La San Felice/Tom VI/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | La San Felice |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1896 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La San Felice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Tego samego dnia, o tej samej godzinie, gdy drzwi tajnego przejścia otwierały się przed królową i gdy Emma Lyona według danego przezeń przyrzeczenia, jak bohaterka romansu, zapuszczała się w podziemie, poprzedzona i oświetlona przez Ryszarda, pewien młody człowiek wstępował konno na górę Cassino, na którą zazwyczaj wchodzi się pieszo lub na mule.
Ale bądź że ufał zupełnie koniowi i swojej zręczności nim kierowania, bądź że przywykł do niebezpieczeństwa i lekceważył je, wyjechał konno z San Germano, i pomimo uwag czynionych mu co do nieroztropności puszczania się konno pod górę, większej jeszcze przy schodzeniu z niej, obrał ścieżkę kamienistą prowadzącą do klasztoru założonego przez św. Benedykta, wznoszącego się na najwyższym szczycie góry Cassino.
Pod nim rozciągała się dolina, gdzie Garigliano skręca się na chwilę, ale wkrótce uchodzi wpadając w morze w pobliżu Gaety (na brzegach którego Gonzulw z Korduby pobił Francuzów w 1503 roku) a w miarę jak postępował w górę, mógł rozróżnić namioty armii francuzkiej, która, szczególnym zbiegiem okoliczności, po trzech wiekach znosząc monarchię hiszpańską, pomściła porażkę Bayarda, prawie ta jak zwycięztwo dla niego chwalebną.
Raz z prawej, to znów z lewej strony, stosownie do zakrętów drogi widział miasto San Germano z jego starą twierdzą w ruinach, wzniesioną na starożytnem Cassinum Rzymian i noszącą tę nazwę tak jak miasto nad którem górowała aż do roku 844, epoki w której Lotarjusz pierwszy król włoski osiedliwszy się w księztwie Benewentu i Kalabrji po wyparciu Saracenów, ofiarował kościołowi palec św. Germana biskupa Kapui.
Drogocenna relikwia nadała nazwę świętego miastu włoskiemu, a reszta ciała przesłana do Francji do klasztoru Benedyktynów wznoszącego się w lesie Ledia, nadała tę samą nazwę miastu francuzkiemu, gdzie urodził się Henryk II, Karol IX i Ludwik XIV.
Góra Monte-Cassino na którą piął się nieroztropny podróżnik, nie zmieniła nazwy, poprzestając na zwłoszczeniu nazwy Cassinum; jest ona górą świętą w Terra del Lahore. Tam to szukają ucieczki wielkie cierpienia moralne i nieszczęścia polityczne. Karloman brat Pepina Małego spoczywa tam w grobowcu; Grzegorz VII zatrzymał się tam zanim zmarł w Salermo; trzej papieże byli tu opatami: Stefan IX, Wiktor III i Leon X.
W 497 r. św. Benedykt urodzony w 480 r., zniechęcony widokiem zepsucia pogańskiego w Rzymie, wydalił się do Sublaqueum, dzisiejszego Subiaco, gdzie rozgłos jego cnoty sprowadził mu wiele uczniów, a w następstwie prześladowanie. W 529 r. opuścił kraj, zatrzymał się w Cassinum i widząc pagórek górujący nad miastem, postanowił, mniej może w celu zbliżenia się do nieba, a raczej dla wzniesienia się nad mgłą którą Garigliano okrywa dolinę, założyć na najwyższym szczycie tego wzgórza klasztor swojej reguły.
A teraz w braku dowodów historycznych, niech nam wolno będzie odwołać się do legendy.
Święty Benedykt, wówczas po prostu Benedyktem zwany, jeszcze nie dostał się na wierzchołek pagórka rzeczonego, gdy spostrzegł że będzie miał trudności w dostawieniu materjałów potrzebnych do tego zabudowania. Wtedy przyszła mu myśl wezwać na pomoc do tej pracy szatana. Często przez szatana kuszony, św. Benedykt nie dał się zwyciężyć; ale za mało jeszcze było nie być zwyciężonym przez szatana, aby mieć możność rozkazywania mu, na to trzeba było być jego zwycięzcą. Na tym punkcie św. Antoni dokonał tyle co on, a może więcej od niego.
