Krótki życiorys św. Franciszka Serafickiego
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Krótki życiorys św. Franciszka |
Pochodzenie | Święty Franciszek Seraficki w pieśni |
Wydawca | OO Kapucyni |
Data wyd. | 1901 |
Druk | Nowa Drukarnia Jagiellońska |
Miejsce wyd. | Kraków |
Ilustrator | Walery Eljasz-Radzikowski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Franciszek, założyciel trzech Zakonów żebrzących, a przez to odnowiciel karności zakonnej w średnich wiekach, wpływem swoim wskrzesiciel ducha pokuty, pobożności i najżywszej wiary w całem chrześciaństwie; przed śmiercią cudownie naznaczony bliznami Pana Jezusa, przezwany Serafinem ziemskim, a największy od czasów apostolskich cudotwórca, przyszedł na świat roku 1182 w Asyżu, mieście w prowincyi Umbryjskiej, we Włoszech położonem, za Papieża Lucyusza III, a za panowania Fryderyka II., Barbarossy, cesarza rzymskiego. Jego ojciec, Bernard Morikoni, powszechnie znany pod nazwiskiem Piotra Bernardone, był bogatym kupcem z Lukki, przybyłym do Asyżu i zajmującym się handlem z Francyą. Matka zaś Jego Pika, pochodząca ze szlachetnej rodziny Bourlemont’ów z Prowancyi, zasługiwała ze względu na swoją pobożność, aby zostać matką świętego. Pika miała tylko dwoje dzieci: Franciszka i Anioła. Ponieważ Franciszek po Matce Boskiej najwierniejszym miał być naśladowcą Chrystusa Pana [1], więc
od chwili swojego urodzenia stawał się Mu podobnym. Przyszedł na świat w stajence, gdzie matka ciężko chora przy wydawaniu go na świat dopiero szczęśliwie porodziła, gdy z porady przybyłego do jej domu nieznajomego, którego sądzą być Aniołem, tam zaniesioną została. Także w chwili, gdy wydawała go na świat, słyszeć się dały śpiewy anielskie, jak nad szopką Betleemską, nad kościółkiem Matki Boskiej Anielskiej, przy Asyżu będącym, przy którym później Franciszek założył swój Zakon.
Stajenka ta przechowuje się do dnia dzisiejszego w Asyżu, przerobiona na kaplicę znaną, pod nazwą: San Francesco il Piccolo, co znaczy: Maleńki św. Franciszek. Na drzwiach jej znajduje się napis: „Ta kaplica była stajnią dla wołu i osła, gdzie narodził się Franciszek, zwierciadło świata“.
Przy chrzcie, Pika kazała dać synowi imię Jan, dla nabożeństwa, jakie miała dla ukochanego Apostoła. Podług wiarogodnej tradycyi, pewien cudzoziemiec, z czcigodnym wyrazem twarzy, ofiarował się trzymać do chrztu nowonarodzonego, trzymał go więc na ręku w czasie całej ceremonii z utkwionym w Niego wzrokiem, pełnym anielskiej słodyczy, potem zniknął, pozostawiwszy ślad nóg na stopniach ołtarza.
Jeszcze do dziś dnia pokazują w kościele (św. Jerzego) katedralnym cudowny marmur i chrzcielnicę, na której wyryto te pamiętne słowa: „Oto jest chrzcielnica, gdzie był ochrzczony Seraficzny Ojciec, św. Franciszek“.
Piotr Bernardone, ojciec, znajdował się podczas urodzin we Francyi. Po swoim powrocie dowiedział się z wielką radością, że urodził mu się syn i dla pamięci na Francyę, dał małemu Janowi przezwisko Franciszek.
Pierwsze Jego lata upłynęły cicho i spokojnie, pod cieniem rodzicielskiego dachu, jak lata Dziecięcia Jezus w Nazarecie. Wskutek szczególnego zrządzenia Opatrzności, Pika, niby druga Najśw. Marya Dziewica, wychowała swego syna z wielką starannością, otaczała jego kolebkę całą czułością młodej matki dla swego pierworodnego i całą pobożnością chrześcianki, która przygotowuje duszę dla nieba[2].
Przekonana, że macierzyństwo jest rodzajem kapłaństwa w domowem ognisku, przyjęła równie ochoczo wszelkie jego trudy, jak i zaszczyty i sama karmiła swego syna.
