<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Sienkiewicz
Tytuł Mieszaniny literacko-artystyczne
Podtytuł Część II
Pochodzenie Pisma Henryka Sienkiewicza
Tom XLVIII
Wydawca Redakcya Tygodnika Illustrowanego
Data wyd. 1902
Druk Ludwik Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVI.
Mała popularność niemieckich pisarzów. — «Wybór pism» Pawła Heysego: «Sabinki», «Samotnia», «Odrodzenie», «Annina«, «Wdówka z Pizy», «Węgierska hrabina», «Męczennik wyobraźni», «Dziecię wieszczek».

Wielcy poeci niemieccy wywarli swego czasu ogromny wpływ na naszą literaturę, ale nowsza zwłaszcza beletrystyka niemiecka małem stosunkowo cieszy się u nas powodzeniem. Spielhagena, Freitaga, Haecklendera, Auerbacha, Gutzkowa, Marhtta etc. mniej czytają u nas niż Dumasa syna, Flauberta, Oktawiusza Feuilleta, Cherbulieza, Daudeta i innych nawet pomniejszych francuskich pisarzów. Możnaby powiedzieć, że czytanie tych ostatnich bardzo ułatwia o wiele więcej rozpowszechniona znajomość języka, którym piszą; ale po bliższem przypatrzeniu się sprawie, nie ten wzgląd jest przyczyną. Znajomość angielszczyzny jeszcze mniej jest rozpowszechnioną niż niemczyzny, a jednak Thackeray, Dickens, Collins, Read etc. bardzo dobrze są znani. Niemieckich powieściopisarzów nie tylko mało czytają u nas, ale i mało tłómaczą, co już jest oczywistym dowodem, że nie do smaku oni tutejszej publiczności. Czemu? może są zbyt lokalni, zbyt niemieccy? Zapewne, ale Anglicy są jeszcze bardziej angielscy. Z drugiej strony, gdybyśmy przypuścili, że powieść niemiecka nie obejmuje zbyt szerokiego widnokręgu idei, to nie należy zapominać, że francuska kręci się przeważnie wokół wiecznie jednego tematu: żony, męża i kochanka — co jednak nie przeszkadza jej być pożądaną i chciwie czytaną. Być może, że ta niepopularność Niemców u nas płynie w części z antypatyi, jaką ku nim żywimy, ale ponieważ antypatya owa nie przeszkadza nam wcale do korzystania z olbrzymich rezultatów ich nauki, sądzimy przeto, iż muszą być jakieś inne przyczyny, dla których powieść niemiecka nie nęci nas ku sobie, i że przyczyn tych w niej samej szukać należy...
Jakoż, zdaniem naszem, powieść niemiecka, mimo iż między przedstawicielami swymi liczy kilka niepospolitych talentów, nie stoi na równi z francuską lub angielską. Tycze się to szczególnie techniki i sposobów przedstawienia rzeczy. Francuzi stali się pod względem techniki mistrzami i rozwinęli ją do tego stopnia, że częstokroć robota w znaczeniu artystycznem przeważa u nich nad ideą; Anglicy wyrobili sobie sposób pisania niezmiernie przedmiotowy, wobec którego autor ze swymi postulatami znika zupełnie, a postacie kreślone w powieści wysuwają się na pierwszy plan z taką indywidualną i typową wyrazistością, że stają się niemal osobami rzeczywistemi. Czytelnik w powieści Thackeraya lub Dickensa styka się z prawdziwem, realnem życiem i otrzymuje takie wrażenie, jak gdyby, podróżując lub mieszkając w Anglii, patrzał własnemi oczyma na ludzi i na zdarzenia. Dodawszy do tego czystą po większej części atmosferę moralną tych powieści, wyborny humor, umiejętność zjednywania sympatyi dla osób przedstawianych i równie wysoką umiejętność ożywiania typów, pod względem obyczajowym czysto-angielskich, uczuciami ogólnie ludzkiemi i prawdziwie humanitarnemi, zrozumiemy łatwo i rozgłos i sympatyę, jaką sobie zjednała powieść angielska. Niemieckim powieściom obyczajowym nawet najlepszych autorów nie dostaje wiele pod tym względem. Postacie ich, zwłaszcza krańcowo