<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Głownia piekielna
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1849
Druk S. Orgelbrand
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Oskar Stanisławski
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XIII.

Onezym, na łoskot spowodowany przez Iwona przy otwarciu i gwałtownem zatrzaśnięciu drzwi, podniósł się zdziwiony i niespokojny, ponieważ w téj chwili nie spodziewał się nikogo prócz ciotkiswojéj, gdy tymczasem ciężkie kroki wchodzącéj tak nagle osoby, zapowiadały mu przybycie kogoś obcego.
Cloarek wróciwszy do spokojności umysłu która go na chwilę opuściła, przypatrywał się w milczeniu Onezymowi z pełną obawy ciekawością; z początku rysy zdawały mu się przyjemne i łagodne; wkrótce atoli mniawszy o kalectwie biednego krótkowidza, który widząc tylko o kilka kroków od siebie jakąś postać wątpliwą, wpatrywał się w Iwona uważnie, nie mogąc wszakże rysów jego rozróżnić, Cloarek uważał takie jego postępowanie zbyt śmiałem a nawet zuchwałem.
Siostrzeniec Zuzanny, tem więcéj zdziwiony milczeniem nieznajomego, że wejście jego było tak głośne, postąpił o parę kroków na spotkanie swego gościa, ażeby rysy jego rozpoznać, i z pewnem wahaniem rzekł do niego głosem łagodnym:
— Kto tam?
Cloarek ciągle zapominając o kalectwie młodzieńca, uznał podobne zapytanie bardzo niegrzecznem i odpowiedział niechętnie:
— Kto tam?... gospodarz tego domu, mości panie...
— Pan Cloarek! — zawołał Onezym cofając się lękliwie z oznaką poszanowania i spuściwszy machinalnie oczy, jak gdyby one, niestety! były dosyć przenikliwe ażeby się, mogły narazić na spotkanie wzroku ojca Sabiny.
Bo rzeczywiście, głos Iwona zanadto był znaczący, ażeby Onezym, obdarzony wielkim taktem i przenikliwością, nie uczuł, pomimo że niewiedział powodów téj niechęci, że obecność jego w tym domu, nie podobała się ojcu Sabiny; dla tego też dodał głosem łagodnym i drżącym:
— Spełniając życzenie méj ciotki, która mnie tutaj wezwała, sądziłem, że ona uzyskała na to pańskie pozwolenie, albo przynajmniéj że była pewną, że Pan dobroci jéj dla mnie nie potępisz, inaczéj, nigdybym sobie nie był pozwolił przyjąć jéj ofiary...
— Pragnę wierzyć temu, mój Panie.
— Upraszam tylko Pana, o przebaczenie mi niedelikatności... któréj zupełnie mimowolnie mogłem się był dopuścić... Jutro opuszczę dom pański.
— I gdzież Pan pójdziesz? co będziesz robił? zapytał Cloarek niecierpliwie, — co się z panem stanie?
— Nie wiedząc jakie uczucie dyktuje Panu podobne pytania, — odparł Onezym z godnością, — nie będziesz się Pan dziwił że muszę się wahać z moją odpowiedzią.
— Uczucia moje dla Pana mogą być życzliwe... ale też mogą być zupełnie przeciwne wszelkiéj życzliwości... Mój Panie... Później zobaczę co mi uczynić wypadnie...
— Gdybyś Pan był nawet zupełnym panem losu mego, — zawołał Onezym z pełną poszanowania stałością umysłu, — nie wiem czybyś Pan w ten sposób chciał do mnie przemawiać!
— A któż Panu powiedział, że los jego nie jest w moim ręku?
— Panie...jakiem prawem?
— Jakiem prawem?.... — krzyknął Cloarek z gwałtownością, która go zbyt daleko uniosła, — a pan... czy nie podjąłeś się także razwiązania mojego przeznaczenia?... co?...
— Ja... ja... przebacz Pan... ale ja Pana nie rozumiem!...
— Czy Pan śmiesz, — zawołał Cloarek, — spojrzeć mi w oczy, i odpowiadać w ten sposób!...
Biedny krótkowidz, zamiast obrazić się temi słowy, rzekł tylko z bolesną otwartością, wodząc w koło siebie błędnym i smutnym wzrokiem.
