Książę Niezłomny (Calderón, tłum. Słowacki, 1894)/Dzień pierwszy

<<< Dane tekstu >>>
Autor Pedro Calderón de la Barca
Tytuł Xiąże Niezłomny
Pochodzenie Dzieła Juliusza Słowackiego tom IV
Redaktor Henryk Biegeleisen
Wydawca Księgarnia Polska
Data wyd. 1894
Druk Drukarnia i litografia Pillera i Spółki
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Juliusz Słowacki
Tytuł orygin. El Conde constante
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 

Cały tom IV
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
DZIEŃ PIERWSZY.

Ogród nad morzem w Maurytanii. NIEWOLNICY pracują, Wchodzi ZARA, służebna królewny Fezu.
ZARA.

Zaśpiewajcie niewolnicy.
Moja Pani, śród łazienki,
W perłowéj igra miednicy
Jak łabędzie bałamutne:
I prosi was o piosenki,        5
Ale tęskne — ale smutne.

PIERWSZY NIEWOLNIK.

Czyliż naszych brzęk kajdanów?
Czyliż pieśni niewolników
Rozweselić mogą Panów?

ZARA.

Ona lubi śpiew słowików        10
Kiedy się po laurach gubi,
I piosenki wasze lubi.
Zaśpiewajcie, Fenix słucha.

NIEWOLNIK.

Nasza pierś boleścią głucha.
Ach najgorsze przeznaczenie!        15
I najgorsze to cierpienie
Śpiewać kiedy serce boli!
Śpiewać temu co w niewoli.
Trzeba na to być ptaszkami
Bez rozumu.

ZARA.

Czyż wy sami        20
Nie śpiewacie bez rozkazu?

NIEWOLNIK.

Każda boleść chce wyrazu
Kiedy w sercu jéj za ciasno.
I my tłumim boleść własną,
Gdy nas z kajdan pieśń unosi.        25

ZARA.

Zaśpiewajcie Fenix prosi.

NIEWOLNICY (Śpiewając.)

Czas jest Panem tego świata,
Czas jest Panem i mąk duszy;
Czegoż srogi czas nie skruszy
Nad grobami gdy przelata!        30

ZARA.

Dosyć pieśni, Fenixana
Już umyta i ubrana,
Sama schodzi do ogrodu,
Użyć porannego chłodu.
Niech sie każdy kwiatek lęka        35
Że pięknością go zagasi;
Bo wychodzi jak jutrzenka.

Wchodzi FENIXANA, córka króla Fezu i niewolnice jéj ESTRELLA, ROZA i SELINA.
ESTRELLA (Do Fenixany.)

Wstałaś piękna?

ZARA.

Wdzięk twój krasi
Cały ogród, oko pali.
Niech się jutrzenka nie chwali        40
Że ten ogród nie ciemnieje;
Bo nie ona światło leje;
Bo ogród ten, pośród gmachów,
Nie od drzew nabrał zapachów,
Nie od róż nabral rubinów,        45

Białości, nie od jaśminów
Lecz od ciebie.

FENIXANA (Do Estrelli.)

Daj zwierciadło.

ESTRELLA.

Nie dziw piękna żeś ciekawa
Téj płci, na którą nie padło
Żadnéj plamki.

FENIXANA.

Głosi sława        50
Że ja piękna, że ja miła.
Gdyby to i prawda była
Cóż mi potém? kiedy źle mi!
Nie wesoło na téj ziemi!

SELINA.

Cóż ci jest?

FENIXANA.

Co jest? Selino        55
Ach gdybym ja to sama zgadła!
Gdyby mi to od zwierciadła
Powiedziano! – ach dziewczyno
Wnet bym sama boleść własną
Nakarmiła do przesytu;        60
I widziała w sercu jasno.
Ale teraz, w mgle przedświtu,
Czuję tylko że mnie kruszy
Jakiś smutek i tęsknota:
I że to jest męka duszy,        65
Meka duszy i zgryzota,
Gdy w uczuciach się tych miota,
Których czuciem czuć nie może.

ZARA.

Jeśli cię, Pani, nie bawią
Te ogrody w barw ubiorze:        70
Gdzie wiośnie posągi stawią
Róże, w poplątanych czołach,

Na jaśminowych kościołach:
Obróć twe oczy na morze;
Kędy dla twojéj tęsknoty,        75
Płynie wóz ze słońca złoty.

ROZA.

Gdy taki zachód zobaczy
Na morza ognistém łonie,
Ten cały ogród w rospaczy,
I melancholjach utonie,        80
I zawoła idąc w cień:
Ach! jakże krótki był dzień!

FENIXANA

Ani się tém rozwesele,
Ani tém żądań ukorzę;
Że moje smutki podzielę,        85
Pomiędzy ziemią i morze.
Że pójdę z myślami w tan,
I sprzęgę te oba światy;
Z pianami równając kwiaty,
Kwiaty równając do pijan.        90
Bo ogród, kiedy zazdrośny
Spojrzy na fale szalone,
Chciałby tak płynąć jak one:
I zaraz zefir miłośny
Dwa razy miłośniéj dysze;        95
I szaleniéj rozkochany,
Z gałęzi które kołysze
Czyni kwiatów oceany.
A morze, gdy się zasmuci,
Spojrzawszy na te ogrody;        100
Wnet ucisza szklanne wody,
Z fal wysokich pianę zrzuci:
I drugim prawom poddane
Równe zdobywa uroki;
Z szmaragdów mając zatoki,        105
Z błękitów piersi ulane.
I tak, tu kwiatowy łan.

I ogród pełen szkarłatów
Wydaje się morzem kwiatów:
Tam morze – ogrodem pijan. –        110
Ach! cóż to za smutek głęboki
Ten smutek co w sercu ma łoże?
Że nie dba na kwiatów uroki,
Na niebo, na ziemię i morze.

ZARA.

Wielki smutek twój! ach! i głęboki!        115

Wchodzi KRÓL FEZU, ojciec Fenixany, z minijaturą w ręku.
KRÓL.

