Pisma zapomniane i niewydane/Poezje i aforyzmy/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Sienkiewicz
Tytuł Poezje i aforyzmy
Pochodzenie Pisma zapomniane i niewydane
Wydawca Wydawnictwo Zakładu Nar. Imienia Ossolińskich
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Zakładu Narodowego Im. Ossolińskich
Miejsce wyd. Lwów, Warszawa, Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór pism
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


POEZJE I AFORYZMY

SIELANKA MŁODOŚCI.[1]

Jaś był studentem w szkole... i nad medycyną
Siadywał dnie i noce, pracując ochoczy,
A Helcia była sobie ładniutką dziewczyną:
Usta miała jak róże — a jej cudne oczy
W takie blaski i barwy mieniły się jasno,
Jak czerwie świętojańskie, co, ukryte w lesie,
Gdy wszystkie światła dzienne wieczorem zagasną,
Czekają, aż noc chwile miłości przyniesie.

W jej piersi, okrąglutkiej i bielszej od śniegu,
Serduszko jakoś dziwnie, jakoś szybko biło,
Jakby wskutek uczucia ze zwykłego biegu
Wypadło i o drugiem serduszku marzyło.

I tak było niestety!!! Nieraz, gdy usiadła,
By zagrać — i rączęta kładła na klawisze,
To jakaś tęskna łezka z oka jej wypadła
I piosnką rzewną, smutną — przerywała ciszę.

I, choć nikomu jeszcze serca nie oddała,
Nikt nie usłyszał słowa: kocham cię, mój drogi,
Jednak czas ten nadchodził — Helcia to wiedziała
I czekała nań... można powiedzieć, bez trwogi —
Owszem, z radością nawet... Jaś o tem nie wiedział,
Bo on Helenki nie znał, nawet nie przeczuwał;
On sobie nad nauką całe życie siedział
I z pracy całe szczęście i przyszłość wysnuwał.

Jaś był przystojny chłopak — miał oczy błękitne
I ciemne, bujne włosy — rumieniec na twarzy
I rysy regularne, chociaż nie wybitne,
A czoło jasne, piękne, co myśli i marzy.
Oboje byli ładni tak, jakby dla siebie
Stworzeni, jakby złączyć ich Opatrzność chciała.
Lecz, nieszczęsna Helenko! wszak Jaś nie znał ciebie
Lecz, nieszczęsna Helenko! tyś Jasia nie znała.

Helcia chciała się kochać. — Bywała w kościele
Na kazaniach, u Fary — zwykle się modliła.
Tam bywało i brzydkich i przystojnych wiele,
Lecz nie było takiego, jak Helcia marzyła.
Bywał tam jakiś blondyn, przygarbiony trocha,
Przez całą mszę on wzrokiem pożerał dziewczynę.

Widać mu było z twarzy, jak czuje i kocha,
Ale nie był przystojny i nudną miał minę.

Bywał i drugi blondyn: nosił on surduty
Modne, białe kołnierze, à la Szekspir ścięte,
Kamizelkę otwartą i błyszczące buty,
Krawat i rękawiczki szczelnie obciśnięte. —
Lecz miała jedną wadę ta strojna persona
...Była... nienazbyt mądra... A to sęk nielada,
Bo panna prędzej stręt swój ku brzydkim pokona,
Ale głupiec jej nigdy w oko nie podpada.


∗             ∗

I tak się kołysała na swej giętkiej stopie,
Jako to młodociane i wesołe chłopię,
Co, pędząc tchem swym puszek lub goniąc motyla,
Przed gałązkami wierzby swą główkę uchyla,
Aby nie zranić czoła ........
........ Szła właśnie z kościoła,
Gdyż była to niedziela. — Więc w jasnej sukience,
W kapelusiku z piórkiem, z pączkiem róży w ręce,
Szła wraz z matką na spacer, by wśród drzew i chłodu
popatrzeć na zieloność Saskiego ogrodu.

Szedł tam także i Jasio odpocząć po pracy,
Bo tak już zwykle robią studenci biedacy:
Cały tydzień nad książką ze schylonem czołem,
Ale w święta dzień cały z spojrzeniem wesołem —
Spędzają na przechadzkach, sięgając oczyma,

Czy wśród tłumu publiki Beatryczy niema,
Żeby się nią ucieszyć chociaż jedną chwilką,
Bo każdy student — kochać ma w niedzielę tylko
Sposobność — i to z rana. — Krótki czas, do kata!
Zwłaszcza, że dzisiaj młodość tak prędko ulata.

Szedł więc Jaś — a szedł szybko, śmiało i zuchwale
I zaglądał po drodze pod gęste woale,
Gapił się na pojazdy — gdy wtem na uboczu
Spostrzegł wlepionych w siebie dwoje jasnych oczu.

Sczerwienił się, jak wiśnia i zmieszał się cały,
Bo te oczy tym dziwnym wyrazem patrzały,
Co strząsa całą duszę i serce człowieka.

Więc też Jaś się sczerwienił i krzyknął: „Eureka!!!“
„Eureka!!!“ szepnęły usteczka dziewczyny.
Oczy jej powiedziały: “To tyś! mój jedyny!“
Pierś się zlekka podniosła — opadły jej ręce,
Oczy się przymrużyły... kwiatek po sukience
Zsunął się do nóg Jasia. — O, Helenko miła!
Czy wiesz, żeś serce Jasia na wieki zraniła,
Że mu twój obraz wiecznie przed oczyma staje
I że mu na prelekcjach uważać nie daje,
Że, jeśli mu egzamin niedobrze wypadnie,
To wina nie na niego, lecz na ciebie spadnie?


