Kapitan Paweł/Tom I/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kapitan Paweł |
Wydawca | S. Orgelbrand |
Data wyd. | 1842 |
Druk | Drukarnia J. Wróblewskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | A. F. |
Tytuł orygin. | Le Capitaine Paul |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
COCIAŻ imie i widok przybyłego zdawał mu się być nie obcym, nie mógł jednak sobie przypomnieć, gdzieby go przedtem widział. Po wzajemnych ukłonach, prosił nieznajomego, aby zajął przy nim miejsce, i następna wszczęła się rozmowa.
— Mocno mnie cieszy, panie hrabio! widzenie go, rzekł nowo przybyły.
— Szczęśliwy traf! odpowiedział Emanuel, przed godziną nie zastałbyś mnie pan; przybywam dopiero z Paryża.
— Wiem o tem panie hrabio! w godzinę po nim wyjechałem z Paryża, a przez całą drogę miałem wiadomość o nim od pocztylionów, którzy wieść go mieli zaszczyt.
— Mogęż wiedzieć, rzekł Emanuel z wyrazem niechęci, co było przedmiotem jego podróży?
— Ten interes jest bardzo naturalny między dawnemi znajome mi.
— Tak! zdaje mi się, żem widział gdzieś pana, nie mogę sobie jednak przypomnieć, gdziebym miał tę przyjemność. Bądź tak dobry, przypomnij mi.
— Jeżeli to prawda co mi mówisz, hrabio! masz bardzo krótką pamięć, gdyż od sześciu miesięcy trzeci raz się widziémy.
— Mamże to uważać za wymówkę. Ale wierz mi, że nie pamiętam i racz mi przypomnieć, w którym czasie po raz pierwszy go widziałem.
— Pierwszy raz panie hrabio, w Port-Louis, gdy życzyłeś sobie o pewnéj fregacie objaśnień, a które miałem przyjemność udzielić mu, zdaje mi się nawet, żem mu do niéj towarzyszył. Byłem ubrany w mundur kadeta marynarki królewskiéj, a pan w mundur rakietników.
— A... przypominam sobie: opuściłem okręt bez podziękowania mu.
— Jesteś pan w błędzie, odebrałem go przy drugiem naszem spotkaniu.
— Gdzie?
— Na tymże samym okręcie, w kajucie, w tenczas ubrany byłem jako kapitan okrętu, w niebieski mundur, kamizelka i spodnie ponsowe, pończochy szare, kapelusz trójgraniasty; tylko, że kapitan wydawał się o trzydzieści lat starszy, a ta przemiana nie była bez celu, bo może nie powierzyłbyś młodemu człowiekowi, to coś powierzył w wieku.
— A dziś co pan jesteś?
— Dziś, panie hrabio, nie mam przyczyny ukrywania się, dla tegoteż ubrany jestem w ubiór jaki używają młodzi panowie, gdy się odwiedzają. Jestem dziś tem, czem ci się spodoba: francuzem, anglikiem, Hiszpanem, amerykaninem.
— Chociaż wiele z tych języków jest mi znanych, wolę jednak francuzki.
— Dobrze panie hrabio. Jest temu sześć miesięcy, gdy przechodząc się nad brzegami Oceanu w Port-Louis, widziałeś na nim fregatę i dziwiło cię to, że miała tak dużo płótna, a tak mało drzewa. Mnie zaś uważałeś za rozbójnika morskiego?
— Czylimże się omylił?
— Zdaje mi się, że już raz oddałem mu słuszność w poznawaniu ludzi.
— Bez żadnych podchlebstw; przystąpmy do rzeczy.
— Dałeś się więc zaprowadzić na tę fregatę jednemu kadetowi i widziałeś się z pewnym kapitanem, któremu oddałeś rozkaz ministra, dla przewiezienia do Cayenne, pewnego Lusigniana, obwinionego o zdradę.
— Tak.
— Byłem posłuszny temu rozkazowi, gdyż nie sądziłem wtedy, aby to wielkie przewinienie ograniczało się tylko na tem, że ośmielił się kochać twą siostrę.
— Panie! zawołał Emanuel, zrywając się.
— Oto są dwa pistolety, rzekł naiwnie Paweł, bawiąc się niemi, a które hrabia d’Auray przyjechawszy położył na stole.
— A które są gotowe! rzekł Emanuel.
— Czy dobrze biją? zapytał Paweł.
— Jest-to rzecz, o której możesz się łatwo przekonać, odpowiedział Emanuel, jeżeli zechcesz przejść się ze mną po ogrodzie.
— Zdaje mi się, że to jest rzecz niepotrzebna panie hrabio; wszak tu nam będzie dobrze.
Po tych słowach kapitan odwiódł kurek zmierzył go ku oknu, za którem stało drzewo, a na nim kołysał się mały ptaszek; dał ognia, a biedny ptaszek przecięty na dwoje spadł. Z zimną krwią potem położył pistolet na stole.
— Masz słuszność hrabio, wyborna broń i szkodaby było jéj się pozbywać.
— Bardzo dobrze strzelasz kapitanie! masz wprawną rękę.
— Tak hrabio! rzekł Paweł, podczas tych długich dni lata, na Oceanie, my marynarze zmuszeni czemkolwiek się zatrudnić. Bawiem się najczęściéj strzelaniem do celu i dla tego jesteśmy tak wprawni.
— Chciéj pan teraz przystąpić do rzeczy.
