Kim był Karol Marcinkowski?/XII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kim był Karol Marcinkowski? |
Wydawca | Macierz Polska |
Data wyd. | 1913 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wiedza jest dar darów.
…I wielka miłość serce mu objęła
i wielką wiarą szedł przez życie całe.
A miłość jedna tworzy wielkie dzieła —
a wiara jedna sprawia, że są trwałe —
miłość, co wszystkich w jedno tętno sprzęga,
wiara, co ufa w Bożą dłoń nad braćmi.
W takich uczuciach wieków jest potęga,
której rdza nie zje, której noc nie zaćmi.
Pamiętamy, że już za pobytu w Paryżu Marcinkowski przyznaną mu nagrodę, medal zasługi, zamienił na sumę pieniężną i ofiarował ją na dochód niezamożnego słuchacza medycyny.
Tem bardziej pomocnym chciał tedy być młodzieży polskiej, która stokroć bliższą mu byłą od cudzoziemskiej. To też skoro tylko po raz drugi wrócił do Poznania, nie przestawał stale pieniężnie pomagać ubogiej młodzieży, która wyżej wykształcić się chciała. Gdy sam z trudem zarobionych pieniędzy pod ręką nie miał, pukał do wielkodusznego serca przyjaciela, a zwłaszcza do Macieja Mielżyńskiego z Chobienic, aby ten dla potrzebującego szkatułę swoją otworzył. I przyjaciel ten serdeczny dawał, bo był możnym, prawdziwie wiele możnym panem i prawdziwie »jaśnie oświeconym«.
Ale nietylko do miennych ziemian pukał Marcinkowski. Gdy była gwałtowna potrzeba, rozpisywał się do swoich kolegów zawodowych, zaufanych, do doktora Kapuścińskiego w Środzie naprzykład, żeby wśród swoich znajomych zebrali lub z własnej kieszeni dali temu a temu tyle a tyle pieniędzy na skończenie nauk. Bo wiemy, jak to dzisiaj jeszcze niejeden student przebije się szczęśliwie przez czas uniwersytetu, lecz zabraknie mu grosza na przetrwanie czasu składania wszystkich egzaminów. I wtedy jak ten borykający się z falami wzburzonemi ubogi rybak rozbije się przed samą przystanią, tak też i ów młodzieniec do celu nie dochodzi. Nieraz, złamany i zniechęcony, zamiast stać się pożytecznym członkiem społeczeństwa, z fałszywego wstydu zakałą jego zostaje.
Więc dla takiej ubogiej a porządnej, zdolnej i szlachetnej młodzieży Marcinkowski zacznie stałe gromadzić fundusze — staje się żebrzącym apostołem oświaty. Przed nim jeden już wielki Polak, Stanisław Staszyc, mieszczanin z Piły, był krzewicielem oświaty wśród ludu, któremu życie poświęcił, a nawet majątek, pracą i oszczędnością zdobyty, ziemię swoją po śmierci między włościan rozdać nakazał. Teraz Karol Marcinkowski, mieszczanin z Poznania, staje się pierwszym głównym krzewicielem oświaty i z pośród ludu świeże umysły i serca wyszukuje.
Wielkość i pożyteczność dzieła mierzy się jego ciągłą trwałością.
Wincenty z Pauli bezdomne dzieci zbierał z ulicy, żywił i wychowywał, chorych odwiedzał — dzieło jego dalej prowadzą niewiasty zakonne i świeckie.
Przed nim jeszcze ksiądz Piotr Skarga u nas założył bractwo miłosierdzia i Bank pobożny — instytucye te do dzisiaj istnieją.
Ksiądz Baudouin w Warszawie od graczy nawet zbierał pieniądze i — policzki, zanim Szpital Dzieciątka Jezus w Warszawie wystawił. Zakład ten trwa do dzisiaj.
