Tajemnice pamiętnika Zofji Szymanowskiej

<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Tajemnice pamiętnika Zofji Szymanowskiej
Pochodzenie Bronzownicy
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój“
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia „Rola“ J. Buriana
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Tajemnice pamiętnika
Zofji Szymanowskiej

Przedstawiłem starania Władysława Mickiewicza około zdobycia pamiętnika ciotki, który, wedle pogłosek, miał zawierać „skandale“ o Adamie Mickiewiczu, wedle świadectwa Lenartowicza szczegóły o towianizmie „ciekawe ale nie budujące“, wedle zaś listu Artura Wołyńskiego szczegóły „stosunku Mickiewicza z jakąś Litwinką“, „jako wynik towianizmu, którego wyznawcy uważali wszystko za wspólną własność“. Rzecz prosta, iż pamiętniki te muszą być i dla nas niezmiernie interesujące, i jedynie „bronzowości“ Mickiewicza można przypisać fakt, że się niemi do dziś dnia nikt nie zajął. Wszakże to jest sprawa, sięgająca w najbardziej tajemnicze mroki towiańszczyzny!
Jak wspomniałem, Pamiętnik ten znalazł się po śmierci Zofji z Szymanowskich Lenartowiczowej w dwóch rękach, jedna część dostała się po jej śmierci Kraszewskiemu, który wziął pamiętnik do przejrzenia, i — jak to było podobno w takich razach jego zwyczajem — nie zwrócił; druga część — nierównie ważniejsza — była u Artura Wołyńskiego. Pierwszą część nabyła po Kraszewskim Bibljoteka Narodowa w Warszawie i ten rękopis jest dziś ogółowi dostępny. Mówmy zatem o tej pierwszej części, którą miałem sposobność czytać i oglądać w rękopisie.
Najpierw parę słów o autorce. Zofja Szymanowska była przyrodnią siostrą Celiny Mickiewiczowej, gdyż ojciec Celiny i Heleny (Malewskiej) a mąż Marji, słynnej pianistki, rozwiódłszy się, ożenił się powtórnie z panną Młodzianowską. Zofja była małem dzieckiem, kiedy straciła ojca. Starannie chowana, raczej zdradzająca talenty do sztuk niż do nauk, Zofja kształciła się w muzyce i malarstwie. Jako młodą pannę, matka zawiozła ją do Drezna dla dokończenia edukacji. Mając lat dwadzieścia, straciła matkę; poczem postanowiła wyjechać zagranicę, celem poświęcenia się malarstwu. Osiadła w Dreźnie w r. 1848, niebawem przeniosła się do Paryża, gdzie zamieszkała w domu Mickiewiczów. Dłuższy czas spędziła we Włoszech jako towarzyszka i opiekunka córki Mickiewiczów, Marji. Z Marją też — już po śmierci obojga Mickiewiczów — mieszkała w Rzymie, gdy ją poznał Teofil Lenartowicz. „W Rzymie jest tu panna Szymanowska, zacna dusza, do której na emigrancką pogawędkę czasem zachodzę; jeśli mi kiedy zabrzdąka na fortepianie, to cała moja radość...“ pisze poeta do Kwiatkowskiego 1 stycznia r. 1860. Małżeństwo to, żyjące o głodzie i chłodzie, było zrazu przyjaźnią brata i siostry, jak wiemy to z listów poufnych poety; w r. 1863 wszakże przyszedł im na świat synek, rychło zmarły. Zofja Lenartowiczowa pracowała w tym czasie wiele jako malarka, pomagając swemi zarobkami niezasobnemu i niepraktycznemu życiowo poecie; wyrażano się z uznaniem o jej talencie i charakterze. Zmarła w r. 1870.
Otóż Zofja Szymanowska, natura i zamknięta w sobie, skłonna do refleksji i do smutku, pisała Pamiętnik. Pisała go nawet na parę zawodów. Istniejący pamiętnik datowany jest z Warszawy roku 1854, dokąd widocznie Zofja na jakiś czas z Paryża przybyła. Wspomina, że zaczęła pisać pamiętnik przed pięciu laty, ale że „dosyć już sporą książeczkę“ zniszczyła; „powodem do tego było dziecinne jakieś uczucie, z którego sobie teraz sprawy zdać nie umie“. Cel tego nowego pamiętnika jest inny i ściśle określony; to, co powie o sobie, „stanowić będzie mały tylko ustęp“; natomiast

celem moim obecnie jest zebranie wiadomości dotyczących wielkiego rodzinnego pisarza; wiadomości te, tak szacowne dla każdego dobrego Polaka, nie będą dosyć dokładne by całkiem wyjaśnić pewną zagadkową, że tak powiem, epokę w życiu tego człowieka; nie dosyć wcześnie poznałam go, nie dosyć też długo bawiłam w jego kole domowem, ażeby wszystkie pozbierać dowody na poparcie własnych spostrzeżeń i wiadomości ubocznie zasiągnionych; wszakże to, co powiem, użytecznem być może jako opowiadanie szczere naocznego a bezstronnego świadka. Ze względu na ważność przedmiotu, chcę sama dać miarę mojej bezstronności, bo człowiek o tyle tylko bezstronnym być zdoła, o ile działa i sądzi bez osobistych wyrachowań; zawsze jednak zapatruje się na świat z oddzielnego sobie właściwego stanowiska...

