Rękopis znaleziony w Saragossie/Dzień dziewiąty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Potocki
Tytuł Rękopis znaleziony w Saragossie
Redaktor Jan Nepomucen Bobrowicz
Wydawca Księgarnia Zagraniczna (Librairie étrangère)
Data wyd. 1847
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Edmund Chojecki
Tytuł orygin. Manuscrit trouvé à Saragosse
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rękopis znaleziony w Saragossie, dzień 9. Nagranie LibriVox w wykonaniu Niny Brown.
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
DZIEŃ DZIEWIĄTY.

Pustelnik przyszedł mnie obudzić, siadł na mojem łóżku i rzekł: «Moje dziecko, złe duchy znowu tej nocy wyprawiały w mojej pustelni piekielne harce. Samotnicy Tebaidy nie byli więcej odemnie wystawionemi na złość szatańską; niewiem przy tem co mam sądzić o człowieku który przybył z tobą i zwie się Kabalistą. Przedsięwziął wyleczyć Paszeka i w istocie wiele mu pomógł, ale bynajmniej nie używał exorcyzmów przepisanych przez rytuał naszego świętego kościoła. Pójdź do mojej pustelni, śniadanie czeka na nas, po którem usłyszymy zapewne przygody tego dziwnego nieznajomego.»
Wstałem i udałem się za pustelnikiem. W istocie znalazłem Paszeka w daleko lepszym stanie i z twarzą nawet mniej odrażającą. Zawsze był ślepym na jedno oko, ale nie wywieszał już tak obrzydliwie języka. Usta przestały mu pienić się i pozostałe oko toczyło mniej błędne spojrzenia. Powinszowałem kabaliście, który mi odrzekł, że to był tylko słaby dowód jego umiejętności. Następnie pustelnik przyniósł śniadanie, złożone z gorącego mleka i kasztanów.
Podczas gdy pożywaliśmy tę skromną ucztę, ujrzeliśmy wchodzącego człowieka chudego i wybladłego, którego cała postać wstręt wzbudzała, chociaż nie można było rzec co było przyczyną tego odrażającego wrażenia. Nieznajomy ukląkł przedemną i zdjął kapelusz. Wtedy ujrzałem że miał owiązane czoło. Wyciągnął ku mnie kapelusz jak gdyby prosił o jałmużnę. Rzuciłem mu sztukę złota. Szczególniejszy żebrak podziękował mi i dodał: «Panie Alfonsie, twój dobry uczynek nie będzie straconym, uprzedzam cię że ważny list czeka na ciebie w Puerto-Lapicha. Przeczytaj go zanim wejdziesz do Kastylji.»
Udzieliwszy mi to ostrzeżenie, nieznajomy ukląkł przed pustelnikiem który mu napełnił kapelusz kasztanami, następnie uczynił to samo przed kabalistą, ale wnet zerwał się mówiąc: «Od ciebie niczego nie żądam, jeżeli powiesz kto jestem, gorzko kiedyś tego pożałujesz.» Po tych słowach wyszedł z pustelni.
Gdy zostaliśmy sami, kabalista zaczął śmiać się i rzekł: «Aby wam dowieść jak mało lękam się pogróżek tego człowieka, zaraz wam powiem że to jest Żyd wieczny tułacz o którym zapewne musieliście słyszeć. Już przeszło od ośmnastu wieków, ani razu me usiadł, ani położył się, nie odpoczął, nie zasnął. Ciągle idąc przed sobą, zje wasze kasztany i nazajutrz rano będzie już ztąd o jakie sześćdziesiąt mil. Zwykle, przebiega we wszystkich kierunkach, niezmierzone pustynie Afryki. Żywi się dzikiemi owocami, a drapieżne zwierzęta mijają go bez szkody z powodu świętego piętna, wyrytego na jego czole. Dla tego to, jak uważaliście, nosi na głowie przepaskę. Nie bywa on nigdy w naszych okolicach chyba na wezwanie jakiego kabalisty. Wreszcie mogę wam zaręczyć że ja go tu wcale nie wezwałem, nie mogę go bowiem cierpieć. Jednakowoż muszę wyznać, że często wie on o wielu rzeczach, radzę ci zatem panie Alfonsie nie zaniedbywać jego przestrogi.»
