Królowa Margot (Dumas, 1892)/Tom III/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Królowa Margot |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1892 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Reine Margot |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Kilka dni upłynęło od wypadków, któreśmy opowiedzieli, kiedy pewnego rana, lektyka, otoczona mnóstwem szlachty w barwie księcia Gwizyusza, przybyła do Luwru; królowej Nawarry doniesiono, iż księżna de Nevers, chce jej złożyć swoje uszanowanie.
U Małgorzaty była właśnie z odwiedzinami pani de Sauve.
Piękna baronowa raz pierwszy wyszła po swojej udanej słabości.
Wiedząc bowiem, że królowa nieraz objawiała dla niej współczucie swemu mężowi, w skutek słabości, o której przez cały tydzień tyle mówiono na dworze, przyszła Małgorzacie podziękować.
Małgorzata winszowała baronowej, iż szczęśliwie uniknęła tak dziwnej choroby, której całą wagę, ona, jako księżna krwi francuzka, pojmowała.
— Spodziewam się, że się pokażesz na wielkiem polowaniu, już raz odłożonem, a które nieodwołalnie jest naznaczone na jutro, powiedziała Małgorzata. — Jak na zimę, czas jest prześliczny. Słońce już zaczyna dogrzewać, i wszyscy strzelcy upewniają, że dzień jutrzejszy będzie jednym z najpomyślniejszych.
— Lecz, pani — rzekła baronowa — nie wiem, czy będę mogła być.
— E!... — odparła Małgorzata — zrób to; jak wiesz, jestem bardzo odważną, dlatego też pozwalam memu mężowi rozporządzać maleńkim i spokojnym Bearneńskim konikiem, dla mnie przeznaczonym. Weź go, przyda ci się, gdyż nosi wybornie. Czyż nic o nim nie słyszałaś?..
— I owszem, słyszałam; nie wiedziałam jednak, że ten mały konik jest przeznaczony dla Waszej królewskiej mości; teraz, wiedząc o tem, nie mogę go przyjąć.
— Czy duma nie pozwala ci tego uczynić, baronowo?
— Nie, pani; przeciwnie, uszanowanie.
— Z tem wszystkiem, będziesz.
— Dziękuję waszej królewskiej mości za cześć mi wyświadczoną. Będę, skoro tak rozkazujesz.
W tej chwili doniesiono królowej o przybyciu księżnej de Nevers.
Usłyszawszy to nazwisko, Małgorzata uczyniła poruszenie radości; baronowa spostrzegła ten ruch, a spodziewając się, że dwie przyjaciółki chciałyby pomówić sam na sam, wstała, zamierzając odejść.
— A więc do jutra — powiedziała Małgorzata.
— Tak jest, pani, do jutra.
— Ale, ale — dorzuciła królowa, wyciągając ku Karolinie rękę — wiesz, baronowo, że przy świadkach nienawidzę cię, jestem bardzo zazdrosną.
— A kiedy jesteśmy same? — zapytała pani de Sauve.
— O! kiedy jesteśmy same, nietylko ci przebaczam, Mecz nawet jestem ci wdzięczną.
— Pozwól mi więc, Wasza królewska mość...
Małgorzata wyciągnęła swą rękę, którą baronowa ucałowała, a oddawszy królowej głęboki ukłon, wyszła.
Podczas, kiedy baronowa z lekkością sarny przebiegała schody, pani de Nevers wymieniła z królową kilka ceremonialnych ukłonów; towarzysząca jej szlachta oddaliła się.
— Gillonno! — zawołała Małgorzata, skoro drzwi za ostatnim z nich zamknęły się — uważaj żeby nikt nam nie przeszkodził.
— Tak — powiedziała księżna — potrzebujemy pomówić o rzeczach bardzo ważnych.
I wziąwszy krzesło, bez proszenia usiadła, będąc pewną, iż nikt nie przeszkodzi tej zażyłości, w jakiej zostawała z królową Nawarry.
— No i cóż? — zapytała Małgorzata z uśmiechem — cóż porabia nasz wielki niszczyciel rodu ludzkiego?
— Kochana królowo — powiedziała księżna — przysięgam ci, że on jest jakąś mitologiczną figurą. Jego dowcip jest nieporównany i niewyczerpany. Czasami powie coś tak dowcipnego, iż nawet zmusiłby do śmiechu człowieka leżącego na marach. Zresztą, jestto największy bezbożnik, jaki tylko kiedykolwiek istniał w ludzkiem ciele katolika. Przepadam za nim; a ty cóż robisz ze swoim Apollinem?
— Niestety! — zawołała Małgorzata, wzdychając.
— A! a! co za niestety! przestraszasz mnie, królowo; czyżby grzeczny La Mole miał być zbyt poważnym i sentymentalnym? W takim razie byłby w zupełnem przeciwieństwie z moim kochanym Annibalem.
— Nie, nie, ma on chwile wesołości — powiedziała Małgorzata — lecz to, niestety! odnosi się do mnie.
— Jakto? cóż mam ztąd wnosić?
— Masz wnosić to, że się obawiam, iżbym się w nim nie rozkochała.
