Martwe dusze/Rozdział IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Nikołaj Gogol
Tytuł Martwe dusze
Wydawca Redakcya Kuryera Poznańskiego
Data wyd. 1876
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Zygmunt Wielhorski
Tytuł orygin. Мёртвые души
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział IX.

Nazajutrz rano, wcześniéj jeszcze niż była stósowna pora do oddawania wizyt w mieście N., z drzwi domu malowanego pomarańczowym kolorem z niebieskiemi kolumnami, wyszła strojna dama, za którą postępował lokaj w długim płaszczu z kilkoma pelerynami i wysokim lakierowanym kapeluszu z szerokim złotym galonem. Dama z niezwykłym pospiechem wskoczyła do powozu stojącego pod gankiem. Lokaj trzasnął za nią drzwiczkami, chwycił za rzemień wiszący z tyłu powozu i zawołał na furmana „paszoł!“ Dama wiozła w saméj rzeczy dopiero co usłyszaną nowinę i czuła nieprzezwyciężoną żądzę jak najprędzéj w świat ją puścić. Co chwilę wyglądała z okna, i ze złością widziała, że dopiero pół drogi ujechali. Każden dom zdawał jéj się długim bez końca; biała murowana ochrona i przytułek dla starców tak jéj dokuczyła, że nie mogła się powstrzymać i zawołała: „Przeklęty budynek, czy nigdy mu końca nie będzie?“ Furman już dwa razy otrzymał rozkaz: „Prędzéj Jendrek, prędzéj, ty dziś nieznośnie wolno jedziesz!“ Nareszcie cel był doścignięty. Powóz zatrzymał się przed drewnianym parterowym domem, ciemno szarego koloru z białemi okienicami i rzeźbami nad oknami. W oknach widać było wazony z kwiatami, kołysała się papuga w swéj klatce, uczepiwszy się dziobem za kółko wiszące w środku, nareszcie dwa pieski spały wygrzewając się na słońcu.
W tym domu mieszkała serdeczna przyjaciółka przyjezdnéj damy. Autor znowu niezmiernie jest zakłopotany jak ma te dwie damy nazwać, tak żeby znowu się na niego nie pogniewały, jak to było kiedyś. Dać im zmyślone nazwiska — niebezpiecznie. Chociaż by nie wiem jakie wymyślić, niewątpliwie się znajdzie w jakim kącie naszego cesarstwa ktokolwiek, który je nosi i naturalnie rozgniewa się, nie na życie, ale na śmierć, powie, że autor naumyślnie przyjeżdżał tajemnie w tym celu, aby wszystko zbadać, co on za jeden, w jakim szlafroku chodzi, do jakiéj tam Agafii Iwanowéj zagląda, co lubi jeść i pić. Nazywać znowu z urzędu, niedaj Boże! jeszcze niebezpieczniéj. Teraz u nas wszystkie stany i urzędnicy tak są rozdrażnieni, że wszystko, co tylko znajdą w jakiéj książce uważają za osobistość: musi to już być tak w powietrzu. Dość na tém, żeby powiedzieć, że w pewném mieście jest głupi człowiek, — to już osobistość: raptem wyskoczy jaki człowiek szanownéj powierzchowności i z tego wywnioskuje: „Wszak i ja jestem człowiek, zatém ja także głupi;“ słowem zaraz zmiarkuje w czém rzecz. Żeby się przeto ustrzedz tego wszystkiego, damę, do któréj przyjechano z wizytą, będziemy nazywać tak, jak ją nazywano w całym mieście N mianowicie — damą, przyjemną w każdym względzie. To nazwisko nabyła ona prawnym sposobem, gdyż w saméj rzeczy niczego nie żałowała, żeby stać się miłą w najwyższym stopniu. Chociaż, zapewne, przez ten wdzięk przebijała czasem — ale jakaż moc żeńskiego charakteru! i chociaż w pewnych chwilach, w każdém przyjemném słowie znajdowało się — ale ileż kolących szpilek! a już nie daj Boże jak się jéj serce burzyło i co się w nim działo, jeżeli która z dam jakim bądź sposobem pierwsze miejsce zajęła; ale wszystko to było obleczone tą salonowością, którą tylko można zaleźć w gubernialnych miastach. Każde jéj poruszenie było wdzięczne, lubiła nawet wiersze, czasem nawet umiała spuścić głowę jak gdyby marzyła, i wszyscy się zgodzili, że ona w saméj rzeczy dama przyjemna w każdym względzie. Druga zaś dama, to jest ta co przyjechała, nie miała takiéj przestronności, to téż będziemy ją tylko nazywać — przyjemną damą.
