Jak został napisany pierwszy list

<<< Dane tekstu >>>
Autor Rudyard Kipling
Tytuł Jak został napisany pierwszy list
Pochodzenie Takie sobie bajeczki
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1922
Druk R. Kaniewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Stanisław Wyrzykowski
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII.
JAK ZOSTAŁ NAPISANY PIERWSZY
LIST.

Żył raz w zamierzchłych oddawna czasach człowiek z epoki kamiennej. Nie był on ani Jutlandczykiem, ani Anglem, ani Drawidem, a przecież — moje kochanie — mógł być nim. Lecz co nas to obchodzi! Był człowiekiem pierwotnym, żył jaskiniowo w jaskini, miał na sobie nader mało odzienia, i nie umiał czytać, i nie umiał pisać, i nie miał też do tego ochoty; a gdy nie był głodny, bywał ogromnie zadowolony.
Zwał się Tegumai Bopsulai, to znaczy: człowiek, który się nie śpieszy z postawieniem przed siebie stopy. Ale my — kochanie — my nazwiemy go krótko Tegumai. A jego żona zwała się Teszumai Tewindrow, co znaczy: pani, która ma bardzo wiele pytań na języku, ale my — kochanie — my nazwiemy ją krótko Teszumai.
A imię ich maleńkiej córeczki było Taffimai Metallumai, a to znaczy: mała, a bardzo źle wychowana osóbka, która nie może się obejść bez klapsów. Ale ja będę ją zwał Taffy.
I była kochaniem Tegumaia Bopsulaia i kochaniem swej mamy; i nie dostawała nawet połowy tych klapsów, które byłyby jej wyszły na dobre. I wszyscy troje żyli bardzo szczęśliwie.
Skoro tylko Taffy nauczyła się biegać, chodziła wszędzie, dokąd szedł jej tatko, i nieraz dopiero wtedy przychodzili do jaskini, gdy byli głodni, a Teszumai tak powiadała w takich razach:
— Gdzież — to oboje wałęsaliście się po świecie, żeście się tak okrutnie zabłocili? Zaprawdę, mój Tegumaiu, tyś nie lepszy od mojej Taffy!
A teraz posłuchaj i uważaj pilnie!
Pewnego dnia poszedł Tegumai Bopsulai przez bagno bobrowe ku rzece Wagai, aby ościeniem nałowić ryb na obiad, a Taffy poszła z nim.
Oścień Tegumaia był zrobiony z drzewa i miał na końcu ząb wilka morskiego. Lecz zanim jeszcze zdołał złowić pierwszą rybę, już oścień złamał mu się przez pół, gdyż za mocno uderzał nim w dno rzeki.
Byli o wiele, wiele mil od domu (zabrali, oczywiście, ze sobą śniadanie w małym woreczku), ale Tegumai zapomniał wziąć oścień zapasowy.
— A to ładne zdarzenie! — rzekł Tegumai. — Upłynie pół dnia, zanim go naprawię.
— Twoja wielka, czarna włócznia jest w domu — odezwała się Taffy. — Pozwól mi pobiec do jaskini i powiedzieć mamie, żeby mi ją dała.
— To za daleko na twoje małe, tłuste nóżki — odparł Tegumai. — Mogłabyś wpaść do bagna bobrowego i utopić się. Musimy na miejscu temu zaradzić.

Usiadł i wyjął mały skórzany woreczek, w którym znajdowały się ścięgna renie, kawałki skóry, oraz grudki wosku, i jął naprawiać swój oścień. Taffy także usiadła, pluskała nóżkami w wodzie, wsparła bródkę na ręce i zamyśliła sie bardzo poważnie. Potem rzekła:

— Powiadam ci, ojczulku, iż to szkaradnie, że oboje nie umiemy pisać. Gdybyśmy umieli, posłalibyśmy po drugą włócznię.
