Filozofja jogi i okultyzm wschodni/Lekcja XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Filozofja jogi i okultyzm wschodni |
Wydawca | Trzaska, Evert i Michalski |
Data wyd. | 1921 |
Druk | Drukarnia Narodowa |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Antoni Lange |
Tytuł orygin. | Fourteen Lessons in Yogi Philosophy and Oriental Occultism |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W wykładach swoich nie próbowaliśmy zmuszać czytelnika, aby przyjął jakiekolwiek twierdzenia, nie mówiące mu nic wewnętrznie i nie znajdujące się w harmonji z jego własnym nastrojem i pojęciem. Pozostawiamy wszystkim zupełną swobodę przekonań i pragniemy, aby uczeń z nauki jogów brał tylko to, co mu się zdaje odpowiedniem i prawdziwem, i aby pomijał to, co mu się zdaje wątpliwem, aż do czasu, gdy jego pogląd się zmieni. Poprostu wykładamy poglądy jogów na rozmaite zjawiska świata astralnego o tyle jasno i przejrzyście, o ile to jest możliwe — i staramy się, aby czytelnik zrozumiał wykładane myśli. Czy one zdają się prawdziwe czy nie — tego wiedzieć nie możemy i nie mamy zamiaru przekonywać kogokolwiek o bezwzględnej pewności tego, co mówimy. Co jest prawdą — to nie może być nieprawdą, cokolwiek by o tem myślał czytelnik. Wiara jego lub wątpienie nie może zmienić istoty rzeczy — i jogowie bynajmniej nie twierdzą, że ktoś może być ukarany za niewiarę lub nagrodzony za wiarę. Przeciwnie, mówią oni, że wiara lub niewiara zależą od pojmowania, od poziomu rozwoju wewnętrznego. Podług ich mniemania było by to w najwyższym stopniu niezrozumiałe, aby karano człowieka za to, że nie dorósł jeszcze do zrozumienia tej lub innej idei. Jogowie — są to najbardziej tolerancyjni ludzie na świecie. Sam oni widzą prawdę — zawartą we wszystkich formach wierzeń — i widzą zawarte w nich dobro, ale nie potępiają tych, co się z nimi nie zgadzają. Nie mają żadnych określonych dogmatów, w które nakazywali by wierzyć swoim zwolennikom. Nie żądają od swoich uczniów, aby ci bezwarunkowo zgadzali się z nimi; przeciwnie, mówią swoim uczniom: Bierzcie od nas tylko to, co do was przemawia wewnętrznie; nie myślcie o reszcie. Pozostawcie to na jakiś czas; potem powrócicie do tego samego i rozpatrzycie raz jeszcze. Być może, znajdziecie tu rzeczy, które mogą wam być użyteczne. Powtarzajcie to kilkakrotnie, ale nie zmuszajcie się do przyjmowania idei, która wam się nie podoba. Kiedy nadejdzie czas, ogarniecie wszystko, co jest prawdą. Każda prawda ma swój czas, a gdy jej czas nadchodzi, wydaje się ona miła i potrzebna oku umysłowemu. Dlatego przyjmujcie to, co wam się podoba, a nie przyjmujcie tego, co się wam nie podoba. Nie należymy bynajmniej do tych gospodarzy, co to zapraszają gości i zmuszają ich jeść potrawy, na które ci patrzą z niepewnością, zwątpieniem i strachem. Nie byłaby to rozkosz, ale kara — i gdyby goście byli zmuszeni jeść wszystko, co im podają, aby uzyskać przychylność gospodarzy, to ich położenie byłoby bardzo smutne. My mówimy cale inaczej. Bierzcie tylko to, co wam się zdaje zupełnie jasne, a nie bierzcie tego, co nie przemawia do waszego pojęcia. Nie lękajcie się, że ktoś ukryje lub zatrzyma przed wami to, co moglibyście wziąć“.
Zgadzając się całkowicie z tem wszystkiem, co powiadają jogowie — przechodzimy do dalszego wykładu nader ważnej części podawanej nauki.
Kiedy „Ja“ opuszcza ciało fizyczne w chwili, którą nazywamy śmiercią, pozostawia za sobą wszystkie pierwiastki niższe. Ciało fizyczne, jakeśmy to mówili w Lekcji I — składa się z miljonów drobniutkich komórek: są to wszystko maleńkie żywoty, z których każdy posiada maleńki rozum lub świadomość i wszystkie znajdują się pod kontrolą centralnego podświadomego rozumu człowieka. Nadto w ciele znajduje się zapas prany czyli siły życiowej i ten zapas prany w łączności z miljonami żywotów komórek stanowi to, co nazywamy ciałem człowieka.