Przyjazd gości zbudził piesków, śpiących na słońcu: kudłatą suczkę Adel, plątającą się zawsze w swojéj szerści i pieska Popuri, na cienkich nóżkach. Oboje z hałasem wybiegli z podniesionemi do góry ogonami do przedpokoju, w którym dama zdejmowała salopę i ukazała się w sukni z modnéj materyi i bardzo modnemi kolczykami; jaśmin zapachniał w całym pokoju. Jak tylko dama przyjemna w każdym względzie, dowiedziała się o przyjeździe tylko przyjemnéj damy, zaraz wybiegła na jéj spotkanie do przedpokoju. Damy serdecznie ściskały się za ręce i krzyknęły, jak pensyonarki, gdy się spotkają nie długo po wypuszczeniu, i gdy matki nie uwiadomiły ich jeszcze, że ojciec jednej jest mniej bogaty i jedną rangą niżéj niż drugiéj. — Pocałunki były głośne, tak że nawet pieski zaszczekały, za co były uderzone chusteczką. Damy weszły do salonu, naturalnie, niebieskiego, z kanapą, owalnym stołem, nawet parawanem owitym bluszczem; w ślad za niemi pobiegły pieski, t. j. kudłata Adel i cienkonogi Popuri. „Tu tu, siadajcie w tym kąciczku!“ mówiła gospodyni sadowiąc gościa w rogu kanapy. „Ot tak, ot tak! oto wam i poduszeczka“. To mówiąc, pchała jéj za plecy poduszkę, na któréj jaskrawemi włóczkami był wyhaftowany rycerz tak jak to zwykle bywa na kanwie, z nosem w kształcie schodów i ustami czworokątnemi. Ale jak ja jestem szczęśliwą żeście...... Słyszę ktoś zajeżdża, kto to być może, a Parasza powiada: — pewno więc — gubernatorowa. — A ja na to: „Znowu przyjechała ta nieznośna baba mnie nudzić, już chciałam powiedzieć, że mnie nie ma w domu....“
Już przyjezdna dama chciała przystąpić do rzeczy i opowiedzieć nowinę, ale okrzyk, który wydała w téj chwili dama przyjemna w każdym względzie, nadał inny kierunek rozmowie.
— Ah, jaki wesoły perkalik, zawołała dama przyjemna w każdym względzie, spoglądając na suknią tylko przyjemnéj damy.
— Zapewne, bardzo wesoły, Praskowija Feodorowna znajduje jednak, że lepiéj by było, żeby kratki były drobniejsze, i żeby kropeczki były nie cynamonowe, ale niebieskie. Siostrze posłałam materyi, ale to takie cudo, że prawdziwie nie można tego słowami wyrazić. Wystawcie sobie: paseczki wąziutkie, wąziutkie, jak tylko ludzka wyobraźnia może sobie przedstawić, tło niebieskie i w drugi paseczek, oczki i łapki, oczki i łapki..... Słowem cudo! Stanowczo można powiedzieć, że jeszcze nic podobnego nie pojawiło się na świecie.
— Najmilsza, ale to pstre.
— Ah nie, nie pstre!
— Ah pstre!
Trzeba zwrócić uwagę, że dama przyjemna pod każdym względem, była po części materyalistką, skłonną do przeczenia i wątpienia, oraz że wiele rzeczy odrzucała w swojém życiu.
Przyjemna dama objaśniła, że to wcale nie była materya pstra, i zawołała; „A, winszuję pani: falbanek już wcale nie noszą!“
— Jakto nie noszą?
— Na ich miejsce noszą festony.
— Ah, to nie ładnie — festony!
— Festony, wszędzie festony: na pelerynie festony, na rękawach festony, na ramionach festony, na dole festony, wszędzie festony.
— To nie ładnie, Zofio Iwanowno, jeżeli wszędzie festony.
— Ślicznie, Anno Grigoriewno, niewypowiedzianie ślicznie, szyje się w dwa rzędy. Ale czemu się zadziwiacie, to jak powiem, że..... No dziwcie się: wystawcie sobie, stan sukni jeszcze robią dłuższy, z przodu klinem, a przedni fiszbin niesłychanie długi; spódnica zebrana w koło, tak jak dawniéj noszono rogówkę, nawet z tyłu podkładają trochę waty, żeby była prawdziwie bel-fam.
— Już prawdziwie..... przyznam się! rzekła dama przyjemna w każdym względzie, zrobiwszy głową dumne poruszenie.
— W saméj rzeczy.... naprawdę, przyznam się sama! odpowiedziała tylko przyjemna dama.
— Jak wy sobie chcecie, a ja za nic w świecie nie będę tego naśladować.
— Ja sama także.... naprawdę, jak pomyśleć, do czego dochodzą czasami te mody.... do niczego nie podobne! Siostra przysłała mi fason, naumyślnie żartem; szwaczka moja Melania wzięła się do szycia.
— Więc wy macie fason! zawołała z bijącém sercem dama przyjemna w każdym względzie.
— Mam, siostra mi przywiozła.
— Duszko moja najdroższa, pożyczcie mi fasonu w imię wszystkiego, co jest dla was najświętsze!
— Ah! ja już dałam słowo Praskowii Feodorownie, chyba po niej.
— Któż będzie nosił po Praskowii Feodorownie? To by było za nadto oryginalnie z waszéj strony, jeżeli będziecie woleli cudzych od swoich.
— Wszak ona także moja ciotka.
— Ona ciotka, Bóg wie jaka: ze strony mężowskiéj.... Nie Zofio Iwanowno, ja o tém słyszeć nawet nie chcę; to już przechodzi wszystko — wy chcecie mnie tak ubliżyć.... widać już wam się naprzykrzyłam, chcecie widać zerwać ze mną wszystkie stósunki.