Franciszek, w miarę tego jak wzrastał, stawał się żywym, wesołym i wcześnie okazywał rozwinięcie. Matka starała się przedewszystkiem kształcić jego serce i rozwijać te dobre skłonności, jakie w nim zauważyła. Jeżeli więc w późniejszym wieku Franciszek tak bardzo ukochał biednych, jeżeli słodycz w pożyciu jest wydatnym rysem Jego charakteru, jeżeli bywał całą duszą przywiązany do biskupa rzymskiego i jeżeli nareszcie Syn Boży, zaszczycając Go stygmatami swej męki, wyciska je na dziewiczem ciele, to matce Jego pobożnej za to należy się cześć i uznanie, że wychowywała dziecię w tym duchu pobożności, którym sama głęboko była przejęta. Od wychowania i dobrego przykładu zawisło całe szczęście dzieci. — Rodzice, chcąc, aby ich syn otrzymał wykształcenie odpowiednie ich majątkowi i duchowi czasu, powierzyli Go pobożnym duchownym, którzy kierowali podówczas szkołą św. Grzegorza. Jego bujna inteligencya zasmakowała w poezyi, znaczne też robił postępy w łacinie i w języku francuskim, od czego też Franciszkiem Go zwano.
Jak tylko skończył lat czternaście, wziął Go ojciec do handlu. Franciszek, młodzieniaszek piękny, uprzejmy, wspaniałomyślny, więcej chciwy sławy, niż bogactwa, pomagał ojcu w interesie gorliwie, ale w chwilach odpoczynku z wielkiem upodobaniem oddawał się rozrywkom światowym, on sam stworzył klub wesołych zabaw i poezyi. Znaczna liczba młodzieży z Asyżu, oddająca się turniejom, gonitwom i zabawom w bogato przybranych salach, przynęciła Franciszka do swego grona; od tej chwili porzucając wszystko, szedł zawsze za nimi, nie zwracając uwagi, że może zasmucić rodzinę tem nagłem odejściem. Wadą jego młodości było upodobanie w przyjemnościach życia, co pociągało zawsze za sobą nietylko wydatki i stratę czasu, ale nawet wyrabiało zamiłowanie w strojach i zbytku. Hojnym też był dla ubogich aż do rozrzutności. Z przykrością patrzył się na to ojciec i dawał mu poznać swoje niezadowolenie: „Prędzej możnaby cię wziąć za syna króla, niż kupca“, mówił mu. Matka jeszcze większą pozostawiała mu swobodę, czasami nawet broniła go przed ojcem. W 18 roku życia Franciszek wywierał na swoich młodych współrodaków wpływ, którego nikt nie ośmieliłby mu zaprzeczyć. Sami go postawili na czele; on był duszą ich zebrań, bohaterem ich uczt, ich wodzem, on obwołany był „królem młodzieży.“
Dziwna rzecz! W peryodzie życia od wieku młodzieńczego aż do czasu nawrócenia, który obejmuje dziesięć lat (1196—1206). Franciszek należał do najweselszych z młodzieży, oddychał kadzidłem pochwał, upajał się poezyą ówczesną, dotykał ustami złotej czaszy, którą mu świat podawał, a z której tylu innych śmierć wysysa; w całym blasku młodości, poszukiwany od wszystkich, przeszedł jednakże wśród tych niebezpieczeństw i próżności, nie skalawszy swej duszy, podobny do podróżnego, który, choć wśród przepaści przechodzi, nie wpada w nią! Objawiał on głośno wstręt do złych obyczajów, nie pozwalał sobie używać niestosownych żartów ani wyrazów, odpowiadał surowem wejrzeniem na
niemoralne propozycye swoich towarzyszów, i takim sposobem zachował nienaruszonym nieoceniony skarb czystości w wieku znanym ze złych obyczajów i zepsucia. Tomasz Celano, brat Leon i św. Bonawentura o jego młodości takie dają świadectwo: „Cudowi tylko przypisać należy stałość w tej delikatnej cnocie czystości, żadna inna przyczyna nie byłaby dostateczną do wytłómaczenia tego. Bóg, który jest źródłem wszelkich łask, raczył uwieńczyć skronie swego sługi Franciszka najpiękniejszym wieńcem i najbardziej boskim przywilejem, wieńcem dziewiczości”.
