Maleńka Dorrit/Część I/Rozdział VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol Dickens
Tytuł Maleńka Dorrit
Podtytuł powieść
Wydawca Książnica - Atlas
Data wyd. 1925
Druk Zakłady graficzne „Książnica-Atlas“
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa
Tłumacz Cecylia Niewiadomska
Tytuł orygin. Little Dorrit
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VII: WIECZOREK MALEŃKIEJ DORRIT.

Artur Clennam zerwał się z krzesła, — przed nim na progu stała maleńka Dorrit!
Przetarł oczy, jakgdyby pragnął się upewnić, że nie śni.
Dziewczę ciekawem i bystrem spojrzeniem objęło pokój, który wydał się jej wielkim i wspaniałym, choć trochę ciemnym. Jej mała główka przecież wyobrażała sobie mieszkania ludzi bogatych, magnatów, w których żyją osoby przepięknie ubrane, gdzie wszystko jest kosztowne i wytworne, — pokój pana Clennama miał jej dać o tem pojęcie. Ale był trochę ciemny!
— Biedne dziecko! — zawołał Artur, przerywając jej spostrzeżenia. — Co tu robisz o tej godzinie? już północ.
— Dlatego powiedziałam przecież: maleńka Dorrit, żeby pana przygotować. Wiedziałam, że pan będzie zdziwiony.
— Pani sama? — zapytał z pewnym niepokojem.
— O nie, Maggi jest ze mną.
Usłyszawszy swe imię, Maggi zrozumiała, że jest upoważniona, żeby wejść także, i ukazała szerokie oblicze, rozjaśnione uśmiechem od ucha do ucha.
— Ogień zgasł — zawołał Artur — a pani... a tak zimno dziś wieczorem.
Nie chciał powiedzieć, że jest zbyt lekko ubrana, więc tylko z troskliwością posadził ją przed kominkiem na fotelu, który sam zajmował przed chwilą, i zaczął dokładać drewek i węgla na ogień.
— Niech pani oprze nogi o tę kratę.
— Nie, nie, nie trzeba — broniła się Emi i Artur się domyślił, że nie chce mu pokazać zniszczonych trzewików.
Maleńka Dorrit nie wstydziła się swoich trzewików, choćby w nich były dziury, wiedział o tem dobrze, ale miała jakieś przeczucie, że Clennam z tego powodu będzie miał żal do jej ojca. Naturalnie będzie to niesprawiedliwie i dlatego, że jeszcze wielu rzeczy nie rozumie.
Podniosła na niego bardzo wymowne spojrzenie i widocznie onieśmielona, nie wiedząc, jak zacząć, przemówiła wreszcie.
— Chciałabym panu coś powiedzieć...
— Słucham, moje dziecko — rzekł, zwracając się ku niej, a widząc, że ta nazwa wywołała pewne zdziwienie, pospieszył się usprawiedliwić. — Niech się pani nie gniewa o ten wyraz. Potrzebuję jakiegoś słowa, któreby wyrażało to uczucie, jakie mam dla pani.
— Więc niech mię pan nazywa maleńką Dorrit. Przywykłam do tego imienia, i lubię je, ponieważ dają mi je ludzie życzliwi.
— Maleńka Dorrit.
— Matusia! — poprawiła Maggi.
— To wszystko jedno, Maggi, zupełnie wszystko jedno.
Uszczęśliwiona Maggi roześmiała się znowu szeroko i poprawiła się na swoim fotelu, z którego widocznie była bardzo zadowolona.
— Najpierw chcę panu powiedzieć, że brat mój jest wolny — odezwała się Dorrit.
Artur wyraził wielkie zadowolenie i nadzieję, że potrafi skorzystać z tej szczęśliwej zmiany.
— I to muszę powiedzieć panu — zaczęła znowu głosem drżącym ze wzruszenia, — że nie wolno mi wiedzieć, kto jest tym dobroczyńcą, że nie wolno mi pytać o to i że nie będę mogła nigdy podziękować mu, jakbym gorąco pragnęła, za wolność mego brata!