Biedna Zofia Iwanowna nie wiedziała doprawdy, co począć. Sama pojmowała, że była między młotem a kowadłem. „Oto i pochwaliłam się potrzebnie!“ Gotowa była pokłuć sobie za to cały swój język.
— A co nasz uwodziciel? rzekła dama przyjemna pod każdym względem.
— Ah, Boże mój! Cóż ja tak siedzę przed wami? Wy nie wiecie Anno Grigoriewno, z czém ja do was przyjechałam? Tu oddech jéj się zatamował, słowa jak jastrzębie gotowe były puścić się za zdobyczą i trzeba było tylko nie ludzkiéj istoty jak dama przyjemna pod każdym względem, żeby ją w tym zapędzie zatrzymać.
— Chociaż wy go tak wychwalacie, mówiła ona z zapałem, a ja wszystkim powiem i jemu nawet w oczy, że on niegodny człowiek, niegodny, niegodny!
— Posłuchajcie tylko, co ja wam odkryję....
— Rozpuścili wieści, że on piękny, a on wcale nie piękny, i nos jego.... najnieprzyjemniejszy nos na świecie.
— Pozwólcie tylko, pozwólcie opowiedzieć wam najmilsza Anna Grigoriewno, pozwólcie opowiedzieć? Wszak to cała historya, czy pojmujecie historyą — skonapelistoar, mówiła prawie w rozpaczy i błagającym głosem przyjemna dama. Nie zawadzi zwrócić uwagę, że rozmowa obu dam przeplataną była często słowami francuskiemi, a nawet całemi okresami.
Ale chociaż autor przepełniony jest wdzięcznością dla tych zbawiennych korzyści, które język francuski przynosi Rosyi, — chociaż przepełniony jest wdzięcznością dla tego zbawiennego zwyczaju naszego wyższego towarzystwa, żeby o każdéj godzinie dnia i nocy objaśniać się po francusku, naturalnie tylko z powodu wielkiego przywiązania do mowy ojczystéj; — jednak mimo to wszystko, nie może się zdecydować wmięszać mowy innego narodu do tego swego rosyjskiego poematu. Będziemy zatém daléj mówili po rosyjsku.
— Jakaż to historya?
— Ah życie moje, Anno Grigoriewno, żebyście wy mogli przedstawić sobie tylko to położenie, w którém się znajdowałam! Wystawcie sobie, przychodzi do mnie dziś protopopica, protopopica żona ojca Kiryły, i co wy sobie pomyślicie, nasz to przyjezdny, ten spokojniutki.... co?
— Jakto? Czy on i do protopopicy się umizgał?
— Ah, Anno Grigoriewno, żeby to tylko to, toby jeszcze nic; słuchajcie tylko, co opowiadała protopopica. Przyjechała, powiada, do niéj obywatelka Koroboczka, wystraszona i blada jak śmierć i opowiada, ale jak opowiada! posłuchajcie tylko, prawdziwy romans: raptem wśród ciemnéj nocy, gdy wszystko już w domu spało, rozlega się silne pukanie do bramy, tak silne, jak tylko można sobie przedstawić, i głos wołający: „Otwórzcie, otwórzcie, a nie — to bramę wywalim!“ A co? jak wam się to podoba? Co powiecie teraz o uwodzicielu?
— A Koroboczka, czy młoda i piękna?
— Gdzietam, stara!
— Ah Boże! Więc on wziął się do staréj? Dobry gust naszych dam, nie ma co mówić, miały téż w kim się zakochać!
— Ale nie, Anno Grigoriewno, ale wcale nie to, co wy myślicie. Przedstawcie sobie tylko to, że zjawia się uzbrojony od głowy do nóg, w rodzaju Rinalda-Rinaldiniego, i żąda: „Sprzedajcie, powiada, wszystkie dusze, które umarły.“ Koroboczka bardzo rozsądnie odpowiada: „Nie mogę sprzedać, bo one już martwe.“ — „Nie, znów on mówi, one nie martwe; to już moja rzecz wiedzieć, czy one martwe czy nie; one nie martwe, nie martwe!“ wołał. Słowem skandal okropny: cała wieś się zbiegła, dzieci płaczą, wszyscy krzyczą, nikt nikogo nie rozumie, — prawdziwie, orer, orer, orer!... Nie możecie sobie wystawić Anno Gregoriewno, jak ja się przelękłam, usłyszawszy to wszystko. „Droga pani, mówi do mnie Masza, popatrzcie w zwierciadło, jakeście pobledli.“ — „Nie o lustrze teraz myśleć, muszę zaraz jechać do Anny Grigoriewny“, odpowiedziałam. W téjże chwili kazałam założyć do powozu; furman Jędrek pyta mi się gdzie jechać, a ja nic mu nie mogę odpowiedzieć, patrzę mu prosto w oczy jak głupia; mnie się zdaje, że musiał pomyśleć, żem zwaryowała. Ah, Anno Grigoriewno! żebyście wy mogli sobie tylko przedstawić, jak ja się przelękłam!
— To jednak dość osobliwe, rzekła dama przyjemna w każdym względzie: — coby to mogły znaczyć te martwe dusze? Przyznam się, że ja tu nic nie rozumiem. Oto już drugi raz słyszę o tych martwych duszach; a mąż mój powiada, że Nozdrew łże: musi więc zatém coś być w tém.
