Panna Maliczewska (Zapolska, 1925)/Akt drugi

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Panna Maliczewska
Podtytuł Sztuka w 3 aktach
Pochodzenie Utwory dramatyczne, tom VI
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Data wyd. 1925
Druk Zakłady Graficzne H. Neumana we Włocławku
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT DRUGI.
Scena przedstawia pokój w mieszkaniu Stefki. Meble zwyczajne, żydowskie, jakie dają do wynajęcia. Szafy dwie — szesląg, stoły — komoda, fotel bujający, dwa kosze pokryte dywanikami. Na ziemi tani dywanik. Na prawo od widza okno z firankami. Przed nim trzcinowa żardinierka z trochą zeschłych kwiatów. Dużo niesmacznych a tanich głupstw. Od sufitu różowa sypialna ampla. W głębi alkowa, zasłonięta firankami. Gdy się odsłania, widać łóżko blaszane dość starannie zasłane, z różową kołdrą, piec — w głębi drzwi wejściowe na lewo do kuchni. Na pierwszym planie stolik, przy podniesieniu zasłony Michasiowa klęczy przy piecu i pali. Zmrok. Tylko z pieca oświetlenie.
SCENA PIERWSZA.
MICHASIOWA — DAUM.
ஐ ஐ
(Michasiowa trochę lepiej odziana ma bluzkę jedwabną niebieską starą z koronkami — podartą spódnicę i boso. Gdy napali w piecu, siedzi przez chwilę na ziemi i patrzy w ogień. Słychać chrzęst klucza w przedpokoju, drzwi się otwierają i wchodzi Daum z masą paczek i dwoma butelkami. Michasiowa, która się zdrzemnęła — budzi się).

MICHASIOWA (uniżenie ale złośliwie). Wielmożny pan... całuję rączki... całuję rączki...
DAUM (odsuwa ją laską). No już dobrze, dobrze... niema panienki?
MICHASIOWA. Panienka na próbie.
DAUM. A z czego?
MICHASIOWA. Jakieś coś smutnego. Panienka tam będzie za Hiszpana...
DAUM. Stół trzeba przysunąć...
MICHASIOWA (złośliwie). Ta... noga odlatuje.
DAUM (wściekły). Znowu? ja płacić za wasze szkody nie będę.
MICHASIOWA. Ta wielmożny panie! to z tandety, nic nie warte, samo próchno.
DAUM. Nieprawda.
MICHASIOWA. Ta na wypożyczenie nic porządnego nie dadzą...
DAUM. Cicho! nakryć stół! (do Michasiowej, która zapala lampą). Ja sam! (zdejmuje surdut i włazi na krzesło). Po co to palić? — Szkoda nafty!
MICHASIOWA (odchodząc do kuchni). Panienka ze swoich pieniędzy na naftę daje!

(odchodzi, Daum po zapaleniu ampli złazi z krzesła i obchodzi meble sprawdzając czy się trzymają i mruczy. Michasiowa wraca z obrusem, nakrywa stół. Daum otwiera pakiety.

DAUM. Proszę dać trzy nakrycia.
MICHASIOWA. Ta jakie.
DAUM. No... mamy trzy widelce... trzy noże...
MICHASIOWA. I nie rozchodźcie się.
DAUM. No, to na trzy osób starczy...
MICHASIOWA. To ma być ktoś na kolacji.?
DAUM. Proszę nie rezonować, tylko nakrywać... Tu sardynki... tak... a tego nie, ruszać... to kawior...
MICHASIOWA. No... no...
DAUM. Wina to za okno... za okno...
MICHASIOWA. Ta jakie wina? jedna butelka i tyle awantur...
DAUM. No już dobrze, dobrze... (idzie do pieca). Co tu tak zimno?
MICHASIOWA. No, bo się raz na dzień w piecu pali, a tam mróz.
DAUM. Powinno być cieplej.
MICHASIOWA. A zdało by się. A u mnie w kuchni to trza lód rano z ganku ode drzwi odrębywać... Ale jak trzeba szparować na wszystkiem to inaczej być nie może.
DAUM (pali papierosy, po chwili). Nikt tu nie przychodzi?
MICHASIOWA. Ta Jezu! ta wielmożny pan wiecznie się o to samo pyta. Ta kto miałby przychodzić? Ta panienka się już tak nudzi jak ten pies...
DAUM. Niech czyta.
MICHASIOWA. O jej! a co będzie na starość robiła?
DAUM. Ja widzę, że Michasiowa jej w głowie przewraca!
MICHASIOWA (urażona). Też coś!... co mnie do niej. Ona se tak życie układa jak chce... (po chwili). No a co będzie na kolację!
DAUM. Musi tam przecie być coś z obiadu.
MICHASIOWA. Właśnie. Tak się dużo robi.
DAUM. Zresztą to nie kolacja, to tylko przekąska...
MICHASIOWA. Bo ja bym może jeszcze polędwicy dostała.
DAUM. Nie trzeba... nie trzeba... to tylko przekąska..
MICHASIOWA. Niech będzie.
DAUM (wstaje i widzi na stoliku pozew sądowy). A to co?
MICHASIOWA. A to znów ze sądu.
DAUM (wściekły). Co? jeszcze? nie zapłacę! Jak Boga kocham nie zapłacę!
MICHASIOWA. Ta niech wielmożny pan nie płaci... Ojej!
DAUM. Na ileż to?
MICHASIOWA. Na osiemdziesiąt...
DAUM. Czego? guldenów.
MICHASIOWA. Ta nie! ta koron! joj!...
DAUM. Za co to!
MICHASIOWA. Ta panienka musi się na scenę ubrać. Ta na jutro dwie suknie — niby za to. (chwila milczenia — Daum siedzi przy ogniu). Herbaty zrobić?
DAUM. Tak, ale się zaparzy tę co ja przyniosłem w papierku, a nie waszą...

SCENA DRUGA.
MICHASIOWA, DAUM, STEFKA.
ஐ ஐ
(Stefka wpada, jest ubrana trochę lepiej, ma wielki kapelusz z piórami).

