Kuzyn Michał/Rozdział IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kuzyn Michał |
Wydawca | S. Orgelbrand |
Data wyd. | 1849 |
Druk | S. Orgelbrand |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Oskar Stanisławski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gdy po oddaleniu się pokojówki panie Luceval i d’Infroville pozostały same, ostatnia z nich rzekła do swej przyjaciółki:
— Chciałaś ażebym resztę dnia dzisiejszego przepędziła u ciebie; przyjęłam twój wniosek, kochana Florencjo, już to ażeby pozostać u ciebie, już też dla tego, ażeby w razie nieszczęścia nadać jakiś pozór mojemu kłamstwu...
— Ale, mój list?
— Będą myśleli żem się z nim minęła;...
i żem przybyła do ciebie po wysłaniu twego listu.
— Prawda...
— Teraz, kochana przyjaciółko... zamawiam sobie całe twoje pobłażanie, a może także i litość twoją dla reszty mego opowiadania...
— Litość, pobłażanie! czyliż nie jesteś ich naprzód pewną, biedna moja Walentyno?... Będąc w małżeństwie jak ty nieszczęśliwą, prześladowaną, upokorzoną, któżby cię nie żałował? ktoby cię nie usprawiedliwił? Ale mów... słucham cię...
— Nie wiem czym ci wspomniała o tem, żeśmy zajmowali pierwsze piętro domu Pana d’Infreville; okna mego sypialnego pokoju wychodzą na niewielki ogródek zależący od parteru domu sąsiedniego. Może na trzy miesiące przed odkryciem że mój mąż miał kochankę, i kiedy jeszcze bardzo był cierpiący, ogród i parter o których ci mówię, niezamieszkałe od pewnego czasu, wielkiéj uległy zmianie; życie jakie prowadziłam wtedy, zatrzymywało mnie prawie ciągle w pokoju, gdyż słabość męża nie pozwalała mi nigdzie wychodzić. Było to na początku lata. Zamknąwszy się w moim pokoju, kiedy Pan d’Infreville nie potrzebował moich starań, pracowałam często przy oknie otwartem, gdyż pora roku była zachwycająca. Dostrzegłam wtedy zmiany jakie zaprowadzano w ogrodzie; były one szczególne i zwiastowały gust wytworny połączony z pewną oryginalnością; nieznacznie, w mojéj smutnéj bezczynności zbudziła się moja ciekawość... Codziennie widywałam robotników wykonywających te wszystkie zmiany nie widząc przecież nigdy nowego mieszkańca parteru; tym sposobem byłam niemal obecną temu przeistoczeniu ogrodu dosyć posępnego; w jedném miejscu roskosznem oranżerya rzadkiemi napełniona roślinami i łącząca się z częścią samego mieszkania została wystawiona nad murem południowym; mur ten znikł pod grotą z kamieni skalistych, przeplatanych rozmaitem1 krzewy. Z jednéj strony téj skały, kaskada spadała do obszernego bassynu i roztaczała w koło siebie miłą świeżość... Potem galerya wzniesiona z drzewa pokrytego korą, osłoniona wiejską strzechą i wsparta na łukach, ukryła drugą część muru którą ogród ten był otoczony, sam zaś ogród został tak zapełniony kwiatami, że z mego okna wydawał mi się jak olbrzymi jaki bukiet.
— Mój Boże! jakież zachwycające miejsce, i to pośród Paryża; Ah! to prawdziwy raj!
— Rzeczywiście, było to prześliczne, gdyż mury znikły zupełnie śród najpowabniejszych widoków. Złocona ptaszarnia, pięknem napełniona ptactwem, wzniosła się na zielonej murawie, i wystawiono pewien rodzaj indyjskiego varendahu tworzącego galeryę krytą przed oknami parteru, który zastawiono sofami, tureckiemi poduszkami i grubemi kobiercami; nareszcie wniesiono tu fortepian. Ta przezroczysta galerya, zasłoniona w razie potrzeby storami, przedstawiała na lato schronienie pełne cieniu, świeżości i chłodu.
— To chyba jaka powieść z Tysiąca nocy i jedna! Jakiéj to imaginacyi potrzeba, ażeby nagromadzić tyle cudów dobrego smaku i wygody w miejscu tak szczupłem!... I twórca tego wszystkiego nie pokazał się jeszcze?
