Dziewice nocy albo anioły rodziny/Część czwarta/XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Dziewice nocy albo anioły rodziny
Wydawca J. Breslauer
Data wyd. 1853
Druk Drukarnia J. Kaczanowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Belles-de-nuit ou Les Anges de la famille
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.
Pięćdziesiąt talarów.

Wszystkie kobiety obdarzone są tą dziwny władzą. W tym względzie, nieświadomość mało znaczy, a niewinność zupełnie nic; najcnotliwsza równie jak najchytrzejsza, uposażone są spojrzeniem cudowném, odkrywającém duszę i przenikającém każdą zasłonę.
Jeżeli tylko kobieta nie jest zakochaną, w takim razie dwa przeciwne zjawiska przedstawiają się bezwzględnie. Czasami namiętność podwyższa tę przenikliwość do tego stopnia, że przekracza granice prawdopodobieństwa i przetwarza się po prostu w dar podwójnego wzroku, mesmeryzm, czarodziejstwo.
Częściéj jeszcze miłość zawiązuje śmiejąc się, na piękne zazdrosne oczy, swoją mytologiczną opaskę.
Cóżby się stało z tym nieszczęśliwym Don-Juanem, gdyby syn Wenery nosił zawsze okulary?
Gdy Monlalt prawił swoje bluźniercze mowy, mniemając się okazać najokrutniejszym tyranem, dziewice uspakajały się zwolna. Djana odgadła to serce dziwaczne i fantastyczne... odgadła nie do tego stopnia ażeby go mogła wytłumaczyć albo określić, lecz dostatecznie dla odkrycia klucza jego wybuchów, i żeby mogła upatrywać w każdém jego postępku nierozwiązaną zagadkę.
W tym względzie była daleko bieglejszą jak sam Montalt, który szczególniéj w téj chwili, nie wiedział czego pragnął i co robił. Jego ulubiony paradoks połączony z obawą ażeby się nierozrzewnić, uczyniły go uporczywym. Oburzał się przeciwko samemu sobie, dręczył się usiłując okazać się niemiłosiernym właśnie dla tego, że wzruszenie odnosiło zwycięztwo.
Obie były tak powabne, jedna tak łagodna i prostoduszna, druga prostoduszna i dumna! A przytém mówiły o nieszczęściu...
Obecne wzruszenie mieszało się z inném, którego niedawno doznawał Montalt słuchając opowiadania Roberta. I to wszystko zwracało go do odległéj przeszłości, która pomimowolnie była żywotną w jego wspomnieniach.
Gdy rodzaj samobójstwa w którém Montalt się upierał, na szczęście jest niepodobnym, bo nie można zabić swéj duszy, pod pozornemi lodami które odludek zgromadza pracowicie, nieśmiertelna tkliwość drzemie oczekując ocknienia; mianowicie zaś gdy tkliwość była wyrobioną w dniach młodości, gdy serce zranione przy pierwszém popędzie, zawarło się pogardliwie i nagłe w samem sobie.
Gdyby widzieli ci odludkowie, że nienawiść i pogarda są czystemi truciznami w medycynie moralnéj, i że jedyném środkiem leczenia choroby miłosnéj, jest homeopatja!...
Choćbyśmy byli zwiedzeni dwa razy zamiast jednego, trzy zamiast dwóch, cztery, pięć, dziesięć i t. d. potrzeba zawsze udawać męztwo i nie rozbijać sobie głowy o ścianę dla kilku utraconych mamideł, jak Cezar August za trzy legje niemieckie. Brzydko Cezarze... trzy legje stracone... sześć się innych znajdzie... a serce ludzkie czyliż nie jest obfitsze w ułudy, jak Rzym starożytny w żołnierzy?...
Bóg stworzył Montalta z sercem najwspaniałomyślniejszém, skłonném do wszelkich wrażeń, namiętném do miłości, poświęconym miłosierném i szczerém; Montalt zaś usiłował przetworzyć w występki każdą z tych cnot, i to bardzo szczerze. Temu dziełu poświęcał całą młodzieńczą popędliwość, całą siłę wieku dojrzałego, i nie udało mu się, bo Bóg pozostał Panem serca i myśli jego.