Karol Marcinkowski, nie święty, ani kapłan, ani zakonnik, staje się poborcą dobrowolnego podatku narodowego na rzecz nieistniejącego już naszego ministerstwa oświaty, tak zwanej Komisyi Edukacyjnej. On daje hasło samopomocy oświatowej. Mówi sobie:
»Będę żebrał pieniędzy na wykształcenie ubogiej młodzieży.«
I staje się tym wielkim porozbiorowym jałmużnikiem naszej dzielnicy. Jedną ręką pieniądze zbiera, drugą rozdaje, hojnie z własnego mienia dodając.
Szafarstwo to zaszczytne pełnić będzie nieustannie, do śmierci samej.
Marcinkowski własną pracą lekarską zarabiał bardzo wiele, ale wszystko drugim rozdawał. To też za lat kilka, gdy już wobec blizkiego kresu ziemskiej wędrówki spisywać będzie ostatnią swą wolę, Marcinkowski pomyśli też o tem, co ziomkowie będą sądzili o jego stanie majątkowym. Pisze, że ludzi niepokoić nawet będzie pytanie:
Co on robił z dochodami, które magistratowi poznańskiemu w ostatnich zwłaszcza latach wykazywał?
W odpowiedzi na to tym ciekawym każe wyobrazić sobie człowieka rozrzutnego, który skoro tylko ujrzy jaką rzecz, co pasyi (namiętności) jego dogodzi, nie pyta, czy rozsądnie rzecz tę kupić, ale dogadzając swej chęci, wyrzuca pieniądze.
»…Otóż taką samą chuć wlał Pan Bóg w mą duszę. Kiedym widział, że wydatkiem pieniędzy na pożyteczne cele mogłem dogodzić tej żarliwości mej duszy, z jakąż przyjemnością wydawałem, cieszą się zawsze, że to moja prawdziwa własność, mój, że tak powiem, utwór, którym dysponuję (rozporządzam)«.
Oto cała tajemnica dobroczynności Marcinkowskiego.
Klucz do rozwiązania zagadki, dlaczego właśnie on, a nie kto inny, spełnił dzieło, którego przecież dokonać mógł każdy inny myślący obywatel wielkopolski. Przecież ciągle czytamy i słyszymy, że ten czy owa po śmierci swojej wielkie sumy zapisali na cele oświaty, na pomoc bratnią, na wsparcie dla młodzieży, na bursy, konwikty, domy dla robotników czy inne cele szlachetne.
Tak, ale Marcinkowski jest tej samopomocy braterskiej pierwowzorem, on przykładem miłości i poświęcenia, on jest rozbudzicielem tego niezawodnego i niespożytego hasła:
Zaspokójmy głód ducha ludu!
To zdziałała jego wielkoduszność, jego prawe i szlachetne serce, to jego, jak sam mówi, »zapamiętanie się« i jego żelazna wytrwałość.
I wróćmy na chwilę do jego ostatniej woli, gdzie wobec zbliżającej się śmierci czyni on na piśmie rachunek sumienia, który rodakom na pamiątkę chce zostawić. Mówi on tak:
»Drugie pytanie (które ludzi po jego śmierci niepokoić będzie), to: dlaczego ten człowiek zapamiętały, pracował do upadłego, uparty, nie zważający na żadne udzielane mu rady?«
A odpowiada:
»To tylko ten odgadnie i zrozumie, kto kiedykolwiek w swej duszy żywo uczuł, co to jest pełnić powinność«.
Przekonajmy się jednak, jak skromnym i pokornym jest ten duch wielkiego patryoty, gdy pisze:
»Tego żądła, tej niespokojności, którą Pan Bóg wlał w duszę moją (bo ja sobie nic nie dałem, wszystko, co we mnie było, są Jego dary, przez wychowanie ludzkości na szczegółowy jej pożytek skierowane), inaczej poskromić nie mogłem, jak ciągle zajmując się pracą. Mnie jeść i spać, choćbym był najbardziej zmęczony, nie prędzej smakowało, ażem całodzienną pracę zakończył. Prawda, że nieraz Bóg wiele po mnie wymagał; nigdym się na to nie oburzał, zawsze równie ochoczy byłem, gdy chodziło o to, aby drugiemu dopomódz«.
I prawda to niezbita, jasna, jak słońce na niebie.
