Nie rzucim ziemi zkąd nasz ród!/Część II/Rozdział dwunasty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Włodzimierz Bzowski
Tytuł „Nie rzucim ziemi zkąd nasz ród!“
Podtytuł Pogadanki o społecznych stowarzyszeniach gospodarczych
Wydawca Komisja Hodowlana Centralnego Towarzystwa Organizacji i Kółek Rolniczych
Data wyd. 1917
Druk Drukarnia Polska
Miejsce wyd. Moskwa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ DWUNASTY.
Wieś polska i wieś czeska.

Lisków. Przed kilku laty u nas w kraju głośną stała się cicha wioska Lisków pod Kaliszem. Jeszcze dziesięć lat temu nikt zdalsza o niej nie słyszał, a przed samą wojną, to naprawdę, można powiedzieć, nie było człowieka, interesującego się choć trochę rozwojem życia wsi polskiej ku lepszemu, któryby o Liskowie nie słyszał, nie było czytelnika gazet wiejskich, któryby o Liskowie nie czytał, ba! przecież się zbierali ludzie w gromady i jako wycieczki zbiorowe jeździli zwiedzać zaciszną a tak osobliwą wieś Lisków.
W całej Polsce, bo i w Galicji, i w Poznańskiem, i gdzie tylko troska o przyszłość Polski kołatała się w sercach rodaków, wszędzie głośnym stał się cichy Lisków.
Osobliwa wieś!
Bywało, że jaka wioska polska, ustronna i szerszemu ogółowi nieznana, stawała się głośną, mówili i pisali o niej, bo spotykało ją, naprzykład, okropne nieszczęście, wsi polskiej niestety tak dobrze znane: pożar strawił ją całą akurat po żniwach, albo wylew Wisły nieujętej, przez nie samodzielny choć gospodarny naród, w karby obwałowania, sprowadził z wiosną klęskę na ludność miejscową.
Różnemi drogami chodziły losy naszych wiosek.
Bywało, że nie z nieszczęścia przypadkowego, ale z żywiołowo, w zrządzeniu losu, objawionej siły duszy polskiej, stawała się jaka wieś spokojna znaną.
Lisków był na obszarze Królestwa pierwszą wsią, która stałą się głośną z powodu powstałych i działających w niej wielu stowarzyszeń i zakładów społecznych. Stało się to za sprawą miejscowego proboszcza, księdza Wacława Blizińskiego. Wszystko, co tylko we wsi polskiej jest złego lub nieszczęsnego, nie było obcem Liskowowi przed kilkunastu laty. Przedewszystkiem ciemnota — ta najpoważniejsza przyczyna niedostatku i wogóle wszelkiej nędzy ludzkiej. Powoli, stopniowo, przez szerzenie czytelnictwa gazet i książek, udało się proboszczowi zachęcić garstkę miejscowych gospodarzy do społecznej pracy. Najbardziej trafiło im do przekonania stowarzyszenie spożywcze; nie ma się co dziwić, bo jeszcze nie rozumieli wtedy zakresu działania wielu innych wiejskich stowarzyszeń społecznych, a odczuwali w codziennem życiu dobrze drożyznę i zły gatunek produktu spożywczego. Powstało tedy najpierwsze stowarzyszenie spożywcze „Gospodarz”. Na zebraniach tego stowarzyszenia omawiano rozmaite nowe projekty, wreszcie założono kółko rolnicze, które miało odtąd dbać o szerzenie wiadomości z nauki rolnictwa i wogóle skierować swe wysiłki ku podniesieniu rolnictwa i hodowli. Stało się też ono miejscem narad ogólnych nad dalszym rozwojem społecznych działań.
Stowarzyszenie „Gospodarz” w ciągu 10-ciu lat rozwinęło się bardzo dobrze, choć w ciągu tego okresu miało i lata złe, wprost grożące upadkowi tego stowarzyszenia. Tylko nieugięta wola i umiejętność wpływania na ludzi głównego kierownika, księdza Blizińskiego, uratowała słabą z początku latorośl wspólnej pracy od zagłady. A zkąd-że to niebezpieczeństwo, zkąd groźba upadku? Oczywiście nie ze złej woli członków, choć trafiali się wśród nich i ludzie na własną szkodę psujący wysiłki proboszcza, ale przedewszystkiem z niedostatecznego zrozumienia przez ogół zadań stowarzyszenia spożywczego i sposobów działania.