W książce naszej „Hatha-joga“ poświęciliśmy jeden rozdział sprawie warunków istnienia tych maleńkich „żywotów“ — i teraz musimy odesłać czytelnika do tego dzieła po szczegóły w tej kwestji. Gdy nadchodzi śmierć człowieka tj. gdy jego „Ja“ porzuca swoją materjalną powłokę (sheath), z której za życia korzystało — komórki rozłączają się i rozpadają i odbywa się to, co zowiemy rozkładem ciała. Siła, co komórki wiązała w całość znika; odzyskały wolność, rozchodzą a potem rozkładają się na pierwiastki. Ale istnienie atomów, życie materji nie przerywa się nigdy; cząstki jednego ciała umarłego po pewnym czasie występują jako cząstki innego ciała. Myśliciel powiada: „Śmierć jest to tylko forma życia — a rozkład jednej formy materjalnej — to jeno początek budowy innego ciała“.
Od chwili, gdy „Ja“ opuszcza ciało fizyczne — i wpływ zarządzającego ciałem rozumu instynktowego odpada od grup komórkowych: zaczyna pośród nich panować anarchja i bezład; stają się one jak armja zdezorganizowana, która się rzuca tędy i owędy; popychają się między sobą, przeszkadzają sobie — i celem każdej jest wyzwolić się od swych niemiłych sąsiadów i ujść od ogólnego chaosu. W ciągu życia ludzkiego, główny cel wszystkich komórek polega na tem, aby pracować wspólnie i harmonijnie, ulegając nakazom z góry. Po śmierci ciał cel wszystkich komórek zmienia się w ten sposób, że wszystkie one, ile można prędzej, chciałyby się rozstać ze sobą. Grupy rozpadają się kolejno. Każda rozpada się na mniejsze grupy — i jednocześnie zaczyna się proces rozkładu komórek na pierwiastki zasadnicze — i nieustanne nowe ich łączenie się w inne grupy organizmów, czy to mineralnych, roślinnych czy zwierzęcych. Pewien autor powiada: „Całość nigdy nie bywa żywszą, jak wówczas, kiedy umarła, ale żywą jest tylko życiem swoich części składowych a martwą w całości“.
Kiedy „Ja“ uchodzi z ciała fizycznego, prana, nie będąc już pod kontrolą rozumu ośrodkowego, odpowiada tylko na rozkazy oddzielonych grup komórek. Przy całkowitszej formie rozkładu, kiedy komórki już przestają być w jakikolwiek sposób połączone ze sobą — prana przechodzi z jednej w drugą, a przy procesie rozkładu samych komórek niektóre cząstki prany wchodzą do każdego z wyzwalających się pierwiastków. Każdy atom, jakgdyby zabiera z sobą zapas prany, dostateczny, by swą żywotność podtrzymać i umożliwić sobie wejście w nowe związki. Cząstki prany, które nie weszły w atomy, wychodzą z ciała i łączą się z wolną praną natury.
Opuszczając ciało Ego unosi ze sobą również ciało astralne, jako pierwiastek wyższy. Owo ciało astralne — jak to mówiliśmy — stanowi niby oryginał, pierwowzór, podług którego zbudowane jest ciało fizyczne. Ciało astralne istnieje czas jakiś po śmierci ciała fizycznego — i w pewnych warunkach staje się widzialne ludziom żywym, którzy je wówczas nazywają „duchem“. Ciało astralne człowieka umierającego znajduje się często pod wpływem jego silnego pragnienia, by przenieść się tam, dokąd myśl jego ulatuje — i może się ukazać widzialnie krewnym lub przyjaciołom.