STEFKA (śpiewając). Platz da! jetzt kommt die Grette!
DAUM. No, nareszcie!
STEFKA. Niby co — nareszcie? próba trwała... przez alembik... to oni z dramatu tak nazywają, zdawało się, że będziemy nocować. (do Michasiowej, rzucając kapelusz). No, bierz to szutro! (układnie). A ja z nim mam na pieńku.
DAUM. Ze mną?
STEFKA (pudrując się i przyczesując). A z nim, z nim... dlaczego się nie zobaczył z dyrektorem? Ciągle mnie zwodzi.
DAUM. Co Stefka chce? przecież ma rolę.
STEFKA. To nie jest rola, to jest skandal. A potem to nie przez niego, tylko przez wypadek, że Bóg tak dai, że Milowicz pedał se zwichnęła i mnie dali zastępstwo.
DAUM (leży na sofie). Ale dali.
STEFKA. Ale ja prosiłam, żeby iść do dyrektora i prosić żeby mnie dali na afisz, a oni zostawili Milowicz.
DAUM. Mnie się tam nie spieszy.
STEFKA. Ale mnie się spieszy. Ale on się boi skompromitować.
DAUM (skrzywiony). A cóż? mam się z czem chwalić? Zresztą ja jestem w porządku. Ja nic nie obiecywałem.
STEFKA (smutno). Ale ja sobie obiecywałam! (do Michasiowej). Co się śmiejesz?
MICHASIOWA. Panience się zdaje.
STEFKA. Widzę dobrze. Idź do kuchni. (z udaną grozą) i naostrz nóż...
MICHASIOWA. Chryste Panie! na co?
STEFKA (śmiejąc się). Pozarzynam was! No dalej! hop! A on niech Bogu dziękuje, że ona ma taki anielski charakter, bo inna to by takie piekło zrobiła, że... no!
DAUM. To by mnie tyle widziała.
STEFKA. Ojoj! wielkie nieszczęście! (Michasiowa wychodzi, Daum pociąga Stefkę do siebie. Stefka delikatnie mu się wysuwa i aby coś powiedzieć leci do stołu). Cóż to za bufet pierwszej klasy?
DAUM (na sofie). Jak Stefka przyrzeknie, iż będzie się przyzwoicie zachowywać, to może jeden z moich przyjaciół przyjdzie dziś na herbatę.
STEFKA. Jeżeli podobny do niego...
DAUM. O to nie chodzi. Ale — że ona zawsze się skarży, że się nudzi, więc jeżeli (powtarzam) potrafi zachować się przyzwoicie, języka nie pokazywać... (Stefka język pokazuje) na nosie nie grać... (Stefka gra na nosie) nie robić pajaca... słowem — mieć jakąś godność...
STEFKA. Wypchać się z godnością! Jak ten twój przyjaciel tu przychodzi, to on wie co ja jestem i jaka moja sytuacja!
DAUM. W każdej sytuacji można zachować się godnie i przyzwoicie. Niech patrzy na mnie czy ja kiedy wyprawiam takie łamańce jak ona? Nie — a dlaczego? bo wiem co to jest godność.
STEFKA. On może tak długo gadać?
DAUM. Chodzi mi o to ażeby ten mój przyjaciel wyniósł stąd wyobrażenie odpowiednie.
STEFKA. Jak to także nudna trąba to niech zostanie gdzie jest. Ja niemam ochoty z nudów posiwieć, (milutko). A teraz — proszę stąd iść...
DAUM. Gdzie?
STEFKA. Na ulicę czy gdzie — bo tu zaraz przyjdą moi goście
DAUM. Co za goście?
STEFKA. Moi. Klaka. Jutrzejsza. No co? Jak on się nie zatroszczy żeby mi wyrobić stanowisko, to ja się muszę troszczyć. Będę miała jutro po kuplecikach szmerek i brawko. Muszę to sobie urządzić — i udało mi się po wielu trudach i staraniach. Zaraz tu przyjdą moje klakiery i i muszę ich czemś przyjąć... (ogląda się smutno że niema nic — nagle dostrzega stół — do kuchni). Michasiowa! — dyguj tu tacę! Tak! z tego będą kanapki ef ef...
DAUM. Bardzo proszę — to jest moja przyjacielska przekąska.
STEFKA. Gwiżdżę na to!... (Michasiowa wnosi tacę. Stefka stawia to na stole). Tak! sardynki; szynka... prutek... masełko... ef... ef...
DAUM. Proszę nieruszać, to kawior!...
STEFKA. Pycha! dawać kawior!... musi być zatrzęsienie kanapek...
DAUM. Czekać! ja sam!...

(wypadają wszyscy do kuchni — chwila milczenia — dzwonek — Michasiowa wypada wyrzucona przez Stefkę która w progu kuchni z nożem w ręku, mówi: poproś niech zaczekają!)

SCENA TRZECIA.
FILO, 1 KOLEGA, 2 KOLEGA, 3 KOLEGA i trzech innych z mandolinami, później STEFKA.
ஐ ஐ
(widać rękę Dauma robiącą rozpaczliwe ruchy ku Michasiowej — z kuchni).

DAUM. Mój surdut! mój surdut!...

(młodzież wchodzi, rozgląda się).

FILO. My, do panny Maliczewskiej. Czy jest w domu?
MICHASIOWA. Jest. Prosi żeby panowie zaczekali!

(wychodzi do kuchni).

1 KOLEGA (do Fila). No... żeby taki wielki szyk to niebardzo.
FILO. No... co chcesz, przyzwoicie.
2 KOLEGA. A może to dopiero przedpokój.
FILO. Nie. tam jest tylko kuchnia.
3 KOLEGA. Ja myślałem że ona lepiej mieszka.
FILO. Ona się dobrze prowadzi.
1 KOLEGA. Ale...
FILO. Tak jest. Ja wiem! Nigdy z nikim nie chodzi. Nawet z aktorem... No a teraz żeby nie pozapominać jak się nazywamy. Ty (do 1 kolegi), Drwęski.
1 KOLEGA. Rwęski, mówiłem — a nie Drwęski.
FILO. Niech ci będzie Rwęski, ty

(do drugiego kolegi).

2 KOLEGA. Norymberski.
FILO. To nie jest żadne nazwisko. Nie trzeba w niej budzić podejrzenia, że się poprzezywaliście... Niech będzie Janiszewski.
2 KOLEGA. Zgoda.
FILO. Ty! Jastrzębski.
3 KOLEGA. Możeby jednego hrabiego?
FILO. Nie. Ona zaraz przewącha pismo nosem.
1 KOLEGA. Taka cwana?
FILO. Ho! ho!... Ty — Gwaranc, ty Młodziejewicz, ty
1 KOLEGA. Coś z herbów.
FILO. Ty Pomian, ty
1 KOLEGA. Coś ze zwierząt.
FILO. Ty Wołoski. Ślicznie!...
1 KOLEGA. A ty? Filo — jak się prze zwiesz?
FILO. Ja? — Jaroszewski. Pamiętać! Nie zasypać się. I... wiecie... to przyzwoita dziewczyna! I w drogę mi nie włazić tylko dopomagać — bo ja ją kocham! Cicho! nie brząkać!... idzie!
STEFKA (Wychodzi godna robiąc artystkę, nie wie co zrobić z rękami jak debiutantka). Panowie!
FILO. Pani pozwoli się powitać. Oto moi koledzy, ci o których mówiłem. Wszyscy są na pani rozkazy. Oto — kolega Drwęski...
1 KOLEGA. Rwęski.
FILO. Norymberski, nie kolega Pomian Gwaranz... (do kolegów) No... dalej bo już po zapominałem!