Jeśli, moja Fenixano,
Na piękność i smutek chora,
Chcesz być zdrowszą dziś, niż wczora,
I zdrowszą niż byłaś rano:
Oto jest portret Infanta        120
Manrytanów, Tarudanta,
Który cię uleczy pewnie
Na długo. – Cóż to, tak blada? –
Infant u nóg twoich składa
Koronę, jako królewnie.        125
A ten portret choć nie gada
Za niego, u nas zagości.
Każda niema ambassada,
Ambassadą jest miłości.
Za Infantem najgoręcéj        130
Wstawiam się – bowiem mieć będę
Zięcia i dziesięć tysięcy
Przyprowadzonych uczników,
Z któremi Ceutę zdobędę.
Płoń się córko – tych płomyków        135
Miłośnych tobie pozwolę. –
Owszem – serce puść na wolę,
Niech kocha przyszłego Pana.

FENIXANA.

O Boże!

KRÓL.

Cóż tak zmięszana?

FENIXANA (Na stronie.)

Wyrokiem śmierci!

KRÓL.

Cóż, przecie?        140
Trwogi te łatwo ukoim.

FENIXANA

Jestem twe posłuszne dziecie.
Ty Ojcem... ty królem moim.

(Na stronie.)

Cóż mu powiem? – ach kochanku!
Muleju straciłeś żonę!        145
O! nieszczęśliwy poranku!
O! chwile nie w czas stracone!

(Głośno.)

Ojcze! pokora mnie łamie
Aż tu.

(Klęka.)

Aż do twych obówi.

(Na stronie.)

Dusza co to myśli — kłamie!        150
Kłamie głos, który to mówi!

KRÓL.

Weź portret.

FENIXANA. (Biorąc minijature.)

Ojciec przymusza?

(Na stronie.)

Ręce go biorą, nie dusza.

Wchodzi SELIM, Dozorca Niewolników.
SELIM.

Mulej, twój wódz, Królu Panie
Prosi cię o posłuchanie.        155
Z Fezańskiego morza wraca.

KRÓL.

Niech wejdzie.

Wchodzi MULEJ, Wódz galer Fezańskich.
MULEJ.

Gdzie zorza ozłaca
Tak wysokie Pańskie drogi;
Gdzie człowieka czeka z progi
Taka zorza, córka słońca:        160
Któż czoła nie rozpogodzi?
Nie uczyni z siebie gońca
Za którym pomyślność nie chodzi? —
Pozwól mi twéj ręki Pani.
Niechaj dar taki otrzymam        165
Jak najwierniejsi poddani,
Pełni serca i przymiotów:
Bo dla usług twych miecza się imam,
I dla usług twych zginąć jam gotów.

FENIXANA (Na stronie.)

Cóż mu powiem? o chwilo boleści!        170
Cóż mu powiem? — ach umrę z rospaczy!

(Głośno.)

O Muleju czy dobre są wieści?

MULEJ.

Czy są dobre, sam Król to zobaczy,
I osądzi – podług mnie, będą dobre.

KRÓL.

Cóż tam przecie?

MULEJ.

Lecz serce miéj chrobre,        175
I na wszystko o Panie odważne;
Bo czas ważny i wieści są ważne.

KRÓL.

Gadaj wszystko co wiesz, gadaj śmiało.
Kto ma duszę na wszystko wytrwałą,
Złe i dobre – z równą twarzą powita.        180
Siadaj córko. –

MULEJ.

Czyż mu wszystko obwieszczę?...

KRÓL.

Niech twarz złego nie będzie mi skryta.

MULEJ.

Trudno mówić – milczéć trudniej mi jeszcze.
Jakoś mi Panie polecił,
Wziąwszy tylko dwie galery,        185
Wypłynąłem z tego portu
Zwiedzić brzegi Barbaryjskie.
A jakoś chciał, bym podstąpił
Aż pod to miasto przesławne,
Przed wiekami zbudowane        190
U Herkulesowych słupów;
Ceudą u ludzi nazwane:
Które słowo: u Hebreów
I u Arabów znaczyło:
Piękność. – Jakoż miasto owe        195
I dzisiaj w piękność rozkwita;
A na hańbę naszéj wierze,
I na wstyd Mahometanom;
Na murach dziś portugalskie
Sztandary nosi i krzyże,        200
I przeciwko flotom naszym
Obrócone trzyma spiże,
I wieczny opór stanowi.
I wieczną skałę zakłada
Twych zwycięztw wielkiemu Nilowi;        205
A z Hiszpaniją aż przez morze gada. –
Pod to miasto podpłynąłem,
Abym obaczył rynsztunek,
I wierny ci zdał rachunek:
Ile wież z krzyżowém czołem        210
Grozi ci marnemi trwogi,
Ile w nim stoi załogi; –
Abym wypatrzył, jakiemi
Siłami weźmiesz je Panie,
Czy od morza, czy od ziemi,        215

Czy przez głód, czy szturmowanie. –
I wiem, że niebo ci chowa
To zwycięztwo i tę chwalę:
Abyś to miasto wspaniałe
Przywrócił do swéj korony –        220
Ale dzisiaj trwoga nowa,
Inna troska, z innéj strony
Czeka cię Panie: i siły
Na Ceutę przygotowane
Będą Tangieru broniły. –        225
A to wiem – bo fale śklane
Depcąc jednego poranku,
O téj godzinie gdy zorza
Wyziera nad szafir morza;
A na chmur ognistych wianku        230
Słońce swe rozwiesza włosy
Po różach i po jaśminach
Snieg i ogień udając i kłosy
Sypiące się na fale: – w bursztynach
Owéj zorzy, gościńcem odmętów,        235
Szła girlanda szarawa okrętów,
Niby stado tak nikłe, że z razu
Oczy moje powiedzieé nie śmiały,
Czy okręta to były czy skały. –
Bo jak na płutnach obrazu        240
Malarz, udawca natury,
Jedną kréską czyni góry.
Albo miasta, wielkie grody:
Tak i na błękitach wody
Gdy cień się ze światłem pomięsza.        245
Niebiosa do wód się nachylą:
Myśl różne straszydła wskrzesza,
I blaka, i oczy się mylą. –
Otóż z razu, myśl ciekawa
Obaczyła tylko tłum,        250
I parę i mgłę i szum;
Tak blisko przy nawie nawa,
I tak zdaleka płynęły. –
Potém – gdy niebios dotknęły
Najwyższemi żaglów pióry,        255

