Benvenuto Cellini (1893)/Tom III/Rozdział II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas,
Paul Meurice
Tytuł Benvenuto Cellini
Podtytuł Romans
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1893
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Bliziński
Tytuł orygin. Ascanio ou l'Orfèvre du roi
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ II.
CO BYŁO WIDZIANE W NOCY Z WIERZCHOŁKA TOPOLI.



Nazajutrz, który był dniom powrotu z Fontainebleau, Ruperta oświadczyła swoim słuchaczom, że ma im ważną wiadomość udzielić.
Jak łatwo wnieść można, wszyscy ciekawi zgromadzili się o tej samej godzinie i w temże samem miejscu.
Swobodniej jeszcze oddano się przyjemności tego posiedzenia, ponieważ Benvenuto pisał do Askania, iż zabawi jeszcze trzy a nawet cztery dni, aby kazać przygotować salon, w którym zamierzał wystawić swego Jowisza, a którego to Jowisza, skoro tylko powróci, zaraz będzie z bronzu odlewał.
Prewot ze swej strony, zaledwie na chwilę ukazał się w Wielkim Nesle, zapytał czy niema jakich wiadomości o jego córce, a otrzymawszy od pani Perrine zapewnienie, iż nic nowego nie zaszło, powrócił bezzwłocznie do Châtelet.
Mieszkańcy Wielkiego i Małego Nesle, używali zatem niczem nie zakłóconej swobody, ponieważ ci, którzy mogli ją zakłócić, nie znajdowali się w domu.
Jakób Aubry zaś, pomimo schadzki umówionej z Gerwazą, na tenże sam wieczór, lecz ciekawość przemogła w nim nad miłością, a powiedziawszy prawdę, spodziewał się, że opowiadania Ruperty nie będąc tak rozwlekłe jak pani Perinne skończą się w samą porę, pozwolą mu zaspokoić ciekawość i stawić się potem w oznaczonej godzinie na schadzkę miłosną.
Otóż co Ruperta miała do opowiadania:
Historya pani Perrine nie dała jej spokoju noc całą, skoro znalazła się w swoim pokoju trzęsła się cała ze strachu, pomimo, że dla odpędzenia ducha Antonii, wszystkie relikwiarze włożyła pod poduszkę.
Drzwi mocno zabarykadowała, lecz to na nic się nie przydało, zanadto znała obyczaje duchów, wiedziała, że dla nich nie ma drzwi zamkniętych; byłaby z chęcią pozamykała okiennice, u okien wychodzących na ogrody wielkiego Nesle, lecz dawny właściciel zapomniał ich kazać założyć a nowy nie miał ochoty kosztów sobie przysparzać. Były wprawdzie firanki, lecz jak na złość, zdjęto je i oddano do prania.
Całe więc zabezpieczenie okna stanowiły cienkie przezroczyste szyby.
Ruperta wszedłszy do swego pokoju obejrzała łóżko, przetrzęsła szafy, jako też każdy kącik.
Wiedziała bardzo dobrze, że dyabeł niewiele miejsca potrzebuje, jak mu się podoba pod tulić ogon, schować pazury i rogi. Asmodeusz przecie przez długie lata siedział uwięziony w butelce.
W izbie nie było najmniejszego śladu ducha Ruperta spać się położyła cokolwiek uspokojona, lecz dla ostrożności pozostawiła palącą się lampę. Zaledwie legła w łóżku, gdy spojrzawszy w okno, ujrzała olbrzymi cień zasłaniający gwiazdy; księżyc bowiem był w ostatniej kwadrze.
Dobra Ruperta zadrżała i już miała krzyknąć o pomoc i zastukać do drzwi, w tem przypomniała sobie o olbrzymim posągu Marsa, który właśnie stał naprzeciw okna.
Spojrzała więc powtórnie z mniejszą obawą i rozpoznała dokładnie bożka wojny.
To chwilowo znów ją, uspokoiło i postanowiła zasnąć.
