<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Semko |
Podtytuł | (Czasy bezkrólewia po Ludwiku). (Jagiełło i Jadwiga) |
Wydawca | Spółka wydawnicza księgarzy w Warszawie |
Data wyd. | 1882 |
Druk | Wł. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Nazajutrz do dnia zastukano do furty klasztornej i ludzie Hawnula, którzy przywykli byli zaopatrywać w żywność i wszelkie zapasy ojców Franciszkanów, przywieźli czego potrzebowano na stół książęcy.
Pamiętał o tem niemiec, że przyprawy korzenne stanowiły najprzedniejszy przysmak ówczesny, nie brakło więc ani szafranu, ni imbieru, gwoździków, ani tak zwanych rajskich ziarnek, które rybę i mięsiwa osmaczać miały.
Jeden z braciszków był kucharzem, a przyjął podarek z wielką radością, równie jak ojciec piwniczy piwo, miód i tak zwane romańskie wino.
Obawy więc o głód nie było, lecz ani do obiadu, ani po nim Hawnul sam się nie zgłosił, i nie dał znać o sobie.
Sługa nie miał zlecenia żadnego, i nie obiecywał go. Ojciec Paweł zaś twierdził, że Hawnul, którego tu różnie: wójtem, starostą i podskarbim zwano, najczęściej wieczorami dopiero zwykł ich był odwiedzać.
Chwalili go ojcowie, jako człowieka, który więcej miał dla wiary pracować niż dla siebie, a była mu ona już wiele winną.
Chodziły od pewnego czasu pogłoski, o których i w klasztorze wiedziano, że Jagiełło miał postanowienie chrześcianinem zostać, że się do tego nawet zobowiązał Krzyżakom, ale chrztem z ich rąk się brzydził. Nielepiej dla nich byli usposobieni i ojcowie Franciszkanie, pomni tego, że zakon teutoński czasu swych wycieczek na Polskę i Litwę, nie oszczędzał ani kościołów i klasztorów, ni osób duchownych. Było tego przykładów mnogo.
Ojciec Paweł, przełożony, mówił o nich ze zgrozą i politowaniem razem, pojąć nie mogąc, jak się oni zakonem zwać śmieli, żadnej z cnót zakonnych nie mając, a na wszelką rozpasani swawolę. Rozpowiadano o ich łupieżach i morderstwach na Litwie, rzeczy niemal do prawdy niepodobne — gdyby żywi świadkowie i ofiary nie były powszechnie znane.
Temu też przypisywano wielki wstręt Litwy do wiary chrześciańskiej, która z krwią i morderstwy przychodziła.
Przez cały dzień ten do wieczora trwały ciche w izbie gościnnej rozmowy, z których książe wiele się o dworze i osobach, składających go, dowiedział zapoznając z liczną rodziną Jagiełły.
O mroku już niespodzianie przybył Hawnul, jak zazwyczaj, samotrzeć tylko, z dwojgiem czeladzi, którą za furtą zostawił. Nie potrzebował on tu przewodnika, był jak w domu.
Radość zabłysła na wszystkich twarzach, gdy go ujrzano, a on też na swą gromadkę poglądał z tą pociechą wewnętrzną, jaką mu dawało przekonanie, iż był jej opiekunem nie słowem tylko, ale czynem.
Semkowi pilno było dowiedzieć się, jak stała sprawa, którą powierzył Hawnulowi.
— Jagiełło w nocy dopiero z łowów powrócił — rzekł Hawnul — otrzymał tu wiadomość o nowym napadzie Krzyżaków na granicy, pomimo rozejmu świeżo zawartego. Sierdzisty był i zagniewany, mówić z nim nie pora była. Starałem się tylko dostać do w. księżnej matki, która teraz jedną myślą jest zajęta wstąpienia do monasteru, dla ukończenia w nim żywota na modlitwie, ale wprzódy córkę za mąż chce wydać. Odwodzimy ją od obleczenia sukni zakonnych gdyż bez tej pani, która na syna ma wpływ wielki i zbawienny, trudniej nam będzie z nim poczynać.
Ponieważ w. miłość nie chcesz tu dłuższego czasu spędzić w oczekiwaniu — dodał Hawnul.
— Nie mogę — przerwał Semko wzdychając. — Uczyniłem i tak ofiarę dla Witolda wielką.
— Starałem się właśnie dla pośpiechu — ciągnął Hawnul dalej — mówić dziś z księżną matką i zwierzyłem się jej ze wszystkiego.
Słuchała mnie pobladłszy, zaniemiała, lecz bez gniewu i złej woli. Gdym jej opowiadał o was, siedziała zadumana, słowa nie mówiąc, rozważając com przyniósł. Pani to jest rozumu i powagi wielkiej, ale tak bojaźliwa i nieufna jak syn, gdy o stanowczy krok chodzi. Nierychło więc mi odpowiedziała nawet, od tego poczynając, iż szczerości Witoldowej wiary dać nie było można. Widzi ona korzyści pojednania, lecz ono będzie hasłem nowej a okrutnej, zaciętej wojny z zakonem, który za zdradę mścić się nie omieszka. W chwili, gdy Witold zbieży, potrzeba już stać w gotowości do odparcia napaści Krzyżaków.
Księżna Julianna nie jest przeciwną temu, by Krewo z ojcowizną zwrócić synowi Biruty, lecz przewiduje trudność wielką w ułagodzeniu syna i skłonieniu go do przebaczenia i zgody.
— Wspomnieliście jej o mnie? — zapytał Semko. — Mówiliście kto z tem przybył?
— Oznajmiłem tylko o pośle wiarogodnym od księcia, nie wymieniając imienia waszego — odpowiedział Hawnul. — Potem dopiero gdy powątpiewać zaczęła, czy całe posłannictwo nie jest podstępem krzyżackim i zdradą, musiałem mianować was i o pierścieniu danym na znak powiedzieć.
O Birucie posłyszawszy, zapłakała księżna i łzę otarła.