Po pewnym czasie, który w różnych okolicznościach bywa dłuższy lub krótszy — „Jaźń“ porzuca i ciało astralne. Wówczas z kolei i ciało astralne się rozkłada. To porzucone przez ducha ciało astralne niczem innem nie jest, jeno trupem subtelniejszej materji, niźli trup fizyczny. Jest to ów fenomen, który okultyści nazywają „astralną łupiną, muszlą“ (shell) lub „cieniem“. Cień ten nie ma ani życia ani inteligencji i krąży w niższych warstwach sfery astralnej, stopniowo się rozpadając na elementy składowe. Jakaś siła ciągnie go (cień) nieustannie ku tej powłoce, z którą przedtem był w związku i cień astralny ludzi umarłych często się unosi w pobliżu tych miejsc, gdzie pogrzebione jest ciało. Cienie te często uważają ludzie za duchy ludzi umarłych, gdy w istocie są one tem samem, czem jest trup fizyczny, zakopany w ziemi. Wchodząc w zetknięcie z siłami życiowemi niektórych ludzi, które zowią się „medja“ — owe cienie astralne jakgdyby się galwanizują; przedostaje się w nie pewna niewielka ilość prany z ciał medjów — i w nich lub przez nie zaczyna się ujawniać podświadoma działalność medjów. Wraz z tem cienie zyskują pewną możność, by wykazać swe istnienie w świecie fizycznym — i wówczas, rzekłbyś, nabywają pewnej dozy życia i troszki inteligencji. Na niektórych seansach medjumicznych owe cienie astralne materjalizują się dzięki sile życiowej medjów i rozmawiają z ludźmi w sposób niedorzeczny i bezmyślny. Zazwyczaj jednak mówią wcale nie te osoby, za jakie się podają owe cienie. Mówi poprostu jakby materja fizyczna, ożywiona pierwiastkiem psychicznym samego medjum oraz innych osób obecnych. Jest to jedynie mówiący automat. Są i inne formy powrotu duchów; ale wszystkie tzw. seansy spirytystyczne odbywają się (w tych rzadkich wypadkach, gdy na nich występują rzeczywiście zjawiska okultne) tylko przy współudziale nieświadomych i nieożywionych cieniów astralnych. Ludzie łatwowierni biorą te „widma“ za dusze swoich zmarłych przyjaciół. Na tem polega owa strona zjawisk okultnych, która się objawia w spirytyźmie.
Spróbujmy rozważyć życie dalsze „Jaźni“, kiedy ta porzuciła ciało fizyczne. W chwili, gdy Jaźń zamknięta w ciele astralnem powoli wychodzi z ciała fizycznego, całe życie człowieka od dzieciństwa do starości — przepływa przed jego wzrokiem umysłowym. Pamięć otwiera wszystkie swe tajemnice — i obraz za obrazem w błyskawicznym wirze toczą się przed umysłem. Wiele rzeczy w tej chwili staje się jasnemi uchodzącej duszy, odsłaniają się jej przyczyny wielu zjawisk, niezrozumiałych w ciągu życia; dusza pojmuje to, czego przedtem nie mogła pojąć; ogarnia swe życie jakby w całości; rozumie cel i znaczenie różnych przypadkowości, które za życia ziemskiego wydawały się jej pozbawionemi wzajemnego związku. Wszystko to przechodzi, jak żywy sen, przed wzrokiem umysłowym umierającego. Ale ten sen pozostawia głębokie wrażenie i w dalszym ciągu dusza korzysta z tego poznania, z wniosków i rezultatów wszystkiego, co zrozumiała w swem przeżyłem życiu. Okultyści mówią zawsze, że przyjaciele i krewni umierającego powinni starać się być, o ile możności cisi i spokojni dokoła niego, aby żadne wzruszenia, żadne wyrazy bólu i smutku nie przeszkadzały mu ześrodkować swej uwagi na tym niezwykle ważnym momencie. Dusza powinna mieć dopuszczoną możność pójścia swą drogą w pokoju zupełnym, i nie powinny jej zatrzymywać wymagania żyjących.
Zatem Ja odchodzi, porzuca ciało. Ale dokąd idzie? Raz na zawsze należy zaznaczyć, że nowe miejsca i nowe sfery, dokąd przenosi się dusza — oznaczają poprostu zmiany stanu samej duszy. Czas i przestrzeń znikają dla niej w chwili, gdy się oddzieliła od ciała fizycznego. Dalej będziemy używali wyrażenia „miejsce“ bytu, ale pamiętać należy, że tu mowa o stanie. Każda dana przestrzeń może w sobie zawierać dusze żyjące wewnętrznie na najwyższych płaszczyznach i inne dusze, żyjące niżej — przyczem świadomości żyjące na płaszczyznach niższych nie będą nawet wiedziały, że koło nich istnieją i są obecne świadomości z wyższych płaszczyzn.
