<<< Dane tekstu >>>
Autor Sophie de Ségur
Tytuł Przygody Zosi
Wydawca „Nowe Wydawnictwo”
Data wyd. 1937
Druk „Grafia“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jerzy Orwicz
Źródło Skany na Commons
Inne Całe Przygody Zosi
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
HERBATKA.

W dniu imienin Zosieńki mamusia robiła zwykle jakiś ładny prezent swojej córeczce, ale nigdy nie mówiła naprzód co dla niej przeznacza.
Tym razem Zosia zerwała się wcześniej niż zazwyczaj, ubrała się pośpiesznie, aby zaglądnąć do pokoju mamusi i zobaczyć co dostanie.
— Poczekaj, dziecinko, muszę cię uczesać, nie możesz pokazać się mamie z tą rozwichrzoną czuprynką. Ładnie byś rozpoczęła swój piąty roczek!
Tak przemawiała nowa bona, sadzając dziewczynkę przed lustrem i rozczesując jej splątane włosy.
— Aj! Aj! proszę mi nie wyrywać włosów! wołała Zosia niecierpliwie.
— Bo kręcisz się na wszystkie strony! Zkąd mogę wiedzieć, gdzie zwrócisz głowę.
Wreszcie Zosia została ubrana, uczesana i mogła pokazać się mamie.
— Wcześnie dziś wstałaś, Zosieńko, rzekła mamusia z uśmiechem. Oto masz podarek odemnie na urodziny. Daję ci książeczkę, będziesz się mogła zabawić.
Zosia podziękowała z minką trochę zakłopotaną. Książka była oprawna w safian czerwony.
— Co mam zrobić z tą książeczką? Przecież czytać jeszcze nie umiem. Pani Irena patrzyła na córeczkę z tłumionym śmiechem.
— Nie bardzo, zdaje się, jesteś zadowolona z mego podarunku — rzekła po chwili, a jednak jest on bardzo ładny. Zobaczysz, że zabawi cię więcej niż się tobie zdaje. Otwórz i popatrz dobrze.
Zosia obracała w rączce ową książeczkę i zdziwiła się mocno, że coś w niej ruszało się i stukało. Spojrzała na matkę pytającym wzrokiem. Pani Irena roześmiała się i rzekła:
— To jest niezwykła książeczka, niepodobną do wszystkich innych, które otwierają się same. Twoją trzeba pociągnąć mocno z boku, ot, tak.
To mówiąc, nacisnęła dużym palcem niewidoczny prawie guziczek i otworzył się wnet wierzch pudełka z farbami ku wielkiej radości Zosieńki. Były tam przeróżne kolory, przytem pędzelki i dwanaście zeszycików z obrazkami do kolorowania.
— O! dziękuję mamusi. Jakże mi się te farby podobają! zawołała Zosia, rzucając się matce na szyję.
— Byłaś z początku nieprzyjemnie zdziwiona, sądząc, że daję ci prawdziwą książkę — mówiła mamusia — ale bym ci takiego złośliwego figla nie spłatała, wiedząc, że nie masz nawet pojęcia o literkach. Będziesz mogła kolorować te rysunki według wzorów, zabawicie się w malowanie razem z Pawełkiem i twojemi przyjaciółkami, Kamilką i Madzią, które zaprosiłam na dzisiaj. Ciocia Aurelcia poleciła mi wręczyć tobie w jej imieniu ten mały przybór do herbaty gdyż przyjedzie dopiero o trzeciej popołudniu, a chciała ci zrobić przyjemność już od samego rana.
To mówiąc, mama wydostała tekturowe pudełko, z którego Zosieńka wydostała uradowana tackę, sześć filiżanek, imbryczek, mlecznik i cukierniczkę.
— Niech mamusia pozwoli mi zrobić prawdziwą herbatkę dla moich małych gości, prosiła Zosia przymilnie.
— Nie, dziecinko, za nic na to nie pozwolę. Porozlewałabyś śmietankę na posadzkę, poparzyłabyś sobie rączki herbatą. Udawajcie tylko, że pijecie z tych filiżanek, to będzie też dobra zabawa, a potem podadzą wam prawdziwy podwieczorek i różne przysmaczki.
Zosia nic nie odpowiedziała, ale miała minkę niezadowoloną.
— Pocóż mi ten cały przybór, jeżeli nie można go niczem napełnić? pomyślała Zosia. Kamilka i Madzia będą się ze mnie śmiały. Muszę jednak coś obmyśleć, żeby urządzić własne przyjęcie. Pójdę do swojej bony, może ona co poradzi.
Zosia powiedziała mamie, że pokaże pannie Marji, swojej bonie, otrzymane podarunki i zabrawszy je z sobą, popędziła na górę.
Panna Maria zachwycona była ślicznym przyborem do herbaty, ale ze zdziwieniem spojrzała na książkę.