Chodziło o to aby djabła postawić w takiem położeniu, iżby nie mógł niczego odmówić.
Skutkiem bądź własnej wyobraźni, bądź natchnienia z nieba, jednego poranku św. Benedykt sądził, że znalazł czego szukał.
Poszedł do Cassinum, wszedł do sklepu uczciwego ślusarza, o którym wiedział że jest dobrym chrześcianinem, ponieważ sam go chrzcił przed tygodniem. Rozkazał mu zrobić parę obcęgów. Ślusarz ofiarował mu bardzo piękne już gotowe, ale św.
Benedykt nie przyjął. Chciał on obcęgów zupełnie odmiennych, z dwoma szponami w miejscu gdzie się kleszcze łączą. Pobłogosławił wodę w której ślusarz miał maczać rozżarzone żelazo, i przedewszystkiem zalecił mu aby nigdy nie rozpoczynał ani nie kończył pracy nie przeżegnawszy się wprzódy.
— Czy wasza Ekscelencja życzy abym odniósł gdy będą gotowe? zapytał ślusarz.
Św. Benedykt przed ukończeniem budowy klasztoru, zamieszkiwał tymczasowo grotę na szczycie góry Cassino, dziś jeszcze czczoną przez wiernych jako niegdyś mieszkanie świętego.
— Nie, odrzekł św. Benedykt, sam po nie przyjdę. Na kiedy będą gotowe?
— Pojutrze w południe.
— A zatem do pojutrza.
W naznaczony dzień, o godzinie oznaczonej św. Benedykt wszedł do ślusarza, a w dziesięć minut potem, wychodził z obcęgami w ręku starannie ukrywając je pod płaszczem.
Mało było takich nocy, ażeby podczas kiedy św. Benedykt w swojej grocie czytał OO. kościoła, djabeł nie wchodził, bądź otworem wyrżniętym dla wpuszczania światła, bądź drzwiami i tysiącznemi rozmaitemi środkami nie usiłował kusić błogosławionego.
Św. Benedykt przygotował ugodę następującą: „W imię Pana Wszechmocnego, Stwórcy nieba i ziemi i Jezusa Chrystusa Syna jego jedynego: Ja szatan, anioł przeklęty za mój bunt, zobowiązuję się pomagać wszystkiemi siłami Jego słudze św. Benedyktowi do zbudowania klasztoru na górze Cassinum, przenosząc kamienie, kolumny, belki, słowem wszystkie materjały potrzebne do wzniesienia rzeczonego klasztoru, — spełniając wiernie i bez podstępu wszelkiego, rozkazy dawane mi przez Benedykta. W Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego Amen.
Położył złożony papier na stole wraz z piórem i atramentem którym pisał.
Tego samego wieczora uczyniwszy przysposobienia, oczekiwał spokojnie. Przygotowania zasadzały się na włożeniu w ogień obcęgów poświęconych i rozgrzania do czerwoności ich kończyn.
Ale możnaby sądzić że szatan domyślał się zasadzki: trzy dni a raczej trzy noce nie pokazywał się wcale. Czwartej nocy przybył nakoniec, korzystając z burzy grożącej przewrotem całej naturze. Pomimo łoskotu gromów, pomimo rażącego światła błyskawic św. Benedykt udawał śpiącego; ale spał przy ogniu, jednem tylko okiem, w takiem oddaleniu iżby mógł od razu schwycić obcęgi.
Święty tak doskonale sen udawał że zdołał podejść szatana. Ten zbliżył się na palcach i wyciągnął szyję nad ramionami świętego. Tego właśnie pragnął św. Benedykt: porwał obcęgi i zręcznie schwycił go za nos.
Gdyby szatan miał do czynienia z zwyczajnemi obcęgami, jakkolwiekby one były rozpalone, śmiałby się tylko z tego, bo wszakże ogień jest jego żywiołem; ale były to obcęgi kute, jak sobie przypominamy, pod wezwaniem krzyża i maczane w wodzie święconej. Szatan czując się schwytanym, zaczął się rzucać na wszystkie strony, zionął ogniem piekielnym w twarz świętego, groził mu i wyciągał szpony.