∗             ∗

Pokochały się dzieci. — Co tu mówić wiele?...
Odtąd Jaś się czerwienił na mszy co niedzielę,

Lecz i w Helence zmiany też zaszły niemałe:
Dawniej, było, chichocząc, spędzała dnie całe,
Dziś jako tęskno — rzewnie modrem okiem goni.
Dawniej, było, jak ptaszę — zawsze piosnką dzwoni,
Dziś smutna, zamyślona, nieraz łezkę kryje.
Ach! bo kto się z kielicha miłości napije,
Nie dla niego już śmiechy i huczne zabawy,
Ni wesołość dziecięca: — zawsze smutny, łzawy,
Obraca się bez celu w wielkiem marzeń kole,
Z piersią, rozdartą w głębi przez rozpacz i bole,
Których z duszy nie wyrwą wszystkie skarby świata,
Nie ukoi niepamieć, nie utulą lata.


∗             ∗

Jak pszczoła, gdy nad kwiatem zawiśnie na skrzydłach,
Tak, jakby w niewidzialnych uplątana sidłach,
Wisi w powietrzu jasnem nad kwiata kielichem
I ledwo ją rozpoznasz po brzęczeniu cichem:
Tak Jaś ponad Helenką zawisł myśli kołem,
Omotał ją marzeniem, nazwał ją aniołem,
Tęczą, gwiazdą, jutrzenką o różanym blasku,
Błyszczącą, jak korona na świętym obrazku;
Z jej postacią na myśli do snu się układa,
O niej myśli, gdy wstaje, o niej tylko gada.


∗             ∗

Tymczasem koło Helci zalotników wieniec
Powiększał się z dniem każdym — niejeden młodzieniec,

I młody, i przystojny — comme il faut — bogaty,
Przysyłał już do matki o jej rękę swaty; —
Helcia wszystkich odrzuca, a za Jankiem wzdycha.

Jak powój, co za dębem z tęsknoty usycha,
Tak onaby go białem oplotła ramieniem,
Złączyła się na wieki — choćby dłoni drżeniem,
Chociażby wzrokiem tylko... Ach!!! gdyby ustami!!
Nie!! Ona tak nie marzy, — jej myśli nie plami
Żadna pieszczota ziemska. Myśl jej, jak niebianka,
Tak jasna i przejrzysta, jakby oczy Janka.

Ona dotąd go kocha, chociaż ani słowa
Jeszcze nie zamienili. — On miłość swą chowa
I strzeże, jakby ogień pogańskiego boga,
Wichry życia nie zgaszą jej — ani śmierć sroga,
Z duszy jej, jak z ołtarza, wiatr nigdy nie zwieje.
Czas płynący nie stłumi — deszcz łez nie zaleje.

Koniec?!! Nie — to dopiero początek powieści,
Lecz, co się dalej stanie, niech inny obwieści.
Dziś jedno ku drugiemu równą miłość czuje,
Co ja, ich dziejopisarz, jako fakt, notuję.
Lecz, czy tak będzie... czy tak będzie wiecznie?
Ja nie wiem... a zgadywać trudno... niebezpiecznie.

„Ateneum“, r. 1901, nr. 6.







BEZ TYTUŁU[2].

..................
..................
Sam nie wiem, jak mam weną poetyczną władać,
Jak wiersze, strofy, zwrotki i rymy układać:
Czy, szanując pojęcia, w sztuce prawidłowe,
Ubrać swe myśli w szaty trzynastozgłoskowe,
Czyli też, Słowackiego zachwycony sławą,
Porzucić heksametry, a pisać oktawą,
Czy nareszcie, sekstansu szanować zalety,
Czy rondo, madrygały — tercet lub sonety.
W tem wszystkiem — wieś — spokojność, powodzenie wróży,
Lecz nie wszystko przystoi na opis podróży.
A od niej zacznę, chociaż początek już wiecie,
Bośmy oba, z Konradem[3], siedząc przy bufecie —
On z moją torbą w ręku, ja nad bułką z szynką,
Promieniste spojrzenia zmieniali z Litwinką,

Jasną, bladą, błękitną, bardzo idealną,
Jak szept gajów litewskich. Jej buzię owalną
Niewinność tak spowiła w spokój i tęsknotę.
Żem pomimo nieśmiałość spytać miał ochotę,
Gdzie jedzie, jak daleko, którą wreszcie klasą, —
Gdy wtem głos matki zabrzmiał: „Lolu“. Ja, jak Tasso
Nieboszczyk, ucieszony dźwięcznością imienia,
Nie szukając już nawet jednego spojrzenia,
Siadłem i czekam. Wkrótce słychać świst szalony,
Chwila cicho; świst znowu: zadrżały wagony
I jedziem, coraz szybciej... i wreszcie szarawe
Obłoki dymu... skryły przed nami Warszawę.
Więc rozmowa się wszczyna... Wtem z drugiej przegrody
Jakiś głosik niewieści, dźwięczący i młody,
A pełny tych akcentów, po których i w piekle
Rozpoznałby Litwina, rzekł: „Jak skuczno wściijekle
Co? Długoż to tak będzie?“ — Na to ja: „Jeżeli
Za wolno jadą... krzyknę, może będą chcieli
Popędzić“. — I wysadzam głowę poprzez okno.
Patrzę: deszcz, konduktory i wagony mokną;
Więc krzyczę: „Poganiajcie, a będzie na piwo,
Tryngield na pierwszej stacji, tylko duchem, żywo,
Bo się panienka nudzi“. — „To aż cóś się dzieje“,
Rzeknie mama. „No, Lolu, pan się z ciebie śmieje!
Takie to koroniarze hitre, co? No, proszę!
Niedarmo starzy mówią: Do Litwy po grosze,
Do Korony po rozum“. Więc ja, zawstydzony
Własną hitrością, pytam dalej, z której strony

Litwy wyprowadzają swe gniazdo rodzinne —
Naturalnie, wielmożne i imieniem słynne,
Alem wkrótce zapłonął wstydem i sromotą
Bo ojczyzną mej nimfy jest... jest pińskie błoto.
..................
..................

