Kuzyn Michał/Rozdział III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Kuzyn Michał
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1849
Druk S. Orgelbrand
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Oskar Stanisławski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ III.

Pan de Luceval uwiadomił żonę że nie będzie w domu na obiedzie; nastąpiło to z tego powodu: powiedzieliśmy już, że oddalił się od Pani de Luceval nadzwyczajnie oburzony i z silnem postanowieniem użycia praw swoich i narzucenia jéj swej woli i kapryśnych zamiarów podróżowania.
Zaledwie kilka kroków oddalił się od domu, gdy w tem napotkał go mężczyzna mający około czterdziestu pięciu lat wieku, powierzchowności odznaczającéj, lecz którego rysy znękane, wycieńczone zbytkami, nosiły na sobie ślady i zmarszki przedwczesnéj starości; twarz jego surowa zimna i dumna, przybrała na widok Pana de Luceval wyraz uprzedzającéj grzeczności, i ukłoniwszy mu się nader uprzejmie, rzekł do niego:
— Wszakże mam zaszczyt mówić z Panem de Luceval?
— Tak jest, Panie...
— Właśnie udawałem się do Pana, chcąc mu złożyć moje przeproszenie i dzięki zarazem.
— Zanim przyjmę jedne i drugie, mogęż przynajmniéj wiedzieć kto...
— Kto jestem?... przebacz Pan, żem tego pierwéj nie uczynił... Jestem d’Infreville... i nazwisko moje, ile się spodziewam nie jest Panu zupełnie obcem?...
— Rzeczywiście, Panie, — odpowiedział Pan de Luceval zdając sobie przypominać jakąś okoliczność, — obaj mamy wspólnych przyjaciół... i winszuję sobie tego szczęścia które mi nastręcza sposobność poznania Pana osobiście... Ale nie jesteśmy zbyt daleko od mego mieszkania, i jeżeli mi Pan raczysz towarzyszyć... oddaję się na rozkazy Pańskie.
— Naprzód byłoby mi nieprzyjemnie, zwracać Pana do domu... Potem, jeżeli Panu mam wszystko wyznać, — dodał P. d’Infreville z uśmiechom, — obawiam się spotkania z panią de Luceval.
— Dla czegóż to, Panie?
— Tyle popełniłem względem niej uchybień, że trzeba będzie, ażebyś Pan był tak dobrym i raczył wyjednać dla mnie przebaczenie, zaczem będę miał zaszczyt być jéj przedstawionym.
— Daruj mi Pan, — rzekł mąż Florencyi, coraz bardziej zdziwiony, ale ja Pana nie rozumiem.
— Wytłómaczę się Panu jaśniéj... ale jesteśmy właśnie na polach Elizejskich; więc jeżeli Pan chcesz będziemy mogli przechodząc się rozmawiać.
— Jak się Panu podoba...
I Pan de Luceval który nawet i do chodu przejął część swojej wielkiéj działalności, zaczął przechadzać się ogromnym krokiem w towarzystwie, albo raczéj goniony przez Pana d’Infreville, który będąc schorzałym i zużytym, i wielką trudnością utrzymywał się na równi ze swym szybkonogim towarzyszem; lecz pomimo tego wszystkiego, zawięzując dalszą rozmowę, rzekł do niego głosom nieco zadyszanym.
— Powinienem był, mając zaszczyt wymienić Panu przed chwilą moje nazwisko... dodać zarazem że ono nie może Panu być nieznanem; jakoż uczyniwszy to, odpowiedziałeś mi Pan że mamy wspólnych przyjaciół... i że... Lecz przebacz Pan... chciałem o jednę prosić łaskę, — rzekł Pan d’Infreville, przerywając sobie zupełnie zadyszany.
— O co panu idzie?
— Chciałem Pana prosić, ażebyś trochę wolniej postępował... nie mam mocnych piersi, i uważasz Pan, że mi już tchu brakuje.
— Przeciwnie, ja to powinienem Pana prosić o przebaczenie mi tego pośpiechu: jest to zły zwyczaj którego żadną miarą pozbyć się nie mogę, zresztą, jeśli Pan sobie życzysz, możemy usiąść, oto są ławki...
— Najchętniej Panie, — rzekł Pan d’Infreville siadając skwapliwie na ławce, przyjmuję wniosek pański z największą przyjemnością.
Gdy już obadwaj usiedli, Pan d’Infreville odezwał się znowu: Pozwól mi Pan zwrócić jeszcze swą uwagę i na to, że nazwisko moje musi Panu być znanem nie przez same tylko pośrednictwo naszych wspólnych przyjaciół.
— Jakim sposobem... przez kogo?
— Oto... przez panią de Luceval.
— Moją żonę?
