Kajtuś czarodziej/Rozdział trzeci
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kajtuś czarodziej |
Wydawca | Janusz Korczak |
Data wyd. | 1934 |
Druk | Drukarnia Naukowa T-wa Wydawniczego W Warszawie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Lubi Kajtuś to, co wesołe.
Lubi, jeżeli trudne.
Ale najwięcej lubi — tajemnicze.
Pierwsza bajka tajemnicza, którą mama opowiadała.
O Czerwonym Kapturku.
Dowiedział się z tej bajki, że są wilki. Dzikie zwierzęta.
Widział wilka na obrazku. Podobny do psa.
Już potem wilka zobaczył w klatce żelaznej.
Chciał włożyć rękę między kraty; chciał spróbować. Ale mama nie pozwoliła.
Druga bajka:
O Śpiącej Królewnie.
Dowiedział się, że są wróżki.
Trzecia:
O Kopciuszku.
Wróżka dotknęła Kopciuszka laseczką, i biedna sierota stała się księżniczką.
Później Kajtuś widział prawdziwą laskę czarnoksięską.
To było na przedstawieniu w parku.
Pan uderzył laską w wodę, i woda zamieniła się w wino.
Potem pan pokrajał chustkę do nosa, włożył kawałki chustki do kapelusza. Stuknął laską w kapelusz. — Powiedział:
— Fokus — pokus.
I chustka do nosa znowu cała.
Ojciec mówi, że to są — sztuki magiczne.
— Ale jak się to robi?
Bardzo był Kajtuś ciekawy.
— Mamo, bajkę, — prosi.
Bajka o Kocie w butach.
Tam wilk rozmawia z Kopciuszkiem, tu kot rozmawia z synem młynarza.
— Czy można z kotem rozmawiać?
Mama mówi, że przecież bajka.
Babcia mówi, że pustelnik rozmawia ze zwierzętami.
Tata mówi, że są ptaki gadające. Nazywają się papugi. A dziadek miał srokę gadającą.
Potem Kajtuś słyszał, jak papuga mówi ludzkie wyrazy.
Myślał Kajtuś, że tylko w bajce jest złota rybka, a tu nagle widzi rybki złote w sklepie na wystawie.
Pomieszana jest w bajkach prawda i nieprawda.
Więc może jest pierścień czarodziejski, który wywołuje ducha?
Kajtuś chce mieć taki pierścień, jaki miał Alladyn.
Tyle różnych dziwów na świecie.
Dorośli wiedzą, ale nie chcą wytłumaczyć.
Babcia mówi, że jej się Helenka pokazała po śmierci. A ojciec nie wierzy w duchy.
Babcia mówi, że można wyczytać z ręki przyszłość człowieka.
— Kiedy byłam młodą dziewczyną, cyganka wszystko powiedziała, co będzie.
— Kłamią cyganki, — mówi ojciec, — ludzi tumanią.
Chce Kajtuś wiedzieć, co będzie. A ojciec nie lubi, żeby opowiadać Kajtusiowi o rzeczach tajemniczych; bo potem nie może zasnąć i śpi niespokojnie i rozmawia we śnie.
To dziwne.
Jak można spać i mówić?
A są ludzie, którzy chodzą nawet we śnie.
Nawet chodzą.
Wyjdzie taki z łóżka w noc księżycową, potem przez okno na dach. Oczy ma zamknięte, a widzi i nie spada z dachu.
Zapomniał Kajtuś, jak dziwnie się jakoś nazywają.
Dziwny jest świat i tajemniczy.
Bo co? — Ojciec był małym chłopakiem, babcia bawiła się lalką, a mama też miała babcię.
Czy nie dziwne, że Kajtuś urośnie i także będzie tatusiem?
Trudno jakoś zrozumieć.
Jedno było, ale dawno. Drugie dopiero będzie. Trzecie jest, ale daleko.
Są dalekie kraje. Tam ludzie są czarni. I dzieci czarne i nauczyciel w szkole czarny.
Widział Kajtuś na ulicy takiego murzyna, ale nie ludożercę.
Mówi babcia, że są oczy uroczne: jak spojrzy złem okiem, to człowiek zachoruje.
Ojciec mówi, że nie. — A Kajtuś widział pana, który miał szklane oko, prawdziwe oko ze szkła.
Mówi ojciec, że niema czarodziejów, ale jest fakir indyjski. Można go zakopać w ziemi, a on będzie żył. Czytał ojciec o fakirach w gazecie.
