Przygoda/Rozdział dziewiąty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Zofia Dromlewiczowa
Tytuł Przygoda
Podtytuł powieść dla młodzieży
Wydawca Księgarnia J. Przeworskiego
Data wyd. 1933
Druk „Floryda“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY.

Od tej chwili wszyscy w pałacu szukali tajemniczych drzwi, ukrytych jakoby w ścianie, oraz znaku trzech kółek, który prawdopodobnie miał wskazywać drogę.
Szukała Karolinka, nie zniechęcając się daremnemi rozczarowaniami, powtarzając sobie, po raz conajmniej setny, dewizę wypisaną tak niewyraźnie na pożółkłej kartce:
— Dąż wytrwale do celu, a spotka cię szczęście.
— Wprawdzie nie wiem dokładnie jaki jest ten cel, — mówiła niekiedy, śmiejąc się, — ale dążę jednak wytrwale.
— W takim razie należy się spodziewać, że jednak osiągniesz szczęście, — odpowiedziała Janka, która czyniła poszukiwania z niemniejszym zapałem. Każde z nich szukało tajemniczego znaku w zupełnie inny sposób. Karolinka, burzliwie, z energją wpadając na coraz to inny pomysł. Janka spokojniej, choć tak samo niecierpliwie. Ludwik wprowadził pewną metodę w poszukiwania.
Zrobił sobie plan pałacu i codziennie skrupulatnie opukiwał ściany jednego pokoju, nie zaniedbując w tymże pokoju obszukać wszystkie meble i sprawdzić, czy nie znajduje się na którymś z nich tajemniczy znak: kółko w kółku.
Lecz kółka w kółku nie było nigdzie. Mimo to, nikt się jakoś nie zniechęcał i szukano w dalszym ciągu.
Jedynie Antoś szukał przez pierwszy dzień z zapałem, następnych zaś dni zadawalniał się stawianiem najrozmaitszym hypotez i opowiadaniami o podobnych wypadkach, o których gdziekolwiek słyszał.
— Antoś nie szuka wcale, — żaliła się Karolinka.
— Nie znasz go, on zawsze tak postępuje, — uspakajała ją Janka. — Najpierw szalony zapał, a potem zapomina o wszystkiem, przestaje go to obchodzić.
— Ale skarb powinien go interesować w dalszym ciągu, — oburzała się Karolinka. — On przecież utworzył nasz Związek a te poszukiwania są jednak najciekawszą naszą przygodą tegoroczną.
— Możecie nie szukać wcale, — twierdził Jaś, — nic wam nie pomoże, ja znajdę skarb, ja jeden wiem jak się skarbu szuka.
Jaś, najmłodszy członek Klubu Przygody, okazał się godny, położonego w nim zaufania. Jaś szukał najgorliwiej. Jaś poświęcał wszystkie wolne chwile na poszukiwania. Jaś zapomniał nawet o rowerze, nawet o grze na skrzypcach, pochłonięty całkowicie skarbem. A co najważniejsze, Jaś wierzył niezłomnie, że znajdują się tajemnicze, ukryte drzwi i że to on właśnie je odnajdzie.
Potrafił natchnąć swoją wiarą nawet pannę Annę i skłonić ją, aby ona również wzięła udział w szukaniu.
Panna Anna śmiała się wprawdzie z licznych opowiadań o skarbie, mimo to niejednokrotnie rozglądała się wokoło w cichej nadziei, że może ujrzy owe trzy kółka, mające prowadzić do bogactwa.
— W każdym razie jedną korzyść mam z tego skarbu, — powiedziała kiedyś do Karolinki.
— Jaką?
— Jaś uspokoił się trochę. Nie dokazuje już tak strasznie jak dawniej.
Była to prawda. Od chwili odnalezienia kartki Jaś zmienił się na lepsze.
— Poprostu niema czasu na kaprysy — oświadczył Ludwik, gdy Karolinka zwierzała się z tej zmiany.
— A może naprawdę przedtem czuł się niedobrze po chorobie — broniła Janka chłopca, którego bardzo polubiła i od chwili pierwszej wizyty Jasia u nich, w domu patrzyła na niego, nie jak na zepsutego, rozpieszczonego chłopca, a jak na osamotnione, osierocone dziecko.