„Rok Polski“, r. 1916, nr. 4.





ODY HORACJUSZA.
I, 5.

Quis multa gracilis te, puer...

Jakiż to chłopiec, wonnościami zlany,
Wpośród zieleni, u stóp ciemnej groty,
Bawi się z tobą senny — rozkochany?
Ty mu swe złote rozpuszczasz uploty
Na skromną odzież...
Heu! Nieszczęśliwy!
Ileż on razy łzami się zaleje
Na zdradę twoją wówczas, gdy burzliwy
Auster się w ciemnych głębiach rozszaleje!
................
Kto dziś, konając z szczęścia na twem łożu,
Zawsze cię wierną ujrzeć się spodziewa,
Nie wie, co cisza na burzliwem morzu,
Kiedy śpią żagle i wiatr nie powiewa.
Jam już spokojny! Mnie ślubna tablica
I odzież, zmokła w burzach życia, broni,
Nie oczarują mnie twe cudne lica,
Pierś twa nie znęci i uśmiech nie zgoni.
„Nowiny“, r. 1878, nr. 20.





I, 5.
DO PYRRY.

Quis multa gracilis te, puer in rosa etc.

Cóż to za chłopiec, różą woniejący,
Pieści się z tobą w chłodnym cieniu groty
I tchnienie traci w pieszczocie gorącej,
A ty swe złote rozpuszczasz uploty

Na białe giezło? Hej-że — nieszczęśliwy!
Ileż on razy łzami się zaleje
Na zdradę twoją, gdy nagle burzliwy
Wicher się w ciemnych głębiach rozszaleje...

Kto dziś, w twe cudne z wiarą patrząc oczy,
Zawsze cię wierną ujrzeć się spodziewa,
Nie wie, co cisza na morskiej roztoczy,
Kiedy śpią żagle i wiatr nie powiewa.

Ja wiem!... jam dawno w zmokłe szaty moje
Przybrał ofiarnej świątyni podwoje —
I dziś dlatego innym klęski wróżę,
Żem zaznał ciszy i przecierpiał burze.
„Świat“, r. 1908, nr. 11.





I, 11
AD LEUCONOEN.

Tu ne quaesieris, scire nefas...

Nie pytaj próżno, bo nikt się nie dowie,
Jaki nam koniec zgotują bogowie —
I babilońskich nie badaj wróżbiarzy.
Lepiej tak przyjąć wszystko, jak się zdarzy...
A czy z rozkazu Jowisza ta zima,
Co teraz wichrem wełny morskie wzdyma,
Będzie ostatnia, — czy też nam przysporzy
Lat jeszcze kilka tajny wyrok boży,
Nie troszcz się o to — i... klaruj swe wina.
Mknie rok za rokiem, jak jedna godzina;
Więc łap dzień każdy, a nie wierz ni trochę
W złudnej przyszłości obietnice płoche.[4]





I, 22.
DO ARISTIUSA FUSKUSA.

Dulce ridentem Lalagen amabo,
Dulce loquentem.

Fusku, człek z czystem sumieniem, jak dziecię,
Może bez broni wędrować po świecie;
Nigdy mu bowiem w drodze się nie przyda
Ni ostra włócznia dzikiego Numida,
Ani zatrutych strzał pełne kołczany.

Fusku, poczciwy człek, lub zakochany,
Choćby przez Syrtów wędrował odmiały,
Czy przez Kolchidy grzbiet, śniegami biały,
Czy nad Hydaspem, gdzie w skwarnym upale
Leniwe płyną ociężałe fale,
Wszędy bezpieczny. — Wieść niepróżno niesie,
Że gdy raz błąkam się w sabińskim lesie
I, rozśpiewany na cześć mej dziewczyny,
Brnę coraz dalej w nieznane gęstwiny,
Nagle wychyla się wilk z matecznika
I na mój widok, jak zmyty, pomyka.

Więc chociaż straszny był, jak te potwory,
Których siedliskiem są apulskie bory,
Lub jako bestja jaka w kraju Juby,
Jednak — bezbronny - uniknąłem zguby.

Rzuć mnie w step śnieżny, gdzie z drzew nie dolata
Cieplejsze tchnienie wiosny, ani lata
I gdzie mgła wieczna wisi nad równiną, —
Rzuć mnie w pustynię, gdzie od żaru giną
Ludzie wśród spiekłych skalistych bezdroży, —
Gdziekolwiek każe mi iść wyrok boży,
Czy nieba będą sroższe, czy łaskawsze,
Ja mą szczebiotkę[5] będę kochał zawsze,
Moją szczebiotkę o różanej twarzy,
Co słodko śmieje się i słodko gwarzy.
„Tygodnik Ilustrowany“, r. 1914, nr. 15.





I, 23.
DO CHLOE.

Vitas hinuleo me similis, Chloe etc.

Jako sarenka, pomykasz przede mną,
Co w dzikich górach szuka nadaremno
Zgubionej matki — i trwoży się w duszy,
Gdy wiatr zaszemrze, lub kiedy poruszy
Jaszczurka wrzosów różowych gęstwiną...

Dyć ja rozedrzeć cię nie chcę, dziewczyno,
Jak luty tygrys, albo lew z Getuli.
Przeczże się dzierżysz wciąż sukni matuli,
Gdy ci czas nadszedł, w którym, choć się drożą,
Dziewczęta muszą poczuć wolę bożą?
„Świat“, r. 1908, nr. 11.