W podobnych, jak u Marcinkowskiego, warunkach niezdrowia ciała, życie na t. zw. suchoty za lat trzy kończyć będzie Juliusz Słowacki, ten, co w poetycznej szacie narodowi zostawiając znany nam testament, odezwie się do nas:
Lecz zaklinam, niech żywi nie tracą nadziei
i przed narodem niosą oświaty kaganiec,
i jeśli trzeba, na śmierć idą po kolei,
jak kamienie, przez Boga rzucane na szaniec.
Zobaczymy, że Marcinkowski był już przedtem takim wzorem niesienia drugim kagańca oświaty przez życie całe, że on w pracy dla oświecenia drugich był tym pierwszym i największym kamieniem, rzuconym przez Boga na szańce obrony narodowej!
Zatrzymaliśmy się naumyślnie tutaj nad wyjaśnieniem tego, jaką była istota Karola Marcinkowskiego w czasie jego życia, gdy przy zbudowaniu tego doskonałego dzieła, tej »wspaniałej budowy miłości«, ta piękna »dusza w odlocie« doszła już była do doskonałości. W tym końcowym okresie życia swego Marcinkowski na ziomków najpotężniejszy wpływ wywierał. On był tem naszem słońcem życiodajnem, które światło, pogodę, wesele, ufność, otuchę i wszelkie inne cnoty obywatelskie w sercach ludzkich zaszczepia.
Myśl założenia w Wielkopolsce Towarzystwa Pomocy Naukowej już roku 1829 powziął był dr. Feliks Antoni Kraszewski, dziedzic Tarkowa na Kujawach; porozumiał się już też z ks. Radziwiłłem, oraz arcybiskupem Wolickim. Obywatele ziemscy licznie zjechali się i zebrali w pałacu arcybiskupim celem założenia Tow. Pomocy Naukowej, ale do założenia go nie przyszło. Potem stanęły temu na przeszkodzie: śmierć ks. arcybiskupa, wybuch powstania — i zamiar usnął.
Dopiero Marcinkowski z Mielżyńskim dzieło podjęli, ale zaczęli je od drugiego końca, nie od zakładania instytucyi, tylko od dawania pomocy; rozdawali wsparcia ubogim studentom; z tą chwilą Tow. Pomocy Naukowej w czynie już istniało.
Do projektu dawnego założenia zbiorowego stowarzyszenia powrócił atoli inny Karol, również wielki miłośnik narodowej oświaty, myśliciel, Libelt, i to w piśmie przez siebie redagowanem. W »Tygodniku Literackim« w listopadzie roku 1840 ukazał się wzór do ustaw dla »Tow. wspierania młodzieży kształcącej się Wielkopolski«. Wkrótce potem Marcinkowski miał już w ręku większą sumę gotówki czy zobowiązań, tak że ogółem zebrano 5.570 talarów pruskich, czyli przeszło 20.000 koron. Wtedy stworzyć już było można stowarzyszenie prawidłowe.
Ustawy, przez Marcinkowskiego przygotowane, spisał wtedy Aleksander Mendycki, sekretarz Tow. Ziemskiego kredytowego, Marcinkowski je przetłumaczył an niemieckie i przesłał władzy do zatwierdzenia. Naczelny prezes, Flottwell, ustawy przyjął, dodając, iż stowarzyszenie, przez Marcinkowskiego wywołane, będzie dla prowincyi dobrodziejstwem, skoro tylko w życie wprowadzone zostanie. Ostatecznie brzmienie statutu zatwierdził już nowy naczelny prezes, hr. Arnim, Towarzystwo Pomocy Naukowej urzędowo potwierdzone zostało 21. września roku 1841, pracę jednak Towarzystwo rozpoczęło już było w marcu 23. tegoż roku i wybrało sobie zarząd, z dziewięciu członków złożony: Dr. Marcinkowski, prezes, Gustaw Potworowski z Goli, Wojciech Lipski z Lewkowa, Karol Stablewski ze Zalesia, dr. Antoni Kraszewski z Tarkowa, Józef Sułdrzyński z Lubasza, profesor Popliński, ks. kanonik Jabczyński, Jędrzej Moraczewski.