Zazwyczaj, z ciała wychodząc, dusza zostaje spokojna i chłodna, chociaż nawet słyszy dokoła siebie rozpaczne wołania ludzi, otaczających ciało. Ale niekiedy owe głosy żywych mogą wywołać w duszy niewymownie ciężkie uczucie żalu za życiem ziemskiem, pragnienie powrotu do opuszczonych przyjaciół. Takie uczucia w świadomości umarłego na długo zatrzymują jego przejście do wyższych stanów ducha. Zazwyczaj, uchodząc z ciała, dusza się pogrąża w stan półnieświadomy, w sen: jest to określenie najwłaściwsze. Stan ten trwa póty, póki z „Jaźni“ nie zejdzie powłoka astralna. Gdy się to odbywa, „Ja“, jak gdyby budzi się w nowym świecie, zachowując tylko najwyższe swoje czucia, zdolności i skłonności duchowe; nie tylko wszystko, co ziemskie: namiętności, wzruszenia go opuściły, ale nawet wszystko, co osobiste. Przytem dzieje się tak, że świadomości o niskim rozwoju duchowym tj. takie, w których występują jeno nikłe przebłyski życia wyższego — w tym stanie pogrążone są we śnie, gdy inne świadomości, bardziej rozwinięte pod względem duchowym — tu się budzą. Następnie odbywa się tenże sam proces, co z ciałem astralnem. Po pewnych przerwach czasu, bardzo krótkich dla świadomości, co na ziemi nie osiągnęły wyższego rozwoju inteligencji — i bardzo długie dla dusz o wysokiej kulturze umysłowej i moralnej — z Jaźni opada owa powłoka — i Jaźń ta budzi się raz jeszcze na wyższej płaszczyźnie duchowej. Wówczas przeżywa ona stany, dla których opisu niema słów i pojęć w języku ludzkim. Z tego, cośmy tu powiedzieli oczywistem jest, że człowiek o grubszem życiu duchowem i niskim rozwoju ducha, po rozejściu się z ciałem — będzie przeżywał tylko bardzo krótkie intervalla jasne i bardzo długie okresy snu. Człowiek zaś, który osiągnął wysoki stopień rozwoju duchowego, doświadczać będzie daleko więcej momentów świadomości, stopniowo zrzucając z siebie to, co jest „nie Ja“. Dusza przeżywa nie jedno przebudzenie, lecz wiele. Pierwszem przebudzeniem jest śmierć; dalej, przechodząc przez koło, co na nowo prowadzi do życia ziemskiego, doświadcza ona wielu takich przebudzeń, i za każdym razem wyzwala się od jakichś cząstek, „nie Ja“, dopóki wreszcie nie poczuje, że jest tylko samem „Ja“. Przytem człowiek, który wewnętrznie osiągnął wiele w czasie swego życia na ziemi, będzie miał bardzo wiele materjału, jakby wiele sukien, które zdejmować musi ze siebie; ten zaś, co życie duchowe lekceważył — umiera prawie w takim samym stanie, w jakim się urodził — i nie ma prawie nic do zrzucenia ze siebie. Przebudzi się rychło, ale właśnie, budząc się, coraz bardziej a bardziej tracić będzie świadomość. Dlatego chwila jego przebudzenia — nie jest to moment wyzwolenia świadomości, ale przeciwnie, chwila jej zamroczenia, gdyż świadomość, która nie przywykła sięgać po prawdy płaszczyzn wyższych — doszedłszy do tych płaszczyzn — zatraca się zupełnie i nic dokoła siebie zrozumieć nie może; czuje się w ciemności daleko większej, niż na płaszczyźnie niższej. „Ja“ pozostaje tylko w dziedzinach światów wyższych tylko póty, póki nie osiągnie najwyższego punktu swego możliwego przejawu. Zanim pójdziemy dalej, zwrócimy uwagę na to, że ludzie bliscy umarłemu, a którzy pozostali na ziemi — mogą wypływać na stan jego duszy po śmierci, współdziałać jego przejściu do stanu spokojnego lub przeciwnie, przyczyniać jej męczarnie i powstrzymywać jej ruch ku górze. Dusza, w której pozostało coś niedomówionego, a co powinna żyjącym na ziemi powiedzieć — albo dusza nadmiernie zbolała cierpieniem pozostałych osób blizkich, zwłaszcza, jeżeli nieustannie słyszy koło siebie ich płacz i wołania: nie uzyska spoczynku w świecie astralnym. Nigdy ona nie wejdzie w spokojny stan półsenny, z którego się uniesie ku wyższym dziedzinom. Walczyć będzie z tym stanem sennym i będzie czyniła rozpaczliwe wysiłki powrotu na ziemię. Łzy i krzyki opuszczonych przez nią ludzi, jeszcze bardzo podtrzymywać będą te jej dążenia. Zacznie szukać sposobów, by odpowiedzieć na te wołania — i zawsze to będzie jej przeszkadzało w rozwoju pojęć wyższych, zawsze będzie zwracało jej świadomość ku ziemi i nie dopuści do rozwarcia wewnętrznego. Takie to, wewnętrznie zwrócone ku rzeczom ziemskim dusze — ujawniają czasem swe istnienie na seansach spirytystycznych. Nasz samolubny żal albo chęć zobaczenia umarłego — bardzo