Kółko rolnicze wpływało powoli na ulepszenia w gospodarce rolnej, choć naogół gospodarze zamało chętnie stosowali w praktyce rady, słyszane na pogadankach od doświadczonych i uczonych rolników. Ciekawem jest zauważyć, że hodowlą bydła zainteresowali się dopiero wtedy, gdy powstała maślarnia spółkowa… i krowy poczęły wypłacać za paszę swoim gospodarzom co miesięczną pensję. Przedtem wszelkie rady, wygłaszane na posiedzeniach kółka rolniczego, były „głosem wołającego na puszczy”. Działalność kółka rolniczego ożywiła się dopiero po sprowadzeniu do parafji osobnego nauczyciela, tak zwanego instruktora, który, będąc prawie ciągle na miejscu, niejednego gospodarza mógł skłonić do przeprowadzania ulepszeń, a nawet przypilnować, żeby dobra rada była wykonaną.
Trzeciem stowarzyszeniem, które powołał do życia proboszcz Liskowa, było „kółko kobiece”. Że „baby” gadać lubią — to wiadomo, w kółku kobiecem ta chęć niewieścia skierowana jest ku naradom wspólnym nad sprawami, dotyczącemi gospodarstwa kobiecego i wogóle życia kobiet wiejskich. Oczywiście, jako wynik narad — to, co jest uznane wspólnie za dobre, winno być wprowadzone. Do kółka kobiecego w Liskowie należy około 100 gospodyń.
Ogromnie ważnem stowarzyszeniem jest założona przed pięciu laty mleczarnia spółkowa. Jak z każdą nowością, i z mleczarnią szło z początku ciężko, choć to już przeszło kilka lat od zaczątków społecznego ruchu w Liskowie. Pierwszego dnia było zaledwie 10 dostawców, a zapewne było znacznie więcej takich, którzy na uboczu robili sobie przekpiny z nowych wymysłów. Przed samą wojną, to jest po trzech latach, prócz głównej mleczarni w Liskowie, było 6 oddziałów czyli filji, i w najbliższym czasie projektowano założyć jeszcze 3.
Wyrobione masło odstawia się do Kalisza i do Łodzi. Według rachunków spółki w ciągu 1913 roku wypłacono za dostarczone do przerobu 963 tysiące i 945 kwart mleka, przecięciowo po 3 i pół kopiejki, przeszło 33 tysiące rubli, za sam tłuszcz (wartość zaś mleka odtłuszczonego sami dostawcy oceniają po 3 grosze za kwartę). Gdyby mleczarni spółkowej nie było, gospodarze mogliby, wobec dość znacznej odległości od miasta — 22 wiorsty — otrzymać zaledwie małą cząstkę tego dochodu. A oto dla przykładu dochód jednego gospodarza: M. Przybyła otrzymał za tłuszcz z mleka — od 3 krów w ciągu ośmiu miesięcy — 194 ruble i 80 kop. Mleczarnia, przekonawszy gospodarzy o tem, jaki to dochód można mieć z krów, wpłynęła bardzo i na ulepszenia w gospodarstwach rolnych, które zaczęto coraz bardziej przystosowywać do potrzeb złotodajnych krówek.
Macierzą pieniężną i podporą niejednego zakładu w Liskowie stało się stowarzyszenie pożyczkowo-oszczędnościowe. Członków założycieli było 20, a po kilku latach coraz bardziej przekonywali się gospodarze o korzyściach, płynących z własnej społecznej kasy, i w 1912 roku było już 336 członków (nietylko z Liskowa, ale z całej parafji), obrót roczny wynosił przeszło 300 tysięcy rubli. A co ważniejsza, kasa wspierała w potrzebie nietylko jednostki, ale społeczne dzieła.
W 1905 roku zawiązano w Liskowie spółkę tkacką. Do jej założenia dopomogło działające w kraju Towarzystwo popierania przemysłu ludowego. Przed wojną pracowało już na 26 warsztatach ulepszonych czterdziestu kilku pracowników, a za przykładem Liskowa powstała w sąsiedniej parafji oddzielna spółka z 8-miu warsztatami. Spółka w Liskowie wyrabia rocznie towaru za dwadzieścia kilka tysięcy rubli, które są zarobkiem włościan, osiągniętym w czasie wolnym od zajęć rolniczych. Jeden tkacz, zależnie od wprawy, zarobić może tygodniowo 4 do 8 rubli. Przed wojną wyroby tamtejsze zdobyły sobie już szerokie uznanie—i nabywane były nietylko w najbliższej okolicy, ale wysyłano je na zapotrzebowanie—na Wołyń, Podole, a nawet na Kaukaz.
