Panna Maliczewska (Zapolska, 1925)/Akt trzeci

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Panna Maliczewska
Podtytuł Sztuka w 3 aktach
Pochodzenie Utwory dramatyczne, tom VI
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Data wyd. 1925
Druk Zakłady Graficzne H. Neumana we Włocławku
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT TRZECI.
Ta sama dekoracja — dzień — przy stoliku, przy małym stoliku siedzi Stefka i fryzuje włosy.
SCENA PIERWSZA.
STEFKA — MICHASIOWA.
ஐ ஐ

MICHASIOWA (kręci się po pokoju). Dałaby Stefka trochę pieniędzy.
STEFKA (w matince niebieskiej batystowej i krótkiej Wełnianej szarej spódnicy). Nie mam.
MICHASIOWA. Stale?
STEFKA. Tak. A jak ci źle — to se idź.
MICHASIOWA. Pewnie że mi źle — jakbym u obcych służyła to miałabym zasługi... (dzwonek — Michasiowa idzie do drzwi). Może on...
STEFKA. Ale! on tylko wieczorem, cichcem lezie...
MICHASIOWA. Ale — był już we dnie dwa razy.
STEFKA. No — kto tam? (Michasiowa uchyla drzwi — posłaniec oddaje bukiet i list). To pewnie od małego. Nie chcę!... oddaj!
MICHASIOWA. Kiedy już posłaniec poszedł.
STEFKA. Powiedziałam ci żebyś nie przyjmowała nic od tego smarkacza...
MICHASIOWA. Ta czemu? ta wziąść można.
STEFKA. Pewnie fam w kuchni znów drzwi otwarte.
MICHASIOWA. Zamknięte! Trzeba zobaczyć co on pisze.
STEFKA. Naturalnie. Ani myślę.
MICHASIOWA. To ja przeczytam! (siada przy stole i czyta list Fila).

Perłami skuję twe śmigłe ręce
Na nie rozsypię twych włosów złoto
Więzami ducha...

(wzdycha) Ładnie pisze tylko trudno czytać.
STEFKA. Ciekawe komu on to znów ukradł?
MICHASIOWA. Ta co miał ukraść? Przecie niema przy liście nic jeno kwiaty.
STEFKA. Po co mi to zielsko?
MICHASIOWA. To niech mu Stefka powie, żeby zamiast kwiatów przysyłał kolonialne towary... To będzie wydatniejsze.
STEFKA. Głupiaś.
MICHASIOWA. Co — głupiaś... to jeden pieniądz. (zaczyna czytać).

Perłami skuję twe śmigłe ręce...

STEFKA. A to piła...
MICHASIOWA. Albo żeby mi pensję zapłacił...
STEFKA. Ty mi się nie waż mówić o tem; — ani jemu ani; staremu...
MICHASIOWA. Pewnie. Jakbym się prezentowała za siostrę, to niewypadałoby mówić — ale tak za sługę, to co, że się upominam o swoje!
STEFKA. Ja ci zapłacę
MICHASIOWA. Na święty Jury — jak będą w niebie dziury. Mogłaby Stefka lepiej Panu powiedzieć, że ja siostra, to by się wstydził i zapłacił.
STEFKA. Niech cię Bóg broni! on mi to przecież wyraźnie zapowiedział, żebym mu nigdy o familji nic nie wspominała. Ja ci to zaraz postawiłam za warunek. Jak chcesz być u mnie dobrze. Ale — jak sługa... Zgodziłaś się. Więc — keine, gadanie być nie może.
MICHASIOWA (ponuro). Bo ja: myślałam, że się tu będzie przelewać.
STEFKA. O to to!... tędy go wiedli. (Dzwonek). Kto tam?

(Michasiowa idzie, do drzwi).

SCENA DRUGA.
TEŻ SAME, FILO (w ubraniu cywilnem).
ஐ ஐ

FILO. W domu?
STEFKA (jednym susem zrywa się z sofy). Czego? czego?...
FILO (zmieniony). Dwa słowa. Coś o premierze. Kiedy? Chcemy urządzić owację...
STEFKA. Nie mnie brać na kawał! Pan wie, że nie gram w tej premierze i że mam wasze owacje pod podeszwą. Ja zakazałam tu przychodzić! Ja nie chcę! Ja nie lubię jak się za mną włóczą...
FILO. Ja się nie włóczę, bo ja jestem pani cień!...
STEFKA (wraca do szeslągu). No... ja mam też los. I proszę kwiatów nie przysyłać bo pan na to niema pieniędzy...
FILO. To do pani nienależy Ja bym ukradł gwiazdy aby Pani rzucić pod nogi.
STEFKA (śmieje. się). A tymczasem pan sprzedaje książki...
FILO. Nieprawda, ja mam swoje dochody. Ojciec mi daje pensję.
STEFKA. Pięć koron...
FILO. Trochę więcej.
STEFKA. Wszystko jedno. Nie na to aby Pan kwiaty kupował. Zresztą ja nie chcę... nie chcę...

(tupie nogami i biegnie do okna).

FILO. To trudno. Ani pani ani ja na to nic nie poradzimy. Ja kochać Panią będę do śmierci, a że miłość wywołuje miłość, pani mnie także pokocha...

(siada na krześle na środku sceny i patrzy na Stefkę z podełba).

STEFKA. Ja Pana więcej znienawidzę.
FILO (ręce w kieszeniach od spodni). Tem więcej panią kochać będę.
STEFKA. Pan niech idzie do sztuby.
FILO (ponuro). Ja jestem — w szkole miłości.
STEFKA (powraca do szeslągu). Ja do rodziców pana napiszę.
FILO. Tem lepiej — sytuacja się odrazu wyklaruje.
STEFKA. Jaka sytuacja?
FILO. Moja i Pani. Przejdę walki, piekło — ale zwalę to wszystko i utoruję drogę dla nas obojga...
STEFKA. Gdzie???
FILO. Do wspólnej egzystencji.
STEFKA (idzie do lustra). Pan ma źle w głowie.
FILO (ponuro). A nie zdołam zwalczyć przeszkód — zginiemy razem!
STEFKA (robi perskie oko). Właśnie.
FILO. Czy pani sądzi, że ja bym panią samą na świecie zostawił? Nigdy! Wszystko czyha na pani wdzięk, niewinność, młodość. Wszystko! Wszak teraz ciskają na Panią ostatnie obelgi. Mówią o pani straszne rzeczy...
STEFKA (zaciekawiona). Co mówią?
FILO (wstaje ale pozostaje na środku). Nie powtórzyłbym nigdy tych szkaradstw z obawy aby Panią nie znieważyć. Ale niech pani będzie spokojna. Ja nie wierzę! Ja nie wierzę! Ja jeden na świecie znam Panią i wiem kim pani jest. — I zawsze w obronie Pani stanę choćby mi życie utracić przyszło. Śmierć samą bym wyzwał i zwalczył. Proszę mi wierzyć.
STECKA (siada z nogami na sofie). Że też pan wiecznie o tej śmierci gada.
FiLO (ponuro). Bo się jej nie lękam.
SlEFKA. A jakby przyszła, to by Pan uciekał za piec... Ale co tam śmierć! niechby się tu zjawił jaki profesor, Pan by uciekł.
FILO. Nigdy! Pani mnie nie zna.

