Książę Niezłomny (Calderón, tłum. Słowacki, 1894)/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Pedro Calderón de la Barca
Tytuł Xiąże Niezłomny
Pochodzenie Dzieła Juliusza Słowackiego tom IV
Redaktor Henryk Biegeleisen
Wydawca Księgarnia Polska
Data wyd. 1894
Druk Drukarnia i litografia Pillera i Spółki
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Juliusz Słowacki
Tytuł orygin. El Conde constante
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 

Cały tom IV
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
XIĄŻE NIEZŁOMNY.
(Z Calderona de la Barca.)
TRAGEDJA WE TRZECH CZĘŚCIACH.
DZIEŃ PIERWSZY.

Ogród nad morzem w Maurytanii. NIEWOLNICY pracują, Wchodzi ZARA, służebna królewny Fezu.
ZARA.

Zaśpiewajcie niewolnicy.
Moja Pani, śród łazienki,
W perłowéj igra miednicy
Jak łabędzie bałamutne:
I prosi was o piosenki,        5
Ale tęskne — ale smutne.

PIERWSZY NIEWOLNIK.

Czyliż naszych brzęk kajdanów?
Czyliż pieśni niewolników
Rozweselić mogą Panów?

ZARA.

Ona lubi śpiew słowików        10
Kiedy się po laurach gubi,
I piosenki wasze lubi.
Zaśpiewajcie, Fenix słucha.

NIEWOLNIK.

Nasza pierś boleścią głucha.
Ach najgorsze przeznaczenie!        15
I najgorsze to cierpienie
Śpiewać kiedy serce boli!
Śpiewać temu co w niewoli.
Trzeba na to być ptaszkami
Bez rozumu.

ZARA.

Czyż wy sami        20
Nie śpiewacie bez rozkazu?

NIEWOLNIK.

Każda boleść chce wyrazu
Kiedy w sercu jéj za ciasno.
I my tłumim boleść własną,
Gdy nas z kajdan pieśń unosi.        25

ZARA.

Zaśpiewajcie Fenix prosi.

NIEWOLNICY (Śpiewając.)

Czas jest Panem tego świata,
Czas jest Panem i mąk duszy;
Czegoż srogi czas nie skruszy
Nad grobami gdy przelata!        30

ZARA.

Dosyć pieśni, Fenixana
Już umyta i ubrana,
Sama schodzi do ogrodu,
Użyć porannego chłodu.
Niech sie każdy kwiatek lęka        35
Że pięknością go zagasi;
Bo wychodzi jak jutrzenka.

Wchodzi FENIXANA, córka króla Fezu i niewolnice jéj ESTRELLA, ROZA i SELINA.
ESTRELLA (Do Fenixany.)

Wstałaś piękna?

ZARA.

Wdzięk twój krasi
Cały ogród, oko pali.
Niech się jutrzenka nie chwali        40
Że ten ogród nie ciemnieje;
Bo nie ona światło leje;
Bo ogród ten, pośród gmachów,
Nie od drzew nabrał zapachów,
Nie od róż nabral rubinów,        45

Białości, nie od jaśminów
Lecz od ciebie.

FENIXANA (Do Estrelli.)

Daj zwierciadło.

ESTRELLA.

Nie dziw piękna żeś ciekawa
Téj płci, na którą nie padło
Żadnéj plamki.

FENIXANA.

Głosi sława        50
Że ja piękna, że ja miła.
Gdyby to i prawda była
Cóż mi potém? kiedy źle mi!
Nie wesoło na téj ziemi!

SELINA.

Cóż ci jest?

FENIXANA.

Co jest? Selino        55
Ach gdybym ja to sama zgadła!
Gdyby mi to od zwierciadła
Powiedziano! – ach dziewczyno
Wnet bym sama boleść własną
Nakarmiła do przesytu;        60
I widziała w sercu jasno.
Ale teraz, w mgle przedświtu,
Czuję tylko że mnie kruszy
Jakiś smutek i tęsknota:
I że to jest męka duszy,        65
Meka duszy i zgryzota,
Gdy w uczuciach się tych miota,
Których czuciem czuć nie może.

ZARA.

Jeśli cię, Pani, nie bawią
Te ogrody w barw ubiorze:        70
Gdzie wiośnie posągi stawią
Róże, w poplątanych czołach,

Na jaśminowych kościołach:
Obróć twe oczy na morze;
Kędy dla twojéj tęsknoty,        75
Płynie wóz ze słońca złoty.

ROZA.

Gdy taki zachód zobaczy
Na morza ognistém łonie,
Ten cały ogród w rospaczy,
I melancholjach utonie,        80
I zawoła idąc w cień:
Ach! jakże krótki był dzień!

FENIXANA

Ani się tém rozwesele,
Ani tém żądań ukorzę;
Że moje smutki podzielę,        85
Pomiędzy ziemią i morze.
Że pójdę z myślami w tan,
I sprzęgę te oba światy;
Z pianami równając kwiaty,
Kwiaty równając do pijan.        90
Bo ogród, kiedy zazdrośny
Spojrzy na fale szalone,
Chciałby tak płynąć jak one:
I zaraz zefir miłośny
Dwa razy miłośniéj dysze;        95
I szaleniéj rozkochany,
Z gałęzi które kołysze
Czyni kwiatów oceany.
A morze, gdy się zasmuci,
Spojrzawszy na te ogrody;        100
Wnet ucisza szklanne wody,
Z fal wysokich pianę zrzuci:
I drugim prawom poddane
Równe zdobywa uroki;
Z szmaragdów mając zatoki,        105
Z błękitów piersi ulane.
I tak, tu kwiatowy łan.

I ogród pełen szkarłatów
Wydaje się morzem kwiatów:
Tam morze – ogrodem pijan. –        110
Ach! cóż to za smutek głęboki
Ten smutek co w sercu ma łoże?
Że nie dba na kwiatów uroki,
Na niebo, na ziemię i morze.

ZARA.

Wielki smutek twój! ach! i głęboki!        115

Wchodzi KRÓL FEZU, ojciec Fenixany, z minijaturą w ręku.
KRÓL.

Jeśli, moja Fenixano,
Na piękność i smutek chora,
Chcesz być zdrowszą dziś, niż wczora,
I zdrowszą niż byłaś rano:
Oto jest portret Infanta        120
Manrytanów, Tarudanta,
Który cię uleczy pewnie
Na długo. – Cóż to, tak blada? –
Infant u nóg twoich składa
Koronę, jako królewnie.        125
A ten portret choć nie gada
Za niego, u nas zagości.
Każda niema ambassada,
Ambassadą jest miłości.
Za Infantem najgoręcéj        130
Wstawiam się – bowiem mieć będę
Zięcia i dziesięć tysięcy
Przyprowadzonych uczników,
Z któremi Ceutę zdobędę.
Płoń się córko – tych płomyków        135
Miłośnych tobie pozwolę. –
Owszem – serce puść na wolę,
Niech kocha przyszłego Pana.

FENIXANA.

O Boże!

KRÓL.

Cóż tak zmięszana?

FENIXANA (Na stronie.)

Wyrokiem śmierci!

KRÓL.

Cóż, przecie?        140
Trwogi te łatwo ukoim.

FENIXANA

Jestem twe posłuszne dziecie.
Ty Ojcem... ty królem moim.

(Na stronie.)

Cóż mu powiem? – ach kochanku!
Muleju straciłeś żonę!        145
O! nieszczęśliwy poranku!
O! chwile nie w czas stracone!

(Głośno.)

Ojcze! pokora mnie łamie
Aż tu.

(Klęka.)

Aż do twych obówi.

(Na stronie.)

Dusza co to myśli — kłamie!        150
Kłamie głos, który to mówi!

KRÓL.

Weź portret.

FENIXANA. (Biorąc minijature.)

Ojciec przymusza?

(Na stronie.)

Ręce go biorą, nie dusza.

Wchodzi SELIM, Dozorca Niewolników.
SELIM.

Mulej, twój wódz, Królu Panie
Prosi cię o posłuchanie.        155
Z Fezańskiego morza wraca.

KRÓL.

Niech wejdzie.

Wchodzi MULEJ, Wódz galer Fezańskich.
MULEJ.

Gdzie zorza ozłaca
Tak wysokie Pańskie drogi;
Gdzie człowieka czeka z progi
Taka zorza, córka słońca:        160
Któż czoła nie rozpogodzi?
Nie uczyni z siebie gońca
Za którym pomyślność nie chodzi? —
Pozwól mi twéj ręki Pani.
Niechaj dar taki otrzymam        165
Jak najwierniejsi poddani,
Pełni serca i przymiotów:
Bo dla usług twych miecza się imam,
I dla usług twych zginąć jam gotów.

FENIXANA (Na stronie.)

Cóż mu powiem? o chwilo boleści!        170
Cóż mu powiem? — ach umrę z rospaczy!

(Głośno.)

O Muleju czy dobre są wieści?

MULEJ.

Czy są dobre, sam Król to zobaczy,
I osądzi – podług mnie, będą dobre.

KRÓL.

Cóż tam przecie?

MULEJ.

Lecz serce miéj chrobre,        175
I na wszystko o Panie odważne;
Bo czas ważny i wieści są ważne.

KRÓL.

Gadaj wszystko co wiesz, gadaj śmiało.
Kto ma duszę na wszystko wytrwałą,
Złe i dobre – z równą twarzą powita.        180
Siadaj córko. –

MULEJ.

Czyż mu wszystko obwieszczę?...

KRÓL.

Niech twarz złego nie będzie mi skryta.

MULEJ.

Trudno mówić – milczéć trudniej mi jeszcze.
Jakoś mi Panie polecił,
Wziąwszy tylko dwie galery,        185
Wypłynąłem z tego portu
Zwiedzić brzegi Barbaryjskie.
A jakoś chciał, bym podstąpił
Aż pod to miasto przesławne,
Przed wiekami zbudowane        190
U Herkulesowych słupów;
Ceudą u ludzi nazwane:
Które słowo: u Hebreów
I u Arabów znaczyło:
Piękność. – Jakoż miasto owe        195
I dzisiaj w piękność rozkwita;
A na hańbę naszéj wierze,
I na wstyd Mahometanom;
Na murach dziś portugalskie
Sztandary nosi i krzyże,        200
I przeciwko flotom naszym
Obrócone trzyma spiże,
I wieczny opór stanowi.
I wieczną skałę zakłada
Twych zwycięztw wielkiemu Nilowi;        205
A z Hiszpaniją aż przez morze gada. –
Pod to miasto podpłynąłem,
Abym obaczył rynsztunek,
I wierny ci zdał rachunek:
Ile wież z krzyżowém czołem        210
Grozi ci marnemi trwogi,
Ile w nim stoi załogi; –
Abym wypatrzył, jakiemi
Siłami weźmiesz je Panie,
Czy od morza, czy od ziemi,        215

Czy przez głód, czy szturmowanie. –
I wiem, że niebo ci chowa
To zwycięztwo i tę chwalę:
Abyś to miasto wspaniałe
Przywrócił do swéj korony –        220
Ale dzisiaj trwoga nowa,
Inna troska, z innéj strony
Czeka cię Panie: i siły
Na Ceutę przygotowane
Będą Tangieru broniły. –        225
A to wiem – bo fale śklane
Depcąc jednego poranku,
O téj godzinie gdy zorza
Wyziera nad szafir morza;
A na chmur ognistych wianku        230
Słońce swe rozwiesza włosy
Po różach i po jaśminach
Snieg i ogień udając i kłosy
Sypiące się na fale: – w bursztynach
Owéj zorzy, gościńcem odmętów,        235
Szła girlanda szarawa okrętów,
Niby stado tak nikłe, że z razu
Oczy moje powiedzieé nie śmiały,
Czy okręta to były czy skały. –
Bo jak na płutnach obrazu        240
Malarz, udawca natury,
Jedną kréską czyni góry.
Albo miasta, wielkie grody:
Tak i na błękitach wody
Gdy cień się ze światłem pomięsza.        245
Niebiosa do wód się nachylą:
Myśl różne straszydła wskrzesza,
I blaka, i oczy się mylą. –
Otóż z razu, myśl ciekawa
Obaczyła tylko tłum,        250
I parę i mgłę i szum;
Tak blisko przy nawie nawa,
I tak zdaleka płynęły. –
Potém – gdy niebios dotknęły
Najwyższemi żaglów pióry,        255

Pomyśleliśmy że chmury,
Chmury wielkie, czarne, chyże,
Co po niebie lotem gonią;
I deszcze poczną w szafirze,
A tu kryształy uronią. –        260
I tak długośmy mniemali.
Bo zdawała się tak wielka
Gromada ludzi – że z fali
Mórz, nie zostanie kropelka,
Kiedy ją w hełmy rozbiorą. –        265
Potém, statki z piany runem,
Jak potwora za potworą,
Kiedy ida za Neptunem,
I z pod skał ciągle wychodzą
Nowe i nowe straszydła. –        270
Nagle! – gdy podniosły skrzydła
Całe w słonecznych opalach,
I otrząsły je na falach;
Myśleliśmy że fale je rodzą. –
W tém bliżej – ujrzały wzroki        275
Wyraźniéj, już nie obłoki,
Już nie skrzydła, nie Trytony:
Ale jakieś Babiliony
Idące po złotéj ziemi
Z chorągwiami ognistemi. –        280
Wtenczas, spostrzegły i żebra
Okrętów, tłukące je wały,
Pod niemi, jak góry ze srebra,
Pod niemi z kryształu jak skały.
Wtenczas, poznawszy że flota        285
Tak wielka i tak przemożna:
Kazała rycerska cnota,
W niebezpieczeństwach ostrożna; –
(Bo i to w rycerzu waży
Gdy się dobrze ma na straży,)        290
Kazała mi, mówię, Panie,
Jako świadomszemu morza
Skryć się w tajemne przystanie,
Miedzy dwa skalne wydroża,
Gdziem bezpiecznie mógł stać z galerami.        295

Otóż ta flota, przed nami
Przepłynęła – nie spostrzegła.
A ja chcąc wiedzieć gdzie biegła?
Komu niosła miecz zagłady?
Wypłynąłem za nią w ślady,        300
I tu – Bogu memu chwała –
Spotkałem jeden z Armady
Okręt.
Wiadomo że cała
Flota, na morzu odkryta,
Była srogą burzą bita –        305
Otóż, jedna smętna nawa
Co większéj doznała szkody;
Potrzaskana i dziurawa,
Chwiejąca się, pełna wody,
Nie mogąca jéj wyzionąć;        310
Za każdym nowym bałwanem
Już, już – już zdająca się tonąć,
Stała na morzu. – O! Panie,
Choć ja jestem Maurytanem
Sądzę, że politowanie        315
W takiem nieszczęściu i stanie
Od Maurytan się należy? –
Przybiegłem jak sokoł bieży,
I stanąłem jéj przy boku. –
A ci rozbici – ach jaka        320
Chęć życia w ludziach! – gdy nagle
Ujrzeli mię jako ptaka,
Ze skrzydłami, ze skrą w oku:
Mimo bojaźń, – sznury, żagle,
Przemieniali na drabiny,        325
I szli w klatkę jak ptaszyny,
I sami łańcuchy brali –
A drudzy im uragali
Widząc schronionych bezpiecznie,
I drabiny tnąc toporem        330
Krzyczeli: że umrzeć z honorem
I wolnym – jest to żyć wiecznie –
I w morze rzucali ciała –
Portugalska próżna chwała!!!

Od jednego więc z tych wziętych        335
Wiem, że owe pawiljony
Wypłynęły aż z Lizbony,
I po falach idą wzdętych
Tu na Tangier; klnąc się Bogiem,
I rycerstwem, że Dej stary,        340
Tu, nad wieżyc swoich rogiem
Ujrzy te same sztandary
Co są w Ceucie, – los batallji
To pokaże że się mylą! –
Podług nich, Król Portugalji        345
Przed którym światy się chylą;
Którego zwycięska sława,
Sztandary swoje zatyka,
Aż tam, gdzie ziemi nie stawa,
Gdzie Rzymski orzeł lot traci:        350
Wysłał obu swoich braci
Fernandesa i Henryka;
Aby tu ich wiek ciekawy
Ujrzał obu w słońcach sławy;
I za wielkie nasze klęski        355
Przyklasnął, jako wiek klaszcze.
Fernand, to Mistrz Awiceński,
Henryk, to Mistrz Chrystusowy;
Oba noszą białe płaszcze,
Rządzą wielkie dwa zakony;        360
Jeden krzyż ma purpurowy.
Drugi wielki krzyż zielony;
Oba wiodą różnéj broni
Do czternastu aż tysięcy;
A niepłatnych jeszcze więcéj,        365
Co idą jak na popisy:
A do tysiąca aż koni
Poprzebieranych w tygrysy,
Na jednorożce przekutych –
Taka fantazja jest u tych        370
Hiszpanów!!!
Te więc szeregi
Depcą może nasze brzegi,
Albo już u lądu stoją.

Spieszmy, o Panie z obroną.
Weź miecz i okryj się zbroją.        375
Weź tę choragiew zieloną,
Podobna do gromów obłoka;
Choragiew naszego Proroka.
Niech ze mną straż idzie przednia.
I niech się sprawdzi nad niemi        380
Morabitów przepowiednia;
Że tu, w tych piaskach, w téj ziemi
Co nas nosi na swém łonie,
Jest grób Portugalskiéj koronie.
I niech widzą nasze oczy        385
Jak ta ćma czarnego sokoła
Przefarbuje nasze zioła,
I morze krwią na czerwień przebroczy.

KRÓL.