(każden coś mamrocze i kłania się)

STEFKA. Bardzo mi przyjemnie! bardzo! panowie tacy łaskawi trudzili się aż tutaj.
FILO. Cały zaszczyt dla nas.

Długa chwila milczenia — nikt nie wie co mówić. Stefka zakłopotana — nagle mówi z uśmiechem.

STEFKA. Panowie będą łaskawi posiadają!...

(chłopcy siadają, pod dwoma łamią się krzesła — konsternacja, nagle Stefka wybucha śmiechem i zanosi się).

2 KOLEGA. Pani daruje...
FILO. Doprawdy... coś takiego....
STEFKA (śmieje się). Ależ to nic, to takie meble od siedmiu boleści. Ani na nich usiąść. To żydowskie. Niema tu między wami żydaP No to dobrze, to się żaden nie obrazi. Siadajmy na ziemi! Tak się przynajmniej nic nie załamie. Co? źle?
FILO. Ale cudownie!

(siadają w kółko na ziemi Stefka pomiędzy niemi — rzuca im przedtem trochę poduszek).
STEFKA. Jak na wschodzie! A jakbyśmy się załamali, to prosto buch do piwnicy. Ha! ha! ha!
(śmieją się wszyscy, zdrowym dziecięcym śmiechem).

FILO. Ja bym panią uratował.
KOLEDZY. I ja! i ja!
STEFKA. A to jak?
FILO. W powietrzu złapał.
STEFKA. Jak królewnę ze szklanej góry.
FILO. Królewicz z księżyca.
STEFKA (do kolegów). A to nasi dworzanie... A ten najmniejszy kawaler — to paź. Co! — Tylko złotej karety niema!
1 KOLEGA. My zbudujemy aeroplan.
STEFKA. Z pajęczyny — a pozbijacie gwoździami z djamentów i motor będzie złoty — a zamiast benzyny?...
FILO. Rosa z kwiatów.
STEFKA. Daleko byśmy zalecieli!
FILO. Słońce by rosę wypiło.
1 KOLEGA. A pani gwoździe djamentowe, by na kolczyki wzięła.
STEFKA (smutno). EL. nie!... (otrząsa się). Ale poczekajcie... będziemy coś jedli! (zrywa się, biegnie do drzwi od kuchni). Dawajcie! (wynosi tackę z kanapkami, za nią Michasiowa parę talerzyków). Proszę! proszę! (częstuje, chłopcy biorą — do Fila). Ta najlepsza... dla Pana... zaraz serwetki!

(wylatuje do kuchni).

FILO (do kolegów) — Co? prawda?
1 KOLEGA. Ona mi się na scenie wydawała większa.
3 KOLEGA. I młodsza.
2 KOLEGA. Właśnie że starsza.
FILO. Głupi jesteście. Ona jest cudna.
1 KOLEGA. No... Milowicz ładniejsza.
FILO. Także.

(Stefka wraca — rozrzuca serwetki).

STEFKA. Proszę! A!... jeszcze!... Michasiowo! korkociąg... kieliszki...
MICHASIOWA (cicho). Są tylko dwa.
STEFKA. No to będzie dwa!... (do chłopców) No napijmy się coś dobrego.

Michasiowa wraca z dwoma kieliszkami. Stefka bierze z za okna butelkę i chce otworzyć).

FILO. Pani pozwolił
MICHASIOWA (do Stefki cicho). Pan mecenas chce swego surduta!
STEFKA (j. w.). A czy ja wiem gdzie leży? (stawia na stole). O tu — jeszcze dwie szklanki, a tu kubek od jaj — a tu głęboka popielniczka, a tu wazonik od kwiatów... Tak! po cygańsku!...

(siadają i grupują się).
FILO. Panowie! Pijmy za zdrowie pani domu i jej jutrzejszego powodzenia!

STEFKA. To już od was zależy! (trąca się z nimi) Michasiowo! Kanapki! (Michasiowa podaje znów tackę) — Doprawdy że panowie mogą mnie na nogi postawić.

(Stefka mówi to z czarującym wdziękiem).

1 KOLEGA, już my to urządzimy. Sprawimy Pani klakę pierwszej klasy.
STEFKA. Tylko żeby znów nie za dużo.
FILO (zarozumiale). My już mamy wprawę.
STEFKA. Tak — z amatorstwa.
FILO. Spodziewam się. Tylko my byle komu nie urządzamy owacji.
1 KOLEGA. Z pewnością.
STEFKA (biegnie do drzwi — i woła) Kanapki! (przezedrzwi wysuwa się ręka Dauma w rękawie od koszuli z tacką kanapek). Proszę panów jeszcze! i wina... trochę!... teraz ja za panów zdrowie! Niech żyje moja klaka! któryś brzdąknął na gitarze). Wino! muzyka!... taniec!... wesołość!... Boże! jak mi dobrze! jak mi czegoś dobrze!

Koledzy zaczynają grać walca „Metressa“ — Filo do Stefki — służę Pani! — tańczą! — 1 Kolega zrywa się. — Teraz ja! — porywa Stefkę — Filo gra na mandolinie chwilę — wreszcie odbiera koledze Stefkę — i tańcząc mówi jej do ucha).

FILO. Pani jest cudna!...
STEFKA (śmiejąc się). I pan także.
FILO. Takie ma pani cudne oczy!
STEFKA. Pan ma takie cudne usta!...

(mały kolega kręci się sam — wpadają tańcząc na kolegów — krzyk, śmiech — nagle Stefka porywa najmłodszego — i woła).

STEFKA. Z paziem — drobna kaszka!

(zaczyna się kręcić krzycząc roześmiana, inni koledzy wstają, niektórzy grają — inni tańczą — zabawa dziecinna i wesoła, wchodzi Michasiowa).

MICHASIOWA. Proszę panienki!
STEFKA. Co?

(zatrzymuje się, wszyscy się zatrzymują).

MICHASIOWA. Ciocia panienkę prosi na chwilę.
FILO. Pani ma ciocię?
STEFKA (jakby ze snu zbudzona). Ale... o.. czego chce?
MICHASIOWA. Ciocia prosi żeby było cicho.
STEFKA (jak w gorączce). E! niech się wypcha — dalej! drobna kaszka! bierzcie Michasiową!

(jeden z kolegów chwyta Michasiową i kręci. — Stefka porywa 1 Kolegę — Michasiowa wyrywa się i wchodzi do kuchni, zaczyna się krzyk, zabawa i wrzawa — po chwili Michasiowa wraca z grobową miną i mówi).

MICHASIOWA. Proszę panienki!
STEFKA (zła). Cóż znowu!
MICHASIOWA. Ciocia jest bardzo chora na migrenę — i bardzo się gniewa.
STEFKA (przerywa i poważnieje). Mówisz — że się gniewa?
MICHASIOWA (znacząco). Bardzo!
STEFKA (zmieszana). A no! to przepraszam panów... ale...
FILO (i koledzy także zmieszani). Ale my doskonale to rozumiemy... przepraszamy Panią bardzo... ja za moich kolegów... dziękujemy za takie miłe przyjęcie...
STEFKA. Mnie jest bardzo przykro że...
1 KOLEGA. Ale proszę Pani — myśmy i tak mieli już iść.
FILO. Tak! tak!
1 KOLEGA. A teraz na pożegnanie! walca!...

