<<< Dane tekstu >>>
Autor Alphonse Daudet
Tytuł Mała parafia
Wydawca Dubowski i Gajewski
Data wyd. 1895
Druk J. Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bronisława Neufeldówna
Tytuł orygin. La petite paroisse
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.
DZIENNIK KSIĘCIA.

Wielmożny A. 17. de Vallongue,
Kollegium Stanisława.

Twój list, mój kochany Wiłkie, powrócił do mnie z Messyny, którą Ci oznaczyłem jako miejsce pierwszego przystanku. Moja podróż naokoło świata bowiem została nagle przerwana.
Wrażenie, wywołane przez moje drapnięcie na personelu szkoły, przemowa dyrektora w refektarzu, modlitwa ojca Salignona na intencyę szybkiego powrotu zbłąkanej owieczki, cały malowniczy i dokładny Twój opis dni, jakie nastąpiły po moim wyjeździe, bardzo mnie ubawił, a potrzebne mi to było wielce, albowiem nie wszystko jest różowe w rzemiośle uwodziciela. Przepraszani Cię raz jeszcze i dziękuję za to, żeś się fatygował i śród takiej ulewy pojechał do Grosbourg; przepraszam Cię także za bardzo skromne śniadanie, jakie Ci niewątpliwie podano na wspaniałej porcelanie z herbami rodzinnemi. Nie kłam, znam ja nasz stół powszedni, gdy księżna jest w domu. W pełnym sezonie owoców kazano Ci jeść na wety suszone śliwki i bakalie; a przytem miałeś księżnę w złym humorze, bo właśnie odwołałem się ponownie do jej funduszów. W takich wypadkach krew barona Silvy wre i protestuje przeciw mnie. Ponurość mego ojca mniej jest wytłómaczoną jeśli, jak mówisz, odzyskuje z każdym dniem władzę w nogach. Powinienby być promieniejący. Co do mistrza Jana, mego dawnego nauczyciela, ten wyraz cavata, jaki Ci szepnął, mówiąc o swoim uczniu, ma daleki zaledwie związek z szufladą, w której gromadzę moje listy i pamiątki miłosne... Ma cavatę, to znaczy, że jestem niepokonanym uwodzicielem kobiet. Biedny człowiek mógł sobie zdać z tego sprawę, jako pilny świadek naszego romansu, któremu akompaniował na wiolonczeli... Tak, mała dzwonnica na wzgórzu, którą widać po za rzeką pośród kilku ścieśnionych domów, na tle wielkiej zielonej zasłony lasu Sénart, w głębi, to kościół Uzelles. Nazywają go w okolicy „małą parafią.“

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Tam to pewnego ranka w ubiegłym miesiącu, o świcie, czekałem na moją kochankę, panią F..., w karecie z herbami i liberyą Grosbourg, co, przyznasz, nie było pozbawione wyzywającej odwagi. Rozkoszny Aleksander przygotował wszystko do naszej ucieczki, dostarczył pieniędzy, nakreślił drogę; polecam Ci tęgo chłopca, jest drogi, ale nieporównany.
Dojechaliśmy do Melun przez las, wzięliśmy pociąg do Lyonu i po kilkogodzinnym wypoczynku podążyliśmy do Cassis. gdzie stanęliśmy następnego dnia wieczoiem. Cała ta podróż była jednym snem czarodziejskim. Nasze pierwsze uściski, śród orzeźwiającej woni mięty i rosy, upojenie, w jakie nas wprawiało mniemanie, że jesteśmy ścigani w tej szalonej jeździe po lesie, trzask gałęzi, szelest liści obijających się o szyby, a nadewszystko subtelna i dzika radość na myśl, że się człowiek wymyka regule, obowiązkowi, że poluje na zabronionym gruncie... Wreszcie Cassis, morze, w przystani Bleu-Blanc-Bouge z wielkim swym żaglem opuszczonym do połowy masztu, czekający tylko na nas, by rozwinąć skrzydła, — wszystko to, och! to wszystko było więcej niż rozkoszne.
