<<< Dane tekstu >>>
Autor Molier
Tytuł Skąpiec
Pochodzenie Bibljoteka Narodowa Serja II Nr. 6
Wydawca Krakowska Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia W. L. Anczyca i Spółki w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. L'Avare
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT I
SCENA PIERWSZA[1]
WALERY, ELIZA

Walery. Cóżto, nadobna Elizo, zapadłaś, widzę, w smutek, po chwili serdecznego zapału który sprawił iż tak wspaniałomyślnie oddałaś mi wiarę i słowo? Wzdychasz, gdy ja jestem tak pełen radości! Powiedz, miałażbyś żałować, żeś mnie uczyniła szczęśliwym? chciałabyś cofnąć zadatek uczuć, do którego miłość moja zdołała cię nakłonić?
Eliza. Nie, Walery, nie żałuję niczego. Zbyt słodka jakaś władza niewoli mnie ku tobie; nie mam nawet siły pragnąć, aby się to nie było stało. Ale, jeżeli mam być szczerą, przyszłość napełnia mnie niepokojem; wielce się obawiam, że miłość zaprowadziła mnie dalej niżby się godziło.
Walery. I czemuż twoje ustępstwo napełnia cię obawą? Czegóż się lękasz?
Eliza. Ach! nie jednej, ale stu rzeczy: porywczości ojca, wymówek rodzinny, sądu świata; ale nadewszystko, Walery, odmiany twego serca, i tego okrutnego zobojętnienia, jakiem wy, mężczyźni, odpłacacie najczęściej zbyt tkliwe dowody niewinnego uczucia.
Walery. Ach, nie czyń mi tej krzywdy i nie sądź wedle innych. Posądzaj mnie o wszystko raczej, Elizo, niż o to bym mógł uchybić temu com ci powinien. Nazbyt cię kocham, a miłość moja trwać będzie do grobu.
Eliza. Ach, Walery, każdy wszak mówi to samo! W słowach, wszyscy mężczyźni podobni są do siebie; czyny dopiero odsłaniają różnice.
Walery. Skoro więc czyny jedynie dają poznać czem w istocie jesteśmy, zaczekaj przynajmniej, aż będziesz mogła wedle nich osądzić me serce, i nie obarczaj mnie zbrodniami czerpanemi w przedwczesnych podejrzeniach. Nie rań mnie, błagam, tak dotkliwym ciosem i zostaw mi czas, abym tysiącznemi dowodami mógł ci dowieść stałości mych płomieni.
Eliza. Ach, jakże łatwo jest nas przekonać, gdy kogoś kochamy! O, tak, Walery! i ja mniemam, że serce twoje niezdolne byłoby mnie zawieść. Wierzę, że kochasz prawdziwie i że mi będziesz wierny: nie chcę wątpić o tem, i drżę już jedynie przed potępieniem świata.
Walery. Ale skąd tak czarne przypuszczenia?
Eliza. Nie lękałabym się niczego, gdyby każdy patrzał na cię mojemi oczyma: w osobie twej znajduję dostateczne usprawiedliwienie wszystkiego com uczyniła. Moje serce, na swoją obronę, może się powołać na wszystkie twoje przymioty, poparte jeszcze długiem wdzięczności, który niebo kazało mi względem ciebie zaciągnąć. Co chwila staje mi przed oczami straszliwe niebezpieczeństwo[2], które po raz pierwszy zbliżyło nas do siebie; szlachetna odwaga z jaką nie wahałeś się narazić życia aby mnie wydrzeć wściekłości wzburzonych fal; pełna tkliwości opieka jaką mnie otoczyłeś wydobywszy z wody, oraz te wytrwałe świadectwa żarliwej miłości, której ani czas, ani przeszkody nie zdołały odstręczyć. Więcej jeszcze! wszakże ta miłość każe ci zapominać o domu i ojczyźnie, zatrzymuje cię w tem mieście, zmusza cię, abyś, ze względu na mnie, trzymał w ukryciu stan i nazwisko, a wreszcie skłania do tego, iż, aby mnie widywać, przyjąłeś obowiązki domownika mego ojca. Wszystko to nie mogło mnie nie przywiązać do ciebie, i wystarcza najzupełniej w moich oczach aby wytłumaczyć krok na jaki się zgodziłam; nie wystarczy może jednak aby go uniewinnić w oczach ludzi. Ach, wcale nie jestem pewna, czy świat zechce zrozumieć moje uczucia!
Walery. Ze wszystkiego coś tu na mą korzyść wymieniła, jedynie mej miłości pragnąłbym przypisać jakąś zasługę; co zaś do skrupułów, to sam ojciec stara się aż nadto, aby postępek twój uczynić zrozumiałym dla świata. Ten bezmiar skąpstwa[3] i surowość z jaką obchodzi się z dziećmi, zdolne są usprawiedliwić najśmielszą decyzję. Przebacz mi, urocza Elizo, że się wyrażam w ten sposób; wiesz wszakże, że trudnoby było złagodzić sąd w tej mierze. Skoro jednak, jak się spodziewam, uda mi się odszukać rodziców, z łatwością przyjdzie nam ich ubłaga. Oczekuję z całem upragnieniem wiadomości, i sam gotów jestem udać się po nie, jeśli rzecz będzie przewlekać.
Eliza. Ach, Walery, nie ruszaj się stąd, błagam: staraj się tylko zjednać przychylność ojca.
Walery. Widzisz sama, jak usilnie pracuję nad tem, i ile trzeba było zręczności, aby dostać się do jego domu; jak się maskuję nieustannie, byle mu się przypodobać i jaką rolę odgrywam tutaj, jedynie dla kupienia sobie jego życzliwości. Czynię w niej zresztą zadziwiające postępy. Przekonywam się, że, aby pozyskać sobie ludzi, niema lepszej drogi, jak stroić się we własne ich skłonności, przejmować się ich mniemaniami, patrzeć z zachwytem na wady i przyklaskiwać wszystkim uczynkom. Niema obawy, aby można było przesadzić w tej komedji, choćby się ją grało w sposób najwidoczniejszy w świecie. Gdy chodzi o pochlebstwo, najmędrsi ludzie posiadają istne skarby naiwności; niema nic tak bezczelnego ani tak niedorzecznego, czegoby nie połknęli, skoro się należycie rzecz zaprawi pochwałami. Szczerość szwankuje cokolwiek przy takiem zatrudnieniu, ale cóż, kiedy się potrzebuje kogoś, trzeba się doń nagiąć! Skoro to jest jedyny sposób dobycia ufności, wina nie leży po stronie pochlebców, lecz tych którzy domagają się pochlebstwa[4].
Eliza. Ale czemu nie próbujesz również zjednać sobie poparcia mego brata, na wypadek gdyby służącej przyszła ochota zdradzać tajemnicę?
Walery. Nie można zabiegać nieraz o jedno i drugie; charaktery ojca i syna są tak sprzeczne, że trudnoby się utrzymać w podwójnej roli. Ale ty, ze swej strony, staraj się wpłynąć na brata, i skorzystaj z przyjaźni, jaką ma dla ciebie; aby go nastroić przychylnie. Idzie właśnie. Odchodzę. Pomów z nim i odsłoń mu tyle, ile uznasz za stosowne.
Eliza. Nie wiem, czy potrafię się zdobyć na to wyznanie.