Wszystko czego mógł Montalt dokazać, było to, że się sam łudził i uważał siebie za największego potępieńca. Przekonanie to stanowiło dotąd jego dumę i radość, a dziś po raz pierwszy, od bardzo dawnego czasu, wznieciło w nim niejako wyrzuty; gdyż w głębi jego sumienia, wrzało powątpiewanie i nie wiedział czy ta długa i okropna zemsta wykonywana przeciw własnemu sercu, miała powód albo przynajmniéj pozór.
Słodkie brzmienie głosu dziewic przypomniało mu inny głos, a ich ubiory bretońskie mówiły mu o ziemi znienawidzonéj, lecz być może ukochanéj niegdyś, skutkiem czego okazywał się rozmyślnie nieprzebłaganym.
Pomimo tego, z niektórych oznak można było wnosić, że ten gniew groźny roztopi się nagle, a gorzkie szyderstwo może się wkrótce zamienić na pieszczotliwe słówka; gdyż nabob miał taką naturę, a tego wieczora bardziéj jak kiedykolwiek dziwactwo jego zmieniało się jak powiew wiatru.
Był niespokojnym; głos wewnętrzny powtarzał mu: jeżeliś był w błędzie... jeżeliś był kochanym... jeżeli dwudziesto-letnie cierpienia były podzielane?.. A na domiar tego, opium zaczęło wywierać błogie upojenie, sen poprzedzające.
Po każdém przemówieniu, Montalt zwracał wzrok na dziewice, mniemając że są pogromione; widząc w końcu że Djana uśmiechająca i spokojna bawiła się z włosami Cyprjany i że w ogólności obie siostry nie zwracały na niego uwagi, okazał oburzające zdziwienie.
— Moje piękne panienki — odezwał się zachowując ton żartobliwy — czy nie raczycie mnie słuchać?....
Mój Boże! alboż one nadużywały swego zwycięztwa! w ich wzroku pełnym łaskawości, objawiała się szczera żądza zawarcia pokoju jak najrychléj.
— Córki szlachcica — odpowiedziała Djana powściągając westchnienie — to prawda... lecz dzisiaj jesteśmy tylko odpowiedzialnemi przed naszém sumieniem za nasze postępki.
— Czy ojciec wasz umarł? — zapytał Montalt.
— Nie, dzięki niebu — odpowiedziały razem.
Poczém Djana dodała wzruszając główką:
— Lecz my już nie żyjemy...
Nabob zatrzymawszy się, spojrzał na nią surowo.
— Nie żartuję panie — odezwała się smętnie Djana — umarłyśmy dla wszystkich, którzy nam byli drogiemi... Przedsięwziąwszy dzieło przechodzące siły dwóch biednych dziewcząt, byłyśmy narażone na zawziętość ludzi pozbawionych serc i litości... pewnéj nocy, wpadłyśmy w zasadzkę na nas zastawioną... i podrzędny morderca, otrzymał zlecenie pozabijać nas....
Montalt przybliżył się do środka pokoju.
— Wszystko to jest prawdą... i nie chciałabym przed panem kłamać... bo mi cóś mówi, że pan nas kochać będziesz... Byłyśmy bardzo ubogie, lecz stary sługa naszéj rodziny, którego bezątpienia już Bóg powołał do swéj chwały, gdyż opuściłyśmy go konającego, podarował nam swój mały skarb, to jest, co uzbierał z pracy całego życia... Postanowili nas utopić. Leżałyśmy w czółnie skrępowane z ogromnemi kamieniami u szyi...
Montalt postąpił jeszcze parę kroków naprzód, a Djana patrząc na niego, daléj mówiła:
— Woda była głęboką i nie należało nam się spodziewać żadnéj pomocy wśród ciemności i w miejscu bezludném... poleciliśmy więc dusze nasze Bogu i odwróciłam się do mojéj siostry, aby przypatrzéć się jéj raz ostatni... Nasz morderca przejęty niejako litością, zbliżył nas do siebie tak, żeśmy się mogły pocałować przed śmiercią...
— Oh! — poszepnęła Cyprjana zbladłszy na to wspomnienie i ściskając w objęciach siostrę — jakże się gorąco modliłam, ażeby Bóg odjął mi życie i zachował twoje droga siostro...
Djana pocałowała w czoło i tak daléj mówiła:
— Usiłowałam przemówić wzrokiem do naszego kata, gdyż nasze usta były zakneblowane... w spojrzeniu jego widać było rozrzewnienie i nadzieja we mnie wstąpiła... Zrozumiał mnie, odwiązał chustkę... a ja przemówiłam do niego:
— Jeżeli nam ocalisz życie, damy ci 50 talarów i nikt o nas nie będzie słyszéć w okolicy... Ten człowiek był ubogi.