Tak, czy inaczej, faktem jednak było, że Jaś zmienił się, jak mówił z emfazą Antoś, „na awantaż“. Wydawać się mogło, że swem dobrem zachowaniem chce uzyskać łaskę odszukania skarbu.
— Bo zobaczysz, Karolinko, że znajdziemy jakiś skarb.
— A jak myślisz, co znajdziemy?
— Tego nie wiem — rozważał głośno Jaś — rozmaite skarby znajdują ludzie.
— Klejnoty, perły, złoto. Może to będzie także jakiś cenny dokument, z którego wyniknie coś ważnego. Nap: okaże się, że nie jestem wcale twoim bratem.
— Ach, Jasiu — żartowała Karolinka — i dlatego szukasz tak zawzięcie — nie chcesz być moim bratem?
— Chcę, ty jesteś moja Karolinka, tylko moja Karolinka — wołał Jaś i biegł na dalsze poszukiwania.
Wreszcie, któregoś dnia, leżąc na kanapie w gabinecie ojca Karolinka wykrzyknęła ze zdumieniem.
— Co się stało? — zapytała Janka, która siedziała obok niej, haftując monogram na chustce, którą miała ofiarować Karolince.
— Zobacz, Janko, zobacz.
Janka spojrzała wokoło.
— Nic nie widzę.
— Ależ patrz, Janko, patrz, Janko.
Janka rozejrzała się raz jeszcze.
— Nie, nic nie widzę — szepnęła bezradnie.
— Kółko w kółku, trzy kółka — powtarzała Karolinka.
Wówczas Janka spojrzała w kierunku jej wzroku.
Karolinka miała oczy podniesione ku górze. Patrzyła nieruchomo w sufit. I wtedy Janka zauważyła, że ponad wiszącą lampą szlak rysunku na suficie zakańcza się trzema kółkami.
— Znalazłam, znalazłam — zawołała Karolinka — Chodź, Janko, prędzej.
— Dobrze, ale dokąd — zapytała rozsądnie spokojniejsza Janka.
— No, naturalnie, na górę. Prawdopodobnie nad sufitem, a więc na podłodze pokoju, który znajduje się nad gabinetem znajduje się jakieś wejście, przejście, nie wiem zresztą.
— Chodźmy.
Pobiegły szybko po schodach. Nad gabinetem znajdował się pokój kąpielowy.
Kamienna podłoga nie wyglądała wcale tajemniczo i Karolinka napróżno naciskała po kolei wszystkie kwadraciki, sądząc, że przynajmiej jeden z nich poruszy się podczas jej dotknięcia. Lecz kwadraciki tkwiły nieruchomo na swoich miejscach.
— Niema — szepnęła zniechęcona.
— Właściwie to tu nie mogą nawet się znajdować ukryte drzwi — zauważyła z żalem, nie mogą przecież przechodzić przez sufit.
A jednak na suficie przechodzi wyraźnie szlak, kółko w kółku.
— Prawdopodobnie jeszcze w wielu innych miejscach znajduje się ten sam rysunek, tylko nie zauważamy go, bo zbyt przyzwyczailiśmy się do jego widoku.
— Pomyśl, że ja na tej kanapie siedzę codziennie i napewno codziennie spoglądam, choć raz w górę, a dopiero dziś zauważyłam ten rysunek.
— Tak ludzie są strasznie niespostrzegawczy — zauważyła Janka z westchnieniem.
— Martwi mnie jednak, że te poszukiwania trwają tak długo.
— Może nic nie znajdziemy?
— Ja też tak myślę, ale szkoda mi tego zaciekawienia, tych poszukiwań.
— Któż mógł schować skarb? — dziwiła się Janka, — któż mógł napisać tę kartkę?
— Prawdopodobnie jakiś mój przodek. Właśnie o tem myślę bardzo często.
— Przed kim go ukrył, dlaczego nie powiedział nikomu, przecież tej kartki mogłam również dobrze nie znaleść nigdy, tak samo, jak nie znalazł jej mój ojciec i dziadek, a może i ludzie, którzy dawniej żyli.
— Nie, Ludwik mówi, że pismo wskazuje na nie tak dawne pochodzenie.
— Ale mogłam jej nigdy nie znaleść, nikt by się o tem nie dowiedział. A poza tem jeżeli już zostawiał jakieś wskazówki, to dlaczego nie napisał wprost: skarb znajduje się tu i tu, wchodzi się tam tak, a nie inaczej. Przecież ta karteczka wystarczy tak samo, aby rozpocząć poszukiwania.