(zaczynają grać walca — Stefka odprowadza ich do drzwi).

STEFKA. Polecam się panom, jutro — po trzecim kuplecie... moi złoci...
1 KOLEGA. Proszę być spokojną — już pani nas posłyszy!...

(śmieją się i grając wychodzą).


SCENA CZWARTA.
FILO — STEFKA
ஐ ஐ
Scena pusta — Stefka opiera się o piec i tak pozostaje zgnębiona, wsuwa się Filo i pocichu mówi ładnie na tle walca.

FILO. Pani smutna?
STEFKA (przy piecu). Tak mi jakoś...
FILO. Taka pani była przed chwilą wesoła.
STEFKA (wzdychając). No cóż? Chwila do chwili niepodobna.
FILO. Tem lepiej. Rozmaitość. Jak łąka kwietna. Aż się śmieje.
STEFKA. Tak... panu...
FILO. A pani?
STEFKA. Och! mnie!...
FILO. Cóż pani brak? Pani młoda, śliczna — artystka — tylko się śmiać. Pani jeszcze nic nie przeszła... ja... to co innego.
STEFKA. Właśnie.
FILO. Na lata to ja młody. Ale co ja już przeszedłem. Właściwie ja jestem starcem.
STEFKA. E! to taka moda tak mówić.
FILO. Ja jestem po nad to... Niech Pani nie będzie smutna.
STEFKA. Tak na rozkaz?
FILO. Tak — na prośbę.
STEFKA. A co Panu na tem zależy?
FILO. Bo mnie zaraz tak smutno jak pani pogasiła w oczach światełka. Takie pani miała cudne oczy kiedy pani tańczyła walca.
STEFKA. Ba! żeby to można całe życie tańczyć walca.
FILO. Można... w przenośni! Takie upojenie, taka radość to może trwać całe życie.
STEFKA. A potem taki smutek...
FILO. Co tam myśleć co potem? Dziś do nas należy! Niech żyje dziś — Jaka pani cudna!...
STEFKA. Ciągle Pan to powtarza.
FILO. Bo inaczej nie mogę. A ja to już od Bóg wie kąd tak za Panią... jeszcze jak Pani mieszkała w tej suterenie...
STEFKA. A to Pan mi kwiatki przez Kuleszę dawał?
FILO. Ja!
STEFKA. Ja nie wiedziałam, bo on nigdy nie powiedział od kogo, tylko że od „kolegi“... ani się pan pod wierszami nie podpisał. Ja nawet niewiem jak się Pan nazywa?
FILO (z uśmiechem). Ja się nazywam... wiosna!

(chwila milczenia — Stefka powtarza cicho „wiosna“ — a potem z wdziękiem).

STEFKA. Ale tak — naprawdę?
FILO (po chwili). Januszkiewicz.
STEFKA. A na imię. Tak w domu jak na Pana wołają. Mama Panowa?
FILO. Mamusia? Filo...
STEFKA. To tak jak w Balladynie...

(wchodzi Michasiowa).

MICHASIOWA. Proszę panienki?
STEFKA (jak ze snu). Ach!... czego?...
MICHASIOWA. Ciocia panienkę prosi żeby zaraz przyszła.
FILO. To ja pójdę... żegnam panią...
STEFKA (z żalem). Szkoda! tak dobrze z panem porozmawiać. A Kulesza co robi — zdrów?
FILO. A — kuje!
STEFKA. I zadania odrabia za Pana?

(śmieje się).

FILO (śmieje się). Pst!.. to sekret.
STEFKA. E! wróble o tem gwiżdżą!
FILO. Ale.
STEFKA. Na sumienie! Siawus!
FILO. Siawus!...

(chwyta ją za ręce i całuje w ramiona, w łokcie).

STEFKA (śmiejąc się). A to ładna historja... (wyrzuca go za drzwi). No! no! dosyć! dosyć!

(Filo jest wzruszony i ona także — śmieją się nerwowo — Filo wychodzi — Stefka patrzy za nim — wraca na scenę — porządkuje meble — przez drzwi od kuchni wchodzi ostrożnie Daum — szuka surduta).


SCENA PIĄTA.
DAUM — STEFKA, później MICHASIOWA.
ஐ ஐ

DAUM (skrzywiony). Gdzie mój surdut?
STEFKA (znajduje, ubiera się w surdut, który jest ogromny i skacze przed Daumem). Oto surdut ekscelencji! oto surdut!...
DAUM (j. w.) Proszę oddać — muszę iść teraz kupować drugie przyjęcie, bo prawie nic się nie zostało.

(Stefka zdejmuje surdut podaje go z przesadą Daumowi).

STEFKA. Ale kanapki były ef... ef...
DAUM. Zaraz wracam! proszę nie zakładać łańcucha.
STEFKA. Niech Bóg prowadzi! będę tęsknić.

Daum wychodzi — Stefka biegnie do niży i zaczyna się szybko przebierać z sukni w szlafroczek jasny genre kimono. Śpiewa walca Metressa — wchodzi Michasiowa, sprząta.

STEFKA. Kto tam?
MICHASIOWA. Ja!
STEFKA. Co? ładny ten chłopak co ostatni poszedł.
MICHASIOWA. Takie to się nie liczy.
STEFKA (w niży śmieje się). A to dlaczego?
MICHASIOWA. Bo Stefka to albo jakiego grzyba — albo takie coś co ma mleko pod nosem wynajdzie.
STEFKA. No to się wyrówna.
MICHASIOWA. Właśnie.
STEFKA. E! nie truj mnie! Znów się nadąsałaś? Nieznośna jesteś. Wyrzucę cię.
MICHASIOWA. Właśnie.
STEFKA. A cóż? Dlatego, że jesteś moja siostra to mam cię zawsze przy sobie trzymać.
MICHASIOWA. Tak Pan Bóg przykazał. A zresztą proszę mi dać co miesięcznie to se pójdę.
STEFKA (cicho). Właśnie...

(pukanie do drzwi od kuchni).

MICHASIOWA. A tam co wlazło do kuchni? (po chwili Michasiowa Wraca — cicho). Stefka! tam jest jakaś pani i chce z tobą gadać.
MICHASIOWA. Ale! ubrana jak ktoś bardzo tego.. i chce żebyś była sama.
STEFKA (zaintrygowana). A no to poproś!

(zapina pośpiesznie szlafrok na piersiach).


