Na jedną kartę/Akt czwarty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Sienkiewicz
Tytuł Na jedną kartę
Pochodzenie Pisma Tom V
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1883
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT CZWARTY.

Tenże sam salon.
SCENA I.
Józwowicz. — Drahomir.
(Józwowicz, siedząc przy stoliku notuje w katalogu, Drahomir wchodzi późniéj).
Drahomir.

Przychodzę cię pożegnać, doktorze.

Józwowicz.

(wstając nagle) A! pan wyjeżdża?

Drahomir.

Tak jest!

Józwowicz.

Nagłe postanowienie. I na długo?

Drahomir.

Dziś wieczór wracam do Świetlenic do Jerzego, jutro zaś wyjeżdżam za granicę.


Józwowicz.

Słowo jeszcze. Mówiłeś już pan komu o tym zamiarze?

Drahomir.

Dotychczas nikt nie wié. Zamiar mój dopiéro przed parą godzinami zmienił się w postanowienie.

Józwowicz.

Nieodwołalnie?

Drahomir.

Nieodwołalnie.

Józwowicz.

Więc ani Jerzy jeszcze nic nie wié?

Drahomir.

Ani Jerzy. Czemu pan o to pyta?

Józwowicz.

(n. s.) Stało się. Trzeba działać szybko, inaczéj, wszystko przepadnie. (głośno) Panie hrabio, nie mogę w téj chwili mówić z panem obszerniéj, bo za chwilę przybędzie do mnie Antoni w sprawie, od któréj cała moja przyszłość zależy. Ale słuchaj mnie, zaklinam pana w imię spokoju i zdrowia księżniczki, nie wspominaj o tém nikomu, że wyjeżdżasz: ani jéj, ani Jerzemu, ani księciu.

Drahomir.

Nie rozumiem pana.

Józwowicz.

Zrozumiesz mnie pan. W téj chwili nie mogę powiedzieć więcéj. Za pół godziny proszę pana o chwilę rozmowy. Zrozumiesz mnie pan: upewniam. Oto i Antoni. Widzi pan, że w téj chwili nie mogę.

Drahomir.

Zatem, do widzenia.


SCENA II.
Antoni — Józwowicz.
Antoni.

Jutro rezultat będzie wiadomy. Sprawa gorąca! Masz przygotowaną odezwę?

Józwowicz.

Oto jest. I cóż? i cóż?

Antoni.

Dotychczas wszystko dobrze, ale ci mówię, że sprawa gorąca. Gdybyś był nie przyjechał ostatnim razem, przepadłbyś, bo Miliszewski się usunął, a teraz jego stronnicy za Husarskim. Podczaski nic nie wart. Powiedziałeś świetną mowę w ratuszu. Niech cię piorun trzaśnie! Dziś urządzamy ci owacyę. Programowi twemu nawet nieprzyjaciele oddają słuszność. Oh! nareszcie dobijemy się głosu. Od trzech dni nie sypiam, nie jadam, tylko pracuję, a czas mam, bo mi dali dymisyą z urzędu.

Józwowicz.

Wypędzili cię z urzędu?

Antoni.

Za agitacyą i za sprawę z Husarskim.


Józwowicz.

Znalazłeś na niego jakie środki?

Antoni.

Kropnąłem mały artykulik. Przynoszę ci go: masz. Wytoczył mi proces i wygra go. Wsadzą mnie do kozy, ale proces skończy się dopiéro po wyborach, a artykuł zaszkodził mu przed wyborami.

Józwowicz.

Dobrze.

Antoni.

Ale jak będę w kozie siedział, myśl o mojéj żonie i dzieciach. Kocham ogromnie moje pędraki. Mam ich trochę zadużo, ale, natura lex dura.

Józwowicz.

Bądź spokojny.

Antoni.

Ty nie uwierzysz, ale ja prawie szczęśliwy jestem. Chwilami mi się zdaje, że nasza prowincya to zatęchła izba, a ja otwieram okno i wpuszczam świeże powietrze. Będziemy pracować, choćbyśmy sobie mieli ręce po łokcie urobić. Wierzę w ciebie, boś ty bestya z żelaza. Dalibóg, wziąłeś nas za łeb tak, że aniśmy się spostrzegli.