Ale zaledwie odpłynęliśmy od brzegu śród boskiego wieczoru, pełnego tonów zielonych i lilawych, zaledwie moja przyjaciółka i ja zaczęliśmy z całą swobodą odczuwać pełnię uciechy fizycznej, spoczywając w uścisku wzajemnym na moście, kołysani cudownym chórem głosów męskich, poławiaczy korali, dobiegającym ze statku neapolitańskiego, który płynął tym samym szlakiem co my, i mieszającym swe radosne dźwięki z łagodnym pluskiem bruzdy wodnej, z chrzęstem wstęgi na wierzchołku masztu, — aż tu, horriblr, most horrible! moja ukochana dostaje strasznego ataku choroby morskiej, który trwał przez całą noc i dzień następny, zmusił nas do przerwania podróży na miesiąc, dwa miesiące, może na zawsze, trudno o zupełniejsze fiasco. Powiedziałem Ci już jaką rozkoszną towarzyszkę podróży wybrałem sobie między tylu innemi: chciwa przygód i podróży, namiętna wioślarka, obznajmiona ze sterem, umiejąca obchodzić się z żaglem równie dobrze jak ja, słowem typ kobiety dla żeglarza. Aż tu nic z tego! Trzeba fatalizmu, żeby miała chorobę morską... i to w jakim stopniu — straszną, nieuleczalną.
Co począć teraz? Wyrzec się mojej pięknej podróży? Odesłać „Bleu-Blane-Rouge“ do Cardiffu, pozostawiając poczciwemu Nuittowi tysiąc pięćset franków, zapłaconych z góry za trzy miesiące? Nie miałem na to dość odwagi. Ani też na to, byśmy zamieszkali po filistersku, hrabina i ja, — jesteśmy hrabią i hrabiną dla sąsiadów przy table d’hôte i ksiąg hotelowych, — w willi nad brzegiem jeziora w Lucernie czy Genewie, i pojechali następnie nad jeziora włoskie. Życie we dwoje w tych warunkach, to samobójstwo przez nudę, chyba, że człowiek jest zakochanym albo suchotnikiem, a ja do tej kategoryi nie należę; ani ty, nie prawda, Vallongue?
Chcąc mieć czas do namysłu zarzuciłem kotwicę mego jachtu pod wielką skałą w Monaco, i wynająłem pierwsze piętro jednego z tych karawanserajów w Monte-Carlo, ugrupowanych pompatycznie dokoła domu gry. Jakkolwiek sezonu jeszcze nie ma. tłumy oblegają stoły z ruletą, tłumy cudzoziemców jedynie.
W pierwszych dniach wygrywałem dużo; potem przegrałem, oprócz wygranej, czterdzieści czy pięćdziesiąt tysięcy franków, jakie mi pozostały. Ponieważ nieszczęście chciało, że Aleksander, nie będąc w Uzelles, nie mógł mi niezwłocznie nadesłać żądanych pieniędzy, przeto byłem zmuszony odebrać kapitanowi Nuitt zaliczkę, jaką mu dałem; możesz sobie wyobrazić jego rozczarowanie, jego przerażenie. A płaca załodze, by God? a pensya mistress Nuitt.? Przez tydzień musiałem słuchać tych komicznych jeremiad kapitana, dowódcy, Stewarta, typowych Anglików o twarzach czerwonych, osłupiałych, którzy ścigali mnie wszędzie, w biurze pocztowem, przy stołach gry, snuli się po białych tarasach hotelu, po cienistej drodze do Monaco, niby ruchliwe i zabawne cienie z pantomimy Hanlona Lee. Nareszcie statek pieniądze przywiózł, kapitan Nuitt, jego żona i jego załoga są zapłaceni i zadowoleni, a ja gram w dalszym ciągu, bo dni są długie, ale się wystrzegam odtąd podobnej niemiłej awantury.