(dzwonek).

STEFKA. No... no... może profesor.
FILO (nie rusza się z rękami w kieszeniach od spodni). Świat cały wyzywam do walki o panią... (siada na krześle), A zresztą ja się nikogo nie boję, bo jestem po cywilnemu!
STEFKA. Tymczasem niech się pan wynosi przez kuchnię.
FILO (siedzi). Ani myślę.

(dzwonek).

STEFKA. Proszę — to może być moja koleżanka...
FILO (j. w.). Niech wejdzie.
STEFKA. Nie chcę aby mnie wzięła na język.
FILO (j. w.). Niech spróbuje — potrafię Panią obronić.
STEFKA. Ach Boże!... (po chwili). Aha!... a może ja o Pana jestem zazdrosna i boję się aby mi Pana nie odebrała...
FILO (zrywa się). Skoro tak... to pójdę... ale wrócę!....
STEFKA. Nie dziś — proszę bardzo!
FILO. Dla mnie niema rozkazu. ja... wrócę!...

(dzwonek — Michasiowa idzie otwierać).

MICHASIOWA. ja bym nie radziła żeby panicz tu siedział.
FILO. Idę... Niebawem...

(wychodzi).

STEFKA (szybko). Żebyś mi go więcej nie wpuszczała. Otwórz!
MICHASIOWA. Ta co się spieszyć. To pewnie ktoś z rachunkiem.

(uchyla drzwi, przez łańcuch widać Boguckiego).

BOGUCKI. Panienka w domu?
MICHASIOWA, Zaraz! (do Stefki szeptem). Jesteś w domu — czy nie?
STEFKA. Kto?
MICHASIOWA. Ten pan, przyjaciel starego...
STEFKA. Ale jestem, jestem — proś!...
MICHASIOWA (otwiera). Panienka jest.

(Bogucki wchodzi, ma w ręku paczkę).


SCENA TRZECIA.
BOGUCKI — STEFKA — MICHASIOWA.
ஐ ஐ

STEFKA. Cóż tak rano?
BOGUCKI (uprzejmie). Chciałem pani jak najprędzej przynieść co pani wie...
STEFKA. O! o! o!
BOGUCKI. Proszę

(podaje jej zawiniątko).

STEFKA (rozpakowuje — boa, papier rzuca na ziemią koło szeszląga). Pycha! (rzuca mu się na szyję i całuje go — przygląda się). Kogucie!
BOGUCKI (zmieszany). Pani takie chciała...
STEFKA (dobry charakter jej bierze górę). Ja mówiłam strusie... ale to nic. Śliczne.
BOGUCKI. A zwłaszcza, że jednej malutkiej osóbce ślicznie...
STEFKA. Może za duże? Co? Mnie się zdaję, że wyglądam jak pies w chomoncie... (skacze na sofkę ogląda się w lustrze, nie zdejmując boa) siupaj pan także... (Bogucki siada obok niej). Jak mi się stary zapyta skąd wzięłam, to powiem, że mi pan dał. Niech się wstydzi, że taki skąpy i inni panowie mi prezenta dają.
BOGUCKI. Ja w ogóle nie rozumiem jak panią można czegoś pozbawiać. Przecież to największem szczęściem jest otoczyć kobietę zbytkiem i przepychem...
STEFKA. No — proszę pana... a niech pan tylko tu spojrzy...
MICHASIOWA (w głębi). Mnie się już nawet nie chce kurzów ścierać z tych gratów.
STEFKA (surowo). Niech Michasiowa pójdzie zobaczyć w kuchni czy mnie tam niema...

(Michasiowa wychodzi).

BOGUCKI. Panią to należałoby postawić w serwantce jak figurkę z porcelany...
STEFKA (powoli smutniejąc). To nie. Ale widzi pan ja bym chciała choć w mojej sytuacji mieć tyle pieniędzy, aby ludziom gardła pozatykać. A tak to mną poniewierają dwa razy tyle i tak mi się zdaje, że każden to ma do mnie żal za to, że ja mam tak mało pieniędzy... Byle kto się nademną znęca i poniewiera. I stróżowa, i lokatorzy, i gospodarz, a ja przecie drożej płacę jak inni. (po chwili). Ja panu daję słowo — że to wszystko to djabła starego nie warte.
BOGUCKI. Ja ciągle powtarzam, panią potrzeba otoczyć zbytkiem.
STEFKA. Ja Panu powiem, że to znów nie takie konieczne. Ja sobie dużo rzeczy umiem wyperswadować. Niema, no to niema. Ale widzi Pan, ja mam ambicję...
BOGUCKI. Co?
STEFKA. Am-bi-cję. Żebym ja się tylko dochrapała czego w teatrze, to już ja bym sobie w życiu dała radę... (po chwili). A pan widział dyrektora?
BOGUCKI. Mam się z nim zobaczyć jutro rano.
STEFKA. I będzie mu pan mówił o mnie?
BOGUCKI. Naturalnie.
STEFKA (wstaje i idzie do stołu, siada przy nim). Bo jak ja będę miała stanowisko — to będzie wolno mi robić wszystko co zechcę — prawda? Już taki świat. Ja to widzę... (Bogucki idzie za nią, bierze jej rękę i całuje każden palec). Tylko Daum widzieć tego nie chce. Panie on się tak mnie wstydzi, pan nie ma pojęcia. Zresztą każden się mnie wstydzi. Pan także...
BOGUCKI (stoi obok niej). Cóż znowu? Jakby mnie pani kochała, to jabym się tem chwalił — przecież to szczęście.
STEFKA. Ale...
BOGUCKI. Daję słowo.
STEFKA. Chodziłby pan ze mną pod rękę?
BOGUCKI. Pod obie.
STEFKA. W biały dzień?
BOGUCKI. W najbielszy.
STEFKA (zrywa się). To chodźmy!
BOGUCKI. Pardon! jest różnica. Stefka mnie nie kocha...
STEFKA. E! co panu po mojej miłości.

(idzie do szesląga i siada na swojem miejscu).

BOGUCKI. Widocznie, że mi „coś“ — i to bardzo... bardzo... (głaszcze ją po włosach). Moja Stefuś!... a takie to młode, a takie to kochane...
STEFKA (kładzie się jak dziecko i przymyka oczy, tyłem do publiczności, powoli odwraca się i widać jak ma zamknięte oczka). Niech gada jeszcze..!
BOGUCKI (siada obok niej od wewnątrz sceny). Żeby było moje — to na rękach by ją nosił, dopomagał, czuwał — pielęgnował...
STEFKA (z przymkniętemi oczami). Niech gada jeszcze...
BOGUCKI. Opiekował się, kochał...
STEFKA (j. w.). Miałaby stanowisko.
BOGUCKI. Pierwszorzędne...
STEFKA (j. w. cichutko, ślicznie). I długów by nie miała.
BOGUCKI. I długów by nie miała.. Wszystko by to jej dał, gdyby była jego.
STEFKA (otwierając oczy dziecinnym głosem). To niech ją sobie weźmie...
BOGUCKI (pochyla się ku niej roznamiętniony). Stefuś...
STEFKA (zrywa się — odtrąca go i po chwili tuli się). Ale nie... nie... Niech ją sobie weźmie stąd precz... niech ją sobie weźmie na zawsze... na zupełne...
BOGUCKI (stygnąc). Nad tem, to trzeba się zastanowić.
STEFKA (wzdychając). Tak!...
BOGUCKI. Ja przedtem muszę się przekonać, czy Stefka mnie kocha.
STEFKA (patrzy na niego tępo, potem zrywa się). Ehe!... niema głupich! — (perskie oko).