SCENA SZÓSTA.
DAUMOWA — STEFKA — MICHASIOWA.
ஐ ஐ

DAUMOWA. Czy zastałam pannę Maliczewską?
STEFKA. To ja.
DAUMOWA. Czy można z panią chwile bezpiecznie porozmawiać, ale tak żeby nikt nie wszedł. STEFKA. A no — dobrze, (idzie, zakłada łańcuch ode drzwi wejściowych — do Michasiowej cicho). Idź przed bramę i jakby stary szedł, to mu powiedz niech sobie pospaceruje gdzie i nie lezie jeszcze na górę! — Proszę Pani — już jesteśmy same, (za Michasiową) ja zamknę za tobą drzwi kuchenne.

(Stefka i Michasiowa wychodzą do kuchni — potem Stefka wraca).

STEFKA. Jestem!
DAUMOWA (trochę stropiona). Pani jeszcze bardzo młoda.
STEFKA (śmieje się). Nie — to złudzenie optyczne.
DAUMOWA. I bardzo wesoła?
STEFKA. Dlaczego miałabym być smutna?
DAUMOWA. No... każden ma przyczyny do smutku. Usiądźmy! dobrze.
STEFKA. O tu, na szeslągu... to jeszcze najpewniej.
DAUMOWA (siada na szeslągu). Panią pewnie dziwi co ja tu robię. Otóż — powiem pani, że się panią bardzo interesuję.
STEFKA. A dlaczego?

(bierze jedno z krzeseł przy stole i taszczy przed Daumowę).

DAUMOWA. Widzi pani — jest nas kilka kobiet, dam właściwie, myśmy zawiązały takie Stowarzyszenie.
STEFKA (siada ostrożnie na krześle). Aha! panie zbierają składki. Ale u mnie chuda fara.
DAUMOWA. Ależ nie. My nic nie zbieramy. My się opiekujemy samotnemi kobietami, które z powodów dla nas obojętnych (jakby to powiedzieć...) wykoleiły się... no... i...
STEFKA. No... i do czego to paniom?
DAUMOWA. Tak nam każe obowiązek sumienia.
STEFKA. Jabym wolała co innego robić.
DAUMOWA. O proszę pani — to wielkie szczęście, skoro się tak w kimś obudzi godność — poczucie przyzwoitości...
STEFKA. Taktu... moralności...
DAUMOWA (strapiona). Taktu... właśnie, właśnie.
STEFKA. Ja to codzień słyszę.
DAUMOWA. Skąd? ja tu pierwszy raz.
STEFKA (grubym głosem). Aleja mam taką domową katarynkę... (cienko) przepraszam panią.
DAUMOWA. Tem lepiej, że jest u pani ktoś pojmujący godność człowieka. — Bo takie życie jakie pani pędzi, to przecież nie może zadowolnić człowieka. Ten przepych który panią otacza niewystarcza. Musi pani czuć w głębi niepokój...
STEFKA. Pewnie — bo — mam długi.
DAUMOWA. To jest nic w porównaniu z tą zbrodnią jaką pani spełnia na samej sobie.
STEFKA (zesuwa się z krzesła). Ja?

(przysiada na ziemi).
DAUMOWA. Pani stoi w tej chwili po za społeczeństwem.

STEFKA (śmieje się). Ja na to gwiżdżę.
DAUMOWA. Społeczeństwo potrzebne.
STEFKA. Do czego? do chrzanu! Czy za mnie społeczeństwo długi popłaci?
DAUMOWA. Ale otoczy panią szacunkiem.
STEFKA. E! to luks. — Jak się ma wszystko co potrza, to wtedy można se porcję szaconku fundnąć.
DAUMOWA. Właśnie. Wtedy może już być zapóżno.
STEFKA (smutno). No tosię dziura w niebie nie zrobi.
DAUMOWA. Przecież... gdyby Pani chciała... porzucić ten tryb życia i powrócić...
STEFKA (trochę gwałtownie i ponuro). I powrócić? dzie? do suteryny. Oho! nie chyci. Źle mi tu, że no... ale tam... oho!...
DAUMOWA. Ja tam byłam — miała pani wszystko, dach, życie...
STEFKA (gorzko bardzo). No — niechby pani tak przyszło żyć i mieszkać — to ciekawa jestem jakby pani długo wytrzymała.
DAUMOWA. Miała pani opiekę — tę samą kobiecinę.
STEFKA (zasłania oczy dla ukrycia łez, gdy odrywa ręce wzrok jej pada no futro Daumowej). Właśnie... to pani trafiła w samo sedno... proszę pani czy to plusz, czy sealskiny?
DAUMOWA (niedbale). Sealskiny.
STEFKA (wyciąga nieśmiało rękę i głaszcze). Ale! to musi kosztować morowe pieniądze.
DAUMOWA. Nie takie drogie. Tysiąc pięćset... (z uśmiechem) prezent męża — za syna.
STEFKA (gładząc futro). Pani ma męża?
DAUMOWA. Mam.
STEFKA, (z dźwiękiem dziecięcym). Dobrego?
DAUMOWA. Bardzo — najzacniejszy człowiek.
STEFKA. I syna?
DAUMOWA. I synka.
STEFKA. Duży?
DAUMOWA. O! to już mężczyzna.
STEFKA. A ładny?
DAUMOWA. Bardzo.
STEFKA. A jak go pani w domu nazywa?
DAUMOWA. Filo.
STEFKA. Ja też mam jednego Fila. — Fila Januszkiewicza.
DAUMOWA (śmiejąc się). To nie mój syn. No... i widzi pani. gdyby pani była umiała się poprowadzić w życiu miałaby pani tak jak ja dobrego męża. dzieci...
STEFKA. E! mój mąż by mi takiego palta nie dał.
DAUMOWA (rozpiera się w palcie). No kto wie. A zresztą czyż to palto stanowi szczęście.
STEFKA. Ale pani się takiego palta chciało?
DAUMOWA. Bardzo... ale...
STEFKA. Ale co? Ja taka sama kobieta jak pani, może nie? czy z innej gliny?
DAUMOWA. Ale nie kosztem swej godności.
STEFKA. Proszę pani — przecież pani to futro dał także mężczyzna.
DAUMOWA (zaskoczona, po chwili). Mąż.
STEFKA. No bo pani miała posag, to pani miała za co kupić sobie męża, a ja biedusia nie miałam posagu, to mnie kupili.
DAUMOWA (nie wiedząc co mówić). Z panią trudno się dogadać.
STEFKA (wstaje z ziemi). A no!...
DAUMOWA (wstaje — uprzejmie). Odchodzę! ale ja się jeszcze z panią zobaczę. Mam nadzieję, że pani rozważy moje słowa...
STEFKA (trochę serjo). Ja pani coś powiem. Trzeba było wcześniej zobaczyć się ze mną. Teraz już zapóźno.
DAUMOWA. Nigdy nie jest zapóźno.
STEFKA. Właśnie...
DAUMOWA (dobitnie). Zresztą ustawa naszego towarzystwa opiewa, że wkraczamy czynnie dopiero wtedy — gdy już dany osobnik wybitnie zeszedł z prawej drogi.
STEFKA (podciągając nosem). Musztarda po obiedzie.
DAUMOWA. Nie wdzieramy się w tajemnice. Nie zajmujemy się stroną plotkarską sprawy... Nie obchodzi nas kto — dość że... rzecz nielegalna, gorsząca.
STEFKA (naiwnie). Proszę pani, żeby tak towarzystwo długi płaciło.
DAUMOWA. Nie należy robić długów. To ubliża godności człowieka.