— Wystawcie sobie moje położenie Anno Grigoriewno, gdy usłyszałam te słowa Koroboczki: „Teraz nie wiem co mam robić! Zmusił mnie podpisać jakiś fałszywy papier, rzucił piętnaście rubli asygnacyjnych, a ja biedna, niedoświadczona wdowa, bez żadnéj pomocy, ja nic nie wiem...“ Oto dopiero awantury! Ale żebyście choć w części mogli sobie przedstawić, jak ja się przelękłam!
— Ale jak sobie chcecie — tu rzecz nie idzie o martwe dusze, ale coś innego się ukrywa.
— Przyznam się, że i ja także... powiedziała z zdziwieniem tylko przyjemna dama; i uczuła silną chęć dowiedzieć się, coby to się mogło w tém ukrywać. Rzekła nawet dość powoli: — A wy jak myślicie, co się tu może ukrywać?
— A jakiż jest wasz sąd o tém?
— Co ja myślę? Przyznam wam się, żem zupełnie jak obłąkana.
— Jednakże bardzobym chciała wiedzieć, jakie jest wasze zdanie w téj sprawie.
Ale przyjemna dama nic nie mogła powiedzieć. Ona umiała tylko lękać się, ale niezdolną była wyprowadzić jakiegobądź wniosku, to téż więcéj od drugich potrzebowała prawdziwéj przyjaźni i podpory.
— Zatém słuchajcie, co to są za martwe dusze, rzekła dama przyjemna pod każdym względem. — Martwe dusze...
— Co, co? przerwała przyjemna dama z wzruszeniem.
— Martwe dusze...
— Ależ mówcie na miłość Boską!
— To tylko wymyślone dla pokrycia, a cały interes w tém, że on chce uwieść córkę gubernatora.
Takie rozwiązanie było wcale nie oczekiwane. Przyjemna dama usłyszawszy to, jak gdyby skamieniała, pobladła jak śmierć i w saméj rzeczy przelękła się nie na żarty.
— Ah Boże mój! zawołała. — Już tego nigdybym się była nie spodziewała.
— A ja, muszę wam się przyznać, jak tylko otworzyliście usta, zaraz zmiarkowałam w czém rzecz.
— Więc jakież to jest wychowanie w instytucie, Anno Grigoriewno, wszak ona niewinna!
— Jaka tam niewinna! Sama słyszałam, jak mówiła takie rzeczy, że muszę się przyznać, nigdybym nie śmiała powtórzyć.
— A wiecie, Anno Grigoriewno, że to rozdziera serce, naprawdę, jak pomyśleć, do jakiego stopnia doszło zepsucie.
— Mężczyzni wszyscy za nią szaleją. A podług mnie, ja znajduję, że tam nie ma nic osobliwego. Nieznośnie wymuszona.
— Ah moje życie, Anno Grigoriewno! to czysta statua, chociażby miała najmniejsze życie w twarzy.
— Ah, jaka wymuszona, jaka wymuszona, ah Boże jaka wymuszona! Kto ją tego nauczył, ja nie wiem, ale nie zdarzyło mi się widzieć kobiety, któraby miała tyle przesady.
— Duszko, to statua, i blada jak śmierć.
— Ah nie mówcie tego, Zofjo Iwanowno: różuje się niemiłosiernie.
— Ale co wy téż mówicie, Anno Grigoriewno: to kreda, kreda, czysta kreda.
— Ależ moja najdroższa, siedziałam koło niéj: rumieniec grubości palca i odpada kawałkami jak tynk. Matka nauczyła, sama kokietka, a córka przejdzie jeszcze matkę.
— Pozwólcie, sami powiedzcie, na co się mam zakląć, gotowa jestem w téj chwili wyrzec się dzieci, męża, całego majątku, jeżeli ona ma choć odrobinkę, choć kropelkę, choć cień najmniéjszy rumieńca!
— Ah, jak wy tak możecie mówić, Zofio Iwanowno! rzekła dama przyjemna w każdym względzie, i klasnęła rękami.
— Ah, już ja was wcale nie rozumiem, Anno Grigoriewno, ze zdziwieniem, naprawdę, na was patrzę, rzekła tylko przyjemna dama, klasnąwszy także rękami.
Ale czy nie będzie się przypadkiem czytelnikowi zdawać dziwnem, że obie damy nie mogły się zgodzić w tém, co widziały prawie w tym samym czasie. Jest wiele rzeczy na świecie, które mają podobną własność: jeżeli popatrzy na nie jedna dama, to one będą zupełnie białe, a jak spojrzy druga — czerwone, ale czerwone jak borówki.
— O to jeszcze jeden dowód, że ona blada rzekła przyjemna dama: pamiętam, jak by teraz, siedząc obok Maniłowa, powiadam mu: „Spojrzyjcie, jaka ona blada!“ Trzeba prawdziwie być tak ograniczonymi jak nasi mężczyźni, żeby się nad nią unosić. A nasz — to uwodziciel...... Ah, jak on mi się wydał odrazającym! Wy nie możecie sobie przedstawić, Anno Grigoriewno, do jakiego stopnia wydał mi się odrażającym.