(biegnie do stołu).

BOGUCKI (wstaje). A tak nie trzeba mówić, bo to zaraz cały urok psuje.
STEFKA (przy stole). I mnie też dużo rzeczy urok psuje, (z wybuchem) E!... ja już widzę, że ja tak zginę...
BOGUCKI. O! o! zaraz wielkie słowa...

(chrzęst klucza w zamku — drzwi się uchylają, widać Dauma przez łańcuch, jak usiłuje wejść).


SCENA CZWARTA.
DAUM — CIŻ SAMI.
ஐ ஐ

DAUM (za drzwiami wściekły). Panno Maliczewska! panno Maliczewska!... proszę odpiąć łańcuch.
STEFKA (zdenerwowana). Zaraz! co za wrzaski! (odkłada łańcuch). Proszę!... Cóż pana dobrodzieja przyniosło?
DAUM. Co? zaraz po... (spostrzega Boguckiego). A!... to ty? Cóż tu robisz?
BOGUCKI. Przychodzę z wizytą.
DAUM (zły). Tak? trochę wcześnie.
BOGUCKI. A skoro i ty...
DAUM. Ja przychodzę bo mam trochę wolnego czasu w sądzie i... (do Stefki). Pani nie ubrana?
STEFKA. Jestem w negliżu. E! niech nie nudzi. Tylko się pokaże, to już zaczyna...
DAUM (na boa). Cóż to za pierzyna?
STEFKA (wyrywa mu). To moje boa.
DAUM. Obrzydliwe, kokotki takie noszą.
STEFKA (zirytowana). Bardzo dla mnie stosowne.
DAUM (surowo). — Mam panią za coś wyższego. Należałoby o tem pamiętać.
STEFKA (coraz więcej podrażniona). Kto się wywyższa będzie poniżon.
DAUM (do Boguckiego). Przepraszam cię mój drogi za tego rodzaju rozmowę.
STEFKA (bardzo podniecona). Nie należy gorszyć maluczkich.
DAUM (patrzy na nią zły — i mówi ostro). Gdzie jest moja inhalacja? —
STEFKA (opuszcza głowę, zgnębiona i mówi po chwili cicho). Zaraz!

(wychodzi do kuchni).


SCENA PIĄTA.
BOGUCKI — DAUM.
ஐ ஐ

BOGUCKI. Jaka inhalacja?
DAUM. Chrypnę — więc w przerwie zachodzę do niej zrobić sobie inhalację — bliżej mi tu niż do domu.
BOGUCKI. Nie bardzo się żenujesz. Dziewczynę to może zrazić.
DAUM. Nie boję się... Ona wie, że po prostu dobijają się o mnie. — A zresztą.
BOGUCKI. No... daj no spokój! Chodzi ci o nią.
DAUM. Och!... to rzecz podrzędna.
BOGUCKI. Udajesz obojętność...
DAUM (zagaduje). Cóż twój marjaż?
BOGUCKI Nie wiem jeszcze.
DAUM. No, no. Partja niezła. Ja radziłbym...
BOGUCKI. Tak ci chodzi, aby mnie ożenić? Nie bój się, nie włażę ci w drogę.
DAUM. Powtarzam ci, że się nikogo nie boję.
BOGUCKI. Tak ją trzymasz?
DAUM. Może! (idzie do kuchni). No?...
STEFKA (za sceną). Już gotowe.
DAUM (wychodząc do Boguckiego). Darujesz — ale to rzecz ważna...
BOGUCKI. Proszę cię — Zresztą ja idę... (wchodzi Stefka). Chcę panią pożegnać.
STEFKA (zdaleka). Pa, pa!...
BOGUCKI (chwyta ją przegina i całuje w usta). Tak! tak! tak!
STEFKA. Puść pan! on tu taszczy swoją łaźnię, (wchodzi Daum skrzywiony, ustawia sobie aparacik do inhalacji i siada przy małym stoliku. — Stefka zła, do Boguckiego). To brzydkie co Pan wyprawia.
BOGUCKI (udaje zainteresowanego inhalacją). A! to się tak robi.
DAUM (patrzy na Stefką). Co Pani taka z lewej strony czerwona?
STEFKA (która się zbliżyła i podaje serwetkę). Bo nie z prawej.
BOGUCKI. Więc tędy idzie para?
DAUM. Darujesz... ale ja mówić nie będę...
BOGUCKI. Nie.. nie... ja odchodzę! (Daum macha ręką — Stefka odprowadza Boguckiego do drzwi — Bogucki cicho do niej). Jak on wyjdzie, ja przyjdę.
STEFKA. Niech pan przyjdzie jutro — już od dyrektora.
BOGUCKI. Nie — ja przedtem muszę Panią jeszcze widzieć.

(wychodzi).


SCENA SZÓSTA.
DAUM — STEFKA.
ஐ ஐ

DAUM. Zepsuta... zepsuta... musiał ktoś poruszać. (Stefka milcząc klęka i naprawia maszynkę. — Daum wściekły). To kosztuje pieniądze... tak nie można...
STEFKA. Już poprawione.

(bierze boa i ogląda).

DAUM. A za te boa to ja nie zapłacę! Potrzebne to było? mało tych fatałaszków?
STEFKA. Przeziębiam się na próbach.
DAUM. To chustką sobie gardło okręcić. (Stefka siada na szeslągu z nogami i pozostaje tak nieruchoma, patrząc przed siebie — Daum po chwili). A teraz dąsy, fochy. I to się nazywa anielski charakter! Ja zapowiadałem — że nie znoszę min pogrzebowych, że muszę być rozrywany, że musi być wesołą w mojej obecności... Ja to zapowiadałem. Tak czy nie? —
STEFKA (cicho). Tak.
DAUM. No — to niech się zastosuje do moich żądań.
STEFKĄ. Zaraz!... (przeciąga się). To ja mam co wesołego powiedzieć?
DAUM. Możnaby...
STEFKA. Kiedy mi dzisiaj czegoś nie tego...
DAUM. Przez łańcuch słyszałem, jak się wesoło bawiła.
STEFKA. No... bo...
DAUM. Bo i pan Bogucki wesoły? To się chciało powiedzieć?
STEFKA (zdenerwowana). Może.
DAUM (z nagłym wybuchem). Ja sobie wypraszam wizyty. Ja sobie wypraszam. Ja zapowiadałem — żadnych wizyt. Tak czy nie? — zapowiadałem?
STEFKA. Ależ tak! tak!
DAUM (ubiera się w futro). To proszę się zastosować do mojej woli. Nie życzę sobie trafiać na podobne sceny.
STEFKA (na szeslągu). Jakie sceny? myśmy tylko rozmawiali.
DAUM. Właśnie. Wierzę... Z nią można rozmawiać!
STEFKA (urażona). Dlaczego nie?
DAUM. Bo ona nie jest do rozmawiania.
STEFKA (urażona bardzo). Właśnie że pan Bogucki ze mną rozmawia i bardzo dobrze się ze mną bawi.
DAUM. Że się bawi, to wierzę, ale nie rozmową.
STEFKA (coraz więcej rozgoryczona). Może się we mnie kocha? (Daum parska śmiechem — Stefka wściekła, do głębi serca zadraśnięta). Dlaczego? dlaczego się śmieje? dlaczego nie mają mnie ludzie kochać?
DAUM. Bo kocha się rodzinę — kocha się swój zawód, kocha się swój honor, kocha się swoją godność.
STEFKA (coraz wścieklejsza). Ale takiej jak mnie, to się nie kocha...
DAUM. To jest wszystko komiczne... Idę.