Lecz sen, ten skarb ubogiego, pożądany częstokroć od bogacza, nie zależy od naszej woli: Bóg otwiera mu co wieczór podwoje nieba, a on według swego dziwactwa i upodobania, nawiedza tego kto mu się podoba, nie słuchając wcale głosu wzywanego, pukając owszem do drzwi tych, co go się najmniej spodziewali.
Ruperta długo przyzywała go, a on jej nie słuchał.
Nakoniec około północy ogarnęło ją znużenie; myśli i tak zwykle nieuporządkowane, zerwały wątłą nić łączącą je ze sobą i rozproszyły się jak ziarnka różańca.
Tylko jej serce wzburzone obawą, nie przestało czuwać, lecz nareszcie i ono zasnęło; lampa paliła się ciągle.
Lecz jak każdy utwór ludzki, lampa zgasła w dwie godzin po zaśnięciu Ruperty, a to dla bardzo naturalnej przyczyny, to jest dla braku oleju; najprzód stopniowo traciła żywość światła, potem tylko migotała, na koniec wydawszy żywy płomień, zupełnie zagasła.
Właśnie w tej chwili Ruperta dręczona była okropnem marzeniem; śniło się jej, iż wracając wieczorem od Perriny ścigana była przez pokutującego mnicha; lecz szczęściem, iż wbrew zwyczajowi ludzi marzących, Rupertą odzyskała siłę młodzieńczą w nogach, i tak szybko zmykała, że widmo, które zdawało się nie stąpać lecz suwać po ziemi, nie dościgło jej, aż właśnie gdy, przestąpiwszy próg drzwi swoich, zamknęła mu one przed nosem. Ruperta ciągle we śnie słyszała jak się uskarżało i pukało do drzwi.
Lecz ona jak łatwo domyśleć się, nie kwapiła się drzwi otworzyć; zapaliła lampę, biegła po schodach mijając po trzy stopnie odrazu, weszła do swojego pokoju, położyła się w łóżko i lampę zagasiła.
Lecz właśnie w chwili gdy ją gasiła, spostrzegła głowę ducha w oknie; wspiął się po ścianie jak jaszczurka i usiłował dostać się oknem.
Rupertą słyszała drapanie pazurów po szybach.
Łatwo pojąć, że sen podobny mógł obudzić każdego.
Rupertą też przebudziła się z najeżonemi włosami, zlana zimnym potem. Roztworzyła oczy i z obłąkaniem zwróciła je na okno.
Wtedy wrzasnęła okropnie, gdyż ujrzała głowę Marsa, z której nosa, oczu i uszu buchały płomienie.
Sądziła z początku, że jeszcze śpi i że to dalszy ciąg sennego marzenia, lecz uszczypawszy się w rękę dla zapewnienia, istotnie przebudziła się, przeżegnała, następnie zmówiła trzy „Ojcze nasz” i dwa „Zdrowaś Marya”, a pomimo to straszliwe zjawisko nie znikło.
Ruperta zdobyła się jeszcze na tyle siły, że wyciągnęła drążek od miotły i wybijać w sufit zaczęła.
Herman sypiał nad nią, spodziewała się więc, że tem wezwaniem zbudzony silny niemiec, przybędzie jej na pomoc.
Lecz nadaremnie stukała, Herman nawet się nie odezwał.
Wtedy zmieniła kierunek drążka i zamiast w sufit stukała w podłogę, ażeby obudzić Pagola.
Pagolo sypiał pod nią, jak Herman nad nią; lecz Pagolo był równie głuchym jak Herman.
Ruperta tedy zamiast w górę, obróciła w bok zapały: Askanio sąsiadował z nią przez ścianę, zaczęła więc wybijać do niego rękojeścią miotły.
Lecz cisza panowała u Askania, zarówno jak u Pagola i Hermana. Widocznie zatem, że żadnego z nich w domu nie było.
Na chwilę Ruperta przypuściła, że duch mnicha porwał ich wszystkich. A ponieważ przypuszczenie to nie miało nic w sobie uspakajającego, a pewność, że nikt jej z pomocą nie przyjdzie wielkim ją strachem przejęła, postanowiła zatem przykryć się z głową i czekać zmiłowania bożego.
