Królowa Margot (Dumas, 1892)/Tom IV/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Królowa Margot |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1892 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Reine Margot |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Po wyjeździe Henryka Andegaweńskiego, zdawało się, że pokój i szczęście znowu zamieszkały u ogniska familii Atrydów.
Karol wyszedł ze swej melancholii, i z każdym dniem stawał się zdrowszym.
Polował z Henrykiem, lub rozmawiał z nim o polowaniu, kiedy nie można było polować.
Karolowi tylko to nie podobało się w Henryku, iż ten ostatni nie lubił polowania z drapieżnemi ptakami, mówiąc mu, iż byłby księciem zupełnie skończonym, gdyby umiał tresować sokoły i jastrzębie, tak jak umiał układać charty i ogary.
Katarzyna znowu zrobiła się dobrą matką, słodką dla Karola i księcia d’Alençon, ujmującą dla Henryka i Małgorzaty, grzeczną dla pani de Nevers i pani de Sauve.
Nawet dwa razy odwiedziła pana de Maurevel w jego mieszkaniu na ulicy de la Cerisaie, niby to pod pozorem, iż Maurevel z powodu niej był raniony.
Małgorzata miewała ciągle schadzki à l’espagnóle.
Co wieczór otwierała okno, i zamieniała z La Molem różne znaki i karteczki; młodzieniec przypominał jej ciągle, iż przyobiecała mu nagrodzić chwile długiego rozstania, chwilami szczęścia w domku na ulicy Cloche-Percée.
Tylko jeden człowiek był zapomniany i odosobniony w Luwrze zupełnie spokojnym: tym człowiekiem był nasz przyjaciel hrabia Annibal de Coconnas.
Bezwątpienia wiadomość, iż La Mole żyje, miała swoje znaczenie; znaczyło coś także być kochankiem pani de Nevers.
Lecz wszystkie schadzki sam na sam z prześliczną księżną de Nevers, nie były warte w oczach piemontczyka jednej godziny, przepędzonej z La Molem za stołem u kolegi La Hurièra, za butelką wytrawnego wina, lub włóczenia się z nim po różnych zakątach Paryża, gdzie szlachetny hrabia mógł otrzymać ranę w pierś, kieszeń lub suknię.
Pani de Nevers, musimy to wyznać ze wstydem całej ludzkości, zazdrośnym okiem patrzała na swego rywala pana de La Mole.
Nie dlatego, żeby nienawidziła prowensalczyka, przeciwnie; pociągana nieprzezwyciężonym instynktem, który zmusza każdą, kobietę do przymilań się kochankowi drugiej, osobliwie, jeżeli ta druga jest przyjaciółką.
Pani de Nevers wcale nie skąpiła dla La Mola swoich spojrzeń ognistych, i Coconnas, nieraz mógłby pozazdrościć przyjacielskim uściśnienioin rączki i tym podobnym ruchom, szczodrze udzielanym hrabiemu de La Mole w dni szczególniejszych kaprysów księżnej, zwłaszcza, kiedy gwiazda Coconnasa bladła na firmamencie pani de Nevers.
Lecz Coconnas, który był gotów zamordować każdego, który był tyle szczęśliwy, iż otrzymał jedno spojrzenie jego kochanki, wcale nie był zazdrośnym względem La Mola, a nawet czasami, podczas tych zaczepek księżnej, szeptał mu do ucha takie rzeczy, iż La Mole pomimowolnie musiał się rumienić.
Skutkiem tego było, iż Henrieta, po ucieczce La Mola pozbawiona szczęścia znajdowania się w towarzystwie piemontczyka, przyszła pewnego razu do Małgorzaty, prosząc jej, ażeby powróciła jej koniecznego pośrednika, bez którego Coconnas tracił rozum i serce.
Małgorzata wskutek współczucia, a raczej wskutek ciągłych próśb La Mola i życzeń swego serca, naznaczyła Henriecie schadzkę w domu o dwóch wyjściach, gdzieby bezpiecznie mogły z sobą pomówić o tem, co im czynić wypada.