dodatnie i krańcowo ujemne, są raczej autorskimi postulatami niż żywymi ludźmi. Widzimy w nich najczęściej przesadę: są to teoretyczne ideały złego lub dobrego, a czasem jacyś wyżsi ludzie — wyżsi nie wiadomo z jakiego powodu — i wywierający na innych nieusprawiedliwiony niczem wpływ i nieusprawiedliwioną władzę. Inaczej mówiąc: Niemcy nie umieją być realistami. Spielhagen jest mistrzem w kreśleniu obrazów natury; prócz tego siła jego stylu każe nam nieraz wierzyć w zawikłania duszne jego bohaterów i psychologiczne ich: »być albo nie być«, ale sami bohaterowie najczęściej nie są realnymi ludźmi. Jest w niemieckich powieściach pewien transcendentalizm, od którego nie jest wolny i najrealniejszy z pomiędzy powieściopisarzów niemieckich: Auerbach. Co do Haecklendera, utwory jego w daleko mniejszym stopniu, niż Auerbachowskie i Spielhagenowskie, mogą zjednać niemieckim powieściom czytelników poza granicami Niemiec. Ten świat niemiecki, który tak często opisuje Haecklender, jest więcej płaskim niż typowym, a takie mistyczne postaci, jakie znajdujemy w »Zygzakach«, należą do niesmacznych dziwactw autorskich. W powieści historycznej mogą Niemcy iść o lepszą z innemi, ale co do obyczajowej lub psychologicznej zostali istotnie za Francyą i Anglią. Da się przytem jeszcze i to powiedzieć, że gdy np. w powieści angielskiej, postacie wprowadzone kryją pod czysto angielską zewnętrznością ogólnie ludzkiego ducha, w niemieckiej kosmopolityczne zewnętrzne postaci mają, wbrew usiłowaniom autorskim, jakąś wyłącznie niemiecką duszę, zatem i mniej zrozumiałą, i niezbyt sympatyczną, i częstokroć bardzo samolubną. Obcemu czytelnikowi zarówno ciasno między transcendentalnemi postaciami Spielhagena, jak w świecie mieszczańskim, lub wśród traktowanych poważnie intryg i ambicyi małych dworów u Haecklendera. Wszystko to sprawia, że powieść niemiecka mało zwykle przedstawia interesu w europejskiem znaczeniu i poza granicę Niemiec zwykle nie przechodzi.
Łatwo jednak zrozumieć, że w literaturze tak rozwiniętej liczne muszą być wyjątki, między którymi na jednem z pierwszych miejsc postawić należy Pawła Heysego. Jest to pisarz, pod względem ducha, europejski par excelence, równie zdolny poeta i prozaik. Być może, iż słusznie zauważył autor przedmowy do wyboru jego pism, iż Heyse nie posiada ani wielkiej siły, ani nie jest pisarzem wielkich natchnień; ale z równą słusznością krytyka tak niemiecka, jak i powszechna, liczy go do najświetniejszych stylistów swego czasu. Cechą tego Niemca, bijącą w oczy każdego, kto uważniej wczytał się w jego pisma, jest niezwykła równowaga estetyczna. Tłómaczy ona zarazem ów brak siły, wyłącza bowiem wszelkie gwałtowniejsze porywy i uniesienia. Tam nawet, gdzie pod wpływem uczuć bohaterowie Heysego działają gwałtownie, on opowiada to spokojnie, ze świadomością własnego słowa, pięknie i po akademicku. Wielu uczuć i opisywanych przez się namiętności autor nie odczuwa, ale raczej uznaje je, rozumie, i według tego rozumienia tworzy postacie mistrzowskie co do rysunku i proporcyi, ale niezbyt wypukłe, niezbyt wyraziste i niezbyt żywe, właśnie dlatego, że zamiast gorącej krwi płynie w nich rozmysł autora, a zamiast jego uczucia — jego świadomość uczuć, miarkowana smakiem estetycznym. Tak tworząc, tylko pierwszorzędny geniusz potrafi zachować wyrazistość; talent, nawet pierwszorzędny, jeśli w nim człowiek, sam naprawdę czujący, nie wspomoże estetyka, będzie dawał piękną robotę zamiast życia, piękne kształty i formy zamiast dusz.
