Podróż więźnia etapami do Syberyi/Cześć czwarta/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Agaton Giller
Tytuł Podróż więźnia etapami do Syberyi
Wydawca Księgarnia wysyłkowa Stanisław H. Knaster
Data wyd. 1912
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Poznań – Charlottenburg
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I.

Mówiłem poprzednio, że doczekałem się w Niższym Nowogrodzie partyi aresztantów złożonej przeszło z 250 ludzi i że razem z niemi podróż do Syberyi odbywać muszę. W kilku numerach etapowego więzienia nie podobna było tylu ludzi wygodnie pomieścić, lecz ponieważ nie było innego domu, do któregoby mogli przenieść część aresztantów, wszystkich więc wepchnęli do trzech izb, z których jedną zajęły kobiety. Najmniejszy kącik pod tapczanami, na podłodze, każda deseczka zawaloną została tłumoczkami, pościelą i ludźmi — nie podobna jest ruszyć się bez nadepnięcia i krzywdy sąsiada; ci którzy szli do drzwi pokarm kupować, wywoływali liczne wyzwiska na siebie i powszechne krzyki, bo jednemu nogę nadepnięto, innego w plecy kolanem szturchnięto, innemu znowuż wodę lub zupę z miski na głowę wylano; ztąd kłótnie, szturchania i bijatyki podnosiły wrzawę rozmowy 1 nieporządek.
Zmęczony ciągłem siedzeniem, położyłem się na chwilkę na mojem miejscu, myśląc o odpoczynku, aż oto ledwo nogi wyciągnąłem, zrywam się przestraszony grubem wyzwiskiem aresztanta, krzyczał bowiem: «patrzcie go, jaki pan, ludzie nie mają gdzie siedzieć, a on nogi wyciągnął, jakby był w gabinecie»; słuszna uwaga, pomyślałem, nie jestem w gabinecie, nogi zwinąłem pod siebie i spotniały, odurzony smrodem, ściśnięty ze wszech stron, siadłem — z zamiarem obserwowania licznych towarzyszy przymuszonej podróży.
Na przeciw mnie, pod tapczanem, siedziało kilkunastu karciarzy, między nimi rej wodził wysoki, barczysty Rusin nazwiskiem Bondarenko; obok niego młody Niemczyk z łagodnym wyrazem twarzy ciekawie śledził ręce pierwszego — rozdającego karty. Trzeci młody, smukły, silny młodzian w aksamitnej czerwonej czapeczce, nazwiskiem Waśka Siemionów wesoło i bezinteresownie spoglądał na Rusina i uśmiechał się do Tatara w czarnej krymce, mającego na czole i obu policzkach niebieskie litery K. A. T. Inni przypatrywali się grze. Długo i ja na nich patrzałem, Niemczyk przegrywał i smutniał, Siemionów przegrywał także, ale nie tracił humoru, Rusin zaś i Tatar wygrywali. Z wielkich piwnych oczów Bondarenki strzelały promienie tryumfu i radości; czaszka ogromna, ogolona, oblała się kroplami potu i niebieskie na niej żyły jak liny wytężyły się; ogromnemi jak u wielkoluda pięściami zgarniał kupy kopiejek. — Małe, podłużne oczy Tatara uśmiechnięte, głęboką radość wyrażały, policzki zarumieniły się i czerwoną obwódką otoczyły fatalne litery, zadowolnienie wysadzało je i wypychało na wierzch. Niemczyk widać, że już ostatni przegrał szeląg, postawił na karty sukienną kurtkę, karta padła — przegrał — później postawił spodnie — kilka chwil przeszło, już nie należały do niego; ze złością więc zerwał ze siebie koszulę i rzucił ją przed siebie — i tę przegrał. —
Niemając już co stawiać na karty, wstał zupełnie nagi i rzucił się na swoje posłanie, wydobywszy wprzód z tłumoka podartą koszulę i spodnie. — Na jego miejce siadł inny aresztant, podobno że Polak, chociaż ani słowa po polsku nie umiał; dla tego też podejrzywałem jego polskie pochodzenie. Grają — w tem drzwi otworzyły się i wchodzi kilka kobiet niosących jałmużnę; aresztanci karty i pieniądze płaszczem nakryli i wszyscy powstali z uszanowaniem. Pobożne kobiety przyniosły chleba, bułek, owoców i pieniędzy — rozdawszy je między aresztantów, przeżegnały się i zabierały się już do wyjścia, gdy aresztanci huknęli podziękowanie: «dołżny wieczno Bohu molitsia.»
Ledwo wyszły kobiety, nastąpił podział jałmużny, a potem znowuż gra rozpoczęła się, którą znowuż wejście nowych miłosiernych osób przerwało, i tak przez cały dzień jałmużny sypały się w worki aresztantów a gra na chwilę przerwana, z nowym zapałem rozpoczynała się.
Wieczorem przybył pop, fizjonomią miał łagodną, miłą, włosy na czole rozczesane długiemi kędziorami spadały na ramiona i plecy, postawa wzniosła, a kilka słów, które wyrzekł do aresztantów, pełne były chrześciańskiego namaszczenia. Przed obrazami przybitemi w kącie dwóch ścian, zapalono świece i pop odczytał i odśpiewał wieczorne modlitwy, aresztanci odpowiadali mu ponurym głosem i tonem głębokim, jakby ze studni serca wyciągnionym.
Śpiewy moskiewskie kościelne odznaczają się poważną i piękną melodyą, charakter ich różny jest od katolickiej kościelnej pieśni. Ostatnia robi wzniosłe wrażenie, rozrzewnia, porusza serce i wynosi ducha na wysokość miłości i nadziei; wesołość i przyjemność pobożna napełnia serce przy słuchaniu katolickiej pieśni. Pieśń zaś kościelna rosyjska, złożona z głębokich i ponurych tonów, przejmuje serce drżeniem i strachem, duch czuje się uciśnionym, korzy się przed Panem i głęboko wzdycha do niebieskiej wysokości.