Coconnas, prawie z gniewem odebrał bilet Henriety, zapraszający go na godzinę w pół do dziesiątej do domku na ulicy Tizon.
Jednakowoż poszedł na oznaczone miejsce i zastał Henrietę w gniewie, wyrzucającą mu, iż ją zmusza na siebie czekać.
— Panie — powiedziała Henrieta — bardzo jest niegrzecznie zmuszać do czekania na siebie, nie mówię już księżnę, lecz kobietę.
— Zmuszać do czekania? Jestem gotów iść o zakład, że przyszliśmy zawcześnie.
— Tak jest, ja przyszłam zawcześnie.
— I ja toż samo; sądzę, że niema więcej jak dziesiąta.
— A mój bilet oznaczał schadzkę na w pół do dziesiątej.
— Wyszedłem z Luwru o samej dziewiątej: nie będzie od rzeczy oświadczyć pani, że ponieważ dzisiaj jestem na służbie u księcia d’Alençon, zatem zmuszonym będę opuścić panią, za godzinę.
— Z czego pan bardzo jesteś kontent...
— Słowo honoru! wcale nie. Pan d’Alençon jest nie w humorze, ciągle więc nudzi, i przyznam się pani, iż jeżeli mam usłyszeć jakie wyrzuty, to wolę usłyszeć je z pięknych usteczek pani, aniżeli z jego krzywej gęby.
— Jak uważam — powiedziała księżna — pan się cokolwiek usprawiedliwiasz... Mówisz więc, żeś wyszedł z Luwru o dziewiątej?
— Tak, na Boga! i miałem zamiar prosto udać się tutaj; lecz na skręcie ulicy de Grenelle spotkałem człowieka, bardzo podobnego do La Mola.
— A! znowu ten La Mole.
— Znowu, za pozwoleniem, lub bez pozwolenia pani.
— Niegrzeczny.
— Dobrze — powiedział Coconnas — pani znowu rozpoczynasz swoje dąsy.
— Wcale nie. Kończ pan już opowiadanie.
— Ja wcale nie myślałem opowiadać, tylko, ponieważ pani pytasz mnie dlaczego się spóźniłem...
— Naturalnie. Czyż wypada, ażebym ja na pana czekała?
— Pani niemasz kogo szukać...
— Jesteś nieznośny; zresztą, mów dalej. A więc na skręcie ulicy de Grenelle, spotkałeś człowieka podobnego do La Mola... Lecz cóż to masz na kaftanie?... krew...
— Tak jest. Te łotry nie mogą upaść, ażeby nie pokrwawić.
— Pan się biłeś?
— Tak jest.
— Czy za swego La Mola.
— A za kogóż miałem się bić; czy za kobietę?
— Dziękuję.
— Pobiegłem za bezwstydnym, który śmiał naśladować ruchy mego przyjaciela. Doganiam go na ulicy Coquillière, zabiegam mu drogę, patrzę w twarz i znajduję jakiegoś łotra, lecz wcale nie La Mole.
— Doskonale się pan z nim obszedłeś.
— Tak jest, lecz jemu wyszło to na złe: „Panie —
powiedziałem doń — jesteś błazen, ośmielasz się naśladować pana de La Mole, a jesteś po prostu łotrem.” Naturalnie, że chwycił za szpadę i ja także. Za trzeciem złożeniem on upadł, i jak pani widzisz zbryzgał mnie krwią. — Zapewne pan podałeś mu pomoc?
— Chciałem, lecz w tem przejeżdżał ktoś konno. Tym razem byłem pewien, że to był La Mole.
Na nieszczęście, pędził galopem.
Rzuciłem się za nim w pogoń; próżniacy, którzy się patrzyli na nasz pojedynek, pobiegli za mną.
Mogli mnie wziąć za złodzieja, ponieważ pędziłem co tchu, a za mną cała gromada łotrów... cóż miałem robić! zatrzymałem się ażeby ich rozpędzić i tym sposobem straciłem na czasie.