— Pokazał się dopiero kiedy wszystkie przygotowania były skończone....
— I nie byłaś tyle ciekawą, ażeby się starać dowiedzieć kto był tym tajemniczym sąsiadem? Przyznam ci się że ja nie wytrzymałabym tak długo. Walentyna uśmiechnęła się smutnie i odpowiedziała:
— Przypadek chciał że siostra starego marszałka dworu Pana d’lnfreville była jedyną służącą tego tajemniczego sąsiada. Uwiadomiona przez swego brata, ona to nastręczyła swemu panu to mieszkanie i ten ogród. Pewnego dnia, chcąc zaspokoić moją ciekawość, zapytałam naszego marszałka, czy nie wie kto miał zająć parterowe mieszkanie sąsiedniego domu; odpowiedział mi że to jego siostra jest służącą tego nowego lokatora. Tym sposobem dowiedziałam się niektórych szczegółów które już aż nadto zbudziły moje zajęcie.
— Doprawdy? i któż to był, kochana Walentyno?
— Powiedziano mi, że nie masz na świecie lepszéj i szlachetniejszéj od niego duszy; ażeby ci pomiędzy wielu innemi, jeden dać przykład, oto, po śmierci stryja po którym dosyć znaczne odziedziczył dobra, chciał przyjąć kilku służących, lecz ta stara służąca, o któréj ci mówiłam, a która była jego mamką, rzekła do niego ze łzami w oczach, że nigdy nie pozwoli, ażeby prócz niéj inni służący mieli mu usługiwać. Daremnie jéj przyrzekał, że ona będzie nad wszystkiemi, że uważaną będzie zawsze za jego powiernicę i gospodynię... ale nie chciała na to przysłać. On, w dobroci swojéj niepojętéj, nie nalegał już więcéj, i pomimo majątku swego, zatrzymał do swych usług tę jednę tylko kobietę.. Wydaje ci się to może śmiesznem, kochana Florencyo, lecz...
— Co mówisz?... przeciwnie... znajduję to uczucie rozrzewniającem w swojéj delikatności... Wszakże częstokroć nie potrzeba nam więcéj ażeby charakter jaki osądzić.
— Dla tego też od téj chwili uważałam naszego sąsiada za człowieka dobrego i szlachetnego... Pierwéj jeszcze za nim go poznałam, dowiedziałam się że się nazywa Michał Renaurd...
— Ah!... mój Boże!... — zawołała Pani de Luceval. — Michał Renaud!
— Tak... ale cóż tobie jest, Florencyo?
— To rzecz szczególna.
— Dokończ...
— Czy to syn jenerała Renaud, poległego w ostatnich wojnach Cesarstwa?
— Tak jest... więc go znasz?
— On jest kuzynem pana de Luceval.
— Michał!!
— I nie masz prawie jednego dnia, ażeby mój mąż nie wspominał mi o nim...
— O Michale?
— Nie inaczéj... Lecz nigdy go nie widziałam, bo, chociaż był uwiadomiony o ślubie Pana de Luceval ze mną, jak wszyscy członkowie jego rodziny,... nie był jeszcze u nas z odwiedzinami;... zresztą, nie dziwi mnie to bynajmniéj... gdyż mój mąż zawsze mało miewał z nim stosunków...
— Doprawdy, niepokoi mnie to co mi powiadasz... Michał... jest kuzynem twego męża...
I jakże to, z jakiego to powodu twój mąż wspomina tak często o Michale?
— Niestety, biedna moja Walentyno, z powodu wady, która jak się zdaje, jest mi wspólną z Panem Michałem Renaud, wady która powinna być rękojmią dla mego męża, a która właśnie do rospaczy go przywidzi, ale mężczyźni są tak dziwni!
— Zlituj się, mów jaśniéj.
— Wiadomo ci, że w klasztorze uchodziłam powszechnie za nieuleczoną próżniaczkę...
Ileż to napomnień, ile kar zniosłam za tę ulubioną moją wadę!
— Prawda.
— Otóż! wada moja przybrała niesłychane rozmiary,... tak niesłychane że zamieniła się prawie w zaletę.
— Cóż to znaczy?