Duch katolickiej pieśni jest jak duch aniołów przed majestatem miłościwego Boga, rozpływający się w poważnych tonach Bożego wesela i radości z osiągnionej prawdy, którą zrzadka mąci ton smutku ponury, zachmurza przypomnieniem grzechu, kłóci wspomnienie i boleść upadku. Duch zaś pieśni wschodniego kościoła jest jak duch smutny na padole ziemskim, ponury bo tęskniący do oblicza wspaniałego majestatu Boga, przeczuwający jego świętość i wielkość, lecz nie mogący się jeszcze wyrwać z objęć ziemskości. Nie wiem, ile jest rzetelnej prawdy w tem zestawieniu głosów dwóch kościołów, lecz na mnie robiły one zawsze takie wrażenie, jak je tu opisałem.
Po skończonych modlitwach pop wszystkich przeżegnał, pokropił wodą święconą i wyszedł. Krople tej wody jakby wpadły w piekło, tyle wywołały nowej wrzawy i hałasu, bo aresztanci, pewni już, że ich dzisiaj nikt nie odwiedzi, rzucili się jak wściekli do gry w karty, w kości, sprośnej rozmowy, palenia fajki i t. d. W takiej wrzawie i w powietrzu kloakowem ani podobna zasnąć, słuchajmy więc lepiej opowiadań mego sąsiada, dopóki zupełne znużenie nie zamknie mi powiek.
Sąsiad mój był człowiekiem średniego wieku, rodem z Polski, służył w czwartym pułku ułanów, a wzięty został do niewoli pod Ostrołęką. Twarz miał śniadą, pomarszczoną, a w oczach przebijało się zepsucie niewoli — wyraz twarzy jego budził wstrętne podejrzenia. Widać było, że kiedyś w czaszce tej szlachetniejsze myśli przebywały, a w sercu odzywały się lepsze uczucia; dzisiaj spodlenie, którego tak trudno uniknąć w upadku, starło z jego czoła lekko napisane wyrazy cnoty a nędza wywiała lepsze uczucia; patrząc na niego, zdawało się mi, że widzę ruinę kiedyś piękną a dzisiaj gadem zalazłą. Oto jego historya jak mi ją sam opowiadał:
„Wzięli mnie do niewoli pod Ostrołęką i razem z innymi jeńcami popędzili do Moskwy. Było nas wszystkich 150, każdy na szyi miał powróz i tymże powrozem ręce w tyle skrępowane; powróz ten łączył się jeszcze z powrozem, którym szyja drugiego jeńca była opasaną i tak ciągnąc jeden drugiego, szliśmy w środku między moskiewskiemi żołnierzami. Konwój składał się z 500 ludzi i kilku armat. Na noc zamykali nas w stodołach, w szopach, a za ścianami budynku biwakowało wojsko. Przyprowadzili nas do Bobrujska, tutaj zastaliśmy już wielu jeńców z 4. pułku ułanów, 3. pułku strzelców i 5. szaserów. Wkrótce dowiedzieliśmy się, że mają nas wcielić do moskiewskiego wojska i oświadczono nam to urzędownie.
«Do przysięgi wyprowadzili wszystkich na plac, lecz tu oświadczyliśmy, że przysięgi wykonać nie myślimy, bośmy ją raz wstępując do polskiego wojska wykonali. Przemówił do nas jakiś jenerał, żywo wystawiając nam konieczność nowej przysięgi i łaskawość cara; w odpowiedzi na jego mowę powstał w szeregach szmer przeczący. Jenerał złościł się, krzyczał, pienił, a my odpowiadaliśmy gluchem milczeniem. Wyczerpał on już wszystkie sposoby przekonywania, nie podziałałj na nas bowiem ani łagodność ani groźby jego, łudzenia, obietnice i wyzwiska były daremne; nie mogąc dopiąć swego, w największej pasyi zrzucił czapkę z głowy i depcząc ją nogami, wołał, że nas tak z depcze — i pojechał sobie.
«Sądzili, że łatwiej skłonią nas do przysięgi, gdy nas rozdzielą i w pułkach poumieszczają małemi gromadkami. Rozpierzchnęliśmy się wszędzie, niektórych zapędzono do Kronsztadu, innych na Kaukaz, do Syberyi i t. d. W kilku pułkach, jak wiem dobrze, zmusili opierających się do służby i przysięgi pałkami. Ja i dwunastu innych wcielony zostałem do Symbirskiego pułku ułanów, a gdy nam do koszar przysłali popa, ażebyśmy przed nim przysięgali, jeden z moich kolegów wypchnął popa — i tak służyliśmy bez przysięgi.
Minęło kilka lat, raz na mustrze podoficer niesłusznie mnie batem uderzył, ja nie wiele myśląc, zawróciłem konia i wybatożyłem podoficera. Pułkownik patrzał na to wszystko a rozgniewany przyskoczył do mnie, kazał aresztować a w dodatku wypoliczkowal mnie. Kie mogłem wstrzymać takiej hańby, rzuciłem się na niego i bijąc go po twarzy, wołałem: «Polak nikomu niebywa dłużnym Za tę awanturę oddali mnie pod sąd i otrzymawszy 2000 pałek, posłany zostałem do rot aresztanckich w Sweaborgu, zkąd może jużby mnie byli dawno uwolnili, gdyby nie nowa awantura i bijatyka z podoficerem, za które otrzymałem kilka tysięcy rózg. Teraz, z powodu wojny z Anglikami, mnie i wielu innych wydalili z fortec zagrożonych przez nieprzyjaciela i pędzą do Syberyi.»
Oto jest historya mego sąsiada jak ją sam opowiedział; niewspominał jak w niewoli w coraz sroższy wpadając ucisk, coraz bardziej w duszy nikczemniał i podlał, dopóki niedoszedł do takiego moralnego upadku, w jakim się obecnie znajduje.
