Kuzyn Michał/Rozdział II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Kuzyn Michał
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1849
Druk S. Orgelbrand
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Oskar Stanisławski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ II.

Walentyna d’Infreville była o trzy lata starszą od pani de Luceval, i tworzyła z nią uderzające przeciwieństwo, pomimo że również bardzo była piękna; wysoka, brunetka, bardzo szczupła lecz wcale nie chuda, miała piękne oczy pełne ognia, również czarne jak jéj długie i gęste włosy; jéj żywe karminowe usta, lekkim ocienione puszkiem, różowe nozdrze, rozwarte i drżące za najmniejszem wzruszeniem, nadzwyczajna ruchliwość rysów, gęsta żywe, dźwięk kontraltowego głosu nieco męzki, wszystko zwiastowało w niéj kobietę charakteru silnego i namiętnego; poznała ona Floreneyę w klasztorze Sakramentek, gdzie ścisłą zawiązały z sobą przyjaźń Walentyna wyszła za mąż z tego ustronia na rok przed swoją towarzyszką, którą jednak od czasu do czasu odwiedzała w klasztorze; lecz, wkrótce po ślubie z panem de Luceval, Florencya, z wielkiem swojem zadziwieniem, nie widziała już wcale przyjaciółki, i stosunki ich ograniczały się odtąd na korrespondencyi dosyć rzadkiej zestroiły Pani d’Infreville, zajętéj wyłącznie, jak mówiła, staraniami rodzinnemi. Obie przyjaciółki ujrzały się więc dopiero po upływie sześciu miesięcy.
Pani de Luceval tkliwie uściskawszy swą przyjaciółkę, dostrzegła zaraz jej bladość, i wzruszenie; w skutek czego zapytała ją z obawą:
— Mój Boże! Walentyno, co ci jest? Moja służąca mówiła mi naprzód, że chciałaś się ze mną widzieć, nie myśląc wcale wejść do mnie na górę...
— Wiesz, Florencyo, ja głowę stracę... ja oszaleję.
— Zlituj się... wytłomacz się... ty mnie przerażasz.
— Florencyo, czy chcesz ocalić mnie od wielkiego nieszczęścia?
— Mów... mów... Nie jestżem twoją przyjaciółką, dla czego zapomniałaś o mnie przez całe sześć miesięcy?
— Nie dobrzem postąpiła... byłam niepamiętną, niewdzięczną... a jednak do ciebie się udaję.
— Jest to jedyny sposób ażebym ci przebaczyła.
— Florencyo,... FJorencyo... ty zawsze jesteś ta sama.
— Słucham... mów prędzej... cóż mogę ci uczynić?
— Czy masz tutaj... papier i pióro?
— Znajdziesz wszystko na tym stole....
— Pisz więc co ci podyktuję... Błagam cię, możesz mnie przez to ocalić...
— Ten papier jest z moją cyfrą... czy to nic nie szkodzi?
— Przeciwnie, to doskonale, ponieważ ty do mnie piszesz...
— Dobrze, Walentyno, dyktuj, ja czekam.
Pani d’Infreville podyktowała co następuje, głosem wzruszonym i przerywając sobie od czasu do czasu z powodu silnego wzruszenia:
Tak byłam uradowana, droga Walentyno, naszym długim i roskosznym dniem wczorajszym, dniem który w niczem me ustępował naszéj przeszłéj środzie, że choćbym się miała okazać samolubem i natrętną, pospieszam prosić cię o poświęcenie mi i niedzieli.
— I niedzieli... — powtórzyła Florencya nadzwyczajnie zdziwiona takim początkiem.
Pani d’Infreville dyktowała daléj:
Program nasz będzie tenże sam.
— Podkreślij wyraz PROGRAM, — dodała młoda kobieta z gorzkim uśmiechem; — jest to tylko żart: — poczem dyktowała znowu:
— „Program nasz będzie tenże sam: Śniadanie o jedenastej, przechadzka w twoim ładnym ogrodzie, robota krzyżowa, muzyka i rozmowa do godziny siódméj, potem obiad, a następnie przejażdżka w alejach lasku Bulońskiego otwartym powozem jeśli pogoda będzie piękna, i odwieziesz mnie tak jak wczoraj.
Odpowiedz mi tak lub nie, staraj się jednak ażeby mogło być tak, a uszczęśliwisz bardzo twoją kochającą cię Florencyę.“
— I uszczęśliwisz bardzo twoją kochającą cię Horencyę, — powtórzyła pisząc Pani de Luceval, poczem dodała uśmiechając się w połowie:
— Jednak okrutnie to jest z twojéj strony dyktować mi podobne programy, które budzą tylko we mnie próżne chęci i żale; lecz... nadejdzie wkrótce chwila wyrzutów i tłomaczeń, a wtedy pomszczę się należycie... Czy już koniec kochana Walentyno?