SCENA DRUGA
KLEANT, ELIZA

Kleant. Bardzo rad jestem, że cię samą zastaję, siostro; pragnąłem pomówić z tobą, i zwierzyć się z pewnego sekretu.
Eliza. Z miłą chęcią, bracie. Cóż masz mi do powiedzenia?
Kleant. Wiele rzeczy, moja siostro; i to w jednem słowie. Kocham.
Eliza. Kochasz?
Kleant. Tak, kocham. Ale, nim powiem cośkolwiek[5] dalej, wiem że zależny jestem od ojca i że powinność syna czyni mnie podwładnym jego woli; że nie godzi się przyjmować zobowiązania bez zezwolenia tych, którym zawdzięczamy życie: że niebo uczyniło ich panami naszych uczuć i że wolno nam rozrządzać sobą jedynie za ich wskazówką; że, nie ulegając wpływom szalonej namiętności, mogą mieć sąd o wiele zdrowszy i lepiej widzieć co jest dla nas odpowiednie; że raczej trzeba polegać na bystrości ich rozsądku, niż na zaślepieniu żądzy; i że młodzieńcze porywy prowadzą nas najczęściej ku niebezpiecznym przepaściom. Mówię to wszystko, siostro, abyś ty nie potrzebowała sobie zadawać tego trudu: miłość moja bowiem nie chce o niczem słyszeć, i proszę cię byś oszczędziła sobie wszelkich perswazyj.
Eliza. Czy już związałeś się, bracie, wobec tej którą tak kochasz?
Kleant. Nie: ale jestem na to zupełnie przygotowany, i błagam raz jeszcze, nie staraj się mnie odwodzić.
Eliza. Czyż jestem, bracie, tak ograniczoną?
Kleant. Nie, siostro, ale ty nie kochasz; nie znasz słodkiej potęgi, z jaką tkliwe uczucie owłada sercem: dlatego lękam się twego rozsądku.
Eliza. Ach, bracie, nie mówmy o moim rozsądku; niema człowieka, któregoby on nie zdradził przynajmniej raz w życiu. Gdybym ci otworzyła serce, być może okazałabym się w twoich oczach jeszcze mniej rozsądną od ciebie.
Kleant. Och, dałby Bóg, aby twoje serce, podobnie jak moje…
Eliza. Omówmyż najpierw twoją sprawę: powiedz mi, kto jest ta, którą pokochałeś?
Kleant. Młoda osoba, która od niedawna mieszka w tej dzielnicy. Zda się, niebo samo stworzyło ją po to, aby natchnęła miłością każdego kto się do niej zbliży. Na świecie nie może istnieć nic powabniejszego; wyznaję, iż straciłem zmysły od pierwszej chwili kiedy ją ujrzałem. Nazywa się Marjanna; mieszka z poczciwą matką, która prawie ciągle jest chora, i do której przywiązana jest w sposób wprost niewiarygodny. Pielęgnuje ją, tuli i pociesza, z czułością któraby cię wzruszyła do głębi. Wszystko co czyni, tchnie jakimś niewymownym wdziękiem; w każdym postępku mieszczą się tysiące powabów, słodycz pełna uroku, pociągająca dobroć, uczciwość bez zmazy… ach, siostro, chciałbym, abyś ją mogła poznać.
Eliza. Poznałam już niemal, bracie, z tego co mówisz; abym zaś czuła dla niej sympatję, wystarcza mi, że ty ją kochasz.
Kleant. Domyśliłem się, choć nic mi o tem nie mówiły, że nie są w zbyt świetnych stosunkach, i że, mimo skromnego trybu, zaledwie mogą nastarczyć potrzebom. Czy ty pojmujesz, siostro, co to za szczęście móc się przyczynić do poprawienia losu osoby którą się kocha? zręcznie udzielać nieznacznej pomocy skromnym potrzebom zacnej rodziny! zrozum tedy, jak bolesnem jest uczucie, że, wskutek skąpstwa ojca, niepodobieństwem jest dla mnie kosztować tej słodyczy i złożyć ukochanej w całej pełni świadectwo mej miłości.
Eliza. Och, doskonale odczuwam, jak to musi być przykro.
Kleant. Ach, siostro, bardziej niż sobie można wyobrazić. Bo, powiedz, czy może być coś bardziej nieludzkiego, niż te drobiazgowe braki, które cierpimy w tym domu, i ta straszna surowość w jakiej jęczymy bez przerwy? I nacóż się nam przyda że będziemy mieli kiedyś majątek, skoro posiądziemy go wówczas gdy miną najpiękniejsze lata![6] Toż dziś, aby się utrzymać, muszę wręcz zadłużać się na wszystkie strony; jestem, jak i ty zresztą, zniewolony uciekać się do łaski kupców, aby poprostu ubrać się przyzwoicie. Słowem, chciałem z tobą mówić, abyś mi dopomogła wybadać ojca jak się zapatruje na moje uczucie; gdybym napotkał na przeszkody, zdecydowany jestem, wraz z ukochaną, szukać szczęścia gdzieindziej… Na wszystkie strony staram się w tym celu zebrać potrzebną sumę. Jeśli ty, siostro, znajdujesz się w podobnem położeniu, i jeśli ojciec będzie się sprzeciwiał naszym pragnieniom, opuścimy go oboje i wyzwolimy się z przemocy, w jakiej nieznośne skąpstwo więzi nas od tak dawna.
Eliza. To prawda, z każdym dniem daje on nam więcej powodów do opłakiwania przedwczesnej śmierci matki…
Kleant. Słyszę jego głos; oddalmy się nieco dla do kończenia zwierzeń, następnie zaś połączymy siły, aby przewalczyć ojcowską tyranję.