Tak powstawały coraz to nowe zakłady i czas był wielki pomyśleć o jakiemś wspólnem dla nich pomieszczeniu. I przed tem trudnem dziełem nie cofnęła się wola i energja księdza Blizińskiego. Postanowił on doprowadzić do wzniesienia społecznego Domu Ludowego. A nie mogła tu wystarczyć chałupa — potrzebny był „całą gębą” dom. Gdy trzeba było pomieścić sklep, warsztaty tkackie, kasę, maślarnię, przewidzieć kąt dla nowych jeszcze zakładów, zapewnić miejsce nietylko na obrady stowarzyszeń, ale i na większe zebrania z okazji jakiejś uroczystości, albo i zabawy, naprzykład teatru amatorskiego, to pewnie, że nie można było myśleć o małym domu. Kosztorys wygotowano… na 11 tysięcy rubli. Bagatela! Trudno się nawet dziwić, że niejeden gospodarz, co nie miał jeszcze możności poznać siły społecznych wysiłków, zaląkł się nieco… Skądże mógł wiedzieć, że po świecie są wspaniałe domy ludowe, za społeczne oszczędności pobudowane, a celom ogólnym służące, że zwłaszcza po miastach wspaniałość tych domów jest nieraz królewska? Ale proboszcz liskowski umiał jakoś wątpliwości rozpraszać. Do zwózki materjałów i rozmaitej innej pomocy stawili się, z wyjątkiem 3-ch, wszyscy gospodarze,—ta bezpłatna pomoc sprawiła, że koszt rzeczywisty domu spadł do 8 tysięcy. Zkąd się wzięły te pieniądze, jakiemi staraniami udało się dzieło doprowadzić do końca—zbyt długoby o tem opowiadać. Dość, że dom piętrowy, choć obciążony długiem kilku tysięcy rubli, stanął. Dom był przepisany na własność kasy pożyczkowej, która przejęła zobowiązanie, ściągając od umieszczonych w domu stowarzyszeń komorne. Naprzykład zakłady tkackie płaciły 200 rubli, stowarzyszenie spożywcze 184 ruble, maślarnia 180 rs.
Potęgą jest myśl ludu i wola ludzka zjednoczone we wspólnym wysiłku! A tembardziej społeczna myśl i społeczna wola!
Warto tu przytoczyć słowa wypowiedziane przez jednego z włościan podczas pamiętnej dla parafji uroczystości otwarcia domu ludowego:[1] „Szanowny ksiądz proboszcz — rzekł gospodarz — ździwiony pewno, że się tu znajduję, bo przecież wszystkim wiadomo, że należałem do tej gromady „niewiernych Tomaszów”, co nie wierzyli, aby tak piękny gmach mógł stanąć, nie wierzyli, aby nam taki dom był potrzebny, a nawet z boleścią w duszy muszę przyznać, że należałem do tych, co zniechęcali innych. Dziś przejrzeliśmy: widzimy jasno, że jak dobry ojciec pracuje, oszczędza, zabiega, aby dać dzieciom majątek, tak Ty, szanowny księże proboszczu, chcesz nam po sobie zostawić wiekopomną spuściznę. Przepraszamy Cię ze łzami… Pan Jezus powiedział, że pierwsi będą ostatnimi, a ostatni pierwszymi. Nie chcemy być lepsi od tych, co Ci wiernie pracą pomagali, ale przyrzekamy Ci, że gorszymi od nich nie będziemy”.
Tak pod wpływem dzieł dokonywanych topniały lody niechęci i niewiary wśród gospodarzy parafji Liskowskiej.