Czasem i gazeta kłamie.
Żeby tak wiedzieć wszystko zupełnie napewno.
Wydaje się Kajtusiowi, że przedtem ciekawiej było na świecie.
Gdzie teraz domy i Warszawa, były wtedy lasy i bagna i niedźwiedzie.
W lasach ukrywali się zbójcy.
Byli rycerze.
Byli królowie w koronach.
Sześć białych koni ciągnie złotą karetę królewską.
Było na co popatrzeć.
Napadali tatarzy. Brali w jasyr. Porywali dzieci i sprzedawali turkom w niewolę.
Były tajemnicze zegary.
W domu babci był zegar tajemniczy. Duży był i wisiał nad komodą. — Rodzice babci mieli ten zegar. — Mieszkali nie w Warszawie.
— Niech babcia opowie o zegarze, — prosi Kajtuś.
— Kiedy się ojciec gniewa, że cię straszę, a potem śpisz niespokojnie.
— Tylko ten jeden raz, moja kochana. Przecież już wiem i tak. Przecie się nie boję.
A no: zegar był stary, bardzo stary.
— Złoty był, — podpowiada Kajtuś.
— Nie złoty, a złocony. Z drzewa. Pozłacany. Rzeźbiony.
— Na tym zegarze była ręka, a pod ręką klucz, — mówi Kajtuś.
— Tak właśnie. Tu na dole tarcza zegara z numerami godzin, a wyżej ręka i klucz.
— I zegar nie chodził, — mówi Kajtuś.
— Ani chodził, ani bił. Żaden majster nie umiał go naprawić. Wisiał na ścianie i czekał czasu.
Kajtuś przysuwa się bliżej.
— Czy duży był?
— Jak obraz. Wisiał nad komodą.
— A ręka była duża?
— Jak twoja.
— No dalej, — niecierpliwi się Kajtuś.
— Ano, zegar wisi, — ani chodzi, ani bije. — Ale kiedy miało być jakie nieszczęście w rodzinie, ręka brała ten klucz, i zegar bił, dzwonił.
— Którą godzinę? Dwunastą?
— Nie. — Nie pamiętam. Byłam wtedy młoda, a twoja mama była maleńka. Jeszcze ząbków nie miała.
— No i co?
— Raz ręka wzięła klucz, i zegar bił na śmierć dziadka. Raz przed pożarem. A ostatni raz sama widziałam i słyszałam.
— Czy głośno dzwonił?
— Zwyczajnie, jak zegar.
— A długo ręka ten klucz trzymała?
— Cóż ci będę mówiła, kiedy nie pamiętam.
— A palce ręki się ruszały?
— Nie wiem, Antosiu.
Kajtuś też wiele zapomniał, — nie pamięta, jak sam był mały.
— Babciu, niech babcia opowie, jak złodzieje truli Azora.
— Już tyle razy mówiłam. Mieliśmy dwa psy. Azor wtedy był młody, a Kado stary i mądry.
— Czujny był, — dodaje Kajtuś.
— Wierny, mądry pies.
— A złodzieje podrzucili zatrutą kiełbasę, — podpowiada Kajtuś.
— A no tak. Ale Kado poznał odrazu. Wącha kiełbasę, szczeka i nie rusza.
— Oj, babciu. Z tym felczerem. Taka śmieszna historja.
— I śmieszna i nie. — Twoja mama zachorowała. I dziadek wezwał felczera.
— Kado na łańcuchu.
— No tak. Silny pies. Mógł poszarpać obcego człowieka.
— Ale się zerwał z łańcucha.
— Zerwał się i skoczył do tego felczera.
— A on parasol otworzył.
— Tak. Wskoczył na śmietnik i parasol otworzył.
— A Kado w nogi.
— Poczekaj. Nie spiesz się. — Więc Kado ogon podwinął, odskoczył. — Stoi jak głupi i woła na pomoc.
— Pewnie myślał, że parasol strzela?
— Kto tam wie, co pies myśli.
Kajtuś ziewa. Nie śpiący, ale się zmęczył.
— Śmieszne było, mówi babcia, — jak to wielkie psisko jadło z szaflika z małą kotką.
— Z Kicią?
— Nie. Kicia wcześniej była.
— Więc niech babcia opowie.
— A to tak. Nalejemy do szaflika jedzenie dla psa, a kotka zaraz już jest. Niegłodna, tylko przychodzi się draźnić. — A Kado czeka, żeby wybrała sobie, co chce. Niecierpliwi się, złości, chce łapą odsunąć. A ona jeszcze parska. — Sto pociech było.