— Taffy — odezwał się Tegumai — ileż to razy mówiłem ci, abyś nie używała nieładnych wyrazów? „Szkaradnie“ to nieładne słowo — ale niewątpliwie byłoby dobrze, żebyśmy mogli napisać do domu.
Właśnie w tej chwili przechodził brzegiem rzeki jakiś obcy człowiek. Pochodził on atoli z dalekiego plemienia Tewarów i nie rozumiał ani w ząb języka Tegumaia. Stał na brzegu i uśmiechał się do Taffy, miał bowiem także malutką córeczkę, dziewczynkę w swoim domu.
Tegumai wyciągnął ze swego woreczka pasmo ścięgien renich i jął naprawiać swój oścień.
— Chodź-no tutaj — rzekła Taffy — czy wiesz, gdzie mieszka moja mama?
A obcy człowiek odezwał się — um — był bowiem, jak wiesz, Tewarą.
— Głuptas — rzekła Taffy. I tupnęła nóżką, ujrzała bowiem gromadkę bardzo tłustych karpi, mijających ich właśnie wtedy, gdy jej tatko nie mógł użyć swego ościenia.
— Nie naprzykrzaj się ludziom dorosłym — przemówił Tegumai, a był tak bardzo zajęty swą łataniną, iż nawet się nie obejrzał.
— Ja się nie naprzykrzam — odparła Taffy — chcę tylko, aby ten człowiek to zrobił, co chcę, aby zrobił, a on mnie nie chce zrozumieć!
— Daj-że mu pokój — rzekł Tegumai, wyciągając i skręcając ścięgna, których wolne końce trzymał w ustach.
Obcy człowiek — a był to czystej krwi Tewara — usiadł znów na murawie, a Taffy pokazywała mu, co jej tatko robi.
Obcy człowiek tak sobie myślał:
— To osobliwsze dziecko. Tupie nóżką i stroi do mnie minki. Pewno jest córką tego szlachetnego wodza, który jest tak wielkim panem, iż wcale na mnie nie zważa.
I uśmiechnął się jeszcze grzeczniej, niż poprzednio.
— Posłuchaj — odezwała się Taffy — chcę, abyś poszedł do mojej mamy, bo twoje nogi są dłuższe od moich i nie wpadniesz do bagna bobrowego, i żebyś poprosił o drugą włócznię tatki — tę, co ma czarną rękojeść i wisi nad naszem ogniskiem.
Obcy człowiek (a był on Tewarą) pomyślał sobie:
— To jakieś bardzo, a bardzo osobliwe dziecko. Wywija rękami i krzyczy do mnie, a ja nie rozumiem ani słowa z tego, co powiada. Atoli jeśli nie uczynię zadość jego woli, to ten dumny wódz, odwracający się plecami do mnie, może się ogromnie pogniewać.
Powstał, wykroił wielki, płaski kawałek kory brzozowej i wręczył go Taffy. Uczynił to — kochanie — aby okazać, iż jego serce jest tak białe, jak kora brzozowa, i że nic złego nie zamierza.
Atoli Taffy nie zrozumiała go właściwie.
— O! — zawołała — teraz rozumiem. Chodzi ci o dokładny adres mamy? Ja, oczywiście, nie umiem pisać, ale umiem malować obrazki, gdy mam jaki kończasty przedmiot do kreślenia. Proszę cię, pożycz mi z twego naszyjnika zęba wilka morskiego.
Obcy człowiek myślał sobie:
— To bardzo, a bardzo osobliwe dziecię. Ząb wilka morskiego, zawieszony u mego naszyjnika, to magiczny ząb, i zawsze mi powiadano, że kto go dotknie bez pozwolenia, ten w okamgnieniu obrzęknie i rozpęknie się. Ale to dziecię nie obrzęka i nie rozpęka się, a ten pyszny wódz, zajęty usilnie swą pracą i wcale na mnie nie zwracający uwagi, zda się nie obawiać, iż ono obrzęknie lub rozpęknie się. Wolę być jeszcze grzeczniejszy.

