Chusta Świętej Weroniki (Lagerlöf, tłum. Markowska, 1905)/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Chusta Świętej Weroniki
Pochodzenie Legendy o Chrystusie
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1905
Druk M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Markowska
Tytuł orygin. Den heliga Veronikas svetteduk
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.

I stało się, że stara niewiasta owa zamieszkała w chacie winiarza i przyjaźnią wielką darzyła młodych. Nigdy im przecież nie powiadała, skąd przychodziła i kim była, oni zaś rozumieli, że źleby uczynili, pytając.
Lecz jednego wieczoru, gdy robotę swą skończyli i wszyscy troje na płaskim głazie przed chatą siedząc, wieczerzę pożywali, ujrzeli nagle starego człowieka, który stromą ścieżyną piął się ku nim w górę.
A był to człek rosły, silnie zbudowany, o barkach szerokich, niby gladjator. Groźny i ponury wyraz miało jego lice. Oczy kryły się głęboko pod wypukłem czołem, w zarysie ust gorycz była i pogarda. Trzymał się prosto i poruszał śpiesznie.
Człowiek ów w proste był odziany szaty, a winiarz ujrzawszy go, pomyślał:
— Widać, że to stary żołnierz; uwolniono go ze służby, teraz zaś jest w drodze do stron rodzinnych.
Gdy ów obcy do wieczerzających podszedł, zatrzymał się, jakby niepewnością zdjęty. Robotnik zaś, który dobrze wiedział, że ścieżyna kończy się tuż za chatą, łyżkę swoją odłożył i zawołał:
— Zali zbłądziłeś obcy człowieku, żeś aż do chaty tej doszedł? Boć nikt nie zadaje sobie trudu, by tu się wdzierać, chyba żeby szedł z wieścią do kogoś z nas, którzy tu mieszkamy.
A gdy tak pytał, obcy podszedł bliżej.
— Jest, jakoś rzekł — powiedział. — Zgubiłem drogę i nie wiem teraz, dokąd kroki moje kierować. Jeśli mi tu chwilę spocząć pozwolisz, a potem drogę do jakiego folwarku ukażesz, wdzięcznym ci będę bardzo.
I z temi słowy usiadł na jednym z głazów, które przed chatą leżały. Młoda niewiasta zapytała go, czy wieczerzy podzielić z nimi nie zechce, ale odmówił z uśmiechem. Natomiast nie brakło mu ochoty pogwarzyć z nimi, gdy jedli. Pytał młodych ludzi o to, jak żyją, jakiej się oddają pracy, a ci mu wesoło i swobodnie odpowiadali.
Aż robotnik zwrócił się ku gościowi i wzajem pytać go zaczął.
— Widzisz, w jakiej głuszy, jak daleko od ludzi żyjemy — mówił. — Rok już upłynął od chwili, gdym raz ostatni mówił z innymi winiarzami i pasterzami. Nie mógłbyś nam ty, co pewnie z obozowiska jakiego powracasz, nieco o Rzymie i cesarzu opowiedzieć?
Ledwie te słowa wypowiedzieć zdołał, gdy żona jego ujrzała, jak stara niewiasta rzuca mu ostrzegające wejrzenie i ręką znak czyni, by pilnie baczyć na to, co się mówi.
Obcy ów odpowiedział uprzejmie:
— Widzę, że mię za żołnierza bierzesz; nie bardzo się mylisz, chociaż już od lat wielu służbę opuściłem. Pod panowaniem Tyberjusza brakło pracy dla nas, wojennych mężów. A był on przecież ongi wielkim, wodzem. I były to szczęśliwe czasy jego życia. Teraz to jedno mu tylko w głowie, jak się przed spiskami uchronić. I w całym Rzymie mówią dziś o tem, że w przeszłym tygodniu dla błahego zupełnie podejrzenia senatora Tytusa pojmać i stracić rozkazał.
— Biedny cesarz, sam już pono nie wie, co czyni — zawołała młoda niewiasta. Załamała dłonie i głowę pochyliła w zdumieniu i żalu.
— Słusznie mówisz — odpowiedział obcy, a wielka ponurość rozlała się po jego obliczu. — Tyberjusz wie o tem, że go wszyscy ludzie nienawidzą i to go właśnie do szaleństwa doprowadza.
