyknęła przeraźliwie.
Herman bowiem w uniesieniu szczęścia nie pomiarkował siły swej ręki.
W mniemaniu, że im mocniej ściśnie, tem silniejsze da wyobrażenie o gwałtowności swych uczuć, ledwo nie zgniótł na miazgę ręki gospodyni prewota.
Herman stanął jak wryty gdy Perrina wrzasnęła z bólu, ta jednak nie chcąc go zmieszać, w chwili gdy właśnie po raz pierwszy ośmielił się okazać jej uczucia swoje, uśmiechnęła się i prostując palce chwilowo przygniecione, rzekła: — To nic panie Herman; to nic.
— Bardzo przepraszam pannę Perrinę — odezwał się Niemiec — bo ja tak mocno ją kocham, jak mocno jej rękę ścisnąłem; przepraszam po tysiąc razy.
— Niema za co panie Herman, nie ma za co. Spodziewam się, że miłość jego jest uczciwą, przeto uczciwa kobieta rumienić się jej nie potrzebuje.
— O mój Boże, o mój Boże! — odrzekł Herman — tak się spodziewam, że moje zamiary są uczciwe panno Perrino, tylko że dotąd jeszcze nie ośmieliłem się z nią mówić o tej miłości, lecz ponieważ już się to stało, wyznaję więc, że cię kocham, i bardzo nawet kocham panno Perrino.
— I ja też — odpowiedziała pieszczotliwie Perrina, wyznaję panu, ponieważ go uważam za uczciwego młodzieńca, niezdolnego zniesławić biednej kobiety... że... o! mój Boże!... jakże to powiedzieć?...
— O powiedz! powiedz pani! — zawołał Herman.
— A więc... lecz nie, nie powinnam tego mówić.
— Dla czego?
— Tak, wyznać muszę, iż miłość pańska nie jest mi obojętną.
— O mój Boże! — zawołał Niemiec w upojeniu radości.
Tedy pewnego wieczora gdy Julieta małego Neslu odprowadzała swojego Romea do schodów sąsiedniego pałacu, spostrzegła wracając sama około furtki ogrodu, widmo w bieli, które podług zdania godnej guwernantki, było duchem pokutującego mnicha.
Zbytecznem byłoby nadmieniać, że pani Perrina wróciła na wpół umarła ze strachu i zabarykadowała się w swoim pokoju.
Nazajutrz czeladź Benvenuta zawiadomioną została o nocnem widmie.
Dodać wypada, że pani Perrina opowiedziała prosto cały wypadek bez żadnych szczegółów.
Mnich pokutujący jej się pokazał i otóż wszystko.
Nadaremnie ją wypytywano, gdzie? o której porze? czy sama go widziała? nic ona na to nie odpowiadała.
Przez cały dzień w wielkim Nesle o niczem nie mówiono, jak o mnichu pokutującym.
Jedni wierzyli w to zjawisko, drudzy z niego szydzili.
Uważano, że Askanio trzymał stronę ostatnich i przewodniczył niedowiarkom.
Wieczorem zebrali się wszyscy w drugim dziedzińcu małego Nesle.
Pani Perrina pytana z rana o mnicha pokutującego, prosiła o cały dzień czasu do odświeżenia wszystkich wspomnień, z nadejściem więc wieczoru oświadczyła gotowość opowiedzenia tej okropnej legendy.
Perrina równie jak dramaturgowie tegocześni, znała dokładnie prawidła przedstawień scenicznych, wiedziała dobrze, że historye o widmach tracą cały swój urok, gdy są opowiadane przy świetle słonecznem, przeciwnie, zaś w porze nocnej sprawiają nadzwyczajne wrażenie.
Słuchaczami byli: Herman obok niej z prawej strony, pani Ruperta z lewej, Pagolo i Katarzyna siedzący przy sobie, Jakób Aubry zaś leżał na murawie pomiędzy małym Jasiem i Szymonem mańkutem.
Co się tycze Askania, ten oświadczył, iż nielubi żadnych baśni babskich, przeto i tej słuchać nie będzie.