(patrzy na zegarek)

STEFKA (następując na niego). Aha! aha! żeby wiedział, że mnie kochają i to nietylko Bogucki ale i inni... młodzi... z włosami na głowie, i z zębami...

(ze łkaniem prawie).

DAUM — (odsuwa ją laską). Niech się odsunie! brzydka teraz jest!... ja tu znów za godzinę przyjdę zrobić inhalację. Niechaj będzie gotowe. I proszę żeby było w pokoju cieplej — bo tu zimno.
STEFKA (ponuro). Nie mam pieniędzy.
DAUM. Tu jest trzydzieści centów, to niech Michasiowa przyniesie pół centnara drzewa i zapali (kładzie futro, cylinder i woła). Michasiowa!

SCENA SIÓDMA.
STEFKA — MICHASIOWA.
ஐ ஐ

MICHASIOWA (ironicznie). Całuję rączki wielmożnego pana.
DAUM. Niech Michasiowa zobaczy, czy tam niema nikogo na schodach?
MICHASIOWA. Zaraz.

(wychodzi na schody).

STEFKA (przy oknie). Najlepiej za dnia nie przychodzić.
DAUM. Robię, co mi się podoba! — I proszę do mnie tym tonem nie mówić, bo ja tego nie lubię.
MICHASIOWA (wraca). Niema nikogo!
DAUM. Dobrze!

(wychodzi).
(Stefka chwilkę patrzy za nim, wreszcie biegnie od okna, rzuca się na szesląg i zaczyna płakać po cichu).

MICHASIOWA (obojętnie). No i czego?... czego?... nos ci spuchnie.
STEFKA (na sofie płacząc). Ja jestem obrażona... obrażona... duma moja obrażona...
MICHASIOWA. O co ci chodzi?
STEFKA (z całym bólem serca). Powiada, że mnie nie może nikt kochać.
MICHASIOWA (stojąc). Niby jak kochać?
STEFKA. No... uczciwie, bardzo — no... kochać.
MICHASIOWA (ironicznie). A... to co innego. Niech się Stefce takiego kochania nie zachciewa, bo Stefka nie na takie kochanie, tylko na takie inne.
STEFKA (szybko). Dlaczego? dlaczego?
MICHASIOWA (zgryźliwie). Bo — Stefka już jest... tak... po za ludźmi...
STEFKA (szybko). Jakto?
MICHASIOWA (dumnie). A no... tak... po za ludźmi. Co zrobić? Ja jeszcze jestem między ludźmi i mnie można tak niby uczciwie kochać...
STEFKA (ironicznie). Ciebie?
MICHASIOWA (z wybuchem). A no tak! a no tak!... choć mam doły po ospie i nos mi się czerwieni — ale ja jestem między ludźmi...

(nachyla się ku siostrze z nienawiścią, obie patrzą sobie w oczy z siłą — Stefka pierwsza spuszcza oczy).

STEFKA. Nie gadaj głupstw...
MICHASIOWA (ze złośliwym nerwowym śmiechem — pochylona tuż nad Stefką, odwróconą ka niej twarzą). ja jestem taka, że do mnie można przyjść i we dnie, a do Stefki to cichcem, jak nikogo na schodach i nocą... o...
STEFKA. Czego ty się na mnie uwzięłaś?... Za co ty się nademną mścisz?...
MICHASIOWA (patrzy na nią przeciągle — wreszcie owija się z głową w chustkę — idzie do niży — wyjmuje z koszyka pończochy długie, poplamione atramentem). Za nic. (długa chwila milczenia — innym, dawnym tonem). Stefka by nie smarowała ciągle dziur w bucikach atramentem, bo pończochy ani doprać.
STEFKA (zgnębiona kładzie się na szesląg). Cicho bądź — daj mi co zjeść...
MICHASIOWA. Niema nic. Resztę rolmopsów wielmożny pan zjadł wczoraj.

(dzwonek).

STEFKA (leży na sofie). Kto?
MICHASIOWA (patrzy przez łańcuch). Ten od wierszów przyszedł (do sieni). Niema panienki.
STEFKA (leżąc). Głupia jesteś — dawaj go tu!...
MICHASIOWA. Ta po co?
STEFKA. Dawaj go! —