Pomyśleliśmy że chmury,
Chmury wielkie, czarne, chyże,
Co po niebie lotem gonią;
I deszcze poczną w szafirze,
A tu kryształy uronią. –        260
I tak długośmy mniemali.
Bo zdawała się tak wielka
Gromada ludzi – że z fali
Mórz, nie zostanie kropelka,
Kiedy ją w hełmy rozbiorą. –        265
Potém, statki z piany runem,
Jak potwora za potworą,
Kiedy ida za Neptunem,
I z pod skał ciągle wychodzą
Nowe i nowe straszydła. –        270
Nagle! – gdy podniosły skrzydła
Całe w słonecznych opalach,
I otrząsły je na falach;
Myśleliśmy że fale je rodzą. –
W tém bliżej – ujrzały wzroki        275
Wyraźniéj, już nie obłoki,
Już nie skrzydła, nie Trytony:
Ale jakieś Babiliony
Idące po złotéj ziemi
Z chorągwiami ognistemi. –        280
Wtenczas, spostrzegły i żebra
Okrętów, tłukące je wały,
Pod niemi, jak góry ze srebra,
Pod niemi z kryształu jak skały.
Wtenczas, poznawszy że flota        285
Tak wielka i tak przemożna:
Kazała rycerska cnota,
W niebezpieczeństwach ostrożna; –
(Bo i to w rycerzu waży
Gdy się dobrze ma na straży,)        290
Kazała mi, mówię, Panie,
Jako świadomszemu morza
Skryć się w tajemne przystanie,
Miedzy dwa skalne wydroża,
Gdziem bezpiecznie mógł stać z galerami.        295

Otóż ta flota, przed nami
Przepłynęła – nie spostrzegła.
A ja chcąc wiedzieć gdzie biegła?
Komu niosła miecz zagłady?
Wypłynąłem za nią w ślady,        300
I tu – Bogu memu chwała –
Spotkałem jeden z Armady
Okręt.
Wiadomo że cała
Flota, na morzu odkryta,
Była srogą burzą bita –        305
Otóż, jedna smętna nawa
Co większéj doznała szkody;
Potrzaskana i dziurawa,
Chwiejąca się, pełna wody,
Nie mogąca jéj wyzionąć;        310
Za każdym nowym bałwanem
Już, już – już zdająca się tonąć,
Stała na morzu. – O! Panie,
Choć ja jestem Maurytanem
Sądzę, że politowanie        315
W takiem nieszczęściu i stanie
Od Maurytan się należy? –
Przybiegłem jak sokoł bieży,
I stanąłem jéj przy boku. –
A ci rozbici – ach jaka        320
Chęć życia w ludziach! – gdy nagle
Ujrzeli mię jako ptaka,
Ze skrzydłami, ze skrą w oku:
Mimo bojaźń, – sznury, żagle,
Przemieniali na drabiny,        325
I szli w klatkę jak ptaszyny,
I sami łańcuchy brali –
A drudzy im uragali
Widząc schronionych bezpiecznie,
I drabiny tnąc toporem        330
Krzyczeli: że umrzeć z honorem
I wolnym – jest to żyć wiecznie –
I w morze rzucali ciała –
Portugalska próżna chwała!!!

Od jednego więc z tych wziętych        335
Wiem, że owe pawiljony
Wypłynęły aż z Lizbony,
I po falach idą wzdętych
Tu na Tangier; klnąc się Bogiem,
I rycerstwem, że Dej stary,        340
Tu, nad wieżyc swoich rogiem
Ujrzy te same sztandary
Co są w Ceucie, – los batallji
To pokaże że się mylą! –
Podług nich, Król Portugalji        345
Przed którym światy się chylą;
Którego zwycięska sława,
Sztandary swoje zatyka,
Aż tam, gdzie ziemi nie stawa,
Gdzie Rzymski orzeł lot traci:        350
Wysłał obu swoich braci
Fernandesa i Henryka;
Aby tu ich wiek ciekawy
Ujrzał obu w słońcach sławy;
I za wielkie nasze klęski        355
Przyklasnął, jako wiek klaszcze.
Fernand, to Mistrz Awiceński,
Henryk, to Mistrz Chrystusowy;
Oba noszą białe płaszcze,
Rządzą wielkie dwa zakony;        360
Jeden krzyż ma purpurowy.
Drugi wielki krzyż zielony;
Oba wiodą różnéj broni
Do czternastu aż tysięcy;
A niepłatnych jeszcze więcéj,        365
Co idą jak na popisy:
A do tysiąca aż koni
Poprzebieranych w tygrysy,
Na jednorożce przekutych –
Taka fantazja jest u tych        370
Hiszpanów!!!
Te więc szeregi
Depcą może nasze brzegi,
Albo już u lądu stoją.

Spieszmy, o Panie z obroną.
Weź miecz i okryj się zbroją.        375
Weź tę choragiew zieloną,
Podobna do gromów obłoka;
Choragiew naszego Proroka.
Niech ze mną straż idzie przednia.
I niech się sprawdzi nad niemi        380
Morabitów przepowiednia;
Że tu, w tych piaskach, w téj ziemi
Co nas nosi na swém łonie,
Jest grób Portugalskiéj koronie.
I niech widzą nasze oczy        385
Jak ta ćma czarnego sokoła
Przefarbuje nasze zioła,
I morze krwią na czerwień przebroczy.

KRÓL.

Muleju dość! nie mów daléj,
Bo mi żyły krwią wybryzną.        390
Bo dla serca co się pali,
Każde słowo jest trucizną.
Pomyślę, aby te franty,        395
Ci dumni, zostali w Afryce.
Pomyślę, by tu ciemnice
I grób znaleźli Infanty.
Muleju, weź nieco konnych,
Ruszaj zaraz na morz brzegi;
I broń aby te szeregi
Brzegów naszych nieobronnych        400
Nie wzięli bez krwi. Krew ci powie
Jak uczynić w tym razie należy;
I uczynisz jak czynili ojcowie.
Ja tym czasem zgromadzę rycerzy
A pośpiechu i sił nie poskąpię,        405
I po tobie krok w krok tam nastąpię.
I pokażę że dzień jeden zakończy
Krwawe nasze wiekowe turnieje;
Że mi Ceute do korony przyłączy,
A tu, Tangier krwią Hiszpańską obleje.        410

(Wychodzi.)
MULEJ.

