Koło w kole
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Koło w kole |
Pochodzenie | Jej naga stopa |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Zakłady Graficzne „Zjednoczeni Drukarze“ |
Miejsce wyd. | Warszawa; Lwów; Kraków |
Tłumacz | Józef Krajewski |
Tytuł orygin. | A Geometrical Design |
Źródło | Skan na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
MARY FOOTE ARNOLD
Nasza ciotka, panna Ellen Weathersby, żyła i umarła w zagrodzie Weathersby, w miasteczku Strangetown, oddalonem o jakieś pięćdziesiąt mil od miasta, w którem myśmy mieszkały.
W owym czasie, gdy śmierć ją dosięgła, ciotka Ellen była stara, bogata i ekscentryczna; jak dalece ekscentryczna, tośmy poznały dopiero po zaznajomieniu się z treścią jej testamentu, którego dziwaczne warunki nie pozwoliły nam odrazu wejść w posiadanie odziedziczonego majątku.
Wobec tego, iż matka nasza była obłożnie chora w chwili śmierci ciotki Ellen, żadna z nas nie była obecna na jej pogrzebie. Lecz tydzień później, kiedy nadeszła pocztą paczka, zawierająca kopję testamentu i list ciotki Ellen, matka nasza czuła się już o tyle lepiej, że zeszła na śniadanie do jadalni.
Naturalnie, testament przedewszystkiem zajął naszą uwagę, i Karolina odczytała go nagłos. Jak wszystkie dokumenty tego rodzaju, był on napisany w formie prawnej, i odpowiednio podpisany, zaświadczony i poświadczony. Paragrafy, które nas specjalnie interesowały, brzmiały jak następuje:
„Ja, Ellen Weathersby, zdrowa na umyśle i w pełni pamięci, postanawiam i zapisuję cały mój majątek tej zpomiędzy trzech moich bratanic, nazwiskiem względnie, Karolina Weathersby, Ellen Anna Weathersby i Mary Weathersby, córek mojego zmarłego brata, Williama Weathersby, która znajdzie dowody, odnoszące się do tegoż majątku, w ciągu jednego roku od dnia mojej śmierci. Wzmiankowane dowody znajdują się w małej skrzynce żelaznej, i składają się z dokumentów, stwierdzających prawo własności moich nieruchomości, zastawów, hipotek, oraz ze świadectw akcyj rozmaitych kopalń i przedsiębiorstw przemysłowych, wreszcie z klejnotów rodzinnych i pewnej kwoty w złocie.
„Dalej, ja postanawiam i żądam, aby wzmiankowane bratanice, wraz ze swoją matką, Mary Anną Weathersby, zamieszkały bezpłatnie w moim umeblowanym domu w Strangetown na przeciąg jednego roku, począwszy od dnia mojej śmierci, w tym celu, aby moje bratanice miały pełną możność poszukiwania wzmiankowanych dowodów w wzmiankowanej skrzynce. Wrazie gdyby, po upływie wzmiankowanego roku, żadna z moich bratanic nie odnalazła tych dowodów, wtedy Karolina, Ellen Anna i Mary Weathersby, oraz ich matka, Mary Anna Weathersby, wyprowadzą się z mojego domu i utracą wszelkie prawa do mojego majątku.
„W tym wypadku zostanie otwarty drugi testament, spisany przeze mnie i złożony u Cyrusa Clifforda, prezesa Pierwszego Banku Narodowego w Strangetown, i majątek mój zostanie użyty zgodnie z zawartemi w tym testamencie wskazówkami.
„Dalej, ja postanawiam, że treść niniejszego testamentu będzie znana wyłącznie trzem moim bratanicom, ich matce, dwóm świadkom i wykonawcy testamentu, poniżej wymienionemu, aż do upływu jednego roku od dnia mojej śmierci. W przeciwnym razie testament niniejszy zostaje unieważniony i anulowany, a drugi testament staje się testamentem prawdziwym.
„Niniejszym mianuję Cyrusa Clifforda wykonawcą prawnym obydwóch testamentów, z wszelkiemi zastrzeżeniami prawnemi.“
List wyjaśniający, zaadresowany do matki, i załączony do tego jedynego w swoim rodzaju dokumentu, był charakterystycznym dla ciotki Ellen: wykazywał on całą jej niechęć i nieufność do mężczyzn, jej drobiazgową oszczędność, i głębokie przekonanie, że jej sposób postępowania był jedynym właściwym.