Więc dał Taffy ząb wilka morskiego, a ona położyła się na ziemi i, wymachując nóżkami w powietrzu (jak pewne osoby, gdy rozłożywszy się na posadzce w salonie, zabierają się do malowania obrazków), rzekła:

— Namaluję ci teraz prześliczne obrazki. Możesz przypatrywać się z poza mego ramienia, ale uważaj, abyś mnie nie potrącił. Najpierw namaluję tatkę, jak łowi ryby. Nie jest bardzo podobny, ale mama pozna go, bo obok niego namalowałam złamany oścień; a teraz namaluję drugi oścień, który mu jest potrzebny, ten z czarną rękojeścią. Wygląda tu, jak gdyby tkwił w grzbiecie tatki, ale to pochodzi stąd, że mi się ząb wilka morskiego poślizgnął, a kawałek kory nie jest odpowiednio duży. To jest włócznia, którą masz przynieść. A teraz namaluję obrazek, na którym ja tobie to wszystko tłumaczę. Moje włosy nie sterczą tak w górę, jak namalowałam, ale w ten sposób łatwiej je namalować. Proszę cię, nie obrażaj się na mnie. Czy się obraziłeś?
Obcy człowiek (a był on Tewarą) uśmiechnął się i pomyślał:
— Pewno w tamtych stronach stoczono wielką bitwę, a to nadzwyczajne dziecię, co wzięło mój magiczny ząb wilka morskiego, a nie obrzęka i nie rozpęka się, rozkazuje mi, abym temu możnemu wodzowi przywołał na pomoc jego plemię. To pewno jest możny wódz, bo przecież byłby mnie zauważył.
— Popatrz — rzekła Taffy, która malowała nader gorliwie, a przytem troszkę bazgrała — to jesteś ty; włócznię, która tatce jest potrzebna, trzymasz w ręce, abyś pamiętał, że masz ją przynieść. A teraz opowiem ci dokładnie, jaki jest adres mojej mamy. Będziesz szedł dopóty, aż przyjdziesz do dwu drzew (to są drzewa), a potem pójdziesz przez pagórek (to jest pagórek), a potem przyjdziesz do bagna bobrowego, na którem jest bardzo dużo bobrów. Nie namalowałam całych bobrów, bo nie umiem malować bobrów. Namalowałam tylko ich głowy, bo zresztą, idąc przez bagno, także nic więcej nie zobaczysz. Uważaj, abyś nie wpadł do niego! A nasza jaskinia jest tuż za bagnem bobrowem. Nie jest taka wysoka jak pagórek, doprawdy nie; ale ja nie umiem malować rzeczy drobniutko. Przed jaskinią stoi moja mama. Jest bardzo ładna. Jest najładniejsza ze wszystkich mam na świecie; więc się nie pogniewa, że ją tak brzydko namalowałam. Pewno się ucieszy, że umiem malować. Włócznię namalowałam przed jaskinią, abyś o niej nie zapomniał. Ale ona jest w jaskini; a gdy mamie pokażesz ten obrazek, to ci ją da. Namalowałam mamę z rękami do góry, bo wiem, że się ucieszy, gdy cię zobaczy. Czy to nie ładny obrazek? I czy wszystko zrozumiałeś? A może ci jeszcze raz wszystko objaśnić?
Obcy człowiek (a był on Tewarą) spojrzał na obrazek, który mu Taffy podała, i skinąwszy bardzo poważnie głową, rzekł do siebie samego:
— Jeśli nie przywołam plemienia tego szlachetnego wodza, to zginie on z rąk swych nieprzyjaciół, zbliżających się zewsząd z włóczniami. Teraz wiem, dlaczego ten możny wódz udawał, że mnie nie widzi! Obawiał się, czy jego nieprzyjaciele nie kryją się w zaroślach i czy nie spostrzegą, że dał mi zlecenie. Dlatego odwrócił się do mnie plecami, poleciwszy temu mądremu i nadzwyczajnemu dziecku, aby namalowało obrazek, przedstawiający jego przykre położenie. Pobiegnę i przywołam pomoc dla niego i jego plemienia.