Jeździec tymczasem zniknął. Znowu pobiegłem szukać go, pytałem się wszystkich, kto tylko mi wpadł pod ręce; lecz wszystko napróżno, nikt go nie widział. Nakoniec, zmordowany, przyszedłem tutaj.
— Zmordowany — powiedziała księżna — jak to jest grzecznie.
— Posłuchaj, me serce — rzekł Coconnas, rozwalając się na fotelu — zawsze mnie prześladujesz za tego biednego La Mola; lecz jesteś niesprawiedliwą, gdyż przyjaźń... jak by to powiedzieć... Szkoda, że nie jestem tak uczony jak mój biedny przyjaciel; znalazłbym porównanie, które by ci oddało moją myśl w zupełności... Przyjaźń, jest to, że tak rzekę, gwiazda: gdy tymczasem, miłość..... miłość...... a! doskonale!....... miłość jest to świeca..... Pani powiesz mi na to, że są rozmaite gatunki....
— Miłości?
— Nie, świec; i że jeden gatunek jest lepszy od drugiego; tak, naprzykład, zgadzam się, że świece różane są najlepsze. Lecz chociaż różana świeca jest piękna, jednakowoż wypala się, gdy tymczasem gwiazda pali się wiecznie. Pani powiesz, że kiedy jedna świeca się spali, zapalają drugą....
— Panie de Coconnas, żartujesz ze mnie.
— Czy tak?
— Panie de Coconnas, jesteś impertynentom.
— Czy tak?
— Panie de Coconnas, jesteś śmiesznym.
— Zmusisz mnie pani do żałowania La Mola trzykroć razy więcej.
— Pan mnie już nie kochasz.
— Przeciwnie, księżno, ubóstwiam cię. Lecz mogę cię kochać, mogę cię miłować, mogę cię ubóstwiać, a pomimo to w straconych chwilach, myśleć o moim przyjacielu.
— Nazywasz więc pan te chwile straconemi, które ze mną przepędzasz?
— Jakżeż pani chcesz? ten biedny La Mole nie może mi wyjść z głowy.
— Pan przekładasz go nademnie — to niegodnie. Annibalu, nienawidzę cię. Bądź szczerym i wyznaj mi, że jego przekładasz nademnie. Annibalu ostrzegam cię, że jeżeli...
— Henrieto, najpiękniejsza z księżnych! dla swej własnej spokojności wysłuchaj mnie, i nie zadawaj mi pytań tak trudnych do odpowiedzenia. Z kobiet, ciebie najbardziej kocham; z mężczyzn, La Mola.
— Dobra odpowiedź! — zawołał jakiś obcy głos.
Firanka adamaszkowa, dzieląca pokój na dwie połowy, uniosła się i La Mole stanął na progu pokoju, ujęty w ramę drzwi, jak prześliczny portret Tyciana.
— La Mole! — zawołał Coconnas, nie zważając wcale na Małgorzatę i zapominając jej podziękować za rozkosz widzenia swego przyjaciela — La Mole, kochany La Mole!
I piemontczyk rzucił się ku niemu, wywróciwszy krzesło na którem siedział i stół, który znalazł na swej drodze, ażeby uściskać swego przyjaciela.
La Mole również go uściskał; lecz nie zapomniał o księżnej, a zwracając się do niej, rzekł:
— Przebacz pani, jeżeli czasem moje nazwisko naruszało pani spokojność w rozmowie z moim przyjacielem. Bezwątpienia, nie ja temu winienem — dodał La Mole, z czułością patrząc na Małgorzatę — iż nie mogłem się z nim widzieć pierwej.
— Widzisz, Henrieto — powiedziała Małgorzata — dotrzymałam ci słowa: otóż i pan de La Mole.
— Więc zawdzięczam szczęście moje tylko prośbom księżnej? — zapytał La Mole.
— Tylko jej prośbom — odpowiedziała Małgorzata.