Ponieważ ten „mały ustęp“, w którym Zofja mówi o sobie, wynosi przeszło czterysta stronic jej dość szerokiego pisma, można z tego wnosić, jak obszerna była część odnosząca się do Adama Mickiewicza, owa część, niestety, z wyjątkiem paru stronic, zaginiona.
W części, w której mówi o sobie, kreśli swoje dzieciństwo, stosunki rodzinne, zastanawia się nad swoim charakterem, opisuje pierwsze dziecinne wrażenia i myśli, miłość do matki, i zawód doznany w pierwszej przyjaźni. Była zawsze skłonna do zadumy i melancholji:

Nigdy nie znałam owej dziecinnej wesołości; zwłaszcza odkąd myśleć zaczęłam, umysł mój zajmować się lubiał przedmiotami poważnemi, smutnemi; rozwinęła się przez obserwację ludzi mizantropia, mimo że nie doznałam krzywd od nich. Wcześnie zrozumiałam ucisk rodzinnego kraju z rozmów starszych, odtąd miłość dla ojczyzny stała się głównem bodźcem dążeń moich.

Niezatarte wrażenie sprawiło na niej powieszenie dwóch młodych ludzi porwanych blisko granicy w czasie „ruchu krakowskiego“.

Pamiętam i czuję dotąd ból, jaki mnie przejął na odgłos bębnów ogłaszających godzinę egzekucji; chciałabym była schować się pod ziemię, by nie słyszeć, uciec gdzieś na koniec świata, aby nie oddychać tem samem co kaci nasi powietrzem; była to chwila, w której pewnie bliska byłam warjacji...
Najsilniej (pisze w dalszym ciągu) poruszyły mnie dzieła Mickiewicza; jeszcze w kraju słyszałam wymawiane ze czcią jego nazwisko, i przejęłam się dla samego nazwiska czcią ogólną, wiedząc o Mickiewiczu tyle tylko, że wielkim jest pisarzem i potępionym u rządu: ten ostatni wzgląd szczególniej dostatecznym był, ażeby obudzić u mnie instynktowne dla Mickiewicza uwielbienie...

W domu mało mówiono o Mickiewiczu, już i tak lękając się iż powinowactwo z poetą może ściągnąć na rodzinę podejrzenie u władz; kiedy Zofja zaczęła czytać jego utwory, lektura ta wprawiała ją w stan egzaltacji; nie utwory miłosne, bo w tych, jak pisze, nigdy nie znajdowała upodobania: „Miłość kochanków, gdy się po raz pierwszy nad tem uczuciem zastanawiać zaczęłam, wydała mi się rodzajem szaleństwa“; natomiast utwory patrjotyczne Adama przejmowały ją do głębi. Jego samego osobiście nie znała; siostrę zaledwie że pamiętała z epoki swego dzieciństwa.
Obszernie opisuje swój pierwszy pobyt z matką w Dreznie, i postanowienie wyjazdu zagranicę po śmierci matki i następny pobyt w Dreznie. Po jakimś czasie, znawcy, oglądając jej prace, radzili jej, aby opuściła Drezno, gdzie już więcej niczego się nie nauczy, natomiast aby udała się do Paryża i do Włoch. Skoro kilka osób wyraziło to zdanie, uwierzyła, że „to musi być słuszne“, i po pewnym namyśle zaczęła się starać o paszport do Francji, mimo że miała wrodzoną niechęć do Paryża i raczej byłaby skłonna udać się do Włoch.
Tu zaczynają się karty, na których dziennik wchodzi w istotną materję swego przeznaczenia: styczność z domem Mickiewiczów. Niestety, natychmiast się urywa, a raczej brak nam dalszego ciągu. Te karty przepiszę z dziennika w całości. Opisuje tedy Zofja Szymanowska, jak,