Jagiełło — mówił dalej Hawnul — jutro znowu w lasy jedzie i nie powróci aż pod noc. Jeżeli chcecie, możemy jutro z południa we dwu, do starej księżnej iść. Nikt wiedzieć nie będzie kto jesteście, a ja do niej wprowadzę.
Po krótkim namyśle Semko się zgodził na to. Chciał o ile możności koniec rokowań przyspieszyć. Opanowywała go obawa, aby dla sprawy Witolda własnej swej nie wyrządził szkody. Bartosz z Odolanowa o posiłki się dopominał, a te bez rozkazu księcia wysłane być nie mogły.
Hawnul na wyprawę dnia następnego zalecił księciu strój przywdziać jak najmniej zwracający oczy, i taki, któryby raczej rusina kazał się domyślać, niż gościa z zachodu. Rusi bowiem było tu wiele, gościli zawsze na dworze kniaziowie i bojarowie, posłańcy od krewnych i powinowatych, a Litwini już z niemi oswojeni, byli i niemal za swoich uważali. Z Nowogrodu też, Tweru, Pskowa, ze Smoleńska i od Kijowa przybywali kupcy, młodzi krewni księżnej, język ich i stroje nie raziły nikogo.
Umówiwszy się z Hawnulem, książę spokojniej oczekiwał jutra. Dla większego bezpieczeństwa starosta się obiecywał sam przybyć po Semka, zawieźć naprzód do swojego domu pod zamkiem, a potem pieszo do dworca w. księżnej przeprowadzić.
Chociaż dzień następny wilgotny był i mglisty, Hawnul stawił się o godzinie naznaczonej, a Semko, dla którego koń stał w pogotowiu, jechał z nim razem do miasta i zamku, który zdala widnym był grubemi mury, dworce i świątynię opasującemi.
Długi czas kręcić się musieli uliczkami to piasczystemi, to błotnistemi, wązkiemi i poplątanemi, nim się do zamku dostali. Tu już kilka znaczniejszych budowli z drzewa i kamienia pod mury chroniących się widać było.
Stał też przy nich obszerny dwór starosty Hawnula, do którego naprzód zajechali. Gospodarz usilnie zapraszał, ażeby książę wstąpił do niego.
Niepozorny zewnątrz dwór niemca, wewnątrz z wielką wspaniałością i wygodami był urządzony, ale jak owe czasy wymagały, przepych ten był ruchomy, aby na znak najmniejszy, czasu niebezpieczeństwa obnażyć z niego było można domostwo i ukryć te skarby.
Znać było na wszystkiem człowieka, który zachodnie obyczaje znał i miłował. Ponieważ trafiało się, że książęta, bojarowie i znaczniejsi Litwini zachodzili do starosty, jawnych więc oznak chrześciańskich nie było, ale Hawnul pochwalił się przed księciem, na klucz zamkniętą kapliczką, całą świecącą od złota. Tu wiekuista lampka paliła się przed obrazem N. Panny, o którym twierdził Hawnul, że go św. Łukasz malował, nadzwyczajną do niego przywięzując cenę. Ze dworu Hawnula pieszo szli na dolny zamek, który w sobie i świątynię pogańską zawierał, otoczoną nie wielą, ale bardzo staremi drzewy. Samego pogan chramu widać tylko było nieforemną wieżycę z polnych kamieni, przed wieki wzniesioną, i mur również niekształtny, opasujący świątynię, z której unosił się dym gęsty, słupem ogromnym wzbijając się w górę.
Starosta opowiadał, że tam płonął ogień wieczny, który Litwa za święty czciła i uważała, kłaniając mu się i znosząc ofiary.
Zdala nic więcej dojrzeć nie było można, oprócz przesuwających się około murów, między dębami postaci w sukniach długich, z szerokiemi pasami białemi, w czapkach, w wieńcach, z laskami krzywemi w ręku.
Mieli to być kapłani i wróżbici, którzy ognia tego dzień i noc strzegli.
W dolinie tej — wedle opowiadań Hawnula — odbył się obrzędem pogańskim, ze wspaniałością wielką, pogrzeb zmarłego Kiejstuta, w tem miejscu, gdzie dawniej ciała wszystkich zmarłych książąt palono.
— Pomoże-li Bóg — dodał cicho. — Spodziewam się, że tu już Jagiełły palić nie będą, a po chrześciańsku pogrzebiony zostanie, i na miejscu bałwochwalczego ognia wzniesiem ołtarz Bogu prawdziwemu, a nad nim krzyż Pański.
Mówił to Hawnul ze wzruszeniem i łzami w oczach...
W głębi obszernego podworca ku rzece, parkanami wysokiemi oddzielone, stały teremy księżnej Julianny, w których ona z córkami i dworem swym przemieszkiwała. Dworce te w części z kamienia, częścią z drzewa pobudowane, malowane były zewnątrz jaskrawo, a na głównych ścianach około drzwi i wązkich okien, złocenia widać było.
Hawnul ukazując zdala budowy te, mówił i o znajdującej się tu cerkwi ruskiej, na której, jak na kościółku, krzyża nie było, ani żadnej zewnętrznej oznaki.
— Jagiełło szanuje religię matki — mówił starosta — ale się na swoich duchownych oglądać musi, którzy już są niechętni i oburzeni, że tuż obok świątyni cerkiew stoi, i księża chrześciańscy chodzą koło niej, a szczególniej Nestor, kapelan księżnej, niemiły im, bo zuchwałym się okazuje. Sam Jagiełło napominać go musiał i przestrzegać.
Semko przypatrywał się ciekawie, gdyż to co tu widział, niepodobnem było ani do tego co u Krzyżaków oglądał, ani co się w Polsce i na Mazowszu spotykało.
Jednakże dawał się tu i owdzie dojrzeć wpływ zachodu, a więcej jeszcze Rusi, której znaczna część należała do litewskich książąt, lub w ścisłych z nimi była stosunkach.
