<<< Dane tekstu >>>
Autor Gustaw Zieliński
Tytuł Koń beduina
Podtytuł Powieść wschodnia
Pochodzenie Poezye Gustawa Zielińskiego Tom II
Wydawca Własność i wydanie rodziny
Data wyd. 1901
Druk S. Buszczyński
Miejsce wyd. Toruń
Źródło skany na Commons, t. II
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



KOŃ BEDUINA
POWIEŚĆ WSCHODNIA.




KOŃ BEDUINA.


I.

Arabistanu czarowna kraina!...
Niebo tam piękne... piękne okolice...
I najpiękniejsze pod słońcem dziewice —
A cud piękności — rumak Beduina.
W jakie się sploty grzywa jego zwija,
I jakie ognie miota jego oko,
Gdy cienką nóżką i piersią szeroką
Wiatry, tumany i fale rozbija!...
To widzieć trzeba — bo na to słów niema!
Lecz biada tobie błędny Beduinie,
Jeśli za łupem goniąc przez pustynie,
Śród skwarnych piasków, samum[1] cię zatrzyma.
Napróżno będziesz wiernego rumaka
Wam tylko obu znanemi wyrazy,

Zmuszać do biegu[2] — choćby miał lot ptaka,
Którego bystry sokół nie dogoni;
Jeśli ci Allach drogi nie odsłoni,
Już do palmowej nie trafisz oazy;
Bo w piaskach, zginą ślady jeźdźca i rumaka.


∗                              ∗

Wionął samum — i całą zamącił pustynię...
I słońca blask zagasił — a swą władzą dumny,
Wirem zatoczył z piasków pod niebo kolumny,
Jakby na nich chciał oprzeć, swej chwale świątynię;
Lecz jak je podniósł nagle, tak nagle rozmiata,
To znów, cały step zmienia w wielki cmentarz świata,
Jedne po drugich wznosi tysiączne mogiły,
Obok tyluż przepaści — a z ziemi wnętrzności
Całych karawan znikłych podnoszą się kości,
Aby o jego strasznej potędze świadczyły.
Lecz któż to przez piaszczyste przebija się morze?
Jeździec na koniu, bielszym niż śniegi Libanu,
Toczy bój z huraganem — i w chmurach tumanu
Świta jak wschodzące zorze.
Choć mu samum grób otwiera,
I górami piasku wali,
On z przepaści się wydziera
I na sypkiej igra fali.
I jak strzała — lotny w biegu
Już balsamy lądu chwyta,
I już rumak swe kopyta
Na oazy oparł brzegu;
I już w drżącej palmy cieniu

Pośród kwiatów, przy strumieniu
Staje — zsiada, na twarz pada
Allachowi dzięki składa.


∗                              ∗

Powstał — i pieści konia co u włóczni stoi,
I z piany go ociera i w źródle go poi;
Potem na śnieżną szyję rzuciwszy ramiona,
To go głaszcze, całuje, to ciśnie do łona;
To mu rozwiewa pukle splątanego włosa,
To mu w dłoni podaje ostatnią garść prosa.
«Gdyby mi dano, koniu mój kochany,
«Władzę tak wielką jak mają Imany,[3]
«A w zarząd Hedżas[4] z wszystkiemi powiaty,
«Lub piękny Jemen, albo Szam[5] bogaty,
«Z takim pośrodku wspaniałym namiotem,
«Co by był — czemu trudna nawet wiara —
«Sto razy większy niźli El-Sakara[6],
«A cały szyty perłami i złotem;
«Choćby mi nawet chciano przydać k’temu
«Jednę z rozkoszy znanych w siódmem niebie,
«I najpiękniejszą z Proroka haremu...
«Koniu, mój koniu, nie wziąłbym za ciebie!»

II.

Pod palmą i w cyprysów odpocząwszy cieniu,
Ruszyła karawana. — Pod wagą ciężarów
Zginają się wielbłądy — a kupcy — w milczeniu
Jedni: liczą różaniec, drudzy: zysk z towarów.
I weszli na pustynię... W górze — niebo czyste...

Wkoło — ocean piasków... ni chmurki, ni drzewa,
Ani tam kiedy wietrzyk wilgotny powiewa,
Tylko piaski, powietrze i niebo ogniste.
Szli długo — kurzem, spieką i znojem zmęczeni,
Bo słońce leje na nich kaskady promieni;
A oni tak jaskrawe na się barwy wdzieli,
Rzekłbyś, że to szatani w ognistej kąpieli.
Pustynia coraz dziksza — ni cienia, ni zdroju,
Powietrze iskr milionem migoce i pali;
Oni idą i mdleją — pół skarbów by dali
Za jeden liść palmowy, za kroplę napoju.