— Wyobraź sobie, ie zamiast chęci naśladowania, czuję największą litość dla tych nieszczęśliwych kobiet, które szalone ich upodobanie w świecie i jego roskoszach rzuca w odmęt rozrywek i przyjemności o których samo wspomnienie dreszczem mnie przyjmuje; gdyż niestety; widziałyśmy przecie te nieszczęśliwe! te dobrowolne męczenniczki udające się codziennie na trzy i cztery bale lub wieczory, nie rachując w to rozmaitych innych widowisk! Teraz dopiero biegać do swoich szwaczek, modniarek, kwiaciarek! ubierać się, rozbierać, przymierzać suknie, dać sobie wydzierać włosy, więzić się w sznurówkach, zmieniać toaletę trzy razy dziennie... walcować, galopować, polkować... o! to oszaleć trzeba! Nie! trzeba mieć żelazne członki i olbrzymią siłę, ażeby się poddawać takiemu ruchowi;... i to każdego dnia... każdago wieczoru.... każdéj nocy, przez cztery lub pięć miesięcy w roku... Ah! Walentyno, Walentyno, jakaż to różnica pomiędzy tym szałem rozrywek, z których jedna tylko na śmierć by mnie zamęczyła, a tym roskosznym spoczynkiem jakiego w tym fotelu kosztuję, gdzie życie moje przepędzam znajdując niewyczerpaną słodycz w bezczynnem wpatrywaniu się w niebo, w drzewa, w słońce, i będąc zupełnie szczęśliwą że mogę pieścić się zimą przy moim kominku, gdy tymczasem przejmujący mróz skrzypi na dworze pod memi oknami. Cóż ci mam więcéj powiedzieć, oto w każdéj porze roku doznaję tego najwyższego szczęścia, że nie potrzebuję niczem się zajmować. Żyję spokojnie, marząc, dumając już to na jawie już na pół uśpiona, lub odczytując niekiedy poetów, bo i tu, po każdym wierszu znajduje się długi wypoczynek dla myśli... Słowem, ja zdolnam, przyznając się i do tej okropności, przeleżeć cały dzień na murawie... zajmując się, to spaniem, to przypatrywaniem się mijającym obłokom, to słuchaniem szmeru wietrzyka w trawkach i liściach, lub brzęku owadów... lub szumu wody; wierzaj mi, droga Walentyno nigdy dzika i marząca próżniaczka Ameryki nie czuła z większą odemnie roskoszą tego nieskończonego szczęścia, jakie się w błogiem far niente zawiera, i nigdy nie była tkliwiéj odemnie wdzięczną temu Bogu, który nas obdarzył szczęściem tak prostem i tak łatwem.. Ale, Walentyno, — dodała młoda kobieta przypatrując się z zadziwieniem swéj przyjaciółce, — co ci jest? To niespokojne spojrzenie... to wzruszenie które zaledwie powściągnąć zdołasz... Walentyno, jeszcze raz się pytam... błagam cię... odpowiedz mi.
Po chwili milczenia, Pani d’Infreville, przetarłszy ręką czoło, rzekła głosem lekko wzruszonym.
— Posłuchaj... końca mego opowiadania, Florencyo... odgadniesz sama to... czego nie mogę.. czego nie śmiem powiedzieć ci w tej chwili...
— Mów tedy, mów... proszę cię...
— Kiedym pierwszy raz ujrzała Michała, znajdował się właśnie pod tą krytą galeryą o któréj ci poprzednio wspomniałam... W ciągu lata przepędzał w niéj całe swoje życie; będąc ukrytą za żaluzyą mogłam mu się przypatrywać dowolnie; nie zdaje mi się ażeby można wyobrazić sobie rysy piękniejsze od jego rysów... Spoczywając w długim szlafroku z jedwabiu indyjskiego na dywanie tureckim... palił spokojnie nargile w postawie pełnéj niedbałości mieszkańca wschodu... z oczyma wlepionemi w swój ogród zapełniony kwiatami, zdawał się przysłuchiwać z zachwyceniem szmerowi kaskady i śpiewowi pięknéj swojéj ptaszarni;... potem wziął książkę do ręki, którą od czasu do czasu odkładał jak gdyby rozmyślał nad tem co przeczytał;... nareszcie przybyło dwóch jego przyjaciół... Jeden z nich uważany jest słusznie za człowieka najznakomitszego w naszéj epoce, był to M.***
— Rzeczywiście, nie znam człowieka znakomitszego i posiadającego większe od niego poważanie.