— Nie inaczéj, Panie. Nie dla togo, ażebym już miał kiedyś zaszczyt być jéj przedstawionym, i z którego to powodu trochę za późno proszę o przebaczenie. Ale Pan będziesz pobłażającym, nie prawdaż? bo ja bardzo długo wcale nie ruszałem się z domu. Chciałem tylko Panu przypomnieć; że ponieważ Pani d’Infreville, moja żona, jest w bardzo bliskich stosunkach z Panią de Luceval, przeto i my, dzięki ich przyjaźni, nie jesteśmy sobie obcymi; zażyłość ich poczęła się w klasztorze, i nigdy przerwaną nie była, ponieważ widują się z sobą niemal codziennie... zatem...
— Przebacz Pan, — rzekł de Luceval przerywając swemu towarzyszowi i wpatrując się w niego z nowem zadziwieniem, — zapewne w tem jest jakaś pomyłka?
— Pomyłka?
— Albo przynajmniej nieporozumienie co do nazwisk.
— Jakto Pnnie?
— Ja rzadko opuszczam Panią de Luceval; przyjmuje ona bardzo mało osób u siebie, i nigdy jeszcze nie miałem przyjemności widzieć u niéj Panią d’Infrevilie.
Mąż Walentyny zdawał się nie wierzyć własnym uszom i dodał głosem stłumionym;
— Pan mówisz że...
— Że nigdy nie miałem zaszczytu widzieć Panią d’Infreville u mojéj żony...
— To być nie może Panie... moja żona wiecznie przesiaduje u Pańskiéj żony!
— Powtarzam Panu, żem nigdy nie widział Pani d’Infreville u Pani do Luceval.
— Nigdy!... — zawołał mąż Walentyny, z wyrazem takiego zdumienia, że Pan de Luceval zdziwiony spojrzał na niego, mówiąc:
— Dla tego też, zwracałem uwagę Pańską że to musi być jakaś omyłka w nazwiskach... kiedyś mi Pan mówił, że moja żona codziennie przyjmuje u siebie Pańską żonę.
Pan d’Infreville zbladł jak chusta; grube krople potu spłynęły z jego łysego czoła. Gorzki i gniewny uśmiech osiadł na jego zwiędłych ustach; lecz tłumiąc wzruszenie swoje, i pragnąc w oczach obcego człowieka rzecz całą przyjąć w sposób obojętny, dodał głosem szyderskim.
— Na szczęście... jest to rzecz zwyczajna pomiędzy mężami... i powinniśmy czuć trochę litości jedni dla drugich... Zresztą... na każdego przyjdzie koléj, bo niewiadomo co się jeszcze stać może.
— Co Pan przez to rozumiesz?
— Ah!... moje wątpliwe dotąd podejrzenie było aż nadto sprawiedliwe... rzekł z cicha P. d’Infreville z tłumioną wściekłością, — czemuż nie starałem się pierwéj dowiedzieć o prawdzie!... o! kobiety!... kobiety!...
— Jeszcze raz proszę, chciéj się Pan wytłómaczyć...
— Panie, — odpowiedział d‘Infreville, głosem prawie uroczystym, — jesteś człowiekiem honoru, oddaję się tedy prawości Pana, będąc przekonanym, że świadectwo Pańskie nie zawiedzie mnie kiedy potrzeba będzie zawstydzić i ukarać taką podłość... Gdyż teraz domyślam się wszystkiego... O! kobiety!... kobiety!...
Pan de Luceval obawiając się ażeby wykrzykniki jego towarzysza nie zwróciły baczności innych osób siedzących w bliskości, starał się uspokoić go, gdy przypadkiem ujrzał własne go lokaja któremu przyjaciółka Walentyny poleciła oddać list na pocztę.
Człowiek ten, trochę głupowaty, trochę włóczęga, szedł zwolna kołysząc się i trzymając w ręku poruczone sobie pismo. Pan de Luceval widząc w jego ręku list napisany zapewne przez Florencyę po owéj sprzeczce porannéj, uległ pod wpływem niepokonanego uczucia ciekawości. Przywołał więc lokaja który skwapliwie zbliżył się do niego i zapytał go:
— Gdzie idziesz?
— Idę, Panie, kupić fijołków dla Pani, i zanieść ten list na pocztę.
I pokazał swemu panu poruczone sobie pismo.
Ten wziął bilet do ręki, spojrzał na niego i nie był w stanie ukryć żywego poruszenia jakie nagłe zdziwienie w nim wywołało; poczem, przyszedłszy nieco do siebie rzekł do służącego skinąwszy ażeby się oddalił.
— Dobrze... ja sam ten list oddam.