SCENA ÓSMA.
Też same — FILO.
ஐ ஐ

FILO. Ja na chwilę.
STEFKA. Chodź pan tu... bliżej... siadaj pan... Tak... a teraz mi pan powiedz — jedno — Czy we mnie naprawdę można się kochać?
FILO (siada na krześle koło szesląga od strony widzów) Przecież... ja...
STEFKA (klęcząc w kucki na szeslągu). Ale nie tak jak każden i w byle kim. Tylko uczciwie... no tak, jak się tam w waszych kobietach kochacie?
FILO. jak pani się może pytać o to. Ja panią ubóstwiam Dla mnie pani jest uosobieniem miłości, ja po nad panią...
STEFKA; To są faramuszki. Ja się pytam czy można się we mnie kochać uczciwie
FILO. Inna miłość byłaby dla pani obelgą!
STEFKA (gorączkowo). Więc ja nie stoję poza ludźmi? —
FILO. Pani stoi pomiędzy aniołami, po nad ludźmi.
STEFKA (tupie nogami). Nie... nie... ja chcę stać pomiędzy ludźmi, pomiędzy zwyczajnemi kobietami — takiemi które można kochać, zaręczyć się, ożenić...
FILO (wpatruje się nią). Tak... Powiedziała pani wielkie słowo. Wielkie.
STEFKA (patrzy się na siostrę). Bo mnie wszyscy znieważają, mówią, że ja jestem taka którą się nie kocha...
FILO. A któż jest godniejszy miłości jak nie pani? (osuwa się przed sofą na kolana). Stefko nasza miłość...
STEFKA. Czego pan ciągle mówi nasza miłość! ja pana nie kocham.
FILO. Nasza miłość musi pozostać nierozerwalną. Ja siadam w tym roku do matury — potem idę na prawo...
STEFKA. A ja na lewo...
FILO. Skończę prawo — i wtedy — Stefko — wtedy już będziemy na zawsze razem! — szczęśliwi — nierozłączeni — pod chmury cię podniosę, w błękity ustroję — gwiazdami oświetlę...
STEFKA (zrywa się i biegnie do stołu). To będzie wcale... wcale...
FILO (idzie za nią). Tak sobie umyśliłem. W teatrze cię nie zostawię. To bagno, to zgnilizna. Nie tobie tam być, nie tobie... tam zatracasz swą godność...
STEFKA (słoi przy oknie). Jest... wyjechała godność...
FILO (przy stole). Gdybyś nawet nie chciała...
STEFKA. No... dosyć... już mi się to znudziło. Może pan sobie iść. Mnie szło o to, aby pewne osoby słyszały... (patrzy na Michasiową, która w głębi ceruje pończochy), że mnie bardzo uczciwie kochać można.
FILO. Kto wątpi? niech wystąpi... Stefko!... oto pierścioneczek... weż go, noś jako zaręczynowy między nami pierścień...
STEFKA. Daj mi pan spokój....
FILO. Co do mego ojca, matki — nie lękaj się. Ja mam sposób, ja powiem im coś, co zmusi ich aby sami zwrócili się do ciebie i nie rozrywali naszego związku. — To sposób może straszny, może bolesny — ale niezawodny. Mój kolega jeden go wypróbował — był w tej samej sytuacji — zaręczył się — rodzice grozili — użył tego sposobu — i zmieniło się wszystko...
MICHASIOWA (od okna, zainteresowano). Ożenił się?
FILO. Nie — bo uciekła z drugim. Ale wiem czem zwalczyć rodziców...
STEFKA (znudzona). Zakazuję panu! (do Michasiowej). Proszę stąd iść.

(Michasiowa wychodzi. — Stefka idzie do szesląga).

FILO. Czy chcesz, czy nie chcesz, uczynię to! Tylko zawczasu przepraszam! przepraszam! brzeg sukni całuję... będzie to chwilowe zaćmienie, jakaś plama przelotna... ale ja wiem, gdy wywalczę w ten sposób szczęście nasze — ty mi darujesz... A! jeszcze jedno! Słuchaj! Stefek... ja cię oszukałem, okłamałem... ale ja działałem pod wpływem szału młodości... nierozwagi... ja ci się przedstawiłem pod obcem nazwiskiem.
STEFKA (przy lustrze). O Boże! jak mi to wszystko jedno.
FILO. Ja się nie nazywam Janiszewski. Ja się nazywam Daum.
STEFKA (szybko). Jak?
FILO. Daum — Gustaw Daum...
STEFKA.. Syn starego Dauma?
FILO. Mecenasa...
STEFKA (gwałtownie). Jak? jak...

(biegnie i zakłada łańcuch).

FILO. Ty znasz moich rodziców?...
STEFKA (z krzykiem). Nie... nie... nie... ale i ciebie nie chcę znać!... nie chcę... nie chcę...

(ucieka do okna).
FILO (biegnie za nią). Co to jest! dlaczego? co się stało?
(chce ją wziąść za rękę).

STEFKA. Nie chcę... wynocha stąd... wynocha...
FILO. Ja wiem — mój ojciec nie ma szczególnej opinji, ale to w polityce — zmienił przekonania... ale to Stefuś zdarza się w najporządniejszej familji, za co ja mam być karany? — To życiowo bardzo porządny człowiek, nieposzlakowanej moralności, Stefuś on ciebie...
STEFKA (zatyka uszy — biegnie do kuchni). Nie gadać!... nie gadać!... wynosić się... (woła), Michasiowa zrób z nim co... niech się zgubi...
MICHASIOWA (wpada — do Fila). Najlepiej niech pan sobie idzie — ona jak wpadnie w gniew, to święty Boże nie pomoże... niech pan idzie,..
FILO (z energją). Ja pójdę... ja poszukam mego ojca... ja go zaraz tu przyprowadzę — i wszyscy razem pójdziemy do mojej matki. Zobaczysz jak się ucieszy!... idę... ale wrócę...

(chce iść przez główne schody).

MICHASIOWA. Nie tędy — przez kuchnię...
FILO (z patosem). Dobrze — ale ja powrócę głównem wejściem otwarcie i w sposób godny nas obojga...

(wychodzi szybko, zdecydowany).

SCENA DZIEWIĄTA.
STEFKA — MICHASIOWA.
ஐ ஐ

STEFKA (zdenerwowana). Żebyś mi go nigdy tu nie puszczała.
MICHASIOWA. Najlepiej trzeba było z takiem dzieckiem nie zaczynać.
STEFKA. Cicho bądź!... (po chwili parska śmiechem). Nie rezonuj. Sama wiersze brałaś.
MICHASIOWA. Przez pocztę można... (dzwonek — Michasiowa idzie do drzwi — przez łańcuch). Zaraz... (do Stefki) przyjaciel!...
STEFKA (ucieszona). A!... proś!...
MICHASIOWA (szeptem). A ty uważaj — lepszy wróbel w garści niż kanarek na powietrzu...

(Stefka biegnie do drzwi — otwiera).


SCENA DZIESIĄTA.
(Też same — BOGUCKI)
ஐ ஐ

BOGUCKI. Jestem!
STEFKA. Dzięki Bogu!
BOGUCKI (z kokieterją). Naprawdę?
STEFKA (szczerze). Doprawdy. — Jak pana widzę — zaraz mi lżej. Pan musi być bardzo miły w domowem pożyciu.
BOGUCKI (filuternie). Staram się.
STEFKA. I dla tego pana lubią kobiety.
BOGUCKI (śmiejąc się). Mało lubią — szaleją.
SEFKA (z przekorą). No... no...
BOGUCKI (idąc do szezlągu). I Stefcia także... Stefcia szaleje...

(siadają).

STEFKA (na krześle). Ani myślę. Zresztą mnie nie wolno...
BOGUCKI (na poręczy szesląga odwrócony do Stefki). Ach! jaka wierność. Dużo Stefci z tego przyjdzie.
STEFKA. No... zawsze...
BOGUCKI. Nie powiem, gdyby Stefka była żoną Dauma, ale tak...
STEFKA. No — a gdyby pan był na miejscu Dauma, a gdybym pana zdradzała to...
BOGUCKI. Phi! to co innego...
STEFKA. Bo się o pana rozchodzi...
BOGUCKI. Nie — ale widzi Stefka, między mną a Daumem jest różnica. Gdyby Stefka mnie zdradzała, byłaby nieusprawiedliwiona, a zdradzając Dauma, Stefkę każden uniewinni...
STEFKA (smutno). Trochę to w tem prawdy...
BOGUCKI. Ale tak... tak... i ogromna... Niech tylko Stefka spróbuje zdradzić Dauma...

(przyciąga Stefkę z krzesła do siebie).