Zrozpaczona narazie mitręgą, jakiej jest przyczyną, moja kochanka szybko pogodziła się z losem, dzięki świetnym Pleyelom i wdzięcznym słuchaczom naszej willi. Dodaj do tego rozkosz komfortu, wykwintu i tę nieporównaną, której doznaje, słysząc jak intendent hotelu mówi: „Już podano do stołu, pani hrabino,“ gdy ona wchodzi do jadalni, wsparta na ramieniu pana hrabiego. Tytuły, herby, to marzenie tej mieszczaneczki bez rodziców, która w przytułku, gdzie ją dzieckiem przygarnęli, wzrosła z myślą, że jest arystokratycznego, arcyarystokratycznego pochodzenia. Coprawda niebrak jej dystynkcyi, kibić ma smukłą i giętką, minę dosyć wyniosłą, czoło wąskie, cudownie zarośnięte; ale duże ręce i duże nogi, równie wygodne do fortepianu, — do klawiatury i do pedału, — jak mało uspokajające co do pochodzenia. Czy kochałaby mnie, gdybym nie był księciem i synem księcia? Wątpię. Za młoda jest, żeby ją znęciły moje młode lata, jak pewną dojrzałą baronową, przyjaciółkę mojej matki. Jakkolwiek wzrost mój i barczysta moja budowa zadają kłam moim osiemnastu latom, niemniej jest niemi zawstydzona, jak również niewinnością, nieświadomością, o jaką mnie posądza. Biedactwo.
Che volete? są jeszcze kobiety sentymentalne. Moja kochanka należy do tych, które ci mówią: „Pójdź wypłakać się na mojem łonie.“ A przy tej sposobności, mój drogi Wilkie, opowiem Ci w jaki sposób udało mi się zwyciężyć jej ostatnie skrupuły; może Ci się to w danym razie przydać. Byliśmy sami, wieczorem, w altanie, w głębi parku; ile ja zużyłem chytrości, żeby ją tam zaprowadzić... Proźby, zawodzenia nie posuwały ani na krok mojej sprawy. Dla ostatecznego ośmieszenia mnie, a człowiek tak łatwo staje się śmiesznym w podobnej walce, wpada mi jakiś proch pod rzęsy. Trę energicznie powieki, nie przerywając ataku; oczy mi się czerwienią, napełniają się łzami i nagle czuję, że ona się już nie opiera. „Płaczesz?.. wątpisz, że cię kocham?.. O? nie, nie płacz, przestań wątpić... weź mnie.“ I to złudzenie trwa jeszcze, sądzi, żem ja strasznie zakochany, a sama niebardzo mnie kocha.
Czy to nie ciekawe, że puściła się na podobną awanturę z tak mało podnieconą namiętnością? Czy to prawda, że, jak zapewnia, „przykrzyło jej się kłamać?“ To przecież nie jest przykre; a w pojedynku męzczyzny z kobietą, broń słabości, broń dziecięca i kobieca, ujmujące kłamstwo, subtelne i przewrotne, wycyzelowane drobnemi, artystycznemi rączkami, wydaje mi się niesłychanie miłą zabawką... Nie, kłamstwo jej się nie przykrzyło. Ona się poprostu nudziła. Będąc ofiarą jednostajnego i próżniaczego życia wolała się zdać na wszystkie kaprysy moich lat osiemnastu. Czego ona się spodziewa? Przypuściwszy, że ona dostanie rozwód, ja mam tysiące wymówek, mój wiek, moje położenie, żeby się z nią nie ożenić. Zresztą o rozwodzie dla niej nie ma mowy. Jej mąż, pan F..., którego posądzano zawsze, że jest bardzo obojętny, wścieka się ze złości, jak mi doniósł Aleksander, i mógłby nam spaść na głowę pewnego pięknego poranku. Ale ta zazdrość męża wydaje mi się mniej groźną, niż zazdrość mego ojca, jenerała.