«Mości kabalisto, — odpowiedziałem — Żyd doniósł mi że list czeka mnie w Puerto-Lapiche. Spodziewam się tam po jutrze stanąć i niezapomnę zapytać oberżysty.»
«Nie potrzeba tak długo czekać, — odparł kabalista — musiałbym mało znaczyć w świecie gieniuszów, gdybym nie mógł mieć tego listu wcześniej.» To mówiąc pochylił głowę na prawe ramię i wyrzekł kilka wyrazów rozkazującym głosem. W przeciągu pięciu minut, upadł na stół wielki list pod moim adressem. Rozpieczętowałem go i przeczytałem co następuje:

«Panie Alfonsie!
Z rozkazu JK. Mości naszego Najmiłościwszego Pana Don Ferdynanda IV. uprzedzam cię abyś wstrzymał twój przyjazd do Kastylji. Srogość tę winieneś jedynie przypisać nieszczęściu, które spowodowało że rozgniewałeś na siebie święty trybunał zajmujący się zachowaniem czystości wiary w Hiszpanji. Wypadek ten jednak niech w niczem nie zmniejsza twojej gorliwości w chęci służenia królowi. Wraz z niniejszem, załączam ci urlop na trzy miesiące, przepędź ten czas na granicach Kastylji i Andaluzyi, wszelako nie słaniaj się zbyt w żadnej z obu tych prowincyi. Pomyślano już o zaspokojeniu twego czcigodnego ojca i przedstawiono mu całą te sprawę w świetle wcale go nie rażącem.»
Twój życzliwy
Don Sanche de Tor de Pennas
Minister wojny.

Do tego listu, przyłączony był urlop na trzy miesiące, opatrzony potrzebnemi podpisami i pieczęciami.
Podziwialiśmy pośpiech gońców kabalisty, następnie prosiliśmy go aby dotrzymał nam obietnicy i opowiedział wypadki przeszłej nocy w Venta Quemada. Odrzekł nam jak wczoraj, że niezrozumiemy wiele rzeczy w jego opowiadaniu, ale zastanowiwszy się przez chwilę, zaczął w te słowa:

HISTORYA KABALISTY.

Nazywają mnie w Hiszpanji Don Pedro de Uzeda i pod tem nazwiskiem o milę z tąd posiadam piękny zamek. Prawdziwe moje miano jest: Rabi Sadok Ben Mamoun, jestem bowiem żydem. Wyznanie tego rodzaju jest cokolwiek niebezpiecznem w Hiszpanji, ale oprócz że ufam waszej uczciwości, uprzedzam was że nie tak łatwo byłoby mi zaszkodzić. Wpływ gwiazd na moje przeznaczenie zaczął objawiać się od pierwszych chwil mego życia. Ojciec mój wyciągnąwszy mój horoskop, przejęty był radością, gdy ujrzał że przyszedłem na świat właśnie gdy słońce przechodziło w znak Panny. Wprawdzie użył całej umiejętności na dopięcie tego celu, ale niespodziewał się tak dokładnego skutku.
Nie potrzebuję wam mówić że ojciec mój Mamon, był pierwszym astrologiem swego czasu. Wszelako gwiazdarstwo, było jedną z najmniejszych nauk jakie posiadał, szczególniej posunął znajomość kabalistyki do stopnia jakiego żaden z Rabinów dotąd nie dosiągł.