— Napisz teraz mój adres na bilecie... zapieczętuj go i każ natychmiast odnieść do mego domu.
Pani de Luceval już miała zadzwonić; lecz wstrzymała ją jedna uwaga, i rzekła do swéj przyjaciółki z wahaniem:
— Walentyno, zaklinam cię, nie uważaj tego co ci mam powiedzieć za niedelikatność z méj strony...
— Co chcesz powiedzieć?
— Jeżeli się nie mylę... celem tego listu... jest... wpoić w kogoś przekonanie... że od jakiegoś czasu... przepędziłyśmy kilka dni razem...
— Tak jest... tak... nieinaczéj... więc cóż daléj...
— Otóż, zdaje mi się potrzebnem uprzedzić cię.. że P. de Luceval obdarzony jest tak zadziwiającą działalnością, iż jakkolwiek ciągle prawie jest za domem, znajduje przecież sposobność być prawie ciągle przy mnie i przychodzić do mnie najmniéj dziesięć razy dziennie;... tak dalece, że gdyby przypadkiem przyszło odwołać się do jego świadectwa... powiedziałby niezawodnie, że cię nigdy u mnie nie widział.
— Przewidziałam ja to niebezpieczeństwo lecz z dwóch niebezpieczeństw trzeba wybierać mniejsze... Proszę cię, odeślij ten list natychmiast przez którego z twoich służących, albo raczej... nie... mógłby się wygadać... Odeślij go na pocztę... Zawsze on jeszcze przyjdzie na czas.
Pani de Luceval zadzwoniła.
Poczem wszedł do pokoju jéj kamerdyner.
Już miała mu list oddać do ręki; lecz odmieniła zamiar i rzekła do niego:
— Czy Baptyst jest w domu?
— Jest, Pani Margrabino, znajduje się w przedpokoju.
— Przyślij go do mnie.
Służący wyszedł z pokoju.
— Dla czegóż to, Florencyo, innego chcesz wysłać służącego, nie tego który tu już przyszedł? — zapytała Pani d’Infreville.
— Mój kamerdyner umie czytać;... zdaje mi się że jest dosyć ciekawy, znalazłby to zatem rzeczą dziwną, że piszę do ciebie wtedy kiedy sama jesteś u mnie... Lokaj zaś którego zawołać kazałam, nie umie czytać, jest ograniczony, nie potrzeba się zatem niczego z jego strony obawiać.
— Masz słuszność... wielką słuszność; w pomieszaniu mojem, nie zastanowiłam się nad tem wcale.
— Pani Margrabina kazała mnie wołać? — rzekł Baptyst wszedłszy do salonu.
— Wszakże ty znasz kwiaciarkę mającą swój stragan przed Łazienkami Chińskiemi? — zapytała go Florencya.
— Znam, Pani.
— Pójdziesz do niéj i kupisz mi dwa duże bukiety kwiatów...
— Dobrze, Pani.
I służący już chciał wyjść.
— Ah!... zapomniałam jeszcze, — rzekła Pani de Luceval, przywołując go napowrót, — oddasz jeszcze ten list na pocztę...
— Czy Pani żadnego już nie ma zlecenia?
— Nie.
I Baptyst wyszedł.
Pani d’Infreville zrozumiała zamiar swój przyjaciółki, która była tak przezorną, że główne swoje zlecenie wydała tak jak gdyby ono było tylko podrzędnem.
— Dziękuje... dziękuję ci, droga Florencyo, — rzekła do niéj z uczuciem szczeréj wdzięczności. — Ah! oby Bóg dał ażeby twoje dobre chęci nie były dla mnie bezskutecznemi.
— Spodziewam się... i pragnę tego... lecz...
— Florencyo, posłuchaj mnie... jedyny sposób okazania ci mojéj wdzięczności, za tę wielką przysługę jaką mi wyświadczasz, jest oddać się twojéj wspaniałomyślności i nic nie zataić przed tobą... Należało mi zapewne od tego zacząć,... i nasamprzód objawić ci cel tego listu, zamiast zdobywać znienacka ten dowód twego poświęcenia i przyjaźni; lecz przyznam ci się... obawiałam się... twej nagany i odmowy... wyznając ci... że...
I po chwili bolesnego wahania, Walentyna rzekła odważnie i rumieniąc się nadzwyczajnie:
— Florencyo... ja mam kochanka.
— Walentyno, domyślałam się tego...
— O! zaklinam cię... nie potępiaj mnie przed wysłuchaniem...
— Biedna moja Walentyno.... w téj chwili myślę tylko o jednéj rzeczy.... o zaufaniu jakie mi okazujesz.