Tak, mój drogi Vallongue, mój ojciec jest zazdrosny o mnie, zakochany szalenie w mojej kochance, która na samem dnie serca żywi gorętsze uczucie dla bohatera z pod Wissemburga, niż dla tego niewiniątka jego syna. Czy to litość zrodziła to uczucie, czy też istniało ono przed chorobą jenerała? Nie wiem; ale przez całe miesiące widziałem jak, — ona przy fortepianie, on w swoim fotelu kaleki, — zamieniali spojrzenia bardziej znaczące, niż słowa, i czułem często, że z turkawką w jej rodzaju, ten ranny, obarczony wiekiem i sławą, był niebezpiecznym rywalem. Stary odgadywał mnie, obawiał się cavaty, przekonany, że ostatecznie zawsze zwyciężę, posiadając to wszystko, czego jemu brakło. Ach! jaki on musiał być nieszczęśliwy, zwłaszcza, gdy ona przepędzała popołudnie w Grosbourg, a ja zabierałem ją i chodziłem z nią po całym domu i ogrodzie. Wyobraź sobie tego kalekiego donżuana, przykutego do fotelu, skazanego na śledzenie zdaleka, na ciągłe mówienie sobie: „Gdzie oni są?.. Co oni robią?.. trawionego podejrzeniami, wlokącego się na kulach podedrzwi, by podsłuchiwać, wściekłego, płaczącego ze złości. Ten człowiek to mój ojciec. Jakże dobrze rozumiem, że dla zakończenia tej męki przyszła mu myśl zamknięcia mnie w kolegium Stanisława! Ja zaś oddałem pięknem za nadobne, — odpowiedziałem podwójną ucieczką młodzieńca i zakochanej... Teraz mogłoby się bardzo łatwo zdarzyć, że mój ojciec, zwłaszcza po odpłynięciu „Bleu-Blanc-Rouge,“ który nas zostawił w obrębie jego mocy, nadużyłby mojej nieletności, by mnie nanowo zamknąć w Grosbourgu, a nawet w kolegium. Nie! to byłoby zbyt komiczne, żebym ja miał wracać do klasy przygotowawczej... z kochanką w takim razie? Takby jej było do twarzy w mundurze. Takiego rozwiązania nie przewidziała napewno.
Czy ona zresztą zastanawia się nad czemkolwiek? trudno byłoby mi powiedzieć; i to rzecz szczególna ta skrytość, ta niemożność wzajemnego przeniknięcia dwojga istot, żyjących wspólnie, zasypiających pod jednym pawilonem. Niekiedy myślę o okrzyku zgrozy, jakiby wydała, gdyby nagle weszła we mnie; w tę moją duszę taką ciemną i chaotyczną, że sam się w niej gubię, że mnie w niej strach ogarnia; gdyby w niej niespodzianie zamieszkała, co za przerażenie, gdyby tylko otworzyła ten list... Wystarczyłoby to do zabicia odrazu tej odrobiny miłości, jaką ma dla mnie, jeśli nie stałoby się wprost przeciwnie.. Któraż to księżna z wielkiego stulecia utrzymywała, żeby całą siłą kochać męzczyznę, kobieta powinna trochę nim pogardzać? Czyż mam, znudzony moją kochanką i by jej siebie obrzydzić, okazując się takim, jakim jestem, zamienić w namiętność jej miłostkę? Nie, lepiej zdać się na wolę losu i Najświętszej Panny z Fourviéres, do której ta rozkoszna kobieta ma ślepe zaufanie. Do tego stopnia, że, opuściwszy dom w tem, co miała na sobie, zapragnęła, skoro przybyła do Lyonu, nawet zanim kupiła sobie bieliznę, odbyć pielgrzymkę do Fourviéres i zaopatrzyć się tam w poświęcone szkaplerze i różańce.
