Nieśmiertelny (Daudet, 1888)/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nieśmiertelny |
Wydawca | Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego |
Data wyd. | 1888 |
Druk | Drukarnia Przeglądu Tygodniowego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | L'Immortel |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Dwukołowym swym amerykanem, którym zręcznie i według wszelkich zasad powoził, Paweł Astier jechał szybko, śpiesząc się na proszone śniadanie, jak mówił matce.
Pędząc tak, wśród otaczającej go zieleni, mógłby, mając bogatszą wyobraźnię, myśleć, że to skrzydła fortuny go unoszą; ale nie jest on wcale romantycznego usposobienia i woli zająć się praktycznemi rzeczami: przygląda się nowej uprzęży i małemu groomowi, który siedząc za nim skurczony, z miną złą i hardą, wygląda jak szczur stajenny, wypytuje o codzienne pożywienie koni. Groom odpowiada mu z niechęcią, ale Paweł już o czem innem myśli. Przypomina sobie zwierzenia, które dopiero co robiła mu matka. Pięćdziesiąt lat miałaby już mieć piękna Antonia! to niemożebne! Takie piękne plecy i ramiona! taki biust niezrównany.
Pamiętał ją zeszłego lata w parku Monsseaux, gdy wstawszy wcześniej od innych, spacerowała ze swemi psami po parku, z rozpuszczonemi włosami. Nie wygląda na kobietę, której wdzięki byłyby sztuczne... pamięta nawet, jak raz w powozie, dotknął z lekka jej nóżki, zgrabnej jak u Hebe, silnej a okrągłej...
Nie powiedziała mu nic, spojrzała tylko na niego jak na lokaja... trudno wierzyć, ażeby pięćdziesięcio-letnia kobieta mogła mieć taką nóżkę. Niemniej jednakże brzydki spisek knują teraz przeciwko niej.
Niech tam mama mówi sobie co chce, ale zawsze salon księżnej bardzo był im pomocnym...
Gdyby nie księżna, ojciec nie byłby członkiem Akademii, a on sam, nie miałby tyle obstalunków... A spadek po Loisillonie i obietnica wspaniałego mieszkania w gmachu Akademii?
Nie, stanowczo, kobiety są podłe... no i mężczyźni im nie ustępują... Ten książę d’Athis! jak się pomyśli o wszystkiem, co ona dla niego zrobiła! Był zrujnowany, bez grosza wtedy, kiedy ją poznał... teraz jest ministrem i za napisanie książki (właściwie ani słowa nawet sam nie napisał) p. t. „Stanowisko i zadanie kobiety w społeczeństwie“ został członkiem Akademii. Teraz ona się stara o wyrobienie mu poselstwa a on czeka tylko urzędowego zatwierdzenia, ażeby po piętnastu latach szczęścia urządzić jej figla i umknąć, nie pożegnawszy się nawet...
Ot! ten zrozumiał dokładnie, jakie jest stanowisko i zadanie kobiety... trzeba się postarać o to, aby nie być głupszym od niego...
Monolog się skończył i amerykan stanął przed bramą pałacu przy ulicy de Courcelles. Podwoje bramy otworzyły się ciężko i powoli, jak gdyby rzadko się to im zdarzało.
W pałacu tym, jak za klasztorną kratą mieszkała, od czasu tragicznej śmierci męża, księżna Koletta de Rozen.
Onego czasu opowiadano sobie o gwałtownej rozpaczy młodej wdowy, która do trumny męża włożyć kazała ucięte sploty swych włosów, pokój swój przybrała jak kaplicę żałobną, a obiady jadała samotnie przy stole, nakrytym na dwie osoby, W przedpokoju na zwykłem miejscu, leżały zawsze w pogotowiu laska, kapelusz i rękawiczki nieboszczyka księcia.
O tem mówili wszyscy, ale nikt nie wiedział, jaką macierzyńską troskliwość i poświęcenie okazała księżnej w tych chwilach pani Astier.
Panie te znały się od lat paru...