Ci pracownicy dobrali sobie po powiatach mężów zaufania, których już w pierwszym roku było siedmnastu. Komitety powiatowe same sobie przepisywały sposób działania.
Towarzystwo Pomocy Naukowej odrazu poparł ksiądz arcybiskup Dunin, bo duchowieństwu polecił, aby cele Tow. Pomocy Naukowej popierało i do niego na członków przystępowało. W rok potem nie zaniedbał zapytać się dyrekcyi, czy wskazaniu jego zadość się stało. Ale zacny arcypasterz nie doczekał się rozkwitu Tow. Pomocy Naukowej, gdyż, osłabiony całorocznem więzieniem w twierdzy kołobrzeskiej za to, iż nie chciał zgodzić się na mieszanej wiary małżeństwa, umarł już roku 1842.
Nietylko duchowieństwo dzieło Marcinkowskiego poparło; do kasy Tow. Pomocy Naukowej składki płacili i król niderlandzki i ci książęta niemieccy, którzy ziemię w Wielkopolsce posiadali. Dziś czasy inne!
Nie możemy w tak szczupłej książeczce podawać całych dziejów, ani też całego brzmienia ustaw Tow. Pomocy Naukowej, ani też liczbami wykazywać błogich skutków jego półwiekowego z górą działania, to jednak napisać nam, a spamiętać sobie należy, iż ustęp pierwszy ustaw Tow. Pomocy Naukowej brzmi:
»Wydobywać z mas ludu zdatną młodzież, a wykrywszy jej talenta, obrócić ją na pożytek kraju i stosowny kierunek jej wykształceniu, jest celem zawiązującego się Towarzystwa«.
Paragraf drugi zaś mówi:
»Fundusze Towarzystwa pochodzą z dobrowolnych składek i ofiar, które od każdego, w jakiejkolwiek ilości, przyjmowane będą. Towarzystwo uważać się będzie za istniejące, skoro suma rocznych składek wynosić będzie 2.000 tal.«
Dzisiaj roczne zapomogi dochodzą do sumy 100.000 marek, z górą 120.000 koron, a przez siedmdziesiąt lat istnienia Tow. Pomocy Naukowej rozdało zapomóg blizko dwa i pół miliona koron. Setkom młodzieży dało oświatę, wykształcenie i chleb w rękę.
Przestańmy tutaj czytać dalej tę książeczkę, a zastanówmy się nad tem, co to za siła, co za moc i potęga światłą weszła w naród, który o tylu oświeconych obywateli się pomnożył!
Co za korzyść moralna dla wszystkich stanów, i dla tych, co biorą, ale też i dla tych, co dają?
Jak się to krzepi miłość wzajemna i szacunek jednego stanu narodu dla drugiego, jak się to wzmacnia węzeł łączności, inaczej: solidarność narodowa?
A ta spójnia, ta jedność nasza w doli i niedoli, to zahartowanie się na przyszłe boje duchowe, wszystko to jest dziełem miłości i rozumu Karola Marcinkowskiego!
Szkoda, że nie możemy przytoczyć tutaj Marcinkowskiego »Głosu«, inaczej: przemowy, jaką założyciel Tow. Pomocy Naukowej miał na jego walnem zebraniu r. 1844. »Głos« to podniosły, wspaniały, to testament jego dla ziomków nietylko wielkopolskiej dzielnicy czy zaboru pruskiego, ale dla wszystkich Polaków kraju i świata. Boć dzisiaj na całej kuli ziemskiej Polacy sami sobie pomagać muszą, nikt mim też, prócz Boga, nie pomoże.
Ale Marcinkowski wtedy r. 1844 mówił do samych ludzi wykształconych, więc sposób jego wysłowienia się, inaczej: styl jest tedy dość zawiłym, trudnym do zrozumienia. Jednakże niektóre ważniejsze jego twierdzenia przy dobrej woli zrozumiemy i spamiętać je sobie potrafimy.
