Garbus (Féval)/Część trzecia/X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Garbus
Podtytuł Romans historyczny
Data wyd. 1914
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Bossu
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.
DWA DOMINA RÓŻOWE.

Na zewnątrz, na ulicy Chantre, sklepy były już pozamykane. Wszystkie przekupki, pani Guichard, Durand, Balat, Morin i inne zgromadziły się koło bramy Palais-Royal. Nigdy nie widziano równie pysznych strojów, wspaniałych powozów, świetniejszych gości. Cały dwór zjechał na bal.
Palais-Royal oświetlony był rzęsiście i rozbrzmiewał huczną muzyką, ale poza nim ulicę Chantre zalegały ciemności i pustka. Na pierwszy rzut oka zdawałoby się, że niema tam żywej duszy, ale o kilka kroków od domu, w którym mieszkał mistrz Ludwik, na drugiej stronie ulicy pogrążonej w głębokiem cieniu stało nieruchomo i milcząco sześciu ludzi ciemno ubranych. Za nimi stały dwie karety. Nie patrzyli wcale na tłumy zgromadzone przed Palais-Royal, ale oczy mieli utkwione w drzwi mieszkania mistrza Ludwika.
Tymczasem Kokardas i Paspoal po zwycięstwie nad Franciszką i Jankiem, weszli do jadalnej sali patrząc na siebie z zachwytem i tkliwością.
— Korono cierniowa! — zaklął Kokardas.
— Nie zapomniałeś swego rzemiosła, lebiodo.
— Ani ty także!
— Najważniejsze już zrobione.
— Gdy tylko niema Lagardera w jakiej sprawie — zauważył Paspoal — wszystko idzie jak z płatka.
— A Lagarder jest daleko, nie bój się!
— Do samej granicy sześćdziesiąt mil.
Zacierali sobie ręce.
— Nie traćmy czasu, kochaneczku — zaczął znowu Kokardas. — Zbadajmy teren. Oto dwoje drzwi.
Wskazał na pokój Aurory i na gabinet mistrza Ludwika na górze.
— Zajrzę przez dziurkę od klucza — rzekł Paspoal kierując się ku drzwiom pokoju Aurory.
Powstrzymał go straszliwy wzrok mistrza Kokardasa.
— Do licha! — zawołał Gaskończyk — nigdy tego nie ścierpię! Ta mała ubiera się tam, szanujmy skromność dziewczęcą!
Paspoal z pokorą spuścił oczy.
— A szlachetny przyjacielu! — westchnął. — Jaki ty szczęśliwy, że masz dobre obyczaje.
— Ręko Boska! Już taki jestem i bądź pewny, kochaneczku, że przebywając z takim, jak ja człowiekiem w końcu poprawisz się. Prawdziwy filozof jest panem swych namiętności.
— A ja jestem ich niewolnikiem — westchnął Paspoal, — ale bo one są takie mocne!
Kokardas po ojcowsku pogładził mu policzek.
— Gdy się walczy bez trudu — rzekł poważnie — tryumf nie przynosi radości. Idź zobaczyć, co tam jest na górze.
Paspoal w jednej chwili wbiegł na schody.
— Zamknięte! — oznajmił, poruszając klamkę gabinetu mistrza Ludwika.
— A przez dziurkę?
— Ciemno jak w piekle.
— Schodź więc, lebiodo! Powtórzmy więc sobie trochę polecenia p. Gonzagi.
— Obiecał nam pięćdziesiąt pistolów — wtrącił Paspoal.
— Pod pewnym warunkiem. Promi....
Zamiast mówić dalej wyciągnął z pod pachy pakiet. Paspoal uczynił to samo. W tej chwili drzwi na górze uchyliły się i ukazała się w nich twarz garbusa. Począł nasłuchiwać Kokardas i Paspoal przypatrywali się z zakłopotaniem swoim pakietom.
— Czy to koniecznie potrzebne? — odezwał się w końcu Gaskończyk.
— Czysta formalność, — odparł Normandczyk.
— No, słuchaj, lebiodo, wyciągnij nas z tego!
— Nic łatwiejszego. Gonzaga nam powiedział: “Będziecie nosili ubranie lokajów.” I będziemy je uczciwie nosili pod pachami.
Garbus począł się śmiać.
— Pod pachami! — zawołał z zapałem Kokardas. — Masz dyabelski spryt, kochanku!
Położyli na stole pakiety, zawierające uhranie lokajskie. Kokardas mówił dalej:
— Gonzaga powiedział nam także: “Upewnijcie się, czy moi ludzie i kareta czekają na ulicy Chantre.”
— To zrobione — rzekł Paspoal.