STEFKA. Z panem...
BOGUCKI (czule). Spodziewam się! Zobaczy Stefka jak się zaraz życie Stefci rozjaśni..
STEFKA. Wie pan (szczerze) ja niemam jakoś zdolności do tego, żeby zdradzać...
BOGUCKI. Szkoda...
STEFKA. Ja wolałabym prosto, uczciwie — bez oszustw...
BOGUCKI. Naturalnie, naturalnie... kto wie jakby się rzeczy ułożyły — (po chwili) może życie Stefki by zupełnie inny obrót wzięło... ja naprzykład wiem dobrze, co Stefce potrzeba... ja zrobiłbym wiele... wiele nawet czego się Stefka nie spodziewa...
STEFKA (wzięta, pomimowoli lgnąc do niego). Niech pan powie... co?...
BOGUCKI (po lisiemu). Ja wolę nie mówić, ale ja zwykle wiem, co jest moim obowiązkiem względem kobiety, która mię kocha i jest dla mnie łaskawa. Ja jestem dżentelmenem i jako ten, wiem czem, i kim być powinienem...
STEFKA (po chwili). Wie pan... może ja się namyślę...
BOGUCKI. Tak — tak będzie lepiej. Ja nie chcę do niczego kobiety przymuszać — Niech sama, sama, to jest mój system... (obejmuje Stefkę i całuje) Dzieciuś, pieszczotka, Stefuś... jak zechce i kiedy zechce... choćby zaraz jestem twój... i z dyrektorem pomówię... i wszystko... Stefuś... laleczka... pieścidełko... jakie to cacane, jakie to zgrabne... może dziś Stefcia by mnie odwiedziła?... ja tu będę w sądzie... karteczkę przez woźnego... Michasiowa zaniesie... uprzedzi... jakie to zgrabne.. powiadam ci Stefuś wszystko... wszystko...

słychać chrzęst klucza, drzwi się szamoczą o łańcuch, widać za drzwiami Dauma).


SCENA JEDENASTA.
DAUM, STEFKA, BOGUCKI.
ஐ ஐ

STEFKA. Masz! jest!
DAUM (za drzwiami). Proszę łańcuch odłożyć.
STEFKA (wyniośle). Cóż tam? czego? pali się?...

(idzie drzwi otwierać).

DAUM (wchodzi, spostrzega Boguckiego). Pewny byłem.
BOGUCKI (ironicznie). Ślicznie, żeś się nie zawiódł. — Idę — panno Stefciu... do widzenia...
DAUM (zły). Czy ja wypłaszam?
BOGUCKI (ubiera się). Cóż znowu? idę do sądu.
DAUM (z intencją). Spotkałem właśnie twoją przyszłą narzeczoną.
BOGUCKI (śmiejąc się). Tak jest — właśnie miała iść na wystawę, razem z twoją żoną... (do Stefki) Panno Stefciu!... czekam na decyzję.
STEFKA (śmiejąc się). Kto wie — może Pan nie będzie długo czekał.
DAUM. Co to znaczy?
STEFKA (sucho). To nasza rzecz!

(odprowadza Boguckiego do drzwi, on wychodzi uśmiechając się do niej znacząco).


SCENA DWUNASTA.
DAUM — STEFKA.
ஐ ஐ

STEFKA, (ironicznie i sucho), jeżeli myślał, że ja uwierzę w to, iż Bogucki ma narzeczoną, to się mylił.
DAUM. Niech nie gada — a poda inhalację.
STEFKA (pokazuje mu nogą aparat). Niech sobie weźmie.

(zaczyna się bardzo szybko ubierać w niży).

DAUM. Co?
STEFKA (z furją i brutalnie). Pstro!
DAUM (bierze sam maszynkę i przygotowuje inhalację). Jeżeli myśli, że daleko z tem zajedzie, to się myli. Ślubu nie braliśmy...
STEFKA. Całe szczęście!
MICHASIOWA (wchodzi z kuchni). Niech panienka idzie do teatru po gażę — bo to dzisiaj piętnasty, a za obiady trza zapłacić. (spostrzega Dauma). Całuję rączki wielmożnemu panu!
DAUM. Ile za te obiady? ja zapłacę.
STEFKA (gwałtownie). Nie potrzeba... ja sama... nie chcę...

(ubiera się w żakiet i kapelusz).

DAUM. Należałoby w domu zostać, kiedy ja tu jestem.
STEFKA (gwałtownie). Nic nie zależy! nic nie zależy!...
DAUM. Zwracam uwagę na proste zasady przyzwoitości...
STEFKA (gwałtownie, ale nie trywialnie). Pies niech polkę z nim tańcuje przez wały hetmańskie...
DAUM. Co? jak?
STEFKA (otwiera drzwi i dorzuca). Albo nie bo psa szkoda!

wylatuje jak wicher przez kuchnię — Michasiowa patrzy na nią).

DAUM. A jej co?...
MICHASIOWA. Ot!...
DAUM. Różki odrosły...
MICHASIOWA. Bogiem a prawdą to były zawsze.
DAUM. Już ja je przytrę...
MICHASIOWA. To było rogate i będzie rogate. Czy zapalić?
DAUM. Przecież dałem na drzewo. Zimno tu jak w psiarni, muszę palto włożyć...

(kładzie palto).

MICHASIOWA. Ale niema zapałek.
DAUM. Tu są... (wyjmuje z kieszeni, rzuca na ziemią — Michasiowa podnosi). A co do Stefki to najlepiej jak ja jej piśmienne ultimatum zostawię. Tak i tak ma być... a nie, to... jak chce...
MICHASIOWA (mierząc Dauma z wściekłością ukrytą, pali w piecu). Wielmożny pan by ją porzucił?
DAUM (pisząc). To jest moja rzecz.
MICHASIOWA (przy piecu). Bo mi się zdaje, że Wielmożny Pan to by bez niej już nie wyżył.
DAUM. A to co?... Coście wy tak na rezon dziś wzięły?...

(przez drzwi kuchenne wsuwa się Filo).


SCENA TRZYNASTA.
FILO — DAUM — MICHASIOWA.
ஐ ஐ

MICHASIOWA (zrywa się). Pan tu czego?
FILO. Drzwi były otwarte... (dostrzega Dauma) Ojciec!!!
DAUM. Ty? tutaj?... ja... kamienicę kupuję... więc oglądam... ale co ty... co ty tu robisz?...

MICHASIOWA. Jezus Marja! ja po nią polecę!
(wylatuje).