Historyą jego ducha czytałem z tonu jego mowy, z frazesów z niechcenia i w zapomnieniu wyrzuconych, z czoła i wytartych ruchów. Smutna to historya! Dobry humor mimo tylu przeciwności, raził mnie, bo przekonywał, iż przywykł już do nędzy i własnego spodlenia, ruchliwość młodzieńcza mimo siwych włosów wskazywała z jednej strony na nie wyczerpane jeszcze siły fizyczne, a z drugiej na brudny moralny kierunek jego istoty, daleki od owej pięknej drogi, z której go ściągnęła moskiewska niewola. Ten człowiek służył mi jeszcze za jeden dowód prawdziwości zdania, które wiele razy powtórzyłem i wiele jeszcze razy powtórzyć muszę: że żadne położenie ludzkiego życia bardziej nie demoralizuje go i nie odwraca od cnoty, jak ucisk. Żal mi było mego sąsiada, ale ufności nie mogłem mu okazać, bo nas dzieliła ogromna przepaść moralna; a jednak w tłumie rozbójników i łotrów, w który byłem wrzucony, jego wybrałem na towarzysza podróży. Człowiek wśród ludzi nie może się sam ostać, tym bardziej między złodziejami potrzebowałem stróża, pomocnika, potrzebowałem człowieka, do którego mógłbym ojczystym językiem przemówić. Wzbudza we mnie wstręt jego moralne zepsucie, przecież jako z człowiekiem, mającym w swoim życiu kilka chwil takich, które każdy za zasługę uznać musi, bardziej mogę przestawać niż z którymkolwiek innym. Od dzisiejszego dnia sąsiad więc mój Paweł Jasiński będzie zawsze obok mnie sypiał, będziemy wspólnie jadać i pilnować się, ażeby którego nieokradziono. Nie wiem czy Jasiński zawiedzie mnie?
Usnąć jeszcze nie mogę, bo hałas karciarzy nie ustaje, a inni podnoszą wrzawę, wyśpiewując krzykliwe pieśni. Słuchajmy więc dalej mego sąsiada.
«W Sweaborgu, — mówił od, — roty aresztanckie składają się z jednej morskiej roty, z dwóch lądowych i jeszcze z dwóch fińskich lądowych. Liczba aresztantów była bardzo znaczną, roboty ciężkie a ucisk wielki. Między aresztantami w Sweaborgu był Polak, Lucyan Pudłowski, skazany za sprawę polityczną w 1850. roku do wojska w Orenburgu. Pudłowski wkrótce po przybyciu uciekł razem z Arnoldem, obywatelem z Kaliskiego, posłanym do wojska za ruchy 1846. roku.
Obaj szczęśliwie przemknęli się przez Moskwę i dopiero na samej pruskiej granicy ich schwytali. Sąd odebrał im szlachectwo i obu za dezercyą skazał do rot aresztanckich na całe życie, w ciągu zaś 15 lat mieli robić obciążeni kajdanami. Pudłowski przybył do nas do Sweaborga, a Arnolda posiali do rot aresztanckich na wyspach Alandzkich. Pudłowskiemu wkrótce złagodzili karę i jest nadzieja, że za kilka lat z rot go uwolnią.
«Był także między nami w rotach aresztanckich major wojsk moskiewskich, którego sprawa jest niezwykłą.
«Wiadomo panu, — mówił mi sąsiad, — że mężatki moskiewskie nieodznaczają się wiernością małżeńską. Major swoją żonę dawno podejrzywał o miłosne stosunki z młodym oficerem, a wkrótce naocznie przekonał się o jej niewierności. Powstrzymywał swój gniew i długi czas tolerował jej niecnotę, myśląc, że się poprawi, aż raz na balu wadząc żonę tańcującą z oficerem i wdzięcznie do niego śmiejącą się, wypiwszy za dużo wina, puścił wodze swojej zemście i ranił ją mocno nożem tak, że umarła. Sąd skazał go do rot aresztanckich w Sweaborgu, lecz przybywszy między nas, został uznany przez lekarza za niezdolnego do robót i umieścili go w zakładzie kaleków, gdzie dotąd przebywa.
«Mieliśmy także moskiewskiego kapitana, osądzonego za sfałszowanie weksla; umarł w szpitalu. Między wszystkiemi najbardziej odznaczali się dwaj taczkarze, jednego Bondarenkę widzisz pan oto pod tapczanem. Za hardość i popełnione przestępstwa w rotach przykuli ich do taczek; z niemi spali, jedli, chodzili do roboty na wałach; między aresztantami i żołnierzami przez swoją siłę i zuchwałość wzbudzali bojaźń i szacunek. Bondarenko był żołnierzem moskiewskim, zawzięty, gorący i mściwy jako rzeczywisty Ukrainiec, niewiem już za co, zamordował oficera; zbity pałkami przybył do Sebastopola i tam zamordował innego oficera, za co dostał kilka tysięcy kijów i przykuli go do taczki w Sweaborgu. Z taczką szedł od Sweaborga aż do Moskwy, gromady ludzi zbierały się, ażeby się przypatrzeć zbrodniarzowi i złożyć mu w taczce: chleb, pieniądze owoce i t. d. W Moskwie uwolnili go od taczki, która dziewięć lat wisiała przy jego nodze — i on idzie do kopalni. —
«Siemionów także ze Sweaborga do kopalni podróżuje. Był on żołnierzem w Tulskim garnizonie, gdzie odznaczał się śmiałością i zręcznością — wszyscy go lubili. Adjutant dowódzcy garnizonu był człowiek surowy i uciemiężał żołnierzy, którzy wreszcie do ostateczności doprowadzeni zmówili się, ażeby go zamordować.
«Radzono między sobą, kogo wybrać na mordercę — wybór był trudny, ale Siemionów zuchwały i gadatliwy samochwalca wyrwał się z oznajmieniem, iż dla ich usługi, gotów jest zamordować adjutanta; Siemionów nie rozważywszy smutnych następstw wykonał obietnicę i adjutanta zwiedzającego koszary bagnetem zabił.
«Oddali go pod sąd, otrzymał 4000 kijów i wysłali do Sweaborga; na drogę żołnierze i oficerowie, którzy także adjutanta niecierpieii, złożyli się dla niego 200 rubli.»