Astier-Réhu zdawał w Akademii sprawozdanie z dzieła treści historycznej, za napisanie którego książę de Rożen otrzymał nagrodę.
Różnica wieku i pozycyi społecznej nie dozwalała na bliższe stosunki, które zawiązały się dopiero teraz, od czasu żałoby.
Zerwawszy z całym światem, księżna jedną tylko panią Astier przyjmowała, jej jednej wolno było przekroczyć próg klasztoru, w którym rozpaczała nieszczęsna zakonnica z ogoloną głową; jej jednej wolno było być obecną na mszу świętej odmawianej za duszę świętej pamięci Herberta i ona jedna czytała listy, pisywane codziennie przez Kolettę do nieobecnego małżonka, któremu szczegółowo zdawała sprawę z całodziennego przepędzenia dnia.
Nic tak nie razi uczucia boleści, jak myślenie o zadośćuożenieniu zwyczajom towarzyskim; pani Astier, chcąc przyjaciółce oszczędzić przykrości zajmowania się szczegółami żałoby, obstalowywaniem liberyi i t. d., sama zajęła się wszystkiem i wzięła dom cały pod swoją opiekę. Młoda wdowa mogła zatem dosyć czasu poświęcać swej rozpaczy; modlić się, płakać, pisywać listy do nieboszczyka lub nosić całe naręcza rzadkich kwiatów na cmentarz, na którym pod dozorem Pawła Astier wznoszono olbrzymie mauzoleum z kamieni przywiezionych z miejsca, na którem poległ książę Herbert.
Na nieszczęście, trudność wydobycia i przewiezienia dalmackich skał, twardość granitu, który nie łatwo dawał się obrobić, wreszcie coraz nowe projekta i kaprysy młodej wdowy, dla której nic nie było dosyć pięknem i wspaniałem dla jej zmarłego bohatera, wszystko to było powodem ciągłego opóźnienia i w maju 1880 roku, w dwa lata po katastrofie i rozpoczęciu robót, pomnik nie był jeszcze ukończonym.
Dwa lata, stanowi bardzo dużo, szczególnie dla tak gwałtownej boleści, w zamkniętym i cichym jak grób pałacu, żałoba trwała ciągle, z pozoru równie ciężka jak przedtem, ale zamiast żywego posągu zatopionego ciągle w łzach i modlitwie, mieszkała tam teraz młoda i ładna kobieta, której włosy odrastały, gęste jak przedtem, lecz zarazem wracała chęć do życia.
Przy jasnych blond włosach, żałoba niewydawała się tak czarną i zdawała się być tylko kaprysem elegancyi; w postawie i głosie księżnej czuć było wiosenne ożywienie i spokój, właściwy młodym wdowom, podczas drugiego okresu wdowieństwa, Stan ten jest nader przyjemnym. Kobieta czuje się zupełnie niezależną i po raz pierwszy używa rozkoszy swobody, której nieznała dawniej, przeszedłszy z pod władzy rodzicielskiej pod opiekę męża; nie jest już narażoną na brutalność męża a przedewszystkiem wolną już od tej obawy, dręczącej nowoczesne mężatki i zaprawiającej goryczą chwile miłości, obawy zostania matką.
Przejście od gwałtownej rozpaczy do zupełnego ukojenia, odbywało się powoli i bez zmiany dotychczasowego trybu życia wdowy.
Koletta nie robiła tego przez obłudę, bo jak, nie narażając się na uśmiechy służby, kazać sprzątnąć kapelusz i laskę z przedpokoju, lub nakrycie ze stołu i powiedzieć, że „książę nie będzie dzisiaj na obiedzie“.
Tylko mystyczne listy, adresowane do „Herberta w niebie“, zostały cokolwiek zaniedbane i przeszły w rodzaj dziennika, pisanego z wielkim spokojem, czem bawiła się bardzo, nic nie mówiąc, dowcipna przyjaciółka Koletty.