Zbliżali się zwolna ku dworcowi starej księżnej, pominąwszy wrota, u których na straży siedział stary odźwierny. Mniejsze podwórze, otaczające go, schludnie było utrzymane, a przed wnijściem stały ozdobnie wyrzynane słupy i ganki z balasami malowanemi.
— Muszę miłości waszej prosić — odezwał się Hawnul — abyście raczyli tu chwilę pozostać, nim się dowiem, czy u księżnej nie ma kogo z duchownych jej, boby niepotrzebnie zobaczywszy go, mogli rozgadać...
Semko uczuł się trochę tem upokorzony, iż mu oczekiwać kazano, zarumienił się, bo gorąca krew łatwo się w nim poruszała, a nie chcąc stać w miejscu na oczach straży, podszedł dalej w dziedziniec, na który boczne okna dworca wychodziły.
Niewiele tu było do widzenia, bo nawet otwory te przez ostrożność, aby do żeńskiego dworu księżnej, męzka czeladź nie zaglądała, wszystkie były gęstą, zieloną siatką zaciągnięte.
Budynek wyglądał jak więzienie, chociaż pomiędzy oknami na przestrzał umieszczonemi, dostrzedz było można jakichś żwawo się przesuwających postaci.
Były to liczne rusinki i greczynki w służbie księżnej i córek jej zostające, które około krosien i posług różnych się krzątały.
Wszedłszy kroków kilka w tę stronę, Semko zatrzymał się, jeszcze pod wrażeniem gniewu, który mu trudno przezwyciężyć było. Stanął niedaleko tych okien tajemniczych, gdy w jednym z nich uchyliła się siatka zielona, i ciekawa główka niewieścia ukazała.
Książe był w kwiecie młodzieńczego wieku mężczyzną, którego ród szlachetny łatwo było rozpoznać można, domyśleć się go nietylko z rysów twarzy, ale z dumnej i swobodnej postawy.
Zjawienie się jego tutaj, dziwne, gościa zupełnie nieznanego, musiało młodziuchne dziewczę zaciekawić, bo wielkie, niebieskie oczy wlepiło w niego z zuchwałością dziecięcą.
Semko zobaczył piękną dziewczynę, która zawsze i wszędzie musiałaby na siebie zwrócić oczy każdego mężczyzny.
Jak w księciu można było odgadnąć łatwo ród pański, tak i w tej twarzyczce, śmiało się wpatrującej w niego, każdy się mógł domyśleć nie prostej służebnej, ale dziecięcia domu.
Piękność sama, delikatność rysów, nadzwyczajna płci białość istotom w zamknięciu trzymanym właściwa, wyraz oblicza dumny i niemal zuchwały, chociaż wesół i rozpromieniony, na ostatek strój, którego część widzieć się dawała; złoty wianuszek na głowie i kolce bogate, białe pod szyją rąbki, na rękach kręgi złote, sukni bramowanie wytworne, mówiły, że dziewczę albo do rodziny książęcej należeć musiało, lub było z nią blizko pokrewne.
Zdumienie nadzwyczajne malowało się na twarzyczce dziewczęcia, zdającego się dziwić zuchwalstwu człowieka tak nieopatrznie podkradającemu się pod te ściany, ku którym pod naj najsroższą karą, zbliżać się nie było wolno nikomu. Zgadywała, że obcym musiał być, ten zabłąkany tu człowiek.
Oczy pięknego dziewczęcia i Semka spotkały się z sobą, wcale niestrwożone: i nie unikając się wzajemnie.
On i ona, jakby się wyzywali, przypatrując sobie, kto pierwszy ustąpi.
Jasnowłosa, niebieskooka nieznajoma, zmarszczyła się bardzo groźnie, nastawiła brwi srogo, podniosła dumnie różowe usteczka, rzuciła główką, sądziła, że się przelęknie zuchwały napastnik.
Semko się tylko zalotnie do niej uśmiechał.
Obyczaj ówczesny wprawdzie oddzielał płcie po klasztornemu, zamykał kobiety, ale działał na nie, jak haremy na wschodzie. Ośmielał je gdy się zręczność nadarzała, uniewinniał i napastliwość mężczyzn, i prędkie uleganie urokom zakazanego owocu.
Pomiędzy ciekawem dziewczęciem, a niemniej zajętym tem zjawiskiem niespodzianem Semkiem, odegrała się scena niema.
Na uśmiech jego, dziewczę przed chwilą tak groźne, nasępione strasznie, rozsmiało się, odpowiadając, pokazało ząbki białe... ale nie uciekło... Stało jak przyklejone do okna.
Semko uzuchwalony tembardziej jeszcze, położył ręce obie na piersiach, a potem jedną z nich ku oknu wyciągnął.
Dziewczę niby się przestraszyło, niby oburzyło, zasłona opadła, twarzyczka znikła, ale po bardzo króciuchnym przestanku, różek się jej podniósł, błysnęły z za niego oczy, a białe paluszki pogroziły...
Tak była piękną ta swawolnica, że książe zapomniał nawet o swem upokorzeniu, o Hawnulu, bodaj o celu podróży. Zbliżył się ostrożnie. Zasłonę zieloną spuszczono, lecz nieskończyło się na tem jeszcze.
Dziewczę podniosło ją znowu, pokazało się uśmiechnięte wesoło, do pół odkrywszy, z rączkami obiema, któremi żywo dawać zaczęło wyraziste znaki, o jakiemś niebezpieczeństwie oznajmujące.
Semko, zapatrzony w śliczny ten obrazek pozostał zupełnie obojętnym, i w zamian za nie posłał od ust całusa.
Zielona siatka opadła szybko bardzo, ale z za różka jej ostrożnie uchylonego, Semko dostrzegł wielkie niebieskie oko, które patrzało na niego i smiało się, a młody pan, poruszony do żywego gotów już był rozbijać okno i mur, aby się zbliżyć do czarownicy...
Miał już podbiedz do ściany, gdy usłyszał chód, szmer i Hawnula zobaczył przed sobą.