Długo jeszcze opowiadał mi sąsiad historye aresztantów, aż wreszcie wrzawa uciszyła się cokolwiek i zasnąłem. Nazajutrz z powodu święta, aresztanci — eleganci wystroili się i wymuskali; połowę włosów smarowali łojem i różnie je rozczesywali, lecz w żaden sposób nie mogli zakryć drugiej połowy ogolonej; nie tracili dla tego fantazyi, przeglądali się w lusterkach, koszule czerwone w fałdy układali na spodniach i kontenci z siebie, z pogardą spoglądali na tych, którzy nie mieli porządnych koszul.
Cisnęli się do okienka we drzwiach, posyłając całusy kobietom, patrzącym na nich przez okienko z przeciwległego numeru. Wesoły Siemionów w czerwonej czapeczce oczami romansował i na migi rozmawiał ze swoją kochanką Martą. Dwóch innych stojąc przy drzwiach, odpychali się wzajemnie i kłócili o żydówkę, której dwa błyszczące oczy, delikatna cera i nos grecki ukazujący się za szkłem okienka, ściągał rywalów i zaogniał ich imaginacyą. Szczęśliwszy od obu był czarny Moskal, bo odepchnął obydwóch i stanął w okienku na przeciw żydówka znikła, a pokazała się młoda twarz i tłusta Czuchonki, kochanki czarnego kawalera. Całował on szkło, uśmiechał się, pokazywał białe zęby, mrugał, wzdychał i tysiącznemi sposobami okazywał jej swoją miłość, a w końcu za pozwoleniem żołnierzy, posłał Czuchance dzbanek malin. Bawiły mnie te romanse przeze drzwi, — pretensye do stroju, pstrzenia się w jaskrawe koszule, zawieszania kolczyków w uszach, obrączki ołowiane na grubych palcach okutych rąk, i przez długi czas przypatrywałem się pstrociznie ubiorów i nowym dla mnie obyczajom. Żydówka, o której dopiero co wspomniałem, jest rzeczywiście ładna i młoda kobieta; mając męża, w jego nieobecności przechowywała kochanka. Mąż był żydem, kochanek Moskalem; namiętna, kapryśna prędko obu sobie sprzykrzyła i chcąc się od nich uwolnić, obu otruła. W sądzie nieprzyznała się do morderstwa, lecz nieomylne poszlaki przekonały sędziów, iż ona jest morderczynią obu osób, i pulchne piękne jej ciałko poszarpali knutem na szafocie obecnie posyłają ją do kopalni. Aresztanci przepadają za nią, a umie się podobać, przywabić, wyłudzić ostatni grosz z kieszeni i potem porzucić. Ma w partyi wielu nieprzyjaciół, to jest wszystkich porzuconych kochanków, źle się o niej odzywają, prześladują i obiecują zemścić, ale ma też i przyjaciół, to jest tych, którym się podoba, którzy się w niej kochają lub z któremi romansuje, a nawet i ci, którzy mają nadzieję, że będzie potem z nimi romansować. Ubiera się gustowniej niż jej towarzyszki i nie zawiesza na sobie żółtych chustek, czerwonych spodnic; ruch ma wdzięczny, jest przytem śmiała, kokietka zręczna i dumna. Kochała się niedawno w Tatarze, a przynajmniej udawała, że jest w nim zakochana. Tatar szalał, warcholił się za nią, kupował płócienka, herbatę, cukier, a gdy już dużo pieniędzy na nią wyłożył, porzuciła go i odpowiedziała wzajemnością oddawna czule do niej wzdychającemu młodemu Moskalowi, który miał spodnie manszestrowe, cienkie koszule, a więc musiał mieć i pieniądze, — słynął przytem z odwagi i jako człowiek żylastej pięści, miał dobre zachowanie u aresztantów.
Większa część osób w naszej partyi złożona jest z wojskowych, którzy za różne występki zwykle do rot aresztanckich w fortecach bywają posyłani. Są to ludzie niezmiernie zuchwali i krnąbrni; opowiadają wiele rzeczy o Kronsztadzie, Rydze, Sweaborgu, Wiborgu i wyspach Alandzkich, gdzie roty aresztanckie są najprzykrzejsze, a srogość i robota tak trudna jak w Bobrujsku. Każdy z nich historyą swego życia posiada wypisaną knutem lub pałką na grzbiecie. Prócz nich wielu aresztantów z cywilnych kryminalnych aresztów pochodzących, znajduje się w partyi, każdy znowuż z tej kategoryi ma albo piętno B wypalone na ręku, oznaczające włóczęgę, albo też na twarzy wypiętnowane litery K. A. T. oznaczające katorżnego, to jest mordercę, podpalacza lub fałszerza idącego do katorżnych robót w Syberyi.
W dawniejszych czasach wszystkim skazanym do robót wyrywano nozdrza lub obrzynano uszy, dopiero cesarz Aleksander I. zniósł ten barbarzyński zwyczaj, a katorżnych, wyjąwszy tych, którzy służyli w wojsku, szlachty i politycznych przestępców, kazał piętnować na czole i policzkach. Znaczna liczba chłopów obciążona kajdanami znajdująca się w partyi, została ofiarą źle zrozumianego przez nich ukazu i chęci uwolnienia się przez służbę krajową z poddaństwa.