— To czyni 300 franków — poszepnął — i mogę pochować próżne trumny... lecz oddalicie się natychmiast... i ruszajcie daleko, daleko...
— Oh! my się oddalimy, bądź pewny, i będziemy się modlić za ciebie!...
— Skarb biednego sługi wynosił 100 talarów.. Dałyśmy połowę według przyrzeczenia, i odjechałyśmy do Paryża...
Nabob usiadł naprzeciw nich i spoglądał ojcowskim wzrokiem.
— Lecz moje opowiadanie może nudzi pana?... — przerwała Djana.
— Zalotna! — poszepnął Montalt pieszczotliwie — ona wie dobrze że nie.
Djana podała mu rękę; Montalt ująwszy rękę Cyprjany, złączył je razem w swój dłoni.
Odtąd nie usiłował więcéj ukrywać swego zajęcia podnieconego do najwyższego stopnia, lecz działanie opium zdradzało objawiającą się żądzę snu.
— Wtedy spotkałem was na drodze paryzkiéj? — zapytał.
— Tak jest... pan jechałeś z dwoma młodzieńcami, których niekiedy widywałyśmy w naszych stronach...
— Niekiedy? — powtórzył Montalt, któremu pewna myśl przyszła do głowy — czyliż ich bliżéj nie znacie?
Djana być może wahała się wewnętrznie, lecz nie okazawszy tego, odpowiedziała:
— Nie..
— Gdyby tak było — pomyślił nabob — Stefan i Roger nadmieniliby mi o tém zdarzeniu. — Pomimo tego pragnąc usunąć wątpliwość, zapytał:
— Czy mogę się dowiedziéć o waszych imionach?...
— Ludwika — rzekła Djana ścisnąwszy rękę Cyprjany.
— Berta — odezwała się Cyprjana spuściwszy oczy.
— Chciałbym żeby to były one — pomyślił nabob.
Djana zaczęła mówić nieco zakłopotana:
— Nie można sądzić biednych wieśniaczek jak panny starannie wychowane... być może żeśmy źle postąpiły zgłaszając się do tych dwóch młodzieńców... lecz gdybyś pan wiedział jakeśmy były śmiałemi uchodząc za umarłe... nic wtedy nie kosztuje i niczego się nie obawiamy odkąd jesteśmy w Paryżu; jedno słowo niweczy nasze skrupuły... bo i dzisiejszego wieczoru, gdy nas namawiano ażebyśmy przyszły do pana, ani ja, ani moja siostra, nie byłybyśmy się na to zgodziły, gdybym nie powiedziała jak zwykle: Już nic nie znaczymy na świecie... to co wstrzymuje młode dziewice szczęśliwe których strzegę, nie może nas powściągać... dziewice nocy są wolne jak wiatr, który je unosi.
— Dziewice nocy — powtórzył nabob — takie były podpisy na waszych liścikach... Musiałyście wiele ucierpiéć od dwóch miesięcy, biedne dzieci?
— Przetrwałyśmy nie raz okropne godziny — odpowiedziała Djana — bo nie byłyśmy same... obok nas zamieszkała inna nędza... lecz dobry Bóg wzbudzał w nas męztwo i wesołość... były dla nas i chwile wytchnienia...
— Dopóki piękna pora panowała, przechodzący zatrzymywali się dla słuchania naszych śpiewów... i czasami wracałyśmy z niemałym zarobkiem... moja siostra śpiewa tak pięknie...
— A ty? — odezwała się Cyprjana — gdybyś pan wiedział jak się jéj przypatrywali, i z jakim upodobaniem ją słuchali piękni panowie...
— Lecz nadeszła jesień — mówiła Djana — i straciłyśmy słuchaczy... pozostało nam bardzo mało z 50 talarów gdyśmy tu przybyły... sprzedawałyśmy powoli wszystko cośmy z sobą miały... i ci biedni ludzie, którzy dostawali od nas chléb codziennie, nie znając nas, ponieważ wiedzieli że nie żyjemy, cierpieli głód w ich nędzném schronieniu... oh! gdyby o nas tylko chodziło!... lecz potrzeba było ich ocalić... i przyszłyśmy do pana...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: anonimowy.