Czekała tak godzinę, półtory a może dwie nawet; lecz ponieważ cicho było zupełnie, uniosła więc kołdrę powolutku, spojrzała jednem okiem a następnie obydwoma.
Widzenie znikło. Głowa Marsa nie błyszczała, ciemność panowała dokoła.
Pomimo ciszy uspokajającej, pani Ruperta spać już tej nocy nie mogła. Zacna kobieta leżała z oczami otwartemi do chwili, aż dzień nastał i upewnił ją, że godzina duchów minęła.
Takie było opowiadanie Ruperty; trzeba jednak przyznać, że to co mówiła większe wywarło wrażenie, niż historya wczorajsza; a najbardziej byli przejęci Herman i Perrina, Pagolo i Katarzyna.
Obaj mężczyźni zaręczali, że nic nie słyszeli, lecz głosem tak niepewnym, że Jakób Aubry zanosił się od śmiechu.
Pani Perrina zaś i Katarzyna nie odzywały się zupełnie, tylko mieniły się okropnie na twarzy, i gdyby było trochę widniej, spostrzeżono by zapewne, że czerwoność nadzwyczajna następowała z kolei po bladości śmiertelnej.
— Więc pani Perrine, zaczęła Katarzyna, która pierwsza przyszła do siebie, utrzymujesz, że widziałaś duch mnicha, przechadzający się w ogrodach wielkiego Nesle?
— Tak jak ciebie widzę teraz, drogie dziecię, odparła pani Perrine.
— A pani Rupertą widziała głowę Marsa w płomieniach?
— Dotąd mam ją przed oczyma.
— Otóż to, rzekła pani Perrine, duch przeklęty obrał głowę Marsa na mieszkanie, a ponieważ i duch musi się przechadzać jak każdy z żyjących, o pewnych więc godzinach wychodzi, a gdy się utrudzi, to znowu wraca do głowy. Widzicie, bożkowie i złe duchy to się tak dobrze znają z sobą jak łotry na jarmarku; wszyscy są mieszkańcami piekła, i ten okropny bałwan Marsa jest przytułkiem mnicha pokutującego.
— Tak pani sądzisz? zapytał Herman.
— Jestem pewną panie Herman.
— Słowo honoru, to okropnie! — pomruknął Herman drżący.
— A więc wierzysz w widma Hermanie, rzekł d’Aubry.\
— Naturalnie że wierzę.
Jakób Aubry wzruszył ramionami; mimo to zamierzył zgłębić tajemnicę. Była to rzecz najłatwiejsza dla niego, gdyż wchodził i wychodził dowolnie z zamku. Postanowił zatem odłożyć odwiedziny Gerwazy do jutra, a tego wieczora pozostać w zamku aż do dziesiątej godziny; poczem niby pożegnawszy wszystkich udać iż wychodzi, temczasem pozostać ukrytym, a wlazłszy na wierzchołek topoli, starać się obznajmić z widmem.
Wszystko dokonał jak zamierzył.
Wyszedłszy z warsztatu sam jeden jak zwykle, trzasnął drzwiami od sieni z łoskotem, by dać poznać, że wychodzi, poczem szybko sunąwszy do topoli, zręcznie wdrapał się na nią po gałęziach po kilku chwilach dostał się do wierzchołka, który był na równi z głową posągu Marsa, a górował nad wielkim i małym Nesle. Nic zatem nie mogło ujść jego uwagi, cokolwiek dziać się będzie na dziedzińcach lub w ogrodach.
W tymże czasie gdy Jakób Aubry zajmował stanowisko na topoli, w Luwrze był wielki bankiet. Karol V-ty namyślił się nareszcie opuścić Fontaineblau i przybyć do stolicy i jakeśmy nadmienili poprzednio, obaj monarchowie tego samego wieczora wjechali do Paryża.
Tu wspaniała uroczystość czekała na cesarza.
Była wieczerza, gry i bal.