Takim też jest Heyse. Pod pewnym względem jest to klasyk. Posiada on niezwykły urok dla tych zwłaszcza ludzi, którzy, przesyceni hyper-realizmem życia, szukają w literaturze zupełnie czego innego. Z drugiej strony, ponieważ piękno i harmonię odczuwają wszyscy, Heyse więc w tem znaczeniu jest pisarzem należącym do wszystkich, nie zaś wyłącznie do Niemców. Częstokroć robi on Niemców bohaterami swych utworów, ale jego klasyczna dusza chętnie ulata pod błękitne niebo Włoch i z tamtejszych błękitów, z tamtejszych świateł, kwiatów, pogody i słodyczy snuje opowiadanie zwykle miłosne, a delikatne i wykończone jak koronka. Włoskie też nowele jego należą do najpiękniejszych. Zresztą pisarz to bardzo obfity, który próbował sił swoich w najróżnorodniejszych kierunkach. Nigdy wprawdzie nie wstrząsnął głów i serc, nigdy nie wpłynął tak na swoich czytelników, jak swego czasu Szyller, nie napisał nic podobnego do Getowskiego »Wertera«, nie chwycił za włosy opinii, tak, jak Wiktor Hugo swymi »Nędznikami«, nie wytworzył obozów, walk, gorliwych wyznawców i zaciętych przeciwników, ale za to we wszystkich kierunkach występował z powodzeniem, jednając dla siebie wiele więcej od uznania, a wiele mniej od zapału.
Nie rozchwytywano go nigdy, ale lubiono zawsze. Nie wyciskał łez, ale nie nudził nikogo. Czytanie jego przepełnia duszę takiem uczuciem, jakiem przepełnia ją pogodny dzień letni, t. j. błogością, daleką wprawdzie od poczucia rozkoszy, ale tak cenną, jak uspokojenie. Niewątpliwie i w naszej i w niemieckiej literaturze są talenty od niego większe, lotniejsze, poetyczniejsze, bardziej żartkie, silniej na czytelnika działające, ale w obydwóch trudnoby znaleźć typ równie wybornego i wykwintnego literata.