często przynosi mu daleko więcej nieszczęścia, niż sama śmierć, która bynajmniej nie jest nieszczęściem. Wszystkie samolubne przejawy bólu i cierpienia, szczególnie są niebezpieczne dla ludzi, którzy w czasie życia ziemskiego nie urabiali sobie jasnego pojęcia o stanie, w jaki wejdą po śmierci. Gdy takich ludzi zaczynają (krewni) żałować i płakać po nich — ci, słysząc te wołania, biorą je za rzeczywistość i dążą ku ziemi. Inni, którzy za życia zrozumieli istotę śmierci, nie odpowiadaliby może na głosy żyjących przyjaciół, ale tym brak sił i środków do walki. Okultyści znają wypadki, gdy dusze umarłych całemi latami i dziesiątkami lat walczyły ze stanem drzemania, co jest zapowiedzią przejścia do wyższego świata. A przyczyną nie było tu nic innego, jeno „miłość“ blizkich osób na ziemi, które nie mogły się pogodzić z myślą, o ich śmierci. Taka miłość samolubna może wywołać w duszy (umarłego) nieskończone cierpienia, a które o tyle przewyższają wszystkie cierpienia ziemskie, o ile subtelność i natężenie działania materji astralnej — przewyższa właściwości materji pospolitej. Ludzie powinni unikać tego wszystkiego, co może powstrzymać nadziemską drogę umarłych, zwłaszcza osobiste motywy żyjących są największą ku temu przeszkodą. Niechaj umarli śpią w spokoju.
W istocie oni wcale nie śpią: owszem, żyją być może intensywniej od nas, oczekując godziny swego powrotu. Płacząc po nich, zmuszamy ich umierać i przeżywać śmierć, nie raz jeden, lecz powielekroć. Prawdziwie kochający i rozumni ludzie powinni unikać takiego okazywania miłości i powinni duszy, która odeszła, dać możność zdobycia stanu równowagi wewnętrznej, która może stanowić nagrodę za to wszystko, co owa dusza zniosła w okresie życia na ziemi.
Zanim mówić zaczniemy o chwili przebudzenia duszy, musimy zauważyć, że tylko dusza człowieka, który umarł śmiercią naturalną — przechodzi wkrótce po śmierci w stan takiego miłego, lekkiego półsnu, o jakim mówiliśmy. Ludzie, którzy zginęli w skutek jakiegoś nieszczęśliwego wypadku lub katastrofy, ludzie zabici na wojnie i ci, którzy porzucili życie fizyczne ciała w sposób niespodziewany — długi czas nie zasypiają. Zda się, jakgdyby posiadali w pełni świadomość ziemską, wyjąwszy zdolność rozróżniania rzeczy realnych od nierealnych (z punktu widzenia człowieka). Często nie wiedzą oni wcale, że umarli i sami nie rozumieją, co się z nimi dzieje. Bywa tak, że zachowują całkowitą świadomość ziemską w sprawie wszystkiego, co dzieje się na ziemi — i przy pomocy swoich zmysłów astralnych mogą słyszeć i widzieć wszystko, co się dokoła nich odbywa, ale nie mogą sobie wytłumaczyć tego wszystkiego, co widzą i słyszą. Położenie ich do chwili, gdy owłada niemi sen astralny, byłoby niezmiernie ciężkie i posępne, gdyby nie przychodzili do nich „pomocnicy duchowi“[1] tj. dusze z wyższych płaszczyzn, z wyższych stanów świadomości, a które zstępują w dół dla pomocy zmieszanym, niedoświadczonym, nie pojmującym swego nowego położenia. Owi pomocnicy duchowi zbierają się dokoła takich dusz zmieszanych i wystraszonych i stopniowo starają się wprowadzić do ich świadomości jasne rozumienie tego, co się stało, starają się jakby udzielić im nowinę o ich przejściu w stan wyższy, w porównaniu z ziemskim. Otaczają te dusze falami sympatji i uczucia, starają się im udzielić słów pociechy i rady — i dusze uspokojone łatwo się pogrążają w stan półzadrzemania, jak dziecko nerwowe, które zasypia, gdy przy nim siedzi matka. Pomocnicy ci nigdy nie tracą okazji, by wykazać swą dobrą siłę — i żaden człowiek, który umarł nagle — nie bywa opuszczony ani samotny w tym świecie, choć ludzie płaczą i lękaja się przejścia do tej dziedziny. Czy to będzie człowiek dobry czy zły, w każdym razie znajdzie on duszę, co go powita i spróbuje go rozgrzać i zaspokoić. Ludzie o wysokim rozwoju duchowym, obdarzeni siłami okultnemi — również mogą wychodzić ze swoich ciał fizycznych i w ciele astralnem występować jako pomocnicy duchowi ludzi, co zginęli w jakimkolwiek nieszczęśliwym przypadku lub na polu bitwy. Po wielkich katastrofach lub po krwawych bitwach — natychmiast okazuje się wielka potrzeba pomocy w sferze astralnej — i wówczas dążą tam nietylko dusze z wyższych płaszczyzn, ale też dusze ludzi, żyjących na ziemi, a którzy się za życia nauczyli odwiedzać sfery wyższe.