— Spojrzeć Panu w oczy? Niestety! chciałbym,.. ale w takiem oddalenia nie byłbym w słanie odróżnić rysów Pana.
— To prawda, odpowiedział Cloarek mniéj opryskliwie, — zapomniałem o pana kalectwie. Ale kiedy mnie Pan widzieć nie możesz, to przynajmniéj bądź przekonanym, że ja mam wzrok bardzo przenikliwy, przed którym nic ukryć się nie zdoła... Jest to wyższość jaką mam nad panem, i uprzedzam go o tem.
— Dziękuję panu; lecz wyższość ta na nic się Panu ze mną nie przyda, gdyż ja, w życiu mojem z niczem ukrywać się nie potrzebuję.
To połączenie słodyczy i otwartości, godności i smutku, uderzyło i wzruszyło Iwona; lecz opierał się jeszcze temu wzruszeniu, z obawy, ażeby się nie dać ułudzie pozorom, i ażeby nie zawiódł się co do wartości moralnéj człowieka który córkę jego tak ujął.
— Co do mnie, Panie, ja mało mam przenikliwości, — dodał Onezym; — ale pańskie pytania, głos jakim mi je zadajesz, niektóre słowa jego, wszystko to przekonywa mnie, że Pan masz do mnie jakąś urazę, któréj przyczyny, na moje nieszczęście, nie odgaduję..
— Pan kochasz mą córkę, — rzekł Cloarek bez namysłu starając się przeniknąć w głąb jego myśli.
Onezym zbladł i zaczerwienił się z kolei; zadrżał i w przerażeniu swojem, czuł się tak bliskim omdlenia, że przymuszony był usiąść przy swoim stoliku; a nie mogąc ani jednego słowa odpowiedzieć, zakrył twarz obu rękami...
W poruszeniu które uczynił ażeby twarz swą zakryć, chustka którą rana jego była obwiązana, spadła i odkryła jego rękę, jak równie całą oparzeliznę, o któréj Sabina mówiła już ojcu; ten, od dawna już był oswojony z widokiem rozmaitych ran, a jednak, pomimo całéj ważności swéj rozmowy z Onezymem, zadrżał i powiedział do siebie:
— Ah!... nieszczęśliwy... jakże on musi cierpieć! Musi mieć wiele męztwa, ażeby tak cierpliwie znieść taką boleść;... to męstwo... połączone ze słodyczą jego charakteru i z tą niezachwianą godnością, którą zdaję się w nim odkrywać, zwiastują przynajmniéj serce szlachetne.
Widząc niemy smutek Onezyma, Cloarek dodał:
— Jakże mam tłomaczyć sobie to milczenie nic mi Pan nie odpowiadasz?
— Co ja Panu mam powiedzieć?
— Więc Pan przyznajesz?
— Tak, Panie.
— I córka moja nie wié o téj miłości?
— Czy nie wié! Ah! Panie... wołałbym umrzeć pierwéj, aniżeli się odważyć wspomnieć jéj o niéj;... ukrywałem zawsze tę tajemnicę w głębi serca mojego,... i nie wiem Panie... jakiem nieszczęsnem zrządzeniem odgadłeś Pan to, co ja przed samym sobą ukryć usiłowałem...
— A cóż wywołało w Panu tę miłość?
— Najprzód wdzięczność, Panie.
— Czemużeś się Pan nie starał pokonać uczucia, które tylko jego nieszczęście spowodować mogło?
— Sądząc że nikt o niem nie wiedział... oddałem mu się z roskoszą... Aż dotąd znałem tylko samo nieszczęście... Ta miłość zaś była pierwszem szczęściem w mojem życiu... i będzie jedyną pociechą smutnego przeznaczenia które mnie oczekuje.
— Wszakże mogłeś Pan lada chwilę być rozłączonym z moją córką... i nigdy nie zastanowiłeś się nad tem?
— Mój Boże! nigdy... ja o niczem nie myślałem... panie.. nigdy... dla szczęścia mojéj miłości... kochałem bez nadziei, ale także bez obawy i bez wyrzutów sumienia.