Literat ten mało był u nas znany, a że przytem nie lubimy czytać po niemiecku, zatem »Wybór pism Heysego«, świeżo przez p. Lewentala wydany w przekładach różnych naszych pisarzów, stanowi cenną przysługę, oddaną czytelnikom i literaturze. Zawiera on tragedyę: »Sabinki«, nowele prozą p. t.: »Samotnia«, »Odrodzenie«, »Annina», »Wdówka z Pizy«, »Węgierska hrabina«, «Męczennik wyobraźni«, a nakoniec jedną nowelę wierszem p. t. »Dziecię wieszczek«. Czy wybór utworów prozą daje nam właśnie najlepsze rzeczy Heysego, o to możnaby się posprzeczać. Może należałoby do nich zaliczyć jego obrazy z życia monachijskich malarzów, a z poezyi obok »Dziecięcia wieszczek« sławną »Salamandrę«, ale z drugiej strony rozszerzyłoby to znacznie zakres książki i uczyniło ją mniej przystępną. Należy się tedy zadowolić tem, co jest. Pomówmy przedewszystkiem o »Sabinkach«, umieszczonych na czele w wybornym przekładzie Kaszewskiego. W dzisiejszych czasach czytelnicy nie lubią takich tematów i, bodaj, gotowi sądzić, że ów pedagog, który pensyonarkom jako temat do ćwiczenia zadał: »List młodej Sabinki do matki na drugi dzień po porwaniu« postąpił słuszniej, niż gdyby był na tym wypadku osnuł tragedyę. Ale wypadek, jakkolwiek trąci koturnami i klasyczną elokwencyą, jest iście dramatyczny. Heyse wywiązał się też z zadania tak świetnie, że tragedyi tej przyznano nagrodę konkursową. Nie zawsze to wprawdzie orzeka o wartości dzieła, ale tym razem jest ono zbudowane i przeprowadzone tak zgodnie ze wszystkiemi wymaganiami sztuki dramatycznej, że aż jest za doskonałe. Gdyby forma, t. j. układ scen, wiersz, szczytność wymowy i patetyczność stanowiły kryteryum dzieła sztuki, to »Sabinki« byłyby arcydziełem. Jest jednak coś, co takiemu uznaniu przeczy i zawadza... Czytelnik gotów co chwila wykrzyknąć: »Co za majster Heyse!« — ale niestety, mało kto wykrzyknie: »Jakaż biedna Tulia! jakaż nieszczęśliwa Hersylia!« Te dwie białe panny sabińskie nie tylko są białe jak posągi, ale i zimne jak posągi. W ich walce z porywcami, w ich dumie i w ich dziewiczym oporze, i w ich nagłej a niespodziewanej miłości, którą zapłonęły dla porywców, jest jakaś zbyt wykończona forma rzeźbiarsko-literacka, przeciwna nie tylko życiu dzisiejszemu, ale i realnym uczuciom świata koturnowego, boć przecież i w ówczesnym świecie pod tunikami biły tak ciepłe i żywe serca, jak dziś, a uczucia miały swój akcent prawdy nie sztucznej, ale naturalnej. Jeżeli zadaniem tragedyi jest wywołać wrażenie poprawności i doskonałości roboty, to cel dopięty; jeśli zaś chce nas wstrząsnąć zgrozą, wzruszyć, to — chybiony, bo poczucie poprawności roboty wciąż góruje nad wszelkiem innem wrażeniem. Jest to wyborne dzieło pseudoklasyczne. Czyżby można z tego wyciągnąć wniosek, że treści świata klasycznego nie możemy już odczuwać my, nowożytni? Trudna odpowiedź. Niech ją wpierw odczuje z całą szczerością, siłą i oryginalnością autor nowożytny — a zobaczymy.
Z tych rzymskich pierwotnych murów i dramatów z ulgą jakąś i lżejszym oddechem przechodzimy w świat dzisiejszy, do nowel. »Samotnia« to cichy kątek nad brzegiem Sorrenta, gdzie kryje się miłość dziewicza bez nadziei... bo do zmarłego. Brat dziewicy, pokutujący z nią razem w samotni, zabił tego zmarłego, ona jednak o tem nie wie i kocha brata jako jedyną żywą istotę, która jej została w świecie. Gdyby wiedziała... Innego zakończenia niema... Skały, wąwóz — w dali na horyzoncie toń morska turkusowa, nad głowami niebo włoskie, zresztą — cichość, pustka, a na tem tle dwie smętne postaci, i dramat zawieszony nad niemi. — Oto wszystko. Prawdziwa nowela — i śliczna!