W takich momentach dusze — które osiągnęły wyższe stadja ewolucji duchowej — opuszczają swoje stany wysokie, schodzą na ziemię i ukazują się między ludźmi, starając się nadać siłę ducha tym, co tego potrzebują lub dopomóc im swą mądrością. Bywa to nietylko w jakichś określonych miejscach lub krajach, ale może być we wszystkich częściach świata jednakowo. Nie mało dusz, zdobywszy możliwie wysoki stopień rozwoju, posunąwszy się daleko naprzód w stosunku do swoich współrodaków i współcześników, chociaż długo przebywały w stanach wyższych — jakby wracają wstecz i starają się poprowadzić ze sobą zapóźnionych. Dobrowolnie porzucają one zasłużony pokój i szczęście — a to dla ratunku swych mniej szczęśliwych współbraci.
Gdy dusza zrzuciła ze siebie wszystkie osnuwające ją powłoki i osiągnęła stan możliwie najwyższy dla siebie — tj. taki, jaki przygotowała sobie za pomocą swoich poprzednich żywotów na ziemi, licząc w to i ostatni: przechodzi ona na tę płaszczyznę świata astralnego, która jest jej wyznaczona — i dokąd ją prowadzi astralne prawo ciążenia. Świat astralny, jak to już powiedzieliśmy, na wszystkich swoich płaszczyznach — nie jest miejscem ale stanem. Płaszczyzny te przenikają się nawzajem i ci, którzy żyją na jednej płaszczyźnie, nie mają świadomości o żyjących na innej i nie mogą przechodzić dowolnie z jednej płaszczyzny na drugą w dowolnym kierunku, tj. mogą, o ile zechcą odwiedzać płaszczyzny niższe. Ale dusze, które się znajdują na płaszczyznach niższych, nie zdolne są ani widzieć ani odwiedzać planów wyższych — i często nawet nie wiedzą o ich istnieniu, wątpią o niem i zaprzeczają ich realności. Granice między płaszczyznami są zwarte i nieprzebyte, nie dla tego, aby tam stali jacyś „stróże progów“, ale dzięki samej różnicy płaszczyzn. I dusze nie mogą iść dowolnie dokąd zechcą, dla tej samej przyczyny, dla której ryba musi pływać w wodzie, nie może zaś latać po powietrzu. Ale dusza, która z inną duszą łączy się jakiemś dawnem przywiązaniem, a która, widzi te duszę na niższej płaszczyźnie, sama zawsze gotowa jest odwiedzać tę mniej rozwinięta duszę i pomagać jej ewolucji oraz podnoszeniu się w górę za pomocą rad i wskazówek, zawierających w sobie światło ze sfer wyższych.