Śmieje się babcia, choć to dawne dzieje.
Śmieje się Kajtuś, choć tego nie widział.
— Jeszcze babciu, o szczurach.
— Ale już koniec.
— Dobrze, — zgadza się Kajtuś.
— A no — Stary był nasz domek, ale czysty. Ani robactwa, ani myszy. — A niedobrego mieliśmy sąsiada. Tu stoi nasz domek, tu płotek — i zaraz jego rudera.
— Pijak był, — mówi Kajtuś.
— Pijak i awanturnik.
— Żonę bił.
— Bił. Więc siedzimy raz z twoim dziadkiem. Dziadek czyta książkę, a ja szyję. Siedzimy sobie na ganeczku przed domem. Taka była altanka.
— Obrośnięta dzikiem winem.
— No tak. Twoja mama i wujo już spali. Dawniej dzieci wcześnie spać chodziły. A no: siedzimy — każdy swojem zajęty. Cicho. Nagle krzyk: „Ratujcie ludzie — ratunku“. Dziadek jeszcze nic — słucha. Ale ona, ta jego żona, tego sąsiada, krzyczy: „Ratunku, bo mi dziecko zabije“.
— I dziadek skoczył.
— W mig skoczył, Antosiu. Twój dziadek był w gorącej wodzie kąpany. Dobry bo dobry, ale sprawiedliwy.
— Złapał laskę.
— Grubą lachę i skoczył przez płotek.
— I w łeb pijaka.
— A co? Nie miał bronić dziecka?
— Pijak się zemścił — przypomina Kajtuś.
— Zemścił się. Znał jakiś sekret, że szczury nam naprowadził. Dużej szkody nie zrobiły, bo i dziadek miał swoje sposoby. Tylko jeden został — wielkie takie szczurzysko.
— Był taki duży, jak kot?
— Tyle nie. Ale nie można go było złapać — tego szczura.
— Pewnie zaczarowany — pomyślał Kajtuś, ale nic nie mówi.
— Dziadek zwabił tego szczura do kuchni. Jest. Dobrze. Zamknął wszystkie drzwi i szuka. Niema. I tu i tam, i tu i tam. Niema i niema.
— Schował się pod schodek.
— Nie pod schodek wcale. Nieuważnie słuchałeś. Owszem, był schodek z kuchni do sieni. Dziadek odwalił ten schodek siekierą, ale
szczura niema. No, przypomnij sobie, Antosiu.
— Wiem. W kieszeń fartucha się schował.
— I to nie. Wisiał w kącie fartuch. Ale szczur powiesił się zębami, tak skoczył i wisiał na zębach, w płótno się wgryzł. No już.
— Babciu, jeszcze o beczce do wody deszczowej.
— I co ciekawego? — Że w beczce znalazłam ropuchę?
— A pożar, babciu?
— Nie, nie. Już późno. Ojciec będzie się gniewał.
— No, to o kurach, które się niosły w drewutni.
— Nie. Śpiący jesteś. Ziewasz.
— Wcale mi się spać nie chce.
Ale widzi Kajtuś, że babcia nie ma ochoty, więc się do snu rozbiera.
Najwięcej babcia opowiadała, kiedy mama była w szpitalu.
Leży Kajtuś w łóżku.
Oczy ma zamknięte.
Myśli:
— Co to znaczy, że dziadek był w gorącej wodzie kąpany? Dlaczego babcia mówi, że nie można wiedzieć, co pies myśli? Dlaczego dzikie wino? Mówiła babcia, że dzikie wino, to zwyczajne liście — nie trujące, nawet nie pokrzywa; więc dlaczego dzikie?
Nieprzyjemnie zawsze prosić, żeby wytłumaczyli. Czasem chcą, czasem nie chcą powiedzieć. A jak nie chcą, to tak pokręcą, poplączą, że nie można zrozumieć.
Aż złość bierze.
— Trzeba nauczyć się czytać. Sam dowiem się z książki. Poco czekać, aż zacznę chodzić do szkoły?
W książkach wszystko napisane. Kto czyta, ten wie. I sam wszystko może. Z książek wie doktór, jak leczyć choroby. Tak mówi ojciec.
Gdyby Kajtuś umiał czytać, mama byłaby zdrowa. Trzeba tylko wyszukać w książce dobre lekarstwo.
