Dziewice nocy albo anioły rodziny/Część czwarta/XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Dziewice nocy albo anioły rodziny
Wydawca J. Breslauer
Data wyd. 1853
Druk Drukarnia J. Kaczanowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Belles-de-nuit ou Les Anges de la famille
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.
Śpiewka bretońska.

Przypadek zbliżył do Montalta wszystkie osoby jednéj i tejże saméj dramy, i każda z nich powierzyła mu tyle, że ogół stanowił prawie bezprzerwaną całość jéj opisu.
Najprzód był to Wincenty Penhoel, biedny majtek na pokładzie Erebu, potém Stefan i Roger w dyliżansie, dalej Robert i jego współnicy Błażéj i Bibandier, a nakoniec córki stryja Jana.
Lecz Wincenty dumny i nieufający, pokrył zasłonę swoją szlachetną rodzinę; Stefan i Roger którzy mieli powody uskarżania się na Penhoelów, żywiąc ku nim życzliwość nie wymienili nazwisk. Pan kawaler las Matas, miał także ważną przyczynę nadawania pseudonimów osobom swego opowiadania. Co do Djany i Cyprjąny, te obrawszy postanowienie rozpaczliwe albo raczéj zuchwałe, zataiły nawet własne imiona.
Pomimo téj wspólnéj tajności, Montalt byłby bezwętpienia doszedł powinowactwa opowiadanych wypadków, gdyby z jednéj strony, cięgła żartobliwość jaką względem Stefana i Rogera zachowywał, nie wstrzymywała ich od zupełnéj ufności, i gdyby z drugiéj strony Robert nie był starannie ułożył historyi podług swego widzimi się. Pomiędzy innemi przekonaliśmy się, w jaki sposób mówiło dwóch dziewicach. Pomimo tego parę razy Montalt przenikał rzeczywisty stan rzeczy. Najprzód głos usłyszany w altance a zaprzeczający Robertowi, i podwójne naznaczenie schadzki Rogerowi i Stefanowi przed Pannę Marją, byłyby dla niego dostatecznemi skazówkami. Lecz czyż podobna uwierzyć, ażeby młodzieńcy w czasie drogi 100 milowéj, nie spostrzegli ani razu pięknych podróżnych bryczką jadących. A przytém imiona Ludwiki i Berty sprowadzały naboba z toru przypuszczeń i wniosków.
Monlalt był obdarzony wyższą przezornością, lecz nie lubił zbytecznie i długo szperać. Téj nocy jego zwykły stan ociężałości wzmógł się skutkiem zażycia opium, który obecnie otaczał jego myśli mgłą obłędu. Opierał się, ponieważ czuł się szczęśliwym i chciał przedłużać nieprzewidzianą radość, jakiéj doznawał w rozmowie z dziewicami. Nie powziął najlżejszego powątpiewania o rzeczywistości romantycznéj historyi, którą mu Djana opowiedziała. Były to wprawdzie dziwne wypadki, lecz jakże nie wierzyć słowom wychodzącym z usteczek tak niewinnych i szczerością tchnących? Czyż mogło kłamstwo towarzyszyć pogodnemu temu spojrzeniu? Montalt pragnął zadać jeszcze kilka zapytań, ażeby mógł słyszeć ten głos sympatyczny i słodki, który przenikał do głębi jego serca; lecz zabrakło mu czasu. Czuł że sen pokonywał jego silną wolę, jego źrenice mroczyły się, a ociężała głowa opadała na piersi. Wszystko około niego migotało, jak przedmioty we śnie widziane. Zaledwie kilka minut upłynęło gdy przemawiał do dziewic w sposobie rubasznym i szyderskim; obecnie zaś głos jego był słodkim, łagodnym, prawie uległym, i oczy jego zatopione w miękkiéj ociężałości, zdawały się błagać o miłość. Lecz nie o miłość jakiéj wymaga pan haremu od niewolnic swoich, lub młodzież żebrze u nóg uwielbianych kochanek.