∗                              ∗

Wtem! na krańcu widnokręga,
Niby chmurka, niby wstęga,
Rozwija się, rozzielenia;
Nad nią kilka palm wytryska...
I szmer jakiś się przeciska...
Jakaś wonność zalatuje;
Ach!... spragniona dusza czuje,
Że to kwiatów wonne tchnienia
W jeden rajski oddech zwiane,
Że to nuty brzmią zmieszane
Liści, ptasząt i strumienia.
A nad gęstwą drzew wzniesione,
Widać słońcem ozłocone
Półksiężyce minaretów,
Ostrza kjosków i meczetów,
Tak błyszczące, tak iskrzące,
Jak w noc, gwiazdy spadające.

«To oaza!» krzyk radosny
Jednomyślny i rozgłośny
Huknął z całej karawany;
«Tak cudowna!... i tak blizko!...
«Czy to nie jest raj proroka?...
«Czy nie hurys czarnooka
«Założyła tu siedlisko?»
Biegną — trud już zapomniany;
Ani czuje nikt ciężaru,
Znojnych piasków, słońca skwaru;
Zda się jakby nowe siły,
Nowe dusze w nich wstąpiły.
Biegną... widzą brzeg urwisty,
A nad brzegiem obraz mglisty,
Co w zielonych ram obwodzie
W cichej, jasnej, drzemie wodzie!
Bo jezioro, jak zwierciadło,
Daje na swych wód błękicie
Tej oazie drugie życie —
Krok jeszcze...
Znika widziadło...[7]
Nikną wody, drzewa, chmurki...
Tylko widać w pustyni rozproszone wzgórki,
Które z piasków ostatnia napędziła burza.


∗                              ∗

Nagle! krzykiem wojennym rozległy się wzgórza;
Rozstępują się piaski[8] — a z piasków powstają
Na swych lotnych rumakach zbrojni Beduini;
Rzekłbyś — że to są duchy zabitych w pustyni,
Którzy na głos Allacha z grobów zmartwychwstają.


III.

Arab na puszczy, żyje łupem i rozbojem.
On liczbą niebezpieczeństw swoje lata liczy!
I długo walczy z głodem, niewczasem i znojem,
Za cząstkę nieraz drogo kupionej zdobyczy.


∗                              ∗

Oskoczona karawana
Próżno słaby opór czyni,
Bój trwał krótko, a wygrana
Jest przy synach tej pustyni.
Słudzy, którzy broń chwycili,
Walcząc, legli krwią oblani —
Kupcy, którzy broń rzucili,
Pochwyceni — i związani...
Kupcy w niebo patrzą — płaczą,
Bo nieprędko dom zobaczą,
Bo nieprędko ich z niewoli
Izmaela ród wyzwoli,
Chyba mu się opłacą, kosztownym okupem —
Ale ten, kto w piaszczystej pustyni legł trupem,
Nieopłakany łzami, nieuczczon pogrzebem,
Gdzie upadł, tam zostanie i zeschnie pod niebem;
Chyba, że znęcone pastwą:
Wilk, hyena — dzikie ptastwo,
Z nór i skał ciągnąc gromadnie,
Na świeżego trupa padnie,
I z krakaniem, skrzydeł biciem,
I z szczekaniem, warkiem, wyciem,

Rozerwie i rozniesie po szerokim świecie
Kości — aż je czas zetli — a wicher rozmiecie.


∗                              ∗

Beduini w radości — huczno i wesoło
Zdjęli juki z wielbłądów i zwlekli do kupy
Kufry, paki i skrzynie, — potem siedli wkoło
Rozdzielić po bratersku zdybycze i łupy.
Prysły sznury rozcięte — i wieka odbite!...
Allach!... co za bogactwa!... tu: materye lite,
Tu: szale tkań Kaszmiru, owdzie: złote sprzęty,
I perły — co Pers nurek, w głębiach morskich ima;
I z dalekiego Indu przy woźne dyamenty;...
Tyle skarbów!... chce każdy pochłonąć oczyma;
Bo w ich blasku wzrok chciwy tak głęboko tonie,
Jak w przepaściach wieczności, przez które po skonie
Po przerzuconej kładce długo iść potrzeba,
By się dostać do bramy wiodzącej do nieba.


