Hrabina Charny (1928)/Tom II/Rozdział XXVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Hrabina Charny |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928-1929 |
Druk | Wł. Łazarski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Comtesse de Charny |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
I była w tym tłumie godzina wielkiej radości.
Mirabeau zapomniał na chwilę o królowej, Billot zapomniał o Katarzynie.
Król oddalił się wśród powszechnych oklasków.
Zgromadzenie oddaliło się do sali posiedzeń, z tym samym, co i przedtem orszakiem.
Chorągiew zaś, dana przez miasto Paryż weteranom armji, miała być zawieszona u sklepień zgromadzenia, dla przyszłych prawodawstw, jako pomnik szczęśliwej epoki, która obchodzono i jako symbol przypominający wojskom, że są podległe dwom władzom, i że nie wolno go rozwinąć bez ich wspólnej zgody.
Czy Chapelier na którego propozycje wydano to rozporządzenie, przewidywał dnia 27 lipca, 24 lutego i 2 grudnia?
Noc nadeszła. Uroczystość ranna, odbyła się na polu Marsowem; wieczorna w Bastylji.
Ośmdziesiąt trzy drzew, tyle, ile departamentów, drzew pokrytych liśćmi przedstawiało ośm baszt fortecy, na której fundamentach stanęły. Sznury świateł drzewa te łączyły z sobą; w środku wznosił się maszt olbrzymi z chorągwią. Koło fosy, w mogile naumyślnie wykopanej, zagrzebano żelaza, łańcuchy, kraty Bastylji i sławną płaskorzeźbę z zegara, przedstawiającą więźniów w kajdanach. Oprócz tego zostawiono otwarte, oświecając je ponuro, owe lochy, które tyle łez pochłonęły, tyle jęków stłumiły; nakoniec, kiedy przy dźwięku muzyki, dochodziłeś do miejsca, gdzie dawniej był wewnętrzny dziedziniec, spotykałeś salę balową rzęsiście oświetloną, ponad którą czytano słowa, będące tylko spełnieniem przepowiedni Cagliostra:
Przy jednym z tysiąca stołów, ustawionych wkoło Bastylji, w zaimprowizowanym cieniu, dwaj ludzie pokrzepili siły wycieńczone całym dniem marszów, kontrmarszów i manewrów.
Mieli przed sobą ogromna kiełbasę, chleb czterofuntowy i dwie butelki wina.
— A! ani słowa! — rzekł, wychylając szklankę odrazu, młodszy z dwóch ludzi, noszący mundur kapitana gwardji narodowej, kiedy starszy miał ubiór stowarzyszonego — ani słowa! dobra to rzecz jeść, kiedy człowiek głodny, i pić, kiedy spragniony.
Potem dodał po chwili;
— Ale wam nie chce się jeść ani pić, ojcze Billot?
— Jadłem już i piłem — odparł tenże — a teraz głodnym i spragnionym jednej tylko rzeczy...
— Jakiej?.
— Powiem ci, kochany Pitoux, kiedy przyjdzie czas usiąść do stołu.
Pitoux nie widział złośliwości w odpowiedzi Billota. Billot mało jadł i mało pił, mimo dziennego zmęczenia i głodu; ale od wyjazdu z ViIllers-Cotterets do Paryża, i przez pięć dni, a raczej pięć nocy pracy na polu Marsowem. Billot również mało pił i jadł bardzo mało.
Pitoux wiedział, że niektóre choroby, nie będąc niebezpiecznemi, odbierają chwilowo apetyt najsilniejszym nawet organizmom, i za każdym razem, gdy zauważył jak je Billot, pytał go, dlaczego nie je; na to pytanie Billot odpowiadał, że nie głodny, a na odpowiedzi takiej poprzestawał Pitoux.
Jedno tylko przykrość sprawiało Pitoux: nie zmniejszenie apetytu u Billota, boć każdemu wolno jeść mniej lub więcej; zresztą im mniej Billot jadł, tem więcej zostawało dla Pitoux. Ale drażniła go powściągliwość w słowach zagrodnika.
