Głownia piekielna/XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Głownia piekielna |
Wydawca | S. Orgelbrand |
Data wyd. | 1849 |
Druk | S. Orgelbrand |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Oskar Stanisławski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
— Teraz, moja droga córko, przedewszystkiem pomówmy o rzeczach poważnych....
Przez te trzy miesiące, które dla mnie były nadzwyczajnie długie, spodziewam się żeś ciągle była zdrowa?
— Jak najzdrowsza, mój ojcze.
— Rzeczywiście, uważam ze daleko lepiéj wyglądasz jak dawniéj, — rzekł Iwon wpatrując się z roskoszą w oczy córki... — A potem... cóż więcéj?...
— Jakto? co takiego mój ojcze?
— Nie wiem jak ci to powiedzieć;... bo może to tylko myśl ojcowska... myśl jakich my to wiele miewamy.
— Jakaż to myśl?
— Zdaje mi się, że jesteś jeszcze ładniejszą jak przed moim wyjazdem.
— O! prawda, że to jest już myśl ojcowska, jak sam mówisz. Ale, należy pierwéj przypuścić, że byłam ładną jeszcze przed twoim wyjazdem...
— A któżby o tem wątpił moście panno?
— Najpierwsza ja... a poéem jeszcze wiele innych osób.
— Ty... nie znasz się na tem, albo też zwierciadła twoje są fałszywe... Lecz, im więcéj na ciebie patrzę... tak... tym więcéj znajduję w tobie... coś takiego... co mnie zachwyca... Co ja mam powiedzieć... wyglądasz jak jaka dojrzała panienka... Nie... nie... przebacz żem uraził sprawiedliwą podejrzliwość twoich siedmnastu latek onegdaj skończonych... chciałem tylko powiedzieć, że wyglądasz już jak dojrzała panienka...
— Jakież to szaleństwo, mój ojcze kochany... i na czemże to polega ta zmiana?
— Nie wiem... gdyż zawsze masz też same rysy, Bogu dzięki... lecz maluje się w nich pewna łagodna i zadowolona powaga...
— I mogłożby być inaczéj, kiedy ciebie znowu oglądam, mój ojcze? To jest coś więcéj jak radość, ja szczęście czuję, a szczęście, to rzecz poważna...
— Ah dobrze!... jeśli tak przemawiać do mnie będziesz, to łzy wywołasz z moich oczów, a wtedy nic już nie będę widział... Zresztą popieram toż samo com już powiedział... ale przejdźmy do czego innego... byłaś zdrową, to rzecz najważniejsza... teraz powiedz mi, czy nie nudziłaś się tutaj, moje biedne dziecię? Te zimowe miesiące są tak nudne na wsi! Ale z tem wszyslkiem... wszakże to dla zdrowia twojego zalecono powietrze nadmorskie, i dla tego też wyglądasz tutaj daleko lepiéj... Chociaż wcale tu nie jest wesoło....
— Nie nudziłam się ani jednéj nawet chwili... mój ojcze... Alboż to nie mam moich książek, mego fortepianu, moich robót, przechadzek?...
— Więc nie nudziłaś się, z pewnością?
— O! niezawodnie...
— A Zuzanna?... zdaje mi się że nie mam potrzeby pytać się... czy jak zawsze była dla ciebie dobrą?...
— Znasz ją, mój ojcze... to dosyć ci powiedzieć...
— I...
Tu Iwon zatrzymał się nagle.
Miał właśnie zapytać Sabinę, czy jjé czułość nerwowa uspokoiła się nieco, czy jej trwogi pojawiały się rzadziéj; lecz lękał się zasmucić córkę i wolał odnieść się w téj mierze do jéj ochmistrzyni.
Ażeby jednak dać pozór jakiś téj przerwie, dodał:
— I... zadowoloną jesteś zawsze z tego domu... z téj okolicy? Wiesz, moje dziecię, że potrzebujesz tylko jedno słowo powiedzieć.... Brzegi Francyi rozciągają się od północy na południe; wybór więc nie jest trudny, dzięki Bogu! i jeżelibyś chciała zmienić miejsce pobytu...
— Nie, mój ojcze... przeciwnie, okolica tutejsza bardzo mi się podoba... krajobraz jest piękny i wydaje mi się jak dawny przyjaciel... byłabym niewdzięczną, gdybym go opuścić chciała... chyba że sam tego pragniesz?
— Ja? nic nie pragnę takiego, czegobyś i ty sobie me życzyła? Chciałbym wiedzieć jak jabym sobie w takim razie począł.
— Wszystko to jest bardzo dobre w mowie, mój ojcze kochany.