Ale Benedykt był zabezpieczony długością obcęgów a im więcej szatan rzucał się, im więcej miotał ogniem, im więcej groził świętemu Benedyktowi, tem więcej tenże jedna ręką ściskał obcęgi, drugą zaś czynił znak krzyża świętego. Szatan przekonał się że miał z silniejszym od siebie do czynienia, że Bóg pomagał świętemu i zażądał warunków rozejmu.
— Dobrze, odpowiedział Benedykt, tego też tylko pragnę. Przeczytaj pargamin leżący na stole i podpisz go.
— Jakże chcesz abym czytał, mając obcęgi między oczami?
— Czytaj jednem okiem.
Trzeba było się zastosować do wymagania pustelnika i z straszliwym zyzem szatan czytał pargamin.
Skoro się podejdzie szatana, staje się on poczciwym dyablikiem i w ogóle skłonnym do zgody: główną rzeczą jest podejść go. Przeczytawszy pargamin, powiedział:
— Jakże chcesz żebym podpisał? nie umiem pisać.
— W takim razie zrób krzyżyk, odpowiedział święty.
Na te wyrazy „zrób krzyżyk“ szatan podskoczył tak, iż bez haczyka który święty oględnie kazał zrobić na końcu obcęgów, byłby wyciągnął nos z kleszczy.
— No, powiedział szatan, sądzę że najlepiej będzie podpisać. I wziął pióro.
— Teraz, powiedział święty, należy rzecz zrobić porządnie. Rozpocznijmy od daty i bieżącego roku. A nadewszystko piszmy wyraźnie, aby później nie było nieporozumienia.
Szatan pisał pięknem drobnem pismem: „24 lipea 529 roku“.
— Już, powiedział.
— Tylko bez lenistwa, odparł święty; dodaj naszego Pana Jezusa Chrystusa.
Szatan już chciał podpisać, ale święty wstrzymał go.
— Zaczekaj, zaczekaj, powiedział: zatwierdźmy pismo.
Szatan był zmuszony pisać i wzdychając napisał wreszcie:
„Powyższe pismo zatwierdzono“.
— A teraz podpisz.
Szatan radby był szukać jakiego nowego wykrętu; ale święty ścisnął obcęgi o wiele mocniej aniżeli dotąd, a szatan aby już raz się uwolnić, spiesznie podpisał swoje imię.
Święty przekonał się że wszystkie sześć głosek, były wypisane, że zostały zaparafowane, rozkazał szatanowi złożyć pargamin w czworo i z wierzchu położył swój różaniec. Potem otworzył obcęgi.
Szatan jednem susem wyskoczył z groty.
Przez trzy dni straszna burza pustoszyła Abruzzy i dała się uczuć nawet w Neapolu. Wezuwiusz, Strumbola i Etna buchały płomieniem. Ale że burza ta pochodziła od szatana nie od Stwórcy, Stwórca nie dozwolił aby jakakolwiek żyjąca istota zginęła.
Natychmiast po uspokojeniu burzy, Benedykt posłał po budowniczego. Święty, jakkolwiek nie kanonizowany jeszcze, taką już czcią był otoczony w kraju, że nazajutrz przybiegł budowniczy.
Święty objawił mu swoje życzenia i wskazał miejsce gdzie chciał budować klasztor. Było to jak powiedzieliśmy na najwyższym szczycie góry.
Wtedy dochodziło się tam wązką, przez kozy wydeptaną ścieżką. Pomimo całego szacunku, budownicy nie mógł się powstrzymać od śmiechu.
Święty Benedykt zapytał o powód tej wesołości.
— A któż dostawi tam materjały? zapytał budowniczy.
— To już do mnie należy, odparł Benedykt.
Święty dużo podróżował, budowniczy sądził więc że w tych podróżach, na wschodzie, dowiedział się o jakich środkach dynamicznych, tylko egipcjanom znanych, którzy jak wiadomo, byli najlepszemi mechanikami w starożytności; a gdy święty pustelnik od budowniczego tylko planu zażądał, ten zrobił go natychmiast.