We cztery lata po mojem przyjściu na świat, mój ojciec miał córkę, która narodziła się pod znakiem Bliźniąt. Pomimo tej różnicy, jednakowo nas wychowano. Nie miałem jeszcze dwunastu lat, moja siostra zaś ośmiu kiedy umieliśmy już po hebrajsku, po chaldejsku, po syro-chaldejsku, znaliśmy mowy Samarytanów, Koptów, Abissyńczyków i różne inne umarłe lub umierające języki. Nadto bez pomocy ołówka, mogliśmy rozłożyć litery każdego wyrazu, wedle wszelkich zasad oznaczonych prawidłami kabalistyki.
Wtedy to właśnie kończyłem dwunasty rok, z niezwykłą starannością ułożono nasze włosy w pierścienie ażeby zastosować się do znaku pod którym się urodziłem, dawano nam do jedzenia mięso z czystych zwierząt, wybierając dla mnie samców, samice zaś dla mojej siostry.
Gdy zacząłem szesnasty rok, mój ojciec postanowił nas przypuścić do tajemnic kabały Szafiroth. Naprzód dał nam do rąk Sepher Zoohar, czyli tak nazwaną jasną księgę w której nic nie można zrozumieć, tak dalece jasność dzieła ślepi wzrok patrzących. Następnie zagłębialiśmy się nad Siphra-Dzaniuthą, czyli tajemniczą księgą w której najzrozumialszy peryód mógł wybornie ujść za zagadkę. Nakoniec przystąpiliśmy do Hadra-Raby i Hadra-Suthy, to jest do małego i wielkiego Sanhedrinu. Są to rozmowy w których Rabbi Simeon syn Jochaja, autor dwóch poprzednich dzieł, zniżając styl do potocznej rozmowy, udaje że naucza dwóch przyjaciół najprostszych rzeczy. Tymczasem zaś odsłania im najbardziej zadziwiające tajemnice, czyli raczej wszystkie te objawienia pochodzą nam prosto od proroka Eliasza, który pokryjomu opuścił niebieskie krainy i był obecnym na zgromadzeniu pod przybranem nazwiskiem Rabina Abby. Być może że wy wszyscy wyobrażacie sobie jakobyście nabyli prawdziwego pojęcia o tych boskich księgach, z tłumaczenia łacińskiego wydanego wraz z oryginałem chaldejskim r. 1684. w małem miasteczku niemieckiem nazwanem Frankfurt, ale my śmiejemy się z zarozumiałości tych, którzy sądzą że dość zwyczajnego wzroku ludzkiego aby módz czytać w tych księgach. To zapewne wystarcza do czytania niektórych języków teraźniejszych, ale w hebrajskim każda litera jest liczbą, każdy wyraz przemądrą kombinacyą, każdy peryód straszliwą formułą którą gdy kto potrafi wymówić z potrzebnym przydechem i akcentami, z łatwością może poruszać góry i osuszać rzeki.
Wiecie dobrze że Adunai jednem słowem stworzył świat i następnie sam zamienił się w słowo. Słowo uderza umysł i powietrze, działa na zmysły i duszę zarazem. Chociaż nie zajmowaliście się temi naukami, możecie jednak zrozumieć że to słowo musi koniecznie pośredniczyć między materyą a istotą duchową wszech rzeczy. Mogę wam tylko powiedzieć, że nie tylko z każdym dniem nabywaliśmy nowych wiadomości, ale nadto nowej potęgi, której jeżeli nieśmieliśmy jeszcze używać, przecież z dumą cieszyliśmy się, że według wewnętrznego naszego przekonania siła ta w nas tkwiła. Wkrótce jednak najsmutniejszy wypadek, przerwał nasze rozkosze kabalistyczne.