SCENA TRZECIA[7]
HARPAGON, STRZAŁKA

Harpagon.[8] Precz mi stąd zaraz, w tej chwili, bez tłumaczeń! Dalej, zabierać mi się z domu, ty arcyhultaju, ty urodzony wisielcze!
Strzałka, na stronie. Nie widziałem w życiu takiej złej bestji jak ten przeklęty starzec! doprawdy, myślę czasem, że on ma djabła w sobie.
Harpagon. Mruczysz jeszcze?
Strzałka. Zaco mnie pan wygania?
Harpagon. Będziesz się pytał zaco, obwiesiu jeden? Umykaj czemprędzej, bo cię ubiję na miejscu!
Strzałka. Cóż ja zrobiłem?
Harpagon. To zrobiłeś, że chcę abyś się wynosił.
Strzałka. Mój pan, a syn pański[9], kazał mi tu czekać.
Harpagon. To idź czekaj na ulicy, a nie stercz mi w domu, jak szyldwach na warcie, aby podpatrywać co się dzieje, i ciągnąć ze wszystkiego korzyści. Nie chcę mieć bezustanku pod nosem szpiega, zdrajcy, którego przeklęte oczy śledzą wciąż co robię, pożerają wszystko co posiadam, i myszkują na wsze strony, czyby się nie udało czegoś złasować.
Strzałka. Jakże pan chcesz, u djabła, aby panu można było coś złasować? Jakim cudem tego dokazać, skoro wszystko zamykasz pod kluczem i stoisz na straży we dnie jak i w nocy?
Harpagon. Będę zamykał co mi się podoba i stał na straży ile tylko zechcę. Patrzcie mi wścibskich, którzy czuwają nad każdym moim krokiem! (Pocichu na stronie). Drżę cały, czy on nie domyśla się czegoś o moich pieniądzach. (Głośno). Ty może byłbyś zdolny rozsiewać plotki, że ja mam schowane pieniądze?
Strzałka. Pan ma schowane pieniądze?
Harpagon. Nie, łotrze, nie mówię tego wcale. (Po cichu). To można oszaleć! (Głośno). Pytam, ot tak, czy nie puszczasz takich bajeczek, aby mi na złość zrobić?
Strzałka. Ech, cóż komu na tem zależy, czy pan masz czy nie masz? dla nas to wychodzi na jedno i to samo.
Harpagon, zamierzając się, aby mu dać policzek. Będziesz mędrkował! Ja ci to mędrkowanie prędko wybiję z głowy! Zabieraj się; ostatni raz powiadam.
Strzałka. Dobrze więc: zabieram się.
Harpagon. Czekaj: nie wynosisz czego z domu?
Strzałka. Et! cóżbym mógł stąd wynieść?
Harpagon. Chodź, chodź tutaj, niech zobaczę. Pokaż ręce.
Strzałka. Oto.
Harpagon. Drugie![10]
Strzałka. Drugie?
Harpagon. Tak.
Strzałka. Oto.
Harpagon, wskazując na spodnie Strzałki. Nic tutaj nie schowałeś?
Strzałka. Niechże pan zobaczy.
Harpagon, obmacując spodnie Strzałki. Te szerokie hajdawery, to jakby stworzone na magazyny złodziejskie. Bardzobym rad, aby kogo zaprowadziły na szubienicę.
Strzałka, na stronie. Ach, jakże taki człowiek wart byłby swego losu, i z jakąż radością okradłbym go naprawdę!
Harpagon. Hę?
Strzałka. Co?
Harpagon. Co ty mówisz o okradzeniu?
Strzałka. Mówię, że może pan wszystko przetrząsnąć, aby się przekonać czy go nie okradłem.
Harpagon. Właśnie, właśnie. (Harpagon przetrząsa kieszenie Strzałki).
Strzałka, na stronie. Niech zaraza wygniecie skąpstwo i dusigroszów!
Harpagon. Hę? Co powiadasz?
Strzałka. Co powiadam?
Harpagon. Tak; co tam mruczysz o skąpstwie i dusigroszach?
Strzałka. Mówię, żeby zaraza wygniotła skąpstwo i dusigroszów.
Harpagon. O kim-że to chcesz mówić?
Strzałka. O dusigroszach.
Harpagon. Ktoż-to ci dusigrosze?
Strzałka. Obrzydliwcy i brudasy.
Harpagon. Ale kogo przez to rozumiesz?
Strzałka. Cóż się pan o to tak troszczy?
Harpagon. Bo mi się podoba.
Strzałka. Myśli pan, że chciałem mówić o panu?
Harpagon. Myślę co myślę; ale chcę abyś powiedział do kogoś to mówił.
Strzałka. Mówiłem… mówiłem do mojej czapki.
Harpagon. Ejże, bo ja przemówię do twojego grzbietu.
Strzałka. Zabroni mi pan wymyślać na skąpców?
Harpagon. Nie; ale zabronię odpowiadać i być zuchwałym. Milczeć!
Strzałka. Nie wymieniłem nikogo.
Harpagon. Piśnij jeszcze, a kości ci połamię.
Strzałka. Uderz w stół…
Harpagon. Nie zmilczysz?
Strzałka. Niech stracę.
Harpagon. Ej! ej!
Strzałka, pokazując Harpagonowi jeszcze jedną kieszeń. O, jeszcze jedna: czyś pan zadowolony?
Harpagon. Dalej, oddaj bez obszukiwania.
Strzałka. Co?
Harpagon. To, co wziąłeś.
Strzałka. Nic nie wziąłem.
Harpagon. Z pewnością?
Strzałka. Z pewnością.
Harpagon. No to z Panem Bogiem. Ruszaj do wszystkich djabłów!
Strzałka na stronie. Ładna odprawa, daję słowo!
Harpagon. Odpowiesz za to przed swojem sumieniem.