Karolina czytała: —
Kochana bratowo! Nadszedł czas, kiedy nie mogę już rozsądnie liczyć na długie jeszcze życie, wobec czego spisałam moją ostatnią wolę i tak się rozporządziłam moim majątkiem, abym mogła umrzeć z czystem sumieniem i spokojnem sercem.
Zostawiłam dwa testamenty, obydwa powierzyłam Cyrusowi Cliffordowi, którego mianowałam wykonawcą, ponieważ jestem przekonana, że jest on zbyt wielkim tchórzem, aby nie być uczciwym, gdyż jest wybitnym metodystą i lęka się iść za głosem naturalnych popędów ludzkich.
Miałam zamiar zapisać mój majątek jakiejś szlachetnej instytucji filantropijnej; lecz pomimo wszystko „krew jest gęstsza od wody“, i kiedy zbliżam się do kresu, serce moje zwraca się do moich najbliższych krewnych. Oby okazali się godni mojego dobrodziejstwa!
Bezwątpienia przypominasz sobie, Mary Anno, że podczas mych dorocznych wizyt w domu twoim w przeszłości, krytykowałam czasami metody, któreś stosowała przy wychowywaniu twoich córek. To nie jest wszystkiem w życiu, jeśli się jest muzykalnym, literacko wykształconym i lubianym w towarzystwie. Boli mnie, że muszę o tem pisać, lecz córki twoje nie posiadają znajomości zwykłych spraw, a także, co jest jeszcze bardziej opłakane, ani troszki tego starego, zdrowego rozsądku.
Kobieta, która się nie wstydzi przyłożyć sama ręki do jakiejbądź uczciwej pracy, będzie zawsze posiadała szacunek wszystkich rozsądnych ludzi. W tej myśli radziłam ci kiedyś trzymać krowę, i proponowałam, aby Karolina doiła ją i w ten sposób mogła przyczynić się do zwiększenia twego skromnego dochodu przez sprzedaż mleka. Ale nie, Karolina musi utrzymywać swe ręce w najlepszym porządku, by móc grać na fortepianie; a inne dziewczęta strasznie się boją krów!
Równie trywialna była wymówka Ellen Anny, kiedym zaproponowała, aby zbierała resztki materjałów, które ty wyrzucasz na śmietnik i zeszywała je w jedną całość; w ten sposób można zesztukować kołdrę, która bardzoby się przydała dla dopełnienia waszej pościeli. Ellen Anna przygotowywała się do uniwersytetu i musiała uczyć się łaciny i greki. (Ja wątpię o jej zdolnościach; ona jest zbyt podobna do ciebie, Mary Anno, a twoja nauka była zawsze powierzchowna).
Zapewne przypominasz sobie także, że Mary (przezwana głupio Molly) kiedyś wręcz odmówiła oporządzenia zarosłych trawą krawędzi ścieżek przy pomocy nożyc do strzyżenia owiec, chociaż ja jej pilnie tłumaczyłam, że w ten sposób zaoszczędzi dzienną pracę robotnika, i że „grosz oszczędzony — to grosz zarobiony“. Ale Mary nigdy nic nie będzie robiła prócz śmiechu, paplania i zabawy.
Mogłabym przytoczyć inne jeszcze wypadki, lecz i tych wystarczy, by określić mój punkt widzenia. Przebaczam moim bratanicom ich dotychczasowe przestępstwa i daje im jeszcze jedną sposobność.
Bo one są też — Weathersby.
Skrzynka żelazna jest ukryta w pewnem miejscu i niełatwo będzie odnaleziona, jeśli znam dobrze twoje córki, a sądzę, że je znam. W każdym razie, jeśli jedna z nich będzie dość sprytna, by ja znaleść, skrzynka i wszystko co się w niej znajduje i co do niej należy, stanie się jej własnością, i będzie mogła robić z tem, co jej się spodoba.
Miejsce, w którem ukryta jest skrzynka, jest oznaczonem znakiem. Tym znakiem jest koło w kole.
Klucze od skrzynki są w ręku Cyrusa Clifforda, chociaż on nie zna miejsca, gdzie sama skrzynka jest ukryta. Żadnemu mężczyźnie nie można zbytnio ufać.