Każdego dnia uważaliśmy z moją siostrą że nasz ojciec Mamon upadał na siłach. Zdawał się być czystym duchem który dla tego tylko przybrał ludzką postać, aby mógł być łatwiej dostrzeżonym przez podksiężycowe istoty. Pewnego dnia nareszcie kazał nas zawołać do swojej pracowni. Postawa jego tak była boską i czcigodną, że mimowolnie padliśmy przed nim na kolana. Zostawił nas w tem położeniu i wskazując na klepsydrę rzekł: «Zanim ten piasek się przesypie już nie będę na tym świecie. Pamiętajcie wszystkie moje słowa. Synu mój, do ciebie naprzód się odzywam, przeznaczyłem ci niebiańskie małżonki: córki Salomona i królowej Saby. Po przyjściu ich na świat nikt nie sądził aby kiedy mogły stać się nieśmiertelnemi, ale Salomon nauczył królowę wymawiać imię tego który jest. Królowa wymawiała to imię w chwili połogu. Nadleciały gieniusze wielkiego wschodu i przyjęły dwoje bliźniąt zanim te dotknęły się nieczystego siedliska, które zowią ziemią; następnie uniosły je w sfery córek Elohima, gdzie udzielono im dar nieśmiertelności z mocą podzielenia go z tym którego kiedyś dwie bliźnie siostry wybierą za wspólnego małżonka. Te to są dwie małżonki niewypowiedzianych przymiotów, o jakich ojciec ich wspominał w swojem Szir-haszirim, czyli kantyczkach nad kantyczkami. Zastanawiaj się nad tym Epitalmem od dziewięciu do dziewięciu zwrotek. — Dla ciebie moja córko, przeznaczam daleko świetniejszy związek. Dwaj Thaminowie, ci sami których Grecy znali pod nazwiskiem Dioskurów, Fenicyanie, Kabirów, jednem słowem bliźnięta Zodjaku, będą twoimi małżonkami. Co mówię?.. serce twoje jest zbyt czułem... lękam się aby jaki śmiertelnik.. — Już brak piasku w klepsydrze... umieram.»
Po tych słowach mój ojciec zemdlał i w jednej chwili w miejscu na którem spoczywał znaleźliśmy tylko garstkę lekkiego i świetlnego popiołu. Zebrałem te szacowne szczątki, złożyłem je w urnie i umieściłem w skrzyni dziesięciorga przykazań, tuż nad skrzydłami cherubinów.
Pojmujecie że nadzieja nieśmiertelności i posiadania dwóch niebiańskich małżonek, podwoiła we mnie zapał do nauk kabalistycznych, wszelako przez długie lata nie śmiałem wzbić się do nieograniczonej wysokości i poprzestałem na zawładnięciu przez moje zaklęcia kilku gieniuszami ośmnastego stopnia. Jednakowoż z każdym rokiem nabierałem więcej śmiałości; przeszłego lata zacząłem pracować nad pierwszemi zwrotkami Szir-ha-szirimu. Zaledwie pierwszy wiersz rozłożyłem, gdy w tem przeraźliwy łoskot, jak gdyby cały mój zamek walił się z posad, obił się o moje uszy. Bynajmniej nie przeląkłem się, owszem byłem przekonany że praca wybornie mi się udała. Przeszedłem, do drugiego wiersza i gdy go ukończyłem, lampa z mego stołu zleciała na podłogę, podskoczyła kilka razy i legła przed wielkiem zwierciadłem zawieszonem w głębi mego pokoju. Spojrzałem w zwierciadło i postrzegłem końce dwóch prześlicznych kobiecych nóżek. Wnet za temi pokazały się i drugie. Pochlebiałem sobie, że te zachwycające nóżki należały zapewne do niebieskich córek Salomona, ale nie śmiałem prowadzić dalej moich poszukiwań.
Następnej nocy znowu wziąłem się do pracy i ujrzałem dwie pary nóżek do kostek; we dwadzieścia cztery godzin później już zaczynałem spostrzegać kolana, ale w tem słońce wyszło ze znaku Panny i musiałem zaprzestać.
Gdy słońce wkroczyło w znak Bliźniąt, moja siostra ze swojej strony przedsięwzięła podobne poszukiwania i ujrzała nie mniej zadziwiające zjawisko, ale nie myślę wam opowiadać tego co niema żadnego związku z moją własną historyą.