Daumowa odchodzi do drzwi, Stefka za nią.

STEFKA. Syty głodnemu nie wierzy — Pani się nie perfumuje?
DAUMOWA (mimowoli porwana jej humorem), Nie. Mój mąż tego nie lubi. Zakazuje mi.
STEFKA. Mnie także zakazują się perfumować. Mówią, że to kokotki się perfumują. Ale ja panią coś nauczę. Niech pani zwilża rafrechisserem brzeg sukni perfumami to za każdym krokiem będzie smuga zapachu.
DAUMOWA (śmiejąc się). To będzie kontrabanda!
STEFKA (śmieje się). Niech będzie.
DAUMOWA. Doprawdy! szkoda mi pani!.. Bardzo mi się pani podobała.
STEFKA (pokazując na nią palcem). Pani mi się także podobała.
DAUMOWA (urażona, prostuje się). Ale pani, panno Maliczewska, to jest osóbka sans gêne.
STEFKA (urażona). O! proszę pani — mnie nikt nie zaimponuje.
DAUMOWA. Czy mogę wyjść bezpiecznie — tak, żeby mnie nikt nie widział?
STEEKA. Sądzę! ale najlepiej niech pani idzie kuchnią.

(dzwonek).

DAUMOWA. A co? byłabym się złapała.
STEFKA. To jest tędy! Żegnam panią! (ironicznie). Pani daruje, że ją nie będę rewizytować — ale — nawet nie wiem jak się pani nazywa.
DAUMOWA (wyniośle). To do rzeczy nie należy, (uprzejmie). Ja jeszcze panią zobaczę, żegnam... proszę rozmyślać o tem, co mówiłam...

(dzwonek — wychodzi do kuchni — Stefka ją odprowadza, słychać głos Stefki — proszę — prosto, a na dole przez dziedziniec na lewo — całuję rączki — Stefka wraca pokazuje za Daumową język i biegnie do drzwi wchodowych — otwiera, ale nie zdejmuje łańcucha. Słychać głos Boguckiego. „Czy tu mieszka panna Maliczewska?“ — Stefka odkłada łańcuch, wchodzi Bogucki, szykowny 35 letni mężczyzna — ma w ręku kwiaty.


SCENA SIÓDMA.
BOGUCKI — STEFKA.
ஐ ஐ

BOGUCKI. Panna Maliczewska?
STEFKA (z wdziękiem). To ja!
BOGUCKI (ogląda się). Miał tu być...
STEFKA. Nasz wspólny przyjaciel. Ale poszedł trochę się przeluftować. Niech się pan rozbierze i zaczeka.
BOGUCKI. Widzę że pani uprzedzona o mej wizycie.
STEFKA. A trąbi mi o Panu jak o Archaniele.
BOGUCKI (rozbierając się z palta). Pani daruje...
STEFKA. To pan daruje że niema przedpokoju.
BOGUCKI (przedstawia się zupełnie correct) Jestem Bogucki.
STEFKA. Niech pan siada! o! nie tu!... nie tu!...
BOGUCKI. Czemu?
STEFKA. Bo to wszystko połamane. O, to się jeszcze trzyma... (Bogucki siada na szeslągu — Stefka stoi koło stołu). Ja pana skądciś znam.
BOGUCKI. Może ze sceny. Ja często bywam w teatrze.
STEFKA. W pierwszym rzędzie.
BOGUCKI. Naturalnie.
STEEKA. A! a! czekaj pan... teraz już wiem! To pan z Milowiczówną...
BOGUCKI (śmiejąc się). Może ja!
STEFKA (leci do niego i wskazuje na szesląg). Ach tak! tak! pan po nią przychodził i czekał od strony damskiej garderoby.
BOGUCKI. Dawne czasy!
STEFKA. Trzy lata temu... ja byłam wtedy jeszcze szkrab w balecie...
BOGUCKI. Nie przypominam sobie.
STEFKA. Bo nie było co...
BOGUCKI (wstaje — idzie do wieszadła — podając jej kwiaty). Pani pozwoli trochę kwiatów...
STEFKA (olśniona i ucieszona). Dziękuję... postawię na widoku aby go kłuły w oczy.

(biegnie do niży, bierze dzbanek z wodą, stawia na stole).

BOGUCKI (za nią idzie). Czemu?
STEFKA. Bo on mi nigdy kwiatka nie przyniesie.
BOGUCKI. Co pani mówi!
STEFKA. O! o! pan go nie zna!... Ale dzięki Bogu, że to pan ten przyjaciel.
BOGUCKI. Dlaczego?
STEFKA. Bo Pan jest do Boga i do ludzi. Ja się bałam, że to będzie znów jaki godny karawaniarz — jak on...
BOGUCKI. To on taki nudny?
STEFKA. Panie! to mało nudny! To jest całe szczęście, że ja mam taki anielski charakter i mogę z nim wytrzymać.
BOGUCKI. A to... niech go pani porzuci.
STEFKA. Właśnie. E! mówmy o czemś weselszem. (bierze go pod rękę). Ta Milowiczówna to pana porządnie oszukiwała.
BOGUCKI (śmiejąc się — idzie do szeslągu) Co pani mówi?

(siadają).

STEFKA (zanosząc się ze śmiechu). Jak Bozię kocham, raz pamiętam, deszcz padał... to było po operetce... Pan miał czekać od strony naszej garderoby, a ona wyszła męską stroną. A pan czekał, a deszcz lał. Myśmy patrzyły przez okna i zaśmiewały się! taka była heca!...
BOGUCKI. To nie ładnie ze strony Milowiczówny.
STEFKA. Dlaczego, jak Pana miała wyżej uszów.
BOGUCKI. A ja byłem jej wierny.
STEFKA. Właśnie... pan na to wygląda...
BOGUCKI (łasząc się do niej). Niech się pani przekona...

(zgrzyt klucza w zamku).


SCENA ÓSMA.
DAUM, STEFKA, BOGUCKI później MICHASIOWA.
ஐ ஐ
(Daum wchodzi z paczkami, staje w progu niemile dotknięty widokiem blisko siedzących dwojga — wreszcie mówi z udaną wesołością).

DAUM. A! już jesteś? przepraszam cię... musiałem wyjść.
BOGUCKI (wita się z nim). Nic nie szkodzi. Myśmy się już poznali.
STEFKA. I pokochali!...

(pokazuje język, Daum robi rozpaczliwe miny).