FILO. Nie wiem ojcze... sądzę jednak, że... że śledziłeś mnie... to źle... wolność indywidualna... ale to mniejsza. To forma, mogę ci to przebaczyć... Tu rozchodzi się o rzecz główną. Go ja tu robię! Otóż — wolę powiedzieć odrazu — jestem tu u panny Maliczewskiej...
DAUM (udając obojętność). Któż to taki?
FILO (stanowczo nabiera na odwagę). To jest kobieta, którą kocham, która mnie kocha i z którą po skończeniu prawa ożenię się.
DAUM (cofając się, ale od razu nie dając całego głosu). Z kim? — z nią?
FILO. (coraz odważniej — chociaż mu głos zamiera). Tak. I tu jest wszystko napróżno. Cokolwiek mi zechcesz powiedzieć. Pozycja społeczna? to dla mnie nie istnieje! nazwisko? lepsze niż nasze... na ski — a co do niej samej.
DAUM (przerywa krótko, ostro). Milcz!... i zabieraj się stąd...
FILO. Widzę, że zaczyna się znów wieczyste nieporozumienie... ojcowie... dzieci... Trudno... ojciec mnie zmusza... powiem coś czego bym mówić nie chciał. Ale — mówić będę językiem ojca... (po chwili). Ojciec ma wygórowane pojęcie honoru, godności. Ja także. Czy ojciec kazałby mi zapłacić karciany dług?
DAUM. Do czego ty zmierzasz?..,
FILO. Dług zaciągnięty względem kobiety jest stokroć większej wagi. Panna Maliczewska i ja... to jest ja... mam względem niej obowiązki...
DAUM (blednie, cofa się i mówi chrapliwie). Ty?... ty?...
FILO. Daruj ojcze... młodość...
DAUM (szeptem). I ona... ona....
FILO. Ona niewinna, ja tylko...
DAUM. Cicho! cicho!...

(siada prawie bezprzytomny. zakrywa twarz).

FILO. Spodziewam się, że teraz...
DAUM. Cicho... pozwól mi choć myśli zebrać.

(chwila milczenia — Filo stoi nieruchomy pod ścianą — Daum zasłonił oczy i siedzi).

FILO (cicho). Ojcze!...
DAUM (jakby się budząc). Przedewszystkiem ty musisz stąd. iść...
FILO. Ale...
DAUM (w gorączce). Ja także, o ja także stąd pójdę. Za chwilę.
FILO. Chcesz pomówić z moją narzeczoną?
DAUM (w gorączce). Tak... tak... właśnie...
FILO (dziecinnie). Bądź dla niej pobłażliwy. Ona taka nieśmiała choć napozór swobodna; ale skoro to uznajesz za konieczne — pójdę. Ufam ci i widzę, że uznajesz we mnie prawa człowieka. Cenię cię za to. Jej powiedz, że...
DAUM (szeptem). Wiem co mam powiedzieć — ty idź!...
FILO (kieruje się do drzwi frontowych). Zamknięte
DAUM. Czekaj! (machinalnie wyjmuje klucz od drzwi frontowych i opamiętowuje się, chowa). Może tu jest inne wyjście...
FILO. Tak — przez kuchnię (idzie do kuchni). Otwarte (do ojca serdecznie). Będę czekać na dole...
DAUM. Nie... nie... idź do domu (chwilę patrzy na niego, bierze jego głowę w dłonie i całuje syna w czoło). Tyś nic nie wiedział... tyś nie winien...
FILO. Nie ojcze — to ja, ja... ona niewinna.
DAUM. Nie... nie... idź... idź...

(Filo wychodzi — Daum pozostaje chwilę sam — obłędnym wzrokiem patrzy dokoła — chce usiąść — wstaje — bierze kapelusz, laskę — siada znów na szezlągu — tupot po schodach — frontowemi drzwiami wpada Michasiowa, otwierając je z klucza który ma przy sobie).

SCENA CZTERNASTA.
DAUM — MICHASIOWA później STEFKA.
ஐ ஐ

MICHASIOWA. Panienka idzie... nie chciała, ale ja ją namówiłam, teraz się zatrzymała na dole, rozmawia z... paniczem.
DAUM (z szezląga). Zakazać!... zakazać!... niech nie mówi z nim...
MICHASIOWA. Ale ona go nie kocha proszę wielmożnego pana.
DAUM (z szezląga). Nie o nią tu chodzi... nie o nią tu chodzi...

(drzwi frontowe się otwierają i wpada Stefka — Dauna rzuca się ku niej, jakby ją chciał bić — ona woła).

STEFKA. A...

(chce coś mówić — nagle się cofa pod okna i tak zostaje nieruchoma, z zaciśniętcmi pięściami przy ustach — Michasiowa przy niej, jakby ją broniła).

DAUM (po chwili, chrapliwie — cicho). Ja tu się dowiedziałem... takich rzeczy... takich rzeczy, że aż dreszcz przejmuje na samo wspomnienie... (chwila milczenia. J. w.). Ja nie miałem wysokiego wyobrażenia o jej moralności... ale to przechodzi pojęcie... to już błoto... to już...
MICHASIOWA (cicho do Stefki). Niech mu Stefka powie prawdę, że przecież nic nie było.
STEFKA (cicho, przez zaciśnięte zęby). Nie powiem! niech teraz myśli... to sobie pójdzie... napiszę mu jutro... ale niech ze mną zerwie...
DAUM (j. w.). Ja odchodzę... na zawsze... z najwyższą pogardą... ze wstrętem... i to jedno... ód mego syna wara!... nie dam!... nie dam!... (kieruje się do wyjścia, nagle staje i zwraca się do Michasiowej). Mój aparat inhalacyjny (mi zapakować... zabiorę.

Michasiowa pakuje aparat w papier rzucony od boa — milczenie w czasie tego — wreszcie Daum bierze aparat i wynosi się zgarbiony, zestarzały — przechodząc mówi z goryczą, patrząc na Stefkę).

DAUM. Za tyle dobrodziejstw!!!
STEFKA (do Michasiowej szybko). Klucz!.. niech odda klucz ode drzwi! (Michasiowa wybiega i za chwilę wraca z kluczem).
STEFKA (zrywa się jak szalona i zaczyna tańczyć po pokoju). Poszedł! poszedł! co za radość! co za szczęście. Niema go!... niema go!... już tu nie przyjdzie... nie...

(płacze i śmieje się nerwowo, w miarę słów Michasiowej śmiech ten zastyga).

MICHASIOWA (skrzywiona). Jest czego się cieszyć.
STEFKA (śmieje się spazmatycznie). Pewnie że jest! Och! jak ja go nienawidziłam... jak ja go nienawidziłam...
MICHASIOWA (cicho). Jutro po kwartalne przyjdzie żyd za meble — a jakże... obiady za cały miesiąc — praczka już przeszło dziesięć guldenów — po sklepach Stefka wszędzie wisi — na szesnasty się zlecą jak kruki. Ciekawam co będzie...
STEFKA (zgaszona, cicho — siedzi na szezlągu). Co Bóg da...
MICHASIOWA. Mieszkanie to jeszcze na dwa tygodnie... najgorzej z krawcową — dziś trzy razy była dziewczynka z rachunkiem... już zaczyna na schodach wymyślać...
STEFKA (cicho, niepewnie). To poślij po stróża niech ją wyrzuci.
MICHASIOWA. Stróż też zły, pluje — mówi, że Stefka mu za siedem szper winna... a już co do mnie to ja nie mówię, ale niby ta pensja to...
STEFKA (pada na twarz na szezląg). No — co ja mam robić! co!...
MICHASIOWA. Było załatać!... nie zrywać... (dzwonek) Może się wraca?
STEFKA (zrywa się). Nie chcę! wolę najgorsze... nie chcę...

(zatyka oczy).