— Więc pana nie wstrzymywała obawa że ja dowiem się kiedyś o téj miłości?
— Mówię Panu, że nie zastanowiłem się nad tem... myślałem tylko o miłości. Ah! Panie, kiedy kto jak ja, skutkiem nieszczęsnego kalectwa, jest zupełnie oddzielony od przedmiotów zewnętrznych i wolny od rozdwojenia uwagi jakie one wywołują... gdybyś Pan wiedział jak to jest łatwo zatopić się wyłącznie w samotnem kosztowaniu jedynego i głębokiego uczucia!...
— Ale kiedy wzrok Pana jest tak słaby, więc tylko niedokładnie możesz znać rysy méj córki?
— Od czasu jak mieszkam w tym domu... dopiero dzisiaj wieczorem dobrze widziałem Pannę Sabinę.
— I dla czegóż to dzisiaj wieczorem, czemu nie dawniéj?
— Ponieważ raczyła dopomódz méj ciotce... w zawiązaniu rany... którą mam na ręce... właśnie to w czasie tego opatrywania Panna Sabina zbliżyła się do mnie o tyle, że mogłem dokładnie widzieć jéj rysy.
— Cóżeś Pan tedy w niéj ukochał, kiedy zaledwie znasz jéj powierzchowność?
— Co ja w niéj ukochałem, Panie, — zawołał Onezym, oto, jéj szlachetne i wspaniałe serce, jéj umysł tak pięknie ukształcony, słodycz jéj charakteru... Co ja w niéj ukochałem, mój Boże! oto jéj obecność, jéj głos, jéj głos tak tkliwy, kiedy czasami przemówiła do mnie kilka wyrazów współczucia lub pociechy.
— Zatem Panu nigdy na myśl nie przyszło, że z czasem mógłbyś zostać mężem Sabiny?
— Ah! Panie... zanadto ją kochałem, ażebym o tem miał myśleć.
— Co pan przez to rozumiesz?
— Chyba Pan zapominasz, że jestem na pół ślepy, że skazany jestem na politowanie, śmieszność, nędzę lub upokarzające próżniactwo? Ja, który nigdy nie mogę być czem innem jak tylko ciężarem osób któreby się mną zajęły ja, miałbym się odważyć... ah! Panie, nie kończę... Nie, nie, powtarzam i przysięgam Panu... kocham, kocham Pannę Sabinę, jak człowiek kocha wszystko co jest piękne, dobre, ale bez żadnéj nadziei, prócz tego niebiańskiego szczęścia, jakie zawiera w sobie miłość dobrego i pięknego. Oto, Panie, wszystko co czułem, co jeszcze czuję... Teraz, jeżeli otwartość moja ujęła Pana, racz mi Pan przyrzec, ż kiedy dom pański opuszczę, nie odmówisz mi Pan przynajmniéj swego szacunku.
— Szacunek ten... pozyskałeś, zasłużyłeś na niego, Panie Onezymie, — odpowiedział Cloarek głosem wzruszonym, — i po takiem zapewnieniu z méj strony, pozwolisz mi, nie prawdaż, uczynić ci zapytanie, co zamierzasz uczynić po opuszczeniu mego domu?
— Starać się będę pozyskać posadę podobną do téj, jaką już zajmowałem; niechaj życie moje będzie najskromniejsze, najpracowitsze, bylebym tylko na utrzymanie mógł zarobić oto wszystko czego pragnę.
— Ale nie obawiaszże się Pan, ażeby też same powody, które cię pierwszego urzędu pozbawiły, nie ponowiły się i teraz?
— Niestety! Panie, gdybym myślał o wszystkich zawodach, o wszystkich cierpieniach które mnie oczekują... musiałbym stracić odwagę, odpowiedział Onezym ze smutkiem.
— Nie dla tego, ażeby Pana zniechęcać lub zasmucać, uczyniłem mu to zapytanie, możesz Pan o tem być przekonanym... Pragnę nawet i spodziewam się znaleść jaki środek pomożenia Panu do wydobycia się z tego położenia, którego przykrość zupełnie pojmuję.
— Ah! Panie, tyle dobroci! Czemże sobie na to zasłużyłem?