Nazajutrz z ugodą w ręku, święty Benedykt wezwał szatana. Szatan przybiegł, święty z razu go nie poznał: z wściekłości dostał żółtaczki, nos zaś jego był czerwony jak rozpalony węgiel.
Należy oddać sprawiedliwość szatanowi, że skoro się raz do czego zobowiąże, zobowiązanie wiernie wypełnia.
Święty podał mu spis wszelkich potrzebnych materjałów. Szatan zawołał dwudziestu swoich naj« zwinniejszych dyabłów i natychmiast wzięli się do roboty.
Miejsce wybrane przez świętego przytykało do gaju i świątyni Apollinowi poświęconej; święty przedewszystkiem polecił szatanowi las spalić. Szatan potarł nosem smolne drzewo, które natychmiast się zapaliło, a od niego i reszta lasu buchnęła płomieniem.
Potem rozkazał aby zniknęła z widowni świątynia pogańska, z wyjątkiem kilku bardzo pięknych filarów które chciał zachować dla kościoła swojego klasztoru. Szatan zebrał na plecy filary i z obawy aby ich nie uszkodzono sam je przeniósł na wskazane miejsce; potem dmuchnął na szczątki świątyni i świątynia zniknęła.
Jednocześnie święty uzbrojony młotem rozbijał posąg bożka.
Dzięki współudziałowi szatana, klasztor szybko został zbudowany. A gdyby powątpiewano o udziale w tem wszystkiem szatana, odesłalibyśmy niedowiarków do fresków Giordana, jego arcydzieła może, ponieważ wykonał je po swym powrocie z Hiszpanii, to jest u szczytu swego talentu. Przedstawiają one króla piekieł i głównych jego ministrów zajętych bardzo niechętnie budową klasztoru św. Benedykta.
Pierwszy klasztor zbudowany cudowną przewagą jaką sobie zjednał św. Benedykt nad szatanem, był w całej swej okazałości, a św. Benedykt w sześćdziesiątym roku życia swego zasłużoną czcią otoczony, gdy Totila król Gotów, słysząc wiele o świętym założycielu postanowił go odwiedzić. Ale Goci nie byli jeszcze chrześcianinami, a Totila tylko ciekawością a nie uczuciem wiary wiedziony udał się na górę Cassinum.
Zamierzał więc sam się przekonać czy święty był tak dalece laskami Boga zaszczycony iżby mimo przebrania mógł odgadnąć z kim ma do czynienia. Zamieniwszy zatem ubranie z jednym z sług swoich nazwiskiem Riga, wszedł do klasztoru w tłumie, spodziewając się w ten sposób w błąd wprowadzić św. Benedykta.
Uprzedzony o odwiedzinach króla, Benedykt wyszedł naprzeciwko, a widząc z daleka Rigę postępującego na czele orszaku, ubranego w płaszcz i koronę królewską, zawołał: — Synu mój, porzuć ten ubiór który do ciebie nie należy.
Na ten wykrzyknik, dowodzący że Bóg był z swoim sługą, Riga pełen skruchy i pokory padł na kolana, a wszyscy nawet król, poszli za jego przykładem.
Św. Benedykt nie zatrzymując się przy nikim poszedł wprost do Totili i podniósł go; następnie wyrzucał mu rozwiązłość jego obyczajów, napominał o poprawę, przepowiedział iż zdobędzie Rzym, iż po zajęciu go, będzie panował jeszcze lat dziewięć i zakończy życie.
Totila oddalił się skruszony, przyrzekając poprawę.
Około tegoż czasu, to jest 12 lutego 543 roku zmarła św. Scholastyka siostra św. Benedykta. Święty modląc się w swojem oratorium, usłyszał westchnienie, wzniósł ręce do nieba, dach się rozsunął a on zobaczył gołąbka wzbijającego się do nieba.
— To dusza mojej siostry, powiedział radośnie. Bogu niech będą za to dzięki! Potem zawołał swoich zakonników, oznajmij im wieść szczęśliwą; wszyscy śpiewając, na znak radości trzymając w ręku zielone gałęzie i kwiaty, udali się po ciało które dusza opuściła i pochowali w grobie już dla niej i dla niego przygotowanym.