Muleju dość! nie mów daléj,
Bo mi żyły krwią wybryzną.        390
Bo dla serca co się pali,
Każde słowo jest trucizną.
Pomyślę, aby te franty,        395
Ci dumni, zostali w Afryce.
Pomyślę, by tu ciemnice
I grób znaleźli Infanty.
Muleju, weź nieco konnych,
Ruszaj zaraz na morz brzegi;
I broń aby te szeregi
Brzegów naszych nieobronnych        400
Nie wzięli bez krwi. Krew ci powie
Jak uczynić w tym razie należy;
I uczynisz jak czynili ojcowie.
Ja tym czasem zgromadzę rycerzy
A pośpiechu i sił nie poskąpię,        405
I po tobie krok w krok tam nastąpię.
I pokażę że dzień jeden zakończy
Krwawe nasze wiekowe turnieje;
Że mi Ceute do korony przyłączy,
A tu, Tangier krwią Hiszpańską obleje.        410

(Wychodzi.)
MULEJ.

O Fenixano! bliski czy daleki
Tak skarg już moje nauczyłem wargi,
Że zawsze one gotowe do skargi,
I śmierć je chyba zagłuszy na wieki.
A choć nie umiesz zazdrości ocenić,        415
Choć mię obwiniasz że uchybiam tobie;
Napróżno chciałbym wyrazy odmienić,
Bo zazdrość o słów nie myśli ozdobie.
Cóż to za portret? o! dziewczyno sroga!
Cóż to za portret reka twoja pieści?        420
Któż to jest? powiedz, kto to jest, na Boga! –
Ach nie powiadaj! dosyć już boleści...
Dość że go twoja biała ręka trzyma,
Że nim jak różą zerwaną kołysze.
Ach dosyć dla mnie, że widzę oczyma.        425
Niechaj przynajmniéj z twoich ust nie słyszę.

FENIXANA

Pozwoliłam ci abyś mnie miłował,
Nie pozwoliłam, abyś mnie obrażał.

MULEJ.

Jam już wyrazów prędkich pożałował,
Bom w żalu mówił i na styl nie zważał.        430
Ja wiem że mówić potrzeba inaczéj.
Ale któż myśli o słowach w rospaczy?
Milczéć? – ach miłość potrafi ogłuchnąć,
Milczéć. – Lecz zazdrość – ta musi wybuchnąć,
Musi wybuchnąć.        435

FENIXANA

Chociaż mi się zdaje
Żeś nie zasłużył bym się tłómaczyła;
Ponieważ różnych mam wymówek siła,
A mam ich wiele – najlepszą ci daję.

MULEJ.

Więc masz wymówkę?

FENIXANA

Mam.

MULEJ.

O! Bogu dzięki.

FENIXANA.

Ten portret z ojca mojego mam ręki.        440
A przysłał mi go...

MULEJ.

Kto?

FENIXANA.

Fezki królewic.

MULEJ.

W jakim zamiarze?

FENIXANA.

Fezki królewic.

FENIXANA.

Bo mój ojciec stary
Który się nie zna nic na sercu dziewic...

MULEJ.

Co?

FENIXANA.

Pretenduje, oraz ma zamiary
Te dwa królestwa Fezu i Tangleru...        445

MULEJ.

Dość! Ta wymówka jest podobna zeru...
Taką wymówkę dajesz? o! nie dzięki!
Nie dzięki tobie... Czy masz lepszą inną ?

FENIXANA.

Ale ten portret ja mam z ojca ręki,
I sądzę, żem jest zupełnie niewinną.        450

MULEJ.

Winnaś! – bo trzeba było... trzeba było...
Choćby ci ojciec zagrażał mogiłą
Portret odrzucić...

FENIXANA.

Jakąż dać przyczynę?

MULEJ.

Nie wiem... co skłamać.

FENIXANA.

Z kłamstwa ja nie słynę...
Cóż miałam czynić ?

MULEJ.

Co? — umrzeć, w potrzebie        455
Jabym to łatwo uczynił dla ciebie.

FENIXANA.

Przymus był wielki.

MULEJ.

Ach! serca zmienienie!...

FENIXANA.

Przymus i siła...

MULEJ.

Któż się podda sile?

FENIXANA.

Cóż więc być mogło?

MULEJ.

Moje oddalenie!
Ach oddalenie podobne mogile,        460
Które mnie w grobie ciemnym położyło.
A teraz jeszeze drugi raz odjadę.
A ty mię drugą nakryjesz mogiłą.

FENIXANA.

Otóż Muleju, dam ci jedną radę;
Abyś tu zaczął skarzyć się w Tangierze,        465
I aż do Fezu ciągnął to stękanie...

MULEJ.

Zaprawdę boleść moją tak rozszerzę,
Ze aż do Fezu za tobą dostanie.

FENIXANA.

A teraz bądź zdrów, jedź, bo już nie rano.
Przymus ci każe opuścić te mury.        470

MULEJ.

I odsyłasz mię? o! Fenixano?
I nie oddasz mi téj miniatury ?

FENIXANA.

Ach jak smutna to chwila... ach smutna
Miniatura ta na mnie spoziera!

(Wychodzi.)
MULEJ.

Więc ci z ręku ją wyrwę okrutna,        475
To co serce mi z piersi wydziera.

(Wychodzi.)

ZMIANA PIERWSZA.
Brzeg morski, słychać. wrzask i zgiełk wylądowania... Wchodzą ma scenę DON FERNAND i DON HENRYK, Infanci Portugalscy — DON ŻUAN COUTINIO i ŻOŁNIERZE.
DON FERNAND (Skacząc na ląd.)

Pierwszy o! piękna Afryko wyskoczę
Na twoje brzegi i nadepcę nogą.
A ty czuj jak cię moją stopą tłoczę,
A ty czuj Pana, i poddaj się z trwogą.

DON HENRYK.

Ja drugi skoczę na ląd.

(Wyskakuje i pada.)

O! mój Boże!        5
Aż tu ścigają za mną wróżby czarne?

DON FERNAND.

Nie, Don Henryku; wróżba nic nie może
Przeciw krzyżowi — strachy to są marne.
A że upadłeś? to ja tak tłómaczę,
Że ziemia, pana uczuwszy i Xięcia        10
Sama się jemu chciała dać w objęcia...

DON HENRYK.

Ziemia to pusta... Araby tułacze
Poszli w pustynie...

DON ŻUAN.

Tangier zawarł bramy.

DON FERNAND.

W mieście my naszych wrogów poszukamy.
Niech z harmat pierwéj wystrzelą na salwy.        15
Ty, Don Żuanie Coutinio z Miralwy
Idź i pod miasto podbiegnij zamknięte;
Ostrzeż, niech próźną nie draźni obroną
Ognia i miecza, bo gdy będzie wzięte
Domy się zwalą w krew, kościoły spłoną.        20

DON ŻUAN.

Wkrótce pod miejską ujrzycie mnie broną;
Choćby to miasto, na dymu ciemnicy,
Stało jak wulkan z krwi i z błyskawicy.

(Odchodzi.)
Wchodzi BRYTASZ, trefniś.
BRYTASZ.

Chwała Bogu! że przecie stoję o swéj sile
Na brzegu, kędy maje widzę i apryle;        25
A już nie te przeklęte bałwany i szkuty,
Kakatosy, maestry; gdzie człowiek ma buty
Ale chodzić nie może; gdzie od kul ucieka
To wpada w morze, kędy Pan ludożer czeka,
Jak to mówią u ludzi spadł z rynny pod wodę...        30
Dość morza — lubię lepszą na ziemi wygodę...

(Całuje ziemię.)

Kochana ziemio moja noś mię, ja człek lądu —
Radbym ostatecznego doczekać się sądu
Na ziemi, nie na morzu.

DON HENRYK (Do Fernanda.)

Co ty nań uważasz?

DON FERNAND.

A ty czemu się wróżby marnemi przerażasz?        35
Dla czego smętny stoisz, z rozwianemi włosy?

DON HENRYK.

Duch mój pełny przestrachu. Przeciwne nam losy.
Z Lizbony wyjeżdzając, gdy szeregi dzielne
Wsiadały, to ja strachy widziałem śmiertelne,
Zaledwo Barbaryjskich dotknęliśmy lądów,        40
Słońce, jak gdyby na dzień ostatecznych sądów,
W chmury krwawe zabiegło i w niebiosa wklęsło.
Ą morze ciemne, czarne, okrętami trzęsło,
I teraz gdy nań spojrzę, to kolor ma taki
Jak krew. Patrz na niebiosa, zewsząd czarne ptaki.        45
Patrz nad morzem... jakby z mgły posępne osoby.
Patrz na ziemię — zdaje się że wszędy są groby
W które za każdym krokiem człowiek błędny wpada.

DON FERNAND.

Moja miłość inaczéj to wszystko wykłada.
Że nam burza uniosła jeden okręt zbity?        50
To zwyczajny przypadek. — Że niebios błękity
Zaćmiły się i kolor wzięły szczerozłoty?
Poważny? to nie groźba ale cześć dla floty.
Że potwory za nami wyzierały z morza?
Że czarną chmurą ptaków migotała zorza?        55
To nie przeciw nam wróżba, lecz strach na Araby,
Wszakże tych ptaków nasze nie niosły koraby?
Nie ciągnęły za sobą? ale tu znachodzą?
Więc téj Arabskiéj ziemi owe wróżby szkodzą
Jeżeli są wróżbami. Maur niech patrzy na nie.        60
Ale my, mój Henryku, oba Chrześcijanie,
My, cośmy nie dla marnéj tu przyszli potegi,
Nie poto, aby nami zaczernione xięgi,
Po wielu wiekach, o nas do ludzi gadały...
My cośmy tu dla Boga i dla Jego chwały,        65
Abyśmy kościół jego szablami podparli;
Z tą wiedzą, że zarówno obabyśmy zmarli.
Choćbyśmy tylko szczęścia szukali jak drudzy.
Czegóż się boim Boga? wierni Jego słudzy!
Czemuż my się na wróżbach oparli nie na Nim?        70
My cośmy przyszli z naszéj krwi ofiarowaniem.

Wchodzi DON ŻUAN.

Ale cóż to od pola?...

DON ŻUAN.

Xiążeta,
Kiedym wasze wypełniał rozkazy;
Tam gdzie góra w luk zagięta
Łamie się w piętra dwa razy;        75
Usłyszałem, w strasznéj wrzawie,
Pod nieba strefą niebieską,
Zlatującą konnicę Fezką...
Zdawało się że żórawie,
Na Pigmeów w wielkim gniewie,        80
Szary klucz na niebie klecą...
Ziemia nie wie i wiatr nie wie,
Czy oni biegną, czy lecą.

DON FERNAND.

Idźmy powitać te wrogi.
Niech strzelce staną na czoło.        85
Siodłać konie, a wesoło!
Wdziać kolezugi – od głów do nogi
Zbroić się i stawać w szyku! –
O szczęśliwy dzień Henryku,
Zwycięztwo nam w ręce dane.        90

DON HENRYK.

Ja twój brat przy tobie stane,
Piersi także mam niezłomne,
O strasznych wróżbach zapomnę,
I pokażę że śnierć mię nie trwoży.

(Wychodzą i słychać odgłos walki.)
BRYTASZ (Sam.)

A ja tam gdzie śmierć się sroży        95
Nie pójdę... w każdym hazardzie
Ja stoje na arjergardzie,
I wulkan ze mnie wybucha. –

(Patrząc na walkę.)

Ach jaka tam zawierucha!
Jaki blask, jaki bój srogi!...        100
Niech się biją – a ja w nogi! –

(Ucieka.)
Wchodzą DON HENRYK I DON ŻUAN.
DON HENRYK.

Łatwo brać zwycięzkie laury.
Uciekają zbite Maury.

DON ŻUAN.

Pole całe pełne łupów,
Koni, mieczów, siodeł, trupów.        105

DON HENRYK.

Gdzie Don Fernand?

DON ŻUAN.

Z całą linią
Arabów, znika w obłoku.

DON HENRYK.

Chodźmy za nim Don Coutinio.

DON ŻUAN.

Zawsze obaczysz mię przy twoim boku.

(Wychodzą.)

ZMIANA DRUGA.
Pustynia. - Wchodzi na scenę DON FERNAND ze szpadą Muleja - i MULEJ rozbrojony, z tarczą tylko.
DON FERNAND.

Tu, na téj ogromnéj puszczy,
Co zdaje się grobem ludzi;
Gdzie krew z ciał pobitych pluszczy,
Koń leży i Pan się nie budzi:
Sam zostałeś, Maurze młody,        5
Nad pobitemi narody.
I twoje gdzieś orle źrzebie,
Przez pola pobiegło krwawe
Tocząc pianę i kurzawę,
Pod sobą, kurz, a pianę z siebie...        10
I oddało cię bez broni,

Łupem téj rycerskiéj dłoni.
Horyzont jak okiem objęty,
Podobien do jednéj trumny.
A twojém wzięciem dumny –        15
Więcej dumny, żeś ty wzięty,
Niż że te pola oblane
Są krwią, aż tam gdzie w błękit giną,
Tak, że oczy smętne tą ruiną,
I czerwienią tą jak obłąkane        20
Odwracają się, nie wiedząe gdzie patrzeć
Ostrzem wzroku znużonych promieni;
Aby ciagle na nieszczęścia nie patrzeć,
Aby ciagle nie widziały czerwieni.
Ja, gdym cię silnym ramieniem        25
Wziął, mężnego tak wojaka;
Wybrałem sobie rumaka,
Z próżném siodłem i strzemieniem;
Którego ojciec był burzą,
A matka była płomieniem;        30
Bo płomienie i wiatry mu służą,
Równe jemu robiąc rodowody.
A ja jeszcze powiem, że był z wody,
Taką szerść miał i rzadkie tak piegi;
I tę wodę przemienię na śniegi,        35
I znów powiem że wody był synem.
A co do prędkości – delfinem,
A co do krwawości – był smokiem,
Co do lotu – był mówię obłokiem,
Co do nozdrza – był szczerym rubinem,        40
A był orlem gdy puścił się lotem –
A gdy piersią uderzył – był grzmotem;
A pod dumnym szedł z dumą szlachecką,
A pod starcem, jak starzec poważnie,
A pod cichym, spokojnie jak dziecko,
A pod silnym, jak rycerz odważnie:        45
I na jego kark i siodło jego
Siadłem z tobą, jak z broni kolegą;
A on zda się, jak łódź, co się ślizga,
Pruł się piersią przez krwawe bałwany,        50
I gniotł pole, co krwią naszą bryzga.

Ale czy to jego wnętrzne rany?
Czy ta myśl? zwyciężonych tak bliska:
Że kark jego zwyciężca uciska;
Czy nad tobą może zlitowany?        55
Gdy pomyślał: że obu nas wiedzie,
Obu włożył na kark swój niechętny:
„A ten Hiszpan taki wesół gdzieś jedzie!
A ten Arab jedzie taki smętny!”
Ach i może ta myśl nie pozbyta        60
że Ojczyznę zdradza mnnie unosząc?
Padł, oczyma litości nas prosząc,
I załamał się na cztery kopyta
I dech oddał.
I powiedz mi teraz
Czemuś taki smutny, przyjacielu;        65
Gdy się zwracam, a obracam się nieraz;
Choć mi taisz twą boleść Arabie,
Widzę jasno żeś pełny trosk wielu.
I podobnyś jest żelaznéj sztabie
I téj stali co zgięta odskoczy –        70
Lecz ból, wulkan, przez usta i oczy
Ciągle z ciebie jak ogień wybucha:
Niepodobna! by takiego ducha
Marna boleść poddała swéj woli?
Abyś cierpiał tak na téj niewoli        75
Ty co wolnośé przedałeś tak drogo?
Inna jakaś być musi przyczyna?
Jeśli troski podzielić się mogą
Jeśli sądzisz żem na to zasłużył?
Mów, o! Maurze, dla trosk to jedyna        80
Prawie ulga – a jam serca nie zużył,
I obaczę, widząc ranę twoją,
Czy ta rana jest z tych co się goją.

MULEJ.

Widać żeś równie szlachetny
Jak odważny, mój Hiszpanie.        85
Równie mieczem jak językiem,
Umiesz czynić zwyciężonych.
Miecza twego niewolnikiem

Było ciało, co nie boli...
Teraz wziąłeś do niewoli        90
Mego ducha. Doskonały
Jesteś rycerz! Na dwie bronie;
Moc masz i w ręku – i w łonie –
Twoim jeńcem jestem cały.
A ponieważ ty wzruszony        95
Litością, pytasz Hiszpanie:
Czemu ogień i żal słony,
Sypią mi z oczu perłami?
Uczynię tobie wyznanie,
I sercu ulżę ustami.        100
Nie dla tego że mnie boli
Serce, i skarzyć się pragnie; –
Bo nieszczęście do skarg mię nie nagnie...
Ale że to z twojéj woli,
Ażebym ci się poskarzył...        105
Wiedz, że jestem urodzony
Synowcem Króla Fezkiego,
A zowią mnie Mulej Chekke;
Królewska krew płynie we mnie.
I serce mi wielkie grzeje.        110
Bowiem ród mój uświetnili
Różni Basze, Belerbeje.
A rodziłem się w tym roku
Gdyście wy Gelwy tracili;
I ze smutnego wyroku,        115
Matce kosztowałem życie;
Smętne fortuny igrzysko!
Gelwańskie, krwi pełne pole,
Było mi pierwszą kołyską.
A odtąd... ciągłe niedole,        120
Nieszczęścia mnie ciągle gonią,
I pokoju ciągle bronią.
Albowiem, kiedym do Fezu
Przybył, dziecko, z moim stryjem;
Przyjechała tam dziewica,        125
I w bliskim domu, przez ścianę
Stanęła, i odtąd serce
Zostało w niej rozkochane,

I do śmierci tak zostanie.
Ach! bo ta miłość, Hiszpanie!        130
W zawiązkach swoich tak drobna,
Zaczęta w dzieciach tak tkliwie;
Taka zda się niepodobna
(Gdy sobie serce tłómaczy)
Ani się skończyć szczęśliwie,        135
Ani się skończyć inaczéj;
Ani się mogąca dźwignąć,
Ani zerwać, ni ostygnąć...
Z tą miłością wychowani
Rośliśmy, Panie, oboje.        140
I dziś zarówno nas rani
Ta miłość, w serc naszych dwoje;
Ciskając razy nieomylne,
Na serce słabe i silne...
Ach... z mojém tak uczyniła        145
Jako woda z marmurami;
W które ciągle bije łzami;
I tak będzie ciagle biła,
Ciągle biła, aż je strawi,
I w marmurze ślad zostawi;        150
Tak łzy me nowe i nowe
Na serce pięknéj spadały;
Aż serce twarde, ze skały,
Serce jéj dyamentowe,
Na które sto razy spadły;        155
Przegryzły na wskróś i zjadły...
Ach, i nie moje to cnoty,
Że teraz serc naszych dwoje,
Są, jakoby dwa powoje,
Wzajemnemi wite sploty.        160
W tym stanie, przeżyłem lata,
Zapomniawszy prawie świata.
Rozpływając się w jéj wdziękach,
W pierwszej miłości jutrzenkach;
Pijąc pierwsze tajemnicze        165
Troski i pierwsze słodycze: –
Gdy oto, w nieszczęsnéj chwili,
Rozstałem się z nią na czas krótki;

I stąd idą moje smutki,
Stąd płynie mój żal ogromny;        170
Bo ją z drugim zaręczyli,
Kiedym ja był nieprzytomny.
Teraz powiedz, czym szaleniec
Że klnę fortunie bogini?
Tamten jest wolny – jam jeniec!        175
Jam jest daleko – on przy niej!