Zna już Kajtuś cztery litery. Umie pisać jedynkę i czwórkę.
— Spróbuję!
Kiedy Kajtuś był mały, ojciec mu dawał gazetę.
— Masz, czytaj.
Kajtuś patrzy na gazetę i plecie, co mu ślina do ust przyniesie:
— Etle, fetle, metle.
Nie rozumie, co znaczy czytać.
A wszyscy się śmieją.
Albo smaruje ołówkiem na papierze, i zdaje mu się, że pisze.
Teraz wie, że to były żarty.
— Babciu!
— Jeszcze nie śpisz?
Wyskoczył z łóżka i niesie swoją książkę.
«Kot w butach».
Patrzy:
— Kot. Trzy znaczki. Przeliczył: trzy. W środku O. Kółko — litera.
Gdzie tu kot? — Skąd znowu kot?
— Babciu, prawda, że we środku w kocie jest litera O?
— Prawda, prawda. Już śpij. Ojciec będzie się gniewał.
Wcześnie obudził się Kajtuś.
Zaraz na podwórko.
Prosi chłopca, który chodzi do szkoły:
— Pokaż litery.
— A tobie na co? — I tak nie zrozumiesz.
Obiecał Kajtuś fundę: ananasowy cukierek.
— No to uważaj. — Patrz.
Przygląda się, patrzy. — Uważa.
Ale nie rozumie.
A ten się śmieje.
— Za mały jesteś. Za głupi.
Zawstydził się Kajtuś.
Potem nie pytał się chłopców. Bo dziewczynki cierpliwsze.
Troszkę wytłumaczyły.
A ojciec resztę.
— Widzisz. — Tak jest kot, tak jest kos, tak będzie koń.
Nareszcie wie.
Sam się domyślił, dlaczego: rak i rok, dlaczego bat i but.
Przeczytał na ulicy:
„Kino“.
Przeczytał:
„Piwo“ — „Ser“ — „Masło“. — „Apteka“.
Czyta szyldy sklepowe, nazwy ulic, bilety tramwajowe, pudełka od papierosów.
Raz łatwo, więc sobie śpiewa i pogwizduje; to znów zły, bo nie może dać rady.
— Kupię książkę szkolną. Co się mam ciągle prosić.
Zaczął zbierać pieniądze. Zebrał trzydzieści groszy i zgubił, bo dziurę ma w kieszeni.
Aż ojciec się ulitował i kupił.
— Masz. Czytaj. Może nie będziesz tak latał po podwórku.
Ojciec zgadł: Kajtuś siedzi i czyta.
— Prędko mu się znudzi.
Ojciec nie zgadł. Nie znudziło się Kajtusiowi.
Budzi się rano, zaraz książka. — Kładzie się spać, książka pod poduszkę.
Ale najlepiej czytać nad Wisłą.
Czyta — czyta, zmęczył się, — oczy bolą, — patrzy na wodę, na chmurę, na łódki. Odpocznie — i znów łatwo.
Już niby wie i umie, a tu dwie litery czyta się razem, jak jedną.
Są znaki, których się wcale nie czyta.
Są litery małe i duże, pisane i drukowane.
Nagle przy łatwych wyrazach stoi wyraz trudny.
Albo wyraz drukowany nie podobny do tego, co się mówi.
Bo mówi się: „japko“, a pisze się „jabłko“ —. Dlaczego?
Niby znajomy wyraz, a trzeba się dopiero domyślać, co znaczy.
Są w książkach i takie wyrazy nowe, których Kajtuś jeszcze nie słyszał.
Bo dorośli trudniej mówią między sobą.
Chce już Kajtuś czytać napisy w kinie.
Aleee... Za dużo odrazu.
Mama wróciła ze szpitala i bardzo się zdziwiła.
— Antoś czyta. — No — no. To niespodzianka dopiero.
— Ma chłopak charakter, — pochwalił go ojciec.
— Będą z niego ludzie, — mówi babcia.
— Ucz się. Ucz się, synu, żeby tobą nie poniewierali.
Ojciec nie mówił:
— Ucz się, Antosiu.
Nie — powiedział:
— Antosiu — ani Kajtusiu.
A powiedział.
— Synu.
Tak ładnie, tak uroczyście.
— Synu. — Cztery litery.
Ssss — y — nnn-u.
Teraz w szkole Kajtuś nietylko bajki czyta, ale i grube książki bez obrazków.
Dużo czyta.
Zapomniał już nawet, że mu kiedyś trudno było czytać.