— Znałam go z widzenia i ze sławy; jego bardzo wysokie położenie, różnica wieku istniejąca pomiędzy Michałem a nim, uczyniły w moich oczach jego wizytę u młodego nieznanego człowieka, rzeczą prawie nadzwyczajną.
— Zaiste, i mnie się to wydaje nader pochlebnem dla naszego Kuzyna.
— Michał przyjął go z ujmującą poufałością. Zdawało mi się że M*** obchodził się z nim na stopie zupełnéj równości. Nareszcie rozpoczęła się między nimi długa rozmowa; będąc zbyt oddaloną, nie mogłam z niej niedosłyszeć. Lecz chcąc sobie niedogodność tę wynagrodzić, i będąc ciągle ukryła za żaluzyą, wzięłam perspektywę teatralną, i z największą bacznością przypatrywałam się rysom Michała podczas téj rozmowy; nawet poruszenia ust jego widziałam jak najwyraźniéj: szczególnéj przyjemności doświadczałam w tem śledzeniu, i, nie domyślając się wcale przedmiotu rozmowy, dostrzegłam łatwo z pewnych poruszeń, że powstała jakaś sprzeczka pomiędzy M*** a Michałem.. Naprzód ostatniego z nich zbijano energicznie; wkrótce atoli domyśliłam się z wyrazu rysów M*** że powoli dał się Michałowi przekonać... ale nie bez oporu. Niekiedy jednak znak zupełnego potwierdzenia świadczył o zwycięztwie jakie Michał odnosił, i które też w końcu przy nim ostatecznie zostało; nie jestem w stanie opisać ci wdzięku jego rysów podczas tej długiéj rozmowy; ze zmiany ich, z ruchów, widziałam że kolejno używał to ognistéj wymowy, to delikatnego szyderstwa lub głębokich rozumowań, ażeby odpowiedzieć swoim przeciwnikom i skłonić ich na swoją stronę; ci zaś wskazywali swoje przyzwolenie uśmiechem lub wyrazem przekonania i uległości. Rozmowa ta długo trwała; gdy się nareszcie skończyła, przyjaciele Michała pożegnali się z nim z oznakami największéj życzliwości; zdawało się jak gdyby się chciał podnieść ażeby ich wyprowadzić, lecz zmusili go wesoło ażeby pozostał na swoim dywanie, i jak gdyby mu chcieli powiedzieć: — że zbyt dobrze wiedzą ileby to kosztowało jego lenistwo gdyby się musiał poruszyć. — Dowiedziałam się później że M*** mając obrać pewne bardzo ważne postanowienie, przybył, jak mu się to często zdarzało poradzić się w tym względzie Michała, którego wielki takt i zdrowy rozsądek były równie wzniosłe jak gruntowne.
W miarę opowiadania Walentyny, Florencya tem więcéj zajmowała się niem i jego bohatyrem że znajdowała wiele wspólności pomiędzy jego charakterem i gustami a swojemi własnemi... Pan de Luceval opowiadając jej o nieuleczonem lenistwie swego Kuzyna Michała, jak gdyby jej chciał dać pewien przykład i nastraszyć ją zarazem, nigdy jéj nic nie wspomniał o tem coby mogło usprawiedliwić lub upoetyzować tę moralną i fizyczną skłonność do lenistwa.
Florencya zrozumiała wtedy uczucie zadziwienia, a może nawet zazdrości mimowolnéj, którego Walentyna ukryć nie zdołała, kiedy przyjaciółka tłomaczyła jéj naiwnie teoryę lenistwa i roskosze jakich z tąd doznawała...
Wprawdzie, Pani d’Infreville nie mogła pod żadnym względem być zazdrosną względem Pani de Luceval; byłoby to szaleństwem gdyż Florencya nie znała Michała Renaud, i okazywała się zbyt szczerą przyjaciółką, ażeby go miała późniéj chcieć poznać w jakich podstępnych zamiarach rywalizacyi... Jednakże Walentyna, będąc podejrzliwą jak wszystkie dusze gwałtowne i namiętne, nie mogła stłumić w sobie pewnego rodzaju uczucia wątpliwéj i niespokojnéj zazdrości, połączonego z wyrzutami względem siebie saméj. Niestety! myślała ona o wszystkich żywiołach sympatyi i współczucia, które objawiały się w dziwnem podobieństwie charakteru jakie dostrzegała w Florencyi i Michale Renaud.