— A więc — rzekł Herman, gdy się wszyscy skupili około Perriny; a więc panna raczysz nam opowiedzieć historyę mnicha pokutującego.
— Tak — odpowiedziała Perrina — lecz muszę was uprzedzić, że to jest okropna historya, którą może nie dobrze czynię opowiadając o tej porze; lecz ponieważ jesteśmy nabożnymi, lubo pomiędzy nami znajdują się być może niedowiarki, ale pan Herman jest tak silny, że odpędziłby samego szatana, zaczynam więc.
— Przepraszam pannę — odezwał się Herman, lecz jeżeliby tu szatan miał się ukazać, uprzedzam, proszę na mnie nie liczyć; wprawdzie gotów jestem się spotkać z człowiekiem, ale nie z dyabłem.
— A więc ja się z nim bić będę — odezwał się Jakób Aubry. — Mów więc panna i nieobawiaj się niczego.
— Czy do tej historyi wchodzi węglarz? — zapytał Herman.
— Węglarz? wcale nie — odpowiedziała ochmistrzyni.
— O to dobrze, ale mniejsza o to.
— Dla czegóż pan o to pytasz?
— Bo w historyach niemieckich zawsze węglarz występuje, lecz mniejsza o niego, dla tego i panny historya może być bardzo piękną; zacznij więc.
— Trzeba wam wiedzieć — odezwała się pani Perrina, iż na tym samym miejscu gdzie teraz jesteśmy, stał przedtem klasztor zakonników, którzy wszyscy byli ludźmi dorodnymi, najniższy z nich był wzrostu pana Hermana.
— Do kata! śliczne zgromadzenie — przerwał Jakób Aubry.
— Cicho bądź gaduło — rzekła Katarzyna.
— Tak, cicho bądź — powtórzył Herman.
— Już ani słowa nie pisnę — mów pani dalej.
— Zwłaszcza przeor był przecudownym mężczyzną.
Wszyscy zakonnicy mieli prześliczne czarne połyskliwe brody i oczy iskrzące, lecz przeor miał brodę czarniejszą od drugich i oczy bardziej iskrzące; trzeba dodać, że owi czcigodni ojcowie nadzwyczaj pobożni, zachowywali ściśle regułę zakonną; nadto obdarzeni byli glosami tak melolodyjnemi, że kilkanaście mil zjeżdżano na nieszpory dla słyszenia ich śpiewów. Tak mi przynajmniej powiadano.
— Biedni zakonnicy! — odezwała się Ruperta.
— To bardzo zajmujące — rzekł Jakób Aubry.
— To cudowne — mówił Herman.
— Pewnego dnia — mówiła dalej Perrina zadowolona pochwałami jakiemi zaszczycano jej opowiadanie; przedstawiono przeorowi pięknego młodzieńca pragnącego wejść do nowicyatu; nie miał on jeszcze brody, lecz za to czarne wielkie oczy i długie czarne włosy lśniące jak jaspis; przyjęto go zatem bez trudności.
Piękny młodzian oświadczył, iż nazywa się Antonio i pragnął być użytym do służby przeora, na co don Enguerrant zezwolił najchętniej.
Mówiłam o piękności głosu zakonników, lecz Antonio przewyższał wszystkich dźwiękami i melodyą onego.
Gdy po raz pierwszy usłyszano go śpiewającego w pierwszą niedzielę pobytu jego w klasztorze, wszyscy obecni byli zachwyceni, a jednak ten głos miał w sobie coś co wzruszało i czarowało zarazem, dźwięk ten obudzał w sercu bardziej myśli światowe niżeli niebiańskie, lecz zakonnicy byli tak niewinni, że tylko osoby świeckie doznawały tych szczególnych wrażeń, a don Enguerrand wolny od wszelkiego wzruszenia podobnego rodzaju, o jakiem wspomnieliśmy, tak dalece był zadowolony z głosu Antonia, iż polecił, ażeby odtąd on jeden tylko śpiewał odpowiedzi na przemian z organem.