Dalsza rozmowa Onezyma z Iwonem została przerwana naglem stukaniem do drzwi; przy czem usłyszano głos Zuzanny wołającéj:
— Panie... otwórz Pan... otwórz!...
Cloarek pośpieszył do drzwi, a na widok bladéj i przestraszonéj Zuzanny, pomyślał przedowszystkiem o Sabinie i zawołał:
— Cóż takiego? Czy moja córka?...
— Uspokój się Pan...? Panna już śpi zapewne...
— Więc o cóż idzie?
— Zaczem tutaj przybyłam, poszłam zapukac do drzwi Segoffina, ale on ma sen tak twardy... że niepodobna go obudzić.
— Ale pytam się jeszcze, cóż się stało?
— Teressa poszła jak zwykle zamknąć okiennice dolnego pomieszkania od strony ogrodu; właśnie otworzyła jedno okno...
— I cóż?...
— Przebacz Pan... Ale tak jestem wzruszona.
I Zuzanna prawdę mówiła, gdyż, do obecnego jej wzruszenia, łączyła się jeszcze niespokojność co do skutków rozmowy Iwona z Onezymem; nareszcie dodała:
— Teressa otworzyła okno w pokoju jadalnym, gdy wtem przy blasku księżyca... ujrzała głowy dwóch ludzi wznoszące się na tarasie z którego widok na morze wychodzi...
— Co znowu, — rzekł Cloarek wzruszając ramionami, — Teressa jest tchórzem, zapewne przestraszyła się własnego cienia.
— Zaręczam Panu że nie;... Teressa widziała doskonale dwóch ludzi... Pewnie oni przeprawili się przez rów, ażeby potem wejść do ogrodu; ale usłyszawszy łoskot otwierającego się okna, uciekli.
— Chociaż te wszystkie strachy zdają mi się bardzo przesadzonemi, — odpowiedział Cloarek, — strzeż się jednakże wspomnieć o nich jutro Sabinie.... Biedne dziecko, onaby się śmiertelnie przestraszyła... I panu zalecam tęż samę ostrożność względem méj córki, — dodał Iwon zwracając się uprzejmie do siostrzeńca Zuzanny.
Głos Iwona tak był życzliwy dla Onezyma, że ten zadrżał z zadziwienia i radości.
Ponieważ mu dawał podobne zlecenie względem Sabiny, pomimo że wiedział o jego miłości dla niéj, P. Cloarek przypuszczał zatem, że będą mogli jeszcze widzieć się i mówić z sobą? Zuzanna nie mniéj zdziwiona nie mniéj szczęśliwa od swego siostrzeńca, też same co on robiła spostrzeżenia, gdy wtem Cloarek powiedział:
— Księżyc świeci bardzo pięknie.... zejdę więc sam do ogrodu ażeby się przekonać na własne oczy...
— Zejdziesz Pan do ogrodu? — zawołała Zuzanna z pośpiechem, — niechże się Pan zastanowi... może to niebezpiecznie!
— Zabawna jesteś z twojem niebezpieczeństwem, moja Zuzanno kochana, — rzekł Cloarek zbliżając się do drzwi, — widzę że i ty nie jesteś odważniejsza od Teressy.
— Zaklinam pana, pozwól mi pan obudzić Segoffina; będę tak głośno kołatała, że mnie już tym razem musi usłyszeć...
— Doskonały to środek ażeby także obudzić mą córkę i przestraszyć ją tem krzątaniem się po domu... zwłaszcza o téj godzinie...
— Masz Pan słuszność... a jednak Pan nie powinien tak sam wychodzić...
— Jakto! co Pan robisz, Onezymie, — rzekł Cloarek widząc młodzieńca zmierzającego do drzwi, który w wykonaniu swego zamiaru potrącił już kilka sprzętów, — gdzie Pan idziesz?
— Pójdę z Panem, jeżeli Pan na to zezwolisz?
— A to po co?
— Wszakże moja ciotka mówi o jakiemś niebezpieczeństwie...
— Ty, mój zacny chłopcze, — zawołał Iwon uśmiechając się z dobrocią, gdyż poświęcenie Onezyma wzruszyło go, — jakążbyś ty przyniósł mi pomoc?