— Jak to? Twoje czyny są w pewnéj sprzeczności z mową twoją.
— Jakie czyny?
— Powiadasz, że wszystkie moje życzenia są twojemi życzeniami?
— Sama osądź...
— Ileż to razy prosiłam clę, ażebyś się mi wyrzekł twoich podróży... któr, zawsze oddalają się odemnie.
— Ah to! to co innego... Ponieważ dla ciebie podróżowałem, moje drogie dziecię, miałem więc moje powody, ażeby działać podług méj głowy...
— Biedny, kochany ojcze... wiem o tem; ty dla zbogacenia mnie, zadajesz sobie tyle pracy w twoim handlu... O! Boże mój! po cóż tyle pieniędzy?... Ale ty o mnie tylko mówisz!... A ty... podróż twoja, jakże ci się powiodła?
— Najpomyślniéj.
— Czy nie miałeś bardzo złych dróg? czy ci nie było zimno w pojeździe?... W przeszłym miesiącu jeszcze było tyle śniegu!... — Dla tego też, — mówiłam do Zuzanny: — „Wtedy kiedy my jesteśmy dobrze osłonione, kiedy siedziemy przed naszym kominkiem, mój biedny ojciec może jest w téj chwili w podróży, i drży z zimna w swoim powozie, tracąc całą godzinę czasu na jednę milę drogi, z powodu śniegu, gołoledzi i najgorszej drogi?”
— Uspokój się, moje drogie dziecię, podróż moja, powtarzam ci, powiodła się jak najlepiéj w świecie i bez żadnych większych trudów jak zwyczajnie.
— Czy to prawda?
— Niezawodnie.
— A dla czegóż twój powrót został tak spóźniony, mój ojcze? wszakże to nie z powodu żadnego przypadku... nie prawdaż?
— Nie, moje dziecię... ważność moich zatrudnień i interesów... oto wszystko.
— Gdybyś wiedział jak ja niespokojna jestem w czasie twojéj nieobecności!... Ale niespokojności tych, trwogi i lękań, przyznaję że może przesadzonych, nie będę już więcéj doświadczała , bo mi dotrzymasz twojéj obietnicy, czy tak?
— Jakiéj obietnicy?
— Że już nie wyjedziesz więcéj... nie opuścisz mnie wcale?
— Przyrzekłem ci to... gdyby wszakże jaka okoliczność nieprzewidziana...
— O nie przyjmuję żadnych nieprzewidzianych okoliczności... to tylko pozór...
— Daj pokój... nie łaj mnie tylko...
— Zostaniesz ze mną?
— Zawsze...
— Przysięgasz?
— Daję ci słowo ojca...
— Ah! — zawołała Sabina rzucając się na szyję Iwona,— spodziewałam się tego szczęścia, a jednak... nie mogę ci wypowiedzieć, ile mnie czynisz szczęśliwą. Zatem, aby cię wynagrodzić...
— Cóż takiego? — zapytał Cloarek z uśmiechem i wpatrując się z wzruszeniem w twarz swéj córki,— słucham tedy... ażeby mnie wynagrodzić?
— Poproszę cię o coś... ponieważ mi zawsze wymawiasz że nigdy nic nie żądam od ciebie.
— Nie możesz mi większéj wyświadczyć przyjemności, moje dziecię... Mów zatem... czegóż żądasz odemnie?
— Twojéj opieki... twojéj pomocy...
— Dla kogo?
— O! dla osoby, klóra godną jest tego... za którą Zuzanna ma cię także prosić... ale uważaj, jak ja zazdrosna jestem... pragnę być pierwszą ażeby ci polecić mego protegowanego...
— Waszego protegowanego...
— Naszego protegowanego...
— Już to on może być pewny że otrzyma wszystko odemnie czego tylko zapragnie... ale czegóż on żąda?
— Mój Boże! on, on niczego nie śmie żądać... on taki bojaźliwy... ale to ja z Zuzanną będziemy prosiły za niego... Położenie jego jest tak zajmujące... tak bolesne...
— Biedne dziecię! dobro i tkliwe serce, jak, ty jesteś wzruszoną, jak się rumienisz!... Jestem przekonany, że to idzie o kogoś bardzo nieszczęśliwego.
— O! tak, mój ojcze!... a potem, cóż chcesz? kiedy się widzi kogoś codziennie... i kiedy go można najlepiéj ocenić... naturalnie, wtedy zajęcie nasze wzrasta...
— Ależ, moje dziecię, o kim ty chcesz mówić?
— O panu Onezymie.