Dla porządku zaznaczam, że zdeponowałam pewną sumę u adwokata nazwiskiem Otis (który wydaje mi się uczciwym, chociaż nie można wiedzieć — ale przynajmniej nie pali papierosów), z której będzie on opłacał wszelkie asekuracje i podatki za moje domy i posiadłości wiejskie w ciągu jednego roku, począwszy od dnia mojej śmierci. Będzie on odbierał również dochody z tychże domów i posiadłości wiejskich i będzie je składał do Pierwszego Banku Narodowego na ręce Cyrusa Clifforda, który je zatrzyma aż do upływu tego roku.
Pan Otis i moja służąca, Amanda Cummins, są świadkami mego pierwszego testamentu. Amandzie można zaufać, że będzie trzymała język za zębami. Nie mogę być tak pewna pana Otisa, jako iż jest mężczyzną.
Nikt, prócz mych trzech bratanic, nie może brać udziału w poszukiwaniach, ani też nie wolno im otrzymywać od kogokolwiekbądź rady w tym względzie.
Żegnam was wszystkie, i życzę szczęścia jednej z was.
Ellen Weathersby.
Kiedy Karolina skończyła czytania tego szczerego i szlachetnego listu, myśmy wszystkie były bliskie tego stanu umysłu, który w potocznej mowie zwie się „kompletnie zgłupiałym“. Czułyśmy się kolejno rozbawione, oburzone i rozczarowane. Patrzyłyśmy mrocznie jedna na drugą.
— A więc mój rok podróży po Europie dla studjowania wielkich mistrzów staje się mitem pierwszej klasy, — rzekła Karolina, usiłując mówić spokojnie.
— A ja po wszystkiem będę miała przyjemność przebijania sobie siłą drogi przez uniwersytet, — rzekła Ellen Anna, z drżącemi wargami.
Ja (przezwana Molly) przełknęłam kilka razy i wybuchłam:
— Dziewczęta, m-musimy znaleść tę skrzynkę, choćbyśmy m-miały w-wysadzić w p-powietrze cały ten d-dom!
I zalałam się łzami.
Co wszystko dowodziło, w jakich ciężkich warunkach myśmy były, i jak bardzo wierzyłyśmy w skrytości, że testament ciotki dopomoże nam. Gdyż jeśli kiedykolwiek istniała rodzina, złożona z czterech zgnębionych kobiet, potrzebujących pieniędzy, to myśmy właśnie tworzyły tę rodzinę.
Przeprowadziłyśmy się do Strangetown.
Jako młode dziewczęta, prędko odzyskałyśmy nadzieję i zaczęłyśmy patrzeć na ten dziwaczny epizod naszego życia, jako na długotrwały figiel, który lada chwila może zakończyć się czemś wspaniałem. Silne poczucie komizmu, wespół z naszem zamiłowaniem tajemniczości, doprowadziły do tego stanu rzeczy. Pozatem duma nasza też była dotknięta. Widocznem było, że naszym obowiązkiem jest dowieść, że oskarżenia ciotki Ellen są nieuzasadnione, a to mogło się stać tylko wtedy, kiedy nagroda zostanie odnaleziona i podzielona, (gdyż, naturalnie, postanowiłyśmy podzielić się nią w równych częściach).
Dom był duży, wygodny i dobrze umeblowany, w guście z przed pięćdziesięciu lat. Grunta, otaczające dom, były obszerne i dobrze utrzymane. Przed laty już słyszałyśmy legendy o tajemniczych skrytkach i szufladkach w tym domu, i o tem, że ciotka Ellen miała zwyczaj trzymać wielkie sumy, ukryte w domu lub przy sobie. Nasze zmysły zaostrzyły się, i rozkoszne oczekiwanie podniecało nas do czynu.
Pewnej nocy, w jakiś tydzień po naszem przybyciu do Strangetown, Ellen Anna i ja zostałyśmy obudzone przez Karolinę. Stała przy naszem łóżku w nocnym stroju, a światło dużej świecy rzucało promienie na jej podnieconą twarz.
— Wstańcie, dziewczęta, znalazłam znak, — szepnęła.
Nawpół oszołomione, poszłyśmy za nią do starego biurka, opartego o ścianę. Karolina wskazała drżącym palcem na osobliwą rzeźbę, zdobiącą jego stare szufladki. I oto, rzeczywiście, tam, delikatnie wyryte między pazurami smoka, widniało koło w kole!