— Coś wyrzekł? — zawołała niewiasta. — I czemuż mielibyśmy go nienawidzieć? Żałujemy tylko, że nie jest już tak wielkim cesarzem, jak ongi, na początku swego panowania.
— W błędzie jesteś — rzekł obcy. — Wszyscy ludzie nienawidzą Tyberjusza i pogardzają nim. I jakżeby mogli inaczej? Toć jest on tylko, okrutnym tyranem, który nie oszczędza nikogo. — A w Rzymie wierzą, że gorszym jeszcze będzie w przyszłości, niż teraz.
— Zali stało się coś, coby zeń gorszego jeszcze uczynić mogło potwora, niż jest? — pytał winiarz.
A gdy to powiedział, znów ujrzała żona jego, że stara niewiasta znak ostrzegający czyni, ale tak nieznacznie, iż on widzieć tego nie mógł.
Obcy zaś mówił dalej uprzejmie, ale zarazem dziwny uśmiech błądził po jego ustach.
— Wiadomem ci może, że do tej pory posiadał Tyberjusz w otoczeniu swojem przyjaciela, któremu ufać mógł zupełnie i który prawdę mu zawsze mówił. Bo wszyscy inni, co na dworze jego przebywają — to obłudnicy, jeno uśmiechu fortuny łaknący; sławią oni jednako jego złe i podstępne czyny — i czyny dobre i sprawiedliwe. Aliści była istota, jakom już rzekł, której nigdy nie brakło odwagi, by mu prawdziwą wartość czynów jego ukazać. — A człowiekiem owym, mężniejszym niż wszyscy wodze i senatorowie, była stara mamka cesarza — Faustyna.
— Nieraz mi o niej opowiadano — rzekł robotnik. — Pono cesarz wielką jej okazywał życzliwość.
— Słusznie mówisz. Tyberjusz umiał cenić wierność jej i przywiązanie. Niby matką drugą była mu owa biedna wieśniaczka, co ongi z nędznej chaty z gór Sabińskich przyszła. Póki sam on w Rzymie przebywał, mieszkała ona w jednym z domów na Palatynie, by zawsze być blizko cesarza. I żadnej ze znakomitych matron Rzymu nie działo się tak dobrze jak jej. W lektyce niesiono ją przez ulicę, a szaty miała takie jak cesarzowa. A gdy cesarz na Capreaę się przeniósł, rozkazał kupić tam dla niej wspaniałą willę, pełną niewolników i kosztowności.
— Zaprawdę, dobrze jej było — rzekł robotnik.
I dalej on już tylko sam prowadził rozmowę z wędrowcem. Żona jego zamilkła i patrzyła w zdumieniu wielkiem na dziwną zmianę w starej niewieście. Od chwili przyjścia nieznajomego słowa jednego nie wyrzekła. Łagodność i uprzejmość znikły z jej oblicza. Odsunęła misę od siebie, prosta siedziała i sztywna, plecami o odrzwia oparta, nieruchome surowe spojrzenie w dal skierowawszy.
— Wolą cesarską było — ciągnął nieznajomy — by szczęśliwe wiodła życie. Aliści mimo wszelkich jego dobrodziejstw i ona go opuściła.
Na te słowa dreszcz wstrząsnął starą niewiastą, młoda zaś, uspokajając, położyła jej dłoń na ramieniu. A potem serdecznie i łagodnie mówić zaczęła:
— Niepodobna mi uwierzyć, by stara Faustyna tak szczęsną się czuła na dworze, jako powiadasz — rzekła, zwracając się do nieznajomego. — Pewną jestem, że Tyberjusza jak syna rodzonego kochała. I czuję to, jaką dumą musiała ją napełniać jego szlachetna młodość! aleć i to pojmuję, jaką była jej troska, gdy cesarz na starość okrutnym się stał i nieufnym. I codzień pewnie upominała go i przestrzegała. A strasznem było dla niej prosić wciąż nadaremnie. Aż nie mogła dłużej poglądać na to, jak się on coraz głębiej i głębiej stacza w przepaść zbrodni.
Cudzoziemiec aż naprzód się nieco pochylił, tak go słowa jej zdumiały. Ona zaś nie patrzyła ku niemu. Oczy miała spuszczone, a mówiła cicho bardzo i pokornie.
— Słusznem może jest to, co o starej niewieście powiadasz — rzekł. — Faustyna nie była szczęśliwą na dworze cesarskim. Aleć dziwne to przecież, że opuściła cesarza na starość, choć całe życie przy nim przetrwała.