— Któż jest ten pan Onezym?... Poczekajno, pan Onezym? to nazwisko nie jest mi nieznane...
— To kuzyn Zuzanny...
— Tak, tak... często mi o nim mówiła; nazwisko jego utkwiło mi jakoś w pamięci... to syn siostry Zuzanny którą utraciła przed dwoma laty...
— Tak, mój dobry ojcze, to sierota.., Mieszkał on w Lille, utrzymując się z małéj posady w jakiejś administracyi, ale musiał jéj się wyrzec... Wtedy nie mając innych środków utrzymania jak swoje miejsce, Zuzanna, wiedząc że jesteś tak dobry, sprowadziła go tutaj na jakiś czas.
— Ah! więc on tu jest?
— Tak mój ojcze.
— I mieszka w naszym domu?
— Tak, kochany ojcze, już od dwóch miesięcy.
— Dobrze, ale ty się znowu rumienisz.
— Ja, mój ojcze?... o! nie, zapewniam cię.
— Słuchaj, moje dziecię... mogłabyś jeszcze myśleć że ja to źle uważam, iż twoja ochmistrzyni, któréj tyle winni jesteśmy, dała przytułek swemu siostrzeńcowi, który musi być chłopcem uczciwym i dobrze wychowanym, kiedy go Zuzanna do siebie sprowadziła.
— O! mój ojcze kochany! zobaczysz go... zobaczysz... i sam osądzisz...
— Ale dla czegóż on się wyrzekł swéj posady?
— Był kancellistą; lecz wzrok jego jest tak słaby, że to znacznie opóźniało jego pracę; dano mu więc dymissyę... Pojmujesz zapewne mój ojcze, jak to bolesnem musiało być dla niego, bo to jest człowiek pełen serca i odwagi... otrzymał wychowanie jak najlepsze i martwi się nadzwyczajnie swojem życiem bezczynnem. Nieszczęśliwy wzrok jego będzie mu może przeszkodą do każdego zawodu... dla tego też, drogi ojcze, liczyłam... to jest ja i Zuzanna liczyłyśmy na ciebie... że przyjdziesz w pomoc panu Onezymowi w tem smutnem położeniu... że mu udzielisz swéj rady; a potem powtarzam ci, mój ojcze, sam go zobaczysz... on jest tak słodki... tak dobry... i skoro go poznasz, uczynisz jak wszyscy co go znają, będziesz go żałował... polubisz go...
Trudno wyrazić z jak naiwnem i rzewnem wzruszeniem Sabina wymówiła te ostatnie słowa, rumieniąc się znowu, gdy tymczasem piersi jéj wznoszące się lekko przy silnem biciu serca, zdradzały żywe współczucie dla jej protegowanego.
Cloarek nic nie odpowiedziawszy, zadumał się chwilkę; zaczynał on już pojmować zmianę którą dostrzegł poprzednio w osobie swéj córki. Ta, zdziwiona i zatrwożona milczeniem ojca, rzekła:
— Mój ojcze, mój ojcze kochany... tymi nie odpowiadasz...
— Powiedz mi, moje dziecię... od czasu jak siostrzeniec Zuzanny mieszka tutaj ze swoją ciotką i z tobą, cóż on robił? jakie jest jego życie?
— O! mój Boże! jego życie było takież samo jak nasze... wychodził z nami, kiedyśmy wychodziły na przechadzkę; jeżeliśmy zostawały w domu, wtedy i on zostawał, i czytał nam... on czyta tak dobrze... z takim wyrazem... z taką duszą! albo też, graliśmy razem, bo on jest bardzo muzykalny... posiada także bardzo wiele wiadomości z historyi, i trudno znaleść coś więcéj nauczającego, więcéj zajmującego, jak jego rozmowa; obok tego starał się jeszcze wyświadczać nam tysiączne drobne usługi, o ile to było w jego mocy, w czem przecież nie zawsze mu się powodziło, gdyż jego słaby wzrok narażał go czasem na jaką niezręczność. I to jest jego jedyna wada, mój ojcze kochany, — dodała Sabina z godną uwielbienia otwartością, — i dla téj wady jego zupełnie zresztą mimowolnéj, Zuzanna jest bez żadnéj litości i nie raz szydzi z niego okropnie.
— Ale ty, nigdy z niéj nie żartujesz, jestem tego pewny.