W następnym — inni kronikarze utrzymują że w tym samym roku, 21 marca, św. Benedykt sam lekko przeszedł z doczesnego do wiecznego życia i podeszły w lata, bogaty sławą, jaśniejący cudami poszedł zasiąść po prawicy Pana. Ciało jego złożono przy ciele św. Scholastyki, w tymże samym grobie.
Św. Benedykt był rodem z Norcia w Umbrji; pochodził z szlachetnej rodziny Guarda. Matka jego słynna miłością niebiańską i dobroczynnością, została kanonizowaną wraz z nim i jego siostrą pod imieniem św. Abondancji.
Matki i siostry tych wszystkich wielkich świętych upadającego Rzymu i średnich wieków, których Dante był Homerem, są prawie wszystkie świętemi i za przyczyną synów i braci, niewiasty te, ich życia towarzyszki, przyjmują udział w czci im oddawanej.
W ten sposób obok św. Augustyna ukazuje się św. Monika, a św. Marcelina obok św. Ambrożego.
Klasztor wzniesiony przez św. Benedykta, w 884 r. został prawdopodobnie za sprawą szatana spalony przez jego sprzymierzeńców saracenów. Był on już poprzednio zrabowanym przez lombardów w 589 r. a za czasów normandów stał się prawdziwą warownią. Opaci tytułowani już biskupami, przybrali nadto tytuł pierwszego barona w królestwie, który dotąd noszą.
Trzęsienia ziemi nastąpiły po barbarzyńcach, wysadziły klasztor z fundamentów pierwszy raz w 1349 roku, drugi w 1649 r. Urban V, Wilhelm de Grimoard, który wybrany w Awinionie przywrócił stolicę papiezką do Rzymu, papież bogobojny i uczony, erudyt i artysta, przyjaciel Petrarki i który otrzymał tyarę w klasztorze Benedyktynów, przyczynił się wiele do jego odbudowania.
Znane są zasługi oddawane we Francji, w dziedzinie historji, przez pracowitych uczniów św. Benedykta. Na górze Cassino, dzieła największych autorów starożytnych zostały przez nich poświęcone.
W XIX wieku opat Desiderio z domu książąt Kapui, kazał przepisywać zakonnikom Homera, Virgilego, Horacego, Terencjusza. Roczniki Owidjusza i sielanki Teokryta. Nadto sprowadził z Konstantynopola artystów mozajki, których należy umieścić w liczbie tych co przyczynili się do odrodzenia sztuki we Włoszech.
Droga wijąca się w około góry na której jest wzniesiony klasztor, została przeprowadzoną staraniem opata Ruggi. Jest ona brukowana wielkiemi płytami nierównej wielkości, jak drogi starożytne, tafle takie znajdują się na drodze Appia, przez Rzymian królową dróg nazwanej, o dwie mile z tamtąd przechodzącej. Była to ścieżka którą postępował jeździec, a która spowodowała ten ustęp archeologiczny. Jeździec okryty wielkim płaszczem, był nieczułym na gwałtowny wicher, który wiejąc od morza, ustawał nagle, a wtedy ulewny deszcz opuszczał się, jakkolwiek było to w grudniu z towarzyszeniem 85 grzmotów i błyskawic podobnych tym które miały miejsce owej nocy gdy szatan tak niefortunną, uczynił wycieczkę do groty św. Benedykta. Po deszczu znów zrywał się wicher, tłocząc masy chmur tak blizko ziemi, że w pośród nich jeździec niknął, aby się znów ukazać w czasie błyskawicy. Deszcz, grzmoty, błyskawice i chmury zdawały się żadnego na nim nie wywierać wrażenia, tak że ani na chwilę nie przyspieszył, ani zwolnił kroku swego konia.
Przybywszy po przeciągu trzech kwadransów jazdy na szczyt góry, zniknął po raz ostatni nie w chmurach ale w grocie, którą tradycja podaje za mieszkanie św. Benedykta a znów się ukazując, znalazł się na przeciwko olbrzymiego klasztoru, który rysując się na tle zachmurzonego nieba przedstawiał się z imponującą okazałością nieruchomym przedmiotom właściwą.