Gondole oświetlone latarniami kolorowemi suwały po wodach Sekwany, na nich przygrywały muzyki, zatrzymując się przed słynnym balkonem, z którego w trzydzieści lat później Karol IX-ty strzelał do ludu; tymczasem inne statki zdobne girlandami kwiatów, przewoziły z jednego brzegu na drugi biesiadników, przybywających z przedmieścia Saint-Grermain do Luwru lub wracających napowrót.
Pomiędzy zaproszonymi na tę uroczystość był także i wicehrabia Marmagne.
Jakeśmy nadmienili, Marmagne, wysoki blondyn z rumianemi policzkami, miał uprzedzenie, że się może podobać płci pięknej; na balu zatem zdawało się mu, że pewna hrabina, której mąż w tej chwili był przy wojsku w Sabaudii, spoglądała na niego dość wymownie; zaprosiwszy ją do tańca, poczuł iż ręka jej odpowiadała jego uściśnieniu.
Widząc hrabinę wychodzącą, wyobrażał sobie, że spojrzeniem jakie na niego zwróciła przy pożegnaniu, podobnie jak Galatea uciekająca pomiędzy wierzby, pragnęła ażeby ją ścigano.
Marmagne pospieszył przeto za damą swoich myśli, a że ona mieszkała na końcu ulicy Hautefeuille, kazał się przeto przewieść z Luwru ku wieży Nesle, a ztamtąd dążąc ulicą des Grands Augustins na ulicę Ś-go Andrzeja, posłyszał za sobą szelest kroków.
Co tylko wybiła pierwsza po północy, a księżyc znajdował się w ostatniej kwadrze, zatem noc była ciemną. Wiadomo, że wśród rzadkich darów, któremi przyroda obdarzyła Marmagna, odwaga jednak poślednią odgrywała rolę.
Zaczął się przeto niepokoić szelestem kroków wydających się być echem własnych stąpań, otuliwszy się więc płaszczem i machinalnie dotykając rękojeści szpady, dążył jak mógł najśpieszniej.
Lecz ta szybkość nie wiele mu pomogła; gdyż i dążący za nim nie zwalniał chodu, przeciwnie zdawał się nawet chcieć go prześcignąć, tak dalece, że w chwili gdy okrążał wystawę klasztoru Augustyanów, uczuł że wkrótce zostanie dogoniony, jeżeli nie podwoi kroku albo raczej po prostu jeżeli nie puści się biegiem.
Już miał wykonać ten zamiar, gdy z szelestem kroków pomięszał się głos.
— Dobrze czynisz szlachetny panie, że tak żywo dążysz, zwłaszcza o tej godzinie, gdyż musisz zapewne wiedzieć, że w tem miejscu napadnięto mojego przyjaciela Benvenuto; ten wielki artysta bawi obecnie w Fontainebleau, ani wie co się dzieje u niego; a że oba udajemy się w jedną drogę jak mi się zdaje, przeto możemy iść razem, a jeżeli spotkamy rzezimieszków, to się poskrobią w głowę, nim się odważą na nas natrzeć; ofiaruję się więc towarzyszyć panu, jeżeli na to zezwolisz.
Po pierwszych wyrazach wymówionych przez nieznajomego, Marmagne poznał głos przyjaciela, poczem na wzmiankę o Benvenucie Cellinim, przypomniał sobie gadatliwego Jakóba, który przy pierwszem spotkaniu udzielił mu tak ważnych szczegółów, co do wewnętrznych stosunków wielkiego Nesle.
Zatrzymał się, bo towarzystwo Jakóba Aubry zapewniało mu podwójną, korzyść; naprzód idąc z nim razem uczeń służył mu, a po drodze mógł mu udzielić wiadomości o jego nieprzyjacielu, z którychby korzystać nie zaniedbał.
Powitał zatem tym razem ucznia najuprzejmiej.
— Dobry wieczór mój młody przyjacielu, rzekł Marmagne, odpowiadając na przyjazne oświadczenie Jakóba Aubry. Cóżeś to chciał mówić o naszym kochanym Cellinim, którego spodziewałem się dziś widzieć w Luwrze, lecz on pozostał w Fontainebleau.