O Fenixano! bliski czy daleki
Tak skarg już moje nauczyłem wargi,
Że zawsze one gotowe do skargi,
I śmierć je chyba zagłuszy na wieki.
A choć nie umiesz zazdrości ocenić,        415
Choć mię obwiniasz że uchybiam tobie;
Napróżno chciałbym wyrazy odmienić,
Bo zazdrość o słów nie myśli ozdobie.
Cóż to za portret? o! dziewczyno sroga!
Cóż to za portret reka twoja pieści?        420
Któż to jest? powiedz, kto to jest, na Boga! –
Ach nie powiadaj! dosyć już boleści...
Dość że go twoja biała ręka trzyma,
Że nim jak różą zerwaną kołysze.
Ach dosyć dla mnie, że widzę oczyma.        425
Niechaj przynajmniéj z twoich ust nie słyszę.

FENIXANA

Pozwoliłam ci abyś mnie miłował,
Nie pozwoliłam, abyś mnie obrażał.

MULEJ.

Jam już wyrazów prędkich pożałował,
Bom w żalu mówił i na styl nie zważał.        430
Ja wiem że mówić potrzeba inaczéj.
Ale któż myśli o słowach w rospaczy?
Milczéć? – ach miłość potrafi ogłuchnąć,
Milczéć. – Lecz zazdrość – ta musi wybuchnąć,
Musi wybuchnąć.        435

FENIXANA

Chociaż mi się zdaje
Żeś nie zasłużył bym się tłómaczyła;
Ponieważ różnych mam wymówek siła,
A mam ich wiele – najlepszą ci daję.

MULEJ.

Więc masz wymówkę?

FENIXANA

Mam.

MULEJ.

O! Bogu dzięki.

FENIXANA.

Ten portret z ojca mojego mam ręki.        440
A przysłał mi go...

MULEJ.

Kto?

FENIXANA.

Fezki królewic.

MULEJ.

W jakim zamiarze?

FENIXANA.

Fezki królewic.

FENIXANA.

Bo mój ojciec stary
Który się nie zna nic na sercu dziewic...

MULEJ.

Co?

FENIXANA.

Pretenduje, oraz ma zamiary
Te dwa królestwa Fezu i Tangleru...        445

MULEJ.

Dość! Ta wymówka jest podobna zeru...
Taką wymówkę dajesz? o! nie dzięki!
Nie dzięki tobie... Czy masz lepszą inną ?

FENIXANA.

Ale ten portret ja mam z ojca ręki,
I sądzę, żem jest zupełnie niewinną.        450

MULEJ.

Winnaś! – bo trzeba było... trzeba było...
Choćby ci ojciec zagrażał mogiłą
Portret odrzucić...

FENIXANA.

Jakąż dać przyczynę?

MULEJ.

Nie wiem... co skłamać.

FENIXANA.

Z kłamstwa ja nie słynę...
Cóż miałam czynić ?

MULEJ.

Co? — umrzeć, w potrzebie        455
Jabym to łatwo uczynił dla ciebie.

FENIXANA.

Przymus był wielki.

MULEJ.

Ach! serca zmienienie!...

FENIXANA.

Przymus i siła...

MULEJ.

Któż się podda sile?

FENIXANA.

Cóż więc być mogło?

MULEJ.

Moje oddalenie!
Ach oddalenie podobne mogile,        460
Które mnie w grobie ciemnym położyło.
A teraz jeszeze drugi raz odjadę.
A ty mię drugą nakryjesz mogiłą.

FENIXANA.

Otóż Muleju, dam ci jedną radę;
Abyś tu zaczął skarzyć się w Tangierze,        465
I aż do Fezu ciągnął to stękanie...

MULEJ.

Zaprawdę boleść moją tak rozszerzę,
Ze aż do Fezu za tobą dostanie.

FENIXANA.

A teraz bądź zdrów, jedź, bo już nie rano.
Przymus ci każe opuścić te mury.        470

MULEJ.

I odsyłasz mię? o! Fenixano?
I nie oddasz mi téj miniatury ?

FENIXANA.

Ach jak smutna to chwila... ach smutna
Miniatura ta na mnie spoziera!

(Wychodzi.)
MULEJ.

Więc ci z ręku ją wyrwę okrutna,        475
To co serce mi z piersi wydziera.

(Wychodzi.)

ZMIANA PIERWSZA.
Brzeg morski, słychać. wrzask i zgiełk wylądowania... Wchodzą ma scenę DON FERNAND i DON HENRYK, Infanci Portugalscy — DON ŻUAN COUTINIO i ŻOŁNIERZE.
DON FERNAND (Skacząc na ląd.)

Pierwszy o! piękna Afryko wyskoczę
Na twoje brzegi i nadepcę nogą.
A ty czuj jak cię moją stopą tłoczę,
A ty czuj Pana, i poddaj się z trwogą.

DON HENRYK.

Ja drugi skoczę na ląd.

(Wyskakuje i pada.)

O! mój Boże!        5
Aż tu ścigają za mną wróżby czarne?

DON FERNAND.

Nie, Don Henryku; wróżba nic nie może
Przeciw krzyżowi — strachy to są marne.
A że upadłeś? to ja tak tłómaczę,
Że ziemia, pana uczuwszy i Xięcia        10
Sama się jemu chciała dać w objęcia...

DON HENRYK.

Ziemia to pusta... Araby tułacze
Poszli w pustynie...

DON ŻUAN.

Tangier zawarł bramy.

DON FERNAND.

W mieście my naszych wrogów poszukamy.
Niech z harmat pierwéj wystrzelą na salwy.        15
Ty, Don Żuanie Coutinio z Miralwy
Idź i pod miasto podbiegnij zamknięte;
Ostrzeż, niech próźną nie draźni obroną
Ognia i miecza, bo gdy będzie wzięte
Domy się zwalą w krew, kościoły spłoną.        20

DON ŻUAN.

