Latarnia czarnoxięzka/I/Tom IV/Rozdział I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Latarnia czarnoxięzka
Podtytuł Obrazy naszych czasów
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1843
Druk M. Chmielewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



ROZDZIAŁ I.
STARY DOM PAŃSKI.



Co to jest miéć takiego wuja jak August! Staś ani się spostrzégł, jak przebył drogę z Kijowa do Żytomiérza, dość nudną i jednostajną. Chociaż się nie spotkali z Prezesową, która gdzieś w bok zapewne dla odwiédzenia znajomych zjechać musiała; nie znudził się jednak Stanisław; August ciągle znalazł o czém mu opowiadać, czém go zajęć i zabawić. Troskliwy jak matka, patrzał mu w oczy i gdy w nich widział oznakę większego smutku, niepokoju, starał się być weselszym, aby nie dać wkorzenić się na młodym umyśle, temu nienaturalnemu usposobieniu, do widzenia świata w czarnéj zawsze szacie, zwalanéj krwią i błotem.
— Mój Stasiu, mówił mu — gdyś do mnie przyjechał, byłeś żywy, roztrzepany, wesoły i z tém ci tak było dobrze, tak naturalnie, jak kwiatkom z ich wonią i barwami. Teraz wypoważniałeś i zesmutniałeś mi bardzo — Wiém tego przyczynę, ale przypomnij sobie, czylim ci nieprzepowiadał tego, gdyś tak zapalczywie pożądając miłości, otworzył serce dla piérwszéj spotkanéj kobiéty, gdyś uczynił wybór ze wszech miar niestosowny i niebezpieczny? To była rzecz przewidziana i wyrachowana z góry — Bądź odważny, teraz, jak byłeś odważnym, gdyś się wplątał w te nieszczęsne stosunki z Julją.
— Łatwo powiedziéć, bądź odważny — rzekł Staś, ale na mojém miejscu wuju.
— Na twojém miejscu, potrzeba właśnie rezolucij, silnéj woli i odwagi. Nie powiadam żeby to było łatwe, ale to jest konieczne. Pojmuję twoje położenie, żal mi cię bardzo mój Stasiu; ale jesteś mężczyzną —
— Prawdziwie wujaszku, mówisz cóś jak kobiéty, co chcą dodać odwagi, któréj same nie mają i powtarzają nieustannie drżąc ze strachu — Jesteś pan mężczyzną. Jak gdyby biédny mężczyzna, nic nie czuł, i powinien był nic nie czuć — Przyznaj wujaszku, że niechciałbyś być na mojém miejscu i wyrabiać w sobie téj tak potrzebnéj odwagi —?
— O! nie przeczę! rzekł August — to téż widzisz żem urządził sobie życie, aby niepotrzebować zbiérać się na wielką odwagę nigdy, aby niedoznawać wielkich wstrząśnień. Za to niémam téż w życiu wielkich uroczystych chwil szczęścia — Jedno za drugie, jam kontent z mojego udziału; i ty powinieneś się kontentować swoim. Chciałeś tych złotych chwil, co się okupują łzami i cierpieniem, miałeś je i miéć będziesz, ale pamiętaj, zawsze tak jak dzisiaj, po krótkiém omamieniu, nastąpi smutek, żal, niepokój. —
— To prawda wuju, odpowiedział Staś — jednakże ja niémam do wyboru, takiego lub innego życia, charakter mój, skłonności, temperament, wyznaczyły mi drogę, z któréj zejść nigdy nie potrafię —
— Myślisz? rzekł uśmiéchając się August, że mnie nic nie kosztuje moja spokojność, że nie zazdroszczę wam czasem w sercu tego szczęścia, na które patrzę jak ostrożny łakomiec, co się boi jeść, aby potém nie dostał niestrawności! Myślisz, że jestem tak zimny, nie czuły, że mogę nic nie pożądać, niczém się nie poruszyć? U mnie pozorna nieczułość jest nie naturą, ale wyrozumowanym systematem. Wziąłem krédę i porachowałem na jedną stronę przyjemności, na drugą utrapienia waszego życia, — zdało mi się, że więcéj mógłem ciérpiéć, niż było warto; odsunąłem więc to szczęście, bo dla mnie za drogie. Ale jak trudno mi jest utrzymać się w postanowieniu i odpychać wszystko! O! ty tego nie wiész, nikt tego nie wié i wiedziéć nie będzie —
— Jam się tego domyślał — rzekł Staś, i z uwielbieniem patrzę na wuja, jak na męczennika idei —
— Ideą by to tylko nazwać można, gdybym nigdy niesprobował innego życia, ale po próbie dopiéro zrobiłem rachunek.