Tego roku już znowu chciałem rozpocząć przerwaną pracę gdy dowiedziałem się że sławny adept miał właśnie przejeżdżać przez Kordowę. Sprzeczka jaką miałem z tego powodu z moją siostrą, skłoniła mnie do odwiedzenia go. Spóźniłem się nieco z wyjazdem z domu i na wieczór zaledwie stanąłem w Venta Quemada. Znalazłem gospodę opuszczoną z powodu złych duchów które ją zamieszkiwały, ponieważ jednak ja wcale się ich nie lękam, rozgościłem się w jadalnej izbie i rozkazałem małemu Nemraelowi aby mi przyniósł wieczerzę. Nemrael, jest to mały gieniusz ostatniego stopnia, którego używam do podobnych posyłek i on to właśnie przyniósł twój list z Puerto-Lapiche. Poszedł do Anduhar, gdzie nocował jakiś przeor Benedyktynów, porwał mu bez ceremonji wieczerzę i przyniósł mi ją do gospody. Wieczerza składała się z pasztetu z kuropatw, który znalazłeś jeszcze nazajutrz z rana; byłem jednak tak znużony że zaledwie się jej dotknąłem, odesłałem więc Nemraela do mojej siostry i sam położyłem się spać.
Śród nocy, rozbudził mnie dźwięk zegaru bijącego północ. Po tej przygrywce czekałem na ukazanie się jakiego ducha i przygotowałem się na odpędzenie go, gdyż w ogóle są to przykrzy i nieproszeni goście. W tych zamiarach, nagle ujrzałem mocne światło na stole pośród pokoju, następnie wyskoczył mały błękitny rabinek który zaczął wybijać pokłony przed pulpitem, jak zwykli czynić rabini podczas modlitwy. Miał zaledwie stopę wysokości i nie tylko jego szaty były błękitne, ale nawet twarz, broda, pulpit i księga. Poznałem natychmiast że nie był to duch ale gieniusz dwudziestego siódmego stopnia. Niewiedziałem jak się nazywa i wcale go dotąd nie znałem. Jednakże użyłem formuły, której powszechnie wszystkie duchy ulegają. Natenczas mały błękitny rabinek zwrócił się do mnie i rzekł: «Zacząłeś całą twoją pracę na wspak i to jest przyczyna dla której ujrzałeś naprzód nogi córek Salomona. Zacznij naprzód od ostatnich zwrotek i staraj się przedewszystkiem odgadnąć imiona niebiańskich piękności.» To wyrzekłszy, mały rabinek znikł bez żadnego śladu. To co mi powiedział było przeciwko wszystkim zasadom kabalistyki, wszelako byłem tak nieprzezornym że posłuchałem jego zdania. Zacząłem składać ostatnią zwrotkę Szir-ha-Szirimu i szukając nazwisk dwóch nieśmiertelnych wynalazłem imiona: Emina i Zibelda. Mocno byłem zdziwiony, wszelako rozpocząłem zaklęcia. Wtedy ziemia straszliwie zadrżała pod mojemi nogami, zdało mi się że niebo pęka mi nad głową i padłem bez zmysłów.
Przyszedłszy do przytomności, ujrzałem się w miejscu połyskującem niezwykłem światłem i w objęciach kilku młodzieńców piękniejszych od aniołów z których jeden rzekł do mnie: «Synu Adama! powróć do zmysłów, jesteś tu w mieszkaniu tych którzy nie umierają. Rządzi nami patryarcha Henoch który postępował przed Elohimem i porwanym został z ziemi. Prorok Eliasz jest naszym arcykapłanem i wóz jego zawsze będzie na twoje rozkazy, skoro tylko zechcesz używać przejażdżki na tym planecie. My jesteśmy Egregorami, czyli dziećmi spłodzonemi z synów Elohima i córek człowieczych. Zobaczysz także między nami kilku Nefelimów, wszelako w małej liczbie. Pójdź, przedstawimy cię naszemu władzcy.» Udałem się za niemi i stanąłem u stóp tronu na którym Henoh zasiadał; pojrzałem na patryarchę, ale żadnym sposobem nie mogłem znieść blasku jego oczu, moich zaś nie śmiałem podnieść wyżej jak na jego brodę, która była podobną do tego bladego światła jakie otacza księżyc podczas wilgotnych nocy.