Nie odmawiałem jej od tego; brzęk medalików na białej szyi taki ładny, uciecha, która staje się grzechem, rozkosz, jakiej się oddajemy śród wyrzutów sumienia i obawy taka miła! Pomiędzy cudzoziemcami ras najrozmaitszych, którzy mieszkają, albo tylko stołują się w naszym hotelu, zawiązaliśmy stosunki z młodem małżeństwem, państwem Nansen. Mąż Szwed, profesor jakiegoś fakultetu w swoim kraju, mając chore piersi, postarał się o misyę do Włoch południowych. Wraca ztamtąd, ożeniony od ośmiu miesięcy z bardzo ładną córką właściciela hotelu w Palermo. Zabawny to kontrast ten zaprzęg Północy z Południem, a kochają się namiętnie. Mąż rudy, w okularach, łagodny, rachityczny, ramiona ma zgięte w kabłąk, oczy północne, bystre i blade. Ktoś powiedział: „Wznosząc się ku Północy oczy subtelnieją i gasną.“ Innemi są piękne, krótkowidzące oczy Niny, pani Nansen, niby dwa czarne grona, nęcące i lśniące w tem przepysznem włoskiem ciele. Żona trochę za tęga, ale taka prawdziwie młoda i naturalna, tuląca się do męża ze śmiechem ubóstwianej kochanki, dreszczami szczęśliwej rośliny, która rośnie i rozwija się w słońcu. Obecność nasza w hotelu, dokąd przychodzili z sąsiedniej willi na obiady, zamąciła harmonię małżeństwa. Ładne tualety mojej Paryżanki, jej wyniosła obojętność robiły widoczne wrażenie na panu Nansen, któremu nagle wydało się, że jego Nina nosi krzyczące staniki i wygląda pospolicie. Ale biedny chłopak był taki nieśmiały, że nie mogłem nawet mieć najmniejszej nadziei, by kiedykolwiek mógł mnie zluzować, bez względu na to jak wielką byłaby jego ochota, a może i moja. Z czego się składa ta nieśmiałość taka pospolita między nami, a o której kobieta nie wie? Wspominałem Ci o panu Bum-bum; Nansen swoją nieśmiałością przypomina go. To jedna z tych istot, które potykają się, gdy kto patrzy jak chodzą, które potrzebują wysiłku, by otworzyć drzwi do sklepu, a na ulicy ocierają się o mury, radzi je przebić i zniknąć w nich. Bum-bum, zwierzając mi się ze wszystkiego, wspominał mi o jednym ze swoich przyjaciół, który wtedy tylko miał odwagę być czułym z własną żoną, gdy się upił, a mnie się zawsze zdawało, że ten przyjaciel, to on sam. Mój Duńczyk jest z tego samego kalibru. Pewnego wieczoru w salonie grał walca Brahmsa, wpatrzony z zachwytem w moją kochankę. Stałem przy nim i powiedziałem mu po cichu: „Strzeż się, Nansen, zdradzasz się...“ zamiast mnie zapytać z czem się zdradza, zaczerwienił się po uszy i okulary jego spadły na klawisze.
Gdy dokuczałem Lidyi jej milczącym wielbicielem, odpowiadała mi z uśmiechem: „Zdaje mi się, że jego żona tobie znów przypadła do gustu..“ I rzeczywiście, ta mała Nina nęciła mnie podwójnym tajemniczym urokiem kobiety i cudzoziemki; w dodatku była bardzo zakochana w mężu, podniecająca. Czy moja kochanka to zrozumiała? Czy obawa przed jakim moim kaprysem wpłynęła na to, że zdecydowała się nagle opuścić Monte-Carlo? dość, że pewnego ranka, przed tygodniem, gdy kapitan Nuitt przyszedł flegmatycznie po rozkazy, oświadczyła, iż gotowa jest jechać, pomimo ostrzeżenia lekarzy. Postanowiliśmy, że zatrzymamy się w Genui, a w razie gdyby ta krótka podróż jej nie zmęczyła, pojedziemy na Maltę i dalej.
— Gdybyśmy tak zabrali Nansenów do Genui? — zaproponowałem niedbałym tonem.
Spojrzała na mnie, usiłując odczytać myśl moją w głębi moich oczu, co nie jest rzeczą łatwą, poczem zadecydowała, bardzo dumna, jak zawsze:
— Zabierzmy Nansenów.