— A! w istocie to szczególne zdarzenie, zawołał Aubry. A więc to pan kochany wicehrabio, zapomniałeś pan powiedzieć mi swojego nazwiska albo ja raczej zapomniałem zapytać. Pan wracasz z Luwru? Jak tam pięknie być musiało! jak się bawiono, umizgano? Pan spieszysz teraz na miłosną schadzkę, nie ma wątpliwości.
— W istocie, odezwał się Marmagne z zarozumieniem właściwem trzpiotowi, musisz być czarownikiem; tak, wracam z Luwru, gdzie król przyjął mnie bardzo łaskawie i byłbym tam jeszcze pozostał, gdyby nie prześliczna hrabina, która mi dała poznać, że przekłada samotność nad tłumne zebranie. A ty zkąd wracasz?
— Ja? odpowiedział Aubry parsknąwszy śmiechem. Widziałem bardzo zabawne rzeczy. Biedny Benvenuto! O! słowo honoru, on na to nie zasłużył.
— Coź mu się przytrafiło?
— Naprzód jeżeli pan wracasz z Luwru, potrzeba ci wiedzieć, że ja idę z wielkiego Nesle, gdzie spędziłem dwie godziny na gałęzi jak papuga.
— Do kata, to położenie wcale nie było dogodne.
— Mniejsza o to, nie żałuję żem dostał kurczu w nogach, bo widziałem takie rzeczy mój drogi, że na samo wspomnienie pękam ze śmiechu.
Jakób Aubry zaczął się śmiać tak serdecznie, że Marmagne lubo nie wiedział jeszcze o co rzecz idzie, wtórował mu z całej siły. Margrabia chcąc jednak dowiedzieć się przyczyny tej wesołości, przerwał pierwszy jej wybuchy zapytaniem.
— A teraz mój dobry przyjacielu, gdym się z tobą już naśmiał dowoli, czy nie mógł byś mi objaśnić powodu tej wesołości? Wiesz dobrze, że jestem jednym z najlepszych przyjaciół Benvenuta, lubo nigdy cię nie widziałem u niego, gdyż obowiązki urzędowania nie dozwalają mi żyć za światem, wolne zaś chwile, przyznać muszę poświęcam więcej kochankom niż przyjaciołom. Lecz mimo to mocno mnie zajmuje wszystko, co tylko dotyczę kochanego Benvenuta. Powiedz mi tedy co się dzieje w wielkim Nesle w jego nieobecności.
— Co się tam dzieje?. o! nie, to musi pozostać w tajemnicy.
— Jakto? chcesz coś ukrywać przedemną, przedemną, który tak kocham Benvenuta, który tego wieczora jeszcze obsypywałem go pochwałami przed królem. A! to źle mój drogi, rzekł Marmagne niby urażony.
— Gdybym był pewnym, że nikomu o tem nie wspomnisz, mój drogi... jakże u dyabła nazywasz się... mój kochany przyjacielu?... opowiem ci więc, bo przyznam się, że mi równie pilno opowiedzieć tę historyę, jak trzcinom króla Midasa co każdemu plotły swoje baśnie.
— Słacham cię więc, mów proszę.
— Lecz nikomu nie powiesz?
— Przysięgam, nikomu!
— Słowo honoru?
— Słowo szlacheckie.
— Wyobraź więc sobie... lecz najprzód mój drogi... czy znasz historyę mnicha pokotującego?
— Słyszałem o niej. Jestto jak utrzymują widmo, które odwiedza wielki Nesle.
— Tak właśnie.
— No kiedy wiesz o tem, mogę ci więc opowiedzieć ciąg dalszy. Wyobraź sobie, że pani Perrina....
— Ochmistrzyni Blanki?
— Tak. O! jak uważam jesteś domowym przyjacielem. — Wyobraź sobie, że pani Perrina używając nocnej przechadzki dla zdrowia, ujrzała widmo mnicha pokutującego w ogrodzie wielkiego Nesle, właśnie gdy pani Ruperta w tymże czasie... czy znasz ją pan?
— Wszak to stara służąca Celliniego?
— Tak jest.