SCENA CZWARTA
HARPAGON sam

Oto mi kawał obwiesia! wygląda mocno podejrzanie; wolałbym, aby ten pies kulawy[11] raz zniknął mi już z oczu. Ach, cóż to za straszny kłopot mieć w domu tak znaczną sumę; szczęśliwy, kto ma cały majątek w bezpiecznej lokacie, a zachowa sobie tylko to, co potrzebne na codzienne wydatki! To nie mała rzecz znaleźć w domu bezpieczną kryjówkę; co do mnie, wszystkie zamknięcia i skrzynie uważam za mocno niepewne i nierad na nich polegam. To istna przynęta dla złodziei: każdy przedewszystkiem tam się dobiera.

SCENA PIĄTA
HARPAGON, ELIZA i KLEANT rozmawiają z sobą w głębi

Harpagon, myśląc że jest sam[12]. Mimo to, nie wiem czy dobrze uczyniłem, zakopując w ogrodzie dziesięć tysięcy talarów, które mi wczoraj oddano. Dziesięć tysięcy talarów w złocie, to suma dosyć… (Na stronie, spostrzegając Kleanta i Elizę). O nieba! sam się zdradziłem! Zapał mnie uniósł; lękam się, iż, rozprawiając sam ze sobą, mówiłem zbyt głośno. (Do Kleanta i Elizy). Co się stało?
Kleant. Nic, ojcze.
Harpagon. Dawno jesteście tutaj?
Eliza. Weszliśmy właśnie.
Harpagon. Słyszeliście..
Kleant. Co, ojcze?
Harpagon. To…
Eliza. Co takiego?
Harpagon. To, co mówiłem.
Kleant. Nie.
Harpagon. Owszem, owszem.
Eliza. Wybacz, ojcze…
Harpagon. Widzę dobrze, że was coś doleciało. Rozmawiałem właśnie sam ze sobą, jak ciężko dziś jest wydostać pieniędzy; mówiłem, że bardzo jest szczęśliwy, kto ma w domu z jakie dziesięć tysięcy talarów.
Kleant. Obawialiśmy się zbliżyć, aby ci nie przeszkodzić, ojcze.
Harpagon. Bardzom rad, że wam to mogę powiedzieć, abyście sobie nie tłumaczyli fałszywie, i nie wyobrażali, że to ja mam dziesięć tysięcy talarów.
Kleant. Nie mieszamy się do twoich spraw, ojcze.
Harpagon. Dałby Bóg, abym je miał, owe dziesięć tysięcy…
Kleant. Nie przypuszczam…
Harpagon. To byłby dla mnie interes nielada.
Eliza. To są rzeczy…
Harpagon. Przydałyby mi się bardzo.
Kleant. Sądzę, że…
Harpagon. Wiedziałbym, co z nimi zrobić.
Eliza. Jesteś, ojcze…
Harpagon. Nie narzekałbym wówczas na ciężkie czasy.
Kleant. Mój Boże, wszakże ty, ojcze, nie masz chyba przyczyn do narzekania: wszystkim wiadomo, że posiadasz ładny majątek.
Harpagon. Ja, ładny majątek! Ci co tak mówią, łżą bezczelnie. Nic fałszywszego pod słońcem; to tylko hultaje rozpuszczają umyślnie takie pogłoski.
Eliza. Nie unoś się, ojcze.
Harpagon. To nie do wiary, że własne dzieci zdradzają mnie i stają w rzędzie moich nieprzyjaciół!
Kleant. Czy to znaczy być twoim nieprzyjacielem, mówić że posiadasz majątek?
Harpagon. Tak. Podobne gadania, a także i twoje i szalone wydatki, staną się przyczyną, że, któregoś dnia, przyjdzie mi tu ktoś gardło poderżnąć, w mniemaniu że ja poprostu sypiam na złocie.
Kleant. Jakież ja robię nadzwyczajne wydatki?
Harpagon. Jakie? Czy może być coś bardziej oburzającego niż te wspaniałe stroje, w których sobie paradujesz po mieście? Wczoraj musiałem wyłąjać Elizę, ale ty jesteś jeszcze gorszy. To woła o pomstę do nieba; ściągnąwszy z ciebie to co masz na grzbiecie, możnaby uzyskać wcale ładny kapitalik. Mówiłem ci mało dwadzieścia razy, mój synu, że cały twój tryb życia bardzo mi się nie podoba; djabelnie mi coś bawisz się w markiza; aby stroić się w ten sposób, musisz mnie chyba podskubywać.
Kleant. Ej, bardzom ciekaw[13], jakby to można ojca podskubywać.
Harpagon. Cóż ja mogę wiedzieć? Skądże zatem bierzesz nato, aby się utrzymać na takiej stopie?
Kleant. Ja, ojcze? Gram, poprostu[14]; ponieważ zaś gram bardzo szczęśliwie, obracam całą wygraną na w swoje potrzeby.
Harpagon. To bardzo źle robisz[15]. Jeżeli masz szczęście w karty, powinieneś z tego korzystać i składać wygraną na uczciwy procent, aby się czegoś dociułać. Chciałbym bardzo wiedzieć, nie mówiąc już o reszcie, do czego służą te wstążki, któremi jesteś upierzony od stóp aż do głowy? Czy kilka sprzączek[16] nie wystarczyłoby taksamo do przymocowania spodni? Bardzo też potrzebne wyrzucać pieniądze na peruczki, kiedy można nosić włosy swojego chowu, nie wydając ani szeląga! Założyłbym się, że w tych wstążkach i perukach utonęło conajmniej dwadzieścia pistoli[17]; zaś dwadzieścia pistoli przynosi rocznie ośmnaście funtów, sześć susów i ośm denarów, chociażby się tylko pobierało jeden od dwunastu[18].
Kleant. Masz słuszność[19], ojcze.
Harpagon. Dajmy temu pokój, i mówmy o czem innem. (Widząc, że Eliza i Kleant dają sobie znaki). Hej! (Po cichu na stronie). Zdaje się, że się porozumiewają, aby mi zwędzić sakiewkę. (Głośno). Cóż znaczą te miny?
Eliza. Drożymy się z bratem, kto będzie mówił pierwszy; oboje mamy ci, ojcze, coś do powiedzenia.
Harpagon. I ja wam także.
Kleant. To, co ci mamy powiedzieć, ojcze, dotyczy małżeństwa.
Harpagon. I ja również o małżeństwie chciałbym z wami pogadać.
Eliza. Ach, ojcze!
Harpagon. Pocóż te krzyki? Czy słowo, czy rzecz sama tak cię przeraża, moja córko?
Kleant. Biorąc małżeństwo tak jak ty je pojmujesz, ojcze, może ono słusznie przerażać nas oboje. Lękamy się, że nasze uczucia znajdą się w niezgodzie z twoim wyborem.
Harpagon. Chwilę cierpliwości; nie macie się o co trwożyć. Wiem, czego wam trzeba; ani jedno ani drugie nie będzie się miało powodu uskarżać na moje zamiary. Aby więc przystąpić do rzeczy, (Do Kleanta) powiedz mi, czy zauważyłeś kiedy młodą osobę imieniem Marjannę, mieszkającą niedaleko od nas?