Clennam odpowiedział, że ów nieznajomy — zdaniem jego — zupełnie słusznie unika podziękowań za taką drobnostkę, o której nie warto wspominać.
— A ja, gdybym go znała — mówiła, coraz mocniej drżąc Emi — gdyby mi było wolno, chciałabym mu powiedzieć, że nie może sobie nawet wyobrazić, jak gorąco jestem mu wdzięczna, jak go błogosławię każdem uderzeniem serca. Ale nie wolno mi tego powiedzieć! A powiedziałabym mu, że w każdej modlitwie proszę Boga, aby go za to nagrodził i dał mu taką radość, jaką mu zawdzięczam. Uklękłabym przed nim i prosiła, żeby mi pozwolił ucałować swoją rękę i oblać ją łzami wdzięczności, bo nic innego przecież ofiarować mu nie mogę!
Ujęła rękę Artura i przycisnęła ją do ust, zsunęła się z fotela na kolana, ale podniósł ją natychmiast i umieścił łagodnie na poprzedniem miejscu.
— Maleńka Dorrit, maleńka Dorrit — powtarzał także ze wzruszeniem. — Przypuśćmy więc, że znasz pani tę osobę i zrobiłaś wszystko, coś chciała. A teraz proszę, powiedz mi, swemu przyjacielowi, który nie jest tamtą osobą, lecz który pragnie twego zaufania, powiedz, dlaczego i jakim sposobem znalazłaś się o tej godzinie za domem, sama jedna, moja maleńka.
Starała się uspokoić, lecz głos drżał jeszcze, kiedy odpowiedziała.
— Byłyśmy z Maggi w teatrze, gdzie moja siostra tańczy.
— Ach, w teatrze! — odezwała się Maggi z zachwytem — prawie tak pięknie, jak w szpitalu. Tylko nie dają dobrego jedzenia. Nic.
Otrząsnęła się, jak pies, gdy wyjdzie z wody, i pochyliła głowę na piersi do drzemki.
— Poszłyśmy — mówiła Em. — bo chcę czasem widzieć, co tam robi Fanny w teatrze, chcę widzieć tak, żeby stryj, ani ona nie domyślali się tego. Nie mogę często, bo to dosyć trudno i trochę kosztuje. Nie lubię też ojca zostawiać samego. Dziś upozorowałam to jakimś wieczorkiem. Ale nie byłam nigdy na żadnym wieczorku! — wyjaśniła szybko z uśmiechem, widząc pełne zdziwienia spojrzenie Artura.
Umilkła i patrzyła na Clennama, jakby chciała wyczytać z oczu jego myśli. Potem dodała cicho:
— Doprawdy, w tem niema nic złego. Nie mogę ojcu mówić wszystkiego otwarcie. Pan nie zna naszego życia. Skoro chodzę do roboty, ojciec sądzi, że mam na mieście stosunki; że bywam u znajomych, z którymi mogę czasem spędzić wieczór.
— Lecz dziś pierwszy raz — dodała po chwili — nie będę nocowała w domu. Och, jakiż Londyn w nocy ogromny i straszny!
Wstrząsnęła się mimowoli, wymawiając te słowa.
— Ale nie dlatego przyszłam pana nudzić — odezwała się znowu. — Nie dlatego. Wyszłam dziś wieczorem głównie z tej przyczyny, że siostra opowiadała mi o jakiejś pani, bardzo bogatej pani, która jej podarowała bransoletkę, i to wszystko mnie jakoś zaniepokoiło. Chciałam zobaczyć... Potem wracając z Maggi spostrzegłyśmy, że u pana się świeci, i...
Zaplątała się trochę, gdyż przyszło jej na myśl, że nie poraz pierwszy widziała w tych oknach wieczorem światło, że widziała je nieraz i zdawało jej się jakąś gwiazdą dobrotliwą i łagodną, która spogląda na nią z wysokości. Ale tego nie chciała mu przecież powiedzieć.
— Więc pomyślałam sobie — zaczęła jakby w dalszym ciągu — że trzy rzeczy chciałabym powiedzieć panu zaraz, jeśli pan sam jest w domu. I weszłyśmy. Pierwsza rzecz, to.... chciałabym wyrazić...