Prócz powyżej wymienionych zakładów i stowarzyszeń społecznych czynne są w Liskowie jeszcze następujące:
Piekarnia współdzielcza. Niewygody wypiekania chleba w każdej chałupie są wielkie. Ile to zdrowia kobiet wiejskich zachować można, ile opału, zachodu i kramu zaoszczędzić, a ile… zakalcu! Społeczna piekarnia wiejska to prawdziwe dobrodziejstwo, tylko sięgnąć po nie umieć. Lisków jeden z pierwszych u nas w kraju o tem pomyślał. Piec sprowadzono z Poznania za 310 rubli na 28 bochenków. Dostawczyni otrzymuje funt wypieczonego chleba za 5 ćwierci funta żyta, albo za 1 funt mąki. Wkrótce mały piec okazał się niewystarczającym, wymurowano tedy piec na 70 bochenków. W tym samym domku, gdzie jest piekarnia, pomieszczone są 4 wanny, łaźnia i prysznic, oraz pralnia. Ile to zdrowia oszczędza człowiek przez utrzymanie ciała w czystości! Ten, co się przez całe życie tylko dwa razy kąpie — raz przy urodzeniu, a drugi raz także bez własnej ochoty… bo po śmierci, ani się domyśla o ile lat przez to wcześniej umiera. Zabiegliwa myśl księdza Blizińskiego i o tę dogodność dla ogółu zatroszczyła się. Budynek kosztował tysiąc i 700 rubli, urządzenie wewnętrzne 700 rb. i studnia — 300 rubli. Na ten cel uzyskano sporo pomocy z Warszawy, naprzykład z Towarzystwa Zdrowotnego, ale wiele zasobów przyczyniły i miejscowe wspólne zakłady, naprzykład spółka tkacka. Pozostały dług miały pokryć dochody. Opłata za łaźnię wynosi 10 groszy od dorosłych i 6 groszy od dziecka, za wannę — 1 złoty. W pralni jest duży kocioł i maszyna do prania. Nawet do brudnej koszuli człowiek może zaprządz maszynę.
Pomieszczenie na te zakłady, jak i w następstwie wiele innych budowli w parafji, postawiła spółka budowlana. Takie spółki, mające za zadanie rozpowszechnienie u nas w kraju ogniotrwałych budowli, zaczęły powstawać na kilka lat przed wojną w niektórych okolicach Królestwa, i Lisków jeden z pierwszych pomyślał o tem. Spółki te posługują się przeważnie nie cegłą, ale tak zwanymi pustakami, wyrabianymi z piasku i cementu. Do niektórych budowli materjał ten, jako tańszy, może być z korzyścią użyty.
Wśród rozmaitych stowarzyszeń parafji liskowskiej zasługuje na uwagę i miejscowe stowarzyszenie ubezpieczenia od ognia. Gospodarz, którzy do tego stowarzyszenia przystąpili, zwożą dla pogorzelca umówioną składkę w słomie i zbożu. Każdego może spotkać nieszczęście pożaru, zbiory po żniwach staną się pastwą płomieni. O ileż lepiej jest być zabiegliwym i we wzajemnej pomocy szukać ratunku, niż jeździć po żebrach, co jest dla człowieka upokarzającem. Naturalnie jest to pomoc doraźna, która nie może wykluczać ubezpieczenia nieruchomości w ogólnokrajowych stowarzyszeniach: jedynie one mogą zapewnić zwrot straty w razie wielkiego, naprzykład, pożaru. W każdym razie takie miejscowe stowarzyszenie jest pożytecznym objawem współdziałania.
Do najbardziej wartościowych zakładów parafji liskowskiej należą ochronki dla dzieci. Pierwsza z nich powstała przed 10 laty, przed samą wojną było ich 7, ogólna ilość dzieci, korzystających z ochronek, wynosiła 535. Rodzice opłacają od dziecka 4 ruble rocznie, i to coraz chętniej, rozumieją bowiem, że ten drobny wydatek w porównaniu z pożytkiem jest zupełnie znikomy. Jeden z małorolnych gospodarzy złożył na ochronki znaczną ofiarę 115 rubli. Świadczy to najlepiej o tem, jak sobie lud miejscowy zaczyna cenić te zakłady.
Za staraniem proboszcza uzyskano od Towarzystwa Ubezpieczeń od ognia zapomogę w sumie 970 rubli, za które nabyto narzędzia ogniowe i założono trzy oddziały straży ochotniczej, jeden w Liskowie, dwa inne — dla możności szybszego ratunku — w sąsiednich wioskach. Pamiętną była uroczystość poświęcenia sztandaru straży, odbyta w Liskowie w 1911 roku. Wiejskie straże ogniowe mają nietylko praktyczne znaczenie, przyczyniając się do ratunku mienia ludzkiego. Wielka ich wartość tkwi i w tem, że odciągają one młodzież męzką od niepożytecznego wałęsania się i łączą je, w imię miłości bliźniego, w pożytecznej robocie.