Następna: »Odrodzenie« mniej mnie zachwyca. Za dużo w niej pomysłów i wyrafinowań literackich, a za mało szczerego artyzmu. Za to »Annina« jest najpiękniejsza ze wszystkich. Przyjechał do Rzymu Niemiec malarz, zakochała się w nim młoda Rzymianka Annina, już narzeczona z niedźwiedziowatym zazdrośnikiem — i umarła z miłości. Malarz poszedł do kościoła i włożył na jej martwy paluszek pierścionek, a sam poszedł w świat. Temat tak prosty, że zdaje się nam, iżeśmy już ze sto razy coś podobnego czytali — tak prosty, że prawie naiwny. Ale ta naiwność to właśnie wdzięk i ten sam nieokreślony urok, jaki mają spokojne profile Anioła z Fiesole. Bije od tej nowelki jakaś szczerość prawie dziecinna i nastrajająca na ten sam ton czytelnika, który przez to doznaje rozkoszy wielkiej, bo odnajduje w sobie może dawno już zapomniane echa. Zresztą w takich tematach niezmiernie wiele zależy od tego, jak autor mówi, a właśnie styl Heysego w »Anninie« staje się ową wspomnianą już, leciuchną tkaniną z włoskich świateł, włoskiego błękitu i kwiatów... na tle niemieckiego sentymentalizmu. Razem jest to bardzo ładne i bardzo smutne. To ostatnie wrażenie równoważy »Wdówka z Pizy«, jedyna humorystyczna nowela, pomieszczona w wyborze pism. Niemki mogłyby się gniewać na Heysego za zbytnie idealizowanie kobiety włoskiej, gdyby nie ta wdówka, która wszystkiemi sztuczkami, na jakie chytrość niewieścia zdobyć się może, starała się usidlić swego lokatora Niemca. Była to biedna »wdówka« po barytonie, którego zabili »briganti« i którego odcięte rozbójniczym nożem uszy, chowała »nieutulona w żalu« w spirytusie. Jednakże ku własnemu i Niemca utuleniu, śpiewywała po całych dniach: „Ah! si’ all’ ore, all’ ore estreme!“ Ale Niemiec, widocznie troskliwszy o swoje uszy, niż pierwszy mąż, nie tylko uciekł, ale i pierwszego męża znalazł z obydwoma uszami na właściwem miejscu.
W »Węgierskiej hrabinie« kreśli Heyse niezmiernie subtelnie wycieniowany obraz tajonych uczuć miłości, która, zerwawszy wreszcie tamę, prowadzi do zbrodni i grobu. Pod względem wykończenia należy ta nowela do najlepszych, ale oddanie psychologicznej strony osób przeważyło w niej nad plastyką wykonania, tak, że czytelnikowi zdaje się nieraz, iż porusza się wśród cieniów. Ten wzgląd wraz z ekscentrycznością bohatera osłabia wrażenie, jakie czynićby mogła, gdyby autor był ją oparł na gruncie bardziej realnym.
Co do »Męczennika wyobraźni« jest to utwór niesmaczny i zgoła niepotrzebnie został wybrany na miejsce wielu innych, które są daleko lepszym dowodem słuszności charakterystyki tego pisarza, podanej na początku »Mieszanin«. Nawet wykwintność, jeden z najwybitniejszych przymiotów Heysego, nie dopisuje w tym utworze; dlatego nie poczuwamy się do obowiązku obznajmiania z nim czytelnika. O poemacie p. t. »Dziecię wieszczek« mówiliśmy już poprzednio, podnosząc prawdziwie poetyczny przekład Konopnickiej. Jest to utwór pisany oktawą, odznaczający się zaś niezmierną rozmaitością tonu. Mieni się on zatem jak wąż, to raz świecąc żartobliwym humorem, to sycząc trochę ironią, to wreszcie odnajdując serdeczne nuty dla tego, co samo płynie z serca. Oktawa niemiecka odbiła się, jak wspomniałem, nic nie tracąc, w polskiej. Razem zebrane utwory te czytają się łatwo, mile, i z wyjątkiem »Męczennika« mogą dać doskonałe pojęcie o Heysem każdemu, ktoby go chciał poznać, wyrobić sobie o nim własne zdanie, lub sprawdzić nasze.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Sienkiewicz.