BOGUCKI (śmieje się). Och gdyby...

(Michasiowa wchodzi).

DAUM. Proszę się zająć kolacją... właściwie... to nie jest kolacja...
STEFKA (koto stołu z Michasiową). Ale... przyjacielska przekąska..
DAUM (do Boguckiego). Posłałem ci wczoraj jedną ekstabulację.
BOGUCKI. Dziękuję, ale to trudno przeprowadzić.
DAUM. Dlaczego?
BOGUCKI. Ja proponuję, żeby raczej urządzić fikcyjną sprzedaż — o wiele będzie łatwiejsza.
STEFKA (wpada między nich — dziecinnie). Nie — nie gadajcie o interesach — mówcie co wesołego.
DAUM. Proszę bardzo przypomnieć sobie co mówiłem. Niech pani będzie łaskawa sobie przypomni...
STEFKA. Panie dobrodzieju nie pamiętam.
DAUM (zirytowany). To szkoda. A ja prosiłem...
BOGUCKI (wstaje). O co chodzi?
STEFKA. Pan dobrodziej żądał ażebym się godnie zachowywała. A to przecież nudne. Co? I pana to znudzi bo pan to wesoły pasażer...
BOGUCKI. Ależ naturalnie...

Siadają na dawnem miejscu oboje Daum dogląda nakrywania stołu przez Michasiową.

BOGUCKI. Niech mi pani powie — dlaczego Milowiczówna miała mnie wyżej uszów? Czy co mówiła?
STEFKA. No bo pan był zazdrosny i wyprawiał sceny.
BOGUCKI. To nieprawda. Ona się tylko tak chwaliła, ja niemam takiej brzydkiej wady.
STEFKA. To dobrze. (ogląda się na Dauma). Szkaradna wada zazdrość.
DAUM (włażąc między nich). Czy ci kawior przyprawić z cytrynką?
BOGUCKI. Dobrze! (do Stefki). Ja zresztą wszystko wiedziałem.
STEFKA (zainteresowana). I o Bucholtzu?
BOGUCKI. I o Winnickim...
STEFKA. Co pan mówi! Ale o jednym to pan nie wiedział? założę się...
BOGUCKI. Ano załóżmy się...
DAUM (włazi między nich). Bryndzę ci spreparować z korniszonami?
STEFKA. Ach nie przeszkadzaj nam! No... załóżmy się!...
BOGUCKI. O co?
STEFKA. Dyskrecja.
BOGUCKI. A jak będzie niedyskretna...
STEFKA. To trudno...

(zaśmiewają się).

DAUM (zły przy stole). Pani Maliczawska — może pani będzie łaskawa powie gdzie pani podziała kieliszek?
STEFKA. A to piła!... zbił się!
DAUM. Ślicznie!... ale było dwa...
STEFKA (wskakuje na szesląg — zeskakuje i biegnie do kuchni). Zaraz!
BOGUCKI (siedząc na swojem miejscu, ogląda się za nią). Ma śliczną linję... I bardzo sznitowa.
DAjJM. Taka sobie, Może papierosa?

(podaje porte cigarres).

BOGUCKI (bierze papierosa, śmiejąc się). Cóżeś taki skrzywiony? Ładna papierośnica.
DAUM. To prezent!

Bogucki ogląda — Stefka wraca.

STEFKA. Jest jeszcze jeden.

(siada przy Boguckim).
STEFKA. No więc teraz panu powiem o kochanku Milowicz — ale o tym prawdziwym... To ładna
(bierze papierośnicę Dauma).

BOGUCKI. To Dauma.
STEFKA. Niewidziałam u niego. (kładzie na szeslągu). Ktoś z teatru.
BOGUCKI. Pch!...
STEFKA. To nie — pch!... bo my tych swoich naprawdę kochamy.
BOGUCKI. Może wstąpić do operetki?
STEFKA. Nie, do dramatu będzie Pan brał ze mną razem lekcje. Ja się uczę do dramatu. Już umiem Dezdemonę i Klarę i teraz Julję...
BOGUCKI. Co pani mówi?
STEFKA. Jak Boga kocham. Jeszcze Judytę to będę gotowa...
DAUM (od stołu). Proszę państwa na przekąskę.
STEFKA. Pan myśli, że ja jestem za młoda?

(wspina się na palce).

BOGUCKI. Ale przeciwnie. Pani jest wściekle zgrabna. I oczy ma pani pierwszej klasy.
DAUM. Proszę na przekąskę.
STEFKA. Właśnie chodzi w dramacie o oczy. W balecie nogi, w operze gardło, w dramacie ślepia.
BOGUCKI. Pani ma i wyraz, i oprawę — tylko niewiem jaki kolor.
STEFKA. Czarne... o niech pan patrzy!

(zasłania oczy ręką, Bogucki jej rękę odsuwa — ona go bije po łapie. — Daum wściekły — odchodzi od stołu, bierzę gazetę, siada opodal i zaczyna czytać.

DAUM. Jak państwo będą mieli ochotę — to może raczą.
STEFKA. A pan jakie ma oczy?
BOGUCKI. Szafirowe.
STEFKA. Co pan gada?
BOGUCKI. Proszę zobaczyć!

(Daum chrząka znacząco — oni się oglądają na niego).

STEFKA (cicho do Boguckiego). Gniewa się.
BOGUCKI. Zdaje się.
STEFKA. Chodźmy jeść. Nie trzeba go drażnić.
BOGUCKI. Chodźmy!
STEFKA (śmiejąc się). Zwłaszcza że doktór zakazał...

(bierze pod rękę Boguckiego i idą w stronę Dauma składają mu ukłon głęboki).

STEFKA. Idziemy na przyjacielską zakąskę.
DAUM. No... nareszcie!

(wstaje i idzie z nimi do stołu — siadają. Stefka w środku)
DAUM. Koniaczku!

BOGUCKI. Chętnie. Ale jeść nic nie mogę, bo to wcześnie...
STEFKA. A ja to od macochy?...
DAUM. Proszę. Ale tylko jeden.
BOGUCKI. Dlaczego?
STEFKA (do Boguckiego). Pan żonaty.
BOGUCKI. Bóg strzegł.
STEFKA. A dzieciaty?
DAUM (zgorszony). Pani Maliczewska!...
STEFKA. No co?... a więc kiedy ani to ani to — to nasze... kawalerskie!

(trącają się kieliszkami Daum lezie także).

BOGUCKI. Ty tu nie masz co robić. Ty nie jesteś kawalerem!
STEFKA. Tak! tak! tylko my dwoje.
DAUM (zaprzeczając). Przecież... cokolwiek.
BOGUCKI. Kawałeczek szynki.
STEFKA. Musztardy, przyniosę...

(wylatuje do kuchni tańcząc i śpiewając.