Zamilkli, konie pocztowe leciały czwałem; minęli Żytomiérz i zapuścili się w Polesie wołyńskie, przegradzające ich już tylko od rodzinnego Wołynia. Za Ostrogiem August zaproponował Stasiowi, zajechać zboczywszy z drogi, do jednego znajomego domu.
— Warto, abyś w nim był, rzekł mu, jest to staroświecki jeszcze dom pański prawdziwie. W nim wystawa i przepych są tylko konieczną wynikłością dostatku i nie wychodzą za granicę możności, nawet jéj nie dościgają. Stopa na jakiéj dom jest utrzymywany, jest taką, na jakiéj żyli przodkowie Xięcia; imie ich historyczne, znajdziesz je na każdéj dziejów karcie zapisane. Gościnność staropolska, dostatek, spokój, i swoboda usiadły w progu tego domu. Oboje Xięstwo są przystępni, grzeczni jak wielcy panowie (wedle francuzkiego przysłowia) a jednak umieją godność swą utrzymać i nie poniżyć się nigdy i dla nikogo —
Jeszcze mówił August, gdy z dala ukazały się stare, wyniosłe topole, lipy, i dęby, rezydencij Xiążęcéj. Oznajmywała się z daleka, poważną, zamożną, wdzięczną. Czuć było, że pod temi drzewy, spokojność i swoboda, mieszkają. Na końcu alei lipowéj, co dawne już pamiętała lata i lepsze czasy, bielał pałac piętrowy, dawnéj architektury, ale utrzymany świéżo i czysto. Przed nim stała w dawnym także smaku z herbowną chorągiewką na szczycie wieża z cztérma bastjonikami po rogach. Do koła stary ogród z szumiącemi drzewy, porastającemi na wałach zamczyska niegdyś obronnego, roztaczał się daleko. Za nim widać było miasteczko porządne, z wieżą kościołka, kopułą cerkwi zieloną, kilką karczem, murowanemi kramami, wysoką o śpiczastym dachu szkołą żydowską i piętrowym ratuszem.
Daléj jeszcze pokryte śniegiem łany, aż pod las siniejący na końcu widnokręgu sięgały — Około pałacu nie widać było niezwyczajnego ruchu, ciżby sług, i niepotrzebnych ludzi, otaczających zawsze mieszkanie nierządu i nieładu, nie widać było tych żydów utrzymujących wartę na wschodach zrujnowanych panów naszych, ani kozactwa, co u półpanków, tak wielką gra rolę.
Stary kamerdyner otworzył im drzwi sieni i oznajmił że Xięztwo są w domu. Był to sługa, z tych dawnych sług, co przywiązaniem swém wrastali do familij, co niańczyli wszystkie dzieci, wyprawiali w świat wszystkich paniczów, opłakiwali śmierć każdą i na wszystko mówili — Nasze. — Nasza pani, nasze dzieci, nasz pałac, nasze piéniądze — Należało to wszystko do ich serca. Posiwiała mu głowa na usługach Xięztwa, zgarbiły się plecy, ale niechciał łaskawego chleba, bo przywykł pracować, krzątać się, ruszać i nie mógłby zniéść odpoczynku, który dla czynnych ludzi, jest nieznośną pracą. —
Ubrany był w czarny frak, czarną kamizelkę, białą chustkę; gruby łańcuch od zégarka wisiał mu na szyi, a dużą chustkę i tabakierkę miał w ręku. Uważaliście kiedy, jak charakter panów wpływa na sługi, jak u dorobkowiczów słudzy są nieznośnie dumni, opryskliwi i niegrzeczni, jak u prawdziwie wielkich panów, każdy z nich stara się przewidziéć twoje żądanie, zadość uczynić twéj myśli, usłużyć ci, uprzyjemniéć pobyt w domu. —
Stary kamerdyner z łagodnym uśmiéchem i ukłonem powitał gości, wprowadzając ich wschodami szerokiemi na górę.
— Xięztwo są na mszy, rzekł, w kaplicy pałacowéj —
— Więc i my pójdziemy na mszą, rzekł August zawracając się. Bądź WPan łaskaw pokazać nam drogę.