— Czy nie żartujesz?
— Małgorzata daje ci swoje słowo.
— O! tem lepiej! — zawołała Henrieta. — Nie wiesz więc, jak jest przyjemnie, moja kochana i uczona królowo, zmordowawszy swój umysł, poigrać z czyjemś sercem. A! Małgorzato, przeczuwam, że doskonale przepędzimy ten rok.
— Tak myślisz? — odpowiedziała królowa — a zaś przeciwnie, nie wiem, czem się to dzieje, lecz zdaje mi się, że wszystko, na co spojrzę, pokrywa się czarną krepą. Cała ta polityka strasznie mnie zajmuje... Ale, ale, dowiedz się też, czy twój Annibal jest rzeczywiście tak przywiązany do mego brata, jak się zdaje. Wywiedz się o tem, jestto bardzo ważna okoliczność.
— Co, on, przywiązany do kogo lub do czego? Z tego wszystkiego widzę, że go nie znasz tak dobrze, jak ja. Jeżeli on do czego się przywiąże, to tylko w celu zaspokojenia swej dumy, dla niczego więcej. A twój brat, czyż jest człowiekiem, zdolnym do świadczenia jakich łask? zresztą dobrze; przypuśćmy, że jest przywiązany do twego brata, lecz ten brat, chociaż jest synem Francyi, niech mu nic nie obiecuje, bo gdyby nie dotrzymał słowa, biada mu!
— Czy tak jest w istocie?
— Tak jest, Małgorzato, bywają chwile w których ten ugłaskany przeżeranie tygrys, nawet mnie samą przestrasza. Jednego dnia powiedziałam doń: „Annibalu, strzeż się, nie oszukuj mnie; bo jeżeli mnie oszukasz....” I przy tych słowach utopiłam w nim spojrzenie mych oczu koloru szmaragdów.
— No, i cóż ci odpowiedział?
— Myślałam, że mi odpowie: „Ja miałbym cię oszukać! nie, nigdy!” lub coś podobnego..
Tymczasem wiesz, co mi odpowiedział?
— Nie wiem.
— A więc, osądź sama; odpowiedział mi: „Jeżeli mnie oszukujesz, chociaż jesteś księżną, strzeż się, bo...” I mówiąc to, pogroził mi nie tylko spojrzeniem, lecz palcem suchym i skrzywionym, uzbrojonym w ogromny paznokieć, którym mi wytrząsał pod samym nosem. W tej chwili był tak straszny, iż przyznaję ci się, żem zadrżała, a wiesz, że jestem odważną.
— I on tobie, tobie, Henrieto, ośmielił się pogrozić?
— E! na szatana! Wszakżeż ja mu także groziłam. Dobrze wreszcie zważywszy, miał słuszność. Widzisz więc, iż on przywiązuje się tylko do pewnych granic, a raczej do nieznanych granic.
— Zobaczymy — powiedziała zamyślona Małgorzata — pomówię z hrabią de La Mole. Czy nie masz mi nic więcej do powiedzenia?
— I owszem, mam ci do udzielenia bardzo ważną wiadomość i właśnie po to do ciebie przybyłam. Lecz ty zaczęłaś mówić o rzeczach jeszcze ważniejszych, więc zapomniałam, co ci miałam powiedzieć. Odebrałam list...
— Z Rzymu?
— Tak jest, przez kuryera mego męża.
— Zapewne przywiózł wiadomości o Polsce?
— Tak jest; sprawy polskie idą doskonale i niezawodnie za kilkanaście dni uwolnisz się od swego brata Andegaweńskiego.
— A więc papież zatwierdził wybór Polaków?
— Tak jest.
— I nie mówiłaś mi o tem odrazu!... — zawołała Małgorzata. — Opowiedz że mi szczegóły.
— Na honor, nie znam żadnych szczegółów; powiedziałam ci już wszystko. Zresztą, zaczekaj, dam ci list pana de Nevers. Otóż jest. E! nie, nie, to wiersze Annibala, wiersze straszliwe, Małgorzato; lecz cóż robić, kiedy lepszych pisać nie umie. Czekaj, czekaj, tym razem już go mam. Ale nie, to jeszcze nie ten list, jest to bilecik, który oddaj La Molowi, niech go wręczy panu de Coconnas. A! nakoniec, oto jest rzeczony list.
I pani de Nevers podała list królowej Nawarry.
Małgorzata szybko go otworzyła i przebiegła wzrokiem; lecz list w rzeczy samej nie zawierał w sobie nic więcej, jak tylko to, co już słyszała z własnych ust księżnej.
— Jakimżeź sposobem otrzymałaś ten list?... — zapytała królowa.
— Przez kuryera mego męża, który mu wydał rozkaz, ażeby za nim przybędzie do Luwru, wstąpił do pałacu Gwizyuszów, i wręczył mi list wprzódy aniżeli królowi. Wiedziałam, jak wielką wagę przywiązujesz do tych wiadomości, prosiłam więc pana de Nevers, ażeby tak rozporządził, jak to właśnie zostało wykonanem. Widzisz więc, iż mój mąż jest mi posłusznym, nie tak jak to straszydło Coconnas.