Następnie, zwracając się do La Mola, dodała:
— Możesz temu nie wierzyć, com powiedziała.
Tymczasem Coconnas, już z dziesięć razy przycisnął swego przyjaciela do piersi, ciągle się koło niego kręcił, zbliżył do jego twarzy świecznik ażeby mu się przypatrzeć, nareszcie ukląkłszy przed Małgorzatą, ucałował kraj jej szaty.
— Chwała Bogu! — powiedziała Henrieta — teraz przynajmniej nie będziesz mnie miał za nieznośną.
— Kroćset dyabłów! — zawołał Coconnas — ja znajduję panią tak piękną jak zawsze. I powiem ci pani szczerze, iż bardzo żałuję, że tu niema ze trzydziestu Sarmatów, bo zmusiłbym ich wszystkich, ażeby cię uznali królową piękności.
— Ciszej, ciszej, Coconnas — rzekł La Mole — a królowa Małgorzata....
— A! — zawołał Coconnas, na wpół poważnym na wpół komicznym tonem. — Henrieta jest najpiękniejszą z kobiet, a królowa Małgorzata najpiękniejszą z królowych.
Lecz cokolwiek Coconnas czynił i mówił, zawsze nikim nie był zajęty, tylko swoim przyjacielem.
— Odejdźmy ztąd — powiedziała księżna do Małgorzaty — zostawmy przyjaciół samych; zapewne mają sobie co do powiedzenia. Wprawdzie dla nas nie będzie to wcale przyjemnem; lecz cóż robić, kiedy niema innego środka, któryby mógł powrócić Coconnasowi zdrowie. Zrób to więc dla mnie, gdyż mam tę słabość, iż kocham tę pustą głowę, jak mówi La Mole.
Małgorzata powiedziała kilka słów do ucha prowansalczykowi, który chociaż miał wielką chęć pomówić ze swym przyjacielem, jednakże życzył bardzo uwolnić się od jego uścisków.
Coconnas zaś usiłował wywołać na usta Henriety uśmiech, co mu bardzo łatwo się udało.
Kobiety wyszły do drugiego pokoju, gdzie był zastawiony podwieczorek.
Przyjaciele zostali sami.
Coconnas najprzód zaczął się wypytywać przyjaciela o szczegóły nocnej awantury, w której tylko co nie stracił życia.
Piemontczyk, którego jak wiemy, nie bardzo łatwo było można poruszyć opowiadaniem podobnych wypadków, nieraz jednakże zadrżał w trakcie opowiadania La Mola.
— Dlaczegóż — zapytał Coconnas — zamiast uciekać, dyabli wiedzą gdzie, nie udałeś się pod opiekę księcia d’Alençon? On byłby cię obronił lub gdzie ukrył, a ja byłbym przy tobie.
— Księcia d’Alençon? — powtórzył La Mole z cicha.
— No tak. Ze słów, jakie mi powiedział, mogę wnosić, że to on sam uratował ci życie.
— I ty jesteś o tem przekonany?
— Zupełnie.
— Otóż ja winienem życie królowi Nawarry.
— Jakto? — zapytał Coconnas. — Jesteś tego pewnym.
— Zupełnie.
— Tęgi król. Lecz cóż za rolę miał w tem wszystkiem książę d’Alençon?
— Trzymał sznurek, którym miał mnie zadusić.
— Kroćset dyabłów! — ryknął Coconnas — jestżeś tego pewnym, La Molu? Jakto, ten książę blady, wycieńczony, bez krwi, chciał zadusić mego przyjaciela! A! kroćset dyabłów! jutro rano zaraz mu powiem, co myślę o takim postępku.
— Czyś oszalał?
— Tylko prawda, że on zrobi po dawnemu.... Lecz nie, nie, ja mu tego nie przebaczę.
— Przyjacielu, uspokój się — powiedział La Mole — lepiej nie zapominaj, że jesteś dzisiaj na służbie a już po dwunastej.