Kiedy Pitoux jadł w towarzystwie, lubił mówić; zauważył, że rozmowa, nie przeszkadzając w połykaniu, pomaga do trawienia, a tak głębokie zapuściła ta uwaga korzenie w jego umyśle, że kiedy jadł sam, to śpiewał.
Naturalnie, gdy nie był smutny.
Ale Pitoux nie miał przyczyny do smutku, przeciwnie.
Życie jego w Haramoncie od niejakiego czasu stało się bardzo przyjemnem.
Pitoux, jak wiemy, kochał, a raczej uwielbiał Katarzynę; i czegóż potrzeba Włochowi lub Hiszpanowi, który uwielbia Madonnę? Widzieć Madonnę, klęczeć przed Madonna, modlić się do Madonny...
— Cóż robił Pitoux?
Skoro noc nadchodziła, przybywał do skały Clouise; widział Katarzynę: klęczał przed Katarzyna; modlił się do Katarzyny.
A dziewczyna, wdzięczna za wielkie usługi, jakie jej oddał Pitoux, pozwalała na to. Oczy jej zwrócone były gdzieindziej, daleko wyżej!...
Tylko od czasu do czasu miewał chwile zazdrości zacny chłopiec, kiedy nosił na pocztę list od Katarzyny do Izydora, lub z poczty list od Izydora do Katarzyny przynosił.
Ale, zważywszy wszystko, było to daleko lepsze położenie, niż pobyt jego na folwarku po powrocie z Paryża, kiedy Katarzyna poznawszy w nim demagoga, nieprzyjaciela szlachty i arystokratów, wypędziła go za drzwi, mówiąc, że niema dlań roboty.
Pitoux, który nie wiedział o stanie Katarzyny, nie wątpił, że tak trwać będzie wiecznie.
Dlatego opuścił Haramont z wielkim żalem, ale zmuszony swą wyższą rangą dać przykład gorliwości, pożegnał się z Katarzyną, polecając ją ojcu Clouis, i obiecując powrócić jak najprędzej.
Pitoux nie zostawił więc poza sobą nic, coby go miało smutnym uczynić.
W Paryżu żaden wypadek nie zrodził w nim też uczucia smutku.
Zastał doktora Gilberta, któremu zdał rachunek z dwudziestu pięciu luidorów, i przyniósł podziękowania trzydziestu trzech gwardzistów, ubranych dzięki tym dwudziestu pięciu luidorom; doktór Gilbert dał mu drugie dwadzieścia pięć, nietylko na użytek gwardji narodowej, ale i na jego własny.
Pitoux przyjął je poprostu i naiwnie.
Ponieważ dawał to pan Gilbert, który dla niego był bogiem, nie było grzechem przyjąć.
Kiedy Bóg zsyłał deszcz lub słońce, nigdy Pitoux na myśl nie przyszło osłonić się parasolem, aby odtrącić dary Boże.
Nie... on przyjmował jedno i drugie; i jak kwiatom, jak roślinom, jak drzewom, dobrze mu z tem było.
Gilbert zastanowiwszy się chwilę, podniósł piękną, myślącą głowę, i rzekł doń:
— Sądzę, kochany Pitoux, że Billot ma mi wiele rzeczy do opowiedzenia; czy nie chciałbyś podczas gdy ja z nim rozmawiać będę, odwiedzić Sebastjana?
— O! i owszem, panie Gilbercie — zawołał Pitoux, klaszcząc w ręce jak dziecko — miałem już wielką ochotę, tylko nie śmiałem spytać o pozwolenie.
Gilbert jeszcze chwilę pomyślał.
Potem, ująwszy pióro, napisał kilka słów, i do syna zaadresował.
— Masz — rzekł — weź dorożkę i jedź do Sebastjana; zapewne wskutek tego, co mu napisałem, będzie musiał odbyć pewną wizytę. Ty go tam zawieziesz i zaczekasz na niego, nieprawdaż, kochany Pitoux?... Może każe ci czekać godzinę może dłużej; ale znam twą uprzejmość; powiesz sobie, że mi wyświadczasz przysługę i nie będziesz się nudził.