— Był to dobry i odważny młodzieniec, ten Lusignian! opowiedział mi swoje życie, że po śmierci swego ojca, który go odumarł nie pozostawiwszy żadnego majątku, przez ojca pana jako syn dawnego przyjaciela wziętym był na opiekę, na dwa lata przedtem, zanim podpadł nieszczęściu utracenia zmysłów; jak wzrastając razem z wami, pana natchnął nienawiścią, a siostrę jego miłością. Opowiadał mi ich rozmowy, całą, całą ich miłość, i o tem jak Małgorzata pewnego dnia powiedziała mu: „Będę twoją albo umrę.”
— I dotrzymałaż swojego słowa?
— Tak! i wy to nazywacie hańbą, wy ludzie poczciwi, gdy młoda dziewczyna ulegnie miłości. Twoja matka hrabio oddalona od córki, dla pełnienia obowiązków przy mężu, (gdyż znam cnoty twéj matki, tak jak słabość twéj siostry) twoja matka, mówię, jednéj nocy usłyszała jęki przytłumione, weszła do pokoju twéj siostry, zbliżyła się do łóżka, wydarła jéj dziecię, które dopiero co się narodziło i wyszła z niem. Co się tyczy biednéj Małgorzaty, nie wydała najmniejszego użalenia, zemdlała spostrzegłszy matkę... Czy to jest prawdą panie hrabio?
— Wszystko ci jest wiadomem, rzekł Emanuel.
— To wszystko zawiera się, rzekł Paweł, otwierając pugilares w listach twojéj siostry, które dostałem od Lusigniana wtenczas, gdy przez twój wpływ u ministra, kazano go umieścić razem ze zbrodniarzami, abym je powrócił twéj siostrze..
— Daj mi je pan! zawołał Emanuel wyciągając rękę, niezawodnie będą oddane téj, która była tyle nierozsądną...
— Skarżyć się przed jedyną osobą, która ją kochała, rzekł Paweł chowając pugilares. Nierozsądna młoda dziewczyna, któréj matka wydarła dziecię, a która nie mogła wylewać łez, jak na łonie ojca swego dziecięcia. Nierozsądna taka siostra, która przeciw takiemu okrucieństwu nie znalazłszy pomocy w swym bracie, użalać się musiała w listach, podpisując je obcym nazwiskiem, nazwiskiem, które wy uważacie shańbieniem rodziny.
— Panie! rzekł Emanuel, czerwieniąc się ze złości, ponieważ wszystko tak dobrze jest ci wiadomem, dopełnij twego zlecenia, oddając te papiery albo mnie lub matce, albo mojéj siostrze.
— Taki był mój zamiar, gdym wylądował; lecz będzie temu dni kilkanaście, gdy wchodząc do kościoła...
— Do kościoła?
— Tak panie.
— Po co?
— Modlić się.
— Ah! to pan Paweł modli się i wierzy w Boga?
— Gdybym nie wierzył, czyjejże pomocy wzywałbym podczas burzy?
— A w tym kościele?
— W tym kościele panie, usłyszałem jak ksiądz zapowiadał ślub panny Małgorzaty d’Auray, z wielce szanownym panem baronem de Lectoure; dowiadywałem się zaraz o pana i powiedziano mi, że jesteś w Paryżu; czas nie dozwalał mi widzieć się z panem, gdyż byłem u króla zdać mu rapport z mej podróży.
— Królowi?
— Tak panie, królowi Ludwikowi XVI... jemu samemu... spotkałem pana u Saint-Georga i dowiedziałem się tam o jego wyjeździe; ułatwiłem moje interesa, aby pośpieszyć za nim, tak że przybyliśmy tu prawie razem, a teraz, zamiary moje są wcale inne jak przedtem.
— Jakież są te zamiary panie? mów, gdyż chciałbym skończyć.
— A więc osądziłem, że gdy cały świat, a nawet własna matka zapominają o biednéj córce, powinienem o niéj pamiętać. W stanie w jakim jesteś i chęci połączenia z baronem Lectoure, (który podług pana sam tylko może posłużyć do jego dumnych widoków, te listy są warte sto tysięcy franków, będzie to małym uszczerbkiem, gdy kto ma dwieście tysięcy liwrów dochodu rocznego.
— Lecz kto mi zapewni, że te sto tysięcy franków...
— Masz słuszność, w imieniu też Hektora Lusigniana, oddam te listy.
— I to będzie wszystko panie?
— Żądać będę jeszcze oddania dziecięcia, które wychowam w oddaleniu od matki i ojca, którego potępiacie.
— Dobrze panie i gdym wiedział, że tak małą summą da się to załatwić, nie robiłbym tyle zachodu. Pozwolisz mi jednak pomówić z matką.
— Panie hrabio! rzekł służący otwierając drzwi.
— Nieprzyjmuję nikogo, rzekł zniecierpliwiony Emanuel.
— Pańska siostra chce się z nim widzieć.
— Późniéj.
— Chce zaraz mówić z panem hrabią.
— Nie odmawiaj sobie téj przyjemności dla mnie panie hrabio, rzekł ironicznie Paweł.
— Ale moja siostra nie może widzieć pana.
— Bardzo dobrze; lecz ponieważ nie mogę opuścić zamku nieukończywszy interessu, pozwól, abym wszedł do tego gabinetu.
— Wybornie! rzekł Emanuel otwierając drzwi. Spiesz się.
Ledwie Emanuel zamknął drzwi Małgorzata weszła.