Dążąc do ugruntowania szczęścia wszystkich pojedyńczych członków narodu, prezes Tow. Pomocy Naukowej tak mówił:
»…Jak wichry i nawałnice niszczą przyszłe żniwiarza nadzieje, tak przewrotności urządzeń towarzyskich (tyle co społecznych), niszczące swobody rodu ludzkiego, są przeznaczenia jego wrogami. Wzdryga się natura ludzka na wszystko, co duszę lub ciało krępuje, co jednej lub drugiemu wolnego rozwijania się dozwala, co w myśli swobodę uśmierza, a ciało niedostatkiem lub katuszą gnębi«.
A pamiętajmy, że wtedy to poddaństwo zniesionej w środkowej Europie jeszcze nie było, że jeden stan miał się za lepszy od drugiego, gdyż osobnych jeszcze zażywał przywilejów. Rewolucye, na »wiosnę ludów« z r. 1848 wybuchłe, jeszcze ludom nie były dały równouprawnienia obywatelskiego. Uczy więc Marcinkowski i nawołuje nas, abyśmy wszyscy Polacy poczuli się wyzwolonymi, wolnymi na duszy i ciele:
»…Do takiego stopnia wyzwolenia, którego szczytem w duszy naszej jest samodzielne uczucie godności człowieka, społeczeństwo ludzkie tylko równem dla wszystkich rozkrzewieniem oświaty przyłożyć się zdoła«.
»Takie uznanie własnej godności jest przeczuciem Boga, z którego początek swój wzięło, a następnie stanie się źródłem najczystszej jego miłości, stanie się bodźcem do zamiłowania cnoty, do wywołania w sobie najczystszych poświęceń«.
»Bo z drugiej strony, kto w sobie samym godność człowieka raz uczuł, kto poznał blizkość tego Boga, na którego obraz i podobieństwo stworzony, ten i w każdym podobnym sobie, w każdym bliźnim, szanować będzie własną swą godność.«
A kiedy Marcinkowski roztacza, co on przez oświecenie prawdziwe rozumie, tak mówi między innemi:
»…Uczonym być nie potrzeba, aby uczuć, jakie stanowisko człowiek w utworze i porządku tego świata zajmuje, aby się obeznać z wartością swoją i przekonać o nietykalności praw przyrodzonych i nierozdzielnej od nich świętości obowiązków nabytych, których pierwszych strzeżenie, a pełnienie drugich podstawą towarzyskiej wolności stanów«…
»…Człowiekowi, co się ma uczuć wolnym na duszy… potrzeba tylko siły samodzielnej własnego myślenia, nabytej rozwijaniem i ciągłem onejże ćwiczeniem«.
»…Czem oświata jest dla ustalenia wolności ducha w człowieku, tem ku oswobodzeniu ciała jest praca«.
»…Stosunek usługi pojedyńczego na korzyść całości towarzyskiej równa pierwszego ministra z najniższym urzędnikiem, równa wyrobnika dziennego z zamożnym kupcem i właścicielem… Porządek towarzyski wymaga podziału pracy i obliczenia wartości tej pracy, chcąc ją na pieniądz zamienić. Sama w sobie nie jest żadna (praca) ani mniej, ani więcej znacząca: sama w sobie nadaje ona równy wszystkim szacunek w obliczu praw socyalnych«.
To samo mówiła już nasza staropolska piosenka, że
ale nie wszyscy jeszcze wtedy w to wierzyli; wielu się jej jeszcze wstydziło, sądząc, że oni nie do pracy, tylko do używania stworzeni, ulepieni niejako z innej gliny. Wielu mieliśmy już obywateli dobrych i braterstwo stanów uznających, ale większej części jeszcze trzeba było tłumaczyć, że praca nas nie poniża, tylko że, przeciwnie, nas uszlachetnia.
W polityce »Głos« taki nazywa się obroną praw pracującego ludu — obroną praw ludu. Że Marcinkowski był jednym z pierwszych obrony tej poplecznikiem, więc też on jest twórcą zdrowej idei demokratycznej, t. j. samorządu oświeconego ludu.
Chociaż nie o to chodziło Marcinkowskiemu, żeby lud nasz do czynnej polityki wciągnąć koniecznie, jednak za lat pięć będziemy do sejmu pruskiego obierali brata włościanina, a nasz chłop wielkopolski najprędzej poczuje się kraju obywatelem. Ale Marcinkowski pragnął Polaków zrobić »wolnymi razem na duszy i ciele«, pragnął stany nasze zrównać społecznie i każdego »człowieka wynieść do wyższej potęgi obywatela w narodzie«.