Wkrótce pod miejską ujrzycie mnie broną;
Choćby to miasto, na dymu ciemnicy,
Stało jak wulkan z krwi i z błyskawicy.

(Odchodzi.)
Wchodzi BRYTASZ, trefniś.
BRYTASZ.

Chwała Bogu! że przecie stoję o swéj sile
Na brzegu, kędy maje widzę i apryle;        25
A już nie te przeklęte bałwany i szkuty,
Kakatosy, maestry; gdzie człowiek ma buty
Ale chodzić nie może; gdzie od kul ucieka
To wpada w morze, kędy Pan ludożer czeka,
Jak to mówią u ludzi spadł z rynny pod wodę...        30
Dość morza — lubię lepszą na ziemi wygodę...

(Całuje ziemię.)

Kochana ziemio moja noś mię, ja człek lądu —
Radbym ostatecznego doczekać się sądu
Na ziemi, nie na morzu.

DON HENRYK (Do Fernanda.)

Co ty nań uważasz?

DON FERNAND.

A ty czemu się wróżby marnemi przerażasz?        35
Dla czego smętny stoisz, z rozwianemi włosy?

DON HENRYK.

Duch mój pełny przestrachu. Przeciwne nam losy.
Z Lizbony wyjeżdzając, gdy szeregi dzielne
Wsiadały, to ja strachy widziałem śmiertelne,
Zaledwo Barbaryjskich dotknęliśmy lądów,        40
Słońce, jak gdyby na dzień ostatecznych sądów,
W chmury krwawe zabiegło i w niebiosa wklęsło.
Ą morze ciemne, czarne, okrętami trzęsło,
I teraz gdy nań spojrzę, to kolor ma taki
Jak krew. Patrz na niebiosa, zewsząd czarne ptaki.        45
Patrz nad morzem... jakby z mgły posępne osoby.
Patrz na ziemię — zdaje się że wszędy są groby
W które za każdym krokiem człowiek błędny wpada.

DON FERNAND.

Moja miłość inaczéj to wszystko wykłada.
Że nam burza uniosła jeden okręt zbity?        50
To zwyczajny przypadek. — Że niebios błękity
Zaćmiły się i kolor wzięły szczerozłoty?
Poważny? to nie groźba ale cześć dla floty.
Że potwory za nami wyzierały z morza?
Że czarną chmurą ptaków migotała zorza?        55
To nie przeciw nam wróżba, lecz strach na Araby,
Wszakże tych ptaków nasze nie niosły koraby?
Nie ciągnęły za sobą? ale tu znachodzą?
Więc téj Arabskiéj ziemi owe wróżby szkodzą
Jeżeli są wróżbami. Maur niech patrzy na nie.        60
Ale my, mój Henryku, oba Chrześcijanie,
My, cośmy nie dla marnéj tu przyszli potegi,
Nie poto, aby nami zaczernione xięgi,
Po wielu wiekach, o nas do ludzi gadały...
My cośmy tu dla Boga i dla Jego chwały,        65
Abyśmy kościół jego szablami podparli;
Z tą wiedzą, że zarówno obabyśmy zmarli.
Choćbyśmy tylko szczęścia szukali jak drudzy.
Czegóż się boim Boga? wierni Jego słudzy!
Czemuż my się na wróżbach oparli nie na Nim?        70
My cośmy przyszli z naszéj krwi ofiarowaniem.

Wchodzi DON ŻUAN.

Ale cóż to od pola?...

DON ŻUAN.

Xiążeta,
Kiedym wasze wypełniał rozkazy;
Tam gdzie góra w luk zagięta
Łamie się w piętra dwa razy;        75
Usłyszałem, w strasznéj wrzawie,
Pod nieba strefą niebieską,
Zlatującą konnicę Fezką...
Zdawało się że żórawie,
Na Pigmeów w wielkim gniewie,        80
Szary klucz na niebie klecą...
Ziemia nie wie i wiatr nie wie,
Czy oni biegną, czy lecą.

DON FERNAND.

Idźmy powitać te wrogi.
Niech strzelce staną na czoło.        85
Siodłać konie, a wesoło!
Wdziać kolezugi – od głów do nogi
Zbroić się i stawać w szyku! –
O szczęśliwy dzień Henryku,
Zwycięztwo nam w ręce dane.        90

DON HENRYK.

Ja twój brat przy tobie stane,
Piersi także mam niezłomne,
O strasznych wróżbach zapomnę,
I pokażę że śnierć mię nie trwoży.

(Wychodzą i słychać odgłos walki.)
BRYTASZ (Sam.)

A ja tam gdzie śmierć się sroży        95
Nie pójdę... w każdym hazardzie
Ja stoje na arjergardzie,
I wulkan ze mnie wybucha. –

(Patrząc na walkę.)

Ach jaka tam zawierucha!
Jaki blask, jaki bój srogi!...        100
Niech się biją – a ja w nogi! –

(Ucieka.)
Wchodzą DON HENRYK I DON ŻUAN.
DON HENRYK.

Łatwo brać zwycięzkie laury.
Uciekają zbite Maury.

DON ŻUAN.

Pole całe pełne łupów,
Koni, mieczów, siodeł, trupów.        105

DON HENRYK.

Gdzie Don Fernand?

DON ŻUAN.

Z całą linią
Arabów, znika w obłoku.

DON HENRYK.

Chodźmy za nim Don Coutinio.

DON ŻUAN.

Zawsze obaczysz mię przy twoim boku.

(Wychodzą.)

ZMIANA DRUGA.
Pustynia. - Wchodzi na scenę DON FERNAND ze szpadą Muleja - i MULEJ rozbrojony, z tarczą tylko.
DON FERNAND.