— O! mój ojcze, byłoby to okrucieństwem... wszakże on pierwszy żartuje ze swoich przypadków, chociaż w głębi duszy boli go to okropnie... Jakże to jest smutno być prawie ślepym!... Wiesz, nawet dzisiaj wieczorem, co posłuży ci za dowód jak jest cierpliwym, sparzył sobie rękę do żywego wrzącą wodą. Zobaczysz sam, mój ojcze jak ciężką odniósł ranę... I cóż, pan Onezym tyle miał mocy nad sobą, że nie tylko wcale o tem nie wspomniał, ale jeszcze przeszło godzinę czytał nam głośno, i późniéj dopiero, przypadkiem, spostrzegłyśmy jego nieszczęśliwy przypadek.
— Do licha! to wasz pan Onezym jest prawdziwym bohatyrem.
— Bohatyrem? nie, mój ojcze, gdyż jakeśmy właśnie dzisiaj wieczorem razem z nim mówiły, ci których nazywają bohatyrami, zabijają, i krew przelewają, gdy tymczasem pan Onezym...
— Przelewa wrzącą wodę?
— O!... mój ojcze!
— Mój Boże!... jakimże ty wzrokiem na mnie spoglądasz!
— Bo też... ty, co zawsze jesteś tak sprawiedliwy!...
— Co chcesz, moje dziecię, gdzież tu moja niesprawiedliwość!...
— Żartujesz sobie z rzeczy tak ważnéj... tak smutnéj... mój ojcze kochany... gdyż Zuzanna widząc tak okropną ranę pana Onezyna, zbladła z przerażenia... a jednak Zuzanna nie szczędzi dla niego swoich szyderstw!... nigdy go inaczéj nie nazywa jak biednym krótkowidzem,... biednym inwalidą popisowym!... i rzeczą to jest bardzo prostą, przy jéj szczerem uwielbieniu dla wszystkiego co jest wojskowem i junackiem... Zuzanna więc aż nazbyt jest skłonną do szyderstwa z pana Onezyma, a dla czegóż to? ponieważ on się brzydzi wszystkiem co jest złe i krwawe... Słuchaj, właśnie dzisiaj miałyśmy wielką rozprawę z Zuzanną... a pan Onezym był mojego zdania... jednakże zwykle on wtedy tylko podziela moje zdanie, kiedy mam słuszność... Ztąd też jestem naprzód przekonaną, że i ty podzielisz nasz sposób widzenia rzeczy.
— Jakiż to był przedmiot tej sprzeczki waszéj, moje dziecię?
— Pan Onezym czytał nam z dziennika który tu leży jeszcze na stole, opis ucieczki jakiegoś strasznego korsarza, kapitana Kamienne-Serce. — Może czytałeś to już, mój ojcze?
— Nie... — rzekł Cloarek tłumiąc w sobie pierwsze uczucie zdziwienia i niespokojności, — nie, moja córko... Więc cóż myślicie o tym korsarzu, ty i pan Onezym?
— Okrucieństwo jego przerażało nas mój ojcze kochany, gdyż, wystaw sobie, dla odzyskania wolności zabił dwóch ludzi i ranił trzeciego. Zuzanna, ma się rozumieć, usprawiedliwiała korsarza, mówiąc że postąpił odważnie, po bohatyrsku; pan Onezym powiedział zaś, co znamionuje dostatecznie szlachetność jego serca...
— Cóż tedy powiedział pan Onezym?
— Powiedział, że wolałby zostać całe życie w niewoli... jak morderstwem okupić wolność swoję. Nie prawdaż? mój ojcze drogi, że ja miałam słuszność z panem Onezymem... i że ty myślisz podobnie jak my?
— Prawdziwie, moje dziecię, cóż ja mam powiedzieć? spokojny, poczciwy negocyant jak ja, nie dobrym jest sędzią w sprawach wojennych... Z tem wszystkiem, zdaje mi się, że ty i pan Onezym, oboje jesteście bardzo surowi dla tego korsarza.
— O! mój ojcze... przeczytajno ten okropny opis a sam zobaczysz.
— Jak najchętniéj! ale czyś też pomyślała... że ten korsarz może mieć i
rodzinę... którą czule kocha, którą spodziewał się wkrótce zobaczyć i na honor, w rozpaczy swojéj widząc się uwięzionym... mógł...
— Rodzinę!... ci ludzie żyjący śród krwi i rzezi mieliby mieć rodzinę... mieliby kochać ją czule!... Czy to być może... mój ojcze kochany?
— Zastanówże się:.. ty uparta główko.... alboż to wilki nie kochają także swoich dzieci?
— Nic o tem nie wiem... ale jeżeli je kochają, to tylko po wilczemu, przynosząc im szczątki swych łupów dopóki są małemi... a póżniéj wyprowadzają je same na zdobycz i pożarcie biednych jagniątek.