— Ważna okoliczność, że mam dzisiaj służbę! niech sobie czeka! Ja służbowym u niego? Ja mam służyć u człowieka, co trzymał stryczek? Żartujesz chyba?... Nie! nie! Widać w tem Opatrzność. Powinienem był, zobaczywszy się raz pierwszy z tobą, już się więcej nie rozłączać. Pozostaję więc.
— Ale pomyśl, co czynisz nieszczęśliwy. Przecież nie jesteś pijany.
— To wielkie szczęście, bo inaczej podpaliłbym Luwr.
— Annibalu, słuchaj, bądź roztropnym. Służba — rzecz święta.
— A więc chodź ze mną?
— Nie mogę.
— Czy myślisz, że ośmieliliby się targnąć raz drugi na twe życie?
— Nie sądzę. Nie jestem zbyt wielką figurą, przeciwko mnie więc nie może istnieć ciągły spisek. Tylko raz przyszło im cóś do głowy, żeby mnie zabić.
— Cóż więc myślisz robić?
— Nic: będę się bawić, podróżować...
— A więc ja będę się bawić i podróżować z tobą. Jeżeli na ciebie napadną, będzie nas dwóch i wtedy pokażemy, jak to się bić należy. Niech mi tylko wlezie w oczy ten książę-młokos, a zaraz go przypnę szpadą do ściany jak motylka.
— Podaj przynajmniej prośbę o uwolnienie.
— Naturalnie, że podam.
— Uprzedź go, iż go opuszczasz.
— Naturalnie. Natychmiast do niego napiszę.
— Napiszesz? Do księcia krwi? A to rzecz zabawna!
— Tak jest, mój przyjacielu, napiszę do księcia krwi.
— Zresztą. — pomyślał La Mole — jeżeli tylko przystanie do nas, nie będzie potrzebował ani księcia, ani nikogo.
Coconnas wziął pióro i za jednym zamachem napisał następujący list:
„Wasza książęca mość będąc obeznanym ze starożytnymi pisarzami, znasz bezwątpienia czułą historyę Oresta i Piladesa, dwóch bohaterów, sławnych ze swej przyjaźni i wspólnych nieszczęść. Mój przyjaciel La Mole wcale nie jest szczęśliwszym od Oresta, ja zaś nie jestem mniej czułym od Piladesa. Mój przyjaciel w tej chwili jest zajęty bardzo ważnemi sprawami, w wykonaniu których potrzebuje mej pomocy. Dla tego to powodu, nie mogę go opuścić. Zamierzywszy więc los mój złączyć z losem mego przyjaciela, proszę Waszej książęcej mości o uwolnienie ze służby; a ponieważ bardzo ważne powody zmuszają mnie do jej opuszczenia, dlatego spodziewam się, że Wasza książęcą mość nie będziesz się na mnie gniewać. Śmiem się pisać.
Skończywszy list, Coconnas przeczytał go La Molowi, który tylko wzruszył ramionami.
— A co, dobry? — zapytał Coconnas, nie spostrzegając ruchu przyjaciela.
— D’Alençon będzie się z nas śmiał.
— Jakto, z nas?
— Z nas obydwóch.
— Lepiej, aniżeli żeby miał każdego z nas osobno zadusić.
— Jedno drugiemu wcale nie przeszkadza — zrobił uwagę La Mole.
— Niech co chce będzie, lecz ja jutro rano odsyłam list. Gdzie teraz idziemy?
— Do La Hurièra. Do tego pokoju, w którym chciałeś mnie zabić, kiedy jeszcze nie byliśmy Orestem i Piladesem.
— Dobrze, odeszlę list przez gospodarza.
W tej chwili otworzyły się drzwi w murze.
— I cóż robią Orestes i Pilades — zapytały obie księżne.
— Kroćset dyabłów!... — odpowiedział Coconnas — umierają z głodu i miłości.
Na drugi dzień rano o dziewiątej, La Hurière odniósł list Annibala de Coconnas do Luwru.