O godzinie drugiej, tego samego dnia, „Bleu-Blanc-Rouge“ odpływał z Monaco, rozpiąwszy żagle. Ale zanim zapadł wieczór, w pobliżu Ventimiglii, spotkała nas najpyszniejsza zawierucha, — grad, grzmoty, tramontana, wzburzone morze, — a pani F... powalona na łóżko, niezdolna była do najlżejszego ruchu, do skargi, leżała jak martwa. Obok, w salonie oświetlonym błyskawicami, Nansen wymiotował nad miednicą, nie myśląc już o miłości. Bylibyśmy mogli, jego żona i ja, całować się w obec niego, obsypywać się wzajemnie pieszczotami, a on nie byłby miał siły poruszyć się z miejsca. Ale biedna Ninetka daleką była od podobnych myśli. Nieprzytomna ze strachu, spędziła cały wieczór na klęczkach, uczepiona fotelu męża, a za każdą błyskawicą oświetlającą okienka jachtu, robiła w najwyższej trwodze znak krzyża i powtarzała śród łkań: „Święta Barbaro, Święta Heleno, Święta Maryo Magdaleno...” Żeby flirtować w tych warunkach musiałbym mieć duszę romantyczną i bluźnierczą którego z bohaterów Eugeniusza Süe.
Nazajutrz rano nowe komplikacye. Nansen dostał krwotoku, skutkiem choroby morskiej, a że w aptece na pokładzie nie było odpowiednich środków leczniczych, musieliśmy coprędzej, przez wzgląd na naszych chorych, wylądować w San Remo. Wieczorem podczas gdy „Bleu-Blanc-Rouge“ manewrował na morzu bez końca, powracając na swoje miejsce obok jachtu jego książęcej mości u stóp skały Monaco, my wracaliśmy wszyscy do Monte-Carlo lądem. W hotelu czekał na mnie list ojca, — marsowa odezwa trąby bojowej do honoru, do miłości ojczyzny. Od lat stu mieliśmy zawsze jednego Dauvergne’a pod chorągwią, i to na wybitnem miejscu; gdyby jutro wybuchła wojna, gdyby Francya potrzebowała swoich synów, kto poszedłby z naszej rodziny? Cztery strony takiego liryzmu, by mnie zniewolić ostatecznie do puszczenia kochanki i wstąpienia do Saint-Cyr. Domyślasz się zapewnie, że mnie to całe trąbienie ani trochę nie wzruszyło.
Wojna mnie nudzi, uważam, że jest głupia i plugawa. Z dwóch sposobów znajdowania się na polu bitwy, prostopadłego, jako kawalerzysty, z szablą w dłoni, stojąc w strzemieniu, z głową rozognioną, i poziomego, jako rannego, który się tarza z rozprutym brzuchem w krwi i biocie, wyobrażałem sobie zawsze tylko ostatni, a ten budził we mnie wstręt, jeżeli mnie nie przerażał. Nazajutrz po Wissemburgu, mój ojciec, mówiąc o bitwie, rzekł:..Dużo mięsa padło...“ Taką. wydaje mi się wojna; — nic tylko mięso, cała z mięsa bitego, składanego na wozy, a nie z pięknego, drgającego, żywego ciała. Nie jestem jednak tchórzem. Nie, i ja miałbym swoje chwile, jak każdy, tylko rzeź zgrozą mnie przejmuje. Nadto wyrazy: ojczyzna, sztandar, rodzina, budzą we mnie obłudne echa pustego dźwięku. Ty jesteś taki sam, mój kochany Vallongue, z tą wszakże odmianą, że u Ciebie wszystko pochodzi z nauki, z refleksyi. Twój mózg, podobnie jak mózg tylu młodych Francuzów, stał się zdobyczą filozofii niemieckiej, a zdobycz to stokroć poważniejsza niż zabranie Alzacyi. i nawet Lotaryngii. Kant, Hartmann. zwłaszcza tamten, ten sławny, wiesz już o kim chcę mówić, pozdejmował wobec Ciebie ozdoby życia jedne po drugiej; erudycya uczucia i wrażliwości zniweczyła w Tobie zdolność do odczuwania.