∗                              ∗

Wybrani starsi, dzielić zdobycze,
Skończyli podział; — lecz zgody nie ma...
Iskrzą się oczy... a na oblicze,
Jak z kubka losu rzucone kości,
Runęła z duszy gra namiętności:
Chciwość, co zawsze z zazdrością w parze,
Dzikie, stepowe zapala twarze;
W sercu — jak szabla w pochwie ukryta
Tai się zawiść, — a wierna ręka,

Gdy kłótnia rośnie — gdy przyjaźń pęka,
Pomimowolnie za kindżał chwyta.


∗                              ∗

Wtem zarżały rumaki![9] — wstał jeden i bada...
Na stepie pusto... głucho... nie widać nic zgoła;
«To pewnie płocha gazel, odbita od stada
«Pomknęła w głąb, pustyni»... i wrócił do koła.
W kole — spór coraz wre, szumi, pali;
Aż, jakby płomień z ziemi wytrysnął
Tak wszyscy razem z miejsc się porwali —
W każdego ręku kindżał zabłysnął.


∗                              ∗

Rżą rumaki... pył widać «czy oczy nie mylą?»
Patrzą, pył większy, gęstszy, «to pewnie być musi
«Lecąca przez pustynię karawana strusi»
I znów wrzawa — straszniejsza niż była przed chwilą.
I już z kindżałem w górę podjętym
Z postawą groźną — okiem zawziętem,
Mierzą się... srożą... lżą — jedną razą
Szczęk!... po żelazie dzwoni żelazo.
O co?... o złotą blaszkę lub o kamyk lśniący.


∗                              ∗

Rżą rumaki!... pył nagle objął ich jak w sieci,
Zgiełk umilkł, — Beduini stanęli jak wryci,
Ujrzawszy w całym pędzie ku sobie lecący
Oddział jazdy tureckiej — umyślnie wysłany,
Na spotkanie bagdackich kupców karawany,

Który zbłądził w pustyni i dziwnem zrządzeniem,
Nadbiegł i wkrąg ich ścisnął, jak palec pierścieniem.
Opór tu niepodobny, zbyt nierówna siła;
Jeden tylko ratunek — w ucieczce; lecz próżno!...
Rzucili się do koni... przybiegli... za późno!
Jazda turecka już je pierwej pochwyciła,
A Araby — przed chwilą bogaci, zuchwali,
Zrąbani i związani, w jassyr się dostali.

IV.

Słońce kryło się w morzu; z morza powiew świeży
Dmuchnął na wpół uwiedłą naturę wybrzeży,
Wstrząsł liśćmi cytrynowych i oliwnych sadów,
Zerwał z ruin pnącą się gałąź winogradów,
I uleciał, wciągnąwszy woń róż i jaśminów. —
Z minaretów, krzykliwy odśpiew muezzinów[10]
Dwukrotnie wszystkich wiernych na modlitwę wzywał;
I cały świat się modlił — a od gór libańskich
Drgając ostatniem brzmieniem, czasem zalatywał
Daleki odgłos dzwonu świątyń chrześcijańskich.
Gwiazdy — ogniste głoski w księdze przeznaczenia,
Jaśniej, gęściej, gromadniej wytryskały z cienia
I świeciły na niebie; — na ziemi, czerniało,
I cichło... choć szum ciszę budził nieustanny
Morza, co w milion bryzgów o brzeg się łamało,
I w gajach cyprysowych mruczącej fontanny.


∗                              ∗

Od wybrzeży obszerna ciągnie się dolina,
Którą zdrój z gór lecący wężykiem przerzyna;

Tam oddział mężnych Spachów,[11] przy zielonym brzegu
Z karawaną, z jeńcami, stanął na noclegu.


∗                              ∗

Śród jeńców, był Szejch Arab; miał głęboką ranę,
Ręce w tył, nogi mocnym rzemieniem związane.
Nie spał — choć wszystko wkoło usnęło w obozie;
Wył z bólu i ze złości, jak pies na powrozie,
I gryzł ziemię pod sobą i przekleństw nie szczędził,
Że on, co życie całe na stepach się wędził,
Co tyle innych razy — bo któż je przeliczy!...
Do domu bez bogatej nie wracał zdobyczy,
Co z większych niebezpieczeństw umiał się wywinąć,
Musi teraz, on wolny, jak niewolnik ginąć...
Wtem zarżał koń daleko — Arab pilnie słucha...
Poznaje... za nim tęskni rumak jego biały...
A ten głos, tak przyjemnie wpada mu do ucha,
Jakby go własne dzieci z powrotem witały.
I słyszy wkrótce drugie, potem trzecie rżenie...
Ale już tak stłumione, jak głuche jęczenie...
Zdjął go żal — i nie może żalu z piersi zegnać
«Ha! rzekł, muszę go jeszcze ujrzeć i pożegnać.»
Więc, na piersiach, na brzuchu, jako wąż zdradziecki,
Przesuwa się, czołgając śród straży tureckiej,
I mimo ciężkich pętów i nieznośnej rany,
Dopełzł — kędy za nogę, koń jego kochany
Stał włosiennym powrozem przykuty do haku.


