Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom I/Pycha/Rozdział XXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


XXII.

Baronowa, ujrzawszy pana de La Rochaigue w tak bliskiej odległości od kanapy, na której w czasie rozmowy swej z baronem siedziała, zawołała:
— Jak to, mój panie, ty byłeś tutaj?
— Nieinaczej, gdyż, domyślając się, że rozmowa pani z panem de Maillefort, skoro sami zostaniecie, będzie bardzo interesującą, przeszedłem przez mały salon, ażeby za tą oto portjerą, tuż blisko was, podsłuchać, o co idzie.
— Zatem pan słyszałeś tego niegodziwca?
— Tak pani, ale słyszałem również, że byłaś tak słabą i zapraszałaś go ażeby powrócił do nas, zamiast mu dać zupełną i stanowczą odprawę.
— O! mój panie, alboż to Maillefort nie może być równie niebezpiecznym zdaleka jak zbliska? Wszakże on mi to najwyraźniej dał do zrozumienia; a potem, z człowiekiem takiego urodzenia i znaczenia jak margrabia, nie można żadną miarą obchodzić się tak po grubjańsku.
— Ależ moja pani, cóżby stąd wynikło?
— Wynikłoby stąd, mój panie, że zażądałby od ciebie zadośćuczynienia za podobną niegrzeczność. Albożeś to pan nie słyszał? alboż to pan nie wiesz, ile on już odbył pojedynków, że nawet niedawno jeszcze zniewolił pana de Mormand do bicia się z nim w pokoju i to jedynie z powodu jakiegoś żartu?
— Co do mnie, pani, ja nie byłbym tak łatwym, tak cierpliwym, tak głupim jak pan de Mormand, jabym się me bił... Ha! ha!... A potem...
— W takim razie margrabia ścigałby cię wszędzie swojemi epigramami, gdyż powiedziawszy prawdę, miałby słuszny powód wygnania pana z towarzystwa swojemi obelgami.
— Ah! to jest dziki zwierz, to potwór; więc na niego niema prawa. Ah! gdybym ja był w izbie parów! taki niegodziwiec nie pozostałby bez kary; i człowiek nie zależałby tak od pierwszego lepszego mordercy! — zawołał nieszczęśliwy baron. — Ale na miłość boską, z kimże on ma do czynienia? czego chce od nas ten przeklęty garbus?
— Zaprawdę, mości panie, jakże mało masz przenikliwości! Przecież on rozmawiał z tak bezczelną otwartością. Kto inny byłby jakoś nieznacznie, podstępnie przystępował do rzeczy; ale pan d Maillefort, uchowaj Boże! Chce pani wydać za mąż pannę de Beaumesnil? Ja będę się przypatrywał, jak, i za kogo ją pani będzie wydawać; jeżeliby mi zaś przyszła chętka, to wystąpię z opozycją. On był tak zuchwały, że mi to wszystko powiedział, a groźbę tę, on gotów będzie wykonać.
— Na szczęście, Ernestyna zdaje się nadzwyczajnie obawiać tego szkaradnego garbusa, a Helena musi ją utwierdzić w przekonaniu, że on był najzaciętszym wrogiem hrabiny.
— A czyż to należy do rzeczy? Przypuśćmy, że znajdziemy partję odpowiednią dla nas i dla Ernestyny? Czy margrabia nie potrafi swojemi szyderstwami i dogryzającym dowcipem natchnąć to niewinne dziewczę niechęcią i wstrętem ku temu, któregobyśmy jej chcieli dać za męża: i to nietylko u nas może nam wypłatać tego figla i wiele jeszcze innych, jakie wymyślić jest zdolny; ale on może nam szkodzić wszędzie, gdzie tylko spotka Ernestynę, boć przecie zamknąć jej nie możemy, trzeba ją pokazać w świecie!
— Zatem, pani się tego mianowicie obawiasz? to ja także byłbym tego samego zdania, gdyby...
— Ej! mój panie! alboż ja wiem, czego się obawiam? Wołałabym sto razy mieć prawdziwą obawę, chociażby ona była i najgroźniejszą, bo wiedziałabym przynajmniej gdzie jest niebezpieczeństwo, i przedsiębrałabym stosowne środki, ażeby go uniknąć; gdy tymczasem margrabia zostawia nas w ustawicznym niepokoju, co może stać się powodem tysiącznych z naszej strony niedorzeczności i być zarazem przeszkodą do spełnienia zamiarów, powziętych w naszym interesie. Słowem, musimy się poddać i powiedzieć sobie: jest to człowiek, obdarzony szatańską przenikliwością, który wszystko widzi, lub stara się widzieć i zbadać, który pragnie śledzić nasze postępowanie, i który na nieszczęście ma tysiączne środki dopięcia swego celu, kiedy my tymczasem nie mamy ani jednego sposobu uwolnienia się z pod jego baczności.