— Tak, ale przewidywał widocznie, że będzie to wymagało więcej czasu, czyli poszukiwaniom mogą się oddać tylko te osoby, które mieszkają w pałacu, a więc prawdopodobnie swoi a nie obcy.
— Może.
— Napewno.
— W każdym razie bardzo nam to utrudnił — westchnęła Karolinka.
— A więc poszukajmy trochę.
— A może skarb jest zakopany w ogrodzie?
— Chodź, obejrzymy drzewa.
— Ja już oglądałem wszystkie drzewa, — wyjaśnił poważnie Jaś, stając na progu pokoju, — myślałem, że gdzieś są wykryte na korze trzy kółka.
— I co?
— Nie, w ogrodzie niema skarbu, — powiedział Jaś z przekonaniem, — zresztą klucz brzmi wyraźnie: ukryte drzwi w ścianie. W ogrodzie niema przecież ściany.
— Wiesz co, Karolinko, przestańmy dziś szukać i pojedźmy na spacer, potem wstąpisz do mnie na kolację i chłopcy cię odprowadzą. Jaś jeżeli chce to może też iść z nami.
— Nie, ja nie mam czasu.
— A co będziesz robił.
Jaś spojrzał z takim zdziwieniem jakby powiedziała niesłychane głupstwo.
— Nie wiesz? Będę szukał skarbu. Muszę go przecież znaleźć, muszę, rozumiesz, Karolinko, muszę.
— Wiesz, Jasiu, że na suficie w gabinecie narysowane są trzy kółka.
— Wiem, ale to nie są takie kółka — powiedział Jaś z pewnością w głosie — może nawet narysowano je naumyślnie, aby zmylić ślad.
Karolinka roześmiała się nagle.
— Ach, Boże, jaka ja jestem głupia, przecież sufit malowano zeszłego roku, a malarz napewno nie wiedział nic o trzech kółkach.
— Ale może naśladował dawny szlak.
— Nie, to nie są te kółka — powtórzył Jaś, potem z młotkiem w ręku zbliżył się do ściany.
— Więc, chodź, Karolinko.
Po chwili siedziały obie na bryczce i Karolinka powoziła.
— Pamiętasz, Janko, ten dzień, gdy was poznałam, o, to było w tem miejscu, — mówiła przejezdzając obok rzeki.
Janka roześmiała się.
— Tak, byłam przekonana, że jesteś chłopakiem.
— Zawsze żałowałam, że nie jestem chłopcem tobym dopiero powędrowała po świecie.
— Patrz, jak tu ładnie — szepnęła po chwili.
Krajobraz był rzeczywiście prześliczny. Słońce zachodziło znacząc niebo różowemi blaskami, które przeświecały pomiędzy wierzchołkami drzew. Obłoki małe i pierzaste przesuwały się powoli, jakby z pewną nieśmiałością. Wokoło panowała absolutna cisza niezmącona żadnym odgłosem.
— Ach, Janko — zawołała Karolinka, — gdy widzę coś tak ładnego, to zaraz mam ochotę na coś niezwykłego. Takbym chciała zrobić wtedy coś wielkiego, dobrego, przyjemnego, takbym chciała stać się sławną, wielką, zresztą sama nie wiem jak to wypowiedzieć.
Odwróciła głowę, wstydząc się trochę tego wybuchu.
— Rozumiem cię, — odpowiedziała Janka krótko.
Gdy przyjechały do domu Janki, chłopców jeszcze nie było.
— Zdaje się, że poszli do kowala, — objaśniła matka, — Ludwik wymyślił sobie jakąś maszynerję i potrzebna mu była śrubka, czy kółko od kowala.
— Poczekaj tu chwilkę, Karolinko! — poprosiła Janka, — zaraz przyjdę, chcę tylko na minutę zejść do kuchni.
Karolinka została sama w pokoju chłopców. Ponieważ jednak chwila zapowiedziana przez Jankę, jakoś się mocno wydłużyła, Karolinka podeszła do szafy z książkami i wyjęła ich kilka, aby przejrzeć.
Przejrzała jedną i odłożyła. Była to powieść Londona, którą znała dobrze, druga książka wydała jej się nudna, trzeciej nie znała wcale.