III, 26.
DO WENUS.

Vixi duellis nuper idoneus etc.

Byłem ci niegdyś, jak ulał, dla dziewek,
W zapasach z niemi nie bez chwały szczerej;
Dziś mój wojenny dawny przyodziewek
I lutnię wieszam w świątyni Wenery

Hej! hej! tam złóżcie ów wszelaki statek:
Pochodnie, łuk mój i drążki, któremi
Drzwi podważałem panieńskich komnatek,
By lube żądze ukoić za niemi.

...Dziś piękna Chloe w oczy mi się śmieje,
A więc cię błagam, boska Cypru pani,
Zanim doreszty łeb mi posiwieje,
Oćwicz batożkiem tęgo skórę na niej.
„Świat“, r. 1908, nr. 11.





Epodon, 2.

POCHWAŁY ŻYCIA WIEJSKIEGO.
(Vitae rusticae laudes.)

TRANSKRYPCJA Z HORACJUSZA.

Beatus ille, qui procul negotiis i t. d.

„Szczęśliwa dola spokojnego człeka,
Któren, od wszelkich kłopotów zdaleka,
Wieśniaczą sochą ojcowski łan orze
I krając skiby pod ozime zboże,
Nie wie, co lichwa i co... hipoteka.
Trąba go grzmiąca nie budzi na wojnę,
Nie straszy burzą morze niespokojne,
Ni też nie wzdycha w przedsionkach bogaczy,
Aż się pan zbudzi i przyjąć go raczy,
Zaliż nie milej jemu wczesną wiosną
Patrzeć w ogrodzie, jak jarzyny rosną,
I jako wino wspina się na tyki,
Lub słuchać miłej wieczornej muzyki,

Gdy, pobrzękując, trzoda do dom wraca,
Słońce zachodzi i kończy się praca?
Szczęśliwy wieśniak! To raz bursztynowe
Miody podbiera, — to w wańtuchy nowe
Pakuje wełnę po owieczek strzyży,
To, gdy owocna jesień się przybliży,
Czerwone jabłka i soczyste grusze
Pieszczą mu oko i radują duszę.
Na południowych przymurkach, wśród sadu,
Znajdzie też źrzałe kiście winogradu:
Tak wszelki owoc, który ziemia rodzi,
Zysk mu przyniesie i pracę nagrodzi.
A jeśli w cieniu lip, albo topoli,
Zechce odpocząć, wówczas wszelkich boli
Snadnie zapomni i zwolna zatonie
W takim spokoju, jak na matki łonie.
U stóp mu płyną chłodne wody rzeki,
Szemrzą ruczaje wśród słonecznej spieki
I świegot ptasi, mącąc wiejską ciszę,
Senną piosenką do snu go kołysze.
A kiedy zima zwykłym rzeczy biegiem
Z chmurnego nieba świat zasypie śniegiem,
On chwyta oszczep i z pieskami żwawo
Hajże na dzika do kniei z obławą!
Albo też drozdom zdradne sieci stawia,
Rad, gdy zajączka ujmie lub żórawia,
Któren, odstawszy niebacznie od stada,
Na łup się skusi i w sidło zapada.
Przy tych zabawach na miedzach swej wioski
Nawet miłosnej zapomni człek troski.

A cóż dopiero, kiedy zacna żona,
Co strzeże domu i dziateczek grona,
Czeka w świetlicy, wierna, jak Sabinka,
Gdy strudzon wraca — i drew do kominka
Coraz dorzuci, — a gdy mąż się zjawi,
Sutą wieczerzę wnet przed nim zastawi:
Z świeżego doju mleka dzbaniec duży,
Albo nalane do glinianych kruży
Złociste wino, a przy niem na stole
Dymiące miski. — ...Jać sto razy wolę
Proste potrawy i cienkusz mój stary,
Niż wasze wszystkie ostrygi, homary
I morskie ryby i zamorskie wina.
Lepiej smakuje mi też baranina,
Lub comber koźli, niż pawie języki,
Albo pantarki z upalnej Afryki,
Jońskie jarząbki i bażancie udka...
Lepiej oliwki z własnego ogródka,
Niżeli wschodnie wasze muszkatele.
Skromne biesiady! lecz oczy weselę
Przy nich, gdy ujrzę przez okno, jak trzody
Wracają na noc do swojej zagrody
Lub — gdy już dzienne skończone mozoły —
Idą leniwym krokiem do dom woły,
Ciągnąc za sobą pługi przewrócone.
Wówczas zwołuję czeladkę i żonę;
Wokół ogniska zbiera się gromada
I o jutrzejszym dniu idzie narada“...

Tak mówił lichwiarz.[6] Więc myśleli głupi,
Że sobie jaki Oblęgorek kupi.
Lecz on, zebrawszy gotowy kapitał,
Skrzętnie o dobre lokaty wypytał
I, biorąc procent, jak zwykł, od sta dwieście,
Rzekł: „Niema głupich!“ — i pozostał w mieście.
„Kurjer Warszawski“, r. 1909, nr. 182.





WILK I KOZIEŁ.
BAJKA.