Kleant. Owszem, ojcze.
Harpagon. A ty?
Eliza. Słyszałam tylko o niej.
Harpagon. I jak ci się wydaje, synu, ta panienka?
Kleant. Osobą wprost uroczą.
Harpagon. Jej wejrzenie?
Kleant. Pełne niewinności i powabu.
Harpagon. Układ i obejście?
Kleant. Czarujące poprostu.
Harpagon. Nie uważasz, że taka dziewczyna zasługuje w zupełności aby o niej pomyśleć?
Kleant. Owszem, ojcze.
Harpagon. Że mogłaby być dla każdego pożądaną partją?
Kleant. Bardzo pożądaną.
Harpagon. Że wygląda na osobę, która potrafi być dobrą gospodynią?
Kleant. Niewątpliwie.
Harpagon. I że mąż mógłby z nią być szczęśliwy?
Kleant. Z pewnością.
Harpagon. Jest tylko mała trudność: obawiam się, że nie posiada takiego posagu do jakiegoby się miało prawo.
Kleant. Ach, ojcze, cóż znaczy majątek, gdy chodzi o małżeństwo z istotą godną uwielbienia![20]
Harpagon. Za pozwoleniem, za pozwoleniem. Możnaby rzec jedynie, że, jeżeli się nie weźmie za nią tyle ileby się pragnęło, można się starać odbić to na innych rzeczach.
Kleant. Oczywiście!
Harpagon. Słowem, bardzo się cieszę że się zgadzamy w zapatrywaniach: łagodne bowiem wejrzenie i stateczność panienki ujęły mnie za serce, i, byleby miała bodaj jaki[21] posążek, gotów jestem ją zaślubić.
Kleant. Co? Jak?
Harpagon. Hę?
Kleant. Jesteś gotów, ojcze, powiadasz…
Harpagon. Zaślubić Marjannę.
Kleant. Kto? ty, ojcze? Ty?
Harpagon. Tak, ja, ja, ja. Cóż to ma znaczyć?
Kleant. Słabo mi się jakoś zrobiło. Pozwól mi odejść, ojcze.
Harpagon. To minie. Idź prędko do kuchni i wypij dużą szklankę czystej wody[22].