DON FERNAND.

Szlachetny Maurytańczyku,
Dobrze mi smutki wykładasz.
Jeśli tak kochasz – jak gadasz?
Tak cierpisz? – jak w serca krzyku        180
Słychać gdy boleść malujesz;
Jeśli tak z ognia usychasz?
Ach! i tak tęsknisz? jak wzdychasz;
Ach! i tak wzdychasz? jak czujesz;
Widzę że wiernie miłujesz.        185
Więc honorowi nie skłamię,
Wodzu Maurytańskich galer.
Idź, i powiedz swojéj damie,
Że Portugalski kawaler
Przysłał cię za niewolnika.        190
A ją ci daję za Pana.
A jeśli obligowana,
(Bo to dziewice serce łechce)
Skarby swoje poodmyka,
I płacić za ciebie mi zechce?        195
Ten okup weź Maurze młody,
Bo będzie wielki jak sądzę;
Zmień na miłości pieniądze,
I miéj z niego wieczyste dochody,
A teraz jedź mi szczęśliwie,        200
Oto koń twój własny wraca.
Ja wiem że kto kocha tkliwie
Temu czas płynie leniwie;
Więc ci czasu, Arabie, ukraca
Moja miłość; a ty się nie zmuszaj,        205
Siadaj na koń rycerzu, i ruszaj.

MULEJ.

Słów mi teraz nie staje w potrzebie.
Ale wdzięczność ma inne oznaki.
Wiem że daru przyjęciem pochlebię.
Lecz mi powiedz, proszę, ktoś ty taki?        210

DON FERNAND.

Portugalczyk i szlachcic – nie więcéj.

MULEJ.

Pokazałeś to czynem i słowy.
Bądź co bądź, w grunt nie siałeś jałowy.
Twój niewolnik.

DON FERNAND.

Ujeżdżaj co prędzej,
Koń twój czeka.

MULEJ.

Więc otwierasz mi szranki?        215
Więc chcesz aby serce w niewolniku
Uderzyło znów przy sercu kochanki?

(Siada na koń za sceną.)
DON FERNAND.

Tak, zaprawdę, szlachetnym być trzeba.

MULEJ (Z poza sceny, z konia.)

Héj szlachetny mój Portugalczyku!

DON FERNAND.

Co mi powiesz?

MULEJ.

Gdy pozwolą mi nieba        220
To ci kiedyś za dar taki odpłacę.

DON FERNAND.

Bądź szczęśliwy !

MULEJ.

Teraz ja się bogacę...
Ale dar twój, Panie, nie padł w wodę.
I na końcu, na ziemi odbierze

Swoje żniwo, i swoją nagrodę.        225
Mój hiszpanie, niech Allach cię strzeże.

(Odjeżdża.)
DON FERNAND.

Jeśli Allach Bogiem, niech cię broni.
Lecz cóż to za tentent koni,
Co to za trąby i krzyki
Którym powietrze przyklasło?        230
Tam, z drugiéj strony kotły słychać Marsa hasło.
Ha! mój brat Henryk.

Wchodzi DON HENRYK.
DON HENRYK.

Gdzie jesteś Fernandzie?
Dawno cię szukam.

DON FERNAND.

Cóż tam za nowiny?

DON HENRYK.

Bracie, Fezanie idą i Murzyni
Budząc te echa; Tarudant z wojskami        235
Królowi Fezu przybył dla odsieczy.
A król podparty z Maurytańczykami
Zrobił wycieczkę, bije nam na czoło;
Kiedy Tarudant nam odwrotu przeczy.
Zewsząd straszliwe nieprzyjaciół koło        240
W swoje żelazne objęło nas wieńce.
Oblężający my i oblężeńce.
Z tej ciemnéj chmury co się na nas toczy
Błyskawicami bici w same oczy,
Zmięszani – Cóż nam Fernandzie zostało?        245
Powiedz, co czynić?

DON FERNAND.

Co? umierać z chwałą.
Niech nacierają ci oba aljanci,
My na śmieré idźmy jako wojownicy,
Jako dwaj Mistrze, jako dwaj infanci,
A choćby tylko jak Portugalczycy.        250
Idźmy i krzyczmy hasło dwóch zakonów
Ave i Chrystus... hasło nasze stare;

I stańmy oba na czele szwadronów,
I umierajmy mój bracie za wiarę.

Wchodzi DON ŻUAN.
DON ŻUAN.

Złe lądowanie jest wszystkiemu winą.        255

DON FERNAND.

Nie czas się teraz zatrudniać przyczyną
Złego... gdy zewsząd wróg i krew i jęki...
Do poratunku trzeba użyć ręki
Przeciwko siłom Tangieru i Fezu.
Za mną! – W twe Imię Przenajświętszy Jezu!        260
Za mną!

Wychodzą wszyscy, z drugiéj zaś strony na pustą scenę wchodzi BRYTASZ.
BRYTASZ.

Otóż i śmierć! otóż i sztuka !
Pięknie ten rycerz swojém hasłem puka
W bramy niebieskie; klucze przenajświętsze
Pewnie otworzą mu te wielkie gmachy,
Gdzie święty mieszka aż na siodmém piętrze.        265
Co do mnie, czuję nieśmiertelne strachy,
Które mi sercem jak djably szamocą.
Rozmyślam na co my tutaj i poco?
A z rozmyślania to wynika mego
Że odtąd mam się już za umarłego.        270

Pada na ziemię i udaje zabitego. Wchodzi DON HENRYK w pojedynku z MAUREM.
MAUR.

Kto się broni tak uparty?
Szabla moja, piorun żywy,
Który spada aż ze sfery czwartéj.

DON HENRYK. (Depcąc Brytasza.)

Choć co krok, ja nieszczęśliwy
Chrześcijańskie depcę ciała;        275
Reka moja nie omdlała,
Nie straciłem mocy w duchu.
Jeśli ja piorun? ty trup. – Ty piorun? ja skała.

(Wychodzą z Maurem bijąc się.)
BRYTASZ.

I prawda że mnie dobrze nadeptał po brzuchu.

Wchodzi DON ŻUAN w pojedynku z Mulejem.
MULEJ

O! Rycerzu, twoje męstwo        280
Nie widzi, że słabo walczę;
Że chciałbym ci dać zwycięstwo.

DON ŻUAN.

Co mi powiadasz zuchwalcze?
Nie przyjmuję takich danin.
Broń się. –

(Depce Brytasza.)

O straszliwa męka!        285
Gdzie nadepcę i spojrzę na trupa, Chrześcijanin!

(Wychodzą bijąc się.)
BRYTASZ.

Nadeptał mnie, lecz o mnie niechaj się nie lęka.
A gdyby lżéj mnie deptal, to byłby rozumny.

Wchodzi DON FERNAND cofając się przed nacierającym KRÓLEM Fezu.
KRÓL.

Portugalczyku dumny
Oddaj mi twoją szpadę;        290
Pod strażą cię zostawię,
I rekę na sercu kładę
Że obejdę się łaskawie;
Choć twojego miecza znaki
Na piersi rozdartéj noszę.        295
Powiedz, mężny. ktoś ty taki?

DON FERNAND.

Nie dam ei mego nazwiska
Ani szpady o śmierć proszę.

Wchodzi DON ŻUAN i ciałem swojém zakrywa Fernanda.
DON ZUAN (do Króla.)

Ten miecz, o panie, co w twém ręku błyska,
Już okręcon koło głowy;        300

Przez tę pierś chyba dostanie,
Jak przez mur dyamentowy,
Mego xięcia

(Do Fernanda.)

O! mój Panie !
O mój xiąże krzep się w sobie.
Teraz, teraz ja przy tobie        305
Aż do śmierci.

KRÓL.

Stój, co słyszę?
Xięcia Fernanda oglądam?
Większego łupu nie żądam.
I ten wielki dzień zapiszę
Pomiędzy najszczęśliwszemi. –        310
Zatrzymać ludu zagładę.
A ty – królowi téj ziemi
Fernandesie, oddaj szpadę.

Wchodzi MULEJ.
MULEJ (Na stronie.)

Co widzę? o! biada jemu!

DON FERNAND (Oddając szpadę.)

Królowi tylko samemu        315
Oddaję ten oręż święty,
Nie chcąc jak desperat ginąć.

BRYTASZ (Wstając.)

Jak widzę próżne wykręty!
Z łańcuchem nie można się minąć.

Wchodzi DON HENRYK.
DON HENRYK.

Ach! co widzę? brat mój wzięty!...        320

DON FERNAND.

Patrzaj, ale boleści nie wydawaj głosem.
Bo to, mój miły bracie, zwycięstwo nad losem,
Jeśli go człek wolny umie
Upokorzyć i poddać pod jarzmo swéj dumie.

KRÓL.

Tak Henryku, twój brat się dostał do niewoli...        325
A choć mogę, i słuszność mi sądzę pozwoli,
Abym go na śmierć skazał; serce mam ruszone.
Bom tu przyszedł na własnéj korony obronę;
A los, który mię panem niespodzianym robi
Waszéj krwi, więcéj waszą niewolą ozdobi.        330
Więc owszem; z ciągła myślą o tym niewolniku
Powracaj do ojczyzny, i powiedz Henryku
Duartowi królowi, że temu poruczę
Więźnia, co mi przywiezie złote Ceuty klucze;
Nie inaczéj. A teraz, jako moja własność,        335
Do Fezu ze mną raczy twa Xiążęca Jasność.

DON FERNAND.

Jako u mojéj sfery słońcem idę wszędzie.

MULEJ.

Ach! serce moje smutek dwojaki posiędzie,
W miłości i w przyjaźni mając swe powody.

DON FERNAND.

Henryku, ja zostaję tu pełen pogody;        340
Na zło i dobro... wytrwam jak ludzie niezłomni.
Jedź i proś brata niechaj o mnie się upomni
Jako Pan Chrześcijański.

DON HENRYK.

On się zobowiąże...

DON FERNAND (Przerywając mówi z powagą.)

Niech się upomni jako Chrześcijański Xiąże...
Jak katolik.

DON HENRYK.

Takim ja mój bracie powrócę.        345

DON FERNAND.

Teraz pozwól, że w twoje objęcia się rzucę,
I uściskam, bracie mój Henryku kochany!

DON HENRYK.

Ty wzięty, a mnie kładziesz na szyje kajdany?

DON FERNAND.

Bywaj zdrów Don Żuanie.

DON ŻUAN.

Żywot mój bez celu...
Ja tu, z tobą.

DON FERNAND.

Więc zostań ze mną przyjacielu.        350

DON HENRYK.

O dzień pełny nieszczęścia!

DON FERNAND.

Wszyscy bądźcie zdrowi!
Jedź Henryku... i powiesz odemnie królowi...
Nie, nie nie mów... Słowom to powierzać daremnie,
Ot, tylko te lzy moje zanieś mu odemnie.

(Rozchodzą się Don Fernand z Maurami, Don Henryk ku brzegowi morskiemu.)

DZIEŃ DRUGI.

Ogród Króla – Na ganku pokazuje się FENIXANA.
FENIXANA.

Zara! Estrella! Roza! – Cóż
Nikogo nie ma oprócz róż?

MULEJ wychodzi z poza wzgórza.
MULEJ.

Piękna w wołaniach imie zmień,
Ja ci odpowiem lutni słodka!
I oko twoje mnie napotka,        5
Boś ty jest słońce, ja twój cień.
Za tobą chodzę nakształt chmur;
I słysząc echo twego głosu,
Wołanie twoje, zszedłem z gór. –
Co dumasz?

FENIXANA.

Ach! z mojego losu        10
Girlandy sobie czarne plotę.
W górach, gdzie jedno pochlebne,
Wolne, nie wdzięczne i srebrne,
I słodkie i szepczące tęsknotę
Źródło ma tajemną grotę;        15
I stamtąd strumieniem bieży
Kwiaty łąkom malujące;
Pochlebne – bo szepce coś łące
A własnym słowom nie wierzy;
Niestałe źródło i zwodne,        20
Bo chociaż szemrze – pogodne;

Wolne – bo otwarcie gada
Gdy głos zefirom poruczy;
Szalone – bo ze skał spada,
A słodkie – bo w trawach mruczy,        25
A głośne – bo słyszane zdaleka,
A niewdzięczne – bo ucieka.
Tam, przy tém źródle, zmęczona
Ściganiem za jedną sarną,
Z melancholją moją czarną        30
Ległam... a góry téj strona
Pokryta, nakształt płomyków,
Krzyczącą jaśnią gwoździków,
Jakoby falą karminów,
I szmaragdami jaśminów        35
Błyszczała. – Ledwo z tęsknotą
Smętnym się oddałam dumom,
I samotnym źródła szumom,
I wielkiej ciszy: – gdy oto
Szmer usłyszałam za sobą:        40
Przelękła, skoczyłam z trawy,
I twarz w twarz, z ciemną osobą,
Z duchem kobiecéj postawy,
Z czarną spotkałam się marą.
Z Afrykanką suchą, starą,        45
W lachmanach, z pochyłym grzbietem;
Z cieniem człowieczéj postaci,
I z cienia tego szkieletem
Zeszłam się. Zda się pień drzewa,
Co korę spruchniałą traci,        50
I bursztynem się oblewa.
Gdy czarne myśli naraisz,
Czarne wróżby ci przychodzą;
I straszą i sercu szkodzą,
Nim się do nich przyzwyczaisz.        55
Gdy mię wzięła ta szalona
Za rękę, szatańskie plemie!
Myślałam że wrosłam w ziemię,
Że byłam drzewem jak ona...
W oczach mi czarno i dymno...        60
Od jéj rąk szło we mnie zimno;

I broniłam się daremnie,
Od niej strach przechodził we mnie...
A jéj głosy oblakane,
Pełne uragań bezczelnych,        65
I jadów pełne śmiertelnych,
Ciche, zaledwie szeptane,
W sercu się odbiły głucho,
Tak jak węże, lazły w ucho.
„Nieszczęśliwa niewiasto!“ wrzasła;        70
„Nieszczęśliwa! śmierci będziesz łupem!
Proś, by piękność ta twoja zagasła,
Wprzód nim zmarłych zostanie okupem.
Tak... ta piękność twoja będzie ceną,
kupiony towar będzie trupem“.        75
To wyrzekła – a ja taką sceną
Zatrwożona i dotad lękliwa,
Pół umarła, a jeszcze pół żywa;
Ach i lepiej bym cała umarła!
Niżby ta wróżba straszliwa        80
Wiedźmie téj wydarta z gardła
Była prawdą, nim wejdę w mogiłę,
Nim te oczy blask niebios utracą. –
Ach! więc ciało ludzkie? ciało zgniłe!
Oszacują i mną żywą zapłacą?        85

(Wychodzi.)
MULEJ.

Porzuć piękna te rospacze,
Ja ci te sny, pełne trwogi,
Jedynie przez mój los srogi
Rozwiążę i wytłómaczę.
Tarudanta masz być żoną?        90
A jeśli go nie pokonam..
(Ach na samą tę myśl konam!)
To pewnie, że moje łono
Na dwoje mieczem rozkroi,
Nim go twa miłość napoi...        95
Więc zawsze widzę z daleka
Jak mi los okrutny grozi;
Za mnie, martwego człowieka.

On cię dostal i uwozi:
I tak – o! moja Syreno!        100
Przyszłość, wróżbę sprawdzoną zobaczy;
Bo ty mego trupa będziesz ceną,
Bo z miłości skonam i z rospaczy.

Ustępuje na stronę. Wchodzi DON FERNAND, bez broni ale w Xiążęcym ubiorze... NIEWOLNICY pracujący w ogrodzie zbiegają się ku niemu.
PIERWSZY NIEWOLNIK.

W tym ogrodzie, kopiąc grzędy,
Skorośmy tylko postrzegli        105
Panie, że przechodzisz tędy:
Wszyscyśmy oto przybiegli
U nóg twoich się położyć.

DRUGI NIEWOLNIK.

Bog nam pozwolił tej pociechy dożyć!
I tę nam ulgę w nędzy dał jedyną!        110

PIERWSZY NIEWOLNIK.