∗                              ∗

«O! mój ty! rzekł, mój wierny, mój dzielny rumaku!
«Już ty innemu pójdziesz służyć panu,
«Turek do swego wprowadzi cię khanu,[12]
«Zamknie cię w miejscu ciasnem i niezdrowem,
«Już nie odetchniesz powietrzem stepowem;
«Na twe spotkanie nie wyjdą na wzgórki,
«Moje małżonki, moje piękne córki,
«I zmęczonego po drodze i znoju,
«Nie pójdą poić do jasnego zdroju;
«Nie będą pyłków z śnieżnej szyi zmiatać,
«Ani twej grzywy w warkocze zaplatać;
«Nikt ziarnka prosa w swej ci dłoni nie da,
«Bo pewnie Turek, psom cię Giaurom przędą;
«O! nie! mój koniu, mój druchu poczciwy,
«Ty będziesz wolny, i wrócisz szczęśliwy.
«Gdy mamy ginąć!... niechaj ja sam ginę...
«Leć już i pociesz mą biedną rodzinę.»
To mówiąc, chwycił za pęto ustami —
Długo się sili i długo mocuje,
Szarpie i gryzie, i targa i żuje,
Aż sznur włosienny pękł, ścięty zębami.


∗                              ∗

Poczuł koń, że jest wolny, parsknął... strząsł się cały,
Spojrzał na swego pana, i stał jak zdumiały...
Zdało się, że myśl człeka badał i — przeniknął.
Bo wpół, za pas zębami swego jeźdźca chwyta,
Wzniósł w górę — i po błoniu grzmią tylko kopyta...

A tentent, coraz dalej głuchnął, cichnął, niknął...
Ockniona straż turecka rzuca się do koni...
Lecz gdzie i za kim gonić? — «Nadaremna jazda,
Rzekł któryś — to Dżinn[13] pewno przemknął się po błoni!»
Bo jako błędna w noc letnią gwiazda,
Gdy się oderwie z niebios zenitu,
I przez otchłanie leci błękitu —
Tak pędził rumak ze swoim panem.


∗                              ∗

Już przebiegł pole i pnie się w góry,
Wyżej i wyżej — aż tam, gdzie chmury
Wierzchołek mglistym wieńczą turbanem;
Z gór się wijącą spuszcza drożyną,
Pomiędzy łomy, głazy, zawały,
Co się być zdają spadłą lawiną
W tysiączne kształty strzaskanej skały.
A od podkowy, z drogi krzemiennej
Sypie się za nim szlak iskr promienny.
I pędzi dalej — trafił na parów
Głęboki, ciemny — przepaść, nie wstrzyma...
Dał skok — przesadził — i już go nie ma,
Tylko się tentent został śród jarów.
I pędzi dalej; — przybiegł do rzeki,
Cisnął się w nurty ze stromej ściany,
Pękają fale, pryskają piany...
Dopłynął brzegu... i już daleki...
I już śród stepów piersiami porze
Bałwany żwirów i piasków morze.

I tak do pustyń dotarł granicy;
A góry, rzeki, piaski, oazy,
Migały tylko, jak snu obrazy
Pierwszą miłością śniącej dziewicy.


∗                              ∗

Pierwszy promyk jutrzenki, co wschód zarumienia,
Rozwidniał krajobrazu szczernione przedmioty,
I już widać jak w dali bieleją namioty,
Wiecznie koczującego Arabów plemienia.
Ujrzał je koń — i zda się, że zdwaja bieg chyży,
Przebiegł przestrzeń, jak strzała — już blizko... już bliżej...
Aż nareszcie znajomych koczowisk dopada
I przed Szejcha namiotem, drogi ciężar składa.
Z namiotu wybiegają matrony, dziewczęta,
Na ich twarzach, gra przestrach z radością zmieszany,
Cisną się do Araba, rozrywają pęta,
I gojące balsamy leją mu do rany.


∗                              ∗

A koń... jak stanął tak stał niewzruszony,
Bokami robi... zmęczony, spieniony,
Pot z niego spływa... drży... chwieje się, słania...
Rzucą się wszyscy, co się w krąg zebrali,
By zbawcy ojca spieszną pomoc dali...
Ale daremne są wszystkich starania...
Bo koń, w ostatnim konwulsyjnym ruchu
Wstrząsł się... wyprężył — i upadł bez duchu.