— Jednakże, znalazły się damy, którym on nie był obojętny.
— Ja, Anno Grigoriewno? Tego już nigdy nie możecie powiedzieć, nigdy, nigdy!
— Wszak ja o was nie mówię, jak gdyby oprócz was, już nikogo nie było.
— Nigdy, nigdy, Anno Grigoriewno, pozwólcie zwrócić waszą uwagę, że ja znam siebie najlepiéj; chyba ze strony innych dam, które grają rolę niedostępnych.
— Wybaczcie, Zofio Iwanowno! Już pozwólcie sobie powiedzieć, że takie skandaliczności pomnie się nie pokażą. Prędzéj, po kim drugim, a po mnie, nie. Pozwólcie zwrócić na to waszą uwagę.
— Niepotrzebnie obraziliście się, wszak tam były i inne damy, były nawet takie, które pierwsze zajęły krzesełko obok drzwi stojące, żeby bliżéj niego siedzieć.
Po takiém wyrzeczeniu przyjemnéj damy, już koniecznie powinna była nastąpić burza; ale, rzecz niesłychana, obie damy raptém ucichły i nie było dalszych skutków. Dama przyjemna pod każdym względem przypomniała sobie, że fason modnéj sukni jeszcze nie jest w jéj rękach, a tylko przyjemna dama zmiarkowała, że nie zdążyła wybadać jeszcze szczegółów odkrytych przez swoją najlepszą przyjaciółkę; zatem pokój znowu nastąpił. Z resztą obie damy nie czuły w swojéj naturze potrzeby mówienia nieprzyjemności, i w ogóle w ich charakterze złości nie było, ale tak, czasem w rozmowie zrodzi się nie przeparta ochota ukłuć jedna drugą; tak sobie przy zdarzonéj okoliczności wsunie się zjadliwe słówko: „Na masz, masz zakązkę!“ Różne wcale bywają potrzeby serca, tak u mężczyzn jak u kobiet.
— Tego tylko nie mogę pojąć, rzekła przyjemna dama, — jak Cziczików będąc tylko podróżnym, mógł się zryzykować na taki odważny pasaż. Nie może być żeby nie miał wspólników.
— A czy wy myślicie, że ich nie ma?
— A wy myślicie, że kto taki mógłby mu pomagać?
— Chociażby Nozdrew.
— Doprawdy, Nozdrew?
— Cóż dziwnego, to do niego podobne. Wszak wiecie — on rodzonego ojca chciał sprzedać, albo co jeszcze lepsze — przegrać w karty.
— Ah, Boże mój, jakież interesujące nowiny wy mi powiadacie! Nigdy bym była nie myślała, żeby i Nozdrew był wmięszany do téj historyi!
— A ja zawsze tak myślałam.
— Pomyśleć tylko, co to się różnych rzeczy dzieje na świecie. Czy można było przewidzieć, pamiętacie, kiedy Cziczików przyjechał do naszego miasta, że on takich historyi narobi na świecie? Ah Anno Gregoriewno żebyście wiedzieli, jak ja się przelękłam! jeżeli by mi wasza przyjaźń...... już byłam na brzegach przepaści!...... Moja Maszka widzi, że jestem blada jak śmierć: „Droga pani,“ powiada, „jesteście blada jak śmierć.“ — „Maszka,“ odpowiadam, „teraz nie o tem trzeba myśleć.“ O, co za zdarzenie! Więc i Nozdrew tu! no proszę!
Przyjemnéj damie bardzo się chciało innych jeszcze dowiedzieć się szczegółów o porwaniu, tj. o któréj godzinie, gdzie, i t. p. ale za wiele żądała. Dama przyjemna pod każdym względem odpowiedziała, że nic nie wie. Ona nie umiała kłamać: wnioskować cośkolwiek, to co innego, ale i to tylko w takich razach, kiedy wnioskowanie zasadzało się na wewnętrzném przekonaniu; jeśli miała to wewnętrzne przekonanie, to już umiała obstać przy swojém; i niech no by spróbował jakikolwiek doktor — adwokat, słynący darem zmieniania cudzych przekonań, — niech no by spróbował współzawodnictwa, to by się dopiero dowiedział, co to znaczy wewnętrzne przekonanie.
Że obie damy powzięły stanowcze przekonanie, i uważały za rzecz pewną to, o czém przedtém tylko wnioskowały, to nie widzimy w tém nic nadzwyczajnego. Nasi bracia, ludzie uczeni, jak sami siebie nazywają, postępują prawie tak samo; za dowód mogą służyć nasze uczone rozprawy. Z początku uczony zaczyna powoli, roztropnie; zaczyna najskromniejszém pytaniem: „Czy nie ztąd? czy nie z tego zakątka otrzymał nazwisko taki a taki to kraj?“ albo: „Czy ten dokument nie należy do innych, późniejszych czasów?“ albo: „Czy pod nazwiskiem tego narodu, nie należy rozumieć tamtego narodu?“ Cytuje zaraz tych i drugich starożytnych pisarzy, a jak tylko spostrzeże jaką uwagę, albo mu się tylko zdaje, że ją spostrzegł, to już zaraz ze stępa przechodzi w kłus, już puszy się, rozmawia jak za pan brat ze starożytnymi autorami, daje im zapytania, sam nawet za nich odpowiada, zapominając zupełnie o tém, że zaczął skromną hipotezą; jemu się zdaje, że to widzi, że to zupełnie jasne — i rozprawę zakończa słowami: „Zatém to tak było! A zatém to był ten naród! Oto z tego punktu trzeba się na rzecz zapatrywać!“ Następnie nowo odkryta prawda, jako wygłoszona z katedry, idzie w świat i znajduje naśladowców i wielbicieli.