Aleja, ja, który nic nie umiem, nic nie czytałem, niczego się nie uczyłem, w jaki sposób doszedłem do tego samego stopnia moralnego znużenia i zgrzybiałości moralnej? Dlaczego jestem już wyschły, spustoszony, mając zaledwie lat osiemnaście? Zkąd do mnie ta pogarda dla wszelkiego obowiązku, wszelkiej pracy, ten bunt przeciw jakiemubądź prawu?. Moje nazwisko, mój majątek, moja młodość i dusza anarchisty. Dlaczego? Ty, któremu mówię wszystko, który mnie znasz do głębi, wytłómaczże mi mnie, mnie samemu. Czy uważasz mnie poprostu, — takbym powinien wnioskować z Twego listu, — jako wytwór nowej szkoły, jako próbkę ostatniego transportu? W takim razie starsze pokolenie się zdziwi. Ci, którzy ustępują i ci, którzy nadchodzą nie podobni są do siebie wcale, wiem o tem; ale tym razem, sądząc z mego ojca i ze mnie, mosty są zerwane na dobre między dwoma pokoleniami, a z jednego brzegu do drugiego niezrozumienie mogłoby wzrosnąć do nienawiści.
Oczywiście czytałem na swój sposób list jenerała, dopatrując się w nim tylko powrotu do życia i chęci odzyskania ukochanej pani F..., która, muszę wyznać, lepiej się poznała na kwiatach jego wymowy wojskowej niż własny syn. Moja sentymentalna przyjaciółka miała oczy pełne łez; od pewnego czasu zresztą, te napady rozrzewnienia u niej są częste, nawet niepokojące. A tożby dopiero była awantura!.. Tym razem wszakże łzy jej pochodziły ze źródła czysto duchowego, czułem, że jest poruszona do głębi, gotowa do największych ofiar. Ach, ten stary donżuan! list jego nietyle był przeznaczony dla mnie, ile dla tej, która go miała czytać po przez moje ramię, powracając myślą ku niemu. A teraz przewiduję demonstracyę jeszcze gwałtowniejszą. Może zjawi się osobiście, by nam odegrać porządną scenę z melodramatu i zdobyć odrazu kochankę i syna, — dwa ptaki za jednym strzałem. Zdaje mu się pewnie, że będę na niego czekał!.. Przedewszystkiem ruleta już mnie nie bawi, jeszcze jedno wrażenie zatracone w przepaści; niewarta była, żeby się człowiek smażył śród tego afrykańskiego krajobrazu, oślepiony blaskiem słońca i gorącym pyłem, ogłuszony nieznośnem brzęczeniem koników polnych.
Najlepiej byłoby popłynąć na moim jachcie, powierzywszy Lidyę znajomym, którzyby mi ją przywieźli lądem do jakiego odległego zakątka Bretanii lub Włoch. Ale komu? Z Nansenami skończyło się... Zapomniałem Ci powiedzieć, że nieszczęśliwy Szwed umarł na galopujące suchoty nazajutrz po naszym przyjeździe. Przy tej okazyi, panie filozofie, pozwolę sobie, jako memu spowiednikowi, opowiedzieć Ci fakt niewytłómaczony, tajemniczy, prawie niepojęty.
Szwed zatem wybrał się ad patres. Przez dwa dni żyliśmy śród tej śmierci, moja kochanka, spędzając godziny całe przy zrozpaczonej wdowie, ja i mój poczciwy Nuitt, którego mimowolną synekurę wyzyskuję na wszystkie sposoby, zajęci potrójną trumną, dębową, ołowianą i sosnową, konieczną dla przewiezienia nieboszczyka do ojczyzny, a także sprawami transportu, wysyłki... Karmiliśmy się literalnie tym Szwedem; popioły jego zmieszały się z naszemi potrawami, wciskały się do naszego snu. Trzeciego dnia, wczoraj rano, hrabina powiada mi:
— Powinieneś pójść do Niny... byłeś dla niej taki dobry i usłużny, chciałaby ci podziękować.