SCENA SZÓSTA
HARPAGON, ELIZA

Harpagon. Oto nasi wymuskani panicze; tyle w nich siły co w kurczęciu. To zatem, moja córko, postanowiłem dla siebie[23]. Co do Kleanta, przeznaczam dlań pewną wdowę, o której mi właśnie mówiono dziś rano; ciebie zaś wydam za pana Anzelma.
Eliza. Za pana Anzelma?
Harpagon. Tak; jestto człowiek dojrzały, rozsądny i doświadczony; nie ma więcej nad pięćdziesiąt lat, i słynie ze swoich dostatków.
Eliza, kłaniając się. Ja nie pragnę wyjść za mąż, mój ojcze, jeżeli pozwolisz.
Harpagon, przedrzeźniając Elizę. A ja, moja córeczko, moja duszyczko, pragnę abyś wyszła za mąż, jeżeli pozwolisz.
Eliza, kłaniając się powtórnie. Wybacz mi, ojcze.
Harpagon, przedrzeźniając Elizę. Wybacz mi, córko.
Eliza. Jestem najuniżeńszą sługą pana Anzelma, ale, z przeproszeniem ojca (kłaniając się znowu), żoną jego nie zostanę[24].
Harpagon. Jestem twoim najniższym podnóżkiem, ale (przedrzeźniając Elizę), z przeproszeniem panny, żoną jego zostaniesz jeszcze dziś wieczór.
Eliza. Dziś wieczór?
Harpagon. Dziś wieczór.
Eliza, kłaniając się znowu. To być nie może, ojcze.
Harpagon, przedrzeźniając Elizę. Będzie, moja córko.
Eliza. Nie.
Harpagon. Tak.
Eliza. Nie, powiadam.
Harpagon. Tak, powiadam.
Eliza. Nie zmusisz mnie do tego, ojcze.
Harpagon. Zmuszę, moja córko.
Eliza. Raczej się zabiję, niż przyjmę takiego męża.
Harpagon. Nie zabijesz się i przyjmiesz. Widział kto takie zuchwalstwo? słyszał kto, aby córka w ten sposób przemawiała do ojca?
Eliza. A słyszał kto, aby ojciec w ten sposób chciał wydawać córkę za mąż?
Harpagon. To partja bez zarzutu: założę się, że każdy tylko pochwalić może mój wybór.
Eliza. A ja się założę, że nikt rozsądny nie może go pochwalić.
Harpagon, spostrzegając zdaleka Walerego. Oto Walery[25]. Chcesz, abyśmy go obrali za sędziego w tej sprawie?
Eliza. Chętnie.
Harpagon. Zdajesz się na jego wyrok?
Eliza. Dobrze, uczynię co on powie.
Harpagon. Zatem, rzecz załatwiona.

SCENA SIÓDMA
WALERY, HARPAGON, ELIZA

Harpagon. Chodźno, Walery. Obraliśmy cię właśnie, abyś powiedział, kto z nas ma słuszność: ja, czy córka.
Walery. Ani wątpliwości, że pan.
Harpagon. A czy wiesz, o co chodzi?
Walery. Nie. Ale pan nie może nie mieć słuszności: pan, który jesteś wcieleniem rozsądku!…
Harpagon. Pragnę, dziś wieczór jeszcze, wydać ją za mąż, za statecznego i bogatego człowieka; tymczasem, ta ladaco w nos mi powiada, że jej to ani w głowie! Cóż ty na to?
Walery. Co ja na to?
Harpagon. Tak.
Walery. Hm, hm.
Harpagon. Co?
Walery. Powiadam, że, w gruncie, jestem najzupełniej pańskiego zdania; słuszność najoczywiściej jest po pańskiej stronie. Ale i córka nie jest tak zupełnie w błędzie, jeżeli…
Harpagon. Jakto! Imć Anzelm jest partją pierwszej wody; szlachcic, i to herbowy[26], człowiek spokojny, przyzwoity, rozsądny, zamożny, nie mający dzieci z pierwszego małżeństwa. Co mogłaby znaleść lepszego?[27]
Walery. Wszystko prawda. Ale córka mogłaby znów odpowiedzieć, że pan traktujesz sprawę zbyt nagle; że trzebaby przynajmniej trochę czasu, aby się przekonać czy jej serce…[28]
Harpagon. Nie; taką sposobność trzeba w lot chwytać poprostu. Sprawa ta przedstawia dla mnie korzyść, której w innych warunkach nie mógłbym się spodziewać: godzi się ją wziąć bez posagu.
Walery. Bez posagu?
Harpagon. Tak.
Walery. Ha! na to już nic nie mogę odpowiedzieć. Bagatela! to, w istocie, decydujący argument; muszę uchylić czoła.
Harpagon. Pewno, że to stanowi dla mnie oszczędność wcale pokaźną.
Walery. Oczywiście; nie można zaprzeczyć. Prawda, iż córka mogłaby nadmienić, że małżeństwo jest sprawą ważniejszą niżby się zdawało; że chodzi tu o szczęście lub niedolę całego życia; że zobowiązanie, które ma trwać aż do zgonu, należy zaciągać z największą ostrożnością…
Harpagon. Bez posagu![29]

Walery. Ma pan słuszność; to rozstrzyga o wszystkiem; rozumie się. Są ludzie, którzyby mogli sądzić, że, w podobnej sprawie, należałoby się liczyć i ze skłonnością córki; że tak znaczna nierówność wieku, chęci i usposobień narazić może na dotkliwe niebezpieczeństwa....
Harpagon. Bez posagu!
Walery. Tak, na to niema odpowiedzi; wiadomo. Któż, u djaska, mógłby się sprzeciwiać! Istnieją wprawdzie ojcowie, którzyby woleli raczej liczyć się z chęciami córki, niż z takim wydatkiem; którzyby nie chcieli poświęcić jej szczęścia dla swojej korzyści, i którzy, ponad wszystko inne, stawiają w małżeństwie słodką wzajemną sympatję, ową rękojmię czci, spokoju i szczęścia; słowem…[30]
Harpagon. Bez posagu!
Walery. To prawda; to zamyka usta. Bez posagu! Jak się tu oprzeć takiemu argumentowi?
Harpagon, na stronie, spoglądając w stronę ogrodu. Oho! zdaje mi się, że to pies szczeka. Czy tam komu nie przyszła chętka dobierać się do moich pieniędzy. (Do Walerego). Nie rusz się[31]; wracam za chwilę.