Zresztą Franciszek posiadał w głębi swej duszy jeszcze inny dar Boży, który mu był tarczą przeciwko ponętom świata i pokusom ciała: była to miłość ku biednym. Kochał ubogich, jak braci, lubił im dawać jałmużnę, zwłaszcza gdy prosili o nią przez miłość dla Boga. Raz gdy odmówił ubogiemu jałmużny, uczuł wyrzut w sercu i tak się też za to strofował: „Franciszku! gdyby ten człowiek przyszedł do ciebie od jakiego możnego księcia lub barona, ty byś go przyjął łaskawie; a kiedy on cię błaga w imię Króla królów, ty go odpychasz?“
Przejęty żalem, z oczami pełnemi łez biegnie za żebrakiem, wpycha mu dużą sztukę złota w rękę i czyni mocne postanowienie nigdy już nie odmawiania jałmużny. Miłosierdzie wyjednało mu też u Boga obfite łaski
i błogosławieństwo, a przedewszystkiem cześć u ludu.
Pewien mieszkaniec Asyżu, człowiek prosty z natchnienia Bożego nazywał go młodzieńcem świętym, a ile razy spotkał Franciszka na ulicach, rzucał swój płaszcz pod nogi wołając do zdziwionych przechodniów: „Nigdy nie oddacie za wiele szacunku temu młodzieńcowi; on się wsławi między swymi rodakami i będzie czczony od wszystkich wiernych“. Nic piękniejszego nad młodzieńca lub dziewicę z uczuciem miłosierdzia względem ubożychnych braci.
Franciszek prześlicznym był z natury urodzenia. Tomasz Celano jego uczeń i powiernik pozostawił obraz Świętego w opisie taki: „Wzrostu był więcej niż średniego; dobrze zbudowany, szczupły i delikatnej kompleksyi. Miał twarz ściągłą, czoło szerokie, zęby białe i ściśnione, płeć śniadą, włosy czarne, rysy regularne, twarz pełną wyrazu, wargi różowe i zachwycający uśmiech. Jego prześliczne czarne oczy, pełne ognia, łagodne i skromne; niewinność i piękność jego duszy odbijała się na jego twarzy. Z tak piękną powierzchownością łączył te przymioty, które czynią człowieka miłym; wesoły umysł, żywą imaginacyą, serce czułe i szlachetne. Był oględnym, przedsiębiorczym, zdolnym do wielkich przedsięwzięć; natura to giętka, pełna zasobów i kontrastów, rycerskiej grzeczności i prawości charakteru, której się nigdy nie przeniewierzył. Do tych darów natury tak doskonałych dodać należy urok, jaki dają zawsze talenta i majątek.
To też Franciszek miał powodzenie świetne, rozrywano go na wszystkie strony i czyniono obietnice wysokiej rangi osobliwie w stanie rycerskim.
Między jeńcami był też wzięty i w więzieniu osadzony Franciszek.
Gdy był w więzieniu, Pan Bóg silnie zakołatał do duszy jego, wzbudzając w nim już wtedy pragnienie poświęcenia się Mu na wyłączną służbę.
Tu kończy się dla Franciszka jego życie światowe, życie, które on dotąd nazywać będzie „grzesznem życiem“, opłakując te lata rozrywek i zabaw i dziękując Bogu, że go cudownie wybawił z niebezpieczeństwa świata. Jeżeli w swoim testamencie i gdzieindziej obwinia siebie o zmarnowanie kwiatu młodości w pustotach świata tego i próżności, to mówi on językiem Świętych, opłakującym swe grzechy, ale i dni przepędzone w niedbalstwie i obojętności, chociaż nigdy nie dopuścił się grzechu śmiertelnego. O czem brat Leon zapewnia, mówiąc: „Widziałem naszego Błogosławionego Ojca, stojącego na wierzchołku góry, wśród ogrodu pełnego kwiatów trzymającego cudnie piękną lilię w ręku; a gdy się zapytałem, co ma znaczyć to widzenie, głos z nieba odpowiedział mi, że ta lilia była symbolem anielskiej czystości Franciszka.[3]
Długa niewola w Perudżii, samotność więzienna, oświecając duszę młodzieńca, nie zatarła w niej wszakże wszelkiej próżności i nie wyniszczyła małej słabostki: żądzy błyszczenia i posiadania sławy. To też Bóg, chcąc przeciąć ostatnie ogniwo, łączące go ze światem, zesłał na niego nową próbę, czyli raczej nową łaskę, która miała go uczynić uleglejszym działaniu Ducha świętego; było to cierpienie. Długa i straszna choroba przykuła Go do łoża boleści, osamotniła Go, ale też całkiem zmieniła bieg Jego myśli: postanowił świat opuścić i zacząć życie pokutne. Całem więc sercem, poświęcając się miłosiernym uczynkom, z wielką miłością usługiwał trędowatym. Jadąc razu pewnego konno, spotkał za miastem tak strasznie tą chorobą stoczonego, że się odwrócił od niego ze wstrętem, lecz chcąc się w tem przezwyciężyć, zsiadł z konia i uściskał chorego, który w tejże chwili znikł Mu z oczu, gdyż był to sam Zbawiciel, który dla wypróbowania Go, w tej postaci Mu się objawił.