Bo też pani Astier miała swój plan, myśl, która przyszła jej do głowy pewnego wieczoru, w teatrze, gdy książę d’Athis, szepnął jej do ucha:
— Nie masz pojęcia, droga Adelajdo, jak ja się nudzę.
Odrazu postanowiła ożenić go z Kolettą i zmieniła odpowiednio swój sposób postępowania z przyjaciółką.
Taktyka jej była równie zręczną i delikatną jak poprzednio.
Teraz nie wypadało już prawić ciągłych kazań o dotrzymaniu na wieczne czasy przysięgi; nie potrzebowała w Joubercie i innych poczciwych filozofach wyszukiwać sentencyj, podobnych do tej, którą księżna wypisała, na pierwszej stronicy swego dziennika: „Kobieta uczciwa, raz jeden może być żoną i wdową“; nie było już powodu zachwycania się ciągłego męzką urodą młodego bohatera, którego podobizny w rozmaitych postawach rzeźbione i malowane, znajdowały się w każdym kącie pałacu.
Teraz przeciwnie, trzeba było ganić stopniowo i umiejętnie.
— Czy nie uważasz, moja droga, że książę, na tym portrecie, ma wystającą brodę? co prawda, on cały był trochę za ciężki i za silny... — i w ten sposób, półsłówkami, zręcznie poprawiając się, jeżeli zaszła za daleko, śledząc wrażenie, jakie jej słowa wywierały na Kolettę, przekonała ją po trochu, że jej Herbert wyglądał zawsze jak dragon i że miał więcej nazwisko pańskie niż obejście, nie tak jak naprzykład, książę d’Athis, którego spotkały w zeszłą niedzielę, wchodząc do kościoła.
— Gdybyś tylko zechciała, najdroższa... Książe jest do wzięcia — mówiła to od niechcenia, jakby żartem, następnie powracała znowu do tego przedmiotu, stawiając kwestyę jasno.
Cóżby było w tem złego? rodzina znana, wybitne stanowisko w dyplomacyi, zresztą żadnej zmiany tytułu a nawet korony herbowej, co w gospodarstwie domowem ma też swoje znaczenie: — zresztą jeżeli chcesz wiedzieć, moja droga, człowiek ten żywi dla ciebie najgłębsze uczucie.
Wyraz „uczucie“, raził z początku Kolettę, powoli jednak przywykła go słyszeć.
Księcia d’Athis spotykały te panie z początku tylko w kościele, następnie w wielkiej tajemnicy — na ulicy de Beaune i Koletta przyznawała, że dla niego jednego, zdecydowałaby się porzucić stan wdowieński. Ale biedny tak głęboko ją kochał, jedną tylko.
— O! czyż ciebie jedną tylko! — zaprzeczała pani Astier, uśmiechając się dwuznacznie i wzbudzając w Kolecie zwątpienie swemi półsłówkami — wyłącznej miłości i wiernych mężów niema, moja droga, są tylko ludzie uczciwi i dobrze wychowani, którzy starają się nie martwić i nie upakarzać żony, nie naruszać harmonii małżeńskiego pożycia...
— Przypuszczasz więc, że Herbert?...
— Mój Boże! tak jak wszyscy!...
Księżna się oburzała, dąsała, płakała nawet, temi nic nie kosztującemi łzami, po których kobieta wydaje się świeża, jak trawnik po deszczu...
Z tem wszystkiem nie ustępowała, ku wielkiemu zmartwieniu pani Astier, nie domyślającej się bynajmniej przyczyny tego uporu. Właściwie przyczyną było to, że rozpatrując plany mauzoleum, przy częstem zetknięciu rąk a nawet i głów, pochylonych nad szkicami grobowca lub rysunkiem posągów, Paweł i Koletta poczuli wzajemną sympatyę, która rosła coraz bardziej, aż dnia pewnego, w spojrzeniu Koletty, Paweł dostrzegł coś, jakby zmieszanie chwilowego kaprysu, prawie miłosne.