— Co powiadasz? — zawołał robotnik. — Zali stara Faustyna opuściła cesarza?
— Zbiegła ona z Capraei tak, że nikt o tem nie wiedział — rzekł nieznajomy. — A odeszła w takiem ubóstwie, jak przyszła ongi. Ze wszystkich skarbów swoich nic nie wzięła.
— Czy naprawdę cesarz nie wie, dokąd się udała? — pytała młoda niewiasta swym łagodnym głosem.
— Nie, tego nikt napewno nie wie, jaką drogę obrała Faustyna. To przecież prawdopodobnem się wydaje, że poszła szukać schronienia w swych górach rodzinnych.
— Zali i tego cesarz nie wie, czemu go opuściła? — pytała młoda niewiasta.
— Nie, o tem nic nie wie cesarz. Boć mu uwierzyć trudno, by opuściła go dlatego, iż rzekł jej raz, że ona także służy mu dla nagród i darów, jako i drudzy. Wie ona przecież, że nie wątpił nigdy o jej bezinteresowności. I wciąż żywił nadzieję, że dobrowolnie doń powróci, boć nikt lepiej od niej nie wie, że oto bez przyjaciela ostał się.
— Nie znam ci jej — rzekła młoda niewiasta — ale tak mniemam, że powiedzieć ci mogę, czemu opuściła cesarza. Owa stara niewiasta w cnocie i skromności w górach swoich wychowaną była i zawsze o nich z tęsknotą myślała. Aleć to pewne, że nie opuściłaby cesarza nigdy, gdyby jej nie był obraził. I rozumiem także, iż teraz, gdy już niedługie pasmo jej życia, poczuła, że może mieć prawo, by i o sobie pomyśleć. Gdybym ja na miejscu owej starej niewiasty z gór była, pewniebym uczyniła jako ona. Bo i jabym myślała, że uczyniłam dość, jeśli panu memu życie całe przesłużyłam. I opuściłabym wreszcie życie w dostatku i łaskę cesarską, by duszy mojej dać zakosztować czci i sprawiedliwości, zanim z ciała wynijdzie i w drogę się uda.
Chmurnie i żałośnie spojrzał nieznajomy na młodą niewiastę.
— A o tem przecież nie pomyślisz, że cesarz teraz okrutniejszym niż kiedykolwiek się stanie. Bo niemasz już nikogo, coby go uspokoić umiał, gdy go nieufność i pogarda ludzi opanują. I to sobie rozważ — ciągnął dalej, a chmurne jego spojrzenie wpijało się głęboko w oczy młodej niewiasty — że na świecie całym niemasz dziś jednego człowieka, którymby nie gardził, któregoby nie nienawidził.
A gdy te słowa, pełne goryczy i rozpaczy wyrzekł, stara niewiasta poruszyła się gwałtownie i zwróciła ku niemu, młoda zaś śmiało spojrzała mu w oczy i mówiła:
— Tyberjusz wie, że Faustyna powróci doń, skoro on tego zapragnie. Ale i ona wiedzieć musi, że stare jej oczy na dworze cesarskim nie będą poglądać na występki i zbrodnie.
Powstali wszyscy przy tych słowach, winiarz zaś i żona jego stanęli przed starą niewiastą, jakby jej bronić chcieli.
Nieznajomy nic już nie mówił, jeno pytające oczy zwrócił na starą.
— Zali to i twoje ostatnie słowo? — zdawał się mówić.
Usta starej drżały, ale żadne słowo z nich nie wybiegło.
— Jeżeli cesarz miłował starą swą służebnicę — mówiła młoda niewiasta, — tedy powinien ostawić ją w pokoju u schyłku jej życia.
Nieznajomy wahał się jeszcze, aż nagle rozjaśniło się jego ponure oblicze.
— Przyjaciele moi — rzekł — cokolwiekby mówiono o Tyberjuszu, istnieje przecież coś, czego się lepiej niż inni nauczył, a mianowicie: rezygnacja. Jedno jeszcze tylko rzec wam pragnę: gdyby stara owa niewiasta, o której mówiliśmy, kiedykolwiek do chaty tej zapukała, przyjmijcie ją dobrze! Łaska cesarska nad każdym, kto jej pomocnym będzie!
I owinął się w płaszcz swój i oddalił tą samą drogą, którą był przyszedł.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: Maria Markowska.