Raz basior, napotkawszy capa, rzekł doń: „Bracie,
Pragnąłbym z duszy serca uczynić coś dla cię.
Chcę cię cywilizować, zwilczyć jednem słowem.
Sierść masz lichą, wytartą, a tak — futrem płowem
I puszystem porośniesz, będzieć ciepło w zimie,
Wraz i siły nabierzesz... Już ci się nie imie
Lada Kurta do łydek, bo wilczy ród znany!
Dla nas przecie stworzone owce i barany.
Mamy prawo zjeść wszystko, co jest do zjedzenia:
To święte prawo wilcze! A gdy do plemienia
Naszego będziesz liczon, świat będzie twój cały“.
Na to odrzecze kozieł: „Zaszczyt to niemały,
Lecz nie widzę sposobu. Kozłem mnie stworzono,
Kozłem był dziad mój, ojciec; koziem mlekiem łono
Matki mnie wykarmiło. Jakaż na to rada?“
„Poradzim, — wilk odrzecze, — więc naprzód wypada,
Bym cię zasymilował, to znaczy zadławił,
Następnie schrustał, połknął, a w dodatku strawił.

Wtedy przejdziesz w krew moją, zmienisz się w me kości
I w mych dzieciach do późnej przejdziesz potomności“.
Cap tylko brodą trząsnął: „Uważ, panie drogi,
Że Pan Bóg dał mi na łbie bardzo twarde rogi,
Więc, nim mnie zwilczyć zdołasz, to przed tą odmianą
Jeszcze ci moje rogi djablo w gardle staną“.
„Łowiec“, r. 1886, nr. 12.





KWIATY I KRZEMIENIE.
BAJKA[7].

Szlachta rośnie, jak kwiaty, w górę, z bożej woli;
Chłopi — są to krzemienie, przyrosłe do roli.


Raz brandenburska świnia, wpadłszy w polską grzędę,
Rzekła: „Biorę tę ziemię i na niej osiędę.
Tu królestwo me będzie, które ryjem zorzę
I nowe państwo świńskie w tych stronach założę“.
To rzekłszy, jęła prychać na wyścigi z dziatwą,
Poszło jej łatwo.
Więc tak, jako przystało na waleczną świnię.
Wyrywa kraśne róże, smukłe georginje,
Toż jaskry, co, jak tęcza, migocą się wiosną,
I stokrocie, co rude w polskich sadach rosną.
Pryska wciąż, a tu lecą na obydwie strony
Złote i purpurowe kwieciste korony.
Wreszcie ich zbrakło. Świnia wznosi ryj do góry
I kwik triumfu puszcza ponad same chmury,

Poczem kładzie się spocząć. Wtem ją w brzuch coś tłoczy;
Locha zrywa się, wściekła, pyskiem pianę toczy:
„To krzemienie, — zawoła, — wyrzućmy je z roli!“
Więc znów ryć poczną. Nagle: „Mamo, ryj mnie boli“,
Zakrzyknie jedno z prosiąt. — „I mnie krew już bucha“,
Woła drugie. Lecz locha w zapale nie słucha,
Łeb zasadza w zagony, aż po samo ciemię
I tak rwie, tak rozdziera nieszczęśliwą ziemię,
Aż jej ryj pękł na dwoje. Wówczas z wstydem wraca
I tak rzecze do prosiąt: „Kinder! próżna praca:
Pyszne kwiecie tej ziemi łatwo wprawdzie ginie,
Ale krzemienie zmogą nawet pruską świnię“.





METAMORPHOSIS[8].
BAJKA.

Raz zapytał koń pewien krewnego mierzyna:
„Powiedz mi, miły bracie, co jest za przyczyna,
Że tak stronisz ode mnie. Wszak nad jednem błoniem
Ubiegła nasza młodość; jesteś, jak ja, koniem!
Żyliśmy zawsze zgodnie do dzisiejszej chwili
I wspólnieśmy od wilczej paszczy się bronili,
A dziś co?“ — „Dziś“, — rzekł mierzyn — „ja jestem tutejszy,
Daleki dla cię, obcy, — a że tam to zmniejszy
Dawną miłość, — tem lepiej. Innemi zaś słowy,
Ja jestem nie koń żaden, — lecz osieł krajowy.
Dla moich interesów inną biorę postać
I, choć z końską kulturą, — osłem pragnę zostać“.


Antologja Bajki polskiej“ Juljana Ejsmonda,
Warszawa, 1915.




BRODY DLA KÓZ[9].
(Z bajek Phaedrusa.)

Barbam capellae cum impetrassent ab Iove, hirci
maerentes indignari coeperunt etc...

Gdy kozy od Jowisza uzyskały brody,
Oburzyły się capy. „To — rzekną — urody
Męskiej przecie oznaka! Kozice brodate
Zechcą się równać z nami!“ A zaś Jowisz na te
Skargi wzruszył ramiony i tak prawi: — „O, źle
Jeden z drugim w tej sprawie rozumujesz, koźle...
Oszukały się kozy, gdyż głupio prosiły;
Więc mają wasze brody — lecz bez waszej siły“.


Morał stąd płynie jasny, jak słońca promienie,
Że można znieść spokojnie... równouprawnienie.[10]


1907.
Antologja Bajki polskiej“ Juljana Ejsmonda,
Warszawa, 1915.




WIERSZ MAKARONICZNY.

Exegi monimentum aere perennius. Hor.

Rzecze sława mistrzowi: „O artifex, sine,
Że ci oto wawrzynem opaszę łysinę“.
A mistrz jej na to słowy takiemi odpowie:
„Idź do djabła z wieńcami, wróć mi włos na głowie“.

„Dla młodzieży“. Książka zbiorowa.
Warszawa 1911.





PIEŚŃ LITEWSKICH BORÓW[11].

Wyszedł raz srogi ukaz do litewskich borów,
Aby nie śmiały szumieć, ni modlić się, ani
Mruczeć inaczej swoich wieczornych nieszporów,
Jak na suzdalską nutę: „Boże cara chrani“.

Trwoga padła na puszczę. Stoją ciche drzewa,
Jak wynurzon z wód łona bór zakamieniały,
Ani zwierz się nie ozwie, ni ptak nie zaśpiewa,
Dzięcioł boi się nawet pukać w pień spróchniały.