I nie zapytawszy nawet Taffy o drogę, pomknął, jak wiatr, przez zarośla, z korą brzozową w ręku, a Taffy, ogromnie zadowolona, usiadła na murawie.
— Co robiłaś, Taffy? — zapytał Tegumai.
Już naprawił swój oścień i poruszał nim ostrożnie w tę i ową stronę.
— Załatwiłam pewną drobnostkę, ojczulku. Nie pytaj mnie o nic, wkrótce dowiesz się wszystkiego i będziesz się bardzo dziwił. Nie uwierzysz, jak będziesz się dziwił. Przyrzeknij mi, że będziesz się dziwił.
— Dobrze — odparł Tegumai i począł łowić ryby.
Obcy człowiek — czy wiesz o tem, że był Tewarą? — mknął z obrazkiem i, ubiegłszy mil kilka, spotkał zupełnie przypadkowo Teszumai Tewindrow, stojącą przed drzwiami jaskini wraz z kilkoma innemi przedpotopowemi damami, które zeszły się na przedpotopowe śniadanie.
Taffy była bardzo podobna do Teszumai, szczególniej z oczu i górnej części twarzy, przeto obcy człowiek — zawsze ten sam czystej krwi Tewara — uśmiechnął się grzecznie i wręczył Teszumai korę brzozową. Biegł tak szybko, że zadyszał się i miał nogi podrapane cierniami, ale mimo to silił się, aby się okazać grzecznym.
Teszumai, spojrzawszy na obrazek, wrzasnęła w niebogłosy i rzuciła się na obcego człowieka. Poczem inne przedpotopowe damy powaliły go wspólnemi siłami na ziemię i usiadły na nim wszystkie sześć w jednym rzędzie, a Teszumai darła go za włosy.
— To takie jasne, jak nos na twarzy obcego człowieka — rzekła. — Naszpikował mojego Tegumaia na całem ciele włóczniami, a biedną Taffy tak bardzo przestraszył, że wszystkie włosy stanęły jej do góry. I nie dość na tem, przynosi mi ten okropny obrazek, na którym widać, jak się to wszystko stało. Popatrzcie!
I pokazała obrazek wszystkim damom, siedzącym cierpliwie na obcym człowieku.
— Tu jest mój Tegumai z odłamanem ramieniem; tu tkwi włócznia w jego grzbiecie; tu jest człowiek, ciskający właśnie włócznią; tu stoi inny człowiek, rzucający włócznią z jaskini, a, tu cała zgraja ludu, (w rzeczywistości były to bobry Taffy, ale wyglądały jak ludzie) ścigająca Tegumaia. Czy to nie oburzające?
— Ogromnie oburzające — rzekły przedpotopowe damy i miotały błotem we włosy obcego człowieka, co go bardzo dziwiło, i jęły walić w grzmiący bęben plemienia, i zwołały bębnieniem wszystkich naczelników plemienia Tegumaiów wraz z ich orszakiem, wodzami podrzędniejszymi, służbą i niewolnikami; zbiegli się także wróżbiści, czarownicy, bonzowie i inni, i uradzili, że obcy człowiek, zanim mu utną głowę, musi ich zaprowadzić nad rzekę i pokazać, gdzie ukrył biedną Taffy.
Ale wtedy obcy człowiek, aczkolwiek był Tewarą, rozgniewał się troszeczkę. Przedpotopowe damy pozlepiały mu włosy błotem; taczały go po chropawych kamyczkach; wszystkie sześć siedziały na nim w jednym rzędzie, biły go i kułakowały, że ledwo dyszał, a aczkolwiek ich języka nie rozumiał, to przecież był prawie pewien, że damy te obsypały go przezwiskami, nie uchodzącemi w dobrem towarzystwie.