— Tak — odparł z zakłopotaniem Kokardas — ale są dwie karety, co o tem myślisz, lebiodo?
— Zbytek bogactwa nigdy nie szkodzi — zadecydował Paspoal — ja nigdy nie siedziałem w karecie.
— Ani ja także.
— Pojedziemy niemi z powrotem.
— Załatwione. Po trzecie: “Wejdziecie do wskaznego domu!”
— Jesteśmy tu.
— “W tym domu jest młoda dziewczyna”..
— Tyś nie chciał, abym się upewnił, że ona jest tu rzeczywiście! — przerwał Paspoal.
— To niepotrzebne, posłuchaj!
Z sąsiedniego pokoju doleciał wesoły wybuch śmiechu. Braciszek Paspoal przyłożył rękę do serca.
— “Weźmiecie młodą dziewczynę — mówił dalej Kokardas, recytując swoją lekcyę — a właściwie poprosicie ją grzecznie, aby wsiadła do karety, której każecie pojechać do pawilonu”....
— “I nie użyjecie przemocy — dorzucił Paspoal — chyba, że będzie tego konieczna potrzeba”.
— To właśnie! I uważam, że pięćdziesiąt pistolów jest dobrą zapłatą za taką robotę!
— Ten Gonzaga jest szczęśliwy, — rzekł miękko Paspoal.
Kokardas dotknął ręką swej szpady. Paspoal ujął go za rękę.
— Szlachetny przyjacielu — westchnął — zabij mnie zaraz, to jedyny sposób, żeby ugasić ogień, który mnie spala. Oto moja pierś, uderzaj.
Gaskończyk patrzył na niego przez chwilę z głębokiem współczuciem.
W sąsiednim pokoju hałas był coraz głośniejszy.
Nagle Korkadas i Pospoal drgnęli, bo tuż za nimi odezwał się jakiś skrzeczący głosik.
— Czas już!
Odwrócili się szybko, Garbus w pałacu Gonzagi stał w drugim końcu pokoju i spokoje nie rozwiązywał ich pakiety.
— O, patrzajcie! — zawołał Kokardas. — Skąd wziął się tu ten człowieczek?
Paspoal przezornie odsunął się.
Garbus podał jedną liberyę Kokardasowi, drugą Paspoalowi.
— Prędko! — rzekł nie podnosząc głosu.
Wahali się, Gaskończykowi szczególnie nie mogło się pomieścić w głowie, żeby mógł włożyć ubranie lokaja.
— Ręko boska! — mruknął gniewnie — do czego ty się mięszasz?
— Sza! szepnął garbus. — Śpieszcie się!
Po przez drzwi słychać było głos dony Kruz.
— Wybornie! — mówiła. — Brak tylko karety.
— Śpieszcie się! — powtórzył rozkazująco garbus.
I w tej samej chwili zgasił lampę. Drzwi od pokoju Aurory otworzyły się i do jadalnej sali weszło trochę światła. Kokardas i Paspoal ukryli się pod schodami, aby się prędko przebrać w liberye. Garbus otworzył jedno z okien wychodzących na ulicę Chantre. W ciszy nocnej rozległo się ciche gwizdanie. Nadjechała jedna z karet. Tymczasem dwie pokojówki przeszły po omacku przez salę. Garbus otworzył im drzwi.
— Czy jesteście gotowi? — zapytał cicho Kokardasa i Paspoala.
— Jesteśmy gotowi, — odpowiedzieli razem.
— Do roboty więc!
W tej chwili z pokoju Aurory wyszła Flora, mówiąc głośno:
— Muszę koniecznie znaleźć karetę, czyżby ten elegancki dyabeł nie pomyślał o tem.
Garbus zamknął za nią drzwi. Sala została pogrążona w zupełnej ciemności. Dona Kruz nie bała się ludzi, ale ciemność napawała ją strachem przed duchami. Zdawało się jej, że widzi już w rogu dyabła. Zawróciła się więc, aby powrócić do Aurory, gdy nagle para silnych rąk schwyciła ją za ramiona. Flora chciała krzyczeć, ale przez ściśnięte strachem gardło nie mógł się przedostać głos. Aurora stała przed lustrem, przyglądając się z zachwytem swej sukni. Hałas dochodzący z ulicy, nie pozwalał jej słyszeć tego, co się działo w przyległym pokoju. Właśnie przed Palais-Royal zajechała kareta p. Law.
— Przyjechał! Przyjechał! — wołano ze wszystkich stron.
— Pani — rzekł Kokardas, kłaniając się głęboko — pozwól ofiarować sobie ramię.