Tak skończył dzielny rumak Beduina
Z rasy szlachetnej, jak na to są świadki,
Nedżid po ojcu — a Kenhejlan z matki. —[14]
A długo... długo — jak brata lub syna,
Płakał go Arab i cała rodzina.







  1. Samum, Simum, Samiel — nazwiska gorącego huraganu, duszącego i zasypującego niekiedy całe karawany, śród piasczystej pustyni.
  2. Napróżno będziesz wiernego rumaka
    Wam tylko obu znanemi wyrazy
    Zmuszać do biegu...
    Arabowie mają pewne znaki i wyrazy im tylko samym i ich koniom znajome, których, w gwałtownej potrzebie lub w ostatecznem używają niebezpieczeństwie. Koń wtenczas, w najbystrzejszym pędzie, jeszcze ostatnich sił używa dla przyspieszenia biegu.
  3. Iman, Imam — rządca, władca. Ymam, Ymenn jest jakoby wassalem sułtana tureckiego.
  4. Hedżas, Arabia skalista, w której znajduje się Mekka i Medyna.
  5. Yemen, Arabia szczęśliwa. Szam, nazwisko Damaszku.
  6. El-Sakara, meczet Omara w Jerozolimie, postawiony na miejscu dawnej świątyni Salomona.
  7. Krok jeszcze... znika widziadło.
    Aż nadto wiadomy jest ów szczególny fenomen pustyni który Francuzi nazywają «Mirage». Puchler-Muskau w swej, po Afryce podróży, tak go opisuje; „Nagle zdało się nam, że widzimy dwa wielkie okazałe jeziora, po których rozsiane były cieniste wysepki i statki z żaglami. Zachwyceni tak cudownym widokiem, zapytaliśmy się o imiona tych jezior, w których woda tak czysta. Sam drogman uległ złudzeniu, lecz jeden z Arabów objaśnił nam śmiejąc się, że nikt w tej wodzie nie ugasi pragnienia, albowiem jest to tylko zjawisko, powtarzające się prawie co dzień, na wielkiej pustyni Sahara. Jakkowiek byliśmy przekonani, że widzimy tylko fantasmogoryą naturalną, niepodobna nam było wyjść z lubego błędu: obraz był dla zmysłów naszych rzeczywistością; dopiero przybliżywszy się doń na 500 kroków, zniknął tak nagle, jak nam się pojawił, niezostawiwszy najmniejszego śladu swojej bytności.
  8. Rozstępują się piaski i t. d.
    Beduini w pustyniach, mianowicie tam, gdzie są kępy piasku wichrami naniesionego, zagrzebują się w piasek, i z tych zasadzek, czychają na podróżnych i przechodzące karawany.
  9. Wtem, zarżały rumaki...
    Konie arabskie, rżeniem ostrzegają o blizkości zwierząt lub podmykającego się nieprzyjaciela.
  10. Z minaretów krzykliwy odśpiew muezzinów.
    Muzułmanie obowiązani są podług ustaw koranu, pięć razy w ciągu dnia oddawać się modlitwie; modlitwa powinna być poprzedzona obwieszczeniem (ezan). Ten ezan zastępuje miejsce dzwonów, których użytek nieznany Muzułmanom; ogłaszają go z galeryi minaretów, tak zwani muezzini. Muezzin, według wyobrażeń islamizmu, nietylko wiernych wzywa na modlitwę, ale wszystkie narody świata.
  11. Spahi inaczej Sipahi, tak nazywano niegdyś jeźdźców w armii tureckiej.
  12. Khan, znaczy toż samo co karawana, seraj i odpowiada w pewnej części naszemu domowi zajezdnemu.
  13. Dżinn, zły duch.
  14. Z rasy szlachetnej, jak na to są świadki,
    Nedżid po ojcu a Kenhejlan z matki.
    Arabowie dzielą swe konie na pięć ras, pochodzących według podania, od pięciu klaczy Proroka. Rasy Kenhejlan i Nedżid są uważane za najpiękniejsze; zresztą rasy te nie mają charakterystycznych znaków, po których je łatwo możnaby było rozróżnić. Rozpoznaje się za pomocą świadectw ich genealogii, wyprowadzonej i zaświadczonej przez właścicieli, w których pochodzenie męzkie i żeńskie, wyszczególnione z największą dokładnością. Każdy koń wyprowadzony na sprzedaż, zwykle opatrzony bywa temi świadectwami swej rodowitości.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gustaw Zieliński.