— Gdy pani Ruperta nie mogąc zasnąć spostrzegła płomienie buchające z oczu i uszu wielkiego posągu Marsa, który widziałeś zapewne w ogrodzie wielkiego Nesle.
— Tak, to jest prawdziwe arcydzieło.
— W istocie masz słuszność, że to arcydzieło, jak wszystkie wyroby Celliniego.
— Te dwie szanowne damy (mówię o pani Perrynie i Rupercie) zgodziły się jednomyślnie, iż oba te zjawiska są jednem i temże samem, to jest, że zły duch, który się przechadza po nocy w ogrodzie w ubraniu mnicha, powraca z zapianiem koguta do głowy bożka Marsa, owego schronienia tak godnego potępieńca, i dla tego to płomienie pochłaniające go buchają oczami, nosem i uszami posągu.
— Cóż mi za bajki pleciesz drogi przyjacielu, zawołał Marmagne nie wiedząc czy uczeń żartował lub seryo mówił.
— Opowiadam powieść o widmie, nic więcej.
— Czy też młodzian tak rozumny jak ty może wierzyć podobnym niedorzecznościom?
— Nie wierzę im wcale, odpowiedział Aubry, dla tego też właśnie postanowiłem spędzić noc na topoli dla wyjaśnienia rzeczy i zobaczenia prawdziwego dyabła, który zakłócił spokój mieszkańców pałacu.
Udałem więc, że wychodzę a zamiast zamknąć drzwi za sobą, zatrzasnąłem je przed sobą, poczem niepostrzeżony wdrapałem się na topolę, którą wybrałem we dnie, jako najstosowniejsze miejsce do moich spostrzeżeń, albowiem jest tak wysoką jak posąg Marsa.
Usadowiwszy się tedy pomiędzy gałęziami drzewa, nie zgadniesz pan nigdy com ztamtąd widział.
— Jakim sposobem mógłbym zgadnąć?
— To prawda, trzeba chyba być czarownikiem, ażeby odgadnąć podobne rzeczy. Najprzód tedy widziałem jak się otworzyły główne drzwi pałacu, wiesz pan które?
— Tak, będące pod gankiem — odpowiedział Marmagne.
— Otóż te drzwi uchyliły się i któś nos wyścibił zapewne dla zwietrzenia czy nie ma kogo na dziedzińcu. Był to Herman, ten gruby i wysoki Niemiec.
— Znam go — odrzekł Marmagne.
— Upewniwszy się, że nie ma nikogo na dziedzińcu, obejrzawszy się po wszystkich stronach oprócz drzewa, nie przypuszczał bowiem zapewne żebym się tam mógł znajdować, wyszedł nareszcie zamknąwszy drzwi za sobą, zeszedł z kilku schodów ganku i udał się wprost w kierunku dziedzińca małego Nesle, tam stanąwszy przed drzwiami, zapukał trzy razy. Na ten znak wyszła kobieta, która mu drzwi otworzyła. Była to pani Perrina, nasza dobra znajoma, która jak się zdaje lubi przechadzki przy świetle gwiazd w towarzystwie naszego Goliata.
— W istocie? biedny prewot!
— Czekaj pan, to jeszcze nie wszystko: gdym ich wzrokiem śledził do drzwi małego Nesle gdzie weszli; usłyszałem za sobą szelest otwierającego się okna. Zwróciwszy głowę, ujrzałem w niem Pagola. Tego łotra Pagola, któżby po nim się spodziewał coś podobnego, znając jego skromną minkę i słysząc go odmawiającego „Ojcze nasz” lub „Zdrowaś Marya” słowem Pagolo obejrzawszy się na około z równą przezornością jak Herman, okraczył balustradę, spuścił się po rynnie, hyc na balkon, z tego znów na drugi i dalej do okna... czy zgadniesz wice-hrabio do którego?
— Zkądże mogę zgadnąć... może zresztą do okna izdebki Ruperty.
— Właśnie też! nie, do okna Katarzyny, owego ulubionego modelu Benvenuta, prześlicznej brunetki na honor! Teraz domyślasz się zamiarów tego łotra wicehrabio?
— W istocie to bardzo śmieszne — rzekł Marmagne — i to już wszystko co widziałeś?