SCENA PIĘTNASTA.
TEŻ SAME — BOGUCKI.
ஐ ஐ

BOGUCKI. Jest?
MICHASIOWA. Przyjaciel!
STEFKA (skacze) Z nieba spadł!... (rzuca się ku niemu). Miałam kartkę posyłać...
BOGUCKI (szybko). Wyszedłem z sądu — widzę jak Daum jedzie dorożką strasznie blady — odwrócił się odemnie — co jest?
STEFKA (z entuzjazmem). To jest, że jestem wolna... wolna... że nikt niema do mnie prawa... że mogę sobą rozporządzać...
BOGUCKI (zdziwiony). Zerwane?
STEFKA (z energją). Na fest! Daum pogrążon! z Dauma nici!...
BOGUCKI. Ale dlaczego?
MICHASIOWA (szybko). To przez wielmożnego pana — bo tamten wielmożny pan był zazdrosny o wielmożnego pana...
BOGUCKI (nieufnie). Oho! ho! żeby aż tak...
STEFKA (szybko). Mniejsza czy o to czy o to — dość, że jestem wolna... I ja powiem panu odrazu, że jestem bardzo szczęśliwa, że niepotrzebuję go zdradzać z panem (z wdziękiem dziecka) bo ja byłabym go zdradziła, a to przecież brzydko... zawsze... więc przecież lepiej otwarcie i szczerze...
BOGUCKI (bez entuzjazmu). No... tak... (do Michasiowej). Niech Michasiowa wyjdzie, bo ja mam pomówić z panienką.

(Michasiowa wychodząc mówi do siebie).
MICHASIOWA (d. s.). Może da Bóg, że się wygrzebiemy!...

STEFKA (dziecinnie i serdecznie). Pan się cieszy, że ja już będę całkiem panowa?
BOGUCKI (lisio). Bardzo... Ale siadaj Stefuś naprzeciw mnie i pogadajmy rozsądnie. Jak ma już być tak, że ja mam zastąpić Dauma — to w miarę moich środków. Otwarcie mówię — wiele zrobić nie mogę, nawet prawdopodobnie mniej jak Daum. O! teraz rozeszliście się — a ponieważ on nic nie przyrzekał...
STEFKA. Oho! ho!... co przyrzekał!...
BOGUCKI (jakby ucinał nożem). Ale ogólnikowo! nic wyraźnie. Rozeszliście się i nie macie pretensji jedno do drugiego... Tak samo i ze mną. Żadnych pretensji. (Wstaje, zagląda do niży). Mieszkanie może zostać to samo, meble wynajęte, bo to praktyczniejsze w razie wyjazdu... a długi są?
STEFKA (cicho siedzi na szezlągu i patrzy za nim). Są.
BOGUCKI (siada na szezlągu na poręczy). Dużo?
STEFKA (j. w.). Sto osiemdziesiąt reńskich. (szybko). Ale zaraz nie trzeba będzie wszystkiego płacić.
BOGUCKI. To się ułoży... Tylko zapowiadam — nic więcej płacić nie będę — ani centa długów po za to — niech Stefka pamięta Także... żeby żadna rodzina o...! tego nie lubię. I proszę, jedno, niech to, że ja tutaj bywam, zostało w zupełnej tajemnicy... zupełnej...
STEFKA (smutno). To pan znów będzie tak po ciemku przychodził?
BOGUCKI (z obleśnym uśmiechem). No... naturalnie ja wyrabiam sobie sytuację... ja muszę liczyć się z opinją.
STEFKA (nieśmiało). I nigdzie mnie pan ze sobą nie weźmie?
BOGUCKI (jak wielki pan). Może kiedy.. za miasto... wieczorem...
STEFKA (ironicznie). Z podniesioną budą... A! z Milowiczówną to pan chodził nawet w dzień.
BOGUCKI (wymijająco). Byłem o kilka lat młodszy, dziś mam zastanowienie i muszę myśleć o przyszłości.
STEFKA (coraz smutniej). A z dyrektorem się pan zobaczy?
BOGUCKI. Naturalnie przy sposobności...
STEFKA (nieśmiało). I o mnie mu pan powie?
BOGUCKI (wymijająco). Przez jednego z moich przyjaciół. Mnie samemu teraz nie wypada... Cóż to? humorek niedobry? (wstaje). O! to już wypraszam sobie. — Trzeba się zawsze uśmiechać i wesoło mnie przyjmować, bo ja! sam mam często chwile strasznego zdenerwowania i należy mnie rozrywać. — To jest moje ultimatum. Cóż — sztimt?.
STEFKA (smutno). Sztimt!
BOGUCKI. O! tak nie lubię... wesoło... no... roześmiać się...
STEFKA (śmiejąc się blado). Sztimt!...

(Bogucki ją całuje, ona się biernie poddaje. — Bogucki patrzy na zegarek).

BOGUCKI. Ho! ho!... trzecia... idę do kancelarji — wieczorem przyjdę... sam coś przyniosę na kolację — tak coś...
STEFKA (z ironią). Przyjacielską przekąskę...
BOGUCKI (ubiera się). To... to... no!... pa...! a jakie to zgrabne... jakie to zgrabne... (całuje ją) do wieczora! Zawołaj Michałową!
STEFKA. Po co?
BOGUCKI. Czy tam niema kogo na schodach?
STEFKA (kiwa głową). Ha no!. (idzie sama, patrzy) jest!... pies właścicielki.
BOGUCKI. A Stefuś dowcipny! pa!... kotuś! pa dzidziuś! pal czekać i tęsknić! (przysuwa ją do siebie). Kocha?
STEFKA (z całą zawiedzioną duszą). Chciała... Teraz już nie...
BOGUCKI (tak do dziecka niedbale). Będzie... będzie... pa!

(wychodzi).


SCENA SZESNASTA.
STEFKA — MICHASIOWA.
ஐ ஐ

MICHASIOWA (szeptem). No — co?
STEFKA. Ha no... co mam robić? (siada na szezlągu z nogami).
MICHASIOWA (przysiada na krześle). Słusznie. Nóż na karku. A co ja mam być? siostra? sługa?
STEFKA. Sługa. Wymówił sobie rodzinę.
MICHASIOWA (wściekła). Patrzcie go! Taki drugi Protazy...
STEFKA. Niech mnie Michasiowa zostawi samą. Głowa mnie boli.
MICHASIOWA. To z głodu bo i mnie. — Ja nie pójdę po obiad bez pieniędzy, bo wyzywają, a to wstyd. Stefka z gaży co przyniosła?
STEFKA (cicho). Nic. Zabrała Rozenbuszowa... czekała przed teatrem. Poczekamy do wieczora... on coś na kolację przyniesie...
MICHASIOWA (prosto). Byle znów nie ciągle sardynki jak tamten. No... to czekajmy...
STEFKA (sennie). Połóż się spać!
MICHASIOWA (przysiada na ziemi przy piecu). Chyba. Ciekawa jestem u którego ja mam się teraz o zasługi upomnieć...

(wychodzi).

STEFKA (sama ze łzami owija się chustką i układa do snu). I to już tak całe życie!... psia krew!... tak całe życie!...

ZASŁONA ZAPADA WOLNO.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.