Diejatiele zaś krzyczą, potrząsając knuty:
„Bór się boi, więc zagra wedle carskiej nuty“.

Wtem wstaje wiatr — i leci od zachodniej strony,
Już padł na gonnych sosen wyniosłe korony,
Mruknęły dęby, trzęsie liściami brzezina:
Słuchajmy! pieśń się jakaś wśród puszczy poczyna
I brzmi coraz potężniej między konarami:
„Święty Boże a mocny, zmiłuj się nad nami“!

„Kurjer Warszawski“, r. 1916, nr. 321.





BEZ ADRESU.

Niedość brudnej peleryny,
Z starych mistrzów nanic drwiny;
Nie pomoże „psiakrew“ w mowie,
Łupież w rozczochranej głowie;
Niedość do filistrów wstrętu,
Fajki w zębach, we łbie mętu:
Trzeba jeszcze i talentu,
Pracy — i choć źdźbła talentu!

„Dla młodzieży“.
Książka zbiorowa, Warszawa, 1911.





W ALBUMIE PANI Z. OSBERGEROWEJ[12].

Nie jest to przesada żadna, ani też ułuda,
Bo w Zakopanem każdy miał na to dowody,
Że gdy się czasem Polka Panu Bogu uda,
To już, mówiąc poprostu, klękajcie narody!

Dziś — myślę o tej prawdzie w ojczyźnie gondoli,
Kędy toń modro-jasną kołyszą zefiry
I myśląc, — ot sam nie wiem, czemu — mimowoli
Idę zawsze pod cichy most dei Sospiri.

Wenecja, we wrześniu, r. 1897.
„Kurjer Warszawski“, r. 1897, nr. 318.





W ODPOWIEDZI
(na list, opowiadający o śnie i wróżbie cyganki).[13]

Wróżyć ci więcej, piękna panienko, nie mogę,
Lecz zamiast wróżby przyjmij maleńką przestrogę:
Niech się na jedną prawdę twój umysł otworzy:
— Nie zwiedziesz bajką człeka, co sam bajki tworzy.

Maj, 1913.





MORAŁY[14]....

Bacz zawsze, panienko, na to,
Że, jeśli chcesz być bogatą,
A kochasz się w toalecie,
W brylantach, perłach, w bisiorze,
Jeżeli chcesz być w wyborze
Rozumna, trzeźwa, ostrożna, —
Wiedz, że jedynie poecie
Ze wszystkich ludzi na świecie
Oddać swą rękę można.

On ci, wybrana dziewczyno,
Te wypłakane łzy własne,
Co nocą z oczu mu płyną,
Zamieni w perły jasne;
On cię przybierze wspaniale
W krasne krwi własnej korale,
Z szafirów obedrze morze,
Z szkarłatów i złota zorze,

Z barw tęczę, a z rosy kwiaty —
I z tej świetlistej tkaniny
Uczyni dla swej jedynej
Godne Madonny szaty  .....
.............

Na świecie wszystko się zmienia,
Wieczne są tylko złudzenia.
...............

Więc, jeśli chcesz być w wyborze
Rozumna, trzeźwa, ostrożna,
Wiedz, że jedynie poecie
Ze wszystkich ludzi na świecie
Oddać swą rękę można.





W ALBUMIE PANI A. CZARNOWSKIEJ[15].

Człowiek jest jako pielgrzym. Ledwie ujrzy kogo,
Już na odmienne szlaki i odmienną drogą
Niesie go w nieskończoną dal fala życiowa,
I wiatr nim tak, jak liściem, na obcy brzeg żenie,
Że między pierwszem: ave, — ostatniem: „bądź zdrowa“
Czas ledwie jest na wspomnienie.

Kto Ciebie, jasny duchu, ujrzał na swej drodze,
Odchodzi z światłem w oczach, jako ja odchodzę
I na wieki Twą postać w pamięci zatrzyma.
Lecz Ty? czy zapamiętasz choć imię pielgrzyma?
Za dary dla pątników błogosławią święci,
Więc niech Cię, o aniele, nie błagam napróżno:
Wrzuć oto w mą ubogą kobiałkę podróżną
Chociaż trochę przyjaźni — i trochę pamięci.





W ALBUMIE[16]....

Pan Bóg jest wszechmogący: może robić cuda,
Jednak Mu nawet Polka niezawsze się uda.
Tem bardziej imię Jego godne wiecznej chwały,
Że Mu się z nich niektóre tak świetnie udały.

Marzec, 1914.





W ALBUMIE PANNY SOŁTANÓWNY
(siostrzenicy Józefa Weyssenhofa).[17]

Przyszłość na klucz zamknięta jest dla oczu człeka...
Lecz młodość zawsze do niej i tęskni — i czeka...
A czego głównie czeka, to niech Wuj wyłuszczy
W „Puszczy“.

1914.





AFORYZMY.

1.

Lud nie jest bezkształtną bryłą, ale pięknym, choć martwym posągiem. Bądźmy Pigmaljonami, a posąg ożyje!

2.

Miłość jest mgłą, która wytwarza się w głowie. Jeśli owa mgła opada nadół — na serce — następuje pogoda życia; — jeśli pozostaje w głowie — pada deszcz łez.[18]

3.
Ponieważ Fortuna kołem się toczy, jest zatem cyklistką — niechże więc, jako cyklistka, sprzyja naszemu Towarzystwu.[19]

4.

Nie wolno dopasowywać kobiety do jakichś zgóry powziętych pojęć o miłości, bo te pojęcia, jak dzieci, dopiero z kobiety mogą się rodzić.

5.