Otrzeźwiałyśmy zupełnie. Nie spodziewałyśmy się znaleść skarbu tak prędko, a jednak oto byłyśmy już na progu odkrycia. Zpoczątku miałyśmy zamiar przywołać matkę, aby podzieliła z nami radość odnalezienia skarbu; potem jednak uradziłyśmy, że będzie o wiele przyjemniej zrobić jej niespodziankę, postawiwszy skrzynkę na stole przy śniadaniu. Jak myśmy pracowały! Wyjęłyśmy szuflady, mierzyłyśmy działki, badałyśmy rogi i zaglądałyśmy we wszystkie wgłębienia. Zęby nasze szczękały z zimna; głowy bolały nas ze zdenerwowania. O świcie wpełzłyśmy z powrotem do naszych łóżek z humorami niżej zera.
Następnego wieczora przy obiedzie znów odkryłyśmy znak na rzeźbionych nogach starego czarnego stołu z orzechowego drzewa, przy którym siedziałyśmy. Później zauważyłyśmy, że ten sam znak powtarza się na krzesłach, półkach do książek, biurkach i komodach. Faktycznie, prawie każdy mebel w tym domu zdawał się być rzeźbiony podług tego samego wzoru. Badałyśmy uważnie każdy z kolei, aż doszłyśmy do przekonania, że w żadnym z nich nie mogła być ukryta żelazna skrzynka.
Wtedy zaatakowałyśmy ściany. Dwa pokoje były świeżo tapetowane, a rysunek na tapetach przedstawiał wijące się festony wina, skręcone w koła, jedno w drugiem. Zbadałyśmy całe te ściany po calu, naprzód młotkiem, aby odkryć w nich puste miejsca, a potem przy pomocy lupy, aby odnaleść niewidoczne rysy.
Potem przyszła kolej na dywany, z których niektóre nosiły ten sam motyw, powtarzający się obecnie chorobliwie często. Pod dywanami i na brzegach podłóg były koła, malowane dwojakiemi barwami: czarne w białych i czerwone w żółtych. Kupiłyśmy skrzynkę z narzędziami i czeredowałyśmy się w piłowaniu.
Odrywałyśmy części podłogi i wsuwałyśmy długie kije między poprzeczne belki, nadsłuchując, czy nie zadźwięczy żelazo. Tak pracowałyśmy przez cały tydzień, a potem wstrzymałyśmy pracę dla odpoczynku. Stara Amanda, która dotychczas towarzyszyła nam, ulotniła się, uśmiechając się ponuro.
Wzrastało w nas przekonanie, że w szaleństwie ciotki Ellen była jednak pewna metoda. Na jednym punkcie już zwyciężyła, — zmusiła nas przynajmniej do pracy. Zamiast poświęcać sześć godzin dziennie muzyce, Karolina ćwiczyła obecnie tylko urywkowo, a Ellen Anna czytała po grecku tylko dla rozrywki. Co się zaś mnie tyczy, chociaż moje ciało czasami traciło siły, ale umysł — nigdy.
Konieczność utrzymania naszych zajęć prawie całodziennych w tajemnicy, stawiała nas nieraz w niezręczne położenie wobec mocno zaciekawionej młodzieży z sąsiedztwa. Wobec tego pan Otis, ów młody adwokat, który znalazł uznanie w oczach ciotki Ellen, był specjalnie przyjemnym towarzyszem. Gdyż on był wtajemniczony i przy nim mogłyśmy swobodnie rozmawiać. I chociaż nie wolno mu było udzielać nam rad, wysłuchiwał jednak z zadziwiającą cierpliwością opowiadań o naszych doświadczeniach i wracających wciąż nadziejach i obawach. Był to młodzieniec bardzo przystojny, z ciemnemi sympatycznemi oczyma i przyjaznym uśmiechem. Przyzwyczaiłyśmy się do niego odrazu, i stało się prędko zwyczajem, że pan Otis zjawiał się w naszym salonie (właściwie, w salonie, który miałyśmy błogą nadzieję kiedyś nazwać swoim) kilka razy tygodniowo.