Staruszek pośpieszył naprzód i otworzył drzwi na prawo do kaplicy, z któréj dochodziły śpiéwy pobożne i szmer modlitwy. Kaplica była obszerna i wysoka, widocznie od razu stawiając pałac, umieszczono ją w nim. Nie był to przybrany tylko pokoj, ale kaplica. Jeden tylko w niéj ołtarz, a w nim Bogarodzicy piękny obraz z dziécięciem Świętém na ręku, otoczony różami robionemi i srébrnemi votami — Bogate zasłony odsunięte były w téj chwili. Xiądz kapucyn odprawiał mszą u ołtarza, dwóch chłopczyków z dzieci officjalistów dworskich, usługiwali mu do niéj. — Cały dwór zgromadzony był w kaplicy, a na czele jego Xiężna przy pięknym klęczniku, Xiąże Pan w ławce, na xiążkach się modlili. Starzy i młodzi słudzy, drobne dzieci, kobiéty, wszystko klęczało i pobożnie szeptali pacierze —
Nasi goście mieli czas stanąwszy u drzwi przypatrzéć się obojgu Xięztwu. Nie młodzi już byli oboje i znać po twarzach, że nie zawsze szczęśliwi, ślady burzy zostały na nich, ale chrześciańska rezygnacja i pokój duszy i sumienia, je pokryły.
Xiężna ubrana w długą czarną suknię i szeroką czarną chustkę, twarz miała bladą bardzo; znać dawniéj musiała być niepospolicie piękną, bo dziś jeszcze oprawa oczów zagasłych, kształtny nos i małe zsiniałe i wpadłe usta o tém świadczą. Na czole siwe już włosy gładko przyczesane, wyraz fiziognomij łagodny, miły. Modli się i znać że cała w modlitwie szczéréj, powtarza ją głośno, niezwracając oka z xiążki. Niekiedy wymknie się jéj z piersi westchnienie, to zapewne przypomnienie dzieci je wywołało, bo Xiężna potraciła wszystkie dzieci i stratę najboleśniejszą w życiu, ofiarowała Bogu. Jéj pociechą na starość modlitwa i wiara głęboka — z wiarą nikt nieszczęśliwym być nie może. — Zadzwonili na Podniesienie i pochyliły się wszystkie głowy do ziemi.
Xiąże wysoki, dorodny a niegdyś także piękny mężczyzna, dziś jeszcze piękny starzec, z siwym włosem nad wysokiém, podniesioném i gładkiém czołem, z żywemi czarnemi oczyma, których wiek nie potrafił przygasić, z wąsem zawiesistym; rumiany i biały jak dziécię. Na jego twarzy, znać także nie jeden przeciérpiany smutek, nie jednę bolesną godzinę cierpienia, którą odważnie przeniósł. Poczciwe, spokojne życie, na którego koniec nie zostały zgryzoty, i żale przeszłości maluje się w pogodném czole — A jak wybitnie otwarty jego, szczéry, pełen miłości charakter, widać w tych ustach, teraz zajętych modlitwą; jak znać że one nie mogły splamić się kłamstwem. —
I wszystkich sług ślachetne, pogodne twarze, bo poczciwy, otacza się poczciwemi, i pobłażanie jego nie idzie za daleko, aby wiodło do zgorszenia. Ten stary Rządzca w czarnéj kapocie, z kasztanowatym wąsem, a siwym włosem, modlący się na łacińskiéj xiążce, to postać nie naszego już wieku, jakby z obrazu zdjęta — Ta matrona w wielkim białym kornecie, ogromnéj chustce, nie dzisiejszych kształtów i barwy, z okularami srébrnemi, co jéj nos uciskają; to szczątek także dawniejszego świata, co go już nikt nie wskrzesi, świata co tak nas nie pojmuje, jak my go pojąć nie możemy.
Ci słudzy na klęczkach mszy słuchający, nie są to pospolici ludzie — a wszystko to — Xięztwo swoim zrobili przykładem; wiele może wzór dobry, ciągłe wpatrywanie się w cnotę.
Dom Xięztwa nie zna co to niezgoda ludzi, tak pospolita gdzieindziéj, niéma w nim i niewychodzą z niego plotki, każdy zajęty swoim obowiązkiem, przystojną rozrywką, szczęśliwy, spokojnie oddycha i powtarza gdy go spotka boleść jaka — Xiężna pani straciła wszystkie dzieci, a tak to po chrześciańsku zniosła! Każdy zamieszkując tu musiał przyjąć obyczaje otaczających go; jeśli miał złe skłonności, owionął go duch tutejszy, i poprawił się, jeśli się poprawić nie mógł, musiał uciéc.