— Chodźmy! chodźmy! — zawołał głosem niespokojnym starosta. — Książe się wkradłeś w zakazane miejsce... tu u nas jak w klasztorze mniszek, surowo zabroniono zbliżać się nawet mężczyznom...
— Zapomniałem o tem — odpowiedział Semko, jeszcze cały przejęty widzeniem, którego żałował — taką tu piękność najrzałem w oknie, że można było dla niej utracić zmysły.
Hawnul syknął, ręką podrzucając.
— A! źle się stało! — To pewnie jedna z naszych księżniczek, a kobiety, jeśli was widziały, będą o tem rozpowiadać, i domyślać się nie wiem czego.
W przedsieni u wchodu do komnat starej księżnej, stała straż ruska. Dwóch ludzi brodatych, w czapkach wysokich, z berdyszami w rękach i mieczami u pasa.
Za sienią mała przedsień dzieliła ją od izby, w której księżna Julianna przyjmować była zwykła. U drzwi zawieszonych ciężkim kobiercem, stało pachole, które zasłonę podniosło.
Komnata była przyciemniona nieco, ale czyniła wrażenie książęcego mieszkania... Ściany jej całe zawieszone były oponami wzorzystemi, podłoga wysłana kobiercami wschodniemi, w kącie wielki obraz złocisty świecił drogiemi kamieniami. Lampa zawieszona od stropu, gorzała przed nim.
Sprzęty jedwabiami pookrywane, na stołach naczynia złote, emaliami ozdobne, zapach jakichś wschodnich woni, piżma i różanego olejku, przypominały kościół i kadzidła do nabożeństw używane.
Księżna przygotowana na przyjęcie Semka siedziała za stołem, w wielkiem krześle złoconem, ubrana ciemno, ale cała klejnotami okryta.
Na głowie miała strój kamieniami bogato sadzony, od którego pod brodę i na piersi spływały gęste sznury pereł, całą szyję okrywające. Naramienniki też lśniły diamentami, a pas podobny, ręce w pierścieniach całe, nawet obówie było od złota i drogich kamieni.
Wychudła, przeciągnięta, blado-żółta twarz księżnej Julianny, pełna była powagi i majestatu. Oczy jej wielkie, żywe, oprawne pięknie, patrzały śmiało i pańsko.
Słusznego wzrostu, wyschła, otuloną była tak szatami szerokiemi, iż postawy ledwie się domyślać było można.
W drugim końcu izby obszernej stały dwie strojne służebne, nieruchome jak posągi, obie jednakie, obie ze złożonemi podobnie rękami i spuszczonemi oczyma.
Później na znak księżnej, jak automaty poruszywszy się, znikły.
Na pokłon księcia, matka Jagiełłowa, nie powstając, poruszeniem głowy tylko, i znakiem ręki powitalnym odpowiedziała.
Semko zbliżył się powoli. Majestat tej poważnej matki książęcego rodu, mimowoli onieśmielał go i czynił na nim wrażenie... Szedł z poszanowaniem ku tej, która się królową zwać lubiła.
Hawnul kilku słowami po rusku powiedzianemi, książęcia jej przedstawił.
Julianna przypatrywała mu się długo, bardzo ciekawie. Westchnęła potem.
— Witold was prosił — rzekła — słyszałam o tem od Hawnula. Podjęliście się bardzo ciężkiej sprawy przez miłość dla niego. Jagiełło mocno zagniewany przeciwko niemu, i trudno, aby mógł mu przebaczyć.
Jak tu się jednać, kiedy się lękać potrzeba, aby jutro nie być zdradzonym?
— Zdaje się — rzekł Semko powoli — że gdy książe Witold raz z Krzyżakami zerwie, zdrady z jego strony już się lękać nie można. Nie przebaczą mu nigdy.
Witoldowi cięży sromotna u Krzyżaków niewola, nie żąda on więcej nic, tylko przebaczenia, pojednania i ojcowizny.
Księżna słuchała bacznie, potrząsając głową.
— Żal po stracie ojca, tłumaczy go, że z bólu wielkiego do niemców się przerzucił — dodał Semko.
— Ale Jagiełło niewinien jest krwi jego — żywo przerwała Julianna.— Na krzyż i Ewangelję poprzysiądz to mogę.
Zemstę za Wojdyłły śmierć samowolnie popełnili jego powinowaci, i ukaranoby ich przykładnie, gdyby — tu księżna spuściła głowę, przerwała i zadumała się.
— Jestem przyjacielem i posłem tylko — począł Semko. — Przychodzę do miłości waszej, jako pośrednik zgody i pokoju. Witold na znak iż mi powierzył tę sprawę, dał ten pierścień i w imię pamięci księżnej Biruty, która go nosiła, do serca się waszego odzywa.
To mówiąc książe schylił się i pierścień zdejmując z palca, przed Julianną położył.
Oczy jej zatrzymały się na nim chwilę, wzięła go w białe, wychudłe ręce, popatrzała smutnie i napowrót Semkowi oddała.
— Uczynię co mogę — rzekła — syna, który mnie kocha, prosić będę, choć nie wiem czy mi Bóg dozwoli wymodlić to przebaczenie.
Trudno obrazy tak wielkiej i zdrady zapomnieć...
— Witold będzie pomocą wielkiemu księciu do pokonania Krzyżaków — dodał Semko. — Miał czas się im przypatrzeć, i zbadać wszystkie ich tajemnice. We dwu z Jagiełłą skruszą potęgę zakonu.
— O! ten zakon! Ci niemcy! — odezwała się zadumana pani. — Jak ich ten krzyż Pański, Zbawiciela naszego, który świętokradzko na piersi noszą, nie spali! I cierpi to Bóg!
Gdy się tak zwolna bardzo, przerywana przestankami, ciągnęła rozmowa, Semko, pomimo całej zwróconej na nią uwagi, dostrzegł, że zasłona we drzwiach przeciwnych poruszała się, drgała, odchylała ostrożnie i zdawało mu się, że z za niej toż samo oko niebieskie patrzało, które widział w oknie teremu.