Nic banalniejszego nad tę wizytę. Dlaczego byłem taki wzruszony, taki namiętnie wzruszony, wchodząc do ogródka willi Nansenów, w głębi parowu, o dziesięć minut od morza? Czy to pod wpływem sirocca, czy woni oleandrów? Usta miałem suche, dłonie rozpalone, a całą moją istotą owładnęło zmysłowe odrętwienie, które nie przeszkadzało mi myśleć o śmierci... Jak tu zresztą o niej nie myśleć? Panując w mieszkaniu, zapełniała je nieładem i zamieszaniem, jakie z sobą przynosi. Tu okna na pierwszem piętrze, otwarte na oścież, tam jedno zamknięte szczelnie, przez które widać ponure żółte światło gromnic śród białego dnia, a wszędzie, nawet w głębi ogrodu, nawet pod oleandrami, okropna woń lekarstw i wiórów, jaką wydają łoża śmiertelne.
Czekałem pięć minut w bawialni, na parterze, siedząc na trzcinowej kanapce. Naraz słyszę kroki na schodach. Nina... Powiedziałem Ci, nie prawda? że między mną a tą kobietą nic nie było. W wigilię jej nieszczęścia śmieliśmy się i bawili razem przez cały wieczór na tarasie hotelowym. Flirtowaliśmy wesoło ale chociaż moja żądza bawiła ją, Nina zajęta była przedewszystkiem czuwaniem nad mężem, który grał z moją kochanką sonatę na cztery ręce. Nie widziałem jej od tej chwili. Powiedz mi, dlaczego BYŁEM PEWNY tego co się miało stać... Weszła bardzo blada, ubrana pośpiesznie w czarną suknię, przylegającą, do jej elastycznej kibici; a pod tą osłoną przeczuwało się piękności jej ciała Włoszki. Padła obok mnie, nie mówiąc słowa; dłonie nasze się zetknęły i iskra wybuchła płomieniem... „Ach! panie Karolu...“ I już ją miałem na piersi, na ustach, wyczerpaną bezsennemi nocami, oddającą się, nieprzytomuą, omdlewającą w przeciągłym, gorączkowym pocałunku, który czuć było houbigantem i fenolem... Właśnie w tej chwili gospodyni jej weszła po dwa prześcieradła i wydarła mi z rak okazyę, która już nie wróci.
Niemniej, mój filozofie, co Ty o tem myślisz? Jakim szatańskim sposobem ta kobieta oderwała się od nieboszczyka, którego kochała, którego opłakiwała, by paść bezwiednie w moje objęcia? Czyżby erotyczne tchnienie unosiło się nad trumnami? albo też, czy to poprostu życie szuka odwetu w porywie gwałtownym i bezpośrednim? Mam przekonanie, że lekarze wiedzą daleko więcej niż mówią o tych chwilach nieładu i przewrotności, z których niewątpliwie często korzystają.
Ja sam już raz, w okolicznościach straszniejszych jeszcze, uległem tajemniczemu wpływowi... miłość i śmierć, Vallongue! Zamierzałem przesłać Ci mój dziennik dopiero, gdy coś postanowię i oznaczę miejsce naszego nowego pobytu, ale mamy świeży kłopot. To nie mój ojciec przyjechał, tylko Otello. Dzisiaj rano wchodzi do naszego pokoju, wyelegantowany zawsze, ale z twarzą zmienioną, pan Aleksander, który od mego wyjazdu szpieguje na rachunek mojej rodziny męża pani F... i odbył razem z nim podróż ekspresem. Na szczęście ten srogi mąż odbywa poszukiwania w Monaco, sądząc, że tam jesteśmy, co nam daje możność powzięcia jakiejś decyzyi.
Wkrótce więcej wiadomości. Sprawa zaczyna być poważna; ale biorę się za puls, — dobry.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Alphonse Daudet i tłumacza: Bronisława Neufeldówna.