Czego to jeszcze nie dokonano w Liskowie, już chyba nic więcej głowa nie wymyśli — powie kto z czytelników, widząc taki długi wykaz stowarzyszeń i zakładów. Ale współczujące serce proboszcza liskowskiego widziało w życiu to, co było do zrobienia, myśl jego ruchliwa wciąż nowe zadania odkrywała. Oto powstaje w Liskowie Gniazdo Towarzystwa opieki nad dziećmi. Takie Towarzystwo działa w Warszawie, ale jego robota może być prawdziwie skuteczna, gdy wieś polska okaże mu współdziałanie. Pierwszy bodaj w kraju Lisków to zrozumiał. Parafja przyjęła 30 sierot na wychowanie. Dzieci porozmieszczano po rodzinach gospodarskich, kilku chłopców zostało usynowionych przez swoich opiekunów, reszta zaś pod dobrym wpływem otoczenia wyrosła zdrowo i na pożytek społeczeństwa. Oprócz tego przyjeżdżają z Warszawy do Liskowa chłopcy na naukę tkactwa i zabawkarstwa. Wspomnieć bowiem trzeba, że w Liskowie jest i osobny zakład zabawkarski. Kilku robotników i chłopców uczących się wyrabiają zabawki drewniane, toczą, wypalają, malują na drzewie i t. p. W 1912 roku wyrobiono tych zabawek za półtrzecia tysiąca rubli. Chłopiec zarobił do pół rubla dziennie, a starszy, rubla i więcej. Z zagranicy do nas za dziesiątki tysięcy rubli szło zabawek.
Założony w Liskowie przytułek dla starców przyczynił się bardzo do poprawienia doli tych staruszków, którzy ze strony dzieci niezawsze spotykali się z należną opieką.
Jak wśród gospodarzy parafji rósł zapał do dzieł stwarzanych przeważnie przez proboszcza — świadczy znaczna ofiara jednego z gospodarzy na ten zakład: oto ofiarował on na przytułek dom i mórg ziemi.
Działa jeszcze w Liskowie Związek katolicki, jednoczący około 150 członków, przeważnie kobiet, i kasa pogrzebowa.
Szlachetną rozrywkę zapewnia teatr amatorski i śpiew zbiorowy, pokarm dla umysłu daje spory zbiór książek — bibljoteka i czytelnia gazet.
Proboszcz liskowski przed kilkunastu laty zastał w parafji straszną ciemnotę i biedę. Nieumiejących czytać było 87 na 100, to znaczy o wiele więcej niż przeciętnie w całym kraju. Po kilkunastu latach pracy liczba ta spadła do 27, a wśród młodzieży niepełnoletniej do 8. W krótkim czasie dojdzie do tego, że tylko wśród starszych znajdą się nieumiejący czytać. Tylko to dziecko może przystąpić do pierwszej Komunji, które umie czytać i pisać. W tym ważnym dniu swojego życia przyrzekają dzieci uroczyście, że do 21 roku nie będą pić ani palić. Pragnąc w tym dniu nietylko odciągnąć dzieci nazawsze od złego, ale wdrożyć je do pożytecznej pracy, ks. Bliziński wprowadził zwyczaj sadzenia drzewek: dwa drzewka owocowe i cztery dzikie przy drodze ma zasadzić każde dziecko, naturalnie pod kierunkiem człowieka, znającego się na tem. Dzieci następnie mają pamiętać o swoich drzewkach i pielęgnować je, a które wyróżni się starannością—otrzymuje nagrodę. W ten sposób dzieci nietylko oduczają się takich wybryków jak łamanie drzewek przydrożnych, lub chodzenie do cudzych ogrodów na jabłka, ale nabierają poszanowania dla cudzej pracy i zamiłowania do ogrodnictwa.