Tu, na téj ogromnéj puszczy,
Co zdaje się grobem ludzi;
Gdzie krew z ciał pobitych pluszczy,
Koń leży i Pan się nie budzi:
Sam zostałeś, Maurze młody,        5
Nad pobitemi narody.
I twoje gdzieś orle źrzebie,
Przez pola pobiegło krwawe
Tocząc pianę i kurzawę,
Pod sobą, kurz, a pianę z siebie...        10
I oddało cię bez broni,

Łupem téj rycerskiéj dłoni.
Horyzont jak okiem objęty,
Podobien do jednéj trumny.
A twojém wzięciem dumny –        15
Więcej dumny, żeś ty wzięty,
Niż że te pola oblane
Są krwią, aż tam gdzie w błękit giną,
Tak, że oczy smętne tą ruiną,
I czerwienią tą jak obłąkane        20
Odwracają się, nie wiedząe gdzie patrzeć
Ostrzem wzroku znużonych promieni;
Aby ciagle na nieszczęścia nie patrzeć,
Aby ciagle nie widziały czerwieni.
Ja, gdym cię silnym ramieniem        25
Wziął, mężnego tak wojaka;
Wybrałem sobie rumaka,
Z próżném siodłem i strzemieniem;
Którego ojciec był burzą,
A matka była płomieniem;        30
Bo płomienie i wiatry mu służą,
Równe jemu robiąc rodowody.
A ja jeszcze powiem, że był z wody,
Taką szerść miał i rzadkie tak piegi;
I tę wodę przemienię na śniegi,        35
I znów powiem że wody był synem.
A co do prędkości – delfinem,
A co do krwawości – był smokiem,
Co do lotu – był mówię obłokiem,
Co do nozdrza – był szczerym rubinem,        40
A był orlem gdy puścił się lotem –
A gdy piersią uderzył – był grzmotem;
A pod dumnym szedł z dumą szlachecką,
A pod starcem, jak starzec poważnie,
A pod cichym, spokojnie jak dziecko,
A pod silnym, jak rycerz odważnie:        45
I na jego kark i siodło jego
Siadłem z tobą, jak z broni kolegą;
A on zda się, jak łódź, co się ślizga,
Pruł się piersią przez krwawe bałwany,        50
I gniotł pole, co krwią naszą bryzga.

Ale czy to jego wnętrzne rany?
Czy ta myśl? zwyciężonych tak bliska:
Że kark jego zwyciężca uciska;
Czy nad tobą może zlitowany?        55
Gdy pomyślał: że obu nas wiedzie,
Obu włożył na kark swój niechętny:
„A ten Hiszpan taki wesół gdzieś jedzie!
A ten Arab jedzie taki smętny!”
Ach i może ta myśl nie pozbyta        60
że Ojczyznę zdradza mnnie unosząc?
Padł, oczyma litości nas prosząc,
I załamał się na cztery kopyta
I dech oddał.
I powiedz mi teraz
Czemuś taki smutny, przyjacielu;        65
Gdy się zwracam, a obracam się nieraz;
Choć mi taisz twą boleść Arabie,
Widzę jasno żeś pełny trosk wielu.
I podobnyś jest żelaznéj sztabie
I téj stali co zgięta odskoczy –        70
Lecz ból, wulkan, przez usta i oczy
Ciągle z ciebie jak ogień wybucha:
Niepodobna! by takiego ducha
Marna boleść poddała swéj woli?
Abyś cierpiał tak na téj niewoli        75
Ty co wolnośé przedałeś tak drogo?
Inna jakaś być musi przyczyna?
Jeśli troski podzielić się mogą
Jeśli sądzisz żem na to zasłużył?
Mów, o! Maurze, dla trosk to jedyna        80
Prawie ulga – a jam serca nie zużył,
I obaczę, widząc ranę twoją,
Czy ta rana jest z tych co się goją.

MULEJ.

Widać żeś równie szlachetny
Jak odważny, mój Hiszpanie.        85
Równie mieczem jak językiem,
Umiesz czynić zwyciężonych.
Miecza twego niewolnikiem

Było ciało, co nie boli...
Teraz wziąłeś do niewoli        90
Mego ducha. Doskonały
Jesteś rycerz! Na dwie bronie;
Moc masz i w ręku – i w łonie –
Twoim jeńcem jestem cały.
A ponieważ ty wzruszony        95
Litością, pytasz Hiszpanie:
Czemu ogień i żal słony,
Sypią mi z oczu perłami?
Uczynię tobie wyznanie,
I sercu ulżę ustami.        100
Nie dla tego że mnie boli
Serce, i skarzyć się pragnie; –
Bo nieszczęście do skarg mię nie nagnie...
Ale że to z twojéj woli,
Ażebym ci się poskarzył...        105
Wiedz, że jestem urodzony
Synowcem Króla Fezkiego,
A zowią mnie Mulej Chekke;
Królewska krew płynie we mnie.
I serce mi wielkie grzeje.        110
Bowiem ród mój uświetnili
Różni Basze, Belerbeje.
A rodziłem się w tym roku
Gdyście wy Gelwy tracili;
I ze smutnego wyroku,        115
Matce kosztowałem życie;
Smętne fortuny igrzysko!
Gelwańskie, krwi pełne pole,
Było mi pierwszą kołyską.
A odtąd... ciągłe niedole,        120
Nieszczęścia mnie ciągle gonią,
I pokoju ciągle bronią.
Albowiem, kiedym do Fezu
Przybył, dziecko, z moim stryjem;
Przyjechała tam dziewica,        125
I w bliskim domu, przez ścianę
Stanęła, i odtąd serce
Zostało w niej rozkochane,

I do śmierci tak zostanie.
Ach! bo ta miłość, Hiszpanie!        130
W zawiązkach swoich tak drobna,
Zaczęta w dzieciach tak tkliwie;
Taka zda się niepodobna
(Gdy sobie serce tłómaczy)
Ani się skończyć szczęśliwie,        135
Ani się skończyć inaczéj;
Ani się mogąca dźwignąć,
Ani zerwać, ni ostygnąć...
Z tą miłością wychowani
Rośliśmy, Panie, oboje.        140
I dziś zarówno nas rani
Ta miłość, w serc naszych dwoje;
Ciskając razy nieomylne,
Na serce słabe i silne...
Ach... z mojém tak uczyniła        145
Jako woda z marmurami;
W które ciągle bije łzami;
I tak będzie ciagle biła,
Ciągle biła, aż je strawi,
I w marmurze ślad zostawi;        150
Tak łzy me nowe i nowe
Na serce pięknéj spadały;
Aż serce twarde, ze skały,
Serce jéj dyamentowe,
Na które sto razy spadły;        155
Przegryzły na wskróś i zjadły...
Ach, i nie moje to cnoty,
Że teraz serc naszych dwoje,
Są, jakoby dwa powoje,
Wzajemnemi wite sploty.        160
W tym stanie, przeżyłem lata,
Zapomniawszy prawie świata.
Rozpływając się w jéj wdziękach,
W pierwszej miłości jutrzenkach;
Pijąc pierwsze tajemnicze        165
Troski i pierwsze słodycze: –
Gdy oto, w nieszczęsnéj chwili,
Rozstałem się z nią na czas krótki;