— Zacznijmy od drugiej — rzekł łagodnie Artur, gładząc lekko jej rękę.
Wstał z uśmiechem, dorzucił węgla na kominek, wyjął z szafy wino, ciastka i owoce i postawił na stole.
— A druga rzecz jest taka: zdaje mi się, że pani Clennam wie, gdzie mieszkam, że zna moją tajemnicę.
— Doprawdy? — zawołał Artur. — Skąd to przypuszczasz, moje dziecko?
— Zdaje mi się, że pan Flintwinch mnie śledził.
— A dlaczego ci się tak zdaje? — nalegał Artur, patrząc w ogień zamyślony.
— Spotkałam go dwa razy w pobliżu Marshalsea, kiedy wracałam wieczorem. Zawsze niby przypadkiem.
— Czy co mówił?
— Nie, tylko się ukłonił swoją pochyloną głową.
Artur słuchał, wpatrzony w ogień. Wstał nakoniec i zaczął prosić, żeby Emi napiła się troszeczkę wina, zmusił ją prawie, żeby zjadła ciastko, sam wybierał dla niej owoce. Maggi jadła także, śmiejąc się szerokim śmiechem i mlaskając językiem z wielkiego zadowolenia.
— Czy matka zmieniła się dla pani? — spytał.
— O, nie, zawsze ta sama. Bardzo dobra. I zadaję sobie pytanie, czy nie powinnam jej powiedzieć prawdy. Czy nie powinna znać mojej historji... Ale chciałam zapytać pana... Może mi pan poradzi, co mam zrobić — mówiła, patrząc na niego z prośbą.
Pomyślał chwilę, zanim odpowiedział.
— Zaczekaj, maleńka — rzekł z pieszczotą. — Pomówię o tem z Efri. Była dawniej moim wielkim przyjacielem. To jest dobra kobieta. Tymczasem proszę, niech pani nic nie mówi. Jeszcze kropelkę wina. To maleńkie ciastko. Resztę oddamy Maggi, niech sobie zabierze do domu. Ale przedtem ciekaw jeszcze jestem trzeciej rzeczy.
— Nie chciałabym pana obrazić.
— Nie obrażę się, przyrzekam.
— Niech pan nie myśli, że jestem niewdzięczna... — zaczęła znowu drżącym ze wzruszenia głosem. — Nie umiem tego wyrazić, co czuję... Pan był tak dobry i pisał do ojca, że go jutro odwiedzi...
— Tak, pisałem, maleńka.
Emi złożyła ręce.
— Czy się pan nie domyśla, o co chciałam prosić, ażeby pan nie robił.
— Mogę się mylić, mały przyjacielu.
— Nie, nie, pan się nie myli. A ja przyrzekam panu, że gdyby... gdybyśmy byli naprawdę w potrzebie... w takiej potrzebie, że już nie można wytrzymać, to sama do pana się udam.
— Dobrze, maleńka, dobrze.
— Niech go pan nie zachęca... Niech go pan nie rozumie... nie uprzedza... Pan lepiej pozna go wtedy.
Walczyła ze łzami, które cisnęły się do oczu, i Artur uspokajał ją, lekko muskając jej rękę.
— Pan nie zna ojca — mówiła. — Jakże pan go znać może, widząc go odrazu takim, jakim stał się po wielu latach. A ja patrzyłam na to, widziałam te zmiany, jak przychodziły stopniowo, powoli... Pan jest tak dobry dla nas, że chciałabym, ażebyś go ocenił sprawiedliwie. Pańska opinja jest dla mnie ważniejsza, niż wszystkich innych ludzi.
— Dobrze, maleńka, dobrze — powtórzył znów Artur. — Nie martw się, ja to wszystko przecież rozumiem także.
— Dziękuję panu. Bardzo, bardzo dziękuję. Chciałam to powiedzieć dawniej, ale mi było tak trudno. Myślałam o tem ciągle. I kiedy się dowiedziałam, że pan przyjdzie jutro, postanowiłam dzisiaj mówić z panem. Nie dlatego, żebym się za niego wstydziła, — dodała, szybko ocierając oczy — ale że znam go lepiej, że go kocham i wiem dobrze, iż mogę być z niego dumna.