Na początku teraźniejszej wojny car osobnym ukazem powołał ochotników do wojska i obiecał im wyższy żołd w służbie i rozmaite przywileje na potem. Między chłopstwem w Moskwie rozeszła się pogłoska, że kto wstąpi do wojska za trzy lata zostanie uwolnionym i już nie wróci do poddaństwa. Mnóstwo więc poddanych z Tambowskiej, Razańskiej, Niżegorodzkiej i innych gubernij, opuściło panów i pospieszyło jako ochotnicy w szeregi obrońców Rosyi do Moskwy. W pośpiechu niewiedzieli albo zapomnieli, że poddany jako niewolnik nie mający prawa bez woli właściciela rozrządzić swoją osobą, nie ma też prawa jako ochotnik wstąpić w szeregi krajowe. Rząd aby powstrzymać ich i zadosyć uczynić pokrzywdzonym panom przez gromadną ucieczkę chłopów, kazał ich nie wpuszczać do Moskwy, i rzeczywiście policya i wojsko odpędzali od miasta chłopów batami i kolbami i nawracali ich do swoich wsi; wielką zaś liczbę połapali i jako zbiegów osadzili w więzieniu i w kajdanach, rozmaitemi drogami odsyłają ich do właścicieli. W partyi naszej jest ich dosyć dużo, są smutni bo rozczarowani w zapale obrony kraju i uwolnienia się przez to od jarzma pańskiego; są źli i niekontenci z rządu, który ich za czyste zamiary obciążył kajdanami. Złączeni ze zbrodniarzami, nabywają wiele pojęć i obyczajów aresztanckich i poniosą nowy żywioł zepsucia do swoich wsi. —
Około 9. godziny odwiedził nas znowu pop w towarzystwie dwóch diaczków i miał nabożeństwo przed obrazem Matki Boskiej Smoleńskiej, patronki podróżnych, której pamiątkę dzisiaj (30. Sierpnia n. s.) kościół wschodni uroczyście święci. Ponieważ dzisiaj partya wychodzi z Niższegonowogrodu, więc pop polecał aresztantów patronce podróżnych. Piękne to nabożeństwo zepsute w końcu zostało pogańskiem upomnieniem się popa o zapłatę, — aresztanci oburzeni niechcieli zapłacić za błogosławieństwo i modły, aż wreszcie, żeby się go prędzej pozbyć, zrobili składkę i pół rubla ofiarowali popowi, którego nie wstydził się przyjąć.
Handlowanie obrządkami religii, jest jednym z najohydniejszych handlów; razi ono proste i szlachetne umysły i szkodzi religii, bo osłabia wiarę w świętość i prawdziwość jej przepisów i zmusza do lekceważenia obrządku. W kościele moskiewskim sprzedajność obrządków bardzo jest powszechna i zakorzeniona; za spowiedź płacą popowi sumę, jaką kto może — znałem jawnogrzesznice i zbrodniarzy, którzy szli do spowiedzi bez wewnętrznego usposobienia i skruchy, a gdy im z tego powodu robiłem uwagi: «zapłacimy za spowiedź więcej niż zwykle płaciliśmy i pop da nam rozgrzeszenie a za pokutę naznaczy tylko kilkanaście pokłonów» odpowiedzieli mi. Sprzedajność ta moskiewskich księży głównie przyczynia się do ciemnoty w wierze i niemoralności Moskali.
Po nabożeństwie wyprowadzili aresztantów przed więzienie; — obejrzeli kajdany na nogach, przykuli do łańcuchów, do której liczby i ja należałem, dalej porachowali nas i dali znak pochodu. Bęben uderzył, karabiny błysły w promieniach słońca, dwieście pięćdziesięciu aresztantów kajdanami zabrzęczało — i ruszył długi wąż parami idących ludzi, po drodze wysadzonej brzeziną. Z pod nóg gesty tuman kurzu wysoko się podniósł i zapowiedział mi trudną podróż, tłumiącą wszelkie uczucia, prócz uczuć niechęci i tęsknoty.
Niebo jasne, pogodne — kilka kłaczków białych obłoków, suwa się po bladym błękicie a słońce gorącemi promieniami strzela na nasze głowy; chroniąc się od nich, kobiety idące za partyą w liczbie dziewiętnastu i niektórzy mężczyzn i porobili z gałęzi brzeziny wieńce na głowy — liście z czoła spuszczały się na twarz, chłodziły ją i zasłaniały od słońca. Twarze te opalone, zniszczone, nieraz okropne i dzikie, dziwnie i malowniczo wyglądają w wieńcach; postawy schylone, okryte szaremi płaszczami lub też w zabrudzonych koszulach idące, na nogach mając kajdany, a ciągnąc się jedna za drugą blizko na wiorstę drogi, mogłyby posłużyć za przedmiot do charakterystycznego obrazku.
Kurz łącząc się z potem brudzi i żre ciało i wzbudza pragnienie — to też jak tylko pokaże się strumyk lub kałuża, zaraz kilka łańcuchów pędzi do wody — każdy pije i rzeźwieje, zdarza się, że w kałuży wody dla wszystkich niestarczy, wtedy popychają się i gwałtem cisną dzwoniąc kajdanami i łańcuchami i przeklinając jeden drugiego wszystkiemi wyzwiskami świata.
Na polach ślicznie dojrzałem zbożem okrytych, żwawo padają kłosy pod sierpami żniwiarek; na odgłos kajdan donoszących o zbliżaniu się partyi, porzucają one sierpy i biegną na spotkanie aresztantów a każda niesie jałmużnę wedle możności. We wsi przejście partyi ogłasza grzmiący bęben; wywołuje on z chat i domów tłumy ludzi miłosiernych, z których każdy prawie żegna się, ofiaruje pirog, bułkę, kopiejkę i z współczuciem spogląda na zbrodniarzy, jakby w ich tłumie upatrywał niewinnie prześladowanej cnoty. Wielkie jest w moskiewskim ludzie miłosierdzie dla aresztantów, nie ściga ich pogardą — lecz obejmuje litością i niepamiętny na złe ich postępki, na to, że ten, który go okradł przed miesiącem może razem z innym idzie w partyi, niesie im jałmużnę. W innych krajach nie mogło się wyrobić podobne miłosierdzie, bo tam aresztanci są zamknięci, gromadami nie podróżują; u Moskali zaś na każdym trakcie można spotkać zemdlonych, nędznych i potrzebujących pomocy kajdaniarzy — na widok taki trudno jest zamknąć chrześciańską rękę, która nie powinna badać komu daje i jak ofiara będzie użytą? lecz daje, bo Bóg kazał być miłosiernym.