I stąd idą moje smutki,
Stąd płynie mój żal ogromny;        170
Bo ją z drugim zaręczyli,
Kiedym ja był nieprzytomny.
Teraz powiedz, czym szaleniec
Że klnę fortunie bogini?
Tamten jest wolny – jam jeniec!        175
Jam jest daleko – on przy niej!

DON FERNAND.

Szlachetny Maurytańczyku,
Dobrze mi smutki wykładasz.
Jeśli tak kochasz – jak gadasz?
Tak cierpisz? – jak w serca krzyku        180
Słychać gdy boleść malujesz;
Jeśli tak z ognia usychasz?
Ach! i tak tęsknisz? jak wzdychasz;
Ach! i tak wzdychasz? jak czujesz;
Widzę że wiernie miłujesz.        185
Więc honorowi nie skłamię,
Wodzu Maurytańskich galer.
Idź, i powiedz swojéj damie,
Że Portugalski kawaler
Przysłał cię za niewolnika.        190
A ją ci daję za Pana.
A jeśli obligowana,
(Bo to dziewice serce łechce)
Skarby swoje poodmyka,
I płacić za ciebie mi zechce?        195
Ten okup weź Maurze młody,
Bo będzie wielki jak sądzę;
Zmień na miłości pieniądze,
I miéj z niego wieczyste dochody,
A teraz jedź mi szczęśliwie,        200
Oto koń twój własny wraca.
Ja wiem że kto kocha tkliwie
Temu czas płynie leniwie;
Więc ci czasu, Arabie, ukraca
Moja miłość; a ty się nie zmuszaj,        205
Siadaj na koń rycerzu, i ruszaj.

MULEJ.

Słów mi teraz nie staje w potrzebie.
Ale wdzięczność ma inne oznaki.
Wiem że daru przyjęciem pochlebię.
Lecz mi powiedz, proszę, ktoś ty taki?        210

DON FERNAND.

Portugalczyk i szlachcic – nie więcéj.

MULEJ.

Pokazałeś to czynem i słowy.
Bądź co bądź, w grunt nie siałeś jałowy.
Twój niewolnik.

DON FERNAND.

Ujeżdżaj co prędzej,
Koń twój czeka.

MULEJ.

Więc otwierasz mi szranki?        215
Więc chcesz aby serce w niewolniku
Uderzyło znów przy sercu kochanki?

(Siada na koń za sceną.)
DON FERNAND.

Tak, zaprawdę, szlachetnym być trzeba.

MULEJ (Z poza sceny, z konia.)

Héj szlachetny mój Portugalczyku!

DON FERNAND.

Co mi powiesz?

MULEJ.

Gdy pozwolą mi nieba        220
To ci kiedyś za dar taki odpłacę.

DON FERNAND.

Bądź szczęśliwy !

MULEJ.

Teraz ja się bogacę...
Ale dar twój, Panie, nie padł w wodę.
I na końcu, na ziemi odbierze

Swoje żniwo, i swoją nagrodę.        225
Mój hiszpanie, niech Allach cię strzeże.

(Odjeżdża.)
DON FERNAND.

Jeśli Allach Bogiem, niech cię broni.
Lecz cóż to za tentent koni,
Co to za trąby i krzyki
Którym powietrze przyklasło?        230
Tam, z drugiéj strony kotły słychać Marsa hasło.
Ha! mój brat Henryk.

Wchodzi DON HENRYK.
DON HENRYK.

Gdzie jesteś Fernandzie?
Dawno cię szukam.

DON FERNAND.

Cóż tam za nowiny?

DON HENRYK.

Bracie, Fezanie idą i Murzyni
Budząc te echa; Tarudant z wojskami        235
Królowi Fezu przybył dla odsieczy.
A król podparty z Maurytańczykami
Zrobił wycieczkę, bije nam na czoło;
Kiedy Tarudant nam odwrotu przeczy.
Zewsząd straszliwe nieprzyjaciół koło        240
W swoje żelazne objęło nas wieńce.
Oblężający my i oblężeńce.
Z tej ciemnéj chmury co się na nas toczy
Błyskawicami bici w same oczy,
Zmięszani – Cóż nam Fernandzie zostało?        245
Powiedz, co czynić?

DON FERNAND.

Co? umierać z chwałą.
Niech nacierają ci oba aljanci,
My na śmieré idźmy jako wojownicy,
Jako dwaj Mistrze, jako dwaj infanci,
A choćby tylko jak Portugalczycy.        250
Idźmy i krzyczmy hasło dwóch zakonów
Ave i Chrystus... hasło nasze stare;

I stańmy oba na czele szwadronów,
I umierajmy mój bracie za wiarę.

Wchodzi DON ŻUAN.
DON ŻUAN.

Złe lądowanie jest wszystkiemu winą.        255

DON FERNAND.

Nie czas się teraz zatrudniać przyczyną
Złego... gdy zewsząd wróg i krew i jęki...
Do poratunku trzeba użyć ręki
Przeciwko siłom Tangieru i Fezu.
Za mną! – W twe Imię Przenajświętszy Jezu!        260
Za mną!

Wychodzą wszyscy, z drugiéj zaś strony na pustą scenę wchodzi BRYTASZ.
BRYTASZ.