Tyś jest litośny! bo lzy twoje plyną,
Ty niewolników litujesz się męce.

DON FERNAND.

Bracia! podajcie mi ręce.
Bóg, co widzi ludzkie duchy,
On wié, że temi rękami        115
Chciałbym zdjąć wasze łańcuchy;
Ale nie mogę. – Bóg z wami! –
Pracujcie cicho i skromnie
A częściéj o Nim niż o mnie
Pamiętajcie. – Smętna chwila! –        120
Ale też miejcie nadzieję,
Bo zło, gdy nad miarę przeleje
To się często na dobre przesila.
Pomnąc, że i w ostatecznym
Razie, odwaga pomoże.        125
Idźcie i z losem koniecznym,
Sercami nie bądźcie w sporze.
Uwaga ta, niech was czyni
Odważnemi, na fortuny upiora:
Bo to dziwna na świeci Bogini!        130

Trup z niéj dziś – a kwiat był wczora...
To się może znów jutro zaśmieje.
O! Boże! Cóż dawać rady!
Kiedy ten tłum taki blady,
I smętny... takie łzy leje!        135
Trzeba te nauki schować
Aż ich serca jęk nie zgłuszy. –
Chciałbym was czém udarować;
Ale nie mam nic przy duszy,
Przebaczcie mi przyjaciele!        140
Nadzieją się z wami dzielę.
Bo sądzę, że nam z ojczyzny
Co pewnie tam o nas pamięta,
Przybędą wkrótce okręta,
Zgoją cierpienia i blizny:        145
Wtenczas – co ja mam na świecie,
To będzie moje i wasze:
Wszystkich! rękami opaszę!
Wszyscy ze mną pojedziecie! –
Teraz, idźcie już biedacy,        150
Srogo bardzo spracowani;
Idźcie znów do waszéj pracy.
I bądźcie Panom poddani.

PIERWSZY NIEWOLNIK.

Twoje zdrowie, Panie nasz,
Nieszczęsnym nam dodaje sił.        155

DRUGI NIEWOLNIK.

Bogdaj ty setne lata żył!
Bóg ciebie weź pod swoją straż!

(Niewolnicy odchodzą.)
DON FERNAND.

Duch mój został pełny mąk,
I w smętném dumaniu stoi:
Żeście wy od moich rąk        160
Biedni, tak odeszli z niczém!
Biedni! biedni bracia moi! –
Któż nad sercem niewolniczém
Ulituje się prócz Boga?

Mulej wychodzi z ukrycia, gdzie patrzał na poprzednią scenę.
MULEJ.

Tu byłem. I żałość sroga        165
Zdjęła mnie... i z uwielbieniem
Patrzałem, z jaką miłością
Traktowałeś niewolniki.

DON FERNAND.

Zaprawdę, żem przejęty litością
I przejęty był cierpieniem,        170
Patrząc na te męczenniki,
Które Pan do taczek pędza...
I uczyła mię ich nędza,
Jak znosić więzy haniebne,
I los swój dźwigać biednemu: –        175
Kto wie? – może mnie samemu
Wkrótce to będzie potrzebne.

MULEJ.

Co Wasza Jasność powiada?!

DON FERNAND.

Co? – kto się Infantem rodził,
A dziś Pan nim obcy władnie:        180
Niech wie, że los często spada,
I spadł już i jeszcze spadnie.
W Infanctwo mię już ugodził:
A kto wie – może niżéj pokłoni?...
Dzień za dniem nieszczęsny goni,        185
I płacz z płaczem w łańcuch wiąże.

DON FERNAND.

Nie mniejszy mój ból o! Xiąże,
Chociaż innego rodzaju.
Bo Wasza Jasność do kraju,
Jak sądzę, wkrótce powróci...        190
Ale to, co mnie tu smuci
Ratunku znaleść nie może;.
Troska moja bezimienna.
Fortuna jak xiężyc zmienna.

DON FERNAND.

Gość jestem na waszym dworze;        195
I twój los mię serdecznie obchodzi

A tyś mi nie dał nowiny?
Jak się tam tobie powodzi
Z sercem téj cudnéj dziewczyny?

MULEJ.

Łaski byly na mnie zlane.        200
Ale wielką tajemnicą
Usta przypieczętowane,
I tą pieczęcią zamknięte....
Lecz przyjaźń ma prawa święte,
Więc z jakam winien różnicą,        205
Tym dwóm, a równym potęgom,
Obojgu serca przysięgom:
Powiem, mową nieudolną,
Ile mi powiedzieć wolno.
I com ci winien istotnie. –        210
Miłość ma cierpi samotnie,
I bogata jest i biedna:
Bo jak Fenix na świecie jest jedna,
I nie ma podobnéj sobie.
Miłość moja jest na probie;        215
Bo dla oka, myśli, duszy,
Fenix jest skrą wyobraźni; –
Fenix, powodem katuszy
Dla czucia, miłości, bojaźni.
Fenix nadzieję mi niszczy        220
Gdy wątpię i czuję trwogę –
Lecz gdy się na duchu wzmogę,
Fenix mi nadzieją błyszczy.
Fenix, moją wieczną troską!
Fenix, moją iskrą Boską! –        225
Tak méj przysięgi nie łamiąc,
Przyjaźni fałszu nie zadam:
Bo o Fenixie ci gadam,
I nie milcząc i nie kłamiąc.

DON FERNAND.

Więc ci powiem bez ogródki,        230
Otwarcie – żeś nie wart litości;
Bo Fenixem są twe smutki,
I Fenixem ty jesteś miłości. –

Lecz mój ból, miły kolego,
Mój smutek – to co innego...        235
Ludzie go pojmą nie jedni
Bo to jest smutek powszedni,
I wielu już tak cierpiało

Wchodzi KRÓL Fezu.
KRÓL

Xiąże, oto za tą skałą,
I tam, za temi parowy,        240
Kazałem przyrządzić łowy.
Nim słońce swój wieniec spali
Pośród peréł i korali,
Strzelce zaskoczą z przeciwka,
I tygrysa nam napędzą.        245
Dla Xięcia to będzie rozrywka.

DON FERNAND.

Panie, twe ręce nie szczędzą
Ciągłych łask. Utrudzasz głowę,
Zawsze wynajdując nowe
Rozrywki, rozrywkom bliźnie; –        250
Jeśli tak zwykłeś pan dziki
Traktować twe niewolniki?
To zapomną o Ojczyźnie! –

KRÓL.

Więźniom takim jak ty Panie
Którzy Panów swoich szczycą,        255
Takiem winien traktowanie.

Wchodzi DON ŻUAN.
DON ŻUAN.

Panie, idź i spójrz strzelnicą
Na morze, a mówię szczerze,
Ujrzysz najpiękniejsze zwierze,
W którém się i dzikość szczera,        260
I ludzka maluje sztuka.
Jedna Chrześcijańska galera
Do drzwi tego portu stuka.
A taka piękna i wolna,
Choć cała czarna i smolna;        265

Że nam pojąć niepodobna
Patrząc, na tego sokoła;
Jak ona razem wesoła,
I w wesołości żałobna?
Wszyscy tam wysoko stańcie,        270
Portugalski herb ujrzycie.
Żaloba ta po Infancie
Prędko nam pociechę zlegnie;
Bo z jéj lotu po błękicie
Widać że po niego biegnie.        275

DON FERNAND.

Przyjacielu, Don Żuanie
Omyli cię ta rachuba.
Zły to znak, to jéj ubranie,
I ta żaloba jéj gruba
Oj byliby oni biali        280
Gdyby po mnie przyjechali!

Wchodzi DON HENRYK z pargaminem w ręku, w grubéj żałobie ubrany – ze świtą.
DON HENRYK.

Rąk mi pozwól Tangierski mocarzu.

KRÓL.

W szczęsny czas wasza jasność przybywa...

DON FERNAND (Do Żuana.)

Don Żuanie... już na cmentarzu...

KRÓL (Na stronie.)

Ceuta, moja! –

DON HENRYK.

Niech mi wasza Mościwa        285
Łaska, brata uściskać pozwoli.

DON FERNAND (Ściskając brata.)

Mój Henryku – czemu téj niedoli
Znak na tobie? i twarz taka blada?
Dość! – Twa postać mi to sama powiada.
Słów nie trzeba, bo mówią twe oczy. –        290

Nie płacz bracie, ja wiem co cię boli,
Ja wiem co ci serce tłoczy.
Masz mi donieść że zostanę w niewoli?
Ha! to dobrze, ja tego żądam.
Nie potrzebnie cię w żałobie oglądam;        295
Mogłeś przyjść tu wesoło i w bieli,
I mnie mógłeś uścisnąć weseléj,
I ucztować na każdym popasie.
Jak się ma brat mój miły i król mój?
Nic nie słucham, aż powiesz, jak ma się        300
Brat i Pan mój...

DON HENRYK.

O! bracie – ach ból mój
Bez wyrazów... ach ty nie wiesz co czuję...
Niech raz tylko poselstwo sprawuję,
A ty bracie, co mi towarzyszysz
Sercem w mowie, raz me słowa usłyszysz,        305
I dość będzie jednego słuchania!

(Do Króla Fezu.)

Panie, chociaż na tej górze.
Gdzieś przybył dla polowania;
Nie w stolicy twojéj murze:
Podaruj mnie swą uwagą,        310
A tego jeńca wolnością.
Kiedy wielką nawałnością,
Kiedy wielką fal przewagą
Bici, na morskich rozruchach,
Utraciliśmy armadę:        315
Gdy Infant został w łańcuchach;
Gdy te wieści, jędze blade
Rozkołysane przez dzwony,
Przyleciały do Lizbony
Z wiatrem, co po morzu dyszał;        320
Kiedy król o nich usłyszał:
To bez żadnéj prawie skargi,
Wpadł w melancholje serdeczne,
A z melancholji w letargi,
A z letargów we sny wieczne.        325
I zwłoki jego dziś leżą,

Płacze go ciżba nabożna;
A ludzie patrząc dziś wierzą
Że z boleści umrzeć można. –
Niebieska mu świeci chwała!        330

DON FERNAND.

Tyle brata kosztowała
Moja niewola!

KRÓL.

Wié Alla
Ile mię ta śmierć zasmuca.

DON HENRYK.

Otóż król co swiat porzuca,
W swym testamencie pozwala,        335
Owszem, każe daé fortece
Ceuty, za Infanta osobę...
A ja przywdziawszy żałobę,
Od króla Alfonsa lecę,
Jako od dziedzica tronu,        340
Którego jeszcze nie znacie....
Oto, z tym aktem...

DON FERNAND (Wyrywając pargamin.)

Stój bracie!
Słowa te pełne pokłonu,
Nie tylko że nie są godne
Krwi królewskiéj i wyrodne,        345
Nie godne są ust Infanta;
Nie godne mistrza zakonu,
Od którego wiara czeka
Wsparcia i wiecznego zelanta: –
Lecz nie godne są człowieka,        350
I nie godne barbarzyńca
Co nigdy o Chrystusie nie słyszał...
że mój brat (niech mu Bóg świeci)
Włożył ją do testamentu
Te klauzę – to tylko na to,        355
Aby u ludzi wiedziano
Że brat dba o swego brata; –

Nie na to, aby czytano
I tlómaczono to słownie...
Jeśli rzekł: oddajcie Ceutę! –        360
To ma się znaczyć, że trzeba
Powolnie, albo gwałtownie,
Z pomocą ludzi i nieba
Upomnieć się o Infanta.
Jakżeby król katolicki?        365
Jak on, wierny, sprawiedliwy?
Taki król jak on? – nie żywy,
Na swój proch, oddany laurom,
Kładł taką okropną plamę,
By Ceutę oddawać Maurom,        370
Te Ceutę – miasto te same
Gdzie on pierwszy, zdjęty żarem,
W imie Przenajświętsze Pańskie,
Ze szpadą i ze sztandarem
Przyskoczył i Chrześcijańskie        375
Chorągwie zatknął na wieżach.
A teraz byłożby czynem.
Godnym téj sławy w rycerzach?
By miasto – które wyznało
Że Chrystus jest Boga synem;        380
Kościoły pozakładało
Gdzie się Imie Jego święci
Pośród serdecznych płomyków,
I meka się ma na pamięci...
Aby kościoły już stare,        385
Przez ludzi, przez katolików, –
Przez ludzi, co mają wiarę
I tego Boga wyznają,
Przez ludzi, co serca mają!
Przez nas?! przez Portugalczyków!        390
Były?!... Aby te kościoły,
Które złoconemi czoły
Podpierają mleczne pasy,
Jak naszéj wiary Atlasy;
I na krzyż złoty pobożny,        395
Wieszają słońca czerwone:
Aby przez xiężyc dwórożny

Były na niebie zaćmione
Jęcząc tak jak męczennice!
Więc że teraz te kaplice        400
Opuścilibyśmy tajnie?
Oddawszy na stodoły i stajnie?
Albo, czego ten Maur łaknie,
Na Mahometa meszkity? –
Gdy to mówię – tchu mi braknie!        405
Gdy myślę – stoję jak wryty;
Język mi w ustach kościeje,
Włosy wstają, pot się leje,
I drży całe moje ciało!
Bo choć to nieraz bywało        410
Że jaka stajnia uboga
Ugościła Pana Boga.
I dała mu sen w swoim żłobie —
Lecz meszkity?! Boże Panie!
Ach toby na naszym grobie        415
Napisano: tu Chrześcjanie,
Przewrotnym podobni Panom,
Wygnali Boga z kościołów,
Boga i Jego Aniołów,
I oddali je szatanom!        420
I byłożby sprawiedliwie?
Azebyśmy Boże gmachy
Gdzie my stoim jak szyldwachy,
Mając cały świat pod nami
W zatrwożeniu i podziwie;        425
Teraz otwierali sami,
Wpuszczając tam nasze wrogi?
Ażeby ten lud ubogi,
Chrześcijański a gorący:
Z miasta wychodził płaczący,        430
Z dobytkiem, z całą rodziną:
A my, na te łzy co płyną
Patrzalibyśmy gnąc szpady?
Aby osadnik, nie rady
Zmieniał wiarę dla majątku?        435
Aby tam Arab, dzieciątku
Urodzonemu bez winy,

Wlewał fałsz trupa z Medyny,
Za młodu kalać zaczynał,
Do swojéj wiary naginał,        440
Do swych zapędzał namiotów
Do swego zamykał płota? –
Więc dla jednego żywota
Tyle Chrześcjańskich żywotów!
Tyle łez wylanych z powiek! –        445
Cóż ja? czym więcéj niż człowiek?
Cóż mię równa z ludzi likiem? –
Czy to że byłem Infantem? –
Więc oto nie Infant ze mnie,
Oto jestem niewolnikiem;        450
Już nie korony brylantem:
Gotów jak drudzy nikczemnie
Żyć i tu Pana bogacić.
I któż wam każe tak płacić
Za niewolnika? –Niech płaci        455
Niewolnik ciałem i gardłem.
Bo kto swoją wolność straci,
Ten, mówię, ludziom umiera.
Więc ja dawno już umarłem.
Któż mię dziś z trumny wydziera?
Któż chowa na większe czyny?        460
Daj! – niech dre te pargaminy!
Niech drę na świstki tę kartę,
Niech drę na kawałki gadu –
I jeszcze je zjem już podarte,        465
Aby nie zostało śladu.

(Drze pargaminy i kawałki połyka.)

A teraz Królu, i Panie
Rozkazuj mi, panuj srogo,
Jak chcesz... Niewolnik zostanie
Którego kupić nie mogą.        470
Każ niech mię łańcuchy strzegą,
Niech robią na rękach blizny:
Cierpliwością cię nasycę.
Henryku! wróć do Ojczyzny
I mów: żeś mie tu w Afryce        475

Zostawił pogrzebanego.
Bo ja z żywota mojego
Taką rzecz pokorną zrobię:
Jakbym na prawde był w grobie,
Wspomnienia ludzi nie warty,        480
Z oczu ludzkich i z myśli już starty. –
Chrześcjanie! Xiąże Fernand już skończył!
Losom swoim on jeszcze nie sprostał,
Lecz co do was, czas służby już wybył. –
Maury! oto niewolnik wam został. –        485
Niewolnicy! brat jeden wam przybył.
Aby nędzę z niedolą połączył,
I łzy swoje połączył z waszemi.
Wy niebiosa! oto człowiek na ziemi
Panu swemu kościoły zakłada.        490
Założone podpiera na skale.
Morza morza! do fal waszych pada
Jedna łza co powiększy wam fale;
A wy góry! oto człowiek pospołu
Ze zwierzęty do jaskiń ucieka;        495
Wichry! wichry! oto nędzarz was z dołu
Westchnieniami zaklina i wścieka;
A ty ziemio! oto garstke popiołu
Rzuca tobie i zewłok człowieka
Co z robaków twoich włoży laury...        500
A to wszystko by ten król i te Maury,
I ten Infant i ziemi gdzieś końce,
Chrześcijanie i xiężye i słońce,
I niebiosa i ziemia i chmury,
I zwierzęta i morza i góry;        505
I kto jeszcze na powietrzu przytomny
A pieczęć żywota nosi
Tu widzieli: — jak xiąże niezłomny,
Wiarę swoją przeświętą podnosi,
W obronie praw Bożych stawa,        510
I przed Maurami wyznawa
Jego Przenajświętsze Imie.
A choébym w działowym dymie,
Śród mieczów i ludzkich grotów,
Bronił od ludzkiéj obrazy        515

Nie wymówionych przymiotów
Téj, co poczęła bez zmazy:
A miał w sobie sto żywotów?
Oddałbym żywot sto razy!

KRÓL.