Przed samą wojną powstał w Liskowie wielki zakład — szkoła hodowlano - mleczarska. Wobec rozwoju mleczarstwa i coraz większego zainteresowania się gospodarzy małorolnych hodowlą, okazała się w kraju potrzeba gwałtowna ludzi, znających się dobrze na tych działach pracy. Szkoła hodowlano - mleczarska stała się potrzebą ogólno krajową — i oczywiście nie mógł jej zaspokoić sam Lisków. Przyszły na to środki z całego kraju, a przeważnie od ofiarodawców z ziemi Kaliskiej. Centralne Towarzystwo Rolnicze, w porozumieniu z obywatelami ziemi Kaliskiej, wybrało na siedzibę szkoły Lisków dlatego, że wszystko, co stworzyła kilkunastoletnia praca ks. Blizińskiego, jest pouczającym przykładem tego, jak życie wiejskie może być wydoskonalonem przez myśl ludzką, popartą zrozumieniem potrzeb i wytrwałą pracą. Młodzież tedy, zjeżdżająca się do szkoły z całego kraju, widząc wspaniałe pomniki pracy w Liskowie, chętnie się będzie do takiej roboty garnąć w dalszem życiu. Jeszcze przed urządzeniem tej szkoły prowadzono w Liskowie cały szereg miesięcznych zimowych kursów rolniczych—w tej właśnie myśli, że cały Lisków jest dziś jakby pokazową szkołą pracy dla dobra ogółu.
Jedną tylko słuszną uwagę robią o tej pracy: że oto te wszystkie zakłady i stowarzyszenia, pobieżnie tu opisane, są przeważnie dziełem jednego człowieka, a nie wynikiem prawdziwie społecznej pracy ogółu gospodarzy liskowskich. Rzeczywiście, w wielu krajach wolnych, gdzie oświata zdawna jest chlebem powszednim wśród ludu, takie dzieła stwarzane są przez całą gromadę światłych i rozumiejących drogi społecznego działania pracowników. I to jest oczywiście lepiej — lud światły swoje życie społem poprawia, i robi to w całym kraju, w każdej wsi. U nas było dotychczas inaczej. Gdyby nie człowiek wyjątkowego serca i umysłu, niestartej energji — Lisków do dziś dnia byłby zapadłym i nieznanym kątem. Tak u nas nieliczni pchali życie naprzód, a ogół był jeszcze obojętny, bo ciemny.


∗             ∗

Sany. Znana w Czechach wieś Sany liczy około 700 mieszkańców, niezbyt „z przyrodzenia” zamożnych, gdyż gospodarze posiadają przeciętnie około 10 do 20 morgów ziemi, najbogatszy ma 60 morgów. Jeżeli dziś gospodarzy tamtejszych nazwać można zamożnymi, to nie dzięki obfitości ziemi, której im nie przybyło, ale dzięki niezwykle rozumnej i zgodnej pracy społecznej.
Utrzymanie zasady pomocy wzajemnej bije w oczy nietylko w dziedzinie pracy społecznej, ale i ściśle rolniczej. Uzyskanie wysokich plonów i dochodów z roli, bez stowarzyszenia się w pewnych razach, także jest niemożliwem. Rzucanie się na spółkowe przerabianie płodów, a niezapewnienie sobie wysokich zbiorów tych płodów, byłoby bardzo złem zrozumieniem własnego interesu. Ziemie, naprzykład, potrzebujące drenowania, a niezdrenowane, nie mogą być prawdziwie urodzajne. Czescy rolnicy rozumieją tę sprawę doskonale: w Sanach istnieje spółka drenarska, do której należą gospodarze z 16 okolicznych wsi. U nas w jednej wsi trudno się do czego zmówić, a tam gospodarze z 16-tu wsi przeprowadzają za wspólnem porozumieniem doniosłe dla wszystkich ulepszenia.
Gospodarze uprawiają te rośliny, które w danych warunkach gleby najlepiej się udają, i które w danych warunkach zbytu najlepiej się opłacają. Miałem możność pochodzić po polach tamtejszych i stwierdzić bardzo staranne pielęgnowanie roślin podczas wzrostu i bogato zapowiadające się urodzaje. Podziwiałem piękne drzewa owocowe przy drogach, nigdzie gałęzi uszkodzonej nie zauważyłem. Drzewka przydrożne strzeżone są przedewszystkiem przez oświatę: już w młodocianych latach dzieci na ławie szkolnej mają wszczepione poszanowanie drzew cudzych. Ponieważ jednak wszędzie trafić się mogą wyrzutki,—zarówno drzewka, jak i owoce na drzewach przydrożnych, strzeżone są przez osobne ustawy: za połamanie drzewka wsadzają na miesiąc do więzienia, za kradzież owocu za pierwszym razem 80 kop. kary, lub 3 godziny kozy, za drugim razem 8 rubli kary, lub dzień kozy, za trzecim — 40 rubli, lub miesiąc więzienia.