Józwowicz.

Zginę, albo dwa zwycięztwa odniosę.

Antoni.

Dwa?


Józwowicz.

Tak, i to drugie dziś jeszcze. Tu, dziś. Wypadki zaskoczyły mnie poniekąd. Fakta zwróciły się przeciw mnie. Plan postępowania na razie musiałem stworzyć przed chwilą.

Antoni.

E! byleśmy tylko tam wygrali. Wiesz co, panie naczelniku naszej partyi? Wolałbym, żebyś cisnął do licha to twoje drugie zwycięztwo.

Józwowicz.

I w tém mylisz się, Antoni.

Antoni.

Bo się tu gryziesz, dręczysz. Wychudłeś jak szczapa. Spojrzyj-no w lustro jak wyglądasz.

Józwowicz.

Nic nie szkodzi, gdy tu minę wysadzę, będę spokojniejszy, a mina już gotowa.

Antoni.

Kosztuje cię to jednak.

Józwowicz.

Tak, ale się nie cofnę.

Antoni.

U dyabła! Nie posmól-no tylko bardzo rąk w tym prochu.


SCENA III.
Ciż — Stella.
Stella.

(wchodząc spostrzega Antoniego) A, przepraszam!

Józwowicz.

Pan Antoni, mój przyjaciel. (Antoni kłania się) Co pani rozkaże?

Stella.

Zasadził mnie pan do łóżka, a to tak przykrzy się leżeć. Pani Czeska wyszła do kaplicy, więc ja uciekłam. Czy pan pozwoli?

Józwowicz.

Cóż mam robić, księżniczko, choć miałbym ochotę łajać nieposłuszne dziecko. Niedawno tu kto inny prosił także za panią.

Stella.

Kto taki?

Józwowicz.

Hrabia Drahomir; a prosił tak bardzo, iż mu przyrzekłem, że pozwolę pani wstać za godzinę. On się chce podobno z panią rozmówić, choćby późniéj, jak dziś nie będzie mógł.

Stella.

(n. s.) Co to znaczy?

Józwowicz.

O piątéj, to jest za godzinę, będzie tu.


Stella.

Dobrze.

Józwowicz.

Teraz proszę wrócić do swego pokoju, bo pani lekko ubrana (Stella wychodzi).


SCENA IV.
Józwowicz — Antoni.
Antoni.

Ach! to więc jest księżniczka. Widziałem ją piérwszy raz.

Józwowicz.

Tak, to ona.

Antoni.

Bardzo ładna. Ale jakieś to, jakby ze mgły. Ja, panie, wolę takie kobiety, jak moja żona. Z téj się nie dochowasz tęgich demokratów.

Józwowicz.

Dosyć o tém.

Antoni.

Więc podnoszę kotwicę i płynę. Twoję odezwę rozrzucę jeszcze dziś, a przytém kropnę drugi artykulik o Husarskim. Jeśli mnie mają wsadzić do kozy, to niech już wiedzą za co. Bądź zdrów.

Józwowicz.

A jak spotkasz służącego, powiedz mu, że czekam na hrabiego Drahomira.


SCENA V.
Józwowicz — późniéj Drahomir.
Józwowicz.

Niech więc odjeżdża ten paź złotowłosy, ale niech się z nią pożegna. To pożegnanie będzie czerwoną chorągwią dla buhaja.... (wchodzi Drahomir) Czekam na pana. Czy Pretwic jest tu?

Drahomir.

Jest u księcia.

Józwowicz.

Siądź, panie hrabio, pomówimy.

Drahomir.

(niespokojnie) Słucham.

Józwowicz.

Pan kochasz księżniczkę.

Drahomir.

Panie Józwowicz.

Józwowicz.

Na pański honor — tak, lub nie?

Drahomir.

Bóg chyba ma prawo zadawać mi pytania, których sam sobie zadać nie śmiem.

Józwowicz.