Idziemy przez okolicę nadwołżańską — droga ciągle wykręca się i zgina, kieruje w różne strony na prawem zabrzeżu Wołgi, to podnosi się z doliny na górę i spuszcza się znów w dolinę. Widok z jednej strony jest na Wołgę płynącą szerokiem korytem, na błonia pokryte krzewami i świecącem piaskami; lewe zabrzeże Wołgi jest nizkie i okryte ogromnym, czarnym borem; na prawo rozsuwa przed nami swe kształty wzdęta i zgarbiona ziemia, bujająca kłosami żyta i pszenicy. Stogi niby starożytne kopce wznoszą się na zżółkłych polach, w dolinach jeszcze zieleniejących grupują i w gromady zbierają się chaty i domy nad rzeką a nad niemi błyszczy krzyż na kopule cerkiewnej.
Po drodze spotykamy karawany wozów z towarami kazańskich Tatarów; lud to dla mnie nowy, język, fizyonomie i obyczaje nieznane. Głowy mają zupełnie ogolone, na nich noszą krymki, a na krymkach czapki z futra, lub też białe filcowe kapelusze z wielkiem rondem, nizkie i ostro zakończone. Na nogach buty, na spodnie wykładają długie koszule z granatowej kitajki, na koszule znów wdziewają odzienie równej długości podobne do żupana. Tatarzy przejeżdżając mimo partyi, zatrzymują konie i wypytują się, czy w partyi znajdują się Tatarzy? jeżeli się znajdują, witają ich w swoim języku i dają im jałmużnę; jeżeli zaś niema Tatarów, jałmużny Moskalom nie dają.
Spotykamy także powozy oryginalnej struktury zwane tarantasami; na czterech kołach umocowane są długie drągi, na których w środku w pewnej odległości od kół umieszczone jest pudło powozu lub bryczki. Główną zaletą tarantasa jest, iż nie trzęsie i można w nim wygodnie i lekko podróżować; formy takich powozów były i w dawnej Polsce mianowicie w XVII. wieku w powszechnem użyciu.
Po czteromilowej podróży przybyliśmy na nocleg do wsi Lekiejewo, położonej nad rzeczką na równinie. Przez kilka godzin staliśmy przed więzieniem, oczekując końca rewizyi — każdy tłumoczek i zawiniątko żołnierze przetrząśli, przerzucali, zabierali długie igły, nożyczki, scyzoryki, szydła; mnie zabrali papier i ołówek; potem sprawdzali liczbę aresztantów, próbowali siły kajdan i dopiero o zmierzchu wpuścili nas do etapu. Rewizye na etapach bardzo często są powodem do różnych awantur. Partya, która przed nami na tydzień drogi dąży do Syberyi, w Lekiejewie nie dozwoliła zrewidować się; w partyi tej rej wodziło dwóch aresztantów do taczek przykutych, żołnierze obawiali się do nich przystąpić, jako do ludzi zdolnych na wszystko odważyć się. Oficer nie mogąc przemódz oporu aresztantów, którzy urągając mu grozili zarazem, kazał we wsi zatrąbić na trwogę; zewsząd zebrali się chłopi, otoczyli etap i zmusili partyą do poddania się rewizyi — nazajutrz konwojowali ich chłopi razem z żołnierzami.
O srogich i surowych oficerach na etapach już zdaleka słyszymy; o oficerze, który w Lekiejewie wziął partyą pod swoją komendę, już dawno aresztanci opowiadali jako o człowieku bardzo surowym i przygotowani byli do oporu, lecz szczęściem odbyło się wszystko porządnie i spokojnie. O oficerach w Czeboksarze i w Świażsku jako o tyranach, już tutaj nam powiadali.
Etap zbudowany w prostokąt, dosyć obszerny, nie mógł jednak pomieścić partyi. Ciasnota ogromna — trudno było o miejsce do spoczynku, i byłbym przesiedział całą noc, gdyby aresztanci z grzeczności, ścisnąwszy się sami, nie byliby mi miejsca między sobą zrobili.
W nocy parnota i gorąco wzmogły się nadzwyczajnie, aresztanci zwlekli z siebie koszule, co i ja też zrobiłem, niemogąc inaczej uwolnić się od potu strumieniami spływającego po ciele.
W drogę wyszliśmy ztąd przed świtem — okolica przez którą przechodziliśmy okryta pagórkami i bezleśna, wsie częste i dobrze zabudowane; prędko przeszliśmy dwadzieścia sześć wiorst i już w południe byliśmy w Polanach gdzie trzynastego sierpnia (1854. roku) wypadła nam dniówka. Tym razem musiałem ulokować się pod tapczanem, miejsce nie bardzo wygodne, ale i z niego rad byłem. W nocy ponura i ciemna izba więzienna, napchana ludźmi, oświecona została bladym płomieniem lampki, gorejącej przed obrazem Matki Boskiej — światło padało na pokotem leżących aresztantów, obnażonych zupełnie z powodu gorąca, cisza, słychać tylko oddechy śpiących i chód szyldwacha.
Rzuciłem wzrokiem za kraty okien, tam powietrze świeże; noc letnia, pogodna, wabi i pociąga ku sobie: gdyby się wyrwać z tej jamy, z tego zaduchu? ach! żeby zostać ptakiem i przesunąć się przez te kraty, wzlecieć i rozkoszować się aromatem lata, wyrwać się z tej niewoli, uciec w strony, z których idę! Serce mi niespokojnie zabiło i męczyło zarazem, bo jakim sposobem rozbić tę twardą rzeczywistość? niepodobna! niepodobna! i oparłem spocone czoło o zimne żelazo i tak zasnąłem. Sen przerwał męczące pragnienie duszy.
Późno obudziłem się, już wszyscy byli na nogach, jedli śniadanie i rozpoczął się ów nieskończony ruch i kręcenie jak w mrowisku. Zrobiłem dzisiaj w partyi kilka ciekawych znajomości, poznałem Finów i Łotyszów, mało gadatliwych i spokojnych ludzi, i Czuwasza, którego starałem zbliżyć do siebie i wzbudzić w nim zaufanie, gdyż nie mając żadnego zatrudnienia, postanowiłem na dniówkach uczyć się od niego czuwaskiego języka. Mój nauczyciel jest szczupły, nizkiego wzrostu człowiek, twarzy ściągłej, bladej z wystającemi szczękami jak u Tatarów, z twarzy przebija wyraz moralnej i materyalnej nędzy, nos zakrzywiony jak u krogulca. Pojęcia ma tępe, cieszy się i raduje z mojej pojętności, a gdy mu powtórzę, że ta a ta rzecz tak się nazywa po czuwasku, klaszcze z radości w ręce i uważa mnie za bardzo mądrego, a przytem okazuje mi coraz większą ufność. Na ręku ma piętno brodiagi, za włóczęgę też zsyłają go na osiedlenie do Syberyi. Mówi mi dużo o czuwaskich obyczajach i ziemi swojej, i widzę, że ma głębokie zamiłowanie swojej ojczyzny.