W tejże chwili podniosła się opona i dwoje dziewcząt, w których rysach poznać było można pochodzenie wschodnie, wniosły na złotych misach nalane kubki, które Julianna Semkowi i Hawnulowi podać kazała.
Zmienił się teraz tok rozmowy, poczęła księżna dopytywać o Dawnutę Januszową, o jej pożycie z mężem i rodziną, potem samego Semka o wiek jego, o zajęcia, czy łowy lubił i czy już na wojnę chodził.
Wspomniała potem o ojcu jego Ziemowicie, jak gdyby pragnęła a nie śmiała rozpytywać o smutną a krwawą historyę drugiej żony jego, matki Henryka, która wówczas po całym świecie głośną, a różnie była rozpowiadaną.
Semko sromając się szerzej mówić o tem, zamilkł znacząco. Julianna też nie nalegała.
Wrócił do pierwszej prośby swej za Witoldem, na co Julianna zadumana, mało co już odpowiadała... Zarazem Semko własną też z Jagiełłą sprawę polecał, chcąc przyjaźni sąsiedzkiej, i zgody, a zaręczając za to, że dotrzyma wiernie sojuszu.
Już odchodzić zamyślał książe, gdy Julianna zatrzymała go, chcąc się dowiedzieć co w Polsce słychać było, i kogo tam na tron prowadzić chciano. Odpowiadając na to Semko miał zręczność napomknąć, że właśnie stan niespokojny Wielkopolski sąsiedniej, zmuszał go do jak najprędszego powrotu.
Nic mu nie przyrzekając, księżna, gdy się jej nizko kłaniał żegnając, odezwała się z cicha.
— Zatrzymajcie się a czekajcie, aż wam dam znać. I ja pragnę zgody i pokoju. Dałby je Bóg.
Ręką pozdrowiła odchodzącego raz jeszcze, łagodniej mu się uśmiechnąwszy, i wyszli razem z Hawnulem, który w sieniach zaraz szepnął księciu, iż z przyjęcia jak najlepiej wróżyć można, gdyż księżna okazała się łagodną i przystępną, a niezawsze taką bywała.
Powrót do domu starosty, musiał być z pewnemi ostrożnościami połączony. Hawnul naprzód do wrót doszedłszy, obejrzał podwórce, lękając się, aby którego z braci Jagiełłowych, lub starszyzny dworskiej nie spotkali.
Służby wprawdzie kręciło się tu mnóstwo, ruch był na zamku wielki, lecz szczęściem sama czeladź tylko, niewolnicy, parobcy przed wieczorem się krzątali, nosząc drwa do łazien, obroki do stajen i zapasy do kuchen potrzebne.
Wśród tej gawiedzi różnorodnej i różnoplemiennej, Semko z łatwością rozpoznawał niewolnika wszelkiego, Polaków, Niemców, Rusinów, Tatarów. Niektórych po kilku przeprowadzali dozorcy zbrojni, na znak zwierzchności białe laski mający w ręku. Inni pookowywani byli w dyby, a ci co w ucieczce zostali pochwytani, z pogolonemi włosami i brodami, skuci byli w łańcuchy.
Wielki przepych i bogactwo łączyło się tu wszędzie z jakąś dzikością i zaniedbaniem. Dworce samego Jagiełły, obszerne, na zewnątrz mniej się czysto i strojno stawiły niż starej matki jego.
Dwór też, nawet bliżej stojący osoby pana, odziany był z prosta i niewytwornie.
Przeszedłszy niepostrzeżeni dziedzińce i wrota, zwrócili się znowu do domu starosty, który do siebie księcia na posiłek zapraszał, ofiarując się potem sam przeprowadzić go napowrót do klasztoru.
W małej izbie, na ustroniu, nie chcąc aby ich kto zszedł niespodzianie, przyjął Hawnul gościa, wytwornemi łakociami i wybornem winem.
Pomimo, iż Semko rad być mógł z dnia tego, i nadziei jakie mu Julianna czyniła, przez cały ciąg pobytu u Hawnula pozostał chmurnym i milczącym.
Przyczyniało się może do tego i wspomnienie dziwnego spotkania z ową piękną twarzyczką, która na młodym panu uczyniła wielkie wrażenie, namiętność jakąś zbudziła.
Nie wahał się nawet dopytywać o nią starostę, a ten, z opisu wnosząc, domyślał się w nieznajomej, księżniczki Olgi, najmłodszej siostry Jagiełłowej.
Wszystko co o dziewczęciu mówił Semko, zgadzało się z tem, co staroście o niej wiadomem było.
Olga była chrześcianką i Hawnul wiedział, że matka nie inaczej jak za chrześciańskiego księcia wydać ją chciała.
Po krótkim wypoczynku, gdy się już nazad do klasztorku wybierać mieli, wbiegło pacholę pilno szepcząc coś panu swojemu do ucha. Hawnul porwał się z siedzenia.
— Jagiełło powrócił i ja muszę do niego — rzekł żywo — racz się książe chwilę zatrzymać, a potem służba moja odprowadzi bezpiecznie do ojców naszych.
Zniknął natychmiast starosta, a po nie długiem oczekiwaniu zjawił się milczący niemiec, pokłonił i dał znak, że jechać mogli.
Wkrótce, przebywszy przedmieścia stanął Semko u furty klasztornej, gdzie go powitał przełożony, dopytując o wrażenie jakie na nim zamek i dwór uczynił.
Młody książe niewiele umiał powiedzieć, czuł nadewszystko, że mu to jego tajemne posłannictwo, z jego dumą i charakterem niezgodne, ciężyło wielce.
— Ojcze mój — rzekł w końcu ręce podnosząc do góry — niewiele widziałem, a mniej jeszcze rozumiem, co się u was dzieje. Proście Boga za mną, aby czas tej próby ciężkiej skrócił, bo zaprawdę, nie nawykły do skrywania się jak złoczyńca, gdyby to dłużej trwać miało, rzucę wszystko i popędzę do domu. Podjąłem się nie swojej rzeczy. Starszego tu i wytrawniejszego niż ja potrzeba było człowieka.