Mimo to nie rzekł ani słowa, dopóki nie zebrało się całe plemię Tegumaia. Potem wstał i zaprowadził wszystkich na brzeg rzeki Wagai, gdzie siedziała Taffy i wiła wianuszki ze stokrotek, a Tegumai nadziewał właśnie małego karpia na swój naprawiony oścień.
— Załatwiłeś się szybko — rzekła Taffy do obcego człowieka. — Ale dlaczego sprowadziłeś tylu ludzi? Ojczulku, oto moja niespodzianka. Czy dziwisz się?

— Bardzo — rzekł Tegumai — ale połów ryb dzisiaj się nie uda, bo całe miłe, drogie, chwackie, grackie plemię zebrało się tutaj.
I tak też było istotnie. Przodem kroczyła Teszumai Tewindrow z przedpotopowemi damami, dzierżącemi mocno obcego człowieka, Tewarę, a miał on we włosach mnóstwo błota. Za niemi szedł wódz naczelny, zastępca wodza, zastępca prezydenta i asystent, wszyscy zbrojni od stóp do głowy, a straż tylną tworzyła służba, niewolnicy i setnicy, również uzbrojeni od stóp do głowy. Dalej maszerowało całe plemię, uszykowane w porządku, począwszy od właścicieli czterech jaskiń (każda na inną porę roku), a skończywszy na pańszczyźnianej hołocie, o wystających kościach policzkowych, o połowicznem uprawnieniu do połowy skóry niedźwiedziej, rozściełanej podczas nocy zimowych w odległości siedmiu łokci od ognia — i do ogryzionej kości. Czyż to nie wspaniałe słowa — kochanie? Zebrali się wszyscy z wielką paradą i krzykiem i wypłoszyli wszystkie ryby na dwadzieścia mil dokoła, a Tegumai dziękował im.
Wtem nadbiegła Teszumai Tewindrow i jęła gorąco całować i pieścić Taffy. Ale naczelnik pokolenia Tegumaiów porwał Tegumaia za czub piór, zdobiących jego głowę, i potrząsnął nim posępnie.
— Wytłumacz się! wytłumacz się! wytłumacz się! — wrzeszczało całe plemię Tegumaiów.
— Uchowaj mnie, Boże! — zawołał Tegumai — dajże pokój moim piórom! Czy to człowiekowi nie wolno złamać ościenia, aby zaraz wszyscy ziomkowie nie rzucili się na niego? Jesteście ludem, który człowiekowi okrutnie zalewa sadła za skórę!
A Taffy rzekła:

— A jak widzę, nie przynieśliście nawet ojczulkowi włóczni z czarną rękojeścią. Ale co wy robicie temu miłemu obcemu człowiekowi i dlaczego mu dokuczacie?

A bili go po dwu, po trzech, po dziesięciu naraz, aż mu oczy z głowy wyłaziły. Ledwo już dyszał, ale ciągle pokazywał na Taffy.
— Gdzie ten niegodziwy lud, co cię naszpikował włóczniami, mój kochany? — spytała Teszumai męża.
— Nie było tu żadnej żywej duszy — odparł Tegumai.
— Moim jedynym dzisiejszym gościem był ten biedak, którego, jak się zdaje, chcecie zadławić. Czyście wy powarjowali, o, plemię Tegumaiów?
— Przyszedł z okropnym obrazkiem — rzekł wódz naczelny — obrazkiem, który przedstawiał ciebie naszpikowanego włóczniami na całem ciele.
— No-oo, to ja ten obrazek wam wytłumaczę — odezwała się Taffy, ale zrobiło się jej nieco nieswojo.
— Ty? — wrzasło naraz całe plemię Tegumaiów. — Ty, mała, lecz bardzo źle wychowana osóbko, która nie możesz obejść się bez klapsów? Ty?
— Taffy, moje kochanie, obawiam się, że jesteśmy w niemiłem położeniu — rzekł jej tatko i objął ją ramieniem, a ona całkiem przestała się lękać.