— Ah!... gdyby nie moja matka, — odpowiedziała Walentyna z boleścią, — nie byłabym się zniżyła do podstępu, do kłamstwa; byłabym się poddała wszystkim następstwom mojego błędu.... gdyż posiadam przynajmniej odwagę w mojem postępowaniu,... lecz przy smutnym stanie zdrowia méj matki,... gwałtowny wybuch zabiłby ją... Ah! Florencyo!... jeśli jestem winną,... to jestem także i bardzo nieszczęśliwą, — dodała Pani d’Infreville płacząc i rzucając się na szyję swój przyjaciółki.
— Walentyno, błagam cię, uspokój się, — rzekła magrabina podzielając wzruszenie swój towarzyszki, — zaufaj memu szczeremu przywiązaniu. Mów, wynurz twoje serce w serce twój przyjaciółki, przynajmniéj to będzie dla ciebie pociechą.
To też cała moja nadzieja jest w twojem przywiązaniu. Tak jest, Florencyo, wierzę, wiem że mnie kochasz, i przekonanie to dodaje mi siły do uczynienia przed tobą tego przykrego wyznania; ale jeszcze jedno jest wyznanie, od którego pragnę serce moje natychmiast uwolnić. Jeżelim przybyła po długiem rozłączeniu prosić cię o łaskę którąś mi wyświadczyła, uczyniłam to nie tyle może dla tego, że ślepo rachowałam na twoją przyjaźń, jak raczej dla tego, że ze wszystkich znajomych mi kobiet, ty jesteś jedna, u któréj mój mąż nigdy jeszcze nie był. Teraz, posłuchaj mnie: kiedym zaślubiła Pana d’Infreville, byłaś jeszcze w klasztorze, byłaś jeszcze bardzo młodą panienką, a skromność nie pozwalała mi zwierzyć ci wielu rzeczy, powiedzieć ci żem szła za mąż... bez miłości.
— Jak ja... — rzekła z cicha Florencya.
— Zamęście to podobało się méj matce, i zapewniało mi znaczny majątek... Uległam na nieszczęście pod wpływem macierzyńskim, i, wyznaję... dałam się olśnić powabom znakomitego położenia; zaślubiłam więc pana d’Infrevilie... niestety!... nie wiedząc, jakie brałam na siebie obowiązki... i za jaką cenę wolność moją sprzedawałam; jakkolwiek mam prawo użalać się na mego męża, błąd mój zabraniać mi powinien wszelkich z méj strony żalów... Jednakże dla usprawiedliwienia po części mojéj słabości, powinnaś poznać, że tak powiem, fatalność mego położenia... Pan de Infreville jest człowiek chorowity, ponieważ w młodości swojéj oddawał się wszelkiego rodzaju rozpuście; posępny... dla tego ze żajuje przeszłości; surowy i wymagający, dla tego że nie ma lub nigdy nie miał serca... Nigdy nie byłam w jego oczach czem innem jak biedną panienką bez majątku, którą raczył zaślubić dla zrobienia jéj swoim stróżem w chorobie; przez długi przeciąg czasu poddawałam się tej roli;... religijnie spełniałam tę rolę przykrą, hańbiącą, ponieważ starania jakie oddawałam mężowi nie pochodziły z serca;... ale zbyt późno, niestety! poznałam jak postępowanie moje było nikczemne.
— Walentyno!...
— Nie, nie, Florencyo, nie jestem dla siebie zbyt surową. Zaślubiłam Pana d’Infreville bez miłości, zaślubiłam go dla tego że był bogaty., sprzedałam mu duszę moją i ciało; jest to hańba, mówię ci... jest to prostytucya u Boga i u ludzi... nic więcéj...
— Jeszcze raz, Walentyno... obwiniasz się niesłusznie... nie tyle myślałaś o sobie jak o matce twojéj.
— A matka moja mniéj myślała o sobie jak o mnie... Słuchaj, Florencyo, bogactwo Pana d‘lnfreville uczyniło łatwiejszem moje posłuszeństwo; z początku poddawałam się memu losowi... Po upływie pewnego czasu... mąż mój zbyt cierpiący ażeby się mógł oddalać z domu, doznał wielkiego polepszenia w zdrowiu swojem, może w skutek starań moich; ale odtąd postępowanie jego zmieniło się zupełnie;... nie widywałam go już prawie wcale, żył za domem, a wkrótce dowiedziałam się nawet że miał kochankę....
— Ah! biedna Walentyno!
— Dziewczynę znaną w całym Paryżu; mój mąż utrzymywał ją bardzo świetnie, i tak jawnie, że o zgorszeniu tem dowiedziałam się z publicznych wieści. Odważyłam się uczynić pewne przedstawienia panu d’Infreville, nie z zazdrości, Bóg mi świadkiem! lecz prosiłam go ażeby, przez wzgląd na mnie, na przyzwoitość, starał się przynajmniéj pozorów nie obrażać. Lecz samo umiarkowanie tych wyrzutów obraziło mego męża; zapytał mnie z oburzającą pogardą, jakiem prawem mieszam się do jego postępowania. Przypomniał mi w sposób obelżywy że powinnam mu być wdzięczną za mój los dotychczasowy, do którego nigdy nie mogłabym rościć prawa, i że ożeniwszy się ze mną bez żadnego posagu, może się spodziewać, że żadnych czynić mu nie będę wyrzutów.