W ten sposób jedna dusza może przygotować drugą do następnego wcielenia; i w przyszłości, gdy ją napotka w nowem życiu ziemskiem, dusza, co była mniej rozwinięta, okaże się na tyle dojrzałą wewnętrznie, że będzie równa, lub prawie równa tej duszy, co koło niej miała staranie. Może to nastąpić oczywiście tylko w takim razie, jeżeli mniej rozwinięta dusza pragnie i zgadza się przyjąć dawane nauki. Niektóre dusze, osiągnąwszy pewien stopień rozwoju, są wewnętrznie otwarte dla sił nowszych, zwłaszcza, gdy się znajdują na zewnątrz ciała fizycznego, gdyż w tym stanie czują się wolne od roztargnień, wpływów życia ziemskiego, a przeto są bardziej podatne na wpływy ducha. Nauka jogów idzie w tym razie na tyle daleko, że nawet wspomina możliwość rzadkich wypadków, gdy pomocna dusza może podnieść duszę pokrewną do stanu tak wysokiego, że tam w świecie astralnym, nie potrzebując już nowego wcielenia ziemskiego, będzie miała dość siły, by zrzucić ze siebie wszystkie przeszkadzające jej powłoki — i podnieść się w sfery wyższe ku tej duszy, co się o nią troskała i starała się podnieść ją na swój poziom. Ale wypadki takie są jak najrzadsze — i mogą zdarzyć się tylko wtedy, kiedy dusza gotową jest do przejścia w te wyższe sfery. Płaszczyzny niższe są zapełnione tłumem dusz grubych i nierozwiniętych, a które żyją życiem bardzo podobnem do życia, jakie prowadziły na ziemi. W istocie dusze są tak związane z płaszczyzną materjalną, ciągle są ku niej przyciągane — i tak na nie wpływa wszystko, co się odbywa w materjalnym świecie fizycznym, że pobyt w dziedzinie wyższej w porównaniu z ziemią — nie może im dać nic podobnego do tych pierwiastków, jakie uzyskują inne dusze, co się podniosły do wyższych sfer świata astralnego. Dusze te z niższych płaszczyzn, jak to wyżej powiedziano, żyją dokoła tych miejsc, gdzie prowadziły swoje niskie życie ziemskie. Często działają one, świadomie lub nieświadomie, na umysły ludzi, znajdujących się pod wpływem alkoholu lub tych, co trawią w sobie jakieś zamiary zbrodnicze. I w innych umysłach dusze te, jakby przeżywają swoje stare życie, powiększając zarówno ogólną sumę zwierzęcości i okrucieństwa, jako też i własny upadek. W tych niższych sferach istnieje bardzo wiele poddziałów, podobnie jak i w wyższych — i każde z nich zawiera w sobie osobną kategorję dusz rozcieleśnionych. Niższa ta sfera, znajdując się w pobliżu ziemi tj. budową swą mało się różniąc od ziemi, często wchodzi w zetknięcie z ludźmi, biorącymi udział w seansach medjumistycznych, zwłaszcza, jeżeli uczestnicy są niezbyt wysokiego poziomu duchowego. Wówczas mieszkańcy tych niższych płaszczyzn ukazują się jako „duchy“, przybierając sobie imiona przyjaciół albo osób historycznych, które im mimowoli narzucają uczestnicy seansu. Robią niedorzeczne figle spirytystom, sprawia im zadowolenie drwić sobie z obecnych, jeżeli im się na to pozwoli. Rozumie się, takie „duchy“ mogą się ukazywać śród ludzi niskiego rozwoju; wysoki osiąg[2] wewnętrzny ochrania człowieka lepiej niż wszystko od wszelkich wpływów niepożądanych, zarówno świata astralnego jak i fizycznego.
Dusze niższych płaszczyzn przepędzają bardzo mało czasu w stanie rozcieleśnionym; zbyt silnie je ciągnie ku sobie życie materjalne — i skutkiem tego zawsze tak pożądają one wcielenia, że zwykle ich czas między wcieleniowy bywa bardzo krótki. Oczywiście, kiedy się rodzą, znów je pociąga to samo otoczenie i te same warunki, w jakich żyły poprzednio. Takie grube i mało rozwinięte dusze podobnie jak dusze ludzi w plemionach dzikich — rozwijają się powoli i za każdym razem w swem życiu ziemskiem, robią bardzo drobne i niedostrzegalne kroki naprzód. Wszystkie ich pragnienia skierowane są w stronę rzeczy materjalnych — i tylko rzeczy materjalne budzą w nich pociąg. Wpływ ducha jest na nich nijaki, ale i tacy ludzie nieuchronnie idą drogą postępu. Wszystko idzie naprzód, choćby bardzo słabo. Dusz, które istotnie idą wstecz, prawie niema. Realnie może spuścić się w dół tylko przy pomocy czarnej magji.