— To prawda, Panie, zapomniałem że się Panu na nic nie przydam, — odpowiedział biedny krótkowidz, z westchnieniem smutnéj rezygnacyi. — Lecz jeżeli jest jakie niebezpieczeństwo, to przynajmniéj będę przy boku pańskim.... i jeżeli wzrok mój jest tak słaby, to na szczęście, dla zrównoważenia méj niedoli, słuch mam bardzo dobry... Być może iż to Panu posłuży do poznania kierunku, w jakim się ci ludzie udali, jeśli pozostali w tutejszéj okolicy...
Ta dobroduszna ofiara Onezyma była tak szczerą, że Cloarek spojrzawszy z współczuciem i politowaniem na Zuzannę, odpowiedział jéj siostrzeńcowi:
— Dziękuję ci za twą ofiarę, mój chłopcze kochany i przyjąłbym ją z całego serca, gdybyś sam nie potrzebował starań twéj ciotki, do opatrzenia rany którą masz na ręce; jest to rana okropna, i zapewne wiele cierpisz z tego powodu.... A więc, Zuzanno, nie troszcz się o mnie wcale, ale pamiętaj o swoim siostrzeńcu.
Cloarek wyszedł z pokoju i udał się do Ogrodu.
Księżyc oświecał zdaleka nieruchome wody, gdyż taras ten wzniesiony był nad morzem, które widać było w oddaleniu przez szeroką szczerbę jakby umyślnie wykutą śród skalistych brzegów.
Cloarek przekonany niemal że służąca zwiedziona została jakiem złudzeniem światła i cieniu, zbliżył się na brzeg tarasu.
Długi rów, szeroki dwadzieścia a głęboki dwanaście stóp, jakby dla dopełnienia ustającego w tem miejscu muru, zamykał ogród od strony morza.
Iwon zajrzał w głąb rowu, ale nic nie spostrzegł i starał się tylko przy świetle księżyca przekonać, czy trawa nad rowem nie była podeptana, co stanowiłoby dowód, że ktoś tędy świeżo przechodził.
To nowe poszukiwanie żadnego także nie przyniosło skutku; nadstawił ucha ale też nic więcéj nie słyszał prócz głuchego szumu bałwanów oceanu, które ciężko rozbijały się o brzegi. Powziął tedy nieomylne przekonanie, że służąca jego przestraszyła się tylko jakiegoś urojenia, skoro okolica była zupełnie spokojna i skoro od czasu jak Sabina w domu tym mieszkała, nie słyszano jeszcze o żadnéj kradzieży.
Cloarek miał już opuścić taras i wrócić do domu, gdy wtem z za lasku leżącego na boku, w połowie drogi od morza, ujrzał wznoszącą się w powietrzu jednę z tych rakiet, które w marynarce służą podczas nocy za sygnały.
Rakieta podniosła się szybko i znikła w swoim parabolicznym biegu, zostawiwszy na ciemnem tle błękitu nieba ognistą brózdę, która wkrótce zagasła.
Zjawisko to było z początku niepojętem dla Iwona; wróciwszy więc na koniec ogrodu, spojrzał jeszcze raz na morze, czy nie zobaczy jakiego statku, któryby dał odpowiedź na sygnał puszczony z nadbrzeża...
Lecz jak daleko okiem mógł zasięgnąć Cloarek, żadnego nie dostrzegł statku; widział tylko niezmierną przestrzeń morza, którego spokojne i błękitne zwierciadło odbijało długi i drżący szlak światła księżyca.
Zastanowiwszy się kilka chwil nad tem dziwnem zdarzeniem i myśląc, że to tylko był znak kontrabandzistów, za pomocą którego porozumiewali się między sobą śród skał, Iwon powrócił do domu. Zjawisko to, które w innych okolicach byłoby mu pewnie wiele dało do myślenia, zwłaszcza w porównaniu z owem zuchwałem porwaniem, którego o mało nie padł ofiarą, zjawisko to wkrótce zostało zapomniane śród poważnych myśli, które po owéj rozmowie z Onezymem umysł Iwona zajęły.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: Oskar Stanisławski.