Gdy lokaj się oddalił, Pan de Luceval rzekł do męża Walentyny:
— Przebaca Pan... lecz usłuchałem jakiegoś przeczucia, które mnie nie zawiodło;... ten list mojéj żony adressowany jest do Pani d’Infreville...
— W takim razie, — zawołał d’Infreville z wyrazem niejakiéj nadziei, — sam Pan się przekonywasz... że nasze żony korrespondują z sobą.
— Prawda jest, Panie, ale dzisiaj pierwszy raz dowiaduję się o tem.
— Panie... zaklinam cię... racz otworzyć ten list... adressowany on jest do mojéj żony i całą odpowiedzialność na siebie przyjmuję.
— Masz Pan list... przeczytaj go Pan, — odpowiedział de Luceval, również ciekawy dowiedzieć się prawdy jak mąż Walentyny.
Ten, przeczytawszy bilet, zawołał:
— Czytaj Pan... prawdziwie! to oszaleć trzeba.. gdyż w liście tym, żona Pańska przypomina mojéj żonie, że cały dzień wczorajszy przepędziły razem, dzień równie przyjemny, jak ostatnią środę, i wzywa ją ażeby znowu przybyła do niej w niedzielę...
— Przysięgam Panu na honor, odpowiedział P. de Luceval przeczytawszy także ze zdumieniem list Florencyi, — przysięgam Panu, że moja żona wczoraj wstała o dwunastéj... że z wielką trudnością skłoniłem ją ażeby wyjechała zemną powozem około godziny trzeciéj potem wróciliśmy na obiad, a po obiedzie dwie osoby, liczące się do grona naszych przyjaciół, przepędziły z nami resztę wieczoru.. Co się tyczy środy, przypominam sobie doskonale, że kilka razy byłem u mojéj żony, i ręczę Panu honorem, że Pani d’Infreville nie przepędziła tego dnia u nas.
— Ale, zresztą, jakżebyś Pan ten list zdołał wytłómaczyc?
— Nie tłómaczę go wcale, ograniczam się tylko na oznajmieniu Panu tego co jest... Wierzaj mi Pan, że i mnie, równie jak Panu, leży na sercu wyjaśnienie téj tajemnicy.
— O! pomszczę się, — zawołał Pan d’Infreille z wybuchem gwałtownego gniewu. — Teraz, nie mam już żadnéj wątpliwości! dowiedziawszy się, że od jakiegoś czasu żona moja po całych dniach nie bywa w domu, powziąłem niejakie podejrzenie... Pytałem ją o przyczynę tych wycieczek, odpowiedziała mi że częstokroć całe dnie przepędza u jednéj z najlepszych swoich przyjaciółek z klasztoru, zwanej Pani de Luceval... Nazwisko to jest tak zaszczytne, rzecz tak możebną, wyrazy mojéj żony i głos były tak szczere, że jak głupiec jaki uwierzyłem wszystkiemu... Atoli jakaś podejrzliwa nieufność, połączona z chęcią uczynienia do Pana kroków przyzwoitych, skłoniła mnie do udania się do Pana, i widzisz Pan co odkrywam... O! nędznica! o! podła kobieta!...
— Zaklinam Pana, uspokój się, — rzekł P. de Luceval usiłując uśmierzyć gniew swego towarzysza, — głośna mowa nasza zaczyna zwracać powszechną uwagę.. Ludzie na nas patrzą, weźmy dorożkę... i jedźmy natychmiast do mnie; gdyż tajemnicę tę wyjaśnić trzeba koniecznie; drżę na samą myśl, że moja żona przez niecną uległość została wspólniczką tego haniebnego kłamstwa... Pójdźmy, pójdźmy Panie... Rachuję na Pana, Pan rachuj na mnie, jest to obowiązkiem ludzi uczciwych ażeby sobie wspólnie pomagali, ażeby się wzajemnie wspierali w okoliczności tak smutnéj; trzeba wymierzyć sprawiedliwość, trzeba ukarać winowajców.
— O! tak, Panie, jedność i zemsta... zemsta nieubłagana, — szepnął P. d‘Infreville.
I ponieważ gwałtowne wzruszenie powiększyło jego słabość, przymuszony był oprzeć się na ręku swego towarzysza, i tak drżący z gniewu razem z towarzyszem swoim wsiadł do pierwszego powozu który im się nawinął.
Było to może w godzinę po owem nieszczęsnem i przypadkowem spotkaniu dwóch małżonków, kiedy Florencya otrzymała bilet od Pana de Luceval z doniesieniem, że na obiad nie przyjedzie do domu.
Gdy burza małżeńska zbiera się coraz groźniéj, my powrócimy tymczasem do dwóch młodych przyjaciółek, pozostawionych sam na sam po oddaleniu się pokojówki, która przyniosła właśnie bilet Pana de Luceval.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: Oskar Stanisławski.