Dusze, które zajmują wyższe płaszczyzny świata astralnego, za każdem nowem życiem ziemskiem osiągają wyższy rozwój — okresy zaś czasu między ich wcieleniami są znacznie dłuższe. Zamiłowania ich i skłonności tak dalece należą do wyższego świata, że wolą sfery najwyższe, gdzie mogliby pogrążyć się w rozmyślaniach i przesiąkać wysokiemi idejami, czemu wielce u nich dopomaga brak rzeczy i zjawisk materjalnych. Pomaga im też bezpośrednia obecność ducha, którego promienie obejmują je ze wszech stron. Mogą tem lepiej przygotować się do dalszego rozwoju w następnem życiu ziemskiem i często pozostają w sferach wyższych — podług naszych pojęć ziemskich przez całe stulecia — i nie dążą do wcielenia. Niekiedy tak daleko odchodzą od rasy ludzkiej, że tysiąclecia przebywają w krainach wyższych, oczekując, aż rasa ludzka dojdzie do takiej doskonałości, aby oni mogli się wcielić. W takich wypadkach czas swój zazwyczaj w całości poświęcają właśnie pomocy człowieczeństwu w tym rozwoju.
Ale wcześniej czy później dusze zawsze odczuwają pragnienie powrotu do doświadczeń życia ziemskiego i wykazać na ziemi niektóre z tych osiągów, co dojrzały w nim po tak zwanej przez ludzi — śmierci. Dlatego mimowoli wpadają one w strumień, który ich niepostrzeżenie zaczyna prowadzić ku nowym narodzinom. Często ich pociągają pragnienia innych ludzi — innych dusz — które chcą ich zobaczyć na ziemi — i te połączone pragnienia pomagają im się rodzić właśnie w odpowiedniem otoczeniu, w warunkach odpowiadających ich rozwojowi wewnętrznemu. Zbliżając się ku życiu ziemskiemu, dusza znowu wpada w sen — i naprzód rzekłbyś „umiera“ w sferze astralnej, aby się urodzić w świecie fizycznym. Dusza nie budzi się ze snu bezpośrednio po urodzeniu. Pierwsze lata dzieciństwa przebywa jakby w stanie półsennym — ciągłe przebudzenie idzie równolegle ze wzrostem intellektu. Niekiedy momenty przebudzenia bywają nadzwyczaj wczesne; niekiedy zdarza się, że jakieś usłyszane słowo lub uwaga naraz rozproszy stan senny młodej duszy: dusza budzi się, zaczyna odczuwać sama siebie i jakieś niewyraźne wspomnienia w niej się przesuwają.
W procesie przygotowań duszy do następnego wcielenia bardzo wiele dusza wykonywa nieświadomie, dzięki przebudzeniu wewnętrznych pociągów i pragnień, ponieważ dusza człowieka o rozwoju średnim, nie dorosła bynajmniej do rozumienia wszystkiego, co się w niej odbywa — i nie może, nie powinna wiedzieć, co ją czeka. Prowadzi ją prawo ciążenia tam, gdzie powinna być podług swych właściwości wewnętrznych. Ale ta nieświadomość również mija stopniowo; dusza, doskonali się i rośnie, by osiągnąć wyższe stopnie rozwoju; stopniowo też dusza nabywa poczucia procesu nowo-wcielenia, zaczyna sobie przypominać swoje żywoty poprzednie, przeczuwać przyszłość i wtedy może wolę swoją wprowadzić w sprawce wyboru warunków dla nowych narodzin. Im wyżej się podnoszą dusze w swoim wzroście wewnętrznym, tem większą posiadają siłę w kwestji wyboru świadomego. Wyższe dziedziny sfer astralnych bardzo trudno poddają się opisom i brak nam słów i pojęć ku temu. Życie w niższych sferach tego świata jest bardzo podobne do życia ziemskiego — i okazuje się jakby jego odbiciem. Wielu mieszkańców tej płaszczyzny myśli nawet, że żyją na ziemi i nie mają tego poczucia, że już są wyzwoleni z powłok ziemskich. Zdaje się im, że ogień może ich spalić, że w wodzie mogą utonąć i t. d. Żyją jakby na urojonej ziemi, śród urojonych ziemskich zdarzeń — zupełnie tak, jak my żyjemy we śnie. Nad tą płaszczyzną są inne, których mieszkańcy żyją w środowisku idei znacznie wyższego szeregu — a nad temi płaszczyznami leżą jeszcze wyższe, już zupełnie niedostępne myślowemu ujęciu ludzkiemu. Jeżeli jednak my teraz nie rozumiemy właściwości tych sfer — to niewątpliwie nadejdzie czas, kiedy zaczną się w nas objawiać przebłyski pojmowania — i gdy w końcu końców — zrozumiemy wszystko, czego teraz zupełnie niezdolni jesteśmy pochwycić — tak jak teraz rozumiemy wiele z tych rzeczy, których nie mogliśmy ogarnąć, będąc małemi dziećmi. Rozważając też to wszystko, powinniśmy pamiętać, że świat należy do nas i że utracić go nie możemy.