Obawiałem się aby moje uszy były w stanie znieść dźwięk jego głosu, ale głos ten był słodszym nad harmonię boskich organów. Pomimo to jeszcze go złagodził, mówiąc do mnie: «Synu Adama, natychmiast przywiodą ci twoje małżonki.» W tej samej chwili ujrzałem wchodzącego proroka Eliasza i trzymającego za ręce dwie piękności, których wdzięków śmiertelni nigdy pojąć nie mogą.
Przez przejrzyste ich ciała można było widzieć dusze i dokładnie rozpoznać jak ogień namiętności krążył im po żyłach i mieszał się z krwią. Za niemi dwóch Nefelimów niosło trójnóg z kruszcu tak kosztowniejszego od złota, jak to dla nas droższem jest od ołowiu. Córki Salomona podały mi ręce i zawiesiły na szyi plecionkę utkaną z ich włosów. W tej samej chwili, żywy i czysty płomień wybuchnął z trójnoga i pożarł to wszystko co miałem w sobie śmiertelnego. Zaprowadzono nas do małżeńskiej komnaty, połyskującej chwałą i rozpromienionej miłością, otworzono ogromne okno które wychodziło na trzecie niebo, i wnet zabrzmiały boskie śpiewy aniołów. Rozkosz ogarnęła mi zmysły........
Ale cóż wam mogę jeszcze powiedzieć?. nazajutrz z rana obudziłem się pod szubienicą Los-Hermanos, między dwoma trupami, równie jak ten oto młody podróżny. Z tego wniosłem że miałem do czynienia z niesłychanie złośliwemi duchami i których istoty nie znam dobrze, lękam się nawet aby ta przygoda nie zaszkodziła mi u prawdziwych córek Salomona, których tylko nóżki widziałem.»
«Nieszczęśliwy, zaślepieńcze, — rzekł pustelnik — i czegóż to żałujesz?... Wszystko jest tylko złudzeniem w twojej przeklętej nauce. Duchy ciemności, które tylko naigrawały się z ciebie, zadały daleko straszniejsze męczarnie biednemu Paszeko. Bezwątpienia takiż sam los oczekuje tego młodego wojskowego, który przez zgubną zatwardziałość niechce wyznać win swoich. Alfonsie, synu mój Alfonsie! żałuj za grzechy, jeszcze masz czas do tego.»
Zniecierpliwił mnie ten upór pustelnika w żądaniu odemnie wyznań których niechciałem mu udzielić. Zimno mu odpowiedziałem: że wielce szanuję jego święte przestrogi, ale że uczucie własnego honoru było główną zasadą mego postępowania, poczem zaczęliśmy mówić o czem innem.
«Panie Alfonsie, — rzekł kabalista — ponieważ inkwizycya cię ściga a król rozkazuje ci trzy miesiące przepędzić na tej pustyni, ofiaruję ci mój zamek, poznasz moją siostrę Rebekę, która równie jest piękną jak uczoną. Tak jest pójdź ze mną, pochodzisz z Gomelezów a krew ta nie jedno ma prawo do naszego współczucia.»
Spojrzałem na pustelnika aby odgadnąć z jego oczu co myśli o tym zamiarze? Zdawało się że kabalista przeniknął moje zamiary, gdyż zwróciwszy się do pustelnika rzekł: «Mój ojcze, znam cię lepiej aniżeli się tego domyślasz. Wiara nadaje ci wielką potęgę; moje środki, chociaż nie tak święte jednakowoż nie są djabelskie. Racz także przyjąć u mnie gościnność wraz z Paszekiem, którego bądź pewnym że zupełnie wyleczę.»