Czasem jednak zdawało mi się, że pomimo pozornego interesowania się jedynym zajmującym nas tematem, pan Otis nie pochwalał go, a nawet chwilami unikał rozmowy o nim. W takich chwilach wolał słuchać muzyki Karoliny, albo czytać Browninga i Ruskina z Ellen Anną, lub nawet prowadzić lekką rozmowę ze mną.
W ten przyjemny sposób po zimie nastąpiła wiosna, a skrytka żelaznej skrzynki wciąż pozostawała tajemnicą. Pewnego poranka Ellen Anna zjawiła się przed nami w sukni pokrytej kurzem, i z twarzą, porysowaną sadzami od podbródka do brwi.
— Znak jest w piwnicy; spieszcie się! — krzyknęła.
Pobiegłyśmy spiesznie nadół. Tam, w pełnem świetle, położone na jednym z krańców twardej cementowej podłogi, widniały dwa koła z cegieł, jedno w drugiem. Patrzyłyśmy, patrzyłyśmy i znów patrzyłyśmy. Niema żadnej wątpliwości; jakże ślepe byłyśmy dotychczas!
Wtedy trzy młode panienki, które kiedyś nie chciały bądź to doić krowę, bądź to zszywać kołdrę, bądź to ciąć trawę nożycami, obecnie chwyciły młotek, dłuto, drąg żelazny i łopatę, i zaczęły rozbijać te cegły i wykopywać z pod nich ziemię. Po dwóch dniach takiej pracy opadłyśmy z sił i położyłyśmy się do łóżek.
Do tej chwili matka nasza utrzymywała ścisłą neutralność; teraz zaznaczyła swoją władzę i orzekła, że podobne głupstwa muszą się raz skończyć. Musimy działać rozsądnie lub też porzucić zupełnie wszelkie poszukiwania.
Pan Otis odwiedził nas tego wieczora, — dodała, — i byłam zmuszona szukać wymówek, aby was wytłumaczyć. Wstydziłam się podać mu prawdziwą przyczynę, dlaczego żadna z was nie mogła go przyjąć.
Naszą odpowiedzią na to był potrójny rozpaczliwy jęk.
Jakkolwiekbądź, przyjęłyśmy napomnienie matki z należną powolnością i na pewien czas powstrzymałyśmy się od dalszych poszukiwań. Tymczasem odpowiedni odpoczynek doprowadził nasze mięśnie do normalnego stanu.
Z nadchodzącą wiosną krokusy wzeszły w podwójnych kołach; za niemi podążyły tulipany i narcyzy; i koła lilij w dolinie wystrzelały z wieńców paproci. W rzeczywistości cała okolica przedstawiała jednostajny tantalizujący widok kół w kołach.
Objęła nas manja przesadzania kwiatów. Tego lata dopuściłyśmy się więcej „okrucieństw ogrodniczych“, niż mogło się przyśnić filozofji ciotki Ellen. Poważne panie, odwiedzające naszą matkę, robiły uwagi, że córki jej są niezwykle rozmiłowane w ogrodnictwie, a bezwąsa młodzież, zaglądając przez parkan, dopytywała się ciekawie, dlaczego przesadzamy szparagi do grządek z bratkami.
Gdyśmy znalazły znak wycięty w korze rozmaitych drzew liściastych, i wyrzeźbiony w kamiennych słupach domu (z ręką wskazującą wdół), zrozumiałyśmy, żeśmy mocno niedoceniły poczucia humoru ciotki Ellen. Widocznie poświęciła ona miesiące, jeśli nie lata, aby przygotować taki okrutny żart. Zniechęcone i poniżone, powróciłyśmy do obowiązków naszego poprzedniego życia, które nam się wydało obecnie przestarzałe i bezcelowe.
W tym czasie życie dla mnie przybrało dziwną postać. Zdawało mi się, że wszystko przestało mnie zajmować, nawet skrzynka żelazna, i najwięcej lubiłam siedzieć spokojnie i patrzeć w zamyśleniu przed siebie. Stałam się roztargnioną, straciłam apetyt, miewałam dziwne przeczucia grożącego mi nieszczęścia, i tak się czułam, jakbym pochowała wszystkich moich przyjaciół. Ponad wszystko nie mogłam spokojnie słuchać, jak Karolina śpiewała dla pana Otisa. Matka mówiła, że mam malarję i dawała mi chininę, którą połykałam bez protestu, i miewałam wizje — których nie chcę przytaczać. Gdyż nawet ja sama nie poznałam się na chorobie, która mnie tak pozbawiała chęci do życia.