— Wracam do myśli, która mi się niedawno nasunęła — rzekł baron zadowolony — i uważam ją za słuszną, prawdziwą, oczywistą; myśl ta...
— Jaka myśl?
— Że margrabia jest największym zbrodniarzem.
— Dobranoc, mój panie! — zawołała pani de La Rochaigue niecierpliwie, i postąpiła ku drzwiom.
— Jakto — rzekł baron — pani odchodzisz tak w chwili krytycznej, nie czekając aż się porozumiemy?
— Porozumiemy, co do czego?
— Co należy dalej czynić.
— Alboż ja wiem? zawołała pani de La Rochaigue, nie posiadając się z gniewu i uderzając nogą w ziemię — ten złośliwy garbus oburzył mnie do najwyższego stopnia, a pan swojemi pięknemi spostrzeżeniami doprowadzasz mnie do szaleństwa.
I pani de La Rochaigue wyszła z salonu, trzasnąwszy gwałtownie drzwiami, prawie przed nosem barona.




Podczas tej rozmowy pani de La Rochaigue z margrabią, Helena odprowadziła pannę de Beaumesnil do jej pokojów, i odchodząc powiedziała do niej:

— Teraz życzę ci spokojnej nocy, kochana Ernestyno; módl się do Najwyższego, ażeby oddalił z twoich snów oblicze tego szkaradnego pana de Maillefort.
— Doprawdy, panno Heleno, ja sama nie wiem, dlaczego on niemal obawę we mnie budzi?
— Uczucie to jest bardzo naturalne — odpowiedziała bigotka ze słodyczą — i uczucie to jest łagodniejszem jeszcze aniżeli byćby mogło, bo gdybyś wiedziała...
Ponieważ zaś Helena nie skończyła słów swoich, przeto dziewica rzekła:
— Pani nie kończysz?
— Widzisz, moje dziecię, są rzeczy, które człowiek z trudnością tylko może powtarzać swoim bliźnim — dodała Helena pobożnie — ten pan de Maillefort...
— Cóż takiego?
— Nie chciałabym cię zasmucić, kochana Ernestyno.
— O! mów pani, mów, proszę bardzo.
— Ten niegodziwy pan de Maillefort, kiedy ci już mam powiedzieć, był jednym z najzawziętszych nieprzyjaciół twojej biednej kochanej matki.
— Mojej matki — zawołała panna de Beaumesnil boleśnie. Poczem dodała z rozczulającą szczerością. — Nie, panią tylko w błąd wprowadzono, moja matka nie mogła mieć nieprzyjaciół.
Helena smutnie skinęła głową i rzekła tonem czułego politowania:
— Lube dziecię, ta niewinna nieświadomość rzeczy świadczy o szlachetności twego serca, ale niestety! najlepsze, najspokojniejsze istoty narażone są na nienawiść złośliwych. Wszakże baranki mają wrogów z drapieżnych wilków.
— I cóż moja matka zawiniła panu de Maillefort — zapytała Ernestyna ze łzami w oczach.
— Ona, ta biedna, ukochana istota, nic. O! mój Boże! byłoby to toż samo co powiedzieć, że bezbronne jagniątko rzuciło się na tygrysa.
— Więc jakaż była przyczyna tej nienawiści pana de Maillefort?
— Ah! ukochane dziecię, moje poufałe zwierzenia nie mogą się tak daleko rozciągać, są to rzeczy zbyt bezecne — odpowiedziała Helena z westchnieniem — zbyt okropne.
— Zatem miałam słuszność, lękając się tego człowieka — powiedziała Ernestyna z goryczą — a jednak czyniłam sobie wyrzuty, że bez żadnej zasady uległam mojej mimowolnej niechęci.
— Ah! lube dziecię, obyś nigdy nie uczuła sprawiedliwszej niechęci — przerwała świętoszka, wznosząc oczy ku niebu. Następnie dodała — teraz, kochana Ernestyno, zostawiam cię; śpij spokojnie; jutro o dziewiątej przyjdę po ciebie.
— Do jutra zatem, panno Heleno; ah! smutną natchnęłaś mnie pani myślą; moja matka miała nieprzyjaciela.
— Lepiej jest znać złych ludzi, niż nie znać ich wcale, moja kochana Ernestyno; bo się można przynajmniej uchronić przed ich złośliwością. Śpij więc spokojnie, do jutra, moje dziecię.