Podczas kiedy dwie damy tak zręcznie i dowcipnie rozstrzygnęły tak zagmatwaną sprawę, wszedł do salonu prokurator, z wiecznie nieruchomą twarzą, gęstemi brwiami i mrugającém lewém okiem. Damy na wyścigi zaczęły go uwiadamiać o nowych zdarzeniach, opowiedziały o kupnie martwych dusz, o zamiarze porwania córki gubernatora; tak mu się od tego w głowie przewróciło, że biedny prokurator stał tylko na jedném miejscu, mrugał ciągle lewém okiem i strzepywał sobie hustką z brody tabakę, ale nic nie rozumiał. W takiém położeniu zostawiły go obiedwie damy, a same jak najspieszniéj wybrały się buntować całe miasto. Przedsięwzięcie to udało im się nie więcéj, jak w pół godziny. Miasto było kompletnie zbuntowane; wszyscy zaczęli się kręcić, ale niech by kto choć cokolwiek zrozumiał! Damy potrafiły tak zamydlić oczy, że wszyscy, a szczególniéj urzędnicy, przez jakiś czas byli jakby odurzeni. Wszyscy, jak barany, wytrzeszczyli tylko oczy. Martwe dusze, córka gubernatora i Cziczików zmięszali się z sobą w najdziwaczniejszy sposób, i dopiero późniéj, gdy przyszli już trochę do przytomności, zaczęli ich od siebie odróżniać, zaczęli wymagać objaśnień i gniewali się, że sprawa wcale jakoś się nie wyjaśniała. Co to za bajka, w saméj rzeczy, te martwe dusze? logiki nie ma żadnéj w tych martwych duszach, jakże kupować martwe dusze? zkąd by się wziął taki dureń? za jakie ślepe pieniądze on by je kupował? w jakim celu do czego można by przytknąć martwe dusze? i dla czego mięszała się tu córka gubernatora? Czy darować jéj chciał te martwe dusze, czy co? Co za kłamstwo roznieśli po mieście? Cóż to za duch czasu nieznośny, człowiek nie zdąży się obrócić, a tu już wymyślą całą historyą, niech by chociaż jaki sens miała... Jednakże rozeszła się, więc musi być jakaś przyczyna? Jakaż może być przyczyna w martwych duszach? Przyczyny nawet żadnéj nie ma; prawdziwie, to przechodzi pojęcie: kłamstwo, bajki, banialuki, djabli wiedzą co! Słowem całe miasto się trzęsło, wszyscy mówili o martwych duszach i o córce gubernatora; o Cziczikowie i o martwych duszach; o córce gubernatora i o Cziczikowie; zakipiało miasto, które dotychczas zdawało się uśpioném.
W całym tym zamęcie powstały raptem dwa różne zdania, i w skutek tego utworzyły się dwie sprzeczne partye: męzka i żeńska. Męzka partya, najniedorzeczniejsza, zwróciła uwagę na martwe dusze. Żeńska zajęła się jedynie porwaniem córki gubernatora. W téj to partyi, trzeba przyznać dla honoru dam, panował niezrównanie większy porządek i przezorność. Taka już widać ich dola, być dobremi i względnemi gospodyniami. Wszystko u nich przyjęło prędko jasne i wyraziste formy, ustąpiły cienia, słowem, pokazał się obraz skończony. Pokazało się, że Cziczikow dawno już był zakochany, że się widywali w ogrodzie przy blasku księżycowych promieni, że gubernator oddałby mu nawet swoją córkę, bo Cziczikow był bogaty jak żyd jaki, gdyby nie to, że Cziczikow porzucił swoją żonę (zkąd one się dowiedziały, że Cziczikow był żonaty — to nie było wiadome nikomu), i że jego żona, kochając go namiętnie, napisała rozpaczliwy list do gubernatora, i że Cziczikow widząc, że mu córki nie oddadzą, postanowił ją wykraść. W innych domach opowiadano to trochę inaczéj: że Cziczikow nie ma wcale żony, ale że on jako człowiek przebiegły i chcący działać na pewnika, żeby otrzymać rękę córki, postanowił najprzód zacząć od matki i że miał z tą ostatnią tajne stósunki, i że następnie oświadczył się o córkę; ale że matka przestraszywszy się, i żeby nie dopuścić takiéj zbrodni przeciw religii, mając przytém wyrzuty sumienia i żałując Cziczikowa, stanowczo mu odmówiła, i oto dla czego Cziczikow zdecydował się na porwanie. Do tego wszystkiego przybywały jeszcze co chwila różne objaśnienia i poprawki, w miarę m przez więcéj ust ta nowina przechodziła.