Hodowla w Sanach stoi naogół niżej, niż rolnictwo; mniejszą do niej przywiązują wagę, naturalnie bowiem warunki kierują wytwórczość w inną stronę. Na miejscu istnieje spółka poprawy hodowli bydła, żywienie prowadzone jest dość prawidłowo.
Postępowe rolnictwo, a ztąd wysokie plony, otrzymywane przez tamtejszych gospodarzy, nie rozwiązują jednak „tajemnicy” ich dobrobytu, o którym świadczą wspaniałe nieraz zabudowania, dostatnie urządzenie mieszkań, duża ilość służby i t. p. Rozwiązanie zagadki dobrobytu gospodarzy w Sanach, i wielu innych wsiach czeskich, tkwi w przysłowiu: „gromada — to wielki człowiek”. Prawda zawarta w tem przysłowiu, przy wysokiej oświacie tamtejszych gospodarzy, przy żywo w sercach bijącem poczuciu narodowem, nakazującem wytężoną pracę społeczną, udowadnia się tam łatwo. Oto wielki budynek piętrowy, rzucający się przy wejściu do wsi w oczy, choć na jej końcu jest zbudowany. To właśnie jest dowód, o który chodzi. Gmach dwupiętrowy mieści w sobie spółkową suszarnię cykorji, która w tych stronach opłaca się, wspólny śpichrz i młyn, piekarnię oraz elektrownię, dającą siłę wspomnianym przedsiębiorstwom. Podstawą dla wymienionych spółek było, jak i wszędzie być powinno, stowarzyszenie pożyczkowo-oszczędnościowe, które łączy gospodarzy dwóch jeszcze wsi prócz San. Założono je 20 lat temu. Już w 1910 roku do stowarzyszenia tego należało 170 gospodarzy, a obrót kasowy dochodził do pół miljona koron. Pożyczki udzielane są na 5 procent, od wkładów płacą 4 i pół procent.
W 1900 roku zbudowano spółkową suszarnię cykorji, którą w kilka lat potem znacznie rozszerzono. Dawniej gospodarze odstawiać musieli swoją cykorję do odległej prywatnej suszarni, naturalnie „za psie pieniądze”. Wspólna suszarnia zapewniła wytwórcom zyski, idące dotychczas do obcej kieszeni. Koszt budowy suszarni wynosił 70 tysięcy koron (korona 40 kop.), część tych kosztów pokryto z udziałów członkowskich, które w 8 lat po założeniu suszarni wynosiły blizko 30 tysięcy koron, część pożyczono, wreszcie część otrzymano jako zasiłek od głównych stowarzyszeń krajowych. Wypłata za cykorję dostarczaną do własnej suszarni jest o wiele wyższą, niż dawniejsze wypłaty prywatnego przedsiębiorcy. Zachęceni doskonałem wynikiem zamierzali gospodarze z San przed paru laty założyć spółkową fabrykę cykorji, co zapewniłoby im już całkowity zysk z cykorji.
Zasmakowawszy w zbiorowej przeróbce i handlowaniu, pomyśleli gospodarze tamtejsi o lepszem spieniężeniu ziarna: założyli wspólny śpichrz i sprzedawali narazie ziarno, potem wybudowali młyn za 16 tysięcy rubli, poruszany siłą elektryczną ze wspomnianej powyżej elektrowni. Wreszcie puszczono w ruch piekarnię spółkową. Młyn miele zboże członków taniej niż młyny prywatne, mąkę zaś, o ile nie odbierają jej członkowie, sprzedaje spółka, wysyłając ją na większe targi i uzyskując w ten sposób znacznie wyższe ceny, niż płacili miejscowi handlarze. Część mąki przerabiana jest we wspólnej piekarni, pieczywo sprzedaje się na miejscu, lub w sąsiednich miasteczkach. Każdy z członków ma książeczkę, w której prowadzi się rachunek ile dostarczył ziarna, ile wybrał chleba i t. d. Nieczłonkowie mogą oddawać mąkę do wypieczenia za ustanowioną opłatą. Na korcu ziarna, przepuszczanym przez własny młyn, członkowie zyskują przeciętnie 40 kopiejek, i tyleż przy wypieczeniu chleba we własnej piekarni. Korzec ziarna więc we własnych przedsiębiorstwach zbywają o 80 kopiejek drożej, niż rolnicy zależni od pośredników! A ileż taka piekarnia zapewnia ubocznych korzyści, przez oszczędzenie kobietom czasu, opału, o ileż lepsze pieczywo daje!