Twardy, niewdzięczny człowieku?        520
Także mi za łaski moje
Odpłacasz?... Jak śmiesz robaku,
Tego mi wlaśnie odmawiać
Czego najwięcej żądałem?
W państwie eię tak traktowałem        525
Jako brata, jako syna;
Nie czułeś prawie niewoli.
Lecz teraz przyszła godzina
Że cię twój łańcuch zaboli,
I los cię ukole srogi.        530
Tu więźniu! z duszą robaczą!
Tu sam! niech wszyscy zobaczą
Jak ty mi całujesz nogi...

(Fernand klęka mu do nóg.)
DON HENRYK.

O! nieszczęście!

MULEJ.

O! cierpienie!

DON ŻUAN.

Boże! co za poniżenie!        535

KRÓL.

Do mnie twe należy ciało.

DON FERNAND (Wstając.)

Tak zaprawdę, ale mało
Mało to ci mocy doda,
Panować nad kościami mojemi:
Bo ta ziemia, to gospoda        540
W ogromnéj naszéj podróży:
I na to wyskoczył z ziemi

Człowiek, by się z losem kłócił;
I na końcu każdéj burzy,
Znowu do ziemi powrócił.        545
Więc żeś mi kazał pochyłą
Twarzą paść tu gdzie proch leży!
Za to ci wdzięczność należy,
Bo mię oswajasz z mogiłą.

KRÓL.

Ponieważ jesteś w niewoli        550
Za tem więc idzie z porządku,
Że nie możesz mieć majątku,
Ni pieniędzy, ani roli.
Więc ponieważ ciebie trwoga
Może zmusić... lub bicz Pana? —        555
Czemu mi Ceuta nie zdana?

DON FERNAND.

Bo nie moja jest Ceuta, lecz Boga.

KRÓL.

Nie jest że to pierwsze prawo
że niewolnik Pana słucha?

DON FERNAND.

Nie przeciwko prawom ducha        560
Ma niewolnik słuchać pana.
To nie pies nęcony strawą.
Ale uchrystusowana
Natura, z woli przymiotem,
Która służy... grzech ją maże.        565

KRÓL.

Podły jeńcze, zabić każę.
Dam ci śmierć...

DON FERNAND.

Śmierć jest żywotem.

KRÓL.

Więc życiem ciebie obdarzę
Ale takiém że się zlękniesz

I sam śmierci będziesz chciwy.        570
Bo jam srogi.

DON FERNAND.

Ja cierpliwy.

KRÓL.

Obaczémy – zaraz zmiękniesz.
Héj...

Wchodzi SELIM dozorca niewolników.
SELIM.

Co Panie?

KRÓL.

.
W mgnieniu oka
Wziąć go, niech mi stóp nie plami,
I porównać go z jeńcami.        575
Niech jego postać wysoka
Ugnie się pod równą nędzą;
Niechaj go do łazień pędzą,
Niech moich koni dogląda,
Dać mu w ręce taczki, grabie;        580
A zdjąć te jasne jedwabie
I ubrać w szarak ubogi;
Dać chleba, gdy jeść zażąda;
Spleśniałą wodę niech pije.
Łańcuch mu włożyć na szyję,        585
Łańcuchami okuć nogi.
W mazamorach bez podłogi,
Na wilgoei niechaj lega.
Niech jego orszak służebny
Tym samym prawom podlega        590
Co on.

DON HENRYK.

O! wyrok haniebny !

MULEJ.

O! żałości!

DON ŻUAN.

O! rospaczy!

KRÓL.

Zobaczy ten jeniec! zobaczy!
Czy mi jego duma sprzeczna,
I cierpliwość, na téj probie        595
Wytrwa.

DON FERNAND.

Wierz mi, wytrwa tobie,
Bo ta cierpliwość jest wieczna.

(Wychodzi za dozorcą niewolników.)
KRÓL.

Henryku, a co do ciebie,
To ci powrotu nie bronię.
Wracaj i powiedz w Lizbonie        600
Niech się w popiołach zagrzebie,
Bo stracon ratunek wszelki;
Bo jéj Infant, jéj Mistrz wielki
Został tu – czyści mi konie.
Niech mu z ratunkiem przychodzą.        605

DON HENRYK.

O przyjdą! klnę się przed światem
Że przyjdą pod Boga wodzą.
A że ja tu z moim bratem
Nie został, choć serce boli?
To dla tego królu Fezki,        610
Że przyjdę, jak syn królewski,
Uwolnić brata z niewoli.

(Wychodzi ze świtą.)
KRÓL.

Czyń co ci rozum poradzi.

(Wychodzi.)
MULEJ.

A teraz nic mi nie wadzi
Ażebym się Fernandowi        615
Z długu wdzięczności uiścił.

(Wychodzi.)

ZMIANA PIERWSZA.
Inna strona ogrodu, zdala pracują niewolnicy i widać Fezn mury. Wchodzi DON FERNAND w niewolnika siermiędze i SELIM.
SELIM.

Król każe i to stanowi
Abyś tutaj ogród czyścił.
Posłuszny więc bądź królowi,
I schyl do pracy ramiona.

DON FERNAND.

Cierpliwość moja, srogość królewską pokona.        5

(Wychodzi z Selimem.)
PIERWSZY NIEWOLNIK (Zbliża się śpiewając.)

Oj na Tangier wysłał król –
Jaki ból! jaki ból!
Na podbicie wysłał świata
Don Fernanda, swego brata,
Posłał król! posłał król!        10
Aby zawojował Fez; –
Ile łez! ile łez!
Don Fernanda wysłał król –
Ile łez jaki ból.

DON FERNAND wchodzi i zdala słucha téj piosenki...
DON FERNAND.

Już z historji mojéj jest piosenka.        15
Już ją słyszę żałośnie śpiewaną.
Smętny jestem, i serce mi pęka.
Duszę jakby mam zaturbowaną
I zlęknioną...

PIERWSZY NIEWOLNIK (Nie poznając Xięcia.)

Co ci jest niewolniku?
Czy ty nie wiesz że wolność mieć mamy?        20
Infant wraca i wszyscy wracamy;
A tu na tym mogilniku
Nie zostanie z nas żaden! z nas żaden!

DON FERNAND (Na stronie.)

O! jak prędko tę nadzieję stracicie !

PIERWSZY NIEWOLNIK.

Przynieś bracie wody na ten gradyn        25
Polać kwiaty.

DON FERNAND.

O! wodę prosicie? –
O jak dobrze! jak dobrze! że do mnie,
Który z wami smętne życie wiodę,
Udajecie się bracia po wodę.
Bo zaprawdę – że choć cierpię niezłomnie;        30
Jakiś robak, tu, serce mi toczy,
Pełne serce, i łez pełne mam oczy.

(Bierze wiadra na plecy i wychodzi.)
NIEWOLNIK.

Nam do łaźni iść teraz wypada,
Gdzie już poszli wszyscy niewolnicy.

Wchodzi DON ŻUAN, szukając oczyma Xięcia między niewolnikami.
DON ŻUAN.

Szukajmy czy ta gromada        35
Gdzie mego Xięcia nie mieści?
Może go ci robotnicy
Widzieli? – szukam go wszędzie.
Przy nim i mniéj mi boleści,
I siły w sercu przybędzie. –        40
Bracia, powiedźcie mi proszę
Czyście tu gdzie nie widzieli
Noszącego kwiatów kosze
Xięcia Fernanda?

PIERWSZY NIEWOLNIK.

Nie bracie.

DON ŻUAN (Na stronie.)

Pomóżcie święci anieli!        45
Bo łez utrzymać nie mogę.

PIERWSZY NIEWOLNIK.

W łażni go pewnie spotkacie.
Pokażemy tobie droge
Do tej gorącéj piekielni.

DON FERNAND wchodzi z wiadrami na plecach.
DON FERNAND (Patrząc w niebo.)

Czy się nie zlękniecie śmiertelni        50
Widząc w takiém pohańbienin
I mizerji Infanta korony?
Mistrza Avis? czy w zastanowieniu
Czas nie stanie jak stają zegary!!

DON ŻUAN.

O mój Panie! jaki ty zbiedniony!?        55
O mój Panie! w jakiém ty odzieniu!
O! mój xiąże do jakiéj ty mary
Już podobny? jak żal cię już strawił!!

DON FERNAND.

W imie Ojca! – wielkiś smutek mi sprawił
Tém odkryciem, drogi Don Żuanie.        60
Ja się chciałem tu ukryć w łachmanie
Między ludźmi własnemi; w tym cebrze
Nosić wodę, jak człowiek co żebrze
I pracuje, tak biedny jak oni.

PIERWSZY NIEWOLNIK (Klękając.)

Przebacz Panie! i daj mi twéj dłoni.        65
Jam nie wiedział kto jesteś, nas wielu
Nie wiedziało...

DRUGI NIEWOLNIK.

Całujemy twe nogi.
Przebacz Panie.

DON FERNAND.

Wstań mój przyjacielu.
Ja ci równy, niewolnik ubogi,
Jak ty – Pana mego teraz własność.        70

DON ŻUAN.

Wasza Jasność...

DON FERNAND.

Puść jaka tam Jasność!?
Rzuć ten tytuł, mój drogi biedaku!

Jaka proszę mi jasność w żebraku?
Jasność!? – Jestem ci równy kollego,
I ty teraz traktuj jak równego,        75
I wy wszyscy traktujcie jak brata.

DON ŻUAN.

Czemuż piorun mie w proch nie obróci!
Czemuż czaszki mi grom nie rozpłata!

DON FERNAND.

Don Żuanie, to serdecznie mię smuci
Że utrzymać nie umiesz powagi        80
Jako szlachcie... i potępiam te żywość.
Bo zwątpiłeś w nieba sprawiedliwość;
A tu trzeba spokojnéj odwagi
Ufającej.

Wchodzi ZARA z koszykiem.
ZARA.

Chodźcie tu niewolniki,
Fenix, moja Pani, prosi        85
Ażebyście te koszyki
Napełmili kwiatami.

DON FERNAND (Biorąc koszyk.)

Ja pierwszy
Będę kosił je tak, jak śmierć kosi.

NIEWOLNIK.

Idźmy tam gdzie ogród szerszy.

ZARA.

Ja z ganku patrzę za wami,        90
Jak chodzicie za kwiatami
I polewacie je łzami.

DON FERNAND (Do niewolników.)

A wy bez tych już poklonów
Bracia moi ukochani,
Losem my już porównani;        95
A jeszcze Królowa zgonów
Jutro we drzwi zakołace,
Szczerszą równość postanowi:

Więc bracia, na co tę pracę
Zostawiać jutro grobowi?        100

(Wychodzi z Don Żuanem i z niewolnikami.)
Wchodzi FENIXANA i ROZA.
FENIXANA.

Czy posłałaś niewolniki
Po kwiaty?

ZARA.

Zaraz powrócą.

FENIXANA.

Zasmucily mnie słowiki,
Kwiaty może odesmucą
I kolorami zabawią.        105

ROZA.

Twe fantazje takie ładne
I piękne, że ach nie zgadnę
Jakie ciebie smutki trawią
Gdy je kwiatami malujesz?

ZARA.

Cóż ty cierpisz? cóż ty czujesz?        110

FENIXANA.

Nie sen to był – ani widzenie,
Ale mój los i przeznaczenie.
Bo czy nieszczęsnemu śni się
Że znalazł gdzie skarby duże?
Brylanty jak jaja kurze        115
W perłowéj leżące misie?
Czy mu się przyśni że czyta
Napis literami krwawemi
Że wszystko stracił na ziemi,
Tak że we śnie aż zazgrzyta?        120
Jeśli go nieszczęście tłoczy;
Zarówno obudzonemu
Spojrzy świat w zbudzone oczy
Nieszczęściem. – Biada biednemu!
Ach i mnie nieszczęsnéj biada,        125

Na którą los taki spada,
Że za umarłego mię dadzą.

ZARA.

Na to płacze nie poradzą.
Jeśli ciebie takie smutki rozdarły?
Jakże cierpieć ma – ach, ten umarły?        130

FENIXANA.

Któż słyszał o takim losie
Jak ten co nademną świta!
Nieszczęśliwa ja kobiéta!
Wykąpana w kwiatów rosie,
Jako perła czysta, biała,        135
Biała jak srebrne łabędzie;
Przy żółci trupiego ciała...
A ten trup – ach kto on będzie?
Zda mi się żem go widziała,
Ciągle mi się w oczach roi.        140

Wchodzi DON FERNAND, z koszem kwiatów i staje nagle przed Fenixaną.
DON FERNAND.

Ten trup – tu – przed tobą stoi.

FENIXANA.

Co widzę? Anieli w niebie!

DON FERNAND.

Cóż cię trwoży?

FENIXANA.

Ty! twoja twarz –
Strach mię zdjął patrząc na ciebie.

DON FERNAND.

I zaprawdę słuszność masz        145
Dziwić się fortunie światów.
Przyniosłem ci, oto, kwiatów
W koszyku, garstke pokosu...
Zbieralem gnąc się ku ziemi.
Są niektóre między niemi        150
Hieroglify mego losu –
Wyciągnij – znajdziesz niektóre

Co były rano szczęśliwe
Jak ja...

FENIXANA.

Ręce moje chciwe
Lecą na tych róż purpurę        155
Jak gołębie. – Ach ten kwiat
Który mi już w ręku spadł.
Znalazłam wczoraj śród łąk,
I nazwałam: maravilją.

DON FERNAND.

Ach tak nazwij każdą lilją        160
Z moich niewolniczych rąk
Podaną... czyż nie jest cudem?

FENIXANA.

O prawda! prawda! – Lecz któż cię tak zmienił?
Kto ci te włożył łańcuchy na nogi?

DON FERNAND.

Seniora, mój los.

FENIXANA.

Twój los, taki srogi?        165

DON FERNAND.

Tak twardy, Pani!

FENIXANA.

Ach tyś mię skamienił!
Powiedz? za cóż to?

DON FERNAND.

Jesteśmy skazani
Rodząc się tu już, na mękę i ból.

FENIXANA.

Czyż ty nie Fernand?

DON FERNAND.

Ja Fernand – tak Pani.

FENIXANA.

Któż skazał?

DON FERNAND.

Prawo.

FENIXANA.

Któż miał prawo?

DON FERNAND.

Sam król.        170

FENIXANA.

Za cóż to?

DON FERNAND.

Jeniec do niego należę.

FENIXANA.

Zaledwo oczom zasmuconym wierzę!
Wszakże cię wczora król wysoko cenił!

DON FERNAND.

A dzisiaj, serce jak widzisz odmienił.

FENIXANA.

Ach więcże gwiazdom co przy sobie siedzą        175
Dosyć jednego dnia by się rozeszły...

DON FERNAND.

Kwiaty co z gwiazdą nieszczęliwą weszły
Same ci na to, Pani, odpowiedzą. –
Kwiaty co wschodzą na ranek umyte,
I tak się w zorzach rozwinęły jasno:        180
W objęciach nocy pomarszczone zasną,
I dla nich już dnie nie wrócą przeżyte!
Lilije w tęcze kolorów spowite,
I umoczone w złoto i karminy,
Zejdą jak duchy Aniołów z doliny:        185
Z jednym dniem, życia pięknego pozbyte.
A czy to rosy spadały obfite,
Czy otulone były mgła i tęczą:
Śmierć je znalazła w godzinę urodzin...
Tak ludzie kiedyś przyjdą i zaręcza        190
Że wieki, które się wleką i dręczą,
Nie były dłuższe nam od smętnych godzin.

FENIXANA.

Ranisz mie... słyszę zdaleka
W twoim głosie, wieków głos.
Kto cierpi na własny los,        195
Od cierpiącego ucieka.

DON FERNAND.

A te kwiaty? takie śliczne?...

FENIXANA.

Jeżeli pomiędzy niemi
Są kwiaty hieroglificzne?
Jak losy twoje, żałobne?        200
To je rozsypię po ziemi
I zdepcę...

DON FERNAND.

Cóż cię w nich rani?

FENIXANA.

Ach, że są do gwiazd podobne!...

DON FERNAND.

Przebacz im te grzechy, Pani.

FENIXANA.

Co?

DON FERNAND.

Niestałość, próżne blaski.        205

FENIXANA.

Nie, wszystkie wypuszczam z łaski!
Z gwiazdami zarówno cenię.

DON FERNAND.

Jak to?

FENIXANA.

Moje przeznaczenie
Z jedną smętna gwiazdą chodzi:
Dla tego, bo kobieta się rodzi        210
Gwiazdom podległa i kwiatom
Co ją prowadzą do truny.

DON FERNAND.

Wiem że w kwiatach są piołuny.
Ale ach! niebieskim światom
Wpływy przysądzam uczynne.        215

FENIXANA.

Więc się dowiesz, że i gwiazdy są winne.
Ach gwiazdy! gwiazdy, co takie gromadne
Niebieskie mają ze słońcem sojusze,
I leją w słońce całą światła duszę:
Są także dniowi jednemu podwładne...        220
Kwiaty błękitu bo są takie ładne
Jak te, któremi oto ziemię pruszę...
Kwiat ci powiada: przez dzień skonać muszę;
Gwiazda ci mówi: przez noc jedną spadnę.
Więc gdy się od gwiazd ludzkie losy sądzą?        225
Jeśli się od nich nasze losy winą?
Nie dziw że często spadają i błądzą.
I gdzieś w mgły ciemne niewidzialne płyną....
I naszym losem tak niestale rządzą
One co przez noc palą się i giną.        230

(Odchodzi.)
Wchodzi na scenę MULEJ, który przy końcu téj sceny stał za drzewami.
MULEJ.

Czekałem aż się oddali
Fenixana. Pierwszy raz
Od jéj oka, od jéj kras,
Uciekam jak orzeł smiętny
Gdy na słońcu oczy spali. –        235
Fernandzie, czy jesteś sam?

DON FERNAND.

Cóż mi powiesz Muleju szlachetny?

MULEJ.