Ubierał się wtedy jeszcze bogato, stosownie do swojego zamożnego stanu. Zdarzyło się, że przechadzając się za Asyżem, ujrzał ubogiego w bardzo nędznem odzieniu. Zamienił z nim szaty i w jego odzieniu wrócił do miasta. Wszyscy sądzili, że zmysły postradał, a ojciec zbił go srodze i zamknął do więzienia w domu własnym. Uwolniony z niego przez matkę, Franciszek udał się w odosobnione miejsce na jednę z gór, koło Asyżu będących, i tam, kryjąc się w jaskini dość długo, prowadził pustelnicze życie, tam gorąco prosił Boga, by mu objawić raczył wolę swoją względem powołania. Pewnej nocy miał sen, w którym okazał mu się wielki gmach, napełniony zbroją taką, jaką nosili podówczas Krzyżacy; a gdy spytał, dla kogo ta broń jest przeznaczoną, odpowiedziano Mu, że dla Niego i Jego żołnierzy. Przebudziwszy się, wziął to za wskazówkę woli Bożej, sprawił sobie rycerski rynsztunek i puścił się w drogę do Włoch południowych, w celu zaciągnięcia się w szeregi wojsk hrabiego Gotwina z Brionu, broniącego podówczas posiadłości stolicy Apostolskiej przeciw zaborom bezbożnego Fryderyka II. W drodze miał objawienie, z którego dowiedział się, że Pan Bóg przeznacza go nie na zbrojnego zwykłego, lecz na duchownego rycerza, i że w tym to zawodzie ma on Mu służyć. Wróciwszy więc do Asyżu już starał się tylko poznać wyraźniej, czego Pan Bóg po nim wymaga.
Przechodząc obok opuszczonego i rozwalającego się kościółka świętego Damiana, położonego pod Asyżem, wszedł do niego; a gdy się modlił przed znajdującym się tam krucyfiksem, usłyszał głos z niego wychodzący po trzykroć w te słowa przemawiający: Franciszku, napraw dom mój, który się rozpada. Cudowne te wyrazy odnosiły się do wysokiego posłannictwa Franciszka, przez które Pan Bóg przeznaczał go do podparcia domu Jego mistycznego to jest Kościoła, a to przez założenie w nim trzech zakonów, i przez rozszerzanie wpływem i przykładem swoim w całym świecie chrześciańskim, przygasłego podówczas ducha pokuty, pobożności i doskonałości Ewangelicznej. Lecz Święty w głębokiej pokorze swojej wtedy słów tych w takiem znaczeniu nie brał. Zajął się więc gorliwie naprawą tego kościółka i odnowił go swoim kosztem i staraniem. Prócz tego, gdy w tymże kościółku modlił się przed krzyżem, rozbudziło się w jego sercu najżywsze, jakie w sercu jakiem po przenajświętszem sercu Maryi, mogło być nabożeństwo do Pana Jezusa cierpiącego, a ztąd powstało podobnież pragnienie naśladowania Go jak najwierniej we wszystkiem, a najbardziej w pokorze i ubóstwie. Wkrótce też potem odbył pielgrzymkę do Rzymu i tam po rzewnej i gorącej modlitwie przy grobach świętych Apostołów odbytej, wyszedłszy z kościoła, rozdał wszystko co miał przy sobie ubogim, z jednym z nich zamienił odzienie i przyłączywszy się do żebraków u drzwi Watykanu siedzących, cały dzień z nimi spędził, od tej pory już i sam żebrakiem dobrowolnym na całe życie pozostając.