Śmierć jest bezsilną wobec kochania, które idzie za grób: może drogą duszę zabrać, ale nie może zabronić nam jej kochać i nie może jej skazić; owszem przebóstwia ją i czyni nietylko kochaną, ale i świętą.

6.

Nieszczęście ma to do siebie, że stoi, a człowiek, czy chce, czy nie chce, musi iść w przyszłość, więc odchodzi od niego coraz dalej. Wlecze się wprawdzie za człowiekiem nić bólu i pamięci, ale coraz cieńsza, bo siła rzeczy jest taka, że żyje się jutrem.

7.

Głupoty ludzkiej nie można brać w rachubę, albowiem jest nieskończoną.[20]

8.

Tyś sama kwiat.

9.
Tylko bardzo małe świeczki gasną od westchnień.

10.

Czytaj — i wznieś swych oczu jedwabne zasłony:
On jest także w tej sali — ten twój przeznaczony.

11.

Co to za piękna dola kobieca, być sercem wielkiego dzwonu!

12.

Zaszczytniej jest dla kobiety mieć u ustóp swych lwa, niż mopsa.[21]

13.

Życie prywatne ludzi oparte jest na prawie Chrystusa. Życie dziejowe ludów pozostało jeszcze pogańskie. A oto dowody. Gdy na ulicy zemdleje i upadnie pojedynczy człowiek, ludzie pośpieszają mu na wyścigi z pomocą: gdy w ciągu dziejów omdleje naród, ludzie śpieszą, jeden przez drugiego, by go dobić. Chrystusa niema jeszcze w historji; gdy do niej zstąpi, pocznie się nowa epoka chrześcijaństwa i ludzkości.[22]

14.
Kobieta jest, jak Wenezuela: nie oddaje tego, co wzięła i nie lęka się blokady.

15.

Kobiety umieją być nietylko nadpannami i nadżonami, ale i nad... mężami.

16.

Higjena i miłość nigdy nie będą w zgodzie, albowiem pierwsza poleca owoce dojrzałe, a druga ich nie znosi.[23]

17.

Ruja pojawia się tylko w pewnych porach roku i nie wypełnia całkowitego życia, nawet zwierzęcego, tem bardziej więc nie może wypełniać ludzkiego. Z tego względu kierunek, oparty wyłącznie na porubstwie, jest nietylko szkodliwy etycznie, ale, jako niezgodny z prawdą i naturą rzeczy, wydaje mi się w znaczeniu estetycznem naciąganym, nieszczerym, zatem bezwartościowym.[24]

18.
Romantyzm był tem w naszej literaturze, czem legjony w historji: dał świadectwo narodowemu życiu, rozniecił wielki płomień miłości Ojczyzny i duszę polską uczynił niezłomną.[25]

19.

„Jam jest świecą“, rzekł rozum. Miłość na to: „Bracie!
Jam słońcem — więc, gdy zajdę, dopiero czas na cię“.

20.

Muzyka balowa sprawia, że matki słyszą gorzej, niż zwykle, — a córki lepiej.

21.

Bal to częstokroć drzwi, otwarte w nieznaną przyszłość.

22.

Miłość należy do kosmetyków, albowiem nieszczęśliwa wybiela, szczęśliwa różuje.

23.

Z komedij balowych. Dialog.
Kokietka (bardzo otoczona — do młodego muzyka): Nie przemówił pan dziś do mnie ani słowa.
Muzyk: Bo jestem solistą i nie grywam w orkiestrze.

24.

Miłość nie jest ślepa: ona zmienia tylko oczy w pryzmaty i pokazuje świat w barwach tęczowych.

25.
Taniec jest nadwornym dostawcą królowej Miłości.

26.

Szczęście jest to taka roślina, którą warunki zewnętrzne mogą rozwinąć, lub zniszczyć, ale trzeba ją zasiać i wyhodować we własnem sercu, gdyż inaczej nie ma z czego wyrastać.

27.

Optymizm jest często głupi, jak głupie bywa dziecko; ma on jednak tę samą wyższość nad pesymizmem, jaką ma dziecko nad starcem. Przed starcem jest tylko grób: z dziecka wyrasta młodzieniec, a potem mąż dojrzały. Może wprawdzie wyrosnąć zarówno głupiec, jak mędrzec — ale to już rzecz wychowania.

28.

Są kobiety, które własne nieszczęścia, własne zawody i bóle pielęgnują, jak drogie i ulubione kwiaty. Z ukrytem zadowoleniem podlewają je łzami, rade są, gdy rosną, a gniewno im i żal, gdy więdną.

29.

Kobieta zła niewarta najgorszego mężczyzny, ale najlepszy mężczyzna niewart jest kobiety dobrej.

30.
Gdyby kobiety kochano za ich przymioty umysłowe, nie zdarzyłby się od czasów Adama ani jeden wypadek miłości.

31.

— Czy nie miałem słuszności krzyżować Polaków? — zapytał w piekle Bismark Piłata.
A Piłat na to:
— Ach! umyłbym znów ręce, ale, na nieszczęście, tu niema wody.

32.

Nowe odkrycia są źródłem nowych porównań...
— Czy chcesz pani być szczęśliwą? Jest na to sposób. Uczyń swe serce podobnem do radjum. Jak ten metal, tak niech i ono ogrzewa i rozświeca wszystko, co się do niego zbliży. A wówczas zapewni szczęście sobie i innym.

33.

Socjalizm, który dotychczas ma bujną, rozczochraną czuprynę, musi jednakże zczasem stać się łysym. Wtedy będzie mu urągała szczególniej młodzież.

34.

Wszelakie przemiany społeczne, jeśli mają być doniosłe i wielkie, muszą się poczynać od reformy dusz ludzkich, — inaczej będą tylko mechanicznem przemieszczaniem wartości lub przywilejów.