— Wytłumacz, wytłumacz, wytłumacz! — zawołał wódz naczelny plemienia Tegumaiów i jął skakać dokoła na jednej nodze.
— Chciałam, aby obcy człowiek przyniósł włócznię ojczulka — odezwała się Taffy — więc ją namalowałam. Była to tylko jedna włócznia. Namalowałam ją dla pewności trzy razy. To nie moja wina, że wyglądała tak, jakby tkwiła w głowie ojczulka; za mało miałam miejsca na korze brzozowej. A przedmioty, które mama nazwała niegodziwym ludem, to są moje bobry. Namalowałam je, aby znalazł ścieżkę, wiodącą przez bagno, i namalowałam przed jaskinią moją mamę, ogromnie zadowoloną, bo ten obcy człowiek jest bardzo miły, a ja myślę, że jesteście najgłupszym ludem na świecie — rzekła Taffy. — To bardzo grzeczny człowiek, i dlaczego obmazaliście mu włosy błotem? Umyjcie go!
Nikt nie rzekł ani słowa, ale wódz naczelny wybuchnął śmiechem; potem zaśmiał się obcy człowiek (który był co najmniej Tewarą), potem zaniósł się śmiechem Tegumai, aż upadł jak długi na ziemię; potem jeszcze mocniej i jeszcze mocniej, i jeszcze głośniej ryknęło śmiechem całe plemię.
Jedynemi osobami, które się nie śmiały, były wszystkie damy przedpotopowe, oraz Teszumai Tewindrow. Wszystkie były bardzo uprzejme dla swoich mężów i powtarzały wkółko: „głupi“. Potem wódz naczelny plemienia Tegumaiów jął wołać i śpiewać, i mówić:
— O, mała osóbko, nie mogąca się obejść bez klapsów, dokonałaś wielkiego wynalazku!
— Wcale tego nie chciałam — rzekła Taffy — chciałam tylko włóczni z czarną, rękojeścią.
— Mniejsza o to, dokonałaś wielkiego wynalazku, a pewnego dnia nazwą go ludzie pisaniem. Teraz są to tylko obrazki, a obrazki, jak to dzisiaj widzieliśmy, nie zawsze bywają właściwie zrozumiane. Ale przyjdzie czas, o dziecię Tegumaia, gdy wynajdziemy litery — całych dwadzieścia cztery liter — i gdy będziemy mogli czytać i pisać; a wtedy będziemy w stanie zawsze powiedzieć dokładnie, o co nam chodzi; nie popełniając błędów. Niechaj przedpotopowe damy obmyją z błota włosy cudzoziemca!
— To mnie cieszy — rzekła Taffy. — Atoli patrzcie, znieśliście włócznie całego plemienia, a jednak zapomnieliście o włóczni mojego ojczulka, włóczni z czarną rękojeścią.
Wtedy wódz naczelny ozwał się, zaśpiewał i przemówił:
— Taffy, kochanie ty moje, na przyszłość, gdy napiszesz list obrazkowy, wyślij go raczej przez człowieka, który mówi naszym językiem, aby objaśnił, co ten list oznacza. Dla mnie to nie potrzebne, bo jestem wodzem naczelnym; ale przyda się reszcie plemienia Tegumaiów, a także temu cudzoziemcowi.
Potem przyjęli obcego człowieka (czystej krwi Tewarę z Tewaru) do plemienia Tegumaiów, bo był człowiekiem bardzo dobrze wychowanym i nie narobił hałasu z powodu błota, jakiem przedpotopowe damy umazały jego włosy. Ale od tego czasu po dziś dzień (jak mi się zdaje, jest to wina Taffy) bardzo niewiele małych dziewczątek uczy się chętnie czytać i pisać, większa część małych dziewczątek woli malować obrazki lub bawić się ze swoim tatusiem, zupełnie jak Taffy.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Rudyard Kipling i tłumacza: Stanisław Wyrzykowski.