Otóż i śmierć! otóż i sztuka !
Pięknie ten rycerz swojém hasłem puka
W bramy niebieskie; klucze przenajświętsze
Pewnie otworzą mu te wielkie gmachy,
Gdzie święty mieszka aż na siodmém piętrze.        265
Co do mnie, czuję nieśmiertelne strachy,
Które mi sercem jak djably szamocą.
Rozmyślam na co my tutaj i poco?
A z rozmyślania to wynika mego
Że odtąd mam się już za umarłego.        270

Pada na ziemię i udaje zabitego. Wchodzi DON HENRYK w pojedynku z MAUREM.
MAUR.

Kto się broni tak uparty?
Szabla moja, piorun żywy,
Który spada aż ze sfery czwartéj.

DON HENRYK. (Depcąc Brytasza.)

Choć co krok, ja nieszczęśliwy
Chrześcijańskie depcę ciała;        275
Reka moja nie omdlała,
Nie straciłem mocy w duchu.
Jeśli ja piorun? ty trup. – Ty piorun? ja skała.

(Wychodzą z Maurem bijąc się.)
BRYTASZ.

I prawda że mnie dobrze nadeptał po brzuchu.

Wchodzi DON ŻUAN w pojedynku z Mulejem.
MULEJ

O! Rycerzu, twoje męstwo        280
Nie widzi, że słabo walczę;
Że chciałbym ci dać zwycięstwo.

DON ŻUAN.

Co mi powiadasz zuchwalcze?
Nie przyjmuję takich danin.
Broń się. –

(Depce Brytasza.)

O straszliwa męka!        285
Gdzie nadepcę i spojrzę na trupa, Chrześcijanin!

(Wychodzą bijąc się.)
BRYTASZ.

Nadeptał mnie, lecz o mnie niechaj się nie lęka.
A gdyby lżéj mnie deptal, to byłby rozumny.

Wchodzi DON FERNAND cofając się przed nacierającym KRÓLEM Fezu.
KRÓL.

Portugalczyku dumny
Oddaj mi twoją szpadę;        290
Pod strażą cię zostawię,
I rekę na sercu kładę
Że obejdę się łaskawie;
Choć twojego miecza znaki
Na piersi rozdartéj noszę.        295
Powiedz, mężny. ktoś ty taki?

DON FERNAND.

Nie dam ei mego nazwiska
Ani szpady o śmierć proszę.

Wchodzi DON ŻUAN i ciałem swojém zakrywa Fernanda.
DON ZUAN (do Króla.)

Ten miecz, o panie, co w twém ręku błyska,
Już okręcon koło głowy;        300

Przez tę pierś chyba dostanie,
Jak przez mur dyamentowy,
Mego xięcia

(Do Fernanda.)

O! mój Panie !
O mój xiąże krzep się w sobie.
Teraz, teraz ja przy tobie        305
Aż do śmierci.

KRÓL.

Stój, co słyszę?
Xięcia Fernanda oglądam?
Większego łupu nie żądam.
I ten wielki dzień zapiszę
Pomiędzy najszczęśliwszemi. –        310
Zatrzymać ludu zagładę.
A ty – królowi téj ziemi
Fernandesie, oddaj szpadę.

Wchodzi MULEJ.
MULEJ (Na stronie.)

Co widzę? o! biada jemu!

DON FERNAND (Oddając szpadę.)

Królowi tylko samemu        315
Oddaję ten oręż święty,
Nie chcąc jak desperat ginąć.

BRYTASZ (Wstając.)

Jak widzę próżne wykręty!
Z łańcuchem nie można się minąć.

Wchodzi DON HENRYK.
DON HENRYK.

Ach! co widzę? brat mój wzięty!...        320

DON FERNAND.

Patrzaj, ale boleści nie wydawaj głosem.
Bo to, mój miły bracie, zwycięstwo nad losem,
Jeśli go człek wolny umie
Upokorzyć i poddać pod jarzmo swéj dumie.

KRÓL.

Tak Henryku, twój brat się dostał do niewoli...        325
A choć mogę, i słuszność mi sądzę pozwoli,
Abym go na śmierć skazał; serce mam ruszone.
Bom tu przyszedł na własnéj korony obronę;
A los, który mię panem niespodzianym robi
Waszéj krwi, więcéj waszą niewolą ozdobi.        330
Więc owszem; z ciągła myślą o tym niewolniku
Powracaj do ojczyzny, i powiedz Henryku
Duartowi królowi, że temu poruczę
Więźnia, co mi przywiezie złote Ceuty klucze;
Nie inaczéj. A teraz, jako moja własność,        335
Do Fezu ze mną raczy twa Xiążęca Jasność.

DON FERNAND.

Jako u mojéj sfery słońcem idę wszędzie.

MULEJ.

Ach! serce moje smutek dwojaki posiędzie,
W miłości i w przyjaźni mając swe powody.

DON FERNAND.

Henryku, ja zostaję tu pełen pogody;        340
Na zło i dobro... wytrwam jak ludzie niezłomni.
Jedź i proś brata niechaj o mnie się upomni
Jako Pan Chrześcijański.

DON HENRYK.

On się zobowiąże...

DON FERNAND (Przerywając mówi z powagą.)

Niech się upomni jako Chrześcijański Xiąże...
Jak katolik.

DON HENRYK.

Takim ja mój bracie powrócę.        345

DON FERNAND.

Teraz pozwól, że w twoje objęcia się rzucę,
I uściskam, bracie mój Henryku kochany!

DON HENRYK.

Ty wzięty, a mnie kładziesz na szyje kajdany?

DON FERNAND.

Bywaj zdrów Don Żuanie.

DON ŻUAN.

Żywot mój bez celu...
Ja tu, z tobą.

DON FERNAND.

Więc zostań ze mną przyjacielu.        350

DON HENRYK.

O dzień pełny nieszczęścia!

DON FERNAND.

Wszyscy bądźcie zdrowi!
Jedź Henryku... i powiesz odemnie królowi...
Nie, nie nie mów... Słowom to powierzać daremnie,
Ot, tylko te lzy moje zanieś mu odemnie.

(Rozchodzą się Don Fernand z Maurami, Don Henryk ku brzegowi morskiemu.)


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Pedro Calderón de la Barca i tłumacza: Juliusz Słowacki.