Do swobodnego rozkazywania w domu nawykły Semko; czuł się niemal więźniem w tej małej zagrodzie i wyrzucał sobie, że się dał zakuć w taką niewolę.
Nazajutrz zrana, poszedł jak zwykle, na mszę świętą, zjadł, legł na posłanie, ludzi swoich przywołał, o konie rozpytał i nakazał, aby do drogi na skinienie byli gotowi.
Męczyła go zwłoka i upokarzające oczekiwanie. Niekiedy przychodziły mu na myśl niebieskie oczy wczorajsze, ale zbliżyć się do nich nie miał już nadziei.
— Choćby i siostrą Jagiełły była — mówił sobie — niegorszy jestem od innych książąt, wziąćbym ją mógł, ale któż wie, czy istotnie księżniczka jest, a nie ulubioną jaką starej niewolnicą.
Bawił się dziecinnie myślami temi, aby o istotnym frasunku zapomnieć, gdyż upływające nadaremnie godziny, niecierpliwość i oburzenie zwiększały. Poganin ten śmiał jego, potomka Piastów tak przyjmować, jakby zbiegiem był jakimś, potrzebującym łaski jego!!
Gniew rosnął coraz bardziej, gdy z południa nadbiegł Hawnul, żywo i wesoło a głośno dopytując już w podwórcu o księcia. Semko znudzony i stęskniony wybiegł na jego spotkanie.
— Księżna Julianna mówiła już z synem — począł Hawnul. — Z początku gniewem się uniósł wielkim, nie chcąc ani słuchać o zdrajcy. Powoli go jednak ułagodziła.
Namyślił się sam i wezwał mnie, naradzał się z braćmi. Skirgiełło i Korygiełło byli przeciw zgodzie, Wigund za nią, Jagiełło też skłania się już do niej. Chce widzieć się i mówić z wami. Dobry to znak.
Jedziemy na zamek. Jagiełło jednak słusznie obawia się, aby was tu widziano i mówiono o waszym pobycie... a zawcześnie zdradzono, że się z Witoldem układa. Musimy wszystko w jak największej zachować tajemnicy.
Wejdziemy na zamek przez dom mój, z którego mam kryty chód do dworca Jagiełły.
Na konie czekać długo nie potrzebowali. Semko uradowany, że się chwila wyzwolenia dla niego zbliżała, spieszył. Hawnul, znający dobrze Jagiełłę, zdawał się mieć nadzieję pomyślnego końca.
Szybko przebiegłszy przedmieścia, zsiedli przed domem starosty pod murami. Hawnul wprowadziwszy do wnętrza, ciemną szyją jakąś i ciasnem przejściem, opatrzonem żelaznemi drzwiami, wprost Semka na dworzec w. książęcy wiódł.
Sieni pełne były zbrojnej służby, dziwacznie uzbrojonej i strojnej.
Ustępowała ona widząc Hawnula, który wszedł potem do komory dużej, przyciemnionej, różnej wcale od izb księżnej matki.
Nie widać tu było nietylko przepychu, ale starania o wygodę, starodawna prostota i zaniedbanie panowało.
Na ścianach powbijane rogi jeleni i łosiów dźwigały poczepiany oręż i myśliwskie przybory, podłoga prosta posypana była jedliną i jałowcem. Okna małe skąpo światło przepuszczały.
Semko dostrzegł nad progiem we wgłębieniu, ustawione dziwaczne bałwanki drewniane, niezgrabne, obudzające wstręt i obawę.
Dla niego było w nich coś szatańskiego.
Drogi od drzwi do drzwi, prostem suknem grubem były powyścielane. Na ławach miasto poduszek i kobierców, wyszarzane, poskładane w kilkoro wisiały wojłoki.
Wszedłszy do izby nie zastali w niej nikogo. Hawnul ostrzegł Semka, aby, gdy wyjdzie Jagiełło, zbyt natarczywie nie przybliżał się do niego, gdyż książe obawiał się tego i od wszystkich trzymał zdaleka.
Wpojono mu od dzieciństwa wiarę w czary i postrach trucizny, która się samem dotknięciem udzielić mogła.
Zostawując księcia samym, Hawnul wyszedł i natychmiast powrócił.
Czekali w milczeniu.
Ze zwróconemi na drzwi oczyma stał książę, za każdem szmerem spodziewając się wejścia Jagiełły, lecz upłynęło czasu dosyć, nim zwolna, ostrożnie zaczęły się uchylać podwoje, a w nich ukazała na pół postać mężczyzny średniego wzrostu, w sile wieku, z twarzą przystojną i czerstwą, która nieco przedłużonym swym kształtem rysy matki przypominała.
Z powierzchowności trudno w nim było poznać możnego władzcę Litwy.
Miał na sobie futerko szarem suknem, bez żadnych ozdób pociągnięte, a prostym pasem rzemiennym ujęte. Szyja była obnażona, spadał na nią bujny włos ciemny.
Silnej budowy, krzepki, zahartowany, Jagiełło miał w twarzy dziwny wyraz męztwa zarazem i siły, a jakiejś obawy i niepewności...
Oczy biegały żywo i niespokojnie, jakby czegoś niespodzianego szukając.
W rysach tych była mięszanina wielu odcieni trudno godzących się z sobą, powaga, pewność siebie, zabobonna obawa i dobroduszna łagodność. Tej jednak zdawał się nie chcieć okazywać jawnie, czując się obowiązanym swą dostojnością do wrażania trwogi. Zmuszał się do surowości, która mu nieprzystawała.
Wstąpiwszy na próg, miał już wnijść, zawrócił się nagle, obrócił parę razy w kółko, rzucił coś z palców zgnieconego na ziemię, drzwi roztworzył szybko i przestąpiwszy próg, na którym się był zatrzymał, począł iść ku Semkowi, przypatrując mu się pilno, śledząc każdy ruch jego.
