Głownia piekielna/XII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Głownia piekielna |
Wydawca | S. Orgelbrand |
Data wyd. | 1849 |
Druk | S. Orgelbrand |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Oskar Stanisławski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
— Biedna panna Sabina! alboż to nie ja wykarmiłam ją? wszakże ona w części jest także mojem dzieckiem?
— Byłaś drugą matką dla méj córki... wiem o tem... Zatem w imię tego tkliwego przywiązania, jakie zawsze dla niéj okazywałaś, chciałbym rozmówić się z tobą w przedmiocie nader ważnym...
— O cóż to idzie, panie?
— Sprowadziłaś twego siostrzeńca do siebie i od dwóch miesięcy mieszka on w tym domu?
— Tak jest, panie, i właśnie to względem tego biednego chłopca pragnęłam jeszcze dzisiaj wieczorem mówić z panem.
— Otóż i ja chciałem o nim mówić z tobą, Zuzanno.
— Pozwól mi pan usprawiedliwić się dla czego...
— Sabina powiedziała mi już wszystko.
— Mój Boże! pan zdajesz się gniewać.
— Gniewać... nie, Zuzanno... ale jestem niespokojny... lękam się...
— Lękasz się pan!... czego pan się lękasz?
— Obecności twego siostrzeńca w tym domu...
— Ah! panie.... gdybym mogła przewidzieć, że to panu będzie nieprzyjemnie, nie odważyłabym się nigdy sprowadzić tego biednego chłopca do siebie... ale on był tak nieszczęśliwy... ja zaś wiedziałam że pan jesteś tak dobry... i ośmieliłam się przyjąć na siebie odpowiedzialność...
— Zbyt wiele wyświadczyłaś mi usług, Zuzanno, ażeby wszystkie osoby do twojéj należące rodziny nie miały mieć prawa do méj pomocy, do mego współczucia... Lecz co ci zarzucić mogę... to... wielką nierozwagę.
— Przebacz mi Pan, ale ja tego nie rozumiem.
— Twój siostrzeniec... jest młody?...
— Właśnie skończył lat dwadzieścia pięć.
— Dobrze jest wychowany; nauki przyjął korzystnie?
— Aż nadto dobrze na swoje położenie; siostra moja i jej mąż wielkie ponieśli dla niego ofiary... Ponieważ jego wzrok jest tak słaby, że o dziesięć kroków nic już nie widzi, które to kalectwo zagrodziło mu drogę do wielu zawodów, familia jego chciała, dając mu dobre wychowanie, postawić go w możności wstąpienia do stanu duchownego, ale i na to nie było środka... Onezym nie miał powołania;.... w takim razie, trzeba było uciec się do biórowości;... uzyskał małą posadę, i...
— Wiem już resztę;... jakaż jego powierzchowność?
— Proszę Pana, jest to sobie chłopiec, ani ładny, ani brzydki, rysy ma bardzo łagodne... tylko kalectwo wzroku nadaje mu jakiś wyrazdziwnyj;... zresztą, jest to najlepsza w świecie istota; niechaj Pan pomówi o nim z Panną, a zobaczy Pan co ona o nim powie.
— Prawdziwie, Zuzanno... takie zaślepienie dziwi mnie nadzwyczajnie.
— Jakie zaślepienie Panie?
— Jakto!... — ty!... — ty... — Zuzanno, co masz doświadczenie i wiele zdrowego rozsądku... tyś nie uczuła... nie powiem nieprzyzwoitości.... ale wielkiéj niedorzeczności w przywołaniu siostrzeńca twego do siebie i w umieszczeniu go pod jednym dachem z moją córką, wystawiając ich oboje na poufałą z sobą zażyłość!
— Ja wiem o tem, Panie, że jestem tylko służącą, i że mój siostrzeniec...
— Alboż tu o to chodzi? Czyliż to córka moja i ja sam nie staraliśmy się zawsze przekonać cię, że jesteś naszą przyjaciółką, nie zaś służącą?
— W takim razie, Panie... nie widzę powodu dla którego mi pan wyrzucasz...
— Tak jest, na nieszczęście... nie widzisz i nie widziałaś tego, bo gdybyś była więcéj przewidującą, byłabyś spostrzegła to co się już stało...
— Ah! mój Boże, i cóż się to stało, Panie?
— Sabina kocha twego siostrzeńca.
— Panna!!
— Kocha go, mówię ci.
— Panna... kocha Onezyma!... Nie, nie, Pan chyba żartuje.
— Jakto! kiedy idzie o mą córkę!
— Tak jest, tak, przebacz mi Pan... Pan nie żartujesz, ale Pan jesteś w największym błędzie.