Załatwiwszy tę sprawę, która prawdopodobnie skłoniła ją głównie do tak spóźnionych odwiedzin, Emi zaczęła sama niepokoić się późną porą i myśleć o powrocie. Maggi podniosła się także i ocknęła z drzemki, zwracając chciwe oczy na łakocie, które widziała na stole. Artur nalał jej jeszcze trochę wina i powiedział, że może zabrać do koszyka wszystko, czego teraz nie zjadły. Maggi nie wychodziła nigdy bez koszyka, więc za pozwoleniem swej „Matusi“, śmiejąc się i wspominając o szpitalu, z rozkoszą pakowała otrzymane dary.
Jej radość rozjaśniła oczy Dorrit, a to znowu sprawiło przyjemność panu Clennam.
— Lecz dokąd pani idzie? — spytał nagle. — Furtka przecież zamknięta?
— Będę spała u Maggi. Mogę być tam pewna troskliwej opieki.
— Ja panią odprowadzę. Nie mogę pozwolić, aby pani szła sama tak późno.
— A ja pana ogromnie proszę, żebyś mię puścił samą. Bardzo, najmocniej proszę!
Widział, że zrobiłby jej przykrość, więc ustąpił. Domyślał się, że nie chce, aby widział mieszkanie Maggi.
Na dole Emi jeszcze raz stanęła, i, zwracając spojrzenie w kierunku ciemnych schodów, wyszeptała:
— Niech cię Bóg błogosławi!
Artur przeczekał chwilę i zszedł także. Nie sprzeciwiając się woli dziewczęcia, poczuwał się do obowiązku czuwania nad nią, chociażby zdaleka, póki nie znajdzie się w swojej dzielnicy, którą zna dobrze i gdzie ją wszyscy znają.
Wreszcie mury Marshalsea zarysowały się przed nim wyraźnie, a jednocześnie spostrzegł, że Emi z towarzyszką zawróciła w boczną uliczkę. Zrozumiał, że są u celu podróży i nie ma prawa dalej śledzić tu za niemi.
Lecz Dorrit zatrzymała się przed lichym domkiem, w którym nie widać było żadnego światełka, ani słychać żadnego szmeru. Ubodzy ludzie o tej spóźnionej godzinie zasypiali spokojnie po całodziennej pracy.
— Wiesz, Maggi — rzekła Emi — nie możemy budzić twoich gospodarzy, żeby nie rozgniewali się na ciebie. Zapukam niebardzo głośno, a jeśli nikt nam nie otworzy, będziemy spacerowały do rana.
Zapukała raz, drugi, ale z wnętrza domu żaden szmer nie odpowiedział. Czekały jeszcze chwilę.
— Moja biedna Maggi — odezwała się znowu Emi ze współczuciem — będzie ci trochę przykro, ale noc przecież się skończy. Jakoś sobie tymczasem poradzimy.
Zawróciły znowu ku szerszej ulicy, — na wieżowym zegarze wybiło wpół do drugiej.
Noc była ciemna, chłodna, często zrywał się wiatr, wilgotny i przejmujący. Przechodząc obok Marshalsea, obie przystanęły przed kratą i patrzyły w ciemność podwórza.
— Przed szóstą nie wejdziemy — rzekła Dorrit — jeszcze ze cztery godziny. Na szczęście tam nikt o mnie nie ma niepokoju.
Były zmęczone, więc umieściły w kącie koszyk Maggi, usiadły na nim i przytuliły się do siebie. Póki ulica była pusta i spokojna, nie ruszały się z miejsca, ale skoro zdaleka rozlegały się kroki, Emi ogarniała trwoga i szeptała do towarzyszki.
— Chodźmy, chodźmy, ktoś się zbliża, chodźmy, Maggi!
Ciężkie dziecko podnosiło się wtedy niechętnie i szło zwolna obok matusi, pocieszając się owocem albo ciastkiem. Ale gdy zabrakło w koszyku łakoci, zaczęła narzekać i płakać.