— O nie!... bądź pan spokojny — rzekł Pitoux — ja się nigdy nie nudzę, panie Gilbercie. Zresztą, wezmę przechodząc koło piekarza dobry kawał chleba, a gdybym się nudził, będę jadł.
— Dobry środek!... — odrzekł Gilbert — tylko Pitoux — dodał z uśmiechem — podług higjeny nie trzeba jeść suchego chleba, dobrze jest pić przy jedzeniu.
— A więc — podjął Pitoux — kupię sobie kawałek sera i butelkę wina.
— Brawo!... — zawołał Gilbert.
Na taka zachętę, Pitoux wyszedł, zawołał dorożki i kazał się zawieść do kolegium świętego Ludwika; zażądał widzenia się z Sebastianem, który przechadzał się po ogrodzie, a porwawszy go w ramiona, jak Herkules Telefa, wycałował dowoli; postawił go potem na ziemi i oddał list ojca.
Sebastjan ucałował najprzód list, z szacunkiem i miłością, jakie miał dla swego ojca a po chwili namysłu:
— Pitoux — zapytał — czy ojciec mój nie mówił ci, że masz mnie gdzieś zaprowadzić?...
— Tak, gdybyś chciał?...
— O!... bardzo, bardzo — rzekł chłopiec żywo — powiesz memu ojcu, że przyjąłem to z radością.
— Dobrze!... — powiedział Pitoux — musi to być miejsce, gdzie się dobrze bawisz.
— Byłem tam tylko raz w życiu, Pitoux, i szczęśliwy jestem, że jeszcze powrócę.
— W takim razie — rzekł Pitoux — trzeba uprzedzić księdza Berardier, że wychodzisz; dorożka czeka na nas przed bramą.
— A więc, żeby nie tracić czasu, zanieś ty, Pitoux, list mego ojca do księdza, a ja pójdę poprawić ubranie i czekam cię na dziedzińcu.
Pitoux poszedł do dyrektora szkoły, otrzymał pozwolenie i wyszedł na dziedziniec.
Widzenie z księdzem Berardier zadowoliło miłość własną Pitoux; przed tem dał się poznać jako biedny wieśniak, ubrany w kask i z szablą, który w dniu zdobycia Bastylji takie zdumienie wywołał w kolegium swoja bronią i częścią ubrania, której mu brakło. Dzisiaj stanął w trójgraniastym kapeluszu, w niebieskim mundurze z białemi wyłogami, ze szlifami kapitana na ramieniu; dziś stanął z pewnością siebie, która nadaje poważanie współobywateli; dziś przedstawił się jako deputat do federacji; miał więc prawo do wszelkich względów.
Dlatego ksiądz Berardier miał dlań wszelkie względy.
Prawie jednocześnie z Pitoux wyszedł Sebastjan ze swego pokoju.
Sebastjan nie był już dzieckiem; był to śliczny młody chłopiec szesnasto, siedemnastoletni, którego kasztanowate włosy twarz okalały, a oczy niebieskie rzucały pierwsze ognie młodzieńcze, złociste, jak promienie dnia wschodzącego.
— Oto jestem — rzekł uradowany do Ludwika — jedźmy.
Pitoux patrzał na niego z tak wielką radością, połączoną ze zdziwieniem, że Sebastjan drugi raz zaproszenie swe musiał powtórzyć.
Pitoux podążył za młodym chłopcem, doszedłszy do kraty, rzekł do Sebastjana:
— A!... wiesz przecie, że nie znam potrzebnego adresu.
— Bądź spokojny — odparł Sebastjan.
Zwracając się do woźnicy wyrzekł:
— Ulica Coq-Heron. Nr. 0. pierwsza brama jadąc od ulicy Coquillere.
Adres ten w niczem nie objaśnił Pitoux.
Wsiadł do powozu, nie czyniąc żadnych uwag.
— Mój drogi Pitoux — powiedział Sebastjan — jeżeli osoba, do której jadą jest w domu, zostanę tam zapewne godziną, a może i dłużej.