Książe Mazowiecki pozdrowił go.
Jagielle usta się poruszyły, jakby jakieś szeptał zaklęcie. Hawnul stał z boku.
Uwiadomionym był już Semko, że książe najchętniej i najłatwiej po rusińsku mówił, ale i polską ówczesną mowę łatwo rozumiał.
Czesi, Polacy, Serbowie łużyccy i Ruś nie potrzebowali naówczas spotykając się tłumaczów; języki te w prostej mowie ludowej, a innej nie było jeszcze, bliżej były siebie niż dzisiaj.
Jagiełło potrzebował widać wprzód wpatrzeć się w gościa swojego i przez wzrok powziąć jakieś wrażenie, które mu charakter odgadnąć pomogło. Nie spuszczał z niego oczu niespokojnych.
Krok za krokiem szedł i stawał...
Na pozdrowienie Semka, nim odpowiedział Jagiełło, dał wprzódy znak Hawnulowi, który się ku drzwiom w głąb cofnął.
Głos którym się odezwał do gościa był pospieszny, niewyraźny, bełkotliwy, tak, że pierwszych kilku słów nie mógł książe zrozumieć.
— Wszystko już wiem, wiem — dodał zabierając miejsce na ławie, i siedzenie w pewnej odległości od siebie wskazując Semkowi — przysyła was ten... Wojował ze mną krwawo, niemcom służąc... Spotwarzył mnie przed ludźmi za Kiejstuta... Nieprawda, kłamstwo jest, no, a teraz pokoju chce??
Ale i Krzyżacy mi obiecują przymierze i zgodę, oni szlą listy do mnie i do matki. Witold powróci, a jutro zbuntuje się znowu...
Rozpostarł ręce szeroko:
Nie wierzę mu — nie mogę!!
No, i wy mi wrogiem byliście i jesteście. W koło wrogi! Miecza do pochew nie można położyć, nieustannie wojować trzeba a wojować i bronić się. Dopiero pobiwszy, pokój mieć będę.
— Ale do wojowania sprzymierzeńców potrzeba — rzekł Semko.
— Przymierze! — zawołał Jagiełło — a komuż wierzyć? Piszą, pieczętują, przysięgają, byle się zręczność nadała zdradzą.
— Wojowaliśmy z sobą o granice i o graniczne napaści — odezwał się Semko, choć ufam, że więcej tego nie będzie, nie możecie mi jednak zarzucić zdrady?
Jagiełło popatrzał nań i nieco się uśmiechnął.
— Wy? — odparł — wyście jeszcze czasu nie mieli na to.
W ten sposób ogólnikami zagajona rozmowa, nadzwyczaj szła powoli, końca jej przewidywać było trudno.
Jagiełło wahał się i mierzył słowa ostrożnie. Czasem nagle wtrącał pytania zupełnie obce sprawie, o którą chodziło. Zaczął Semka badać o Krzyżaków, czy co o ich zamiarach nie wiedział; można-li było na zachowanie przez nich rozejmu rachować? wielki-li był zjazd obcych gości? czy się nie zbierali za jaką wycieczkę?
Sąsiedztwo Mazowsza z Krzyżakami usprawiedliwiało te pytania, a Semko nie taił się z tem, że u Krzyżaków był, gdzie się z Witoldem spotkał. Na przygotowaniach tych dosyć stracono czasu.
Na stole przygotowane już wcześnie stało wino i woda. Jagiełło zaprosił Semka, nie pijąc do niego i tłumacząc się tem, iż nigdy nic nie używał oprócz wody.
Młody gość do tego napoju ochoty nie miał.
Zdawało się potem, że się tak próżno rozejdą nic nie uczyniwszy, gdy Jagiełło, na którym widocznie dobre jakieś wrażenie czynił Semko, swą otwartością i obyczajem rycerskim, nagle zmienił ton, poweselał, zmiękł, zbliżył się do niego i przeszedł niespodzianie do przyjacielskiej poufałości. Ta zmiana nagła mogła być tylko zrozumiałą dla tych, którzy lepiej Jagiełłę znali, broniącego się pierwszym wrażeniom, a mającego serce miękkie i potrzebujące sobie jednać ludzi.
Starał się poznać Semka, polubił go, przestał się lękać i stał się łatwym a przystępnym.
Rzuciwszy na bok wstępne wszelkie omówienia, Jagiełło zaczął mówić otwarcie.
— Prosiła mnie matka za Witoldem, wy także za nim mówicie. Niechże się stanie jak żąda, ale on zdradzi mnie znowu! Zobaczycie!...
Sprobować potrzeba, wszyscy mnie do tego popychacie. Niechże wraca, dam Krewo i ojcowiznę, dam!...
A kto za niego zaręczy?
— Mieć go sami będziecie w ręku — odparł Semko uradowany.
Wielki książę poruszył się, nie odpowiadając, i uśmiechnął. Twarz mu się wypogadzała.
— Witold prosi, aby kogoś do niego posłać na Żmudź, on tam zjedzie dla umówienia się o szczegóły — dodał Semko.
— Dobrze, poślę do niego Hawnula — odpowiedział Jagiełło. — Jemu jednemu wierzę. Tajemnicę trzeba zachować.
— Oznajmię mu więc łaskę waszą! — zawołał dziękując Semko.
Skinął tylko głową milczący Jagiełło, a po chwili namysłu, raźno porwał się z ławy.
— Wpadniemy razem na tych łotrów Krzyżaków — zawołał — wówczas gdy się najmniej będą spodziewali! Zadamy im klęskę! pomścim się! pomścim! Jest za co szukać odwetu!
Westchnął, oczyma potoczywszy dokoła.
— No, i ja dla siebie i brata o pokój was proszę — dodał Semko. — Uraz sobie zapomnijmy wzajemnych.