Pustelnik za nim odpowiedział zaczął się modlić, po chwili namysłu zbliżył się do nas z wesołą twarzą i rzekł że gotów był nam towarzyszyć. Kabalista pochylił głowę na prawe ramię i kazał przyprowadzić konie. Wnet ujrzeliśmy parę pięknych koni przed drzwiami pustelni i dwa muły dla pustelnika i opętanego. Chociaż zamek oddalonym był o dzień drogi, jak nam powiedział Ben-Mamoun, przecież w przeciągu godziny stanęliśmy u kresu podróży.
Przez cały czas, Ben-Mamoun opowiadał mi o swojej siostrze, tak że spodziewałem się ujrzeć jakąś Medeę z czarnym włosem, z laską czarodziejską w ręce, mruczącą niezrozumiałe kabalistyczne wyrazy. Zawiodłem się w moich oczekiwaniach. Zachwycająca Rebeka, która nas przyjęła u bramy zamkowej, była najroskoszniejszą jasnowłosą jaką można sobie wyobrazić. Snieżysta suknia, spięta zapinkami nieocenionej wartości, spływała po jej uroczej kibici. Zdawało się z powierzchowności, że mało dbała o strój, wszelako w przeciwnym nawet razie nie mogłaby powabniej podwyższyć uroku czarownych wdzięków.
Rebeka rzuciła się bratu na szyję mówiąc: «Jakże byłam niespokojną o ciebie, zwłaszcza pierwszej nocy, żadnym sposobem nie mogłam dowiedzieć się co się z tobą stało. Cóż przez ten czas porabiałeś?.»
«Później ci opowiem, — odrzekł Ben-Mamoun — teraz staraj się dobrze przyjąć gości których ci przyprowadzam. Oto jest pustelnik z doliny, ten młodzieniec zaś pochodzi z rodziny Gomelezów.»
Rebeka spojrzała obojętnie na pustelnika, ale rzuciwszy wzrok na mnie, spłonęła lekkim rumieńcem i rzekła ze smutkiem: «Spodziewam się że na szczęście pan do nas nie należysz.»
Weszliśmy do zamku i wnet podniesiono za nami most zwodzony. Zamek był obszerny i utrzymywany w największym porządku, chociaż służba składała się tylko z jednego młodego mulata i mulatki w tym samym wieku. Ben-Mamoun zaprowadził nas naprzód do swojej biblioteki; była to mała sklepiona komnata służąca zarazem za pokój jadalny. Mulat rozesłał obrus, przyniósł olla-potridę i cztery nakrycia. Rebeka bowiem nie siadła z nami do stołu. Pustelnik jadł więcej jak zazwyczaj i zdawał się być wyrozumialszym. Paszeko, zawsze ślepy na jedno oko, uspokoił się w swem opętaniu, nie rozchmurzył jednak oblicza i siedział w milczeniu. Ben-Mamoun smacznie zajadał, ale ciągle był roztargnionym i wyznał nam że wczorajsza przygoda bezustannie krążyła mu po głowie; gdy wstaliśmy od stołu, rzekł: «Oto są książki dla waszej zabawy, mój mulat jest na wasze rozkazy, tymczasem pozwólcie mi oddalić się, mam niektóre ważne zatrudnienia z moją siostrą. Zobaczemy się jutro w godzinie obiadowej.»