BOGUCKI (patrzy na nią z upodobaniem, później na Dauma). Coraz jesteś kwaśniejszy. Cóż to? jesteś zazdrosny?
DAUM (wyniośle). Ja? o metressę zazdrosny? Za kogo mnie bierzesz.
BOGUCKI. Tem lepiej. Nie będę się krępował....
DAUM. No... w każdym razie...
BOGUCKI (śmiejąc się). A co! a widzisz!...
STFEFKA (wpada mazurowym krokiem). Z czego się śmieją? Ona nie wie, ona chce się śmiać także...
BOGUCKI. Niech pani siada. Jak pani niema to zaraz ciemno w pokoju.
STEFKA (zachwycona). Joj!... pan będzie tu częściej przychodził? co?
BOGUCKI. Ależ naturalnie. Jeśli pan pozwoli! (Daum chrząka) jeśli państwo pozwolą... może się kiedy gdzie razem wybierzemy...
STEFKA (radośnie). Ach Boże! żeby trochę się rozerwać...
DAUM. O co to, to nie. Moją sytuacja nie pozwala na takie wybryki.
BOGUCKI. No — ja to rozumiem. Ale tak po ciemku wieczorem — za miasto w zamkniętym powozie.
STĘKA (zła). E!... jak na pogrzeb.
DAUM. Nawet to byłoby za ryzykowne.
STEFKA. Widzi pan jakie ja mam wesołe życie.
DAUM. To trudno. Inaczej być nie może.
STEFKA, (do Boguckiego) Niech mi pan naleje koniaku.
DAUM. Co to — to nie.
BOGUCKI. Ale dlaczego? (nalewa) za zdrowie przegranej dyskrecji!
STEFKA (rozparta na stole). Dobrze, (piją). Bardzo mi się pan podobał.
BOGUCKI. Mnie się pani także bardzo podobała.
STEFKA (do Dauma). A co? a co? i bez godności i podobałam się. Proszę Pana — a pan zna Dyrektora teatru?
BOGUCKI. Znam.
STEFKA (klęka na krześle i opiera się o stół — Daum ją reflektuje, ona mu język pokazuje). Ale na „ty“?
BOGUCKI. Nie.
STEFKA. E!...
BOGUCKI. A jak to pani potrzeba, to ja z nim bruderschaft kiedy wypiję.
STEFKA. Mój królu! zrób to — to ja ci wtedy powiem o co mi chodzi...
BOGUCKI. Dobrze — zaraz dziś go wynajdę.
STEFKA. Mój królu!

(Bogucki wstaje).

DAUM. Co to? idziesz?
BOGUCKI. Mam bardzo ważne rendezvous...
STEFKA. Z damą?
DAUM. Pani Maliczewska! (Stefka gra na nosie). Pani Maliczewska!
BOGUCKI (ubiera się). Ale niebawem przyjdę... Pani pozwoli.
STEFKA (koło drzwi podaje mu kapelusz). Mój panie! niech pan przyjdzie! prędko! prędko!...
BOGUCKI. A ty pozwolisz? —
DAUM (kwaśno). Proszę!
BOGUCKI (śmieje się). Bez entuzjazmu! ale to mniejsza (do Dauma) Zostajesz?
DAUM. Trochę.
BOGUCKI. Do widzenia!
STEFKA. Do widzenia! Pa!...

SCENA DZIEWIĄTĄ.
STEFKA — DAUM.
ஐ ஐ
Michasiowa sprząta ze stołu — Stefka przebiega około Dauma i gra na nosie.

STEFKA. Dzisz pama! zrobiłam konkietę.
DAUM. Właśnie. Jak wyszła — to on mówił, że jest zgorszony.
STEFKA. Kłamie jak pies. Bo — mówił, że ona ma linję... Ona podsłuchiwała!.... No a teraz raz dwa... muszę się uczyć Julji... dawajcie balkon! Mam zadane na jutro... no!... stół... (taszczy stół na środek sceny wskakuje na stół — rzuca broszurę Daumowi — i woła). Niech czyta Romea i sufleruje... dalej.
DAUM (skrzywiony). Nie mam okularów.

(rozwala się na szeslęgu).

STEFKA, (grzecznie i miluchno). Jakkolwiek. No!... ona prosi...
DAUM (grożąc). Nie zasłużyła... (czyta)

Coś błysnęło mi w oknie
ach! to Julji lica i t. d.

STEFKA (na stole).

Teraz ja! — Romeo — niestety
Nazwisko twoje razi Kapulety.
Bo co to jest Romeo — czyli to źrenica
Czy ręka? czy też która stopa... czy jaka część lica...

DAUM. Czy stopa.
STEFKA. No — to już powiedziałam...
DAUM. Ale ona powiedziała „czy też która stopa!“
STEFKA. Nie piłować... no teraz on.

(pokazuje nogą na niego).

DAUM. Zaraz! (czyta)

Zieloność barwa głupców
Porzuć modne stroje
O Juljo Montepa! ty kochanie moje!

STEFKA. Ale gdzie? gdzie? przeskoczył... (dzwonek) Któż tam?

DAUM. Łańcuch? łańcuch? (Michasiowa wpada nu scenę — Stefka stoi cięgle na stole). Nie odkładać łańcucha!...
MICHASIOWA. Wiem! wiem!

SCENA DZIESIĄTA.
CIŻ — SEKWESTRATOR.
ஐ ஐ

SEKWESTRATOR. Czy tu mieszka panna Maliczewska?
MICHASIOWA. Tu — a czego?
SEKWESTRATOR. W imieniu prawa — zajęcie. (Michasiowa ponuro odkłada łańcuch). Sekwestrator przyszedł...

(Stefka zwraca się do Dauma — Daum chwyta futro i kapelusz i ucieka przez kuchnię).

STEFKA (chwilę bezradna — zeskakuje ze stołu — pędzi do drzwi). Po moim trupie!
SEKWESTRATOR (wchodzi). Panna Maliczewska? Stefanja? przychodzę w sprawie Rozenbuszowej Ryfki... towary modne... kwota... pięćdziesiąt trzy korony...
STEFKA (poznaje go). Serwus Brzezina, chodź Pan!... ta pan stary znajomy!... Jak się Pan miewa?... ale tu nic mojego niema...
SEKWESTRATOR. Znowu?
STEFKA (zaśmiewa się). Stale.
SEKWESTRATOR (obchodzi dookoła dostrzega srebrne porte cigarre Dauma na szeslągu i rzuca się na nie jak drapieżca). O... a to...
STEFKA (robi ruch jakby ocalić, ale się opamiętawuje). A to! i owszem!!! Bierz pan... bierz pan!... (do Michasiowej zanosząc się ze śmiechu) porte cigarres starego! Pan Bóg go skarał!...

(okręca Michasiową, która się także śmieje — i puszcza się kankana zadarłszy suknię z dziecinnem rozpasaniem, śpiewając na całe gardło — „Pan Bóg go skarał!...“ aż kurtyna zupełnie zapadnie.
Zasłona spada.
KONIEC AKTU DRUGIEGO.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.