— Nie krepuj się tem, Sebastjanie — odrzekł Pitoux, otwierając szerokie usta do uśmiechu — wypadek to przewidziany. Hej!... woźnico!... zatrzymaj się.
W rzeczy samej przejeżdżano koło piekarza; woźnica zatrzymał się, Pitoux wysiadł, kupił bochenek chleba dwufuntowy i wsiadł znowu.
Troszkę dalej, Pitoux zatrzymał dorożką przed szynkiem.
Kupił butelką wina i znów usiadł obok Sebastjana.
Nakoniec stanęli przed sklepem z wędlinami, a Pitoux kupił salcesonu wieprzowego.
— Teraz — rzekł — jedź prosto na ulicą Coq-Heron, mam wszystko co mi potrzeba.
— Dobrze — rzekł Sebastjan — rozumiem cię teraz i jestem zupełnie spokojny.
Powóz wtoczył się na ulice Coq-Heron, i zatrzymał się pod dziewiątym numerem.
W miarę jak podjeżdżali do tego domu, zdawało się, że Sebastjan gorączkował się coraz bardziej. Stał w dorożce, wychylał głową za drzwiczki i wołał, mimo, że to wcale biegu koni nie przyśpieszało:
— Jedź-że, jedź, prędzej!...
Tymczasem, jak każda rzecz dobiega do celu, strumień do rzeczki, rzeczka do rzeki, rzeka do oceanu, tak i powóz zatrzymał się wreszcie na ulicy Coq-Heron, pod dziewiątym numerem. Wtedy nie czekając pomocy woźnicy, Sebastjan otworzył drzwiczki, ucałował po raz ostatni Pitoux, skoczył na ziemią, a zadzwoniwszy i zapytawszy o panią hrabiną de Charny, nie czekając odpowiedzi, rzucił się ku pawilonowi.
Odźwierny, widząc ładne paniątko, dobrze ubrane, nie próbował go zatrzymać, a ponieważ hrabina była w domu i nikt nie życzył sobie wejść więcej, zamknął tylko drzwi.
W przeciągu pięciu minut, kiedy Pitoux krajał nożem mięso, trzymając między kolanami otwartą butelką wina i gryząc pięknemi zębami miękki chleb i chrupiącą skórką, drzwiczki dorożki otworzyły się, a odźwierny z czapką w ręku, wypowiedział te słowa, które Pitoux dwa razy powtórzyć sobie kazał:
— Pani hrabina de Charny prosi pana kapitana Pitoux, aby zechciał wejść do niej, zamiast oczekiwać na pana Sebastjana w dorożce.
Pitoux, jakeśmy powiedzieli, słowa te kazał sobie dwa razy powtórzyć, a kiedy nie można było powątpiewać, zawinął z westchnieniem w papier napoczęte mięso i oparł o róg powozu, ostrożnie, żeby się nie wylała, butelka wina.
Potem, oszołomiony wypadkiem, poszedł za odźwiernym. Ale większem jeszcze było jego zdumienie, kiedy zastał w przedpokoju piękną damą, która przyciskając Sebastjana do piersi, wyciągała doń ręką:
— Panie Pitoux — rzekła — uczyniłeś mi tak wielką i niespodziewaną radość, przyprowadzając mi Sebastjana, że chciałam ci sama podziękować.
Pitoux patrzył, bełkotał, ale zostawi] rękę pięknej pani wyciągniętą.
— Weź tę ręką i pocałuj ją, Pitoux — powiedział Sebastjan: — moja matka pozwala.
— Twoja matka?... — wymówił Pitoux.
Sebastjan skinął głową potakująco.
— Tak, jego matka — rzekła Andrea ze wzrokiem, błyszczącym radością — jego matka, której przyprowadziłeś go po dziewięciu miesiącach niewidzenia: jego matka, która go raz tylko widziała, a która, w nadziei, że mi go jeszcze raz przyprowadzisz, nie chcę mieć dla ciebie tajemnicy, chociaż byłaby ona jej zgubą, gdyby była znaną.