— Będziesz miała z niej zabawę dopiero wtedy, gdy nauczysz się czytać, moja Zosieńko — rzekła po chwili. Zosia roześmiała się głośno i zawołała klaszcząc w rączki:
— Brawo! Doskonale! Pani się też oszukała, tak samo jak ja! To nie jest wcale książka do czytania, a pudełko z farbami.
To rzekłszy, otworzyła szkatułeczkę i pokazała pannie Marji różno-barwne farby i kajeciki z rysunkami do kolorowania. Następnie razem obmyślały, jak się dzień dzisiejszy spędzi. Zosia ubolewała nad tem, że mamusia nie pozwoliła zrobić herbatkę dla przyjaciółek w małym imbryczku i nalewać ją samej w filiżanki.
— Może pani coś wymyśli, żebym mogła napełnić mlecznik, cukierniczkę i podać mały podwieczorek w dziecinnym pokoju.
— Nie, moje dziecko, mama stanowczo zabroniła mi dawać ci cokolwiek innego do jedzenia, niż to co dla ciebie jest wyznaczane.
Zosia westchnęła głęboko i zamyśliła się, ale po chwili oczki jej się roześmiały. Powzięła zamiar, który postanowiła wykonać bez wiedzy starszych. Wracając po śniadaniu ze spaceru powiedziała mamusi, że zaraz przygotuje wszystko na przyjęcie swych małych gości. Ustawiła więc serwisik do herbaty na stoliczku, na drugim położyła farby, dostała różne zabawki, któremi miały się bawić.
— Teraz muszę się zabrać do przyrządzenia herbatki — rzekła do siebie — i zbiegła z imbryczkiem do ogrodu, narwała listków koniczyny, zalała je wodą, którą postawiono właśnie w miseczce dla pieska mamusi. Herbatka już gotowa — zawołała uradowana — teraz trzeba przyrządzić śmietankę. Wzięła z kredensu kawałek kredy do czyszczenia sreber, naskrobała swoim nożykiem sporą ilość, wsypała do mlecznika i zalała wodą. Dobrze wymieszawszy łyżeczką, otrzymała płyn biały, który od biedy mógł przypominać śmietankę. Teraz trzeba było pomyśleć o zdobyciu cukru. Zosia i na to znalazła radę, kredę połamała na drobne kawałeczki, napełniła niemi cukierniczkę, postawiła na stole z miną zwycięzką.
— Oto pomysł wyborny! przyznała, zachwycona swym sprytem. Z pewnością ani Pawełek ani Kamilka, ani Madzia nie zdobyliby się na coś podobnego.
Zosia oczekiwała na swych gości jeszcze dobre pół godziny, ale nie nudziła się wcale. Tak była zadowolona ze swej herbatki, że nie chciała oddalić się od stoliczka, zacierała rączki co chwila z radośnym wyrazem, powtarzając wciąż:
— Boże! Jaka ja jestem mądra dziewczynka.
Wreszcie Pawełek i przyjaciółki przyjechali. Mała solenizantka wybiegła na ich spotkanie i pośpiesznie zabrała ich z sobą, żeby im pokazać podarunki dziś otrzymane. Pudełko z farbami było też dla małych gości pułapką, zwiodło ich ono, byli bowiem pewni, że to jest prawdziwa książka. Przybór do herbaty wywołał wielkie pochwały. Chciano odrazu zasiąść do picia, ale Zosia poprosiła, ażeby wstrzymali się do godziny trzeciej, a tymczasem zabrali się do malowania rysunków w zeszycikach. Nabawiwszy się dobrze, złożyli porządnie farby i pędzelki, a Pawełek zawołał:
— Teraz zasiadamy do herbaty.
— Niech Zosia robi honory domu, dorzuciła Kamilka.
— Siadajcie, proszę — odrzekła uprzejmie Zosia. Podajcie mi wasze filiżanki, zaraz napełnię je herbatą. Ale najprzód trzeba rzucić cukru. A oto herbata i śmietanka.
Gdy już wszystkie filiżanki zostały napełnione i Madzia mieszała dość długo swoją, rzekła ze zdziwieniem:
— To dziwne, że ten cukier nie rozpuszcza się wcale.
— Mieszaj dobrze, moja droga, odparła Zosia z pewnością siebie, rozpuści się napewno.
— Ale twoja herbatka jest zupełnie zimna — zawołał Pawełek.
— Bo już stoi dość długo — odpowiedziała Zosia.
Kamilka podniosła filiżankę do ust i spróbowawszy dziwnego napoju, odstawiła go ze wstrętem.
— Fe! Jakie to okropne!.. zawołała — przecież to niepodobne wcale do herbaty!
— Zupełnie smak kredy — dodała Madzia, spluwając.
— Co ty nam dałaś, moja Zosiu? — oburzył się Pawełek. Jakaś okropna mikstura! Tfu!