Oto chciałem abyś wiedział,
Że czasem i w sercu Maura
Znajdzie się miłość i wiara        240
Radząca czyny rospaczne.

Ach nie wiem od czego zacznę?
Nie wiem czy ci mam powiadać
Ile ja cierpiałem na to:
Kiedyś ty zaczął fortunie        245
Ulegać, pod nią upadać,
Jéj niesłusznéj podlegl zmianie,
I poszedł na urąganie,
I stanął za przykład losów...
Ach jak one z ludzi szydzą!        250
Tyle nedzy! tyle ciosów! –
Niech mię tu ludzie nie widzą
Że z tobą Fernandzie gadam.
Bo Król wydał rozkaz srogi
Abyć ustępować z drogi,        255
Traktować cię bez respektu:
Lecz ja do nóg ci upadam
Fernandzie, pełny afektu
I wielkiej wiary dla ciebie;
Twój niewolnik, a w potrzebie        260
Twój przyjaciel. Nie chcę tracić
Tych chwil, więc krótko ci powiem:
Że przychodzę dług zapłacić,
Życie życiem, zdrowie zdrowiem,
Wolność wolnością – więc żądam...        265
(Daruj mi, że się oglądam
Czy nas gdzie nie widzą z murów)
Weź ten nóż, ten wianek sznurów;
Weź je o! panie... a skoro
Noc się zaczerni, gotowa        270
Będzie łódź pod mazamorą,
Łódź dobra, silna i zdrowa,
Z rdzawym, pękniętym łańcuchem.
A wtenczas ty Panie, duchem
Napełń twoje niewolniki,        275
Rozkuj więzy; znajdziesz na to
Gotowe piły, pilniki,
Zapas ubioru, bielizny:
Weź ich, i na łódź skrzydlatą
Wsiadaj i uchodź szczęśliwy        280
Do miłéj tobie ojczyzny.

Ja zaś tu zostanę żywy
Odpowiadać życiem, zdrowiem,
I czém trzeba tém odpowiem
I przed królem i przed prawem;        285
Gotów twoim być zastawem
Choćby głową, jestem gotów. –
To wszystko. – Ach jeszcze sądzę
Że ci potrzebne pieniądze?
Więc, oto garstka klejnotów        290
Za mój okup niechaj służy,
Bo człowiek gdy się zadłuży
Połowę przyjaźni traci.
Gdy pieniądz serca przegrodzi:
Dopiero gdy dług zapłaci        295
I usunie tego rocha.
Z przyjacielem równiéj chodzi,
Lepiej czuje, wolniej kocha.

DON FERNAND.

Mówisz mi o wolnéj łodzi...
Chciałbym... Lecz patrz, Król nadchodzi...

MULEJ.

Czy nas widział?

DON FERNAND.

Nie.        300

MULEJ.

O! Panie
Skryj się...

DON FERNAND.

Tutaj... w tej altanie.

Fernand kryje się do altany. Wchodzi KRÓL i uważa to zdaleka.
KRÓL (Na stronie.)

Gadali tajemnie oba.
Jeden skrył się do altany,
Drugi stoi pomięszany.        305
Weale mi się nie podoba

To zejście obu, ta zmowa.
Jeden się przedemną chowa,
Drugi zlekły stoi, czeka.
Więc go podejdę z daleka:        310
A słuszny czy nie, powód trwogi
Usunę.

(Do Muleja.)

Bardzo się cieszę...

MULEJ (Przerywając.)

Panie pozwól uściskać twe nogi...

KRÓL.

Żem cię spotkał tu...

MULEJ.

Co mi rozkażesz?...

KRÓL.

Wyznam tobie, żem mocno żałośny        315
Z niepoddania się Ceuty.

MULEJ.

O! Panie,
Ceutę szturmem zdobędziesz bez trudu.
Siłom twoim nie oprze się miasto...

KRÓL.

Nie Muleju... ta Ceuta się musi
Poddać sama, bez kosztu żadnego...        320

MULEJ.

Jak to, Panie?

KRÓL.

O tak przyjacielu...
Myślę nędzą i głodem okropnym
Tak przycisnąć Fernanda Infanta,
Że mi sam téj fortecy da klucze...
Rzecz mię tylko jedna bardzo trwoży...        325
Oto Infant, ten Xiąże, Muleju,
W Fezie nawet mieć może przyjaciół.
Sami jeńce go widząc w niedoli

I w cierpieniu... gotowi lada dzień
Bunt mi podnieść... a baczę też na to        330
Że pieniądze łakomą są rzeczą
Więc strażniki przejęte zapłatą
Mogą jeńca wypuścić – a nie mam
Pewnych ludzi...

MULEJ (Na stronie.)

W téj go myśli utrzymam.
A tak widząc moją dobroduszność        335
O mnie bać się nie będzie...

(Głośno.)

Masz słuszność!
Myśli twoje biorą dobry kierunek.

KRÓL.

Jeden na to jest tylko ratunek,
Jeden sposób, a o tym sposobie...

MULEJ.

Cóż to Panie?

KRÓL.

Pod straż go dam tobie.        340
Bo wiem że cię nie kupi brylantem
Ani kiesą... Więc ty nad Infantem
Postanowion, bądź jemu alkadem...
Ufam tobie, a jedynym zakładem
Za Infanta, twój honor mi stoi.        345

(Odchodzi.)
MULEJ.

Słyszał wszystko i o mnie się boi:
Albo sam się domyślił wszystkiego.
O! Allachu!

DON FERNAND (Wychodząc z Altany.)

Cóż tak smutny kolego?...

MULEJ.

Nie słyszałżeś co Pan ten okrótny?

DON FERNAND.

Owszem, wszystko słyszałem z altany.        350

MULEJ.

Czemuż pytasz dla ezegom ja smutny?
Dla czego stoję zmięszany?
Dla czego rozmawiam z sobą?
Czemu żal mi pierś rozrywa?
Pomiędzy królem a tobą,        355
Posłuszeństwem a przyjaźnią,
Straszna się walka odbywa.
Sumnienie mi będzie kaźnią
Jeśli króla mego zdradzę;
Wegle na głowę zgromadzę        360
Jeżeli ciebie opuszczę...
Ach zaszedłem w straszną puszczę!
Myśl zbłąkanego odbiega...
Król na mnie tylko polega.
Ty we mnie masz tylko nadzieję...        365
Radź co czynić.

DON FERNAND.

Miłość grzeje,
I przyjaźń szczęście stanowi:
A choć obiedwie są święte
I zdradzone są ohydą;
Lecz w porównanie nie idą        370
Z wiarą należną krajowi,
I klękają przed nią zgięte
Te Anioly naszych dusz.
Więc radzę, królowi służ
Z tą wiarą niepokalaną.        375
A ja tu przyrzekam świecie,
Że choćby mi dziś dawano
Wolność, na pierwszym okręcie
Co do Portugalji płynie;
Odrzucę – bo na mnie leży        380
Twój honor i przeze mnie nie zginie.

MULEJ.

Jesteś zwierciadłem rycerzy
Ale mi nie dawaj rad,

Wszak ty mi wróciłeś życie?
Smętnemu wróciłeś świat?        385
A ja miałbym... Nie, mój Xiąże –
Téj nocy, jak była zmowa,
I brzegu ci łódź przywiążę:
Uchodź – a moja tu głowa
Odpowie.

DON FERNAND.

Bracie mój miły,        390
Byłżebym ja sprawiedliwy?
Dałżebym ja dowód siły
I serca? wolności chciwy
Z hańbą mego przyjaciela: –
Hańbą się jego bogacąc,        395
Honor biorąc, serce tracąc?
Wolność, ten brylant wesela,
Jażbym jego łzami płacił?
Zostawiał tu męczennikiem?
Jeżeliś miary nie stracił        400
Która czyny ludzkie mierzy:
To bądź mi sam poradnikiem,
I mów czy mi to należy
Uczynić?

MULEJ.

Ach nie wiem Panie        405
Co ei sam na to poradzę...
Powiem nie, to serce pęknie,
Powiem tak, to ciebie zdradzę
Jak przyjaciel, co sam zmięknie,
I w trwodze źle radzi może.

DON FERNAND.

Więc ja tu słowo położę        410
Niewzruszone, głaz ogromny.
Wiedz że mię tu sądy Boże
Skazały, bym wybrał miarę
Litości, i tu za wiarę
Skonał jak Xiąże niezłomny.


DZIEŃ TRZECI.

W pałacu Króla Fezkiego. Wchodzą, KRÓL i MULEJ
MULEJ (Na stronie.)

Ponieważ pomódz nie mogę
Fernandowi, niczém prawie;
Do Króla się za nim wstawię.
Może on co postanowi
Litośniejszego z tym jeńcem...        5

(Głośno.)

Panie, służyłem ci wiernie
I na lądzie i na morzu;
Wszędzie gdzieś mię tylko użył;
I jeszcze tę pierś postawię...
A jeślim na łaskę zasłużył        10
Dziś wysłuchaj mnie łaskawie.

KRÓL.

Cóż tam?

MULEJ.

Fernand...

KRÓL.

Dosyć tego.

MULEJ.

Sądziłem żeś mi łaskawszy.

KRÓL.

O Fernandzie tym wspomniawszy
Jużeś tknął mię i zostawiasz smętnego...        15

MULEJ.

Jak to Panie?

KRÓL.

Bo przysięgam na duszę
że dać chciałbym, a odmówić ci muszę.

MULEJ.

Wszakże jestem strażnikiem Xiążęcia.
Czyliż nie chcesz o więźniu mieć sprawy?

KRÓL.

Mów, lecz nie sądź że będę łaskawy.        20

MULEJ.

Ten Fernand co z niemowlęcia
Na króla był wychowany;
A dzisiaj tak podeptany
Żałośnie stopą fortuny,
I tak bliski, Panie, truny,        25
Takim straszliwym posągiem
Do grobu po stopniach zlata:
Że fortuny dziwolągiem
Wydaje się w oczach świata,
Który patrzy i drży z trwogi        30
Widząc jéj depcące nogi.
A myśli świat i o tobie,
O twojéj mocy i sile,
Co takiéj wielkiéj mogile
Rzuca takie wielkie ciało.        35
Ty go sam trzymasz przy grobie.
Tyś mu jest na piersiach skałą;
Ty Panie, pod twoje nogi
Wziąłeś piersi takie dzielne,
To czolo takie naczelne!        40
Rzekłeś – a on dziś ubogi
Nieszczęsny żebrak, i nędzarz,
W rdzawym na szyi łańcuchu,
Nie godzien twojego słuchu,
Oczu, który ty oszczędzasz        45
Abyś nie stracił płaczących;
Litości u przechodzących

Prosi rękami obiema.
Litości prosi i nie ma
Nawet litości! – Bo jako        50
Rozkazałes, Panie srogi,
Aby wymiatał podłogi.
I strawę miał ladajaką;
A potém odmówił strawy
I chleba dawać zabronił,        55
A do stajeń twoich gonił,
I w loch zapędził plugawy
Sypiać w mazamorach ciemnych,
Gdzie wilgoć ma gad i plamy:
Z członków się jego nikczemnych        60
Zrobił trup, a z oczów jamy...
Te oczy, niegdyś pogodne!
Dziś na ludzi patrzą głodne,
We łzach boleśnych czerwone,
Suche, głodem zapalone;        65
A ręce, jałmużny proszą.
Rankiem swoi go wynoszą
Z mazamor, jako kość bladą,
I gdzieś go na słońcu kładą,
Gdzieś na słońcu, pod murami:        70
Potém uciekają sami
Bo – (Ach głos mi w piersiach głuchnie)
Bo ten Xiąże trupem cuchnie,
Gnije żyw, z kości opada;
Nikt z nim nie żyje, nie gada,        75
Nikt przy jego mazamorze
Od swądu wytrwać nie może;
Tak kość, ciało co się cegli
Trąci, i tak się rozpada,
Że go już wszyscy odbiegli.        80
Jeden tylko, jeden sługa
Został przy tym Panu biednym
I przyjaciel jeden jednym
Szlachetny pewien kawaler.
Tych dwóch ani męka długa        85
Ani dżuma, córka galer,
Nie odstraszyły od Pana.

Ci dwaj – jeden mu kolana
Okrywa łachmany wielą –
Drugi pierś pod głowę daje.        90
Chlebem z nim się oba dzielą;
Choć dla jednego nie staje
Téj czastki – Bogi to wiedzą,
Jak oni ją we trzech jedzą!? –
Jeszcze, często Xiąże musi,        95
Gdy go chleb żebrany krztusi
A przyjaciele go śledzą;
Musi, kawałek podany
Jak złodziej chować w lachmany,
Kryć się z tém, że przez obrożę        100
I gardło (o! jasne nieba!)
Tego żebrackiego chleba
Ten nędzarz przełknąć nie może.
A zaś owych karmicieli
Służba twoja srogo karze,        105
Kijem biją twoje straże.
Więc przy panu jeden czuwa
I słowami go weseli;
Drugi żebrze i z nim dzieli
Chleb i łzę co chleb zatruwa.        110
O! skończ Panie już tę mękę!
Ulż więźniowi, w imię Boga!
Spuść mu Panie, podaj reke,
Nie stężaj tego powroza.
Bo to już nie żal, lecz trwoga,        115
Nie litość bierze lecz zgroza!

KRÓL.

Przestań na tym.

Wchodzi FENIXANA i rzuca się do nóg Królowi.
FENIXANA.

Królu Panie...

KRÓL.

Cóż tam? moja córko miła.

FENIXANA.

Jeżelim ja zasłużyła,
Przez miłość i przez pokorę,        120

Na twoje ojcze, kochanie?
Przychodzę o łaskę prosić:
Niech ją z twoich rak odbiorę.

KRÓL.

Choćby królestwo! pół berła...
Niechaj prosi wschodu perła.        125

FENIXANA.

Ojcze, Fernand...

KRÓL.

Dosyć! dosyć...
Dalej nie gadaj... bo próżno.

FENIXANA.

Ojcze zgrozą już przenika!
Daruj go jaką jałmużną,
Ulituj się niewolnika.        130
Nieszczęsny aż do łez wzrusza.

KRÓL.

A któż go do tego zmusza
Aby cierpiał? – Nędzny, słyszę...
Lecz on sam swój wyrok pisze,
Sam swoją pieczęć przykłada.        135
A pod nędzą nie upada
Choć wyszedł z głodu na mare,
Ale chce cierpieć za wiarę
Co mu niebiosa otwiera...
Chce umrzeć?... niech więc umiera        140
Ja zeń méj nie zdejmę nogi.
Bo on sam nad sobą srogi,
Chce żyć w nędzy i w plugastwie:
I nie ja się nad nim pastwię,
Ale on sam siebie męczy. –        145
Niech mi Ceuty klucze wręczy,
Dziś wolno puszczę Infanta.

Wchodzi SELIM.
SELIM.

Panie, przyszli dwaj posłowie.
Jeden z nich od Tarudanta,

A zaś portugalczykowie        150
Drugiego przysłali w łodzi...

FENIXANA (Na stronie.)

Ach jeden po mnie przychodzi!
Tarudant po mnie przysyła!

MULEJ (Na stronie.)

Ach w dniu jednym taka siła
Nieszczęść na serce mi spada?        155

KRÓL.

Wpuścié obu... Fenixanie
Tu miejsce, niech przy mnie siada.

Król siada z Fenixaną na tronie. Wchodzi ALFONS, Król Portugalski, w posła charakterze... i TARUDANT, Infant Fezu, również jako poseł.
TARUDANT.

Przepotężny Fezu Panie!

ALFONS (Nie dając się wyprzedzić.)

Przesławny Maurów Tyranie!

TARUDANT (Mówiąc razem z Alfonsem.)

Którego moc...

ALFONS.

Którego siła...

TARUDANT.

Bogdaj trwała...        160

ALFONS.

Bogdaj żyła...

TARUDANT.

O! zorzo tego narodu!

ALFONS.

O jutrzenko jasna wschodu!

TARUDANT.

Obyś lata...

ALFONS.

Obyś wieki
Wielkie i nieprzeliczone...        165

TARUDANT.

Miał laury...

ALFONS.

Nosił koronę.

TARUDANT.

W każdéj walce...

ALFONS.

W każdym czynie...

TARUDANT (Do Alfonsa z gniewem.)

Jak ty psie chrześcijaninie
Ważysz mi się głos przewlekać?

ALFONS (Do Tarudanta.)

Jak ty się tu ważysz szczekać        170
Gdzie ja gadam?

TARUDANT.

Słuszność każe
Że gdzie Arab tron zasiada,
Tam najpierwszy Arab gada.

ALFONS.

A gdzie znają gospodarze
Grzeczność, tam prawo stanowi,        175
Że głos pierwszy dać gościowi.

TARUDANT.

Nie znam ja takiego prawa.
Niech dla gości pierwsza ława...
Ale głos...

KRÓL.

Siadajcie oba.
I niech poseł Chrześcijanów        180
Jako nieznańsza osoba
Ma głos...

ALFONS.

Krótko powiem Panie.
Oto Alfons, Luzytanów
Król, którego panowanie
Sławne teraz po wszéj ziemi,        185
A ustami bronzowemi
Sławy po morzach głoszone;
Pozdrawia twoją koronę,
Zdrowia ci życzy i błaga:
Ponieważ ma tutaj brata        190
Który się wolności wzdraga
Kupionéj Ceutą i duszą,
Aby teraz ta zapłata
(Nim się jedze wojny ruszą)
Dla zobopólnéj ugody.        195
W innych mogła być pieniądzach.
Poszukaj, Panie, w twych żądzach,
Oszacuj dwa takie grody
Jak Ceuta, rachuj na krocie,
Każ je złożyć w srebrze, w złocie;        200
Alfons je pewno wypłaci,
I przyjaźń z tobą zachowa:
Lecz gdy tę nadzieję straci
A z wiatrem pójdą te słowa? –
Ten sam wiatr z po nad odmętów        205
Nagna tu tysiąc okrętów;
Flotę, co już brzegów sięga,
Krzyżami zaczęła błyskać:
I króla, który przysięga
Ogniem i mieczem odzyskać        210
Xięcia, i walczyć dopóty,
Aż więzień będzie rozkuty.
A te pola i doliny
Szmaragdów pozbędą kłosa,
I ubiorą się w rubiny        215
Nim słońce zajdzie w niebiosa.