Pan Otis również wydawał się zmieniony w jakiś dziwny sposób. Nie rozmawiał więcej ze mną, lecz wykazywał gorączkową chęć śpiewania duetów z Karoliną, lub prowadzenia dyskusyj psychologicznych z Ellen Anną. Jednak często, gdy był w trakcie śpiewu lub dyskusji, napotykałam wzrok jego utkwiony we mnie z takim zagadkowym wyrazem, że czułam, jak puls mój skacze nagle do dziewięćdziesięciu.
Bardziej jeszcze dziwnem było, że on, który dotychczas wydawał się tak obojętny co do miejsca, gdzie była ukryta skrzynka żelazna, teraz nagle stał się nieskończenie zatroskany tą sprawą. Nie przeszło dnia, aby nie zapytywał każdej z nas oddzielnie, czy nie zbliżyłyśmy się do rozwiązania tej tajemnicy. Opanowała mnie bolesna myśl, czy on nie pragnie ożenić się z jedną z moich sióstr, i czeka tylko, która z nich otrzyma nagrodę; później jednak odpędziłam tę myśl od siebie. Nie mogłam uwierzyć, aby był tak sprzedajnym.
Nasz rok próby zbliżał się ku końcowi; pozostały jeszcze tylko dwa dni. Tego rana urządziłyśmy naradę rodzinną i zgodziłyśmy się na to, że możemy już zarzucić wszelkie poszukiwania. Nie przyszło nam nawet na myśl, aby próbować obalić testament; zresztą uznawałyśmy prawo ciotki Ellen do rozporządzenia swą własnością wedle swojej chęci.
Tego wieczora Ellen Anna brała udział w zebraniu w Klubie Szekspira, a Karolina udała się na próbę chórów. Matka została w swym pokoju z powodu nerwowego bólu głowy. (Chociaż to brzmi okrutnie, lecz nigdy nie przestanę być wdzięczną, że biedna droga mateczka była tak chora tej nocy.) Ja leniwie marzyłam przy pianinie, gdy nagle zjawił się pan Otis! Byłam niewymownie zdziwiona jego wizytą, lecz, naturalnie, starałam się być grzeczną. Poprosiłam go, żeby usiadł; potem nie mówiliśmy nic oboje przez kilka minut. Kiedy wkońcu podniosłam wzrok, ujrzałam znów jego oczy wpatrzone we mnie z tym melancholijnym wyrazem, który znałam tak dobrze, i który zdawał się czytać w głębi mego serca.
— Przypuszczam, że pani nie znalazła jeszcze skrzynki? — zapytał.
Znów ta skrzynka! Wróciłam do przytomności, jak podcięta biczem.
— Panie Otis, — rzekłam z wielką godnością, — aby uspokoić pański umysł, mogę panu oświadczyć, że ani nie znalazłyśmy tej skrzynki, ani też nie mamy nadziei odnalezienia jej. Ja osobiście porzuciłam już szukanie. Jak skrzynka Pandory, zawiera ona więcej trosk, niż jest warta.
Lecz moja chłodna odpowiedź zdawała się go raczej cieszyć. Podszedł do kanapki i usiadł przy mnie.
— Czy myślisz to na serjo, Molly? — zapytał.
— Tak, panie Otis, — odrzekłam.
— Powiedz: Oliverze, — rzekł miękko.
Powiedziałam „Oliverze“; jego oczy tak błyszczały, że nie śmiałam mu odmówić.
Wtedy ujął moją rękę i trzymał ją; i z szacunku dla jego usposobienia nie odebrałam mu jej. To było niestosowne, ja wiem, lecz co może zrobić panienka, kiedy mężczyzna postępuje w ten sposób?
— Molly, — rzekł znowu bardzo miękko, czy jesteś pewna, że nie możesz znaleść skrzynki?
— Tak! — zawołałam tak mocno, że prawie wypuścił moją rękę (ale niezupełnie).
— A więc, Molly, muszę ci powiedzieć, że cię kocham.
Wtedy spojrzałam na niego, oczy nasze spotkały się i — naprawdę nie mogę tego napisać.