Zresztą postępowanie nowicysza było wzorowe, służył przeorowi gorliwie i pilnie.
Jedynie zarzucić mu było można ciągłe roztargnienie; ciągle ścigał wzrokiem przeora.
Don Enguerrand mawiał do niego:
— Antonio, czego tam patrzysz, Antonio?
— Patrzę na ciebie mój ojcze — odpowiadał młodzieniec.
— Patrz lepiej w książkę...
— Czegóż jeszcze patrzysz? Antonio spojrzyj w obraz Bogarodzicy...
— Gdzie znowu patrzysz?...
— Na ciebie patrzę mój ojcze.
— Antonio patrz na krzyż święty.
Prócz tego don Enguerrand zauważył czyniąc rachunek swojego sumienia, że od czasu przyjęcia Antonia, złe myśli nasuwały się mu częściej niż poprzednio.
Dawniej więcej nie zgrzeszył jak siedm razy dziennie, co jak wiadomo, jest liczbą świętych; obecnie zaś liczba ta dochodziła na dobę do dziesięciu, dwunastu, a nawet i piętnastu.
Usiłował poprawić się nazajutrz zacny człowiek przez modły, posty.
Lecz nadaremnie, im bardziej unikał błędów, tem bardziej w nie wpadał.
Nakoniec doszło do dwudziestu grzechów.
Biedny don Enguerrand tracił głowę; czuł dobrze, iż się naraża pomimowolnie na potępienie wieczne i zauważył (coby drugiego pocieszało, lecz jego bardziej jeszcze strwożyło), że jego najcnotliwsi zakonnicy ulegali temu samemu wpływowi, wpływowi dziwnemu, niesłychanemu, niepojętemu, niewiadomemu, tak dalece, że ich spowiedź, która dawniej trwała dwadzieścia minut lub pół godziny, teraz zabierała parę godzin czasu; z tej przyczyny nawet godzinę wieczerzy opóźniać musiano.
Gdy się to działo, wieść krążąca od miesiąca w okolicy, przedarła się do klasztoru: właściciel sąsiedniego zamku utracił córkę swoję Antonię; Antonia znikła pewnego wieczora, tak jak moja biedna Blanka; z różnicą tylko, że moja biedna Blanka jest aniołem, gdy tymczasem Antonia, zdaje się, że była opętaną od złego ducha.
Biedny pan szukał po górach i dolinach, tak jak pan prewot szukał Blanki.
Już tylko klasztor pozostał do przejrzenia, wiedząc on, że zły duch dla pewniejszego ukrycia się przed poszukiwaniem, wybiera najskrytsze miejsca, uprosił przez swojego spowiednika don Enguerranda, ażeby mu pozwolił zwiedzić klasztor. Przeor z chęcią przychylił się do tego żądania.
Być może, pomyślał, przez te odwiedziny wykryje się tajemnica, która od miesiąca tak szkodliwy wpływ na niego i jego towarzyszy wywiera.
Lecz wszelkie poszukiwania były nadaremne, już pan zamku zabierał się do odjazdu, gdy pewnego wieczora zakonnicy udając się do kaplicy na nabożeństwo, przechodzili około niego i don Enguerranda: patrzał on na nich obojętnym wzrokiem, wtem ujrzawszy ostatniego, krzyknął: Wielki Boże! to Antonia, to moja córka.
Antonia, (gdyż to ona była rzeczywiście), zbladła jak lilia.
— Co tu robisz pod tą świętą szatą?
— Co tu robię — odrzekła Antonia — kocham don Enguerranda.
— Wychodź nieszczęśliwa z tąd natychmiast! — zawołał ojciec.
— Wyjdę, tylko nieżywa mój ojcze — odpowiedziała Antonia.
Poczem, pomimo gróźb ojca, pobiegła do kaplicy i zajęła zwykłe miejsce.
Przeor stał jak skamieniały.
Rozgniewany ojciec chciał gonić za córką, lecz don Engerand błagał go, aby nie znieważał świętości miejsca i czekał na ukończenie nabożeństwa.
Ojciec zgodził się na to i poszedł za przeorem do kaplicy.