— Jeszcze raz powtarzam, Sabina kocha twego siostrzeńca.
— A ja panu mówię, że to rzecz niepodobna.
— Niepodobna?... a dla czego?
— Ponieważ ten biedny chłopiec jest bojażliwy jak dziewczyna; ponieważ nie jest ładny; ponieważ nie widzi dobrze i z tego powodu codziennie przynajmniéj dwadzieścia niezręczności popełnia, z których się panna czasami najpierwsza śmieje... Ah! jeszczeby też, że by on miał zostać bohatyrem romansu, co znowu! Nie, nie, Panie, uspokój się Pan. Nie ulega wątpliwości, że Panna była dla niego życzliwą i dobrą, dlatego że to mój synowiec, i że czuje litość dla niego... lecz...
— O! kobieto zaślepiona, nie przewidziałaś więc tego, że Sabina, przy swoim charakterze, przy nadzwyczajnéj czułości swojéj, przy anielskiéj dobroci swojéj dla wszystkiego co cierpi, najprzód dozna litości dla twego siostrzeńca, a potem przejdzie do tkliwszego uczucia?... Widzisz więc co się stało.
— Prawdziwie, Panie, czy to być może? Panna... miałaby zwrócić oczy na takiego jak on biednego chłopca?.
— Ale to właśnie dla tego że jest biedny, że jest słaby, lękliwy, że samo jego kalectwo stawia go w położeniu wyjątkowem i smutnem, Sabina go pokochała... Ty, co ją znasz równie dobrze jak ja, czy mogłażeś tego nieprzewidzieć? Daj Boże, ażeby twoje zaślepienie nie pociągnęło za sobą smutnych następstw!...
— Ah! Panie, — zawołała ochmistrzyni z goryczą, — słowa pańskie oświecają mnie,... ale zbyt późno: tak, czuję się bardzo nierozważną bardzo winną... Ale, nie, nie, nie mogę jeszcze wierzyć temu co mi Pan oznajmiasz. Wszakże Panna Sabina nie wyznała Panu ażeby miała kochać Onezyma?
— W saméj rzeczy, ona mi tego nie wyznała; ale ja odgadłem wszystko... Biedne dziecię!
ona, tak otwarta, tak szczera!... Z jej serca można czytać jak z książki... z resztą, alboż to nie widziałem jéj zarumienienia, jéj piersi wznoszącej się nad bijącem sercem kiedy o nim mówiła?... alboż to nie widziałem jéj niechęci, jéj smutku nawet, kiedy, chcąc ją doświadczyć, ośmieliłem się zażartować z rany którą skutkiem jakiejś oparzelizny w rękę otrzymał. Ona go kocha... kocha niezawodnie, powtarzam ci jeszcze... a to niweczy wszystkie moje zamiary jakie na przyszłość układałem... Ale, co ci jest?... z kądże ta bladość, to łkanie?... Zuzanno... Zuzanno, podnieś się, — zawołał Cloarek, widząc ochmistrzynię rzucającą się na kolana do stóp jego, — cóż znaczy to wzruszenie!... co mi chcesz powiedzieć?
— Panie... lękam się... i trwoga moja jest okropna....
— Wytłómacz się.
— Mój Boże!... Jeżelibyś Pan myślał, że sprowadziłam tutaj mego siostrzeńca w nadziei... że zbliżywszy go z Panną... liczyłam... na małżeństwo... żem...
— O! Zuzanno... krzywdzisz mnie sądząc że dolnym jestem posądzić cię o taką podłość!...
— Zaklinam... błagam Pana.. powiedz, o! powiedz Pan że nie myślisz ażebym była w sianie dopuścić się tego!
— Powtarzam ci że byłaś nierozważną... żeś postąpiła bez zastanowienia... oto wszystko... a tego jest dosyć... Ale, żeby cię posądzać o jakąś niecną rachubę... byłoby szaleństwem... Pojmuję nawet że niektóre szczególne okoliczności dotyczące osoby twego siostrzeńca, musiały ci się zdawać dostateczną rękojmią... i że, sądząc go tak jak ty go sądziłaś, młodzieńcem małoznaczącym, nie domyślałaś się nawet niebezpieczeństwa znajdującego się w zbliżeniu go do méj córki.
— Niestety! Panie, to jest szczera prawda; nie uważałam go inaczéj tylko jak nieszczęśliwe dziecko bez żadnego znaczenia.
— Wierzę ci, powtarzam, ale złe już się stało.
— Na szczęście, Panie, to złe może się jeszcze naprawić; jutro o świcie Onezym wyniesie się z tąd i noga jego nie postanie już w tym domu.
— Ja tego nie chcę, — zawołał Cloarek; — a Sabina?
— Jakto, — Panie?