Bolesne wzruszenie zachmurzyło czoło Iwona; poczem odpowiedział z uśmiechem:
— W tem wszystkiem może ty masz słuszność, moje dziecię... i pan Onezym także; ah! gdybyś mi ty mówiła o wyrobach rueńskich... jedwabiach lyońskich, nie tak łatwobym ci ustąpił... ale chcąc sądzić o korsarzach... tego się nie podejmuję...
— O! ja byłam pewną że będziesz jednego ze mną zdania... Ty, tak czuły dla mnie, ty, którego serce jest tak wspaniałomyślne, tak litościwe, ty nie mógłbyś inaczéj myśleć, albo raczéj, mój ojcze drogi, ja nie mogłabym inaczéj myśleć od ciebie... gdyż jeżeli czuję odrazę od tego co jest złe i okrutne... jeżeli lubię co jest dobre i piękne... jakże! nie tobież to, nie twojemu przykładowi winna to jestem? albo naukom mój biednéj matki, którąś tak tkliwie kochał... nie ma bowiem jednego dnia w którymby mi Zuzanna nie opowiadała tysiącznych dowodów twego do niéj przywiązania.
Dalsza rozmowa Iwona z jego córką została przerwana przez ochmistrzynię.
Weszła bowiem do pokoju ze świecą w ręku, i zwróciwszy się do Iwona który z zadziwieni patrzał, rzekła do niego z uśmiechem i poufałością do éją długoletnia służba upoważniała:
— Panie... przykro mi jest... ale to już godzina dziesiąta...
— Więc cóż ztąd! Zuzanno?
— Oto, panie, godzina, w któréj panna powinna się już położyć; doktór zalecił jak panu wiadomo, ażeby nigdy długo nie czuwała; już i tak wzruszenie jéj dzisiejszego wieczoru było dosyć żywe, i będę nieubłaganą...
— Moja kochana Zuzanno... tylko jeszcze kwadransik, zawołała Sabina.
— Ani jednéj minuty, panno Sabino.
— Jakto? Zuzanno, ani nawet w dzień mego powrotu... nie pozwolisz na ten mały zbytek?
— Dzięki Bogu, panna będzie teraz miała sposobność oglądać pana do woli; ale pozwolić jéj jeszcze siedzieć po dziesiątéj... to być nie może;... jutro wyglądałaby jak z krzyża zdjęta... a to z utrudzenia... Widziałbyś pan ją chorą, z własnej winy.
— Na to nie mogę już nic więcéj powiedzieć, jak tylko: dobranoc, moje dziecię kochane, — odpowiedział Cloarek, biorąc głowę swéj córki w obie ręce i czule całując ją w czoło. — A więc do jutra rana... śpij dobrze... ażebym cię znowu ujrzał świeżą i wesołą.
— O! bądź o to spokojnym, mój drogi ojcze... wiem że jesteś tutaj... przy mnie.. wiem że cię ujrzę jutro... i pojutrze... i zawsze... Zamknę oczy z tą słodką myślą, i zasnę snem błogosławionych, tak, to jest właściwy wyraz... Dobranoc, mój ojcze kochany... do jutra... do jutra... — powtórzyła Sabina, całując także Iwona; poczem rzekła jeszcze po cichu:
— Zuzanna będzie mówiła z tobą o panu Onezymie. Niechajże mam to zadowolenie że ją nienadaremnie uprzedziłam... Dobranoc, mój ojcze.
— Dobranoc, moje dziecię,... śpij dobrze.
— Bądź tego pewnym... jużem dawno nie przepędziła nocy tak przyjemnéj. Do jutra! ojcze.
— Do jutra, moja córko.
Obracając się do ochmistrzyni Cloarek powiedział:
— Wszakże wkrótce powrócisz, Zuzanno nie prawdaż?... Obciąłbym jeszcze z tobą pomówić.
— Bardzo dobrze, panie... Ja sama miałam także do pana prośbę.
Zostawszy sam jeden, Cloarek smutny i zamyślony, zaczął przechodzić się po pokoju.
Za zbliżeniem się do światła, Dziennik Cesarski pozostawiony na stole uderzył jego oczy; wziął go do ręki, przebiegł z pośpiechem i powiedział do siebie z żywem niezadowoleniem:
— Co za niedorzeczność, ze strony tego szalonego Verduron’a, mego armatora, ażeby list pisany do niego w całem zaufaniu... podawać do powszechnéj wiadomości... i to jeszcze nie uprzedziwszy mnie o tem!...
W téj chwili, ochmistrzyni, wracając od Sabiny, weszła do salonu, gdzie Iwon na nię oczekiwał.