Ale doszliśmy do zupełnego porozumienia; te dziwne przeczucia i ten nieokreślony niepokój opuściły mnie, i stałam się niezwykle spokojną. Wiedziałam teraz, że życie ma wielki urok, ze skrzynką, czy też bez skrzynki.
Zdaje się, że Oliver kochał mnie od pierwszej chwili, ale nie chciał mi tego powiedzieć, dopóki nie zakończą się poszukiwania. Bo on nie wierzył, żebyśmy mogły znaleść skrzynkę, a nie chciał, żeby nasza rodzina uważała go za łowcę posagowego. (Też idea!) Ale zastawszy mnie samą tego wieczora, i w czasie, gdy termin już prawie minął, odrzucił wszystkie zastrzeżenia — i stało się.
Poczułam wdzięczność dla losu, który oszczędził mi odnalezienia skrzynki. Nagle przyszła mi do głowy uderzająca myśl: a co byłoby, gdybym ją znalazła? Uroczyście zadałam to pytanie Oliverowi. Lecz zanim zdążył na nie odpowiedzieć, przyszły siostry, i do dziś dnia nie wiem, jaka byłaby jego odpowiedź.
Następnego poranka matka wciąż jeszcze źle się czuła i dała nam znać, że pragnie, by jej nie przeszkadzano. Dziewczęta zeszły do śniadania z zaczerwienionemi oczami i z niechęcią do rozmowy na jakikolwiek weselszy temat. Biedactwa zdawały sobie sprawę, że miał to być ostatni dzień ich pobytu w tym kochanym starym domu. Starałam się również nastroić się uroczyście, lecz radość, ukryta w głębi mojej duszy, wybuchała od czasu do czasu.
W godzinę po śniadaniu wymknęłam się na przechadzkę do handlowej dzielnicy. Powiedziałam siostrom, że chcę kupić sobie trochę jedwabnych nici, potem usiłowałam martwić się, że w przyszłości nawet jedwabne nici będą przez moją rodzinę uważane za zbytek.
Aby kupić nici, byłam zmuszona przejść obok pewnego biura; naturalnie, nie marzyłam nawet o tem, by zobaczyć Olivera, i aby uniknąć tej możliwości, przeszłam na drugą stronę ulicy. Lecz gdy stanęłam akurat naprzeciwko tego biura, podniosłam bojaźliwie oczy, by spojrzeć na to miejsce, gdzie mój ukochany spędzał tyle godzin codziennie.
Tam ujrzałam coś, co naprzód zamieniło mnie w słup kamienny, a potem wzburzyło moją krew, że popędziła po żyłach, jak szalona. Oto, com zobaczyła namalowane złotem ponad drzwiami biura:
liver
Obrońca Prawny
tis
Przebiegłam przez ulicę, przebyłam błyskawicznie schody i wpadłam jak wicher na Olivera Otisa, obrońcę prawnego, siedzącego przy swem biurku.
„Daj mi skrzynkę żelazną!“ krzyknęłam.
Oliver zbladł, potem zaczerwienił się. Podniósł się w milczeniu, obrócił rączkę wielkiej kasy, wyjął z niej skrzynkę żelazną i złożył ją w moje ręce. Skrzynka była tak ciężka, że spuściłam ją na podłogę, potem usiadłam na niej, i chwyciwszy rękę Olivera, ucałowałam ją, ku jego niezmiernemu zmieszaniu i wielkiej radości posługacza biurowego.
Oliver podniósł mnie, i sadzając mnie na krześle, wyjaśnił mi, że ciotka Ellen uparła się, aby skrzynkę oddać jemu do przechowania; z początku sprzeciwiał się, wkońcu jednak musiał się zgodzić. Również opowiedział, jak przykro mu było, gdy nas poznał bliżej i gdy zrozumiał, jaką niesprawiedliwość popełniono względem nas; gdyż wtedy był już związany warunkami testamentu i zmuszony do pozostawienia wypadkom, jak mają ułożyć naszą przyszłość.
Co też one uczyniły ku zupełnemu memu zadowoleniu.
— | — | — | — | — | — | — |
Drugi testament? Wszystko miało być obrócone na utworzenie Instytutu Wychowawczego dla Krnąbrnych Dzieci. Dokument ten był jeszcze bardziej straszliwy niż pierwszy, pełen „wobec czego“ i „w razie czego“.
I wszyscy mamy nadzieję żyć długo i szczęśliwie.