Chciała już ją odłożyć także i sięgnąć po bajki Andersena, które ją zawsze interesowały, gdy nagle zauważyła na jednej z kartek książki rysunek, który ją wprawił w osłupienie.
Na rysunku znajdowały się trzy kółka, wyraźnie trzy kółka, jedno kółko w drugim, drugie w trzecim, a wokoło nich napis:
„Dąż wytrwale do celu, a osiągniesz szczęście“!
Karolinka zmarszczyła brwi i prędko zaczęła czytać książkę. Spieszyła się, sądząc, że Janka zaraz wróci, lecz Janka wciąż nie wracała, a nawet po chwili przysłała przez służącę trochę owoców, z prośbą, aby Karolinka cierpliwie poczekała, gdyż musiała zastąpić matkę w wydawaniu kolacji.
Karolinka nie spojrzała na owoce, nie miała czasu, tak była przejęta czytaną książką.
Książka opisywała historję kilku spadkobierców, którzy oddziedziczywszy wielki dom, znaleźli testament wuja, właściciela tego domu. Testament nakazywał im szukać skarbu, ukrytego pod znakiem trzech kółek.
Cokolwiek jednak ruszono w domu, wszystko to miało na sobie rysunek trzech kół, nawet klomby w ogrodzie rosły w kształcie trzech kół.
Co się stało dalej, tego Karolinka nie wiedziała, bo z gniewem rzuciła nagle książkę na ziemię. Po chwili jednak podniosła ją. Usłyszała kroki wracających chłopców.
— O, Karolinko, zobacz, moja droga, — rozpoczął Ludwik, — robię motorówkę i… Ale co się stało, Karolinko? Dlaczego jesteś taka blada?
Karolinka nie odpowiedziała na zadane pytania. Wyciągnęła przed siebie książkę.
— Czyja to książka? — zapytała ostrym głosem.
— Ta, nie wiem, a prawda to książka Antosia, — odpowiedział zdziwiony Ludwik.
— Tak, to moja książka, — odpowiedział Antoś nieco zmieszany.
— Twoja? Więc to ty wymyśliłeś tę całą historję?
— Jaką historję?
— Historję o skarbie! — wyjaśniała Karolinka, siląc się na spokój, którego wcale nie czuła.
— Antoś wymyślił?
— Tak, Antoś, a ty pewnie wiedziałeś o tem dobrze. Książka leżała w szafie na samym wierzchu, zakpiliście sobie ze mnie. Wypisaliście tę kartkę z głupim kluczem i cieszyliście się, że się dałam nabrać.
— Karolinko!
Ludwik miał minę niezmiernie zdziwioną, lecz Karolinka, rozgniewana szalenie, nie zwróciła na to uwagi.
— Tak, oszukaliście mnie.
— To ja napisałem kartkę! — powiedział Antoś.
— Naturalnie, bawiłeś się moim kosztem.
— Przecież wolno nam było wymyślać samym przygodę.
— Ale na zebraniu pytaliśmy się nawzajem czy to nie jest wymyślone. Powiedziałeś, że nie.
— Przedewszystkiem nic nie mówiłem, bo tyś sama zauważyła, że nie byliśmy w pałacu od chwili założenia Klubu, a poza tem napisałem tę kartkę przed pomysłem Klubu.
— Nie wierzę ci. Pocoś to zrobił?
— Możesz mi nie wierzyć. A jednak tak było. Poprostu siedziałem sam w bibljotece. Tyś uspokajała Jasia, który się awanturował z panną Anną, bo mu nie chciała dać roweru. Przeglądałem książki na półkach, ale odłożyłem je prędko, bo takie były zakurzone. Jedną zostawiłem na stole. Potem, ponieważ nudziło mi się czekać, zaczęłem czytać tę książkę właśnie, którą trzymasz w ręku, miałem ją ze sobą. Zupełnie odruchowo napisałem na karteczce, która wypadła z książki, widocznie się oderwała, cały ten wzór. Nie myślałem wtedy o niczem. Potem…
— A dlaczego miałeś zmieniony charakter pisma? — pytała Karolinka surowa i nieubłagana jak inkwizytor.
— Bo miałem skaleczony drugi palec i pisałem trzecim, zresztą zdziwiłem się nawet, że ani Janka, ani Ludwik nie poznali mego charakteru pisma.