— Cicho, Maggi — prosiła Emi — dzień już niedługo zobaczysz.
Maggi uciszyła się. Emi wtuliła się w kącik koło kraty, oparła głowę nieszczęśliwej na kolanach i uśpiła ją cichym szeptem, obiecując, że noc się skończy.
Sama podniosła głowę i patrzyła w gwiazdy. Takie ciche, łagodne, spokojne światełka. Bóg je stworzył dla ludzi, może czuwają nad nami, nad bezdomnymi i opuszczonymi, którzy nie mają własnego schronienia.
Patrzyła i myślała o gwiazdach i ludziach, o pięknych domach, gdzie się bawią tak wesoło, gra muzyka, wszyscy są pięknie ubrani, tańczą, śmieją się i czują szczęśliwi. Chciałaby to zobaczyć. Gdyby ojciec nie był w więzieniu, może i u nich także byłyby wieczorki, i przyszedłby pan Clennam, taki dobry i szlachetny, i tańczyliby razem...
Maggi się obudziła i narzekała na zimno, więc zaczęły znów chodzić. Uderzyła trzecia, potem wpół do czwartej. Oddaliły się nieco od Marshalsea, szły prędko; żeby się rozgrzać, omijały pijanych i podejrzanych ludzi, którzy nawoływali się cichem gwizdaniem. W razie niebezpieczeństwa Emi udawała dziecko i tuliła się do spódnicy Maggi, gdyż raz słyszała sama gruby głos, który powiedział:
— Daj pokój, czyż nie widzisz, że kobieta z dzieckiem?
Na zegarach powoli zaczęła bić piąta.
— Już dzień, Maggi — szepnęła Dorrit, rozglądając się po niebie, na którem nie było jeszcze zapowiedzi brzasku.
Lecz na ulicach budziło się życie: ciężkie wozy ciągnęły szeregami, robotnicy spieszyli do dalekich fabryk, było coraz ludniej, nic już nie groziło dziewczętom.
Zbliżyły się znowu do znajomych murów, ale było tak zimno, że nie mogły czekać, więc poszły dalej, Maggi drzemała, idąc, i Emi trzymała ją mocno, obawiając się, że upadnie.
Przechodząc koło kościoła, zauważyła, że drzwi były odemknięte, i chciała wejść do środka.
— Kto tam? odezwał się szorstko głos męski.
Emi zatrzymała się na progu i ujrzała przed sobą twarz znajomą zakrystjana, czy może tylko kościelnego, którego widywała nieraz.
— A to wy — rzekł łagodniej. — Co robicie tu o tej porze?
— Spóźniłyśmy się wczoraj i zamknięto furtkę, czekamy, aż otworzą.
— Biedaczki — rzekł łagodnie — całą noc na takiem zimnie? Chodźcie do zakrystji. Już rozpaliłem ogień dla malarzy, którzy zaraz nadejdą. Urządzę wam wygodny odpoczynek, bo Marshalsea otworzą dopiero za godzinę.
Zaprowadził je do zakrystji, rozmawiając po drodze, gdyż widocznie przekładał mowę nad milczenie. Pokazał Emi książkę, w której była wpisana, jako dziecko urodzone w Marshalsea. Wreszcie przyniósł kilka poduszek z kościoła i umieścił je przed ogniem w taki sposób, że mogły się wygodnie położyć i zasnąć. Maggi odrazu zachrapała mocno, ale dobry staruszek troszczył się o Emi i szukał, coby jeszcze podłożyć pod głowę.
Wtem z uśmiechem sięgnął po grubą księgę i ostrożnie wsunął ją pod poduszki.
— Teraz ci będzie dobrze, moja mała — powiedział po ojcowsku. — Mam także młode córki i wiem, jakiej wygody potrzebują. W tej książce niema jeszcze twojego imienia, ale jeśli nam nie uciekniesz gdzie daleko, znajdzie się tutaj zczasem. Ludzie zaczynają życie w jednej książce, a kończą zawsze w drugiej.
Maleńka Dorrit spała już mocno.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karol Dickens i tłumacza: Cecylia Niewiadomska.