Zaczęto nieszpory, którym organ podobny głosowi boskiemu, przewodniczył uroczyście.
Śpiew przecudny, lecz złośliwością i goryczą napiętnowany, odpowiadał dźwiękom instrumentu; był to śpiew Antonii; serca wszystkich zadrżały.
Organ znów zaczął przygrywać, a swym poważnym i uroczystym tonem, zdawał się niweczyć urągającego się mu szydercę.
Nawzajem znów śpiew Antonii, jakby przyjmując to wyzwanie, stawał się coraz gwałtowniejszym, żałośniejszym lecz zarazem bezbożniejszym.
Obecni z trwogą oczekiwali wypadku tego przerażającego dyalogu, tej zamiany bluźnierstw i modłów, nakoniec tej dziwnej walki Boga z szatanem; w milczeniu zatem lecz drżący z przerażenia, słuchali gromów muzyki niebiańskiej, po każdej zwrotce bluźnierczego wiersza, głowy się pochylały przejęte trwogą gniewliwego organu.
Było to coś podobnego do piorunującego głosu, który się da słyszeć w dniu sądu ostatecznego.
Antonia mimo to usiłowała walczyć, lecz śpiew jej zmienił się nagle w okrzyk okropnie świszczący, podobny do śmiechu potępieńca i padła na podłogę kaplicy.
Gdy ją podniesiono, już nie żyła.
— Jezus Marya! — zawołała Ruperta.
— Biedna Antonia — rzekł Herman prostodusznie.
— Figlarka — pomruknął Jakób Aubry.
Co się tyczy innych słuchaczy, ci zachowali milczenie, tak wielki wpływ wywarło nawet na niedowiarkach opowiadanie Perriny.
Katarzyna otarła łzę, a Pagolo przeżegnał się.
— Gdy przeor — mówiła dalej Perrina, ujrzał potępieńca w pył obróconego, sądził poczciwiec, że na zawsze już został uwolniony od sideł szatana — lecz omylił się i tejże samej nocy gdy sen zaledwie sklejać zaczął mu powieki, przebudzony został szczękiem łańcuchów; z rozwarciem oczu spojrzał mimowolnie na drzwi, spostrzegł je otwierające się same i w tejże chwili widmo w białej szacie nowicyusza przystąpiło do jego loża i ująwszy go za rękę zawołało: „Jestem Antonia, Antonia, która cię kocha! Bóg nadał mi władzę nad tobą, ponieważ grzeszyłeś jeżeli nie uczynkiem, to myślą.” I co noc o północy, okropne nieprzebłagane widmo wracało, don Enguerrand nakoniec postanowił odbyć pielgrzymkę do ziemi Świętej i tam umarł ze szczególnego miłosierdzia Boskiego, w chwili gdy przyklękał przed grobem Zbawiciela.
Lecz duch Antonii nie przestawał dokazywać, zaczął on niepokoić zakonników, a ponieważ mało było takich, którzyby nie grzeszyli podobnie jak przeor, nawiedzał ich przeto w nocy, budził niespodzianie wrzeszcząc nad uszamj: „Jestem Antonia, Antonia, która cię kocha.”
Gdy będziecie przechodzić wieczorem ulicą, a ujrzycie za sobą kaptur biały lub szary, śpieszcie do domu, bo to mnich pokutujący, który czyha na zdobycz.
Po zburzeniu klasztoru i wzniesieniu murów zamku, sądzono, że widmo oddali się na zawsze, lecz przeciwnie, zdaje się, iż polubiło te miejsca.
W rozmaitych czasach ludzie widywali go...
I teraz! niech się Bóg nad nami zmiłuje, znów nieszczęsny potępieniec zaczyna się ukazywać.
— Niech Bóg nas broni od niego Amen — rzekła Ruperta żegnając się.
— Amen, powtórzył drżący Herman.
— Amen — rzekł Jakób Aubry ze śmiechem.
Każdy powtórzył amen głosem odpowiednim wrażeniu jakiego doznawał.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Paul Meurice, Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Józef Bliziński.