— O nie koniec na tem mój drogi, na sam koniec zachowałem najciekawsze kawałki, wszak przed deserem zwykle dają najwyszukańsze potrawy; poczekaj zaraz się dowiesz.
— Słucham — rzekł Marmagne. Na honor, to coś mi powiedział dotąd, bardzo mnie ubawiło.
— Zaczekaj jeszcze, mówię ci. Patrzałem więc na mego Pagola, który skakał z ganku na ganek z narażeniem się na skręcenie karku, gdy w tem dosłyszałem szelest prawie pod sobą. Wtedy spojrzałem na dół i ujrzałem Askania wychodzącego wilczym krokiem z odlewni.
— Czy ten Askanio ulubieniec Benvenuta?
— Tak, on sam. Jest to niewiniątko, ale zawierz tu pozorom!
— W jakim celu szedł Askanio?
— W jakim celu! otóż i ja uczyniłem sobie podobne zapytanie; lecz w krotce wszystko się wyjaśniło, gdyż Askanio zapewniwszy się podobnie jak Herman i Pagolo, że nikt go nie śledzi, wyciągnął z odlewni drabinę, oparł ją o ramiona Marsa, i zaczął wstępować po niej. Ponieważ drabina była opartą z przeciwnej strony drzewa, na którem się znajdowałem, straciłem więc z oczu Askania, mimo to śledząc jednakże co się z nim stało, nagle ujrzałem światło w oczach posągu.
— Co ty mówisz? — zawołał Marmagne.
— Istotną prawdę mój drogi i wyznam ci, że gdybym nie wiedział był szczegółów, które ci opowiedziałem, może rzeczywiście byłbym się przestraszył. Lecz widząc, że Askanio dostał się do głowy bożka, wniosłem przeto, że to on nie kto inny tam rozpalił światło.
— Lecz co Askanio miał tam do czynienia o tej godzinie?
— Właśnie i ja sam się o to pytałem, a że nikt mi nie mógł odpowiedzieć, postanowiłem odkryć rzecz całą. Wytrzeszczyłem oczy z całej siły i nakoniec dojrzałem przez otwory wyobrażające ślepie bałwana, ducha ubranego w bieli, ducha kobiety, przy nogach której Askanio klęczał jakby przed Madonną. Nieszczęściem owa Madonna stała plecami do mnie i nie mogłem widzieć jej twarzy, podziwiałam tylko prześliczną szyję. Nie uwierzysz wicehrabio jak piękne szyje mają widma! szyje łabędzie, białe jak śnieg. Askanio też patrzał w nią z czcią, bezbożnik! z ubóstwieniem, które mnie przekonało, że widmo nie było czem innem tylko kobietą. Cóż ty na to mój drogi! Zdaje się, że to nie zły pomysł ukrywać kochankę w głowie posągu.
— W istocie oryginalny — rzekł Marmagne śmiejąc się i rozmyślając zarazem — bardzo oryginalny na honor. Czy nie domyślasz się kto była ta kobieta?
— Na honor! ani się mogę domyśleć. A tobie jak się zdaje?
— Ja toż samo.
— Cóżeś potem zrobił gdyś to wszystko zobaczył?
— Zacząłem się tak śmiać, żem o mało nie stracił równowagi i gdybym się nie był złapał za gałąź, byłbym kark skręcił. Ponieważ już nie miałem co więcej widzieć, zsunąłem się do połowy wysokości drzewa, spuściłem się całkiem na ziemię, pośpieszyłem bez hałasu do bramy i wracałem do siebie śmiejąc się jeszcze, gdy w tem spotkałem ciebie. Teraz poradź mi. Jako przyjaciel Benvenuta, powiedz mi jak mam postąpić względem niego? Co do pani Perriny, ta go nie obchodzi: zacna jejmość jest pełnoletnią a więc panią swej woli; lecz co do Katarzyny i Wenery przemieszkującej w głowie Marsa, to co innego.
— Chcesz więc abym ci poradził jak masz postąpić?
— Tak, na honor, gdyż jestem w wielkim kłopocie... mój drogi, mój kochany... zawsze zapominam twego nazwiska.