Sąsiad mój z Niższegonowgorodu, którego przyjąłem za towarzysza podróży, zupełnie mnie zadawalnia, pokazuje się, że niesłusznie go podejrzywałem; ściele zawsze swoją pościel obok mnie i gorliwie pilnuje rzeczy moich. Z drugiej strony rozłożył swoją pościel Moskal z jarosławskiej gubernii nazwiskiem Żuków; jest bardzo przystojnym mężczyzną, cerę ma śniadą, pełną życia i zdrowia: oczy bystre i przenikliwe, wesoło błyszczą się jak czarny kryształ — rysy ma kształtne, męzkie; ubiera się w czerwoną koszulę, manszestrowe czarne szarawary, kajdany umiejętnie podwiązuje, żeby mu nie przeszkadzały w chodzie; jest zalotny wesoły i gadatliwy. Historya jego życia jest następną.
Był on poddanym hrabiego Szeremetiewa i jego stangretem w Petersburgu. Guwernantka hrabiego, młoda i piękna kobieta, zwróciła na niego swoją uwagę i zbliżyła go do siebie. Miłosne stosunki Żukowa były tajemnicą, hrabina sama odkryła je, zastawszy go pewnego wieczora w buduarze guwernantki. Hrabia rozgniewany na kochanków, guwernantkę z Petersburga wysłał do dóbr swoich a stangreta oddał do wojska. W wojsku Żuków był lubionym; zręczny i dzielny żołnierz, gorliwie wypełniał obowiązki służbowe, co bynajmniej nie przeszkadzało mu, należeć do każdej pijatyki, do każdej zabawy i hulanki żołnierskiej. Gdy już nie było za co hulać, a koledzy jego przedsięwzięli wyprawę nocną dla ograbienia jakiegoś kupca, Żuków do niej należał. Wyprawa szczęśliwie się powiodła, — żołnierze porządnie obłowiwszy się hulali, pili, częstowali i przez to zwrócili na siebie uwagę władzy, co było powodem do wykrycia winnych. Żuków został aresztowanym, sąd skazał go na 2000 pałek i posłał do rot aresztanckich w Sweaborgu. Tam nauczył się szewiectwa — w drodze szyjąc i reperując buty aresztantom, zbiera grosze, które zwykle w jednym dniu z kochanką swoją, starą babą, idącą do Syberyi na osiedlenie, przejada.
Miejsce na przeciw mnie leżące zajęło małżeństwo, za kradzież idące na osiedlenie, także do Syberyi. Żona młoda i czerstwa chłopka, ma niemowlę u piersi, mąż równie młody człowiek nieustannie rusza głową na prawo i lewo, jednej minuty, jednej sekundy nawet, nie może utrzymać głowy w prostej nieruchomej pozycyi. Konwulsyjne rzucania głową męczą go ogromnie i sprawiają, iż nie można na niego patrzeć bez odrazy. Jestto choroba ś. Wita. Leczyli go w Moskwie ale bez skutku, kręcenie i rzucanie głową codzień bardziej staje się gwałtownem, tak dalece, że już biedny ten człowiek nie może na nic patrzeć i mówi z trudnością. Niewiadomo, co jest przyczyną jego choroby? on sam powiada, że wyszedłszy z łaźni spocony i rozgrzany, zawiał go nagle wiatr przeciągający z okien we drzwi i że od tej chwili głowa zaczęła mu kręcić się jak na sprężynie; inni zaś mówią, że chcąc uwolnić się od wojska, do którego miał być wzięty, wsadził w ucho jakiegoś żuczka i że od tego czasu zachorował; rozumie się, że do wojska w takim stanie wziąźć go nie mogli, lecz żuczka z głowy nie mógł już wyprowadzić i unieszczęśliwił się na całe życie.