— Tak — rozśmiał się Jagiełło — a gdy my padniemy na Krzyżaków i wy z nami!... wy z nami!...
Semko głową dał znak przyzwalający, że i na toby był gotów.
— Czyjej oni ziemi nie powydzierali — mówił żywo w. książe — mojej, waszej, polskiej naokół schwycili, co mogli, na cudzem siedzą, na naszem. Napłynęło ich jak szarańczy, gorsi od Tatarów, bo rozumniejsi od nich. Wszystkie sztuki złe znają, wszelki duch nieczysty im pomaga.
Ożywiał się i ostygał na przemiany, mówiąc Jagiełło. Pierwsza nieufność względem Semka, ustępowała, młode chłopię pociągało go ku sobie... Chytrości i kłamstwa w niem nie czuł.
Tak w chwili, gdy się może najmniej dobrego skutku poselstwa swojego spodziewał Semko, ujrzał u celu swych życzeń.
Wszystko zdawało się skończone, ale w. książe nie odpuszczał go od siebie. Raz otworzywszy się przed nim, potrzebował wynurzać; zaczął znowu na Witolda się uskarżać i wyliczać straty poniesione z jego powodu.
Semko mało co mówił. Zaczynało robić się późno, i korzystając z pierwszego zwrotu rozmowy, książe mazowiecki żalił się, iż mu tak pilno było powracać nazad, dla doniesienia Witoldowi, aby się on przygotował już do wspólnego wystąpienia przeciw Krzyżakom. Chwili nie było teraz do stracenia.
Skarżył się też, że własna sprawa jego na rozruchy wielkopolskie bacznym być kazała.
Jagiełło już był zawiadomiony o tem, co się w Polsce działo, a szczególnie w Wielkopolsce.
— Myślicie i wy tam pójść wojować? — zapytał. — Niemca Polacy podobno nie chcą?
Semko do starań o koronę nie myślał się przyznawać, tłumaczył się tem, że granic trzeba było pilnować.
— Pozwolicie mi więc — dodał w końcu — abym jutro wybrał się z powrotem.
Zawahał się nieco i popatrzał Jagiełło...
— Jutro? — Ja myślałem wziąć was na łowy z Wigundem. Wy takiego zwierza u siebie nie macie.
— Pilniejsze łowy czekają na mnie — rzekł Semko — a i ukazywać się tu mi nie godzi, gdyż Krzyżacy wszędzie szpiegów mają. Spieszyć mi potrzeba.
Nie sprzeciwiał się Jagiełło, ale powołał Hawnula, bo Semko choć drobny jaki znak mieć żądał i dowód, że poselstwo spełnił.
Umówiono się więc o pismo bez pieczęci, dwuznaczne, któreby tylko Witoldowi zrozumiałem było. Starosta przygotować je obiecywał.
Wielki książe zaś dla pośpiechu Semkowi ofiarował pewnych ludzi orszak, mający go wprost do granicy przeprowadzić. Spuścić się na ich wiarę i milczenie było można, bo głowy i życia ręczyły.
W chwili rozstania znikły wszelkie ślady nieufności. Jagiełło stał się ożywionym, dobrodusznym, serdecznym. Semkowi w przyszłości braterską przyjaźń przyrzekał i chciał jej od niego.
Już byli u drzwi, gdy Jagiełło matkę swą przypomniał i Semka zatrzymał.
— Nie może to być, kniaziu — odezwał się — abyście odjechali bez pożegnania, i w. księżnie Juliannie się nie pokłonili. Jej my winniśmy zgodę... Bez niejby mi serce dla Witolda nie zmiękło. Idźcie, a pozdrówcie ją.
Przystał książę na to słuszne żądanie, przyszło mu na myśl, że może znowu swą niebieskooką zobaczy. Młodość przy najważniejszych sprawach, nigdy o sobie nie zapomina.
Hawnul jednak porę znalazł niewłaściwą...
— Jutro — rzekł po wyjściu z dworca, i prowadząc Semka do siebie — nie będziemy się już potrzebowali tak bardzo z sobą ukrywać. Nikt nie wie kto jesteście, a książąt obcych tu zawsze pełno. W biały dzień pójdziemy do księżnej.
Obiecywał tymczasem Hawnul podróżny orszak przygotować i szepnął, że podarki ma rozkaz wydać, pod które kilka koni także pójść musi.
Nie mógł się tem obrazić, ani dziwić Semko, gdyż podarki takie zwyczajem były, ale mu przykrem było, że on ich przywieść z sobą nie zdołał.
Hawnul rozumiał dobrze, iż tajemnie jadąc, obarczać się niemi nie było podobna.
Dar Jagiełły składał się z kilku naczyń i mis srebrnych, sukna szkarłatnego i sobolów. Gdy Semko za nie dziękował, starosta przerwał.
— Mała to rzecz, i gdyby nie to, że was obciążać się nie godzi, Jagiełło wspanialszymby się okazał. Nie znam pana, któryby ochotniej dawał, a obojętniejszym był na to, co mu ludzie przynoszą.
Bogactw siła mamy, a książe nasz dla siebie nie potrzebuje ich wcale. Jak go dziś widzieliście takim zawsze jest, prostego obyczaju i życia. Najmniejszy z dworzan jego więcej potrzebuje i wymaga.
Nie pije nic oprócz wody, je toż samo co czeladź jego, na łowach nieustannych przywykł do niewygód wszelkich, w sukniach wspaniałych się nie kocha. Najmilszem mu, gdy koło siebie wesołemi widzi tych, którym dobrze uczynił. Zaprawdę godzien chrześcianinem być ten, który już ma wrodzone chrześciańskie cnoty! O gdybyście go jak ja znali!
Semko milczał. Rad był wierzyć temu co słyszał; ale przypominając sobie pierwsze ukazanie się Jagiełły i początek rozmowy, późniejszej dobroduszności i wylania się zrozumieć nie mógł.
— Tak — dokończył Hawnul — aby go miłować jak ja, znać go jak ja znam, potrzeba.