— Mnie się zdaje, że należy abyś o wszystkiem zamilczał. Tem gorzej dla tych co się dają oszukiwać. Teraz mój kochany Jakóbie Aubry, dziękuję ci za miłe towarzystwo i chwilę rozrywki, lecz otóż i ulica Hautefeuille, a wywzajemaiając się za twoje zwierzenie powiem ci, że tu mieszka moja bogini.
— Żegnam cię więc drogi przyjacielu — rzekł Jakób Aubry ściskając rękę wicehrabiego. Twoja rada jest roztropną i usłucham jej. Życzę ci pomyślności, niech Kupido czuwa nad tobą.
Rozłączyli się, Marmagne dążąc na ulicę Hautefeuille, a Jakób Aubry do swojego mieszkania przy ulicy la Harpe.
Wicehrabia skłamał przed uczniem, iż się nie domyśla kto mógł być widmem kobiety, któremu cześć oddawał Askanio.
Zaraz powziął myśl, że ową mieszkanką w głowie Marsa nie może być kto inny tylko Blanka.
Obecnie jakieśmy to nadmienili, Marmagne pałał zarówną nienawiścią dla prewota, d’Orbeca, jak i Benvenuta, znajdował się przeto w kłopotliwem położeniu co do zaspokojenia zemsty swojej, gdyż jednej stronie zrządzając przykrość, drugiej sprawiał niewymowną radość.
Jeśli zamilczę, d’Orbec i prewot pozostaną w dotychczasowym kłopocie; Benvenuto zaś będzie się cieszył owocem swojego podstępu.
Jeżeli przeciwnie, wykryję porwanie, Benvenuto będzie w rozpaczy, prewot zaś odzyska córkę a d’Orbec narzeczoną.
Postanowił przeto z namysłem postąpić w tak drażliwem położeniu, dla zapewnienia sobie osobistej korzyści z odkrycia lub utajenia tak ważnej wiadomości.
Marmagne nie długo się wahał; znając jak pani d’Etampes sprzyjała zamęściu Blanki z d’Orbeciem, nie domyślając się wszakże przyczyny, osądził, iż odzyska w jej opinii korzystne o sobie mniemanie, które był utracił w skutek braku odwagi; postanowił zaraz nazajutrz z rana udać się do niej i wszystko odkryć, co też ściśle dopełnił.
Zbiegiem przyjaznych okoliczności, które częstokroć sprzyjają złym zamiarom, niemal cały dwór znajdował się na pokojach w Luwrze, gdzie oddawano hołdy cesarzowi Karolowi V-mu.
Przeto przy pani d’Etampes znajdowali się tylko dwaj wierni przyjaciele, to jest prewot i d’Orbec, gdy oznajmiono przybycie wicehrabiego Marmagne.
Wicehrabia z uszanowaniem powitał księżnę, ta odpowiedziała na ten ukłon jednym z owych uśmiechów sobie tylko właściwych, w których tak zręcznie umiała połączyć dumę, protekcyę i wzgardę zarazem.
Lecz wicehrabia nie zmieszał się wcale tym uśmiechem, gdyż nawykł już do niego.
Zresztą był przekonany, że ów uśmiech wzgardliwy wkrótce się przemieni w powabny.
— I cóż panie d’Estourville — rzekł do prewota, czy marnotrawne dziecię wróciło do domu?
— Czy jeszcze te żarty wicehrabio! — odrzekł prewot z groźnem poruszeniem, czerwieniejąc z gniewu.
— O! nie unoś się mój godny przyjacielu, napomknąłem o tem tylko, że jeśli nie znalazłeś jeszcze Blanki, to ja mógłbym ci wskazać miejsca jej schronienia.
— Ty? — odezwała się księżna z przyjaznem wejrzeniem. Gdzież jest przecie? prędko, prędko, powiedz proszę kochany Marmagne.
— Blanka jest ukrytą w głowie posągu, który Benvenuto wymodelował w ogrodzie wielkiego Nesle.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Paul Meurice, Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Józef Bliziński.