SCENA ÓSMA
ELIZA, WALERY

Eliza. Czy ty żarty stroisz, Walery, aby mówić w ten sposób?
Walery. To aby go nie rozdrażniać, i łatwiej dać sobie z nim rady. Sprzeciwiać się wprost, to pewny sposób aby wszystko popsuć; są ludzie, których można opanować jedynie pozorną ustępliwością; usposobienia nie znoszące opozycji. Takie natury buntują się przeciw każdej prawdzie, bronią się ile w ich mocy przed drogą rozsądku, i jedynie krętemi ścieżkami można je doprowadzić tam gdzie się zmierza. Udaj, że się zgadzasz na wszystko, a łatwiej zdołasz…
Eliza. Ale to małżeństwo, Walery!…
Walery. Poszukamy sposobów, aby je udaremnić.
Eliza. Ale jakich, skoro jeszcze dziś wieczór ma być zawarte?
Walery. Trzeba wyprosić zwłokę: najlepiej udać chorobę[32].
Eliza. Zawezwą lekarzy i podstęp się wykryje.
Walery. Żartujesz? Czyż oni mają o tem jakie pojęcie? tylko śmiało, możesz sobie wybrać chorobę, jaką ci się żywnie spodoba; znajdą z pewnością uczone argumenty, aby wytłumaczyć skąd się wzięła.

SCENA DZIEWIĄTA
HARPAGON, ELIZA, WALERY

Harpagon, na stronie, w głębi sceny. Zdawało mi się tylko, Bogu dzięki.
Walery, nie widząc Harpagona. A wreszcie, jako ostatni sposób, zostaje nam ucieczka; i, jeśli miłość twoja, piękna Elizo, potrafi się zdobyć… (Spostrzegając Harpagona). Tak, córka powinna być posłuszną ojcu. Nie trzeba zważać, czy się mąż podoba czy nie; bez posagu! to wielkie słowo: gdy taki argument wchodzi 635 w grę, obowiązkiem jest zamknąć oczy na wszystko.
Harpagon. Dobrze[33], to się nazywa mówić! o!
Walery. Przepraszam pana bardzo, jeśli się cokolwiek uniosłem, i ośmieliłem się mówić do córki w ten sposób.
Harpagon. Jakto! ależ zachwycony jestem! chciałbym, abyś zyskał na nią wpływ nieograniczony. (Do Elizy). Tak, możesz się boczyć ile ci się podoba: przelewam na niego całą władzę[34] od nieba mi daną, i życzę sobie abyś we wszystkiem była mu posłuszną.
Walery, do Elizy. Czy, wobec tego, zechce pani opierać się jeszcze…

SCENA DZIESIĄTA
HARPAGON, WALERY

Walery. Panie, pójdę jej jeszcze roztrząsać sumienie.
Harpagon. Owszem; bardzo ci będę wdzięczny. Z pewnością…
Walery. Zdrowo będzie, jeśli się jej trochę cugli przykróci.
Harpagon. To prawda. Należy…
Walery. Niech się pan nie obawia. Mniemam, iż dam sobie rady.
Harpagon. Staraj się, staraj[35]. Muszę teraz wyjść do miasta; wrócę za małą chwilkę.
Walery, idąc w stronę którą wyszła Eliza i zwracając się jakgdyby do niej. Tak, pieniądz jest darem najcenniejszym w świecie; powinnaś pani dziękować niebiosom, iż dały pani tak dzielnego i zacnego ojca. Skoro ktoś gotów jest wziąć pannę bez posagu, niema się co dłużej zastanawiać. Wszystko mieści się w tem słowie, bez posagu;[36] ono powinno starczyć za młodość, piękność, urodzenie, honor, rozum i uczciwość.
Harpagon. Dzielny chłopak! To się nazywa mówić jak wyrocznia. Szczęśliwy, kto ma przy boku takiego człowieka.