Dona Kruz wyrwała się Kokardasowi, ale zaraz wpadła w mniej szorstkie, lecz równie silne ręce Paspoala. Tym razem zdołała krzyknąć przeraźliwie. Krzyk jej zginął jednak w, hałasie dochodzącym z ulicy.
— Oto on! oto on! — wołał tłum.
Gdy wyrwała się z tego drugiego uścisku, Kokardas znowu zastąpił jej drogę. Dwaj przyjaciele tak manewrowali, aby dziewczyna uciekając przed nimi, musiała dojść do drzwi. Gdy już była tuż przy wyjściu, drzwi otworzyły się i światło latarni padło na twarz Kruz. Kokardas nie mógł powstrzymać okrzyku zdziwienia. W tej chwili jakiś człowiek zarzucił ciemną płachtę na głowę Flory. Schwycono ją nieprzytomną ze strachu i wepchnięto do karety, której drzwiczki zamknęły się natychmiast.
— Do pawilonu za kościołem Saint-Magloire! rozkazał Kokardas.
Kareta odjechała.
Paspoal drżał ze wzruszenia. Kokardas stał zamyślony.
— Ona jest prześliczna! — mówił Normandczyk. — Prześliczna! Prześliczna! O ten Gonzaga.
— Korono cierniowa! — zawołał Kokardas, jakby chciał odpędzić jakąś myśl uporczywą. — Mam nadzieję, że dobrześmy się spisali!
— Jaka rączka atłasowa!
— Pięćdziesiąt pistolów już do nas należy, mówię ci to! Gdyby tylko Lagarder nie wmięszał się do sprawy.
Obejrzał się dokoła, jakby nie był pewny tego, co mówił.
— A kibić! — wzdychał Paspoal. — Nie zazdroszczę Gonzadze ani tytułów, ani pieniędy, ale....
— Przestań! — przerwał mu Gaskończyk.
— I w drogę!
— Ona nie pozwoli mi spać długi czas!
Kokardas schwycił go za kołnierz i pociągnął, potem rzekł:
— Litość nakazuje nam uwolnić starą i małego.
— Czy nie uważasz, że ta stara dobrze jest zachowana? — zapytał braciszek Paspoal.
Za to pytanie dostał silnie w kark. Kokardas obrócił klucz w zamku, ale zanim otworzył drzwi, z drugiego końca sali odezwał się głos garbusa, o którym już prawie zapomnieli.
— Jestem z was dosyć zadowolony, zuchy! — rzekł — ale zadanie wasze jeszcze nieskończone.
— On głośno gada, ten pokręcony człeczyna! — mruknął Kokardas.
— Teraz, gdy go nie widzę — dodał Paspoal głos jego dziwne na ranie robi wrażenie. Zdaj mi się, jakbym go już kiedyś słyszał.
Suchy łoskot oznajmił, że garbus krzesał ogień. Po chwili no nowo zapaliła lampę.
— Co mamy jeszcze robić, za waszem pozwoleniem, panie Ezopie? Tak cię nazywają, zdaje mi się? — zapytał Gaskończyk.
— Ezop, Jonas i inne jeszcze imiona — odparł garbus. — Uważajcie, co wam jeszcze rozkażę!
— Pokłoń się jego wysokości, Paspoalu! Rozkażę! Ręko boska!
Kokardas przyłożył rękę do kapelusza. Paspoal uczynił to samo i rzekł z kpinami:
— Czekamy rozkazów waszej ekscclencyi!
— I dobrze robicie — odparł dziwnie suchym głosem garbus.
Zbirowie zamienili między sobą spojrzenia.
Paspoal stracił ochotę do żartów i wyszeptał:
— Jest tam młoda dziewczyna. — rzekł.
Garbus wziął ze schodów dwie latarnie, jakie noszą nocą na ulicach zapalone.
— Weźcie to, — rzekł.
— Cóż znowu — powiedział z gniewem Kokardas, — czy myślisz, że dościgniemy karetę?
— Jest już daleko, jeżeli ciągle jedzie! — dodał Paspola.
— Weźcie to!
Garbus był uparty. Kokardas i Pospoal wzięli po latarni.
Potem wskazał palcem na pokój, z którego wyszła dona Kruz.
— Jest tam młoda dziewczyna. — rzekł.
— Jeszcze! — zawołali równocześnie dwaj przyjaciele.
A Paspoal dodał:
— Dwie karety!
— Ta dziewczyna kończy się ubierać — mówił dalej garbus. — Wyjdzie przez te samo drzwi co i tamta....
Kokardas wskazał zapalone latarnie.
— Zobaczy nas.. — kończył.
— Zobaczy was.
— A my, co zrobimy?