Tego pragnął, nad tem całą duszą całe życie pracował i to — osiągnął.
To jego najprzedniejsza zasługa.
Na dziesięć lat przed nim Adam Mickiewicz w słynnym, odrazu jednym tchem spłodzonym utworze, tak zwanej Improwizacyi, gdzie ducha swego tchnął na naród, wołał, że kocha cały naród — nazywa się milion i kocha miliony — że naród swój
chce dźwignąć, uszczęśliwić, chce nim cały świat zadziwić!
Innemi słowy, mową nie wiązaną, ale wprost to samo wypowiedział Marcinkowski w swego »Głosu« zakończeniu, powyżej podanem.
A że słowa te poparł żywota swego czynem i nieustanną dla narodu ze samego siebie ofiarą, więc wart jest podobnej, jak wieszcz nasz czci i wdzięcznej pamięci. Stwierdził to zaraz w dni kilka po zgodnie Marcinkowskiego pisarz ludowy, Sierp-Polaczek, mówiąc:
Tyś to wydźwignął nowe pokolenie!
Tyś chciał rozpędzić czasów swoich cienie!
Tyś był sprężyną sił — potężnych dusz!
Tyś był ogniskiem mężów najwybrańszych,
Tyś był tajnikiem dążeń najukochańszych —
że Ci równego nie ujrzymy już!
dzisiaj i na zawsze nosi nazwę swego fundatora.
Przykład Marcinkowskiego pociągnął ze sobą Prusy Królewskie, inaczej: Zachodnie, gdzie w Toruniu taką samą Pomoc Naukową założono. Niewiasty wielkopolskie i Prus Zachodnich na te same weszły tory. Ziarno cnoty obywatelskiej, przez Marcinkowskiego zasiane, przepłynęło oceany, gdzie instytucyę podobną, t. j. samopomoc naukową, stworzono. Dzisiaj istnieje ona na Górnym Śląsku i wychodźcy nasi na zachodzie Niemiec mają swoje »Święto józefanie«, pomoc w naukach dla tych, którzy się chcą poświęcić stanowi kapłańskiemu.
Wdzięczni za ten dar wiekopomny, ziomkowie nie opuszczali sztandaru Marcinkowskiego; ze stypendystów jego wyrastali dla kraju dzielni obywatele. Srebrny jubileusz Tow. Pomocy Naukowej uczcili oni pięknym znakiem widomym. Zawiązawszy się w komitet osobny z trzema na czele: ks. Karolem Wojczyńskim, dr. Ludwikiem Rzepeckim i Maryanem Cybulskim, zebrali znaczną sumę pieniężną i ufundowali za nią marmurową tablicę pamiątkową, która wmurowaną została w ścianę kościoła św. Wojciecha, gdzie Marcinkowski był ochrzczonym. Z reszty sumy utworzyli legat wieczysty, aby w tymże kościele odprawiano nabożeństwo żałobne w rocznicę śmierci wielkiego obywatela.
Komitet ten postarał się także o rozszerzenie pięknej ryciny, która dzisiaj znajduje się w każdym prawdziwie polskim domu. Miedzioryt to bardzo staranny, a oblicze Marcinkowskiego na nim bardzo wymowne.
Znikła gęsta czupryna i świetny błysk oczu, choroba smutkiem rysy wydłużyła; postać pochylona, a w całym obrazie wyraz mocy ducha, lecz smutku zarazem. Dłoń, wsparta na lasce, palcami przytrzymuje polską »rogatywkę«.
Złote gody Tow. Pomocy Naukowej zastały nas w czasach takich, gdzieby Marcinkowskiemu znaku widomego na publicznem miejscu postawić nie pozwolono napewno. Bo tymczasem wychowańcy idei i pomocy Marcinkowskiego wyrośli na legion obrońców tych samych ideałów i stali się — potęgą. Te złote gody Tow. Pomocy Naukowej odbywaliśmy już po walce kulturnej, po rugach pruskich i po ustawie kolonizacyjnej, chociaż jeszcze przed hydrą hakaty.