Xięztwo nie są surowi, a jednak wszystko u nich ściśle dopilnowane, wykonane jak pomyślane, prędko i troskliwie — Zdałoby się na pozór, że ten porządek, winni są zapewne srogiemu obejściu z ludźmi, a jednak nikt od nich łagodniejszy, ale ludzie kochają ich i boją się najmniejsze zrobić przykrości i dla tego przewidują potrzeby, w mgnieniu oka spełniają rozkazy.
W sąsiedztwie u wszystkich miłość mają i szacunek powszechny, najzaciętsi nieprzyjaciele panów, szanują ich i nieśmieją targnąć się na nich obmową. W dnie urodzin i imienin Xięcia i Xiężnéj, zjeżdża się do nich całe sąsiedztwo, toż na Rok Nowy i przedniejsze święta. — I oni wśród życzliwych im wyglądają jak patryarchowie okolicy — Prawdziwie téż patryarchalna troskliwość ich miłości ku wszystkim — Zaledwie się dowiedzą o słabym, posyłają lekarza, w strapieniu śpieszą pocieszyć, straty starają się wynagrodzić. Po wieluż to pożarach, Xiąże odbudowywał dworki biédnéj ślachty, po wielu gradobiciach posyłał zapomogę chłopom! I nie czynił tego z próżności, bo często ten tylko o dobrodziejstwie wiedział, kto doświadczał, a o dobroczyńcy nikt i on nawet. Na prawy charakter Xięcia, każdy się chętnie zdaje w rozsądzeniu najzawikłańszéj trudności; śpieszą do niego zwaśnieni, aby ich pogodził, processujący się, aby ich rozsądził. A Xiąże nikomu nieodmawia swojéj rady, często najmozolniejszéj podejmuje się pracy, wartuje dokumenta, rozpoznaje zawikłane interessa i gdy da swoje zdanie, nikt nie stanie przeciw niemu; każdy uczuwszy sprawiedliwość, choćby przeciw niemu było wyrzeczone, przyjmuje je.
Po Mszy Świętej i odśpiéwaniu Pod twoją Obronę przed ołtarzem Bogarodzicy, ruszyli się wszyscy z kaplicy. August i Staś czekali Xięztwa we drzwiach; ujrzawszy ich pośpieszył Xiążę, powitać znanego mu Augusta i prezentowanego Stasia. Nadeszła Xiężna pani i z uśmiéchem łagodnym, pytała zaraz nowych gości, czy dawno przybyli, czy im czém służyć nie można.
— Proszę mi powiedziéć szczérze, odezwała się, nie zrobicie panowie żadnego ambarassu, właśnie i my na śniadanie pójdziemy. Możeście jeszcze kawy nie pili, albo po teraźniejszemu herbaty? —
Xiąże pytał się Augusta o kontrakta kijowskie, weszli do dolnego salonu.