Z każdym dniem przedmiot stawał się więcéj interesującym i więcéj wykończonym, aż na koniec takim, jakim był, z najstaranniejszém wykończeniem dostawiony został do własnych uszów gubernatorowéj.
Gubernatorowa, jako matka dzieciom, jako najpierwsza dama w mieście, nic nie podejrzywająca takiego, bardzo się obraziła, usłyszawszy podobną historyą, bardzo się nawet rozgniewała — i słusznie. Biedna blondynka wytrzymała najnieprzyjemniejszy tête-â-tête, jaki kiedykolwiek zdarzył się szesnastoletniéj panience. Rozlały się całe potoki wypytywań, zapytań, gróźb, wymówek wyrzutów, tak, że biedna blondynka zalała się łzami, szlochała, ale ani jednego słowa nie mogła zrozumieć. Szwajcarowi dany był najsroższy rozkaz nie przyjmować nigdy i pod żadnym względem Cziczikowa.
Spełniwszy swoją powinność względem gubernatorowéj, damy zwróciły się ku męzkiéj partyi, starając skłonić ich na swoją stronę i utrzymując, że martwe dusze to tylko wymysł użyty dla tego jedynie, żeby uśpić wszelkie podejrzenia i z powodzeniem uskutecznić porwanie. Wielu mężczyzn dało się nawet nakłonić i przystało do ich partyi, nie zważając na narzekania swoich towarzyszy, którzy ich nazywali babami, spodnicami, co jak wiadomo ubliżającém jest dla rodzaju męskiego.
Mężczyźni, chociaż się silnie uzbroili i stanowczo się sprzeciwiali, nie było jednak u nich tego porządku, jak u kobiet. Mówili, że to wszystko bajki, że porwanie córki gubernatora, prędzéj sprawa jakiego huzara, a nie statecznego obywatela jak Cziczikow, że baby kłamią, że baba a worek to wszystko jedno, bo co w niego włożą to on niesie, że główny przedmiot, na który trzeba zwrócić uwagę, to martwe dusze, które zresztą djabli wiedzą co znaczą, lecz u nich jednak znajduje się coś bardzo brzydkiego i niedobrego. Dla czego mężczyznom zdawało się, że w nich znajduje się coś bardzo brzydkiego i niedobrego, to się zaraz o tém dowiemy.
Do gubernii naznaczony był nowy jenerał-gubernator — zdarzenie niepokojące nadzwyczaj urzędników: będą rewizye spraw, biur, łajania, wymówki, słowem wszystko to, czém częstuje zwierzchnik swoich podwładnych. — „Więc co?“ mówili urzędnicy, „niechby się tylko o tém dowiedział, że takie głupie bajki chodzą po mieście, to już dostateczne, żeby się uniósł i rozłościł.“ Inspektor rady lekarskiéj nagle pobladł: wystawiał sobie, pan Bóg wie co: czy przypadkiem pod słowem martwe dusze nie należy rozumieć chorych, których tak znaczna liczba umarła w lazaretach i innych miejscach od zaraźliwéj gorączki, przeciwko któréj nie użyto należnych zaradczych środków, i czy Cziczikow nie jest czasem urzędnikiem z oddzielnéj kancelaryi jenerał-gubernatora, tajemnie przysłanym dla przeprowadzenia śledztwa? Inspektor uwiadomił o tém prezesa. Prezes powiedział, że to być nie może, ale sam zbladł nadzwyczajnie, gdy pomyślał: a co, jeżeli dusze, które kupił Cziczikow, są prawdziwie martwe? a on pozwala sporządzać akt sprzedaży, a co więcéj, sam staje się plenipotentem Pliuszkina, jak to dojdzie do wiadomości jenerał-gubernatora, to co po tém? Opowiedział to prezes jednemu i drugiemu, i wszyscy pobledli: strach jest zaraźliwszy od dżumy. Wszyscy odszukiwali w sobie grzechy, których nawet nie mieli. Słowo martwe dusze tak jakoś nieokreślenie brzmiało, że podejrzywali nawet, czy nie ma tu w tém co wspólnego z pochowaniem dwóch nagle zmarłych ludzi, w skutek dwóch zdarzeń zaszłych przed niedawnym czasem.
Pierwsze zdarzenie spowodowali jacyś solwyczegodscy kupcy, którzy przyjechali na jarmark i zaprosili, po skończonym targu, na pohulankę swoich ustsysolskich przyjaciół, także kupców, — hulankę na manier rosyjski z niemieckiemi dodatkami: orszadą, pączem, likierami i t. p. Pohulanka, jak zwykle, zakończyła się bójką. Solwyczegodscy zbili aż na śmierć ustsysolskich, chociaż i im się porządnie dostało. Sprawa poszła do sądu, zwycięzcy objaśnili, że trochę się pobawili; powiadają, że każdy z nich położył przy protokóle po pięć sto rublowych papierków; zresztą, cała sprawa bardzo nie jasna, jednak śledztwo wykryło, że ustsysolscy kupcy umarli od zaczadzenia, i tak jako zaczadzonych pochowano.