— Pewnie byli z tobą w spółce.
Ludwik zmarszczył brwi, lecz nie odpowiedział.
— Kartkę włożyłem do książki. Wtedy wbiegł Jaś i prosił, abym mu pokazał jakąś sztukę na rowerze. Poszedłem z nim, a o książce zapomniałem. Zostawiłem ją na stole.
— Mam nadzieję, że potem przypomniałeś sobie.
— Naturalnie, jak tylko pokazałaś kartkę, zaraz przypomniałem sobie.
— I nie uważałeś za stosowne nic nam powiedzieć?
— Chciałem nawet w pierwszej chwili, ale widziałem jak się przejmujesz, jak wszyscy chętnie szukają, jak Ludwik zabrał się do rozwiązywania klucza i nie chciałem wam psuć zabawy.
— Wolałeś nas oszukiwać?
— To wcale nie było oszustwem, skoro należało do naszych celów poszukiwanie przygody, a tyś sama niejednokrotnie mówiła, że cieszy cię sam fakt tajemnicy, sama możność dążenia do czegoś, mówiłaś przecież.
— Mówiłam, bo nie wiedziałam, że mnie okłamujesz i wyśmiewasz się ze mnie.
— Wcale się z ciebie nie wyśmiewałem, — pokornie odpowiedział Antoś, — chciałem ci nawet kilka razy powiedzieć wszystko, przynieść ci poprostu książkę, ale już za daleko zabrnęliśmy, nie mogłem.
— I dałbyś nam tak do końca życia szukać tego skarbu, o którym świetnie wiedziałeś, że nie istnieje wcale.
— E, znudziłoby ci się to przecież prędzej czy później.
Karolinka stała chwilkę bez ruchu. Czuła się ośmieszoną i oszukaną. Tyle razy mówiła z zapałem o skarbie, tyle razy szukała ukrytych i nieistniejących drzwi, radziła się Antosia, który zapewne wyśmiewał się z niej w duchu.
— Jesteś niegodziwy, pogardzam tobą! — powiedziała wreszcie i wybiegła z pokoju.
— Karolinko! — zawołał przerażony Antoś.
— Karolinko! — zawołał Ludwik.
Lecz Karolinki już nie było. Wybiegła pędem przed dom, nie oglądając się szła szybko przed siebie. Po chwili jechała już bryczką w stronę pałacu.
Słońce już zaszło, a wokoło panowała ta sama głęboka cisza jak przedtem, lecz Karolinka nie podziwiała już krajobrazu, nie czuła jego piękna, nie pragnęła uczynić nic wielkiego, ani dobrego. Karolinka szalała z gniewu. Doznawała uczucia upokorzenia, a poza tem uczucia zawiedzionych nadziei. Napróżno szukała, napróżno spodziewała się czegoś nowego, czegoś niezwykłego. Poprostu stała się celem drwin znudzonego chłopca, który udawał gorącą przyjaźń.
— Janka pewnie też wiedziała o wszystkiem, — myślała z goryczą.
— Tak dlatego oni wszyscy szukali o wiele spokojniej, a Antoś nie udawał nawet, że szuka. Naturalnie tłomaczyli go, przecież mówili, że ma takie usposobienie, a on nawet nie chciał się fatygować i udawać, że szuka. Napewno wiedzieli o wszystkiem. Tylko ja i Jaś szukaliśmy zawzięcie jak para warjatów.
Wspomnienie Jasia zmusiło ją do zastanowienia się. Co mu powie, jak mu wytłómaczy to, co zaszło? Nie wyobrażała sobie wcale, aby mogła powiedzieć ot tak, poprostu:
— Przestań, Jasiu, nie szukaj, bo to wszystko oszustwo.
Jaś szukał z takim zapałem i z taką radością.
Karolinka czuła jak gniew jej gaśnie powoli i zamienia się w smutek.
Czuła się opuszczoną, samotną dziewczynką, której wydawało się, że posiada prawdziwych przyjaciół, a ci przyjaciele opuścili ją nagle i skrzywdzili poważnie.
Gdy przyjechała do domu poczuła ogromne znużenie. Nie weszła jednak do pokoju, a udając, że nie słyszy wołania panny Anny, stanęła na białym mostku.
Wokoło zapadł już mrok i to pogrążyło Karolinkę w jeszcze większej melancholji.