Nie był on umeblowany wytwornie, ale bogato, smakownie i przypominał dawne lata, Xięztwa młodości — Ściany okrywało dawne obicie w kwiaty złote w ramach białych ze złotem, takież były krzesła, kanapy, stoły. Niektóre z nich marmurowe płyty pokrywały. Posadzka w tym salonie, była z różnokolorowego drzewa, staroświecki pająk spuszczał się od sufitu. Niewiém czemu to się wydało i Augustowi i Stasiowi bardziéj pańskie, niż najwytworniejszy salon modny. Nad kominem białym marmurowym, wielkie oprawne było zwierciadło w wykręcanych ramach. Wielkie okna wychodziły na ogród, w którym widać było starożytne szpalery grabowe i długą świérkową ulicę. —
Z tego salonu na lewo otwarte drzwi ukazywały drugi salon, cały zawieszony portretami zacnych przodków Xięztwa. Wszedłszy do niego, owionął cię duch przodków — zdawało się że ubiegłe wieki patrzą na ciebie i uczułeś się małym, biédnym, nikczemnym, w obliczu tych ludzi, co w bezduszném malowaniu jeszcze byli tak wspaniali, tak wielcy, tak poważni, na których czołach jaśniała godność, ślachetność, i spokój prawego sumienia. Twarze tych matron z xięgami do nabożeństwa i śpiewu w ręku, z kwiatami; oblicza wąsate tych rycerzy całych w zbroi tych Biskupów z różańcami w ręku i xięgi otwartemi, przenosiły w dawne wieki. Tamten był świadkiem trudnych okoliczności, nieszczęść za Jana Kazimiérza, ten drugi towarzyszył Zygmuntowi III do Szwecij, ów trzeci posłował do Turcij, poważny brodaty Biskup wydał pobożną xięgę, owa matrona wychowała krajowi pięciu poczciwych synów, co wszyscy zginęli na Podolu w wojnie z Turcją, inna którą tam widzisz tak piękną i młodą, owdowiała w dwudziestym piérwszym roku życia i młodość swą poświęciła usłudze biédnych, pobożności, Bogu. Nie zwróciła oczu do świata, gdy jéj małżonek zostawił ją panią wielkich włości, młodą, piękną i swobodną, oddała resztę życia, opłakiwaniu swéj straty, którą czuła do zgonu. Ona założyła kościół i klasztor w miasteczku sąsiedniém, szpitalów kilka i siostrom miłosierdzia nadała znaczny fundusz. Takiéj cnoty, takiego poświęcenia już nie widać na świecie. — Tamta druga małżonka Wojewody, co go widać na prawo w karmazynowéj z sobolami szubie; w jego niebytności napadnięta w zamku przez Tatarów, mężnie im się obroniła, w mniszéj sukni, z krzyżem w ręku, stanąwszy na blankach i dodając odwagi załodze. Ranna w prawe ramię, nie zeszła z murów, póki się nieprzyjaciel nie cofnął.
A ci brodaci, żelazem okuci, poważni mężowie, ileż to razy kraj ratowali radą, majątkiem, krwią swoją nawet.
W tym długim szeregu pięknych twarzy, niéma jednéj, coby przypominała plamę, coby mogła wnuka zawstydzić, wszyscy oni wychowali się ssąc cnotę z piersi matek, z surowych ust ojców, z przykładu naddziadów — Pradziadowie ich w niebie wyprosili wnukom cnotę u Boga, a śmierć tym, co imie splamić by mogli. Żadna z tych kobiét, nie wyszła z drogi prawéj, żaden z tych mężów nie przedał siebie i nie poniósł nieszczęścia tysiąców ludzi na sumieniu przed sąd Boży. Oto między Biskupiemi infułami, między Senatorskiemi laskami, buławami, skromny, gruby habit mnicha. Ten mnich zrzucił mitrę z głowy, zaparł się wielkości ziemskiéj; zamknął w klasztorze i usługiwał ubogim, cały majątek swój rozdał im, i siebie poświęcił na śpitalnego posługacza — Chlubi się nim rodzina i uważa go za patrona swego.
W drugą stronę ciągną się pokoje, Xiężnéj i Xięcia, we wszystkich to samo staroświeckie bogactwo, bez przepychu bez wystawy, bez pretensij; dawne pamiątki, zabytki odwieczne smaku dziadów i ich sposobu życia. W téj szafie stoją Augustowskie dziwnych kształtów puhary, szklanne, srébrne, złociste, wysadzane drogiemi kamieniami, medalami, wyciskane, emaljowane; jedne postaci ptaków, drugie fantastycznych kształtów — Na niektórych jaśnieją herby Xięztwa, na innych powinowatych, do tych przywiązują się podania familijne.
W drugiéj szafie złożono dziś już bezużyteczne złociste, wysadzane, bogate rzędy turkusowe, perłowe, siodła które służyły do solennych wjazdów na województwa, do pochodów uroczystych poselskich — Tu spoczywają buławy złociste, laski Marszałków, pierścienie Biskupów i prosty różaniec braciszka zakonnika z kokosowego drzewa z bronzowym krzyżykiem.
Daléj pielgrzymia laska jednego z Xiążąt co pieszo podróżował do grobu Pańskiego, współcześnie prawie z Siérotką. I czegóż tam niéma jeszcze! A każdy z tych sprzętów przypomina lata chlubne dla historij domu, do każdego przywiązana pamiątka to smutna, to wesoła, to zaszczytna, to święta. A też szable i buńczuki, krzywe szablice, ogromne miecze, złociste zbroje, druciane koszule, co tyle mężnych osłaniały piersi, które tylekroć krew pobroczyła, nie sąż zaszczytną pamiątką. Dziś pieszczoném wychowaniem takeśmy zmaleli, skarleli, zdziecinnieli, że nikt z nas nie udźwignie téj zbroi, nie utrzyma hełmu na skroni i ledwo podniesie miecz obosieczny.