Ile razy przemawiano do serca lub prawości Pitoux, zacny chłopiec pozbywał się obawy i wahania.
— O!... pani!... — zawołał, chwytając wyciągniętą rękę hrabiny de Charny i całując ją — bądź spokojna, tajemnica twoja jest tutaj.
I, prostując się z pewną godnością, położył rękę na sercu.
— Teraz, panie Pitoux — ciągnęła hrabina — mój syn mi mówił, że jeszcze nie jadłeś śniadania; wejdź do jadalnej sali, i podczas gdy ja będę rozmawiała z Sebastianem, dozwolisz mi tego szczęścia, nieprawdaż?... podadzą ci posiłek i wynagrodzisz sobie czas stracony.
I pożegnawszy Pitoux spojrzeniem, jakiego nigdy nie miała dla najbogatszych panów dworu Ludwika XV lub Ludwika XVI, pociągnęła za sobą Sebastjana przez salon, aż do sypialnego pokoju, zostawiając Pitoux dość jeszcze oszołomionego, i czekającego spełnienia obietnicy.
W parę minut też spełniono tę obietnicę. Dwa kotlety, kurczę na zimno, i słoiczek konfitur postawiono na stole, obok tego butelkę wina Bordeaux, szklankę z weneckiego kryształu cienkiego jak muślin, i kilka talerzyków z chińskiej porcelany.
Mimo eleganckiego podania, nie śmiemy twierdzić, że Pitous nie żałował swego chleba, mięsa i butelki wina z zieloną pieczątką.
Kiedy spożywszy kotlety, zabierał się do kurczęcia, drzwi od sali jadalnej otworzyły się i jakiś młody szlachcic wszedł do salonu.
Pitoux podniósł głowę, szlachcic zwrócił oczy, oba poznali się i z piersi ich wybiegł podwójny okrzyk:
— Wicehrabia de Charny!...
— Anioł Pitoux!...
Pitoux powstał, serce jego biło gwałtownie. Widok młodego szlachcica przypomniał mu najboleśniejsze wzruszenia, jakie kiedykolwiek uczuwał.
Izydorowi zaś, widok Pitoux przypominał jedynie to, co Katarzyna wyznała, że chłopcu temu zawdzięcza.
Nie wiedział i nie przypuszczał nawet tej głębokiej miłości Pitoux dla Katarzyny: miłości, w której Pitoux czerpał siły do poświęcenia.
Podszedł więc prosto ku Ludwikowi, w którym mimo munduru kapitana, przyzwyczajenia dawały poznać wieśniaka z Haramontu, chłopa z folwarku Billota.
— A!... to ty, panie Pitoux — powiedział — zachwycony jestem, że cię widzę, aby podziękować za usługi, któreś nam oddał.
— Panie wicehrabio — odparł Pitoux głosem dość stanowczym, chociaż czuł drżenie w całem ciele — usługi te oddałem pannie Katarzynie, i tylko jej samej.
— Tak, do chwili, w której dowiedziałeś się, że ją kocham, ale odtąd, miałem udział w odbieraniu tych usług, a ponieważ tak na otrzymywanie mych listów z poczty, jak i na budowę tej małej chatki koło skały Clouise, musiałeś wydać cośkolwiek...
I Izydor włożył rękę do kieszeni, jakby zapytując sumienia Pitoux.
Ale ten go zatrzymał.
— Panie — rzekł z godnością, która niekiedy ze zdziwieniem w nim spostrzegano — oddaję usługi, kiedy mogę, ale nie każę sobie za nie płacić; zresztą, powtarzam raz jeszcze, oddałem je pannie Katarzynie. Panna Katarzyna jest moją przyjaciółką; jeżeli sądzi, że mi jest winna cośkolwiek, to niech sama dług ten ze mną załatwi; ale pan, panie wicehrabio, nic mi nie jesteś winien, bo czyniłem wszystko dla panny Katarzyny, a nic dla pana; nie masz mi nic do ofiarowania.