  1. Scena pierwsza. Trzeba przyznać, iż, wśród wszystkiego co Molier napisał, scena ta jest jedną z najsłabszych. Miłość Walerego i Elizy jest konwencjonalna, chłodna, nie ożywiona żadnym z owych szczęśliwych rysów, jakiemi Molier umiał zaprawić scenki miłosne w Świętoszku lub w Mieszczaninie szlachcicem. Odbija się to i w języku. Podczas gdy, naogół, Skąpiec pisany jest żywą i sceniczną prozą, ta scena — a po części i następna — odbija od reszty dialogiem nader ciężkim oraz zawiłą budową zdań.
  2. Straszliwe niebezpieczeństwo… Cała ta historja z ocaleniem życia nie odgrywa, w dalszym ciągu, żadnej roli.
  3. Ten bezmiar skąpstwa… Podobnie jak w Świętoszku, tak i tu, zanim główna osoba pojawi się na scenie, poznajemy jej charakter z rozmów domowników. Ale jak żywo, jak lekko ta sceniczna ekspozycja odbywa się w Świętoszku, podczas gdy tutaj to wyprowadzenie w materję jest dość płaskie w ciężkie.
  4. Zamiast słyszeć ten traktat, wolelibyśmy to ujrzeć w ruchu; i w istocie, do pewnego stopnia, ujrzymy w scenie siódmej.
  5. Ale, nim powiem cośkolwiek… Kleant ironicznie uprzedza wszystkie perswazje, jakie trzeźwy rozsądek zwykł czynić w tej mierze. Aktor musi to wyrecytować przesadnie szybko.
  6. W tym wykrzykniku streszcza się wrzód toczący życie rodzinne, stosunek dzieci do rodziców w tem społeczeństwie, opartem wyłącznie niemal na posiadaniu.
  7. Scena trzecia. Ta scena zawiera liczne reminiscencje z Plauta.
  8. Harpagon, grecki źródłosłów zlatynizowany przez Plauta, wyraża człowieka drapieżnego, człowieka z zakrzywionemi palcami. Od pierwszej chwili prawie, aż do końca sztuki, wciąż widzimy Harpagona w stanie podniecenia. Skąpstwo, posunięte do tego stopnia, jest już newrozą.
  9. Mój pan, a syn pański… To, że młody człowiek miał swego oddzielnego służącego, było, w owym czasie, rzeczą dość zwyczajną.
  10. Drugie!… Ten niezbyt wybredny koncept naśladowany jest z Plauta; Molier spożytkowuje go, aby tem dosadniej odmalować gorączkowe podniecenie Harpagona.
  11. Pies kulawy… Molier jako reżyser starał się wyzyskać nawet ułomności aktorów; Strzałkę grał Bejard, który w istocie utykał (nazwisko La Fleche, strzała, też dobrane w żartobliwej intencji); Molier, który grał Harpagona, chory był na płuca; toteż jest mowa o kaszlu Harpagona.
  12. Harpagon często mówi sam do siebie, a monologi te usprawiedliwione są jego podnieceniem.
  13. Bardzom ciekaw… Kleant powtarza niemal dosłownie uwagę jaką uczynił jego służący: ucisk atmosfery pieniądza niweluje charaktery, zacierając różnice między sposobem myślenia pana i sługi.
  14. Gram, poprostu… Szukanie środków do życia w grze a nawet, jak to nazywano, »dopomaganie szczęściu«, było w owych czasach bardzo rozpowszechnione, i w istocie było jedyną ucieczką dla młodych paniczów.
  15. Źle robisz… Harpagonowi nie przychodzi na myśl połajać syna za to że gra: jedynem upomnieniem jakie znajduje, to iż powinien wygraną składać na procent.
  16. Kilka sprzączek… Wedle dawnej mody, przypinano spodnie do kaftana zapomocą sprzączek; ale modnisie zaczęli je pokrywać obfitością wstążek.
  17. Dwadzieścia pistoli… Pistol wynosił wówczas 11 funtów; 20 pistoli = 220 funtów.
  18. Jeden denar od dwunastu, znaczy, mówiąc po dzisiejszemu, przeszło 8%. Prawnie dozwolona stopa procentowa wynosiła wówczas niespełna 6 %. To iż Harpagon uważa »jednego denara od dwunastu« za umiarkowany procent, jak również automatyczna szybkość z jaką obliczył najdokładniej skomplikowany odsetek od sumy, w skazuje odrazu bitego lichwiarza.
  19. Masz słuszność… Zauważyć należy uległość i pokorę Kleanta dopóki odkrycie lichwy ojca oraz jego zamiary małżeńskie nie wyprowadzą go z równowagi. Czuć tu lęk i olbrzymią powagę, jakiej, mimo wszystko, zażywał ojciec rodziny.
  20. Cały ten czas, Kleant przekonany jest, że Harpagon myśli o Marjannie dla niego; co jest dość zrozumiałe.
  21. byleby miała bodaj jaki… przeciwstawienie do słynnego »bez posagu* w scenie siódmej.
  22. Wyborny i zabawny rys skąpstwa ta «duża szklanka czystej wody»! Czuć tu satysfakcję Harpagona, iż może okazać troskliwość synowi gratis, i że jest przecież coś na świecie co nic kosztuje.
  23. Mieszczaństwo francuskie, skrzętne, zapobiegliwe, aż nazbyt skłonne było traktować małżeństwo dzieci jako kombinację czysto majątkową. O ile się to łączyło z despotyzmem i samolubstwem rodziców, los dzieci był, w istocie, opłakany! Molier wiedział o tem lepiej niż kto inny: toć kilkanaście lat musiał się tułać po prowincji, mimo iż był synem zamożnego ojca. Na starość, ojciec Moliera popadł w wybitną manję skąpstwa, z którą łączyła się niezaradność w prowadzeniu interesów, tak iż, na schyłku jego życia, Molier, ów »syn marnotrawny«, niejednokrotnie musiał ojca ratować z kłopotów.
  24. Jakże inaczej odnosi się do Harpagona Eliza, niż nieśmiała Marjanna do Orgona w Świętoszku! Bo Orgon jest, poza swoją słabostką, zacny człowiek; Harpagon budzi w dzieciach tylko nienawiść i wzgardę.
  25. Oto Walery… Obłuda i pochlebstwo Walerego wobec Harpagona osiągnęły, jak widzimy, pełny skutek: Harpagon uważa go »za swego«.
  26. Szlachcic, i to herbowy… docinek pod adresem dość rozpowszechnionej wówczas samozwańczej szlachty, rekrutującej się ze zbogaconych mieszczan uzurpujących sobie ten tytuł. (Por. Mieszczanin szlachcicem).
  27. Co mogłaby znaleść lepszego? jedno z owych powiedzeń Harpagona rozbrajających naiwnością egoizmu.
  28. Walery, rozumie się, mówi cały czas ironicznie.
  29. To: bez posagu! powtórzone kilkakrotnie jako replika na wszystkie argumenty, sławne jest w teatrze i w literaturze. Molier zaczerpnął je z Plauta, ale umiał je oprawić w sposób o wiele bardziej wymowny i komiczny. Niejednokrotnie, Molier umie dobywać niezrównane efekty z prostego powtarzania słowa lub zwrotu, jak np. owo »Biedaczek!« w Świętoszku, albo przysłowiowe od Moliera »Po kiegoż djabła łaził na ten statek?« (Qu‘allait-il faire dans cette galère?) w »Szelmoskich sztuczkach Skapena«.
  30. Wobec ówczesnych pojęć, lekcja, jaką Molier daje rodzicom ustami Walerego, była bardzo ostra i śmiała.
  31. Nie rusz się… Z obawy aby go nie podpatrzył.
  32. Udać chorobę… rys ten trąci tradycyjną farsą; zresztą, Molier nie skorzystał z pomysłu jak i Walery podsuwa Elizie; ograniczył się do ucinku pod adresem lekarzy w następnem zdaniu Walerego.
  33. Dobrze!… Harpagon, jak wszyscy maniacy, mimo że tak podejrzliwy, staje się łatwowiernym jak dziecko, z chwilą gdy ktoś schlebia jego manji.
  34. przelewam na niego władzę… Ta naiwność i to zalecenie Harpagona trącą również dawną farsą.
  35. Staraj się, staraj… Niezawodny efekt komiczny.
  36. bez posagu… Molier powraca do tego rysu, aby jeszcze raz napiętnować poglądy ojców w rodzaju Harpagona.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Molier i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.