W pokoju Xięcia, obraz jego patrona ojca i matki, stół z papiérami, łóżko skórą niedźwiedzią okryte i niewiele xiążek. Niéma tu wystawy, prostota, porządek, czystość.
W Xiężnéj wszystko przypomina dzieci jéj które utraciła. Na około łoża, po ścianach, postrzegasz tylko w różnym wieku malowane twarzyczki dziécięce i dorosłych dziéwcząt i chłopców. Tamten z psem, tamta z wieńcem kwiatów. Tu ją widzisz młodszą, daléj starszą, daléj dorosłą, a potém — tylko medaljon z włosami — Już jéj niéma na świecie. Biédna matka patrzy na twarze pogasłych dzieci i modli się, aby ją Bóg z niémi połączył. I w sprzętach znajdziesz przypomnienie dzieci, leżą tu jeszcze ich robótki niekształtne. A matka nie ucieka przed żalem, otacza się wspomnieniami, nie chce zapomniéć ukochanych dzieci i ilekroć wejdzie do swego pokoju, to naprzód oczyma powiedzie, po uśmiéchających się twarzach dziecinnych. Jéj się czasem zdaje, że one nie umarły, tylko gdzieś żyją daleko, tak żywo ona pamięta, tak serdecznie je kocha jeszcze.
Rozmowa toczyła się o Kijowskich kontraktach, Xiąże przypominał dawne Lwowskie potém Kijowskie zjazdy, tak świetne, liczne. Opowiadał co się na nich wydarzało i malował żywo ówczesnych magnatów i znakomitszych ludzi, co się na nie zjeżdżali. Wszyscy oddawna pomarli zapomnieni zostali, wszyscy! niektórych tylko imiona pływały jeszcze po wiérzchu tego morza przeszłości. —
Dzwonek dał znać do stołu — zjawili się pan kommissarz, xiądz kapucyn i kilku dworskich, otwarły się drzwi boczne i wszyscy przeszli do jadalnéj, gdzie staroświeckim szkłem i porcellaną saską herbowną, zastawiony był stół. Kapucyn pobłogosławił potrawy, obiad był smaczny, ale kuchnia nie taka do jakiéj przywykliśmy teraz, kuchnia to prawie ślachecka, tak prosta, tak niewytworna, tak z krajowych złożona materjałów. Czarną kawę dano tylko dla gości.
Wkrótce po obiedzie, August pożegnał Xięztwo i w dalszą ruszyli drogę.
— Nieprawdaż, rzekł do Stasia, siadając do sanek, że jest cóś za serce chwytającego, ślachetnego, pięknego, charakterystycznego, w obrazie tego staroświeckiego pańskiego domu, tak cichego, spokojnego, tak jeszcze niedostępnego dzisiejszemu zepsuciu czy postępowi? nieprawdaż, że ten poważny i żywy starzec, ta pobożna matka, co żyje w dzieciach, które potraciła, są to postacie jakby zmyślone tylko, jakby wymarzone? Gdy z oczów zniknie ten dom, zdawać się nam może żeśmy piękny sen mieli i przebudzili się za prędko? Trzeba się śpieszyć widziéć ten dom, póki jest takim jeszcze, nie przeżyje on xięstwa. Synowcowie nieutrzymają go w takim stanie; są to młodzi ludzie, panowie zfrancuziali, którzy się śmieją serdecznie, z tego co zowią manją stryja i stryjenki —
Wychowali się w Paryżu, mieszkają teraz w Warszawie i na odgłos o śmierci Xięztwa, zlecą się tu rozedrzéć co po nich zostanie, niewylawszy jednéj łzy, nie westchnąwszy nad niémi. Skarb to powszechny, smutno pomyśléć, że jakiś spekulant będzie miał prawo, pałac sprzedać na fabrykę, wyciąć ogród na opał, a z ozdobnych rzędów staroświeckich, porobić naszyjniki dla swéj przyszłéj — Szczęściem jest teraz moda staroświeczczyzny, każdy się stara o pamiątki i to może ocali niektóre, jeżeli jeszcze młodzi Xiążęta, nie będą woleli tańsze kupne, udawane starożytności, od prawdziwych.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.