Ze smutkiem patrzyła przed siebie, rozpatrywała swą samotność, żaliła się nad samą sobą. W pewnej chwili zauważyła, że jest bliska płaczu i zawstydziła się.
Teraz próbowała się otrząsnąć z przygnębienia. Ostatecznie nie zaszło przecież nic złego. Dawała sobie przecież jakoś radę i przed poznaniem Janki, Ludwika i Antosia. Tak samo będzie teraz, powróci do swoich dawnych rozrywek.
— Zajmę się poważniej Jasiem, ostatnio zaniedbywałam go zupełnie, — postanowiła.
Potem pomyślała, że właściwie Janka nie zrobiła nic złego, napewno nie wiedziała wcale o podstępie Antosia. Szukała przecież z takim zapałem. Karolinka przypomniała sobie, że przed godziną jadąc do domu była pewna, że Janka brała udział w kłamstwie Antosia i że to było powodem jej spokojniejszego szukania. Teraz jednak, gdy atak złości minął, Karolinka przyznawała, że Janka nie byłaby zdolna do celowej komedji.
Wobec tego będę mogła spotykać się z Janką, ona nic nie zawiniła, — postanowiła i ta myśl przyniosła jej ulgę.
— A Ludwik, czyżby Ludwik wiedział o wszystkiem naprawdę? Ludwik, który wyrysował sobie plan pałacu i codzień regularnie i systematycznie szukał. Czyżby był wspólnikiem i robił to wszystko poto tylko, by oszukać Karolinkę? Wydało jej się to nieprawdopodobne. Wprawdzie książka leżała rzeczywiście w bardzo widocznem miejscu w szafie, lecz może dowodziło to tylko obojętności Ludwika dla powieści kryminalno-sensacyjnych i niedbałości Antosia, który nie schował książki dosyć starannie.
— Wobec tego Ludwik może nadal zostać moim znajomym, — myślała Karolinka, — o ile zechce naturalnie, bo pewnie jest śmiertelnie obrażony, po tem wszystkiem co mu zarzuciłam.
Jedynie Antoś został odrzucony zupełnie i pozbawiony łask.
Karolinka ujrzała przed sobą wesołą zawsze, roześmianą twarz Antosia i pomimo gniewu jaki jeszcze czuła, zrobiło jej się żal. Właściwie to Antoś podobał jej się najbardziej z całej trójki. Lubiła wprawdzie serdecznie Jankę, uważała ją za swoją przyjaciółkę, gdy jej nie widziała dłużej jak dzień tęskniła za nią, lubiła także Ludwika, podziwiała jego zdolności rysunkowe, jego zdrowy sąd o wszystkiem, jego jakgdyby „dorosłość“, dumna była z tego, że uważa ją za wyjątkową dziewczynę; mimo to, jednak Antoś, który nie wyróżniał się niczem wydawał jej się zawsze najmilszym. Był żywszy, posiadał sporą dozę fantazji, której brakowało Jance i Ludwikowi.
— Ta fantazja właśnie spowodowała tę nieszczęsną historję ze skarbem, — myślała Karolinka.
— A może Antoś naprawdę nie był tak bardzo winien jak się wydawało, może naprawdę przepisał kartkę machinalnie, zapomniał o niej, a potem nie mówił nic, nie dla złośliwej satysfakcji, gdyż dawnoby się z nią mógł zdradzić, a właśnie dlatego, aby nie psuć zabawy, aby jej nie rozczarować. Antoś nie był przecież wcale zły, przeciwnie, wszyscy przyznawali, że miał wyjątkowo dobry charakter. Zresztą, to wszystko miało być przecież zabawą, dla zabawy urządziliśmy nasz Klub i wymyślił go właśnie Antoś.
Niewiadomo czy rozmyślania te doprowadziłyby Karolinkę do wybaczenia Antosiowi jego czynu, gdyż nagle cisza parku została przerwana donośnem wołaniem:
— Karolino! Karolinko!
Był to głos Jasia, lecz głos tak uradowany i niecierpliwy, że Karolinka zapomniała o swoim zamiarze nie odzywania się i pozostania tu w samotności, aż do późnego wieczoru i odpowiedziała natychmiast:
— Jestem tu, przy mostku.
— Karolinko! — wołał Jaś, — znalazłem ukryte drzwi, znalazłem skarb!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zofia Dromlewiczowa.