TARUDANT.

Choć jako poseł zasiadam,
Lecz krewny tego mocarza

Jako taki odpowiadam
Na to, co Pana obraża,        220
I rani. – Powiedz odemnie
Alfonsowi, jego rzeszy,
Niechaj się na pola śpieszy.
Bo nim się w blasku lazurze
Jutrzenki pokażą róże,        225
I ozłocą wschodnie chmury:
Na ziemi będą purpury.

ALFONS.

Gdybyś ku nam się podźwignął
Przez jaki wielki uczynek,
Może by tu pojedynek        230
Tę całą sprawę rozstrzygnął.
I tak, rzecz niech z nami stanie,
Niech Tarudant krwi nie skąpi,
Niech wasz Król przyjmie wyzwanie:
A ja w tém że mój wystąpi!        235

TARUDANT.

Kłamiesz król się twój przelęknie.
Tarudant placu dotrzyma.

ALFONS.

Więc na pole...

TARUDANT.

Aż krwią zmięknie...

ALFONS.

Aż krew wytryśnie oczyma
Będę patrzał czy przybędziesz?        240

TARUDANT.

I nie długo patrzeć będziesz
Bo ja piorun.

ALFONS.

Jam obłokiem!

TARUDANT.

A ja piorunowym smokiem!

ALFONS.

A ja wulkan z ognia łonem!

TARUDANT.

A jam jędzą!

ALFONS.

A ja zgonem!        245

TARUDANT.

Słuchasz — i żyjesz? to dziw!

ALFONS.

Widzisz mnie i jesteś żyw?!

KRÓL.

Niech wasze Jasnoście obie
Na czas pofolgują sobie;
Bowiem i słońce już bliskie        250
Zachodu... A niechaj pomną
Że bez mego pozwolenia,
Na mojéj ziemi nie mogą
Szranków mieć otwartych sobie.
A teraz niechaj pozwolą        255
Abym gościnnością służył.

ALFONS.

Kto mię ugaszcza niedolą,
I podał czarę żałości;
Ten inaczéj nie ugości,
I gościną nie przynęci.        260
Po Femanda tu przyszedłem;
I miałem to na pamięci,
Aby ludzkiéj krwi oszczędzić
A zachować króla sławę
Teraz czekam na odprawę.        265

KRÓL.

Odprawa królu Alfonsie
Będzie krótka. Jasny Panie!
Jeśli mi nie oddasz Centy,
To Infant u mnie zostanie.

ALFONS.

Ponieważ przychodzę zbrojny        270
Poseł srogi, wieszczby kruk:
Ogłaszam żałobę wojny.

(Do Tarudanta.)

A ty czy poseł, czy wróg,
Chodź w pole. Za godzin trzy
Cała niech Afryka drży.        275

(Odchodzi.)
TARUDANT (Do Fenixany.)

Wojny ognista pochodnia,
Która o czasie stanowi,
Twojemu niewolnikowi
Nie daje służyć inaczéj:
Niechaj mnie więc perła wschodnia        280
Zgiętego u nóg obaczy,
I reka swoją obdarzy;
A weźmie duszę w niewolę.

FENIXANA.

Nie przystoi dla mocarzy
Takich jak ty, w takim dole        285
Zostawać, i w téj pokorze
Utracać godności miarę.

MULEJ (Na stronie.)

Słyszeć to i żyć! o! Boże!

KRÓL.

Wasza Jasność, godzin parę,
Niech przyjmie moją gościnę.        290

TARUDANT.

Królu zaledwo godzinę
Mogę czekać. I to jeszcze
Jak ambassador obwieszczę,
Że jestem umocowany
Wybiwszy memi kolany        295
Przed tą pięknością dwa groby,
Prosić o dar jéj osoby,

I z sobą wziąć ten skarb drogi.
Przebacz że tak krótko proszę,
I te piękną stąd unoszę        300
Niby orzeł, pełną trwogi.

KRÓL.

We wszystkiém, Panie, me żądze
Prześcigasz takiém życzeniem.
A ponieważ to być sądzę
Naszych długów skwitowaniem,        305
I naszych wojen skończeniem:
Ugodę potwierdzam daniem,
I unieść ją stąd pozwolę.
Ale spieszny odjazd radzę,
Nim wrogi zastąpią pole.        310

TARUDANT.

Swaty ja liczne prowadzę.
W swaty wiodę wojsko całe,
Tak że puszcze mi za małe,
A z obozów stoją miasta.
Więc odjedzie ta niewiasta        315
Bespieczna.

KRÓL.

Dla wszelkiéj pieczy,
Nie będzie i to od rzeczy
Że Muleju, weźmiesz Spachy,
I odprowadzisz pod dachy
Małżeńskie, tę narzeczoną.        320

MULEJ (Na stronie.)

Więc i to? – pęka mi łono!
Fortuna się koligaci
Z wrogami, a ze mnie się śmieje.
Ach! i Fernand we mnie traci
Przyjaciela i ostatnią nadzieję!        325

(Wychodzą.)

ZMIANA PIERWSZA.
Ogród przy mazamorach. NIEWOLNICY wnoszą DON FERNANDA i kładą go pod murem... DON ŻUAN i BRYTASZ.
DON FERNAND.

Połóżcie tu moje ciało
Na słońcu, przy białéj ścianie,
Aby mię słońce ogrzało.
Wielki Boże! Boże Panie!
Bądź pozdrowion duszą całą        5
Za twoje słońce wiosenne,
Pełne złotego uśmiechu.
Hiob przeklinał światło dzienne:
Bo urodzony był w grzechu,
W nędzy, w upadku, w obawie:        10
Ale ja Ci błogosławię
Za dzień, co mi żyć pozwala,
Miłości goreć płomykiem.
Każde drzewo się zapala,
I tobie Panie goreje.        15
Każdy promień, co mię grzeje,
Płomienistym cię językiem
Na wysokości wychwala!

BRYTASZ.

Czy ci tak dobrze o! Panie?

DON FERNAND.

Dobrze, bracie, – dobrze, ciepło.        20
Wielkie twoje zlitowanie
Boże! wielkie łaski Twoje!
Gdy mi ciało w lochu skrzepło,
Ty mi dajesz światła zdroje,
Ptaszkom twoim każesz śpiewać,        25
Słońcu twojemu ogrzewać.
Dobry jesteś! i łaskawy!

PIERWSZY NIEWOLNIK.

Pozostalibyśmy dłużéj
Przy tobie, ale z obawy
Nie możemy. Człowiek służy...        30
Czeka nas łańcuch i plaga.

DON FERNAND.

Bracia niech wam Bóg pomaga
I szczęści.

PIERWSZY NIEWOLNIK.

Jakie katusze!

DRUGI NIEWOLNIK.

O jaka nędza na świecie?

(Niewolnicy odchodzą.)
DON FERNAND.

Wy dwaj ze mną zostaniecie?        35

DON ŻUAN.

Ach ja, Panie, odejść muszę.

DON FERNAND.

Ciebie mi zawsze potrzeba
Przy boku, bez ciebie się smucę.

DON ŻUAN.

Panie, ja zaraz powrócę,
Pójdę tylko szukać chleba        40
Abyś miał co jeść, dziś rano
Nie jadłeś. O! biada! biada!
Odkąd Muleja zabrano,
Ziemia zdaje się zapada
Pod nami, okropna puszcza        45
Szerzy się, wszystko opuszcza!
A straszliwa blada nędza
Ciągle nam karku dopędza,
Wczoraj jak straszydło krwawe,
Dziś suchsza, bladsza od trupa.        50
Bo kiedy biegnę po strawę,
To łajdactwo tego kupa,
Co po wioskach, Panie, siedzi:
Pomna na zakaz surowy,
A bojąc się że ją śledzi        55
Jaki Argus stu okowy
Od Króla stawiony na to:
Chleba ani za opłatą

Nie chce dać – o twarda taka! –
Ani na proźbę żebraka        60
Nie chce dać, skruszona łzami;
Taki twardy los nad nami!
O! Panie – Lecz ktoś nadchodzi.

(Don Żuan wychodzi.)
Brytasz klęka przy leżącym Don Fernandzie. Wchodzą KRÓL, TARUDANT, FENIXANA i SELIM.
DON FERNAND.

Głos go mój w serce ugodzi.
Może litość wydobędę,        65
I cierpiąc, dłużéj żyć będę.

SELIM (Do Króla.)

Panie, przechodząc tą drogą,
Musisz tu nadeptać nogą
Infanta.

KRÓL (Do Tarudanta.)

Bądź świadkiem Panie,
Jakie moje panowanie.        70

TARUDANT.

Zamiary moje podróżne
Opaźniasz przez tę gościnę.

DON FERNAND (Żebrząc.)

O! dajcie jaką jałmużnę
Żebrakowi, z głodu gine!...
Niech próżno rąk nie otwieram.        75
Pomnijcie żem człowiek przecie!
A z nędzy, z głodu umieram,
W oczach mi głodnemu ciemno.
Ludzie miejcie litość nademną,
I nie odwracajcie oka.        80

BRYTASZ.

Xiąże, nie tak żebrać trzeba...

DON FERNAND.

A jakże?

BRYTASZ (Żebrząc.)

W imię Proroka!
I w imie siódmego nieba
Maury, dajcie nam jałmużnę:
A niebo wam będzie dłużne,        85
I sam prorok wam zapłaci.

KRÓL.

Taki nędzny, a nie traci
Żywota, nie skłania czoła. –
Mistrzu Infancie!

BRYTASZ (Do Fernanda.)

Król woła.

DON FERNAND.

Mylisz się, więźniu, kollego.        90
Mistrzem ja nie jestem zgoła
Ni Infantem – trupem obu, –
Ich trupem, to co innego; –
Bowiem wyglądam z pod grobu,
Na piasku jak nędzarz drzymię,        95
I proszę wody kropelki –
Lecz nie Infant, nie Mistrz wielki –
Tamtych grobowice naciska.
Ja jestem człowiek z nazwiska,

KRÓL.

Więc mi odpowiedz na imię        100
Fernanda.

DON FERNAND) (Wstając.)

Teraz, ubogi,
Wstanę całować twe nogi,
Prosić o posiłek skromny.

KRÓL.

Zawszeżli taki niezłomny?
I wytrwały dziś jak wczora! –        105
Powiedz mi, to uniżenie,
Duma to jest? czy pokora?

DON FERNAND.

Króla godność w tobie cenię,
I każdym to stwierdzam czynem
To prawo, które zamyka        110
Zakon Boży: że nad gminem
Król ma sobie berło dane,
I ma mieć od niewolnika
Posłuszeństwo – więc złamane
Członki, przed twoją osobą        115
Prostując, stanę przed tobą,
Nim przed Panem Bogiem stanę. –
Wiedz, że Król, skąd nie bądź, nosi
Taką powagę, moc Bożą,
Tak się w nim siły wielmożą:        120
Że krew, co mu ciało rosi,
Musi wstać w ciała nicestwie
I zaświadczyć o królestwie,
Do cnót królewskich się dostać.
Więc nie tylko króla postać,        125
Ale i cnót świadczy żywość,
W sercu, łaska, sprawiedliwość,
I inne cnoty mocarza.
A to prawo podług wzorów
Boskich, do natury tworów        130
Przechodzi, i tak przeraża
Samą dotkniętą naturę:
Że prawa prosto idące,
O te twory królujące
Zbiwszy, nieraz cofa w górę,        135
I cud robi niesłychany,
Jak niegdyś Boże Jordany. –
I tak: pomiędzy zwierzęty
Lwu się królestwo należy,
Ten kiedy grzywę najeży,        140
I kudłami stanie wzdęty
Jak ogromna fala złota
Co źwierzę przed sobą goni:
To mu królewska istota
Pastwić się nad jeńcem broni.        145
A patrz na mórz błękit siny;

Tam królami są delfiny.
Bowiem kiedy akwillony
Napędzą fale gromadą:
Fale te delfinom kładą        150
Srebrne i złote korony:
Jednak, to królewskie plemię
Co włada na wodnym świecie,
Nieraz na swym sinym grzbiecie,
Człeka wynosi na ziemię,        155
I wściekłym falom wyrywa.
Więc i orzeł, ten król trzeci,
Który po błękitach pływa,
I zawsze na słońce leci;
A koronę ma nie lichszą        160
Od innych, z tych piór na głowie
Które mu burze rozwichrzą: –
A jednak, kiedy się dowie
Że gdzie, podłe żądło gadu
Do zrzódeł nalało jadu.        165
I woda już śmiercią trąci:
By nie była ludzi grobem,
Rusza ją skrzydły i dziobem,
I wichrzy, aż ją zamąci.
Aby swój kryształ popsuła,        170
Zbladła i ludu nie truła.
Królestwo roślin, kamieni,
Tym samym prawom podpada.
Pani owoców, grenada,
Co z drzewnych niby promieni        175
Koronę nosi wieniec: –
Gdy ją dotknie jad zarazy
Traci ognisty rumieniec,
A wewnątrz ziarek rubiny
Wnet zamienia na topazy.        180
Więc śród kamiennéj drużyny
Także król ma swój sakrament.
Oto, Panie, ów dyament
Co jest nad kamienną zgrają.
Twardszy od granitów kości;        185
Przed którym magnesy stają,

Stają w jego obecności
Pomne na króla potęgę,
I te mu zdają przysięgę
Poddaństwa: – ów król tak twardy,        190
Tyle ma dumy i wzgardy,
Że nie pomny własnéj siły,
Kiedy go stal, z dziecka krzykiem,
Zdradzi, i dotknie pilnikiem,
I o królestwo zalęka: –        195
W drobne rozpada się pyły,
W proch się rozpada i pęka,
A biednéj stali nie niszezy...
Taka więc szlachetność błyszczy
Wszędy w królewskich sumnieniach,        200
W żwierzętach, w rybach i ptakach,
I w roślinach i w kamieniach; –
Więc i w ludziach po tych znakach
Mają być znani królowie:
Nie tylko że z wielmożności,        205
Nie tylko z koron na głowie;
Ale Panie, i z litości,
I ze szlachetnego serca.
Chrześcijanin czy bluźnierca
Krzyżowy, gdy spojrzy we dno        210
Duszy, wyczyta to jedno
Prawo, przez Boga wyryte,
Któreś ty w sercu zagłuszył.
Nie gadam abym cię skruszył,
Abym do litości skłonił.        215
Ciało me, bolem rozryte,
Nie tyś – ale Bóg pokłonił.
Nie chcę u twojéj osoby
Żebrać, życia już mam sytość...
Późna też byłaby litość;        220
Bo wiem że żądło choroby
Aż w serce mię już raniło;
Oddech mi powietrzem szkodzi,
Jak nóż przez serce przechodzi,
I rznie zapalone płuca.        225
Ja wiem, żem już nad mogiłą,

Że mię już żywot porzuca.
I żar wypala piekielny...
I to wiem, żem jest śmiertelny,
Jak ty, Panie, robak drobny.        230
Nie żadna anielskość dumna.
I dla tego to, podobny
Kształt na kołyska i trumna:
Aby to ludzie wiedzieli,
Że na podobnéj pościeli,        235
Gdy przyjdą na rozkaz Boży,
Matka ich i śmierć położy.
Tak więc podobne do pary
Przy kołysce stoją mary!
Tak podobne u podwoi        240
Dwojga, dwoje łóż człowieka. –
Kto to wie – czegóż się boi?
Kto słyszał to – czegóż czeka? –
Kogo strzaskał los na ćwierci?
Naraził na nieszczęść krocie:        245
W czémże ufa! – czy w żywocie?
O nie, zaprawdę, że w śmierci,
W śmierci ufa! – Tę ofiarę
Zrób ze mnie, Panie, o! proszę...
Daj śmierć – niech umrę za wiarę!        250
Oto ręce me podnoszę
I o śmierć, Panie, cię błagam:
Nie dla tego że się wzdragam
Żyć i cierpieć jestem nierad:
Że chcę umrzeć jak desperat; –        255
Nie dla tego u nóg szlocham –
Ale ja się, Panie, kocham
W takiej śmierci męczennika,
Co krwawe ciało odmyka,
I Bogu uwalnia duszę,        260
I na wieki ją ożywia.
Więc choć grzechu prosić muszę,
Miłość mię usprawiedliwia
Że o śmierć nieszczęsną proszę...
Oto me ręce podnoszę,        265
A ty daj! – Lwem będziesz wtedy,

Co widząc myśliwce śmiałki,
Napastniki ojców schedy,
Napada i rwie w kawałki.
Orłem będziesz, co się ciska        270
Na gniazd swoich rozbójnika,
W szpony mu czaszkę zamyka,
I dziób maluje rubinem
Téj krwi, co z oczu wytryska,
O! Panie będziesz delfinem.        275
Który na nieba lazurze
Zapowiada śmierć i burze
Ludziom grożące zalewem.
Królewskim ty będziesz drzewem,
Co piorunami czerwone,        280
Ramiona ogołocone
W burzach rwie, i tak się zżyma;
Że zda się piorun otrzyma,
I nad światowym zamętem
Będzie spełniało gniew Boży.        285
Panie! będziesz dyamentem
Co się na stal biedną sroży,
Gardząc kamieni motłochem. – –
Lecz syp się w proch i zrób mnie prochem!
Bo ja nie ulegnę prędzéj;        290
Bo im więcéj cierpię nędzy,
Im więcéj mnie gną rospacze,
Im boleśniéj w nędzy płaczę,
Im przed tobą jestem mniejszy,
Im we wnętrznościach głodniejszy;        295
Im bardziej odarty z ciała,
I z nadziei i z łachmanów:
Choćby ta ziemia gnać miała
Za mną, szczękami kajdanów,
Nawet – nawet w żywot dalszy:        300
Im więcéj cierpię, tém stalszy
Muszę trwać przy mojéj wierze. –
Bo ona mnie jedna strzeże!
Serce nadzieją roznieca!
Słońcem w męczeństwie oświeca!        305
Palmy zawiesza nad czołem!