I pańskie sumienie.


Drahomir.

I nikt więcéj .

Józwowicz.

Zatém inaczéj: i ona pana kocha.

Drahomir.

Milcz pan! O Boże wielki!

Józwowicz.

Załamała się duma! Wiedziałeś pan o tém!

Drahomir.

Nie, nie chciałem wiedzieć.

Józwowicz.

Teraz pan wiesz.

Drahomir.

Więc wyjeżdżam na zawsze.

Józwowicz.

Zapóźno, panie! Poplątałeś jéj życie, a teraz opuszczasz ją?

Drahomir.

Na Boga, i cóż mam robić?

Józwowicz.

Wyjechać, ale nie na zawsze i nie bez pożegnania.

Drahomir.

Po cóż dolewać jeszcze kroplę do przepełnionego kielicha?


Józwowicz.

Piękny frazes! Czy pan nie rozumiesz jakie tu światło padnie na nią, gdy wyjedziesz nagle, bez pożegnania i bezpowrotnie. A przytém ona jest chora i pańskiego wyjazdu może nie przeżyje.

Drahomir.

Nie widzę wyjścia....

Józwowicz.

Jest tylko jedno. Wynajdź pan powód, pożegnaj ją spokojnie i powiedz, że wrócisz. Inaczéj może to być dla niéj cios nad siły. Trzeba jéj zostawić nadzieję. Ona nie powinna niczego się domyślać. Potém może oswoi się z nieobecnością pana, może zapomni....

Drahomir.

Niech lepiéj zapomni.

Józwowicz.

Dołożę wszystkich sił by się to stało. Pierwszy rzucę garść ziemi na pańską pamięć.

Drahomir.

Cóż więc mam czynić?

Józwowicz.

Wynaleźć powód, pożegnać ją, zapowiedzieć wszystkim powrót, i wyjechać. Jerzy również niéma wiedzieć o niczém.

Drahomir.

Kiedyż mam ją pożegnać?


Józwowicz.

Za chwilę. Już ją uprzedziłem. Ja zajmę Pretwica przez ten czas. Ona tu nadejdzie wkrótce.

Drahomir.

Wszystko się tak składa, że wolałbym mieć kulę w sercu.

Józwowicz.

Nikt nie jest pewny swego jutra. Odejdź pan teraz (Drahomir wychodzi).


SCENA VI.
Józwowicz — późniéj służący.
Józwowicz.

Jak tu parno. Głowa mi pęka (dzwoni, wchodzi służący). Prosić tu natychmiast pana Pretwica. (Służący wychodzi). Głowa mi pęka.... ale potém będzie długi spokój....


SCENA VII.
Józwowicz — Jerzy.
Jerzy.

(wchodząc) Czego chciałeś odemnie?

Józwowicz.

Chciałem ci dać niektóre przestrogi co do zdrowia księżniczki.

Jerzy.

Jak ona się teraz ma?


Józwowicz.

Lepiéj. Pozwoliłem jéj teraz wstać, bo oboje z Drahomirem o to prosili.

Jerzy.

Z Drahomirem?

Józwowicz.

Tak. On się chce z nią rozmówić. Mają się tu zejść za kwadrans.

Jerzy.

Józwowicz! mnie dusi wściekłość i ból. Drahomir mnie unika.

Józwowicz.

A! ty go przecież nie podejrzywasz?

Jerzy.

Przysięgam, żem się podejrzeniom bronił jak konający krukom, żem gryzł ręce z bólu i rozpaczy, że jeszcze się bronię, ale nie mogę dłużej... nie mogę. Oczywistość bije mnie w głowę obuchem. On mnie unika, on! Na miłosierdzie boże! powiedz mi, żem głupi, że dostałem pomięszania zmysłów, bo się rwie wszystko we mnie...

Józwowicz.

Hamuj się. Gdyby nawet kochał księżniczkę, sercem nikt nie włada.

Jerzy.