Ojciec świętego Franciszka, człowiek chciwy i próżny, najniechętniej patrzał i na jego hojność dla biednych i na jego życie ubogie. Obawiając się, aby całego majątku, jaki po nim dostanie, nie użył na miłosierne uczynki, zażądał, aby przed Biskupem zrzekł się wszelkiego prawa do spadku po rodzicach. Święty uczynił to z radością i zdejmując nawet z siebie wierzchnie ubranie, a pozostając tylko we włosiennicy, którą nosił pod niem, rzekł do ojca: „Dotąd nazywałem cię ojcem; odtąd z większą ufnością będę mówił do Boga: „Ojcze nasz, któryś jest w niebiesiech“. Obecny temu Biskup przyodział go własnym płaszczem, uściskał i pobłogosławił, a potem na jego żądanie ubrał go w prostą sukmanę z kapturem, jaką noszą ubodzy ludzie we Włoszech. Sukni tej już Franciszek od tej chwili nigdy nie zrzucał, i ona to stała się później habitem zakonu przez niego założonego.
Zerwawszy wtedy nietylko ze światem wszelkie stosunki, lecz i z rodziną, nasz Święty z większą gorliwością oddał się pokucie, bogomyślności i miłosiernym uczynkom. Razu pewnego, znajdując się w kościółku Przenajświętszej Panny Maryi Anielskiej, na dolinie pod Asyżem będącym, usłyszał czytane z Ewangelii te słowa Pana Jezusa: Nie miejcie ani złota, ani srebra, ani pieniędzy w trzosach waszych, ani tłomoka w drodze, ani dwóch sukien, ani butów, ani laski, a w tejże chwili Duch Święty natchnął go przekonaniem, iż to było prawidłem, według którego żyć on powinien. Zdjął więc obuwie, rzucił kij, który miał w ręku, w miejsce pasa skórzanego przepasał prostym powrozem jedyną suknię, którą miał na sobie i wyrzekł się na zawsze używania pieniędzy. Spełniając już tym sposobem co do słowa i jak najdoskonalej rady Ewangieliczne, otrzymał przytem natchnienie od Boga, aby iść i opowiadać drugim pokutę i do niej pobudzać. Uzyskawszy na to upoważnienie od Biskupa, zaczął kazywać po różnych miejscach. Na słowa jego pooarte przykładem najświątobliwszego życia i licznymi cudami, całe tłumy ludzi garnęły się do Boga. Wkrótce znalazło się kilku, którzy chcieli go naśladować, połączyli się więc z nim, zostając jego uczniami i niezadługo liczba ich wzrosła do dwunastu, Franciszek zawiązał z nich zgromadzenie, i znowu za błogosławieństwem Biskupa rozesłał ich w różne strony, dla głoszenia słowa Bożego i zagrzewania ludzi do pokuty.
Gdy ujrzał liczbę braci swoich powiększającą się, postanowił nadać im ustawy, według których żyć mieli. Udawszy się na samotne miejsce i tam czterdzieści dni poszcząc o chlebie i wodzie, napisał Regułę, którą Pan Jezus głosem z nieba słyszanym od wielu obecnych braci zatwierdził, oświadczając, iż Sam ją temu nowemu zakonodawcy podyktował. Główną jej różnicą od wszystkich po owe czasy i dotąd istniejących Reguł zakonnych, było postanowienie najsurowsze, aby bracia nietylko jak zakonnicy wszelkich innych reguł osobistej żadnej własności nie posiadali, ale żeby nawet samo zgromadzenie czyli klasztory, nie miały zgoła żadnego rodzaju posiadłości, ani nawet zapewnionych dochodów. Owszem, chcąc braci swoich zasłonić od wszelkiej możności przestania być ubogimi, zakazał im nawet przyjmować pieniędzy, polecając, aby żebrząc, wypraszali i przyjmowali tylko w naturze to, co do wyżycia ubogiego niezbędnie jest potrzebnem. Prócz tego zastrzegł w tychże ustawach wszystko, co tylko najwyższe ubóstwo, a które panią swoją nazywał, jako główną cechę jego zakonników, zabezpieczyć w nich mogło we wszystkiem i na zawsze. Z regułą tą udał się Franciszek do Rzymu, gdzie zrazu Ojciec święty, Innocenty III., przyjął Go jako człowieka, który sam zdobywając się na rodzaj życia tak nadzwyczajny, kładąc go za regułę dla zakonu, wymaga rzeczy siły ludzkie przechodzących i z tego powodu odprawił Go z niczem. Lecz tejże nocy Papież miał objawienie, w którem ujrzał jakiegoś żebraka podpierającego
kościół Lateraneński, który jakby się miał obalić i w żebraku tym poznał Franciszka. Posłał zatem po Niego, zachęcił do przedsięwziętego dzieła, któremu pobłogosławił i ustnie Regułę Jego zatwierdził, co później potem Honoryusz III. uczynił przez Bullę papieską, obdarzając zakon ten największymi przywilejami. To dało początek zakonowi Braci Mniejszych, z upływem czasu najliczniejszemu w Kościele Bożym, z którego, prócz wielkiej liczby Świętych kanonizowanych, było czterech Papieży, wielu Kardynałów i Biskupów, kilku Doktorów Kościoła, a w każdym wieku mnóstwo wysokiej świątobliwości zakonników, których za życia jeszcze świętego Patryarchy liczono przeszło sześć tysięcy[4]. Do reguły świętego Franciszka należą: Franciszkanie, Bernardyni, Reformaci[5], Bracia Mniejsi i Kapucyni, z których ci ostatni jej pierwotną ścisłość bez żadnych zwolnień zachowują.