Przywiązanie ojcowskie jest surowe. Ażeby upatrzyć podobieństwo, potrzebaby wyobrazić sobie młodą i szczęśliwą matkę nachyloną nad kolebką swego dziecięcia. Uwielbienie to, zrodziło się nie wskutku opowiadania Djany, lecz podczas skreślania wypadków, które posłużyły za pozór i przetwór stanu rzeczy. Gdy bowiem poprzednio szydził, już kochał, i szyderstwo rozdzierało jego własne serce, zawarte przemocą przed każdém rozrzewnieniem, i które od lat 20 czuło niezbędną potrzebę kochania. Montalt trzymał ciągle za ręce obie dziewice i przyciskał je zwolna do swych piersi, a Djana i Cyprjana uśmiechały się bez obawy i nieufności, niepojmując powodów, jakie skłaniały Montalta do tak łagodnego z niemi postępowania, które zresztą naprzód przewidziały.
Przypuszczając w nieb najsilniejszy rozwój romantycznéj nieświadomości, potrzeba było jeszcze dla wytłumaczenia, jak ta niedorzeczna nadzieja mogła w nich powstać po wejściu do pałacu naboba, gdyby ich nie ożywiała myśl jakaś tajemna.
Tak było rzeczywiście: gdy bowiem obie siostry ukryte za krzakiem przypatrywały się Montaltowi rozmawiającemu z Robertem, Djana ścisnąwszy rękę siostry szepnęła jéj kilka słów do ucha. Poczém dodała:
— Spojrzyj... oh spojrzyj!
Cyprjana złożywszy rączki odpowiedziała.
— Dałby Bóg, żeby tak było...
To się działo w chwili, gdy Monlalt mniemając, że nikt go nie śledzi wzrokiem, oswobodził się przez kilka sekund od przymusu, objawiając głęboki wstręt jaki w nim wzbudzało opowiadanie Roberta.
I Bóg wie jak słabą była podstawa z któréj się wzniosła i wzbiła do nieskończoności wyobraźnia naszych dziewic. Niepodobna przedstawić sobie nic bardziéj wątłego nad przypuszczenie zbudowane przez Djanę, lecz to było dostatecznym, i od téj chwili umysł ich bardzo pracował. Słowem, że bezwzględnie na charaktery które byłyby dostatecznemi do wprowadzenia ich na tę drogę, nabob z jednéj, dziewice z drugiéj strony, mieli tajemne przyczyny, ażeby się zbliżyć do siebie. Nabob powodowany był wspomnieniami i wyrzutami sumienia obudzonemi tego wieczora, siostry zaś uważały spełnioną nadzieję, ukazującą im otwarte niebiosa.
— Moja piękna Ludwiko! — odezwał się Moplalt całując ich ręce, czemu się nie opierały — moja miła Berto... jakże was kochać będę...
— Oh! tém lepiéj — odpowiedziały — bo i my wzajemnie będziemy pana kochały.
— Czy chcecie być mojemi córkami?
— Czy chcemy? — zawołała Djana — a więc Bóg zmiłował się nad nami!...
Cyprjana z powabnmé uśmiechem szeptała:
— Wiedziałam że pan jesteś dobrym... oh! ja się pana nie lękałam...
— Posłuchajcie — przemówił nabob gasnącym głosem — wszystko się zmieni w tym pałacu... będziecie tu panować jak królowe... Od dawna już cierpię... jesteście zwiastunami mego zbawienia i przynosicie mi miłość... nie opuścicie mnie więcéj, nieprawdaż?...
Dziewice wahały się z odpowiedzią.
— I cóż? — zapylał Mentalt.
— Bo... — odpowiedziała Djana — mamy biednego ojca i panią...
— Lecz oni sądzą że już nie żyjecie...
— Oh! — zawołała z żywością Cyprjana — nie będziemy się ukrywać, jak nam pan dasz pieniędzy ażeby ich oswobodzić z niedoli.