Zakupy przedmiotów, niezbędnych do gospodarstwa, naprzykład—nawozów pomocniczych, pasz treściwych, nasion, węgla i t. p. załatwiane są zbiorowo przez spółkę. W 1906 roku założono w Sanach spółkę maszynową, której zadaniem jest zakup różnych maszyn gospodarskich i wypożyczanie ich członkom. Spółka ta przed paru laty posiadała 3 młocarnie parowe, maszynę do prasowania słomy, kilka siewników rzędowych, oraz maszynę do wytwarzania siły elektrycznej, dostarczającą siły dla młyna — oraz zapewniającą światło elektryczne dla całej wsi.
Dodam jeszcze, że Sany stanowią okręgowy Związek plantatorów buraków cukrowych, zapewniający wyższe ceny na buraki.
Na miejscu są do użytku powszechnego, za małą opłatą, dwie wanny, jest straż ogniowa, chór śpiewaczy, i kółko, urządzające amatorskie przedstawienia. Najokazalszym budynkiem w Sanach jest wiejska szkoła, do której wszystkie dzieci obowiązane są od 8-go do 12-go roku uczęszczać.
Uwagę zwiedzającego zwraca również piękny dom ludowy, zwany domem Rygra — na cześć zasłużonego działacza społecznego. Przy wejściu do sali odczytowej, przyozdobionej podobiznami znakomitych Czechów, którzy życie swoje poświęcili dla dobra współbraci, czytać można napis: „żeby się wszystko rozumnie jednało”. W tej sali wygłaszane bywają odczyty, tu toczą się obrady nad nowymi projektami wspólnych prac, ztąd początek wzięły dzieła, któremi się dziś Sany szczycą. W Sanach szacunku i podziwu godni są przedewszystkiem ludzie. Po za nielicznemi jednostkami, które do wspólnej działalności ociągają się, cała wieś stanowi jakby jedną zżytą rodzinę. Różnice poglądów na rozmaite sprawy narodowe są wśród gospodarzy znaczne, wszyscy jednak doskonale pojmują, że cudze szczere przekonania szanować należy, a na terenie pracy społecznej nie poruszać spraw politycznych, zawsze odwodzących ludzi od jedności, która musi mieć miejsce w działalności gospodarczej. Wrogowie polityczni są sobie braćmi, gdy idzie o powodzenie spółki.


∗             ∗

Jeżeli teraz czytelnik porówna dwa powyższe opisy zbyt pośpiesznie, to można przyzna pierwszeństwo naszemu Liskowowi, a nie czeskim Sanom. Wszak jeśli chodzi o ilość zakładów, to Lisków przewyższa Sany. Wniknięcie jednak w treść życia tych wiosek wskaże nam na czem polega wyższość życia wsi czeskiej. Oto — budowniczym lepszej przyszłości w Sanach jest lud w całej swojej masie, a właściwie cała społeczność miejscowa, gdyż i ksiądz proboszcz i nauczyciel, i najświatlejszy włościanin, poseł do sejmu, — wszyscy łącznie z miejscowym ogółem pracują dla wspólnego dobra, dla przyszłości Ojczyzny. I dlatego im się wszystko udaje łatwo i wyniki są wspaniałe.
U nas podobne dzieła opierać się musiały prawie wyłącznie o pracę jednostek, które też zdzierały nieraz swoje siły do ostatka — i to nietylko na budowanie wśród ciężkich przeszkód, stwarzanych umyślnie przez urzędników rosyjskich, ale i na usuwanie z pod nóg kamieni rzucanych przez ciemnotę, istniejącą w kraju wbrew naszej woli.
W jak straszny los wtrąciła nas długoletnia niewola i jak wspaniałe warunki pracy otwiera przez nami jutrzenka wolności!
Tak jesteśmy zgłodniali tej szczęśliwej przyszłości, że chyba w powszechnym porywie pracy dla dobra wszystkich rodaków, dla całej Ojczyzny, dogonimy prędko we wszystkiem dobrem najdalej w niem posunięte narody.





  1. Podaję, jak i nie które inne wiadomości o Liskowie, podług książeczki M. Moczydłowskiej, pod tytułem „Wieś Lisków”.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Włodzimierz Bzowski.