Ben-Mamoun odszedł i zostawił nas, że tak rzekę, panami całego zamku. Pustelnik wziął z biblioteki legendę o pierwszych ojcach żyjących samotnie na pustyni i rozkazał Paszekowi aby mu przeczytał kilka rozdziałów. Ja wyszedłem na taras zamkowy zwieszający się nad przepaścią w głębi której niewidzialny potok huczał z łoskotem. Jakkolwiek okolica smutną mi się wydała, z niesłychanem jednak zadowoleniem zapatrywałem się na nią, lub raczej oddawałem się wrażeniom niezwykłego widoku. Nie tak tęsknota mnie ogarnęła, jak raczej wszystkie władze mego umysłu uległy odrętwieniu, spowodowanemu przez okropne wzruszenia jakich w ciągu tych kilku dni doznałem. Im bardziej zastanawiałem się nad doświadczonemi przygodami, tem mniej je rozumiałem, nareszcie nieśmiałem już o nich myśleć z obawy abym całkiem nie postradał rozumu. Nadzieja przepędzenia kilku spokojnych dni w zamku Uzeda ukołysała nieco moją znękaną duszę. Tak rozmyślając powróciłem do biblioteki. Przy schyłku dnia mulat zastawił nam wieczerzę złożoną z zimnego mięsiwa i suchych owoców, nie było jednak mięsa zwierząt nieczystych. Następnie rozłączyliśmy się: zaprowadzono pustelnika i Paszeka do jednego, mnie zaś do drugiego pokoju.
Położyłem się i zasnąłem; wkrótce jednak piękna Rebeka obudziła mnie mówiąc: «Panie Alfonsie, wybacz że poważam się sen ci przerywać. Wracam od mego brata z którym czyniliśmy najstraszliwsze zaklęcia aby poznać istotę duchów które go napastowały w Venta Quemada, ale usiłowania nasze pozostały bez skutku. Mniemamy że stał się igraszką Baalimów nad którymi nie posiadamy żadnej władzy. Jednakże kraina Henocha jest rzeczywiście taką, jaką ją widział. Wszystko to jest dla nas niesłychanie ważnem i zaklinam cię abyś nam opowiedział własne twoje przygody.» To mówiąc Rebeka usiadła obok mnie, ale zdawała się być jedynie zajętą wyjaśnieniem tajemnicy, którego żądała odemnie. Wszelako wytrwałem w milczeniu i poprzestałem na oświadczeniu, że poprzysiągłem na honor nie wspominać przed nikim o tem co widziałem.
«Jak możesz jednak mniemać, panie Alfonsie, — mówiła dalej Rebeka — ażeby słowo honoru dane dwom szatanom, było obowiązującem? Dowiedzieliśmy się już że są to dwa złe duchy niewieście, z których jeden zwie się Eminą drugi zaś Zibeldą, wszelako nie możemy dotąd przeniknąć istoty tych szatanów, gdyż w naszej nauce jak we wszystkich innych, niemożna wszystkiego wiedzieć.»
Dawałem zawsze odmowną odpowiedź i prosiłem piękną dziewczynę aby mi więcej o tem nie wspominała. Natenczas spojrzała na mnie z wyrazem nieopisanej łagodności i rzekła: «Jakże szczęśliwym jesteś że możesz trzymać się zasad cnoty które kierują wszystkiemi twojemi uczynkami?. jakiej spokojności sumienia możesz kosztować?. jakże nasz los różnym jest od twojego?.. Chcieliśmy ujrzeć rzeczy niedostrzeżone dla śmiertelnego wzroku, i zrozumieć to czego umysł ludzki nie jest w stanie pojąć. Ja nie byłam stworzoną do tych nadziemskich umiejętności; cóż mi przyjdzie po marnem panowaniu nad złemi duchami? Wolałabym stokroć panować nad sercem przywiązanego małżonka, ale mój ojciec tak chciał i muszę uledz memu przyrzeczeniu.» Przy tych słowach, Rebeka dobyła chustki i otarła łzy perłami spadające po jej pięknem obliczu, poczem dodała: «Panie Alfonsie, pozwól mi wrócić jutro o tej samej godzinie i jeszcze starać się przezwyciężyć twój upór, czyli jak sam nazywasz, niezłomne przywiązanie do twego słowa. Wkrótce słońce przejdzie w znak Panny, wtedy nie będzie już czasu i spełni się przeznaczenie.» Żegnając, Rebeka ścisnęła mi rękę z wyrazem przyjaźni i zdawała się z przykrością wracać do swoich kabalistycznych zatrudnień.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Jan Nepomucen Bobrowicz, Jan Potocki i tłumacza: Edmund Chojecki.