— Do jutra, pani.
I panna Helena oddaliła się, uszczęśliwiona tą przewrotną zręcznością, z jaką serce panny de Beaumesnil natchnęła tak bolesną nieufnością ku panu de Maillefort.
Ernestyna, pozostawszy sama, zadzwoniła na panią Lainé, która pełniła przy niej niemal wszystkie obowiązki.
Kobieta ta miała około lat czterdziestu; rysy jej wskazywały pewną słodycz, a lubo postępowanie jej względem Ernestyny, było ujmujące i gorliwe, jednak przebijało się w niem pewne niewolnictwo i nikczemność, które dalekie są od tego bezwarunkowego przywiązania, jakie dobre mamki okazują, i od tej naiwniej szczerości, noszącej znamiona bezinteresownej i czującej swą godność miłości.
— Czy pani się położy? — zapytała pani Lainé Ernestynę.
— Nie, moja dobra Lainé, jeszcze nie. Proszę cię, przynieś mi mój pulpit piśmienny.
— Dobrze, pani.
Przyniósłszy do pokoju Ernestyny żądany pulpit, pani Lainé rzekła:
— Mam pani coś powiedzieć.
— Cóż takiego?
— Pani baronowa przyjęła do usług pannę, która ma panią fryzować, i jeszcze jednę kobietę... i...
— Powiedziałam ci już, moja dobra Lainé, że do szczególnych usług moich nie chcę nikogo, prócz ciebie i Teresy.
— Wiem o tem, pani, i zwróciłam na to uwagę pani baronowej, ale ona obawia się, ażeby usługa pani nie była zbyt szczupłą i niewystarczającą.
— Wy jesteście dla mnie zupełnie dostateczne.
— Pani baronowa powiedziała, że te kobiety w każdym razie pozostaną w pałacu, na wypadek gdyby ich panna hrabianka mogła potrzebować, tem więcej, że pani baronowa odprawiła niedawno swą służącą; one więc tymczasem jej będą usługiwać.
— Dobrze już, dobrze — rzekła Ernestyna obojętnie.
— Czy pani niczego nie potrzebuje?
— Nie, dziękuję ci.
— Proszę pani, czy pani jest zupełnie zadowolona z tego mieszkania?
— Najzupełniej.
— Bo też jest wspaniałe; ale dla pani nic nie jest zbyt piękne, to każdy powtarza.
— Moja kochana Lainé, — rzekła Ernestyna, nie zważając na tę uwagę swojej guwernantki — przygotuj mi wszystko do nocnego ubrania; położę się sama, a ty mnie jutro o ósmej godzinie obudzisz.
— Dobrze, pani.
Potem, kiedy już miała wychodzić, i kiedy Ernestyna otwierała pulpit do pisania, pani Lainé, rzekła jeszcze:
— Miałam także jednę prośbę do pani...
— Czegóż sobie życzysz?
— Byłabym bardzo wdzięczną, gdybyś mi pani raczyła pozwolić jutro albo pojutrze oddalić się tylko na dwie godziny, dla odwiedzenia pani Herbaut, jednej z moich znajomych, która mieszka w Batignolles.
— Dobrze, idź jutro rano, wtedy, kiedy będę w kościele.
— Bardzo pani dziękuję za jej dobroć dla mnie.
— Dobranoc, kochana Lainé — rzekła Ernestyna, odprawiając swoją gospodynię, która zdawała się jeszcze mieć chętkę do prowadzenia dalszej rozmowy.
Rozmowa ta daje dokładne wyobrażenie o stosunkach, jakie istniały pomiędzy panną de Beaumesnil a panią Lainé.
Ta ostatnia starała się często, ale bezskutecznie, wejść w bliższą poufałość ze swoją młodą panią, lecz za pierwszem słowem, zmierzającem do tego celu, Ernestyna odrazu przecinała rozmowę, nie z dumą lub surowością, ale wydając jej z największą słodyczą jakibądź rozkaz.
Skoro się oddaliła, Ernestyna w długiem i głębokiem pozostała zamyśleniu, później usiadła przy stole, na którym stał jej pulpit do pisania, otworzyła go i wydobyła mały, w juchtową skórkę oprawny album, którego pierwsze, stronice już były zapisane.
Nic prostszego, nic tkliwszego, jak historja tego albumu.
Wyjeżdżając do Włoch, Ernestyna przyrzekła swej matce (jak to już powiedziała hrabina Herminji), pisać dla niej pewien rodzaj dziennika podróży; obietnicy tej dziewica święcie dotrzymała, z wyjątkiem tylko kilku dni, które nastąpiły po niespodzianym zgonie jej ojca, jak równie kilku innych, po otrzymaniu wiadomości o śmierci hrabiny de Beaumesnil.