Nie stanął więc wtedy obelisk, ani posąg, ale posypały się grosze na fundusz jubileuszowy. I znowu utworzył się komitet uroczystościowy, z Augustem Cieszkowskim na czele, wybito medal pamiątkowy, urządzono poważne walne zebranie.
Wtedy już 4.000 przeszło stypendyów rozdano, wtedy urosły też ofiary tak piękne, jak dar jednej chłopki, która 60.000 marek na Tow. Pomocy Naukowej zapisała. Przemówienia, uczta wspólna w Bazarze, przez Marcinkowskiego założonym, przedstawienie w teatrze, apoteoza, czyli uwieńczenie popiersia Karola Marcinkowskiego, złączyły wszystkich stypendystów i działaczy na polu narodowo-społecznem.
I młodzież uniwersytecka przysłała swych przedstawicieli, którzy i prozą i rymami wyrazili hołd Marcinkowskiemu.
Tak jak gdyby za życia jeszcze Marcinkowski temi słowy miał przemówić do Polaków:
O, mój narodzie, kup się do gromady
i wiąż się w snopy i kuj się w ogniwa —
dłonie do pracy miej — głowy do rady,
w pracy i w radzie twa przyszłość spoczywa.
I wciąż budź wiedzę wytrwale, wytrwale,
i nieś jej iskrę od chaty do chaty,
bo ciepło życia nie leży w zapale,
ale w promiennem ognisku oświaty.
Więc gdy z maluczkich kto w orszaku bratnim
łaknie jej, pragnie jak dżdżu w pustyni,
to się z nim groszem podziel choć ostatnim,
ten grosz ci skarbów tysiącznie przyczyni…
Tak wołał, woła z poza grobu ciągle, a my go słuchamy.
To też dzieło Marcinkowskiego jest potężne i żadna przemoc przezwyciężyć go nie zdoła. Jest ono zatem solą w oku tych wszystkich wrogów polskości, którzy ostrzą sobie zęby na Tow. Pomocy Naukowej fundusze. Nie mogąc nas z nich jednak wywłaszczyć — bo takiej ustawy rządowej jeszcze nie ukuto — przeciwnicy nasi z konieczności nas — naśladują i na wsparcie swojej młodzieży a wypieranie naszej gromadzą fundusze. Ale nie z własnej wyciągają je oni kieszeni, pełnemi rękoma czerpią je z kas państwowych, w których i nasze polskie podatki są utopione.
Rodacy za kordonem austryackim o tyle od nas szczęśliwsi, że u nich przy szkołach ostały się jeszcze fundacye zapomogowe, bursy zasobne, czy innego rodzaju stypendya dla uczącej się dobrze i zdolnej młodzieży — tam stosunki dla młodzieży naszej pomyślniejsze, bo tam szkoły i wychowanie we własnem dzierżym ręku i za własne pieniądze coraz to nowe szkoły ludowe zakładać możemy.
Ale u nas co innego.
Bez Tow. Pomocy Naukowej Karola Marcinkowskiego my tutaj bylibyśmy musieli stać się narodu cząstką ciemniejszą i pośledniejszego niejako gatunku, najniższą kastą obywateli, tak zwanymi z indyjska »paryasami«.
Gdybyśmy przytoczyć tu mogli szeregi nazwisk tych młodzieńców, którzy za Marcinkowskiego Tow. Pomocy Naukowej kształceni, idąc śladem i wzorem jego, doszli na szczyty wiedzy, tobyśmy w poczcie tym ujrzeli wielu pomarłych czy żyjących dzisiejszych »luminarzy« i dostojników, którzy całemu narodowi polskiemu chlubę przynoszą.
Więc cześć i hołd Karolowi Marcinkowskiemu, który nas wyzwalał od głodu ducha i jego ciemność!
Póki Polski, póty wielkie imię Karola Marcinkowskiego, założyciela i dobrodzieja Tow. Pomocy Naukowej, nie zaginie!