Inny możeby źle przyjął tę mowę, Montalt przyciągnął dziewice do serca swego.
Djana która początkowo doznała niespokojności, wzniosła oczy do nieba, bo jakkolwiek piękno było jéj marzenie, rzeczywistość przewyższała go wszakże.
— A więc mam wam dać pieniędzy? — zapytał nabob spoglądając tkliwie na Cyprjanę.
— Jeżeli pan raczysz być tak łaskawym — odpowiedziała dziewica — i ponieważ pragniemy wspomódz cierpiących...
Poczém dodała nagle, jakby nie chciała zapomnieć o myśli, która jej przyszła w téj chwili:
— Jeszcze chciałam powiedziéć, że jeżeli nam pan dasz pokoik w pałacu... nie odmówisz zapewnie przytułku i Blance...
I gdy Montalt spoglądał na nią w milczeniu, dodała składając ręce:
To nasza siostra... oh! gdybyś ją widział... ona jest piękniejszą od nas... i jéj biedna matka rozpacza, ponieważ źli ludzie uwieźli ją od niéj...
— Mamy jeszcze wiele rzeczy powierzyć panu — odezwała się Djana — lecz ponieważ wydajesz się pan znużonym...
Montalt w istocie, pomimowolnie ulegał wpływowi opium.
— Mamy dość czasu jutro, — odpowiedział nabob — pojutrze, całe życie do mówienia... i kochania... wy będziecie mi objawiać wasze życzenia... a ja będę się starał uczynić im zadość natychmiast... oh! moje dzieci!... drogie córki!... gdybyście wiedziały jak mnie uszczęśliwiacie... lecz dziś nie będę mógł was słuchać dłużéj... Zanim bowiem tu przyszedłem, dręczony śmiertelną boleścią, zażyłem napój dla przywołania snu... i sen nadejdzie... lecz dopóki was będę mógł słuchać... mówcie do mnie... i powiedźcie czego żądacie?...
Djana spuściła oczy.
— Pragniemy dużo pieniędzy — odpowiedziała.
— Ileż przecie?
— Ta kobieta która nas tu przyprowadziła, mówiła nam żeś pan przeznaczył dla nas 30,000 fr. rocznego dochodu...
— Ah! — zawołał nabob z zadziwieniem.
— I że te 30,000 rocznego dochodu — dodała Cyprjana — stanowi prowizję od 600,000... 600,000 jest to więcéj jak potrzeba do wykupienia dóbr i domu, w którym się urodziłyśmy... tę summę pragniemy złożyć pani, ażeby była szczęśliwą...
Przez chwilę brwi Monialta były zmarszczone, lecz gdy dziewica mówiła, czoło jego się wyjaśniało i odzyskał swój uśmiech.
— Jeżeli tego wam tylko potrzeba — odpowiedział wesoło — postaram się...
— W istocie? — zapytały dziewice powstawszy i podskakując z radości.
— Lecz — dodał Montalt — gdy opium zażywam, sypiam zwykle długo... a biedni ludzie o których mówicie, zapewnie potrzebują wsparcia... Seid!
Na to wezwanie lubo stłumionym głosem wyrzeczone, ukazał się murzyn w progu.
Dziewice cofnęły się z przestrachem.
— Weź dwa woreczki z perłami — rzekł nabob — włóż do każdego po 100 luidorów i przynieś je tu natychmiast.
Czarny zniknął i po chwili powrócił z dwoma woreczkami, z których każdy był 4 lub 5 razy wart więcéj, jak to, co w sobie zawierał.
Cyprjana i Djana spoglądały na te woreczki leżące na stole, zapłonione i z oczami błyszczącemi z radości.
— Przypatrz się dobrze tym dzieciom — odezwał się Montalt do Seida — należysz do nich równie jak do mnie... i wszystko co ci rozkażą, winieneś dopełnić.
Iskrzące oczy murzyna zatopiły się w oblicza dwóch sióstr, lecz jego czarna twarz nie objawiła żadnego zadziwienia.