Prócz tego zakonu założył Franciszek i zakon żeński Sióstr ubogich, podobnejże reguły, później od świętej Klary, ich pierwszej przełożonej, Klaryskami zwany; a także i trzeci zakon Tercyarzy i Tercyarek, nadając im ustawy odpowiednie osobom żyjącym na świecie. Zakon ten w średnich wiekach ogarnął był prawie świat cały, przez co ten święty Patryarcha tak wielki i zbawienny wpływ swój na całe społeczeństwo rozciągnął.
Gdy te trzy zakony ustalił, spragniony korony męczeńskiej, dwa razy udawał się na Wschód pomiędzy niewiernych, lecz wrócił stamtąd tylko z zasługą pragnienia śmierci za wiarę, bo Go Pan Bóg i bez tego miał wziąć prosto do nieba.
Prowadził życie nadzwyczaj ostre; pościł bezustannie i do chleba lub samej jarzyny, których jedynie niekiedy używał, domieszywał zwykle popiół lub piołun. Każda Jego modlitwa, szczególnie przez kilkanaście lat ostatnich życia, była zachwyceniem. Często w objawieniach rozmawiał z Panem Jezusem i Matką Bożą, do której najszczególniejsze miał nabożeństwo i przez Nią najwyższe łaski i dla siebie i dla świata całego pozyskał w Jej kościółku, Porcyunkulą zwanym, gdzie za wstawieniem się Najśw. Maryi Panny otrzymał największy odpust dla wszystkich wiernych.
Gdy wpadał w zachwycenie widywano Go tak wysoko w powietrze wyniesionego, że niekiedy znikał z oczu braci, temu cudowi obecnych. Cnoty pokory był jakby uosobieniem i nią też powodowany, nigdy święceń kapłańskich przyjąć nie chciał, pozostając tylko dyakonem. Był największym swoich czasów cudotwórcą, a na dwa lata przed śmiercią otrzymał blizny Pana Jezusa i odtąd już sam, stawszy się jakby ciągłym cudem chodzącym i żywym męczennikiem, obnoszony po miastach i wioskach, samym widokiem swoim nawracał ludzi i do pokuty pobudzał. Gdy zbliżał się do jakiego miasta, we wszystkie dzwony uderzano i duchowieństwo z ludem wychodziło naprzeciw Niego.
Widząc się bliskim śmierci, prosił, aby Go zanieśli do Jego celki przy kościółku Najśw. Panny Anielskiej, w którym najwyższe łaski odebrał i przy którym założył był główny, chociaż mały i ubogi klasztorek swojej reguły i tam, gdy już miał ten świat opuścić, kazał położyć się na ziemi. Potem, aby jak Chrystus Pan na krzyżu, nago umierać, zdjął habit, który dopiero z rozkazu zakonnika, którego poczytywał za swego przełożonego, przywdział napowrót, a gdy modlący się z nim bracia wymawiali te słowa Psalmu: „Na mnie czekają sprawiedliwi, aż mnie wynagrodzisz“, poszedł do nieba 4 października roku Pańskiego 1226. W rok po śmierci został przez Grzegorza IX. Papieża w poczet Świętych wpisany.