— To okropnie... haniebnie!
— Ale, mój Panie, — odpowiedziałam, — ponieważ tak jawnie uchybiasz twoim obowiązkom, cóżbyś powiedział, gdybym i ja zapomniała o moich?
— „Nie ma tu żadnego porównania między mną a tobą, — odpowiedział mi. — Jestem panem, ty powinnaś być posłuszną; zawdzięczasz mi wszystko, ja tobie nic nie jestem winien; zapomnij tylko o twoich obowiązkach, a wyrzucę cię z domu, ciebie i matkę twoją, która i moich żyje dobrodziejstw...“
— Ah! jaka zniewaga... co za okrucieństwo..
— Przyszło mi wtedy dobre i uczciwe natchnienie, poszłam do matki, z zamiarem rozłączenia się na zawsze z moim mężem,.. i niepowrócenia już nigdy do niego. — „A ja? w cóż ja się obrócę, — rzekła moja matka, — ja cierpiąca i kaleka? dla mnie nędza to śmierć,... a potem, moje biedne dziecię... rozłączenie jest niepodobne; twój mąż ma prawo za sobą, dopóki kochanki swojéj nie utrzymuje tam gdzie ty mieszkasz; i ponieważ potrzebuje ciebie, ponieważ przyzwyczaił się do twego pielęgnowania, nie będzie więc chciał słuchać o rozłączeniu, i zmusi cię do pozostania; trzeba więc nabrać serca przeciwko wszystkim przeciwnościom, moja córko kochana; ta kochanka nie długo przy nim się utrzyma; bądź cierpliwą, prędzéj lub późniéj twój mąż powróci do ciebie; twoja uległość wzruszy go; a zresztą, on jest tak słabego zdrowia, że jego przelotne upodobanie w téj kochance zapewne już jest ostatnie; wtedy wszystko powróci do dawnego stanu; wierzaj mi, moje dziecię, w podobnym przypadku, kobieta uczciwa cierpi, czeka, i karmi się nadzieją....
— Jakto!... twoja matka śmiała...
— Nie obwiniaj jéj, Florenoyo... ona się tak obawiała nędzy... dla mnie, powtarzam ci, więcéj jeszcze niż dla siebie saméj,... a potem, zważywszy wszystko, mowa jéj jest głosem rozsądku, prawa, doświadczenia, zgodnym we wszystkiem z opinią świata...
— Niestety!... zbyt wielka prawda...
— Niech więc tak będzie, — powiedziałam sobie z goryczą, — nie wolno mi być dumną, nie wolno mi słusznego okazać oburzenia... zatem małżeństwo odtąd będzie tylko dla mnie poniżającem slłużalstwem... Przyjmuję je... zdobędę się na podłość niewolnicy; ale przybiorę także w pomoc jéj podstępy, jéj zdrady... jej niewiarę. Poniżenie duszy człowieka ma w sobio także coś dobrego: oddala ono wszelki skrupuł... niweczy sumienie... Od téj chwili zamknęłam oczy na wszystko, i zamiast walczyć z prądem który mnie do zguby ciągnął, poddałam mu się zupełnie.
— Co mówisz!...
— Teraz to, Florencyo, potrzebuję całego pobłażania twéj przyjaźni... Aż dotąd... godną może byłam jakiego współczucia.. — ale współczucie to zniknie wkrótce...
Rozmowa dwóch przyjaciółek została w téj chwili przerwaną przez pannę służącą Pani de Luceval.
— Czego chcesz? — zapytała Florencya.
— Przyniesiono list od Pana Margrabiego do Pani.
— Dawaj.
— Oto jest.
Przeczytawszy pismo, Florencya rzekła do swej przyjaciółki:
— Czy możesz rozporządzić dzisiejszym twoim wieczorem i pozostać u mnie na obiad? Pan de Luceval zawiadomił mnie że nie będzie w domu na obiedzie.
Po chwili namysłu, Pani d’Infreville odpowiedziała:
— Przyjmuję twój wniosek, kochana Florencjo.
— Pani d’Infreville zostanie ze mną na obiedzie, — rzekła Pani de Luceval do pokojówki — i każ powiedzieć odźwiernemu, że dzisiaj nie przyjmuję nikogo.
— Dobrze, Pani, — odpowiedziała panna Liza.
I wyszła z pokoju.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: Oskar Stanisławski.