Obok kaleki miał swe legowisko młody starowierca, którego historya jako malującą usposobienie i położenie starowierców w skróceniu podaję. Na moskiewskiem przedmieściu w Rydze mieszka dużo starowierców; mieli oni tam kaplicę swoją, popa i jawnie odprawiali nabożeństwa swoje. Około 1850. roku gubernator rygski Suworów wydal rozkaz zabraniający im publicznego nabożeństwa; starowiercy nie posłuchali rozkazu i jak poprzednio zbierali się na modlitwę w kaplicy. Widząc to gubernator rozkazał zapieczętować kaplicę i zabrać kościelne ich księgi. Urzędnicy za pomocą wielu żołnierzy otoczyli kaplicę i przystąpili do wykonania rozkazu. Było to wieczorem — młodzież starowiercza wracała z roboty, a widząc co się dzieje, stanęła w obronie świątyni i gradem kamieni sypnęła na wojsko: wszczęła się żwawa bójka, wojsko przemogło, siedmdziesięciu starowierców aresztowało i kaplicę zapieczętowało, zabrawszy z niej poprzednio wszystkie księgi. Długo ciągnęła się ta sprawa starowierców, skończyła się zaś bardzo smutnie dla nich, albowiem wielu zmusili do przyjęcia prawosławia, wielu wcielono do wojska na Kaukazie lub posłano na osiedlenie i do kopalni w Syberyi. Nasz starowierca różnił się głównie szczodrością od swoich współwyznawców wiadomo bowiem, że starowiercy podobnie jak żydzi u nas są oszczędni, skąpi a nawet sknery. O czystości mają bardzo błędne wyobrażenia; mówią oni, że człowiek powinien folgować swojej naturze i nie powinien wstrzymywać popędów namiętności — ztąd moralność ich jest mocno podkopaną; stracenie czystości dziewiczej nie uważa się za hańbę, a niewierności małżeńskiej za grzech, Z drugiej strony starowiercy odznaczają się miłosierdziem chrześciańskiem: liczne jałmużny dawane aresztantom, najwięcej od nich pochodzą. Pamiętając na zdanie Chrystusa, ażeby nie szukać chwały ze swoich dobrych uczynków, przychodzą w nocy do ubogich, wstydzących się żebrać, pukają w okno i zostawiając jałmużnę odchodzą. Przed idącą partyą aresztantów rzucają pieniądze na drodze albo też kładą i pieką pieniądz w bułce chleba przeznaczonej na jałmużnę; współczucie ich dla aresztantów w części tłumaczy się tem, że między nimi wielu ich współwyznawców znajduje się. —
Najgorętsza i najczęstsza modlitwa starowierców bywa w nocy, w czasie snu ludzi i całego przyrodzenia. W stosunkach swoich z ludźmi grecko-moskiewskiego wyznania i w ogóle z ludźmi wszelkich innych wyznań są nieufni i podejrzliwi. Podobnie jak żydzi, używanie pokarmu razem z ludźmi innego wyznania uważają za grzech; miski i łyżki, któremi jadł obcy człowiek, starowiercy czyszczą i myją jako splugawione. W domach swoich niedozwalają palić tytuniu nazywając go pogańską rośliną i djabelską, sami nie palą i tabaki nie zażywają; wódki nie piją, ztąd między nimi większa zamożność, bo nie przepijają i nie tracą na wódkę jak prawosławni ostatniego grosza. Obrazy w domach i kaplicach są zwykle stare i niekształtne bohomazy: tło czarne, twarze świętych smutne i poważne; przed obrazami nowszego pędzla, w których i rysunek i koloryt jest piękny, niechcą się modlić i odrzucają je, jako wzbudzające żądze zmysłów i ziemskie myśli.
Monastyry starowiercze zowią się: «Skity»; znajdują się one zwykle w borach, w puszczach, dalekie od mieszkań ludzkich, a rzadko we wsiach. Zakonnicy mieszkają w osobnych domkach, mięsa wcale nie jedzą, lecz czystości nie przestrzegają — podobnie i zakonnice starowiercze, mięsa nie jedzą a o czystość dziewiczą są mniej dbałe. Ścigany, potrzebujący wsparcia, łatwy między nimi znajduje przytułek i pomoc.
Nie we wszystkich skitach znajdują się kaplice (czasownie) a to z tego powodu, że rząd zabrania im jawnego odprawiania swoich obrządków. Dużo skit znajduje się za Wołgą w siemionowskim powiecie w niżegorodzkiej gubernii, w brańskim powiecie orłowskiej gubernii i w innych okolicach.
Starowierców Moskale nazywają razkolnikami, to jest odszczepieńcami. Obszerna i szeroko rozgałęziona sekta starowierców rozpadła się na liczne pomniejsze wyznania i sekty: jedna z nich zamiast księży ma kapłanki — na ten urząd duchowny wyszukują czystej i niewinnej dziewicy, a że o taką dosyć jest trudno, więc obierają i taką, co niewinność straciła. Sądzę, że kobiety emancypantki na zachodzie, bardzo sympatyzowałyby z tymi sekciarzami, gdyby wiedziały, że między nimi kobiety a nie mężczyzni są księżmi, i że niewiara małżeńska nie jest za grzech uważana.
I o południu zabrzmiała bałałajka na korytarzu i aresztanci z kochankami swojemi za pozwoleniem żołnierzy, puścili się w tany. Wysunął się naprzód młody, przystojny zgrabny i zwinny aresztant w manszestrowych szarawarach i w czerwonej koszuli; na nogach miał kajdany. Tanecznica jego była młodą i miłą kobietą. Tańcowali z sobą kozaka. On z wielką gracyą, podbiegał w dziwnych i krętych podskokach do swej lubej, a ona uciekała przed nim i uciekała; ale gdy pomimo kajdan na nogach puścił się w prysiudy, tanecznica zatrzymała się chwilę i drobnym krokiem obiegła go w koło; on tymczasem jak strzała zniżał się ku ziemi, suwał, zrywał i takt wybijał kajdanami, dodając takim sposobem energii słabym tonom bałałajki. Skończył prysiudy i z nową siłą podbiegł do niej, ona się z wdziękiem usuwała; podejmował ręce jakby do uścisku, ona umknęła spuściwszy w dół oczy, ściga ją, już jest przy niej — ale w tem, jakby się mszcząc za długie zaloty, oddalił się w szybkim męzkim podskoku. Żal jej było kochanka, więc tańczy za nim, zawraca się ku niemu, wabi ręką, wabi okiem, aż padli sobie w ramiona i wystąpiła druga para.
Tańcował Siemionów ze swoją Marfą, wysoką i silną dziewczyną. Siemionów w aksamitnej czapeczce, nie tańcował z gracyą poprzedniego, lecz za to z większą energią — taniec jego był to taniec najezdnika, łupieżcy — kajdanami brząkał jakby szablicą, a ku lubej zbliżał się dla tego tylko, ażeby się zaraz oddalić na łup. Mocny skok, energia i siła nowego uroku dodała temu pełnemu namiętności tańcowi — tak musieli zaporożcy kozacy tańcować.
Po nim puścił się w pląsy Żuków ze swoją starą kochanką; chociaż w jego tańcu było więcej zwrotów, skrzywiań, łamań, lecz nie było czucia i ognia prawdziwego kozaka. Kozak jest taniec ukraiński, ztąd on rozszedł się po całej Moskwie, lecz w żadnej wielkorosyjskiej okolicy nie tańczą go tak pięknie jak nad Dnieprem. Do wieczora trwały tańce; rozochoceni żołnierze przynieśli do etapu i wódki surowo zabronionej aresztantom, a tak skacząc i pijąc, całując kochanki, a inni przypatrując się temu, wesoło spędzili dniówkę w Polanach.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Agaton Giller.