Nie przeważysz nad kościołem
Ile go jest w méj osobie.
Z kości tych tryumfuj sobie...
Gardło masz i moje łono.        310
Bóg ucieczką moją i obroną!

KRÓL.

To już przechodzi pojęcie!
Aby człowiek tak grobowy,
Bawił się takiemi mowy,
Wpadał na takie sentencje,        315
I sam się cieszył w niedoli.
Jakże ty chcesz abym bolał?
Gdy ciebie serce nie boli.
Jeśliś ty sam umrzeć wolał
Niż żyć? – Nie, nie, nadaremnie, –        320
Litości nie znajdziesz we mnie,
Pierwéj, miéj ją sam nad sobą.

(Wychodzi.)
DON FERNAND (Do Tarudanta.)

Przed twoją, Panie, osobą
Uniżam się, wspomóż jeńca...

TARUDANT (Odpychając go.)

Nędzarzu!

(Wychodzi za królem.)
DON FERNAND (Do Fenixany.)

Więc potępieńca        325
Ty się ulituj o! Pani,
Jeśli twa piękność jest z Boga,
A nie jest wzięta z otchłani.

FENIXANA.

Ach! jaki widok!

DON FERNAND.

Ty sroga
Odwracasz oczy?...

FENIXANA.

We łzach mi        330
Toną... człowieku! ach! strach mi!
Duch mi cały z ust wyskoczy!

DON FERNAND.

I dobrze, bo są też oczy
Ach! nie do nędzy stworzone.
Dobrze! że twój wzrok rostropny.        335

FENIXANA.

Puść mię. – Jaki ty okropny!

DON FERNAND.

Okropny? – Choć odwrócone
Oczy masz, pełne popłochu:
Dobrze jest, abyś wiedziała,
Że piękność twojego ciała        340
Tyle co mój szkielet waży –
Tyle co ja – garstkę prochu.

FENIXANA.

Puść mię – oddech mię twój parzy,
Głos zabija – szaty cuchną.
Puść mię ty człowiecze pruchno!        345
Szaty mi rękami skazisz,
Oddechem twoim zarazisz.
Puść człowieku – bo omdleję!

(Ucieka z Selimem.)
Wchodzi DON ŻUAN pokrwawiony i w łachmanach, z chlebem.
DON ŻUAN.

Oto mię Maury, złodzieje,
Za kawałek tego chleba        350
Zbili – krew się ze mnie leje.
Panie jedz.

DON FERNAND.

Już mi nie trzeba
Jadła, drogi przyjacielu.
Oto już jestem u celu...
Już idę...

DON ŻUAN (Padając mu do nóg.)

Panie mój drogi!        355
Czy ty już... o! ratuj Boże....

DON FERNAND.

Płacz tu już nic nie pomoże –
Nie martw się – ziębną mi nogi –
Zaprawdę jużem przy śmierci.
To serce, za godzin mało,        360
Robak śmiertelny przewierci,
I znajdzie, że cię kochało.
Ciepło w nim jeszcze zastanie.
Nie martw się mój Don Żuanie.
Ja się w długą podróż wybieram...        365
A dla Boga tu umieram,
Chóry anielskie bogacę:
I dług Panu memu płacę.
Nie martw się i oczów rosą
Nie léj na ciało Xiążęce.        370
Każ, niech mię wezmą na ręce.
I do méj jamy odniosą.
Już konam...

DON ŻUAN.

Z tą ziemią nędzy
Ostatni mój węzeł pęka!

DON FERNAND.

Don Żuanie... czy poźniej, czy prędzéj        375
O tu.

(pokazuje na ziemię.)

Daj rękę. Ta ręka
Karmiła mię – o! szlachetna! –
Chociaż moja śmierć nie świetna,
Po śmierci Bog może zdarzyć
Odmianę... więc w mazamorze,        380
Gdzie się sam jak trup położę,
Nie rusz mię... lecz po skonaniu,
W mistrzowym zawiń ubraniu,
I zostaw tak okrytego
Cichym i spokojnym trupem,        385

Jeśli Król pozwoli na to...
A kiedy przyjdą z okupem.
To znajdą mistrza martwego
Pod zwykłą krzyżową szatą.
I powiozą gdzieś przez morza        390
Do kraju garstkę popiołów...
Już też, za tyle kościołów,
Da mi tam grób łaska Boża!

(Don Zuan i Brytasz wynoszą go.)

ZMIANA DRUGA.
Lądują na brzeg morski ALFONS i DON HENRYK z rycerstwem.
ALFONS.

Zostawić falom zhukanym okręta,
Co podpierały żaglami obłoki:
I niechaj biją dział ogniste smoki,
I niechaj rzeka ludzi wyrzygnięta
Z okrętów, płynie i ten kraj zalewa...        5

DON HENRYK.

Zły do lądunku brzeg wybrałeś Panie,
Radziłem lepiéj, te masztowe drzewa,
Bliżéj po srebrnym posunąć bałwanie,
I z nich samemu Fezowi dać szturmy
A tu jak widzisz Maurytańskie hurmy        10
Rażą nas straszną szabel błyskawicą.
Tu sam Tarudant z swą oblubienicą
Z Fezu wracając, bój nam wypowiada.

ALFONS.

Jasnych aniołów była to dorada
Abym uczynił to co teraz czynię.        15
W Fezie na oba natrafiłbym wrogi.
A tutaj jeden – o pół nie tak srogi
Stoi na polu. Więc nim się rozwinie
Każ huknąć w traby.

DON HENRYK.

Racz zważyć że wojna
Zawczesna, Panie, ludzie nie gotowi.        20

ALFONS.

Na nie nie zważam, dusza moja zbrojna!
A duch w méj piersi rówien piorunowi!
A duchy święte pilnują mych skroni!
A dla Afryki niosę śmierć w téj dłoni!

DON HENRYK.

Lecz noc zaciąga swoje smętne kiry,        25
Na ogień słońca, na niebios szafiry.
Ona, zwycięstwo tobie wydrze z ręku...

ALFONS.

Ha! więc zwyciężać będziemy pociemku.
Niechaj noc idzie z czarnemi sztandary,
Ona nie wydrze z mego ducha wiary        30
Że się o sprawę biję sprawiedliwą.
A jeśli Fernand mękę swą cierpliwą,
Za nas, o bracie, Bogu ofiarował?
To Bóg pioruny te jasne ukował.
Któremi szyki będzie walił krwawe.        35
A my zbierzemy zwycięstwo i sławę.

DON HENRYK.

Lepiéj by w polu porobić przerąby...

(Ściemnia się – słychać w powietrzu anielskie trąby.
ALFONS.

Cyt – słyszysz bracie...

DON HENRYK.

Głosy jakby śnią się...

ALFONS.

Głuchną – i znowu.

GŁOS FERNANDA.

Alfonsie! Alfonsie!..

DON HENRYK.

Głos mego brata... i znów jakieś trąby        40
Smetne, powietrzne, rospłakane glosy...

ALFONS.

A więc to Pan Bóg z całemi niebiosy
Schyla się ku nam, owinięty nocą.

Wchodzi DUCH FERNANDA z pochodnią.
DUCH.

Z błogosławieństwem tobie i z pomocą
Dla twojéj Alfonsie wiary,        45
Pan Bóg zesłał tę noc ciemną;
I zlitowany nademną,
Pozwolił opuścić mary
Gdzie płakali... odejść od nich...
A tu z duchów ciżbą liczną.        50
I z tą pochodnią gromniczną
U gwiazd zapaloną wschodnich
Iść przed wami. Za mną... za mną! –

(Wychodzi.)
DON HENRYK.

Bracie, opuszcza mię męstwo.
Zda się że czaszkę dwujamną        55
Miał ten...

GŁOS FERNANDA. (Za sceną.)

Za mna...

ALFONS.

Słyszysz?...

GŁOS FERNANDA. (Ginący w odległości.)

Za mną...

ALFONS.

Na koń bracie, Bóg nam daje zwycięstwo! –

Wychodzą z wojskiem za Duchem Fernanda.

ZMIANA TRZECIA.
Gallerya w pałacu Króla Fezkiego... z jednej strony wchodzi KROL i SELIM, z drugiej niewolnicy Chrzescijanie niosą w trumnie ciało Don Fernanda...
DON ŻUAN idzie za trumną.
DON ŻUAN (Do Króla.)

Napaś oczy tym widokiem,
Oto w czterech deskach leży
Bohatyr, perła rycerzy,
Twoim okrutnym wyrokiem
Zabity...

KRÓL.

Ktoś ty jest taki?...        5

DON ŻUAN.

Rycerz bez żadnéj poszlaki...
Z nim oto dzwigałem biédę
I łez się wspólnych napiłem.
Do śmierci wierny mu byłem,
I za ciałem jego idę.        10

KRÓL.

Patrzajcie się ludzie krzyża:
Bo oto trumna się zbliża,
Trumna, co do mnie należy.
A w niej oto przykład leży
Zgiętego aż do mogiły        15
Pod nogą króla oporu.
Niech teraz Alfonsa siły
Wyrwą go i ów sen moru
Odwalą... Niech kto wyzwoli
Z téj ostatecznéj niewoli        20
W któréj mu łańcuchy śnią się?
Chodź! chodź po brata Alfonsie!
Chodź mu teraz z uwolnieniem! –
Co do mnie... choć Ceutę tracę,
To się tém Xiażąt zgniecieniem        25
I starciem więcéj bogacę
W sławie, niż tysiącem grodów –
Otom upor ich zwyciężył.

A jakom żywemu ciężył
Na piersiach – obaczą tłuszcze,        30
Że nawet téj garstee lodów
I po śmierci nie odpuszczę;
Ale kość zgnilizny bliską,
I to nieszczęśliwe ciało:
Z tą trumną napół spruchniałą,        35
Oddam na wiatrów igrzysko,
Na słońca wystawię skwary,
I wiatry. –

DON ŻUAN.

Bliskiś jest kary!
Bo oto widzę z wysoka
Chorągwie twego Proroka        40
Niżéj... a krzyże u góry...

KRÓL.

Selimie... wyjdźmy na mury
Zobaczyć... co za nowiny?

(Wychodzą.)

ZMIANA CZWARTA.
Pole pod murami FEzu... Wchodzi DUCH DON FERNANDA z pochodnią, za nim zaś ALFONS z wojskiem, DON HENRYK. -- FENIXANA i TARUDANT wzięci w niewolę.
DUCH FERNANDA.

Przez ciemnoście i mrok siny!
Przez skały i rospadliny,
Gdzie orzeł latać się lęka,
Prowadziłem was bezpiecznych.
Oto różana jutrzenka!        5
Oto Fez w ogniach słonecznych!
Więcej mi Bóg nie pozwoli...
Wykupcie mie u Pogan z niewoli.

(Znika.)
ALFONS.

Zniknął w jutrzenki lazurze...
Héj... kto tam z ludzi na murze?        10
Niech król do układów stanie.

Pokazuje się na murze KRÓL i SELIM.
KRÓL (Z muru.)

Czego chcesz? śmiały młodzianie.

ALFONS.

Wypuść Infanta z niewoli;
A ja ci oddam w zamianę
Twoje dziecko ukochane,        15
Które oto w mojéj mocy..
Inaczéj – choć serce zaboli,
Uczynię twój dom sierocy,
Śmiercią twojej córki pusty...

KRÓL.

Selimie... ach temi usty        20
Wydam, wyrok sprawiedliwy.
Co zrobię? Fernand nieżywy,
A moja córka u wroga.
Fortuno! fortuno sroga!
Jak ty się nagle odmieniasz!        25

FENIXANA.

Ojcze! czy ty zakamieniasz
Serce na twéj córki głosy?
Że widzisz mię w tej niedoli,
Widzisz z rozwianemi włosy,
Pod toporami, pod strażą        30
I spokojną patrzysz twarzą:
Na córki twojéj więzienie.
W twoim ręku los mój cały,
W twoim głosie me zbawienie:
A ty stoisz oniemiały?        35
Kiedy w jedném twojém słowie
Ratunek dla córki leży?
Widzisz miecz na mojéj głowie,
I czekasz aż we mnie uderzy?

I milczysz? aż mię zabiją,        40
Aż mi nóż utopią w łonie.
I szyję zetną bułatem...
Ach lwem ty byłeś na tronie!
Będąc ojcem, jesteś żmiją!
Będąc sędzią byłeś katem !        45
Nie król ty, nie sędzia, nie ojciec.

KRÓL.

O! Fenixano – ta zwłoka,
Choć z twarzy méj trudno dociec
Boleści – ach na Proroka!
Straszną mię rani katuszą.        50
Bo wiedz Alfonsie że wczora,
Xiąże się wasz rozstał z duszą
O samym zachodzie słońca,
Po wyjeździe Fenixany,
I leży niepogrzebany...        55
A ja... wskrzesić go bezsilny
Wam... (o fortuno zdradziecka!)
Oddaję krew mego dziecka
Na zemstę...

FENIXANA.

O nieomylny
Wyrok był!... jestem zgubiona !        60

KRÓL.

Niech płynie ta krew czerwona.
Za jéj duszą, moja spieszy.

DON HENRYK.

Co słyszę! mój brat nieżywy!
O! więc już go nie pocieszy
Ta wolność... i pomoc próżna.        65

ALFONS.

Nie mów tak, twój brat szczęśliwy.
Girlanda go gdzieś podróżna
Duchów i gwiazd bratnich wita.
Co do mnie, treść jego woli,

Nie jest mi wcale zakryta.        70
Prosząc, byśmy go z niewoli
Uwolnili, gdy w ciemnościach
Z pochodnią przed nami błądził:
Mówił o sercu i kościach. –
Więc Królu abyś nie sądził        75
Że ten trup, po którym lament
Morskie podniosą Syreny,
Podlejszéj jest u nas ceny
Niż jaki wschodni dyament
I cudne piękności lice:        80
Za Fernanda zewłok święty
Oddam ci twoją dziewicę;
Róże dam – za dyamenty,
Śniegi dam – za te popioły;
Oddam tobie Maj wesoły,        85
A posępne wezmę Grudnie;
Te postać, świecącą cudnie,
Co mi z rąk jak anioł ucieka
Zdając się młodością i chwałą:
Oddam ci za biedne ciało        90
Nieszczęśliwego człowieka.

KRÓL.

Co mówisz?...

ALFONS.

Każ spuścić trumnę...

KRÓL.

Ach i czoło moje dumne
Pójdę... przed tobą uniżyć....
Spuścić tu ciało Xiążęce...        95

(Odchodzi.)
Spuszczają trumnę z murów...
ALFONS (Przyjmując spuszczoną trumnę)

Przyjmuję ciebie na ręce
Święty drogi męczenniku!...
Całuję twe rany i krzyże –
Proszę... pomóż mi Henryku
Tę trumnę...

DON HENRYK.

Witaj mój bracie!...        100

Stawiają trumnę... Wchodzi KRÓL i uniża się do nóg Alfonsowi, który go podnosi z ziemi. — Wchodzą DON ŻUAN, BRYTASZ, NIEWOLNICY.
DON ŻUAN.

A mnież nie powitacie?

ALFONS.

Witaj Don Żuanie stary?
Dobry nam zdajesz rachunek
Z opieki...

DON ŻUAN.

Prowadzę mary –
Póki żył, każdy frasunek        105
Podzieliłem z nim i nędzę...
A teraz (od łez mi ciemno!)
Oto on poszedł przedemną.
Ale ja go tam dopędzę,
Dopędzę...

ALFONS (Obracając się ku trumnie.)

Wuju mój drogi!        110
Fernandzie, pochodnio świata!
Na twoje ręce i nogi,
Jako na święte stygmata
Kładę usta... i tę mroźną
Dłoń, ściskam w królewskiej dłoni..        115
A choć przyszedłem zapoźno,
Miłość moja się wyłoni
W pośmiertnéj dla ciebie cześci;
I z mojej wielkiéj boleści
Wielkie, ze złotemi czoły,        120
Wstaną dla ciebie kościoły.
Bowiem po śmierci się jasno
I przyjaźń ludzka pokaże. –
Królu, a tobie zaś w darze
Oddając twą córkę własną,        125
Oddaję też Tarudanta.
Ale przez pamięć Infanta,
Któremu Mulej był miły,

Proszę — abyś ten kwiat złoty,
Który był ceną mogiły:        130
Uczynił nagrodą cnoty,
Wiary i dał Mulejowi.

KRÓL.

Wszystko u mnie twa łaska stanowi.

ALFONS (Do niewolników.)

Teraz wy, coście w niewoli
Nosili z Xięiem łańcuchy;        135
Z niańczynemi teraz ruchy
Nieście te ciało, powoli,
Niech spocznie... a my za trumną.
Co jest jako Arka święta,
Rycerską idźmy kolumną        140
Żałobni, aż na okręta;
Gdzie w srebrną złożymy skrzynię
Zewłok ten niezłomnéj duszy ...
I z prochem flota wyruszy,
I do Ojczyzny popłynie.        145

KONIEC


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Pedro Calderón de la Barca i tłumacza: Juliusz Słowacki.