Schyliwszy głowę, odszedł.
— Czy to dla nas te piękne woreczki? — zapytała Cyprjana.
Głowa naboba kiwała się na ramionach, a oczy się zmrużały.
— Jeszcze nie — odpowiedział gdy uśmiech igrał na jego ustach — musicie je kupić... — i palcem wskazał na harfę złocony, stojącą w kącie buduaru.
— Pewnego razu przechodząc — mówił smętnie — słyszałem was śpiewających piosnkę, która mi się spodobała... czy chcecie ją tu powtórzyć?.. zasnę przy niéj i będzie mi się śnić o was.
Cyprjana poskoczyła po harfę.
— Jakaż to piosnka? — zapytała Djana.
— Ja wiem jaka! — odezwała się Cyprjana, któréj piękne paluszki przebierały po stronach harfy, wydającéj dźwięki łagodne i proste melodyi bretońskiéj „dziewice nocy.“ — Czy ta? — zapytała naboba.
Montalt przywtórzył znakiem i głowa jego przechyliła się na zaplecznik fotelu; dziewice zaś stojąc w środku pokoju po odegraniu wstępu, obie zanuciły piosnkę, którą zamieściliśmy w tomie I-szym niniejszéj powieści.
Monlalt spoglądał na nich z pod przymkniętych powiek, a w miarę następujących po sobie zwrotek, radość niewymowna malowała się w jego twarzy. Zdawało się że arja i słowa piosnki, odżywiały w nim świat wspomnień; usta jego roztwierały się przy łatwém oddechu, lica zarumieniły, a wszystko zwiastowało błogi wypoczynek.
— Ciszéj — poszępnęła Djana — już usypia...
Cyprjana głaskała tylko strony harfy, która wydawała słabe akordy, i ostatnią zwrotkę odśpiewały głosem przytłumionym naśladującym przyjemne dla ucha w oddaleniu echo.
Montalt zmrużył oczy z uśmiechem, a rozkoszny sen kołysał jego marzenia.
Obie siostry przybliżyły się do niego na końcach palcy.
Stojąc przy krześle, znajdowały się wprost okna wychodzącego na ogród i jasność padająca z żyrandola, oświecała ich postacie przenikające przez drzwi pokoju kostiumowego.
Cyprjana która się przypadkowo odwróciła, spostrzegła na posągu będącym za żyrandolem dwa lub trzy cienie które się poruszały, a których dla zbytecznego blasku światła rozpoznać nie mogła. Poczém zwróciła wzrok na Montalta, przed którym stała zadumana Djana, z którą w milczeniu zamieniwszy spojrzenia, uklękły obie w zamiarze modlenia się za swego nowego protektora.
Zadowolenie malujące się na czole Montalta, wieńczyło je niejako cudowną aureolą. Widząc męzką i wyniosłą urodę twarzy jego, pomiędzy dwoma powabnemi postaciami dziewic, rzecby można że serafiny z niebios, zesłani, czuwają nad spoczynkiem archanioła.
— Bóg nas wysłuchał — odezwała się Djana powstając. — Oto nasz duch opiekuńczy.
— Jakże go kochać powinnyśmy — odpowiedziała Cyprjana.
Djana podniosła rękę Montalta do ust swoich, Cyprjana zaś uniósłszy się na paluszkach, dotknęła ustami czoła naboba.
W téj chwili dosłyszały wrzawę zewnątrz pochodzącą, a cienie które Cyprjana dostrzegła i które odblask z żyrandola czynił niewyraźnemi, ruszały się i zdawały się przemawiać.
Djana poskoczywszy, opuściła oponę drzwi pokoju kostiumowego. Lecz to było zapóźno bezwątpienia, gdyż po chwili, zrobił się hałas za wchodowemi drzwiami.
Obie siostry blade i drżące, rozeznawały znajome im głosy.
Nabob spoczywał spokojnie uśmiechając się we śnie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: anonimowy.