35.
Nawet cztery działania arytmetyczne są rzeczą gustu: jeżeli chodzi np. o kapitał, bogaci wolą dodawanie i mnożenie, ubodzy — odejmowanie i dzielenie.

36.

W naturze rozkład zaczyna się zawsze po śmierci; biurokracja jednakże nie podlega temu prawu, pierwej bowiem zaczyna gnić, a dopiero potem umiera.

37.

Głupi to młot, który myśli, że gwoździe dlatego tylko istnieją na świecie, żeby miał kogo bić po głowie.

38.

Tylko tacy ludzie, którzy w głębi duszy są jeszcze nomadami, mogą nie rozumieć, że ziemia dla chłopa jest nietylko wartością, ale i miłością.

39.

Kto głośno mówi: „Nie przestanę karać śmiercią, póki zdarzają się zabójstwa“, — ten cicho myśli: „Nie przestanę kraść, póki zdarzają się złodziejstwa“.[26]








  1. Jest to najwcześniejszy znany nam utwór Sienkiewicza, napisany w roku 1867. Konrad Dobrski, kolega uniwersytecki Sienkiewicza, mając już wówczas głębokie przeświadczenie o jego niezwykłym talencie, posłał ten utwór do redakcji „Tygodnika Ilustrowanego“. Redakcja (w nr. 425) dała — kilku naraz autorom — następującą odpowiedź: „Nadesłane utwory drukowane nie będą. W szczegółową ich ocenę wdawać się nie możemy; chociaż niektóre z nich nie są pozbawione pewnych zalet, ale brak miejsca i czasu zmusza nas do sądu sumarycznego“. (Przyp. wyd.)
  2. Jest to fragment niedokończonego poematu żartobliwego, napisany w r. 1869 w Bielicach pod Warszawą. (Przyp. wyd.)
  3. Konrad Dobrski, kolega uniwersytecki Sienkiewicza, słynny później lekarz warszawski. (Przyp. wyd.)
  4. Z papierów rodzinnych. (Przyp. wyd.)
  5. Lalage — szczebiotka od lalageo — szczebiocę.
  6. Alfius, znany lichwiarz za czasów Horacjusza.
  7. Z papierów rodzinnych. (Przyp. wyd.)
  8. Z papierów rodzinnych. (Przyp. wyd.)
  9. Z papierów rodzinnych. (Przyp. wyd.)
  10. Przypisek tłumacza.
  11. „Pieśń“ tę wpisał Sienkiewicz do albumu autografów, ofiarowanego przez pisarzy polskich Adamowi Pługowi w dniu jego jubileuszu (r. 1898). W papierach rodzinnych znajduje się odpis tego utworu, dokonany ręką córki Sienkiewicza. W odpisie tym tytuł brzmi: „Upór litewski“; w wierszu 4 zam. „suzdalską“ — „narodną“; w wierszu 5 zam. „ciche“ — „stare“; w wierszu 9 zam. „diejatiele zaś“ — „a strażniki wciąż“; w wierszu 10 zam. „carskiej“ — „naszej“; w wierszu 11 zam. „zachodniej“ — „warszawskiej“; w wierszu 13 zam. „mruknęły“ — „zadrgały“, zam. „trzęsie liściami“ — „szumi listkami“; w wierszu 14 zam. „słuchajmy“ — „słuchajcie“, zam. „wśród puszczy zaczyna“ — „po puszczy zaczyna“. (Przyp. wyd.)
  12. Z papierów rodzinnych. (Przyp. wyd.)
  13. Z papierów rodzinnych. (Przyp. wyd.)
  14. Z odpisu, otrzymanego za łaskawem pośrednictwem profesorowej Marji Morawskiej.
  15. Z papierów rodzinnych. (Przyp. wyd.)
  16. Z papierów rodzinnych. (Przyp. wyd.)
  17. Z papierów rodzinnych. (Przyp. wyd.)
  18. Aforyzmy 1-2 „Kurjer Warszawski“, r. 1916, nr. 321. Obydwa pochodzą z epoki, kiedy Sienkiewicz pisywał jeszcze pod pseudonimem Litwosa. (Przyp. wyd.)
  19. „Kolarz, Wioślarz i Łyżwiarz“, r. 1900, nr. 94. Aforyzm ten wpisał Sienkiewicz 28 stycznia r. 1898 do Księgi pamiątkowej Warszawskiego Towarzystwa Cyklistów, którego był członkiem honorowym. (Przyp. wyd.)
  20. Aforyzmy 4—7 „Kurjer Warszawski“, r. 1900, nr. 333. (Przyp. wyd.)
  21. Aforyzmy 8—12 „Bal Literacki. Jednodniówka“, Warszawa, 1902.
  22. „Jednodniówka Koła Panien“, Lwów, 1902.
  23. Aforyzmy 14—16 „Bal Literacki. Jednodniówka“, Warszawa 1903. (Przyp. wyd.)
  24. „Kurjer Teatralny“, r. 1913. Jest to odpowiedź na ankietę Kurjera Teatralnego w sprawie repertuaru „pesymistyczno-zmysłowego“. (Przyp. wyd.)
  25. „Świat“, r. 1912, nr. 37. Jest to odpowiedź na ankietę Świata w sprawie roli życiowej romantyzmu w Polsce. (Przyp. wyd.)
  26. Aforyzmy 19—39 wydaje się tutaj z papierów rodzinnych, mianowicie z odpisów, dokonanych z autografów przez córkę Sienkiewicza; z jakiego czasu pochodzą i czy były drukowane, nie udało się narazie stwierdzić. (Przyp. wyd.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Sienkiewicz.