Lecz skoro już pierwsza odurzająca boleść minęła, Ernestyna znajdowała pewną pociechę w dalszem prowadzeniu tego dziennika dla swej matki, oddając się temu słodkiemu a zarazem bolesnemu złudzeniu, jakoby te tkliwe i poufne zwierzenia czytać miała jej ukochana matka.
Pierwsza część tego albumu zawierała kopję listów, które Ernestyna pisała do swej matki jeszcze za jej życia.
Druga część oddzielona od pierwszej czarnym krzyżem obejmowała listy, których niestety! biedne dziecię mogło już było nie pisać.
Panna de Beaumesnil usiadła więc przy stole i, osuszywszy łzy wyciśnięte na widok tego albumu, który tyle bolesnych dla niej zawierał wspomnień, napisała w nim kilka następujących wierszy:
„Od czasu przybycia do mojego opiekuna, pana de La Rochaigue, nie pisałam jeszcze do ciebie, kochana matko, ponieważ z pierwszych moich wrażeń nie umiałam jeszcze zdać sobie sprawy.
„Zresztą, ty wiesz, jaka jestem od czasu kiedym cię opuściła; przybywszy gdziekolwiek zawsze przez dwa lub trzy dni jestem zdziwiona, niemal zasmucona zaszłą zmianą; muszę się pierwej przyzwyczaić, że tak powiem, do widoku otaczających mnie przedmiotów, zanim odzyskam zwykłą swobodę ducha.
„To mieszkanie, które tu sama zajmuję, jest tak wspaniałe, tak obszerne, że wczoraj zdawało mi się, jakobym w niem zginęła; lękałam go się prawie; dziś już się zaczynam do niego przyzwyczajać.
„Pani de La Rochaigue, jej mąż i siostra, jego, przyjęli mnie jak własne dziecię; otaczają mnie nadzwyczajną troskliwością, grzecznościami, i gdyby za tak dobre przyjęcie wolno było mieć inne uczucie, jak uczucie wdzięczności, to dziwiłabym się, jak osoby tak czcigodne wiekiem mogą mnie traktować z tak wielkiem uszanowaniem.
„Pan de La Rochaigue, mój opiekun, to sama dobroć; żona jego, która mnie psuje zbytniemi pieszczotami, jest bardzo wesoła, bardzo żywa; co zaś do jej bratowej, panny Heleny, sądzę, że niema na świecie łagodniejszej i świątobliwszej od niej kobiety.
„Widzisz tedy, moja ukochana matko, że możesz być spokojną o los twojej biednej Ernestyny; otoczona taką pieczołowitością, jest ona tak szczęśliwą, jak tylko w przyszłości nią być może.
„Jedynem tylko byłoby mojem życzeniem, ażeby mnie pan de La Rochaigue i jego rodzina lepiej mogli poznać; wtedy bowiem obchodziliby się ze mną mniej ceremonjalnie, nie mówiliby mi takich grzeczności, które mnie mieszają, albowiem zdaje im się zapewne, że tak czynić powinni, ażeby sobie pozyskać moje zaufanie; dobrzy, zacni ludzie! zadają oni sobie największy trud, ażeby mi powtarzać to wszystko, co tylko można powiedzieć przyjemnego młodemu dziewczęciu. Spodziewam się, że się przekonają później, iż mi nie potrzebowali bynajmniej pochlebiać, ażeby sobie zjednać moje przywiązanie. Jak oni mnie przyjęli, możnaby niemal powiedzieć, że im jakieś dobrodziejstwo wyświadczyłam... Jednak nie dziwię się temu, kochana matko; jakże mi często mówiłaś: że ludzie z delikatnemi uczuciami, zdają się zawsze być wdzięczniejszymi za usługi, które komuś uczynić mogą.
„Miałam także kilka chwil bolesnych, jednak nie z winy opiekuna lub jego rodziny, ale, że tak powiem, skutkiem koniecznego zbiegu okoliczności.
„Dziś rano mój opiekun przedstawił mi pewnego jegomościa, mojego notarjusza, jakiem się dowiedziała. — Moja kochana pupilko, rzekł mój opiekun, byłoby pożytecznem, ażebyś pani poznała całą wielkość swojego majątku, ten pan udzieli ci w tej mierze wiadomości. — Poczem notarjusz otworzył przyniesiony ze sobą rejestr, i pokazał mi ostatnią jego stronicę, całą zapełnioną cyframi, mówiąc do mnie: — Podług dokładnego wyciągu z... (powiedział tu jakiś wyraz, którego sobie nie przypominam), dochody pani wynoszą około trzech miljonów stu dwudziestu tysięcy franków, co czyni dziennie osiem tysięcy franków, dlatego też jesteś pani najbogatszą dziedziczką we Francji.