Te słowa, a nadewszystko ton, jakim były wymówione, uderzyły Izydora; może dopiero wtedy spostrzegł, że ten co je wyrzekł, miał na sobie mundur i szlify kapitana.
— Owszem, panie Pitoux — nalegał Izydor, skłaniając lekko głową — winien ci coś jestem i mam ci coś do ofiarowania. Winien ci jestem podziękowanie, a ofiaruję moją rękę; sądzę, że uczynisz mi przyjemność i zaszczyt przyjęcia jednego i drugiego.
Taka była wielkość w ruchach i odpowiedzi Izydora, że Pitoux zwyciężony, wyciągnął rękę i dotknął końcem palców dłoni Izydora.
W tej samej chwili, hrabina de Charny ukazała się na progu salonu.
— Panie wicehrabio — rzekła — chciałeś się widzieć ze mną, oto jestem.
Izydor skłonił się Pitoux i na zaproszenie hrabiny przeszedł do salonu.
Ale kiedy drzwi chciał zamknąć za sobą, aby być sam na sam z hrabiną, Andrea zatrzymała je i zostały półotwarte.
Pitoux mógł więc słyszeć o czem mówiono w salonie.
Zauważył, że z drugiej strony salonu, drzwi przeciwległe, prowadzące do sypialnego pokoju, były także otwarte; tak więc niewidzialny Sebastjan mógł wysłuchać rozmowy hrabiny z wicehrabią, jak ją słyszał Pitoux.
— Chciałeś się pan widzieć ze mną? — mówiła hrabina do swego szwagra. — Czy mogę wiedzieć, co mi sprowadziło przyjemność twych odwiedzin?
— Pani — rzekł Izydor — wczoraj miałem wiadomość od Oliviera; jak i w innych listach, poleca mi złożyć u stóp twoich jego wspomnienie; nie może określić kiedy powróci, i szczęśliwym będzie, jak mi pisze, jeżeli uzyska od ciebie, pani, wiadomości, gdybyś zechciała łaskawie oddać mi list do niego, lub tylko przezemnie przesłać mu pozdrowienie.
— Panie — odrzekła hrabina — do dziś dnia nie miałam sposobności odpowiedzieć na list pana de Charny, ponieważ nie wiem gdzie jest; lecz chętnie korzystać będę z pańskiego pośrednictwa, aby mu przesłać to, co winna jest mężowi żona posłuszna i szanująca go. Jutro więc, jeżeli pan zechcesz wziąć list do pana de Chary, będzie gotowy.
— Napisz pani list — powiedział Izydor — lecz zamiast jutro, przyjdę po niego w pięć lub sześć dni; muszę odbyć podróż koniecznie, a nie wiem, jak długo potrwa. Ale, gdy będę z powrotem, przyjdę złożyć pani moje uszanowanie i odebrać polecenie.
Izydor skłonił się hrabinie, która mu ukłon oddawszy, bezwątpienia inne wyjście wskazała, bo nie przeszedł już przez salę jadalna, gdzie Pitoux skończywszy kurczę, brał się do słoika z konfiturami.
Zjadł już był oddawna słoik konfitur, szklanka i butelka po winie oddawna próżne były, kiedy ukazała się hrabina, prowadząc Sebastjana.
Trudno było poznać zimna pannę de Taverney, lub poważna hrabinę de Charny, w młodej matce, wspartej na swem dziecięciu. Oczy błyszczały radością, usta opromieniał uśmiech niewymowny, łzy nieznanej słodyczy, po raz pierwszy wylane, pokryły jej lica barwą różową, która dziwiła samą Andreę, a która wywołała miłość macierzyńska, przez dwie godziny spędzone z synem.
Okryła raz jeszcze pocałunkami twarz Sebastiana; potem oddała go Ludwikowi, którego zapracowane ręce ściskała w białych dłoniach, wydających się marmurem ogrzanym i zmiękczonym.
Sebstjan zaś całował Andreę ze zwykła sobie gwałtownością i zapałem, które tylko nieostrożny okrzyk Andrei, kiedy jej mówił o Gilbercie, mógł w nim ostudzić.