Dosyć, dosyć! Tyś miał słuszność, gdyś imię jego pierwszy raz z jéj imieniem połączył. Ja odepchnąłem wówczas tę myśl, ale żyła ona tu! (uderza się w piersi). Ziarno dojrzało teraz. O! jaką ja tu rolę grałem straszną i śmieszną, póki mnie nie przekonała oczywistość...

Józwowicz.

On ci przecie uratował życie.

Jerzy.

By zabrać je wtedy, gdy zacznie mieć wartość jakąś. Zapłacone już, zapłacone męczarnią, zabitém szczęściem, złamaną nadzieją, zniszczoną wiarą w niego, w siebie, w nią. A wiesz ty, ile już dni i nocy upłynęło, jak tłumię w sobie krzyk poprostu rozpaczy...

Józwowicz.

Uspokój się.

Jerzy.

Ja tego człowieka kochałem. Powiedz mi, żem waryat, a uspokoję się. Jakie to straszne, że to on właśnie. Rozum mój się kończy, siły się kończą, a nieszczęście się nie kończy. Pomyśl, że to on właśnie. Wybacz mi wszystko, com ci dawniéj powiedział i ratuj mnie: złe myśli przychodzą mi do głowy.

Józwowicz.

Uspokój się — ty się mylisz.

Jerzy.

Pokaż mi, że się mylę, a klęknę przed tobą.

Józwowicz.

Mylisz się. Drahomir wyjeżdża.


Jerzy.

Wyjeżdża... (chwila milczenia) Boże wielki! więc i ja mogę żyć jeszcze jak każdy człowiek — nie w męczarni i mieć nadzieję?

Józwowicz.

(zimno i powoli) Nie wyjeżdża wprawdzie na zawsze. Mówił, że niedługo wróci.

Jerzy.

O! znowu wbijasz mię na krzyż.

Józwowicz.

Zbierz przytomność i nie daj porywać się obłędowi. W każdym razie zyskujesz na czasie. Jeśli cię zachwiał w sercu księżniczki, możesz odzyskać utracone miejsce.

Jerzy.

Nie! stało się! staczam się w przepaść.

Józwowicz.

Wszystko się może rozwiać z jego wyjazdem.

Jerzy.

(z wybuchem) Mówiłeś przecie, że wróci.

Józwowicz.

(z mocą) Słuchaj, zgadzam się z tobą, żeś zapłacił Drahomirowi za życie boleścią: Drahomir zdradził i złamał przyjaźń, zabierając ci jéj serce; ale odrzucam myśl, że wyjeżdża dlatego, by swą osobę przed twą zemstą uchronić.


Jerzy.

A jéj dać czas do zerwania! Tak jest! tak, jam już przeklęty aż do godziny śmierci; już go będę o wszystko posądzał. On ucieka przedemną.

Józwowicz.

Jerzy!

Jerzy.

Niech mi Bóg przebaczy, jeśli się tu stanie z Karolem coś strasznego.

Józwowicz.

Biédny Jerzy!

Jerzy.

Dość, dość. Pójdę go spytać, kiedy wraca. Uratował mi jedno życie, a zabił dziesięć (chce wychodzić).

Józwowicz.

Gdzie idziesz?

Jerzy.

Spytać go na jak długo wyjeżdża?

Józwowicz.

Chwilę tylko. O co chcesz pytać, szalony? On może niewinny, ale duma zamknie mu usta i zgubi was obydwóch. Stój tu, bo przejdziesz chyba po moim trupie. Nie boję się ciebie — rozumiesz! Oni za chwilę mają się tu rozmówić. Potrzeba ci dowodów, będziesz je miał. Z ogrodu, z ganku nie będziesz ich słyszał, ale zobaczysz. Przekonasz się własnemi oczyma, i może będziesz żałował słów gwałtownych.


Jerzy.

(po chwili) Zgoda! dobrze. Oby Bóg dał, żeby tam nie było winy. Dziękuję ci, ale ty mnie nie opuszczaj teraz.

Józwowicz.

Słowo jeszcze. Cokolwiek zajdzie, nikczemnymbyś był, gdybyś wybuchem przy niéj naraził jéj życie.

Jerzy.