— Ten odjazd może ją zasmucić... może ją zabić. Wszakże ona jest tak słaba, tak tkliwa... tak nerwowa... Ah! to jest czułość jej nieszczęśliwej matki...
— Mój Boże! mój Boże! widzę teraz... całą moją winę... — rzekła ochmistrzyni z płaczem, co tu robić Panie, co robić?
— Alboż ja wiem? ja sam niewiem.
Cloarek wzruszony przechodził się chwilę szerokim krokiem po salonie; potem głębokim zdjęty smutkiem rzekł do Zuzanny:
— Gdzie jest twój siostrzeniec?
— Niedaleko, Panie... w błękitnym pokoju.. powiedziałam mu aby tam czekał na mnie... miałam mu bowiem oznajmić rezultat rozmowy mojéj z Panem...
— Każ mu tu przyjść.
— Tu, Panie?
— Tak.
— Ah! Panie... łaski... łaski dla niego! — zawołała Zuzanna składając ręce z trwogą; albowiem, chociaż Iwon w ciągu téj rozmowy nie okazał żadnego uniesienia, wyrażając się tylko z mocą i zapałem, jednakże ochmistrzyni obawiała się nagłego powrotu jego namiętnego gniewu; dla tego też dodała.
— Przysięgam Panu, że to nie jego wina... nieszczęśliwy ten chłopiec zupełnie jest niewinny... jestem pewną, że on o niczem nie wie... ah! panie, łaski! litości dla niego.
— Każ mu tu przyjść, mówiłem.
— Panie, on jeszcze dzisiejszej nocy ten dom opuści, natychmiast nawet...
— A moja córka! Chcesz może ażeby umarła z żalu i zmartwienia?
— Panie, jeszcze tylko słówko. Być może że Panna czuje dla Onezyma tylko lekkie przywiązanie; w takim razie, jeżeli się od niéj oddali, ona go zapomni.
— A jeżeli go niezapomni? I jeżeli ta miłość jest prawdziwą, głęboką, taką jak być powinna, jeśli jest zakorzenioną w duszy takiéj jaką jest dusza Sabiny? Nie, nie, biedne dziecię, byłoby to krzywdą dla niéj myśleć, że ona jest zdolną kochać tylko w połowie... Powtarzam ci, że ona jest pod każdym względem obrazem swéj matki, matki pełnéj tkliwości, poświęcenia i exaltacyi.
— Niestety, Panie, słowa pańskie przerażają mnie i do rospaczy przywodzą i, mimowolnie, zmuszoną jestem przyznać, że Pan masz, słuszność. Teraz dopiero spostrzegam wszystkie następstwa tego nieszczęsnego zbliżenia; gdyż, Boże mój, to jeszcze nie wszystko.
— Jakto, co chcesz powiedzieć.
— Panie...
— Mówże... mów daléj...
— Nieszczęśliwy chłopiec, a jednak nie możnaby mu tego wziąść za złe.
— Nie możnaby mu wziąść za złe... ale cóż takiego?
— Słowem... Panie... nie jego byłaby to wina... gdyby był obcym uczuciu jakiego Panna dla niego doznaje... Gdyby uczucia tego nie podzielał...
— Przekleństwo!... — zawołał Cloarek, — nareszcie po chwili milczenia powtórzył głosem nakazującym: Każ tu przyjść twemu siostrzeńcowi.
— Panie! — zawoła Zuzanna z trwogą, — nie wymagaj Pan tego odemnie.
— Bądź posłuszną natychmiast!
— Zabij mnie pan raczéj, — odpowiedziała Zuzanna z postanowieniem, — nie... on tu nie przyjdzie... każę mu natychmiast wyjść z domu... ale go nie wystawię...
— Na co?...
— Panie...
— Na moje uniesienie, nie prawdaż? na moję gwałtowność... na mój gniew...
— Zaklinam Pana... nie chciej...
— Niestety! czyliż tego nie widzisz, że miłość córki mojéj ku niemu, czyni go świętym dla mnie?...
— Ale, jeżeli on jéj nie kocha, Panie?
— Gdyby jéj nie kochał... — zawołał Cloarek, — i, nie dodawszy już ani jednego słowa zanim ochmistrzyni zdjęta przerażeniem, zdołała najmniesze uczynić poruszenie, opuścił salon i w dwie minuty przybył do pokoju niebieskiego, w którym Onezym się znajdował.
Otworzyć drzwi tego pokoju, zamknąć je na dwa spusty, ażeby Zuzanna nie weszła do niego i żeby mu Onezym nie uszedł, było dziełem jednéj chwili dla Iwona. Cloarek znalazł się sam na sam z siostrzeńcem Zuzanny.