Teraz nikt nie zna tej wiadomości oprócz mnie, ciebie i króla, a może zna ją i człowiek, który pędził za kuryerem mego męża...
— Jaki człowiek?
— A! okropna służba! Wystaw sobie, że ten kuryer przybył zakurzony, zmordowany, zbity; pędził siedm dni, dzień i noc, nie zatrzymując się ani na chwilkę.
— Lecz cóż to za człowiek, o którym mówiłaś?
— Miej cierpliwość. Otóż za naszym kuryerem ciągle pędził jakiś człowiek ponurej powierzchowności, zmieniał tam konie gdzie i on, i nie odstępował go ani na chwilę przez całe dwieście mil; biedny nasz kuryer tylko czekał, rychło kula pistoletowa przewierci mu plecy. Obydwaj przybyli razem do rogatek Saint-Marcel, obydwaj w najtęższym galopie wpadli na ulicę Mouffetard i razem skręcili do Cité. Lecz przed mostem Notre-Dame, kuryer mego męża popędził na prawo, gdy tymczasem drugi skręcił na lewo i przez plac Chatelet i bulwarki, jak wicher sunął ku Luwrowi.
— Dziękuję ci, kochana Henrieto, dziękuję ci!... zawołała Małgorzata. — Miałaś słuszność, iż wypadki te są bardzo ważne. Lecz do kogóż pędził ten drugi kuryer? Muszę to wykryć. Teraz zostaw mnie samą. Dzisiaj wieczorem zobaczemy się na ulicy Tizon, nieprawdaż? jutro na polowaniu. Ale, ale, nie zapomnij wsiąść na jakiego burzliwego konia, któryby cię uniósł; odłączywszy się, będziemy mogły swobodnie pomówić. Dzisiaj wieczorem powiem ci, czegoby warto dowiedzieć się od twego Coconnasa.
— A nie zapomnij też o moim liście — powiedziała księżna de Nevers, uśmiechając się.
— O bądź spokojną, nie zapomnę; odbierze go, kiedy będzie czas ku temu.
Pani de Nevers wyszła.
Małgorzata natychmiast posłała po Henryka, który też wkrótce przybiegł; królowa wręczyła mu list księcia de Nevers.
— O! o!... — zawołał Henryk.
Małgorzata opowiedziała mu historyę o dwóch kuryerach.
— Widziałem, jak kuryer wszedł do Luwru — rzekł Henryk.
— Zapewne udał się do królowej-matki?
— O nie, jestem tego pewny; na wszelki przypadek, stanąłem w korytarzu, lecz nikt około mnie nie przechodził.
— A więc — powiedziała Małgorzata, patrząc w oczy mężowi — niezawodnie do...
— Do twego brata, księcia d’Alençon, nie prawdaż? — zapytał Henryk.
— Tak jest, lecz jakby się o tem można przekonać?
— Czyby nie można — powiedział Henryk na pozór obojętnie — posłać po którego z jego dworzan, i dowiedzieć się...
— Masz słuszność, Najjaśniejszy panie — odparła Małgorzata, uradowana projektem męża — poszłę po pana de La Mole.... Gillonno!... Gillonno!...
Powiernica weszła.
— Chciałabym w tej chwili pomówić z panem de La Mole. Wynajdź go i przyprowadź do mnie.
Gillonna wyszła.
Henryk usiadł przed stołem, na którym leżała jakaś niemiecka książka, ze sztychami Alberta Dürera i z taką pilnością zaczął ją oglądać, iż zdawało się, że nie słyszał kiedy La Mole wszedł; nawet nie podniósł głowy.
Ze swej strony, młody człowiek, spostrzegłszy w pokoju Małgorzaty króla, zatrzymał się na progu, oniemiały z zadziwienia i pobladły z niespokojności.
Małgorzata zbliżyła się ku niemu.
— Panie de La Mole — zapytała — czy nie mógłbyś mi powiedzieć, kto dzisiaj jest na służbie u pana d’Alençon?
— Coconnas, Najjaśniejsza pani — odpowiedział La Mole.
— Dowiedz się pan od niego, czy nie wprowadzał czasem do swego pana, człowieka pokrytego kurzem, i na którym było widać ślady długiej drogi.
— A! Najjaśniejsza pani, obawiam się, ażeby mi nic nie odpowiedział; od kilku bowiem dni, został bardzo milczący.
— Czy być może?... Lecz w zamian za ten liścik, spodziewam się, że będziesz pan mógł dowiedzieć się czegoś.
— List od księżnej! Daj mi go Najjaśniejsza pani, daj — zawołał śpiesznie La Mole — za ten liścik dowiem się o wszystkiem.
I wybiegł.
— Jutro, dowiemy się, czy książę d’Alençon jest zawiadomiony o Polskich sprawach — powiedziała spokojnie Małgorzata, obróciwszy się do swego męża.
— Ten pan de La Mole, jest bardzo usłużny człowiek — uczynił uwagę Bearneńczyk, z właściwym tylko sobie uśmiechem — i... na mszę!.. ustalę jego przyszłość.