Zgoda, chodźmy.

Józwowicz.

Powyprawiam jeszcze wszystkich. Będą tu sami.

Jerzy.

Gdzie pójdziemy?

Józwowicz.

Na ganek ogrodowy.

Jerzy.

Niech Bóg zmiłuje się nademną i nad niemi.

Józwowicz.

Ty masz gorączkę. Trzęsiesz się jak w febrze....

Jerzy.

Ścisnę chustkę ustami. Więc tam, z ganku?

Józwowicz.

Tak, między cyprysami.

Jerzy.

Brak mi tchu. Tu się ktoś zbliża. Chodźmy.


SCENA VIII.
Drahomir — późniéj Stella.
Drahomir.

Ostatni wieczór i ostatni raz. (po chwili) Niech się dzieje wola boża; niech na mnie spadną wszystkie cierpienia.

Stella.

(wchodzi) Doktor mówił mi, że pan się chciał widzieć ze mną.

Drahomir.

Tak, pani, proszę wybaczyć mi moję śmiałość. Ważne powody odwołują mnie na pewien czas do domu. Przyszedłem panią pożegnać.

Stella.

Pożegnać?

Drahomir.

Wyjeżdżam dziś jeszcze do Świetlenic, a jutro daléj (chwila milczenia).

Stella.

Tak — trzeba.

Drahomir.

Życie płynęło mi tu jak sen, czas się przebudzić....

Stella.

Wszakże pan mówi, że zobaczymy się jeszcze.

Drahomir.

Jeśli Bóg pozwoli.


Stella.

Więc daję panu rękę na pożegnanie, a z nią i wieczną przyjaźń. Przyjaźń, jak nieśmiertelnik: to blady kwiatek, ale nie więdnący nigdy. Niech pana Bóg prowadzi i strzeże. Serce.... siostry pójdzie za panem wszędzie. Proszę pamiętać....

Drahomir.

Żegnam panią.

Stella.

Żegna pan jak gdyby na zawsze (oddala się, potém wraca nagle, z łzami w głosie). Panie Karolu? Dlaczego pan mnie zwodzi, pan odjeżdża na zawsze?

Drahomir.

Pani, miéj litość nademną!

Stella.

Pan odjeżdża na zawsze?

Drahomir.

A więc: tak!

Stella.

Odgadłam. Ale to może i lepiéj.... dla nas obojga.

Drahomir.

O, tak! Są rzeczy których nie można wypowiedzieć, choć się rwie serce. Przed chwilą mówiłaś pani, że będziesz pamiętać; odwołaj ten dar, zapomnij.

Stella.

Nie potrafię (wybucha płaczem).


Drahomir.

(z wybuchem) A więc kocham cię aniele, jak szalony, i dlatego uciekam przed tobą i przed sobą samym (przyciska ją do piersi).

Stella.

(budząc się) Boże!... (wybiega).

SCENA IX.
Drahomir — Józwowicz — Jerzy.
(Jerzy zatrzymuje się z Józwowiczem obok drzwi).
Drahomir.

To ty, Jerzy!

Jerzy.

Nie zbliżaj się do mnie. Widziałem wszystko! jesteś nikczemnik i tchórz!

Drahomir.

Jerzy!

Jerzy.

Złamaną przyjaźń, zdeptane szczęście, straconą wiarę w Boga i ludzi, całą pogardę dla ciebie i siebie, rzucam ci w twarz, by nie skalać ręki policzkiem.

Drahomir.

Dosyć!

Jerzy.

Nie zbliżaj się do mnie, bo utracę przytomność i mózgiem twoim obryzgam te ściany. Nie! nie chcę tego, przyrzekłem. Daję ci w twarz nikczemniku, czy słyszysz?


Drahomir.

(po chwili walki z sobą). Wobec Boga i ludzi oświadczam, że krew tylko zmywa takie słowa.

Jerzy.

Krew. (pokazując na doktora) Oto świadek twych słów.

Józwowicz.

Służę panom.

(Zasłona spada).
KONIEC AKTU CZWARTEGO.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Sienkiewicz.