„Przypomniało mi to, moja biedna, kochana matko, to, o czem nigdy nie zapomnę: że jestem sierotą, samą jedną na świecie, i gorzko płakałam“.
Tu Ernestyna de Beaumesnil przerwała swoje pisanie. I łzy powtórnie zrosiły jej lica, gdyż dla tego czułego i szlachetnego dziecięcia, dziedzictwo było toż samo co śmierć matki, ojca...
Następnie, uspokoiwszy się nieco, wzięła napowrót pióro do ręki i pisała dalej:
„Wtedy to, moja matko, nie umiem wytłumaczyć się z tego, lecz kiedym się dowiedziała, że mam osiem tysięcy franków dziennego dochodu, jak mi to oznajmił notarjusz, uczułam wielkie zdziwienie, niemal trwogę; tyle pieniędzy dla mnie jednej, do czegóż to? rzekłam sama do siebie. Zdawało mi się to pewną niesprawiedliwością. Cóżem ja uczyniła, ażeby być tak bogatą?...
„A potem te słowa, które mnie do płaczu skłoniły: jesteś pani najbogatszą dziedziczką we Francji, trwogą mnie przejęły.
„Tak jest, nie wiem, jak ci się z tego wytłumaczyć. Ale na myśl, że posiadam tak ogromny majątek, czułam się niespokojną. Zdaje mi się, żem powinna była czuć to samo, co czują ludzie, którzy posiadają jaki skarb, a drżą na myśl, ażeby ich nie okradziono. A jednak, nie, to porównanie nie jest dobre, gdyż nigdy nie byłam zbytecznie przywiązaną do pieniędzy, które ty i mój ojciec dawali mi co miesiąc na moje przyjemności.
„Ah! moja kochana matko, źle opisuję uczucia, jakie myśl o mojem bogactwie, jak wszyscy mówią, we mnie budzi, ale jest to mimowolnem i nieodgadnionem dla mnie; może być, że zczasem przywyknę do innego sposobu myślenia.
„Tymczasem jednak, znajduję się u najzacniejszych krewnych. Czegóżbym się miała obawiać? Zapewne to tylko dzieciństwo z mojej strony. Ale komuż mam się zwierzyć, jeżeli nie tobie, kochana matko? Pan de La Rochaigue i jego rodzina są jak najlepsi dla mnie; lecz zupełna ufność nigdy nas do siebie nie zbliży; wiesz o tem, że od dzieciństwa, prócz ciebie i mego ojca, dla każdego innego byłam zawsze zamkniętą w sobie, dlatego też często wyrzucam sobie, że nawet z moją poczciwą Lainé, która już od lat kilku przy mnie zostaje, nie umiem być poufalsza; poufałość ta jest dla mnie niepodobieństwem, pomimo, że nie jestem bynajmniej dumną“.
Wspomniawszy potem o niechęci, jaką czuła dla pana de Maillefort, skutkiem niegodziwej obmowy panny Heleny, dodała:
„Dzisiejszego wieczoru boleśnie zostałam dotkniętą, ale idzie tu o rzecz tak niegodną, że z szacunku dla ciebie, moja kochana matko, nie wspomnę o tem wcale. Zresztą, wierzaj mi, nie miałabym do tego dosyć odwagi.
„Dobranoc, matko kochana, jutro rano i dni następnych pójdę o godzinie dziewiątej do kościoła z panną de La Rochaigue, która tak jest dobra, że nie mogę jej tego odmówić... Lecz moje prawdziwe modły, są to te, droga matko, które w samotności, gdzie nic uwagi mojej nie rozrywa, do Boga wznoszę... Jutro rano i dni następnych, w pośród tłumu osób obojętnych, modlić się będę za ciebie, ale, kiedy jestem sama, jak teraz, kiedy wszystkie moje myśli, kiedy cała moja dusza wznosi się ku tobie, wtedy, o wtedy modlę się do ciebie, jak do Boga, moja dobra i święta matko“!
Poczem zamknęła album do pulpitu, od którego kluczyk zawsze nosiła na szyi, położyła się do łóżka i zasnęła z sercem lekkiem i spokojnem, w tem słodkiem przekonaniu, że wszystkie uczucia i myśli na łonie swojej, niestety, już teraz nieśmiertelnej matki wylała.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.