Drugie zdarzenie miało miejsce nie dawno; rządowi chłopi dwóch wsi sąsiednich, zgładzili z tego świata wiejską policyą w osobie ławnika Drobiażkina. Drobiażkin zaczynał za często jeździć do tych wsi i umizgać się do bab i dziewek, to się chłopom nie podobało i sprzątnęli go. Z pewnością jednak nie można wiedzieć, chłopi zeznali, że włóczył się po nocach jak kot, że już kilka razy go przestrzegano, koniec końcem śledztwo wykryło, że jadąc saniami Drobiażkin, tknięty był apopleksyą. Zdawało się, że sprawa była załatwioną dobrze, jednak urzędnicy, nie wiedzieć dla czego, koniecznie myśleli, że to o te martwe dusze chodzi. Trzeba zdarzenia!
Właśnie gdy i bez tego urzędnicy byli w nie małym kłopocie, przysłano do gubernatora dwa papiery razem. W jednym z nich powiedziane było, że doszło do wiadomości rządu, że w ich gubernii znajduje się fałszerz pieniędzy, ukrywający się pod różnemi zmianami, i żeby bezzwłocznie zrobione były najściślejsze poszukiwania. Drugi papier zawierał w sobie zawiadomienie gubernatora sąsiedniéj gubernii o zbiegłym od kary, strasznym rozbójniku i wzywający o zatrzymanie i dostawienie każdéj podejrzanéj osoby, któraby nie miała paszportu. Te dwa raporty dobiły wszystkich. Dawniejsze wnioski i przypuszczenia były już mniejszéj wagi. Naturalnie, że nie można było przypuszczać, żeby cokolwiek w tém odnosiło się do Cziczikowa, jednakże wszyscy, jak się rozmyślili, każdy ze swéj strony, jak sobie przypomnieli, że w istocie nie wiedzą, co to za jeden ten Cziczików, że on sam bardzo nie jasno o sobie mówił; mówił co prawda, że ucierpiał podczas służby za prawdę, ale wszystko jakoś bardzo oględnie, późniéj powiadał, że miał wiele nieprzyjaciół, którzy nastawali na jego życie; zamyślili się wtedy jeszcze bardziéj panowie urzędnicy; a zatém życie jego było w niebezpieczeństwie, więc go prześladowali, widoczne przeto, że musiał coś takiego zrobić.... Ale co on za jeden w saméj rzeczy? Naturalnie, że nie można przypuścić, aby robił fałszywe pieniądze, a tém bardziéj żeby był rozbójnikiem, — powierzchowność stateczna, ale co on za jeden w saméj rzeczy? I panowie urzędnicy zadali sobie pytanie, które powinni byli zrobić na samym wstępie, t. j. w pierwszym rozdziale naszego poematu.
Postanowiono najprzód wypytać się tych, u których dusze były kupione, żeby się dowiedzieć przynajmniéj, co trzeba rozumieć pod tém słowem, martwe dusze. Nasamprzód udano się do obywatelki Koroboczki, ale tu nie wiele się dowiedzieli: kupił dusze po piętnaście rubli asygnacyjnych i pierze także kupuje, i wiele rzeczy obiecał kupić, rządowi nadto także dostawia, zatém z pewnością szachraj, bo już był taki, co pierze zakupywał, i nadto dla rządu dostawiał, i wszystkich pooszukiwał, a protopopicę więcéj jak na sto rubli.
Nic więcéj nie można z niéj było wyciągnąć, to téż urzędnicy dowiedzieli się tylko, że była głupią babą. Maniłów odpowiedział, że gotów ręczyć za Pawła Iwanowicza jak za samego siebie i że poświęcił by cały swój majątek za setną część tych zalet, jakie znalazł u Pawła Iwanowicza. To objaśnienie także nie zaspokoiło nikogo. Sobakiewicz odpowiedział, że podług niego Cziczików człowiek porządny, a że chłopów on jemu sprzedał na wybór żywych i zdrowych; ale, że nie ręczy, co się może stać w przyszłości, i że jeżeli poumierają w drodze, to już nie jego w tém wina, i on nic przeciw temu nie może, tylko jeden Bóg. Panowie urzędnicy chwycili się jeszcze jednego środka, nie bardzo szlachetnego, co prawda, ale którego się czasem używa. Za pomocą swoich służących chcieli się dowiedzieć od sług Cziczikowa cokolwiek o jego przeszłém życiu i o jego stósunkach, ale téż niczego się nie dowiedzieli Od Piotrka poczuli tylko jego woń właściwą, a Selifan powiedział: „służył dawniéj w cywilnéj służbie przy komorze,“ i nic więcéj. Wszystkie poszukiwania urzędników to tylko odkryły, że oni nie wiedzą, co to za jeden ten Cziczików, a jednak czemsiś być musi. Postanowili oni nareszcie naradzić i ułożyć się, jak mają nadal postępować, co przedsięwziąść i co to w saméj rzeczy za człowiek: czy taki, którego by wypadało zaaresztować jako podejrzanego, czy téż on jest taki, że ich może aresztować jak podejrzanych. Dla téj narady umówiono zebrać się naumyślnie u policmajstra, znanego już czytelnikom, ojca i dobroczyńcy miasta.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Nikołaj Gogol i tłumacza: Zygmunt Wielhorski.