— Tak wam się moja herbatka niepodoba? szepnęła Zosia zakłopotana.
— Zasługujesz na to, żebyśmy cię zmusili do wypicia tego ohydnego napoju, jakim nas uraczyć chciałaś, — zawołał Pawełek.
— Jesteście doprawdy bardzo wymagający i wybredni — broniła się mała solenizantka.
— Przyznaj sama, że nawet dla niewymagających wcale twoja herbatka jest niemożliwą do przełknięcia — rzekła Kamilka z uśmiechem.
— Pij, proszę cię! Wtedy powiesz czy jesteśmy wymagający — zawołał Pawełek — podsuwając imbryczek do ust Zosi.
Dajże mi spokój! mówiła dziewczynka, odwracając się do ciotecznego braciszka, ale ten nie dawał za wygranę i coraz natarczywiej domagał się, aby Zosia wypiła całą zawartość imbryczka, a następnie mlecznika, wreszcie chciał napoić ją przemocą.
Zosia broniła się, krzyczała. Kamilka i Madzia starały się zwaśnionych uspokoić i wyrwać mlecznik z rąk Pawełka, ale odtrącił je ze złością. Zosia skorzystała z zamieszania i rzuciła się z pięściami na Pawełka, wobec tego Kamilka i Madzia odciągały ją co sił, Pawełek ryczał, Zosia wrzeszczała, obie przybyłe w goście dziewczynki poczęły wołać o pomoc. Panie Irena i Aurelja wpadły przerażone. Dzieci zamilkły i patrzały na siebie wylęknione.
— Co się tu dzieje? Zkąd te krzyki? pytały panie.
Kamilka starała się zbagatelizować całą sprawę, ale pani Irena domyśliła się odrazu, że Zosia pobiła się z Pawełkiem, ten zaś opowiedział jaka była przyczyna kłótni, oskarżając Zosię, że chciała dać im coś wstrętnego do wypicia, a następnie powiedziała że są zbyt wybredni.
Pani Irena powąchała mieszaninę kredy z wodą w mleczniku, spróbowała na koniec języka i skrzywiwszy się ze wstrętem, zapytała Zosię surowo:
— Zkąd to wzięłaś?
Zosia spuściła oczy i odrzekła zawstydzona:
— Przyrządziłam sama.
— Z czego?
— Z kredy do czyszczenia sreber i z wody postawionej dla pieska.
— A herbatę?
— Z listków koniczyny nalanej wodą.
— I cukier zrobiłaś jak widzę z tejże kredy — dorzuciła matka, biorąc cukierniczkę do ręki. Ładne przyjęcia urządziłaś dla przyjaciółek, niema co mówić! Znowu zawiniłaś nieposłuszeństwem, gdyż nie pozwoliłam ci urządzać herbatkę w twoim pokoiku i nieprzypuszczałam, żebyś nafabrykowała takiej obrzydliwości i chciała niemi poczęstować swych gości. Na dodatek wszystkiego pobiłaś się ze swym braciszkiem! Za karę zabieram twój przybór do herbaty, nie będziesz mogła nim się bawić, gdyż znowu coś zbroisz. Powinnabym zabronić ci jeść obiad z nami, ale nie robię tego jedynie przez wzgląd na twoje przyjaciółki, którym by to sprawiło wielką przykrość.
Wszystkie trzy mamy wyszły razem, śmiejąc się cichaczem z pomysłowości Zosieńki, ale biedna mała solenizantka była niezmiernie strapiona. Pawełkowi też przykro się zrobiło, że się uniósł gniewem. Dobre dziewczynki, Kamilka i Madzia, pocieszały ich i starały się pogodzić. Zosia pocałowała Pawełka i przeprosiła wszystkich swych gości poczem nastąpiło ogólne pojednanie. Przyrzeczono Zosieńce, że jej nieszczęśliwy pomysł pójdzie w zapomnienie i nigdy się o nim wspominać nie będzie.
Cała czwórka pobiegła do ogrodu łapać motyle. Pawełek włożył kilka złowionych do pudełka ze szklaną nakrywką. Ułożono motylki na trawie i kwiatach, wrzucono parę truskawek i wiśni, żeby miały pożywienie.

Wieczorem, gdy już rozjeżdżano się po sutej wieczerzy Pawełek spoglądał z żalem na pudełko z motylami. Widać było, że mu się ogromnie chciało mieć je na własność, gdyż zbierał kolekcję owadów. Kamilka, Madzia i Zosia spojrzały na siebie porozumiewawczo i wszystkie trzy wyrzekły się motyli dla zrobienia przyjemności Pawełkowi. Uszczęśliwiony chłopak zabrał z sobą pudełko ze ślicznemi motylkami i zawiózł ostrożnie do domu.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Sophie de Ségur i tłumacza: Natalia Dzierżkówna.