Wtedy wydało mu się możebnem spełnienie cudu: Koletta wraz z dwudziestoma lub trzydziestoma milionami franków, mogła należeć do niego. Nie zaraz, nie, trochę później, trzeba tylko być cierpliwym i umiejętnie zdobywać fortecę. Przedewszystkiem nie zdradzić się przed mamą; mama jest bardzo zręczną i przebiegłą ale zgrzeszy zbytkiem gorliwości, szczególniej, gdy będzie szło o jej jedynaka. Popsułaby wszystko, chcąc przyśpieszyć bieg wypadków.
Ukrywał się zatem przed panią Astier, nie wiedząc o jej usiłowaniach podjętych w tym samym, lecz niekorzystnym dla niego celu i działał sam powoli, oczarowując młodą kobietę, młodzieńczym wdziękiem, wesołością i sceptyczną werwą, którą miarkował umiejętnie, wiedząc, że kobiety tak, jak dzieci, lud prosty i w ogóle istoty naiwne i uczuciowe, nie lubią ironii, której się lękają i w której czują przeciwniczkę zachwytów i marzeń miłosnych.
Tego dnia, młody Astier przybywał pewniejszy siebie niż zazwyczaj.
Pod pozorem wspólnej wycieczki na cmentarz Père-Lachaise i obejrzenia na miejscu robót koło pomnika, był dzisiaj po raz pierwszy zaproszony na śniadanie do pałacu Rozen. Jakby za wspólną umową, dla uniknienia konieczności proszenia pani Astier, naznaczono spacer na środę, która była dniem jej przyjęcia.
To też zwykle ostrożny Paweł, wchodząc na ganek, rozejrzał się niedbale dokoła, po obszernym dziedzińcu i oficynach, jakby spojrzeniem swem obejmował to wszystko w posiadanie.
Ochłonął trochę, przechodząc przez przedpokój, w którym szwajcar i lokaj, obaj w grubej żałobie, drzemali na ławce, jak straż żałobna u kapelusza nieboszczyka, przepysznego, popielatego kapelusza, który oznaczał piękną pogodę i zarazem uparte postanowienie księżnej wiecznego zachowania tej pamiątki.
Pawła to złościło, jak gdyby spotkał współzawodnika; nie rozumiał, jak trudnem było dla Koletty wyjście z tego położenia, które sama sobie wytworzyła.
— Czy i śniadanie każe mi jeść z nim razem? — myślał ze złością, gdy lokaj odbierając mu z rąk laskę i kapelusz, oznajmił, że księżna pani oczekuje nań w małym saloniku.
Uspokoił się jednak niebawem, gdy wszedłszy do oszklonej rotondy, pełnej rzadkich roślin, zobaczył na małym stoliku, ustawionym pod okiem samej księżny dwa tylko nakrycia.
— Przyszło mi do głowy, na widok pięknej pogody, że będziemy zupełnie jak na wsi.
Całą noc zastanawiała się nad sposobem uniknięcia jedzenia śniadania z tym ładnym chłopcem, wobec nakrycia nieobecnego męża. Nie wiedząc co zrobić, ażeby niezwrócić uwagi służby, postanowiła, jakby z kaprysu, urządzić śniadanie w oranżeryi.
Śniadanie, przy którem miał być „obrobionym interes“, zapowiadało się nieźle.
Promienie słońca, odbijając się o gładkie zielone liście rododendronów i łamiąc się w kryształowej zastawie stołu, oświecały dwoje młodych ludzi, którzy siedzieli na przeciwko siebie, dotykając się prawie kolanami. On, spokojny, z chłodnem i namiętnem spojrzeniem, ona biało-różowa z blond włosami, które rosły swobodnie, na jej kształtnej, małej główce. Rozmawiali o rzeczach obojętnych, ukrywając prawdziwe swe myśli a Paweł cieszył się, widząc w pustym, jadalnym pokoju, od którego drzwi, usługujący lokaje ciągle otwierali, puste nakrycie nieboszczyka, skazanego po raz pierwszy na samotne nudy.