— Zaraz wam powiem. Zaczepcie młodą dziewczynę otwarcie i z szacunkiem. Powiedzcie jej: “Jesteśmy tu, aby zaprowadzić panią na bal regenta”.
— Nie było ani słowa o tem w rozporządzeniu księcia Gonzagi — zauważył Paspoal.
A Kokardas dorzucił:
— Czy uwierzy nam?
— Uwierzy, jeżeli powiecie imię tego, kto was przysłał.
— Imię księcia Gonzagi?
— Nie! I dodacie, że pan wasz będzie na nią czekał o północy, zapamiętacie dobrze! O północy w pałacowym ogrodzie na placyku Dyany.
— Czy mamy teraz dwóch panów, do krećset! — zawołał Kokardas.
— Nie! — odrzekł garbus. — Macie jednego pana, ale on nie nazywa się Gonzaga.
Mówiąc to garbus, doszedł do schodów i postawił nogę na pierwszym stopniu.
— A jak on się nazywa, nasz pan? — zapytał Kokardas, starając się zachować zuchwały uśmiech. — Ezop II zapewne?
— Albo Jonas? — dodał Paspoal.
Garbus spojrzał na nich. Spuścili oczy.
Wtedy wymówił powoli:
— Pan wasz nazywa się Henryk Lagarder.
Zadrżeli obaj i skupili się.
— Lagarder! — powtórzyli bezwdzięcznym głosem.
Garbus wszedł na schody. Gdy stanął już nagórze, patrzył na nich przez chwilę, skulonych i przybitych, potem rzekł tylko:
— Trzymajcie się dobrze!
I zniknął.
— Aj! — jęknął Paspoal, gdy zamknęły się drzwi na górze.
— Nie bój się! — zawołał Gaskończyk. — Widzieliśmy dyabła!
— Trzymajmy się dobrze, szlachetny przyjacielu.
— Korono cierniowa! Bądźmy cnotliwi, jak anieli i trzymajmy się dobrze. Wyobraź sobie, że zdawało mi się, iż poznaję....
— Małego Paryżanina?
— Nie, ale w tej dziewczynie, którą wsadziliśmy do karety, tę Cygankę, którą widziałem w Hiszpanii z Lagarderem.
W tej chwili otworzyły się drzwi od pokoju Aurory. Paspoal wydał stłumiony okrzyk.
— Co się stało? — zapytał przestraszony Gaskończyk.
Wszystko go teraz przerażało.
— Dziewczyna, którą widziałem z Lagarderem we Flandryi — wybełkotał Paspoal.
Na progu stała Aurora.
— Floro! — zawołała. — Gdzież jesteś?
Kokordas i Paspoal trzymając w rękach latarnie posunęli się, schyleni nizko. Byli zupełnie zdecydowani wypełnić rozkazy garbusa. Wyglądali przytem na dwóch modelowanych i wspaniałych lokajów.
Aurora była tak cudownie piękna w balowym stroju, że mimowoli patrzyli na nią z zachwytem.
— Gdzie jest Flora? Czy ta szalona dziewczyna pojechała bezemnie?
— Bez pani — powtórzył jak echo Kokardas.
— Bez pani! — powiedział równocześnie Paspoal.
Aurora podała wachlarz Paspoalowi, a bukiet Gaskończykowi. Mogłoby się zdawać, że całe życie miała lokajów.
— Jestem gotowa — rzekła — jedźmy.
Dwa echa powtórzyły:
— Jedźmy!
— Jedźmy!
Wchodząc już do karety zapytała Aurora:
— Czy mówił gdzie go odnajdę?
— Na placyku Dyany, — odrzekł Kokardas.
— O północy — dokończył Paspoal.
Kareta ruszyła. Idąc obok niej z latarniami w ręku, mistrz Kokardas i braciszek Paspoal zamienili ostatnie spojrzenie. Spojrzenie to mówiło: “Trzymajcie się dobrze!”
W chwilę potem ze drzwi, prowadzących do mieszkania mistrza Ludwika, wyszedł czarny zgarbiony człowieczek i skierował się ulicą Chantre ku pałacowi.
P. Law już przejechał, tłum stał jednak ciągle, na widok garbusa poczęto wyśmiewać się z niego, ale on nie zwracał na to uwagi. Obszedł Palais-Royal i wszedł na podwórze Fontany.
Od ulicy Valois widać było małe drzwiczki, któremi wchodziło się do tej części pałacu, gdzie Filip Orleański, regent Francyi miał swój prywatny gabinet. Garbus zastukał w jakiś szczególny sposób do tych drzwi. Otworzono natychmiast i z końca ciemnego kurytarza odezwał się gruby głos:
— Ach, to ty garbusie! Wchodź prędko, czekają na ciebie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: anonimowy.