Ale w godzinach samotności, w kolegium Ś-go Ludwika, podczas spacerów w ogrodzie, luby duch matki ukazał się znowu i powoli miłość do serca dziecka wracała; dlatego list Gilberta pozwalający mu spędzić z matka kilka godzin, zadawalał najgorętsze i najtajniejsze młodego chłopca życzenia.
Wielka to była delikatność ze strony Gilberta, w opóźnieniu tego widzenia; pojmował, że gdyby sam Sebastjana do Andrei poprowadził, odjąłby jej przytomnością swoją, połowę szczęścia, jakie, widząc syna, uczuwała, a gdyby posłał go z kim innym, niż z Pitoux, tym chłopcem z sercem i dusza naiwną, zdradziłby cudzą tajemnicę.
Pitoux pożegnał hrabinę de Charny, i bez zapytania, nie rzuciwszy nawet koło siebie ciekawem okiem, wyprowadził Sebastjana, który na pół odwrócony pocałunki swej matce zasyłał i wsiadł do dorożki, gdzie znalazł swoje mięso, chleb i butelkę wina, w rogu powozu opartą.
Równie w tem jak i w podróży z Villers-Cotterets nie było nic dla Pitoux zasmucającego.
Od wieczora Pitoux pracował na polu Marsowem, a czynił to i dni następnych; odebrał tam wiele powinszowań od pana Maillarda, który go poznał i od pana Bailly, któremu się przedstawił; zastał tam panów Eljasza i Hullin, równie jak i on, zdobywców Bastylji; widział bez zazdrości jak nosili medal, do którego Billot i on takież mieli prawo jak i tamci. Wreszcie, gdy nadszedł ów dzień ważny, poszedł z Billotem zająć miejsce w szeregach, przy bramie Saint-Denis. Trzy razy z rozmaitych sznurów pochwycił szynkę, chleb i butelkę wina.
Kiedy wszedł król, udał się na swoje miejsce i widział z głębokiem uczuciem zadowolenia, że przedstawicielem jego, jako gwardzisty narodowego jest generał Lafayette. Po wyrzeczeniu przysiąg, strzelaniu z armat, kiedy Lafayette na białym koniu objeżdżał szeregi swych drogich towarzyszy, z radością uczuł Pitoux, że generał go poznał, i dostało mu się jedno z kilkudziesięciu uściśnień dłoni, jakie generał w dniu tym zamienił. Poczem Pitoux opuścił pole Marsowe z Billotem, zatrzymując się tylko dla zobaczenia zabaw, iluminacyj i fajerwerków na polach Elizejskich. Nakoniec, ażeby nic z rozrywek tego wielkiego dnia nie stracić, kiedy inny padałby był ze zmęczenia, on, który nigdy zmęczenia nie znał, przyszedł do Bastylji, gdzie znalazłszy próżny stół w narożnej wieży, kazał sobie przynieść dwa funty chleba, dwie butelki wina i kiełbasę.
Dla człowieka, który słyszał jak Izydor swą kilkodniową nieobecność hrabinie de Charny zapowiadał, a nie wiedział, że wicehrabia w Villers-Cotterets te kilka dni przepędzi; dla człowieka, który nie wiedział, że tydzień temu Katarzyna powiła chłopca, że w nocy domek Clouise opuściła, że tegoż ranka przybyła do Paryża z Izydorem, że z krzykiem rzuciła się w głąb powozu, spostrzegłszy jego i Billota przy bramie Saint-Denis, naturalnie nic nie było smutnego w tej pracy na polu Marsowem, w spotkaniu z panami Mailard, Bailly, Eljaszem i Hullin; w tańcu z aktorką opery; w uścisku ręki i wdzięczności Lafayetta; wreszcie w iluminacjach, fajerwerkach, w tej sztucznej Bastylji i w tym stole obciążonym chlebem, kiełbasą i dwiema butelkami wina.
Jedna tylko rzecz mogła zasmucić Pitoux, to jest smutek Billota.