pomimo tę niewytłumaczoną do Paryża antipatję, postanowiłam tam jechać jako do ogniska wszelkiego ruchu intelektualnego, a mając tam siostrę, pomimo iż jej właściwie nie znałam (gdyż ona, opuszczając kraj dla zaślubienia Mickiewicza, odjechała mnie dzieckiem małem), przecież osądziłam za rzecz najprostszą przy siostrze w Paryżu zamieszkać. Gdy objawiłam ten zamiar życzliwym mnie znajomym, zaczęli mi najmocniej odradzać; powiadali, że gdy się znajdę pośród żywiołów dziwnych, niewytłumaczonych, jakie Towianizm w domu Mickiewicza zaszczepił, utracę wszelką swobodę, zaniecham nauki jakiej się poświęciłam, co gorsza, zobaczę i usłyszę tam niejedną osobę, której nowe niby i wyższe idee do najniemoralniejszych czynów prowadzą. To mi mówiły kobiety starsze, godne ze wszech miar szacunku i wiary; miałam dowody ich dla mnie życzliwości, więc mogłabym była im zaufać, a przecież nie poszłam ślepo za ich zdaniem. Udałam się po radę tam, gdzie czerpałam od roku siłę do życia: wywołałam wspomnienie Matki, ona ganiła mi zbytnią łatwowierność co do złego, jakie na świecie wydarzać się może. Więc powiedziałam sobie, że przecież u siostry znajdę opiekę, gdyby nawet znaleźli się tam tacy, którzyby chcieli spokój mój zakłócać; zresztą pomyślałam jeszcze, skoro niemam ani chęci ani usposobienia, aby się zajmować temi jakiemiś nadzwyczajnemi rzeczami, które są (to jest wówczas były) nad moje pojęcie, łatwo o tem przekonam każdego, bo zajmować się będę tylko nauką moją, a w nic innego wdawać ani o nic pytać się nie będę. Było to bezwątpienia postanowienie dosyć egoistyczne, ale usprawiedliwia mię poczęści przekonanie, jakie wówczas miałam, że siły moje nie potemu aby się zajmować rzeczą, o którą, jak słyszałam, rozbiła się niejedna wyższa inteligencja. To wszystko rozważywszy, postanowiłem ostatecznie zamieszkać w Paryżu u siostry; ale wprzód chciałam wiedzieć, czy jej to będzie po myśli, boć jak ja jej, tak ona mnie nie znała; a jeśliby tak być miało, jak niektórzy mówili, że nauka Towiańskiego zobojętniała każdego do związków rodzinnych, to i cóżby znaczył u Mickiewiczów mój tytuł siostry? A miałam pewne powody wierzyć temu, gdyż wiedziałam od osób z familii, że, od czasu jak Towiańskiego duch opanował dom Mickiewiczów, Celina, co dawniej zrzadka wprawdzie (by nie kompromitować u rządu) pisywała jednak do bliższych krewnych, następnie zerwała całkiem stosunki listowne z rodziną. Rozsądną więc z mej strony rzeczą było napisać do siostry z zapytaniem, czy mogę wprost do niej zajechać; i uczyniłam to. Bardzo rychło odebrałam serdeczną od Mickiewiczowej odpowiedź, co mię naturalnie utwierdziło w powziętym zamiarze.
Ale pozostała jeszcze do przełamania trudność o paszport: niechętnie, prawie wyjątkowo udzielał wtedy rząd rosyjski paszportu do Paryża: od chwili, gdy zrobiłam o to podanie, schodził tydzień za tygodniem, aż do paru miesięcy zeszło, a nie miałam żadnej odpowiedzi. Wtedy dziwny jakiś opanował mnie niepokój; ja, co przedtem nietylko obojętnie, ale niechętnie o Paryżu myślałam, teraz czułam się jakąś niewidzialną siłą tam pociągana. Nie było to uczucie zwykłe niecierpliwości, które każde oczekiwanie i niepewność wywołują; nie był też to głos serca, obudzony listem serdecznym siostry, nie, to nie było żadne z tych uczuć; było to coś, jakby głos przyzywający mię tam, jakby wołanie; a szłam za tym głosem jak z konieczności — z obowiązku. Sama sobie naówczas nie umiałam zdać sprawy z doznawanego uczucia, a udręczona się czułam: raz naprzykład, patrząc na portret matki (co zwykłam była czynić w chwilach smutku i walki moralnej), nagle ze łzami w oczach i załamawszy ręce, zawołałam: „Boże, czego ty chcesz odemnie?“ Wkrótce potem, nie doczekawszy się urzędowego pozwolenia, wyjechałam do Paryża; zabrałam się z pewną rodziną niemiecką, do której się przyłączyłam dla przebycia granicy, i tak dostałam się do Paryża. Pierwsze wrażenia, odebrane w nieznanem miejscu, są zwyczajnie (dla mnie przynajmniej) stanowcze, nieomylne: otóż, na wstępie do domu Mickiewiczów, uderzył mię jakiś nieład powszechny, zaniedbanie, rozprzężenie jakieś. To pierwsze wrażenie było, wyznaję, przykre dla mnie; ale mię nie zniechęciło, tylko umocniło w zamiarze, by się pośród wszystkiego, co mię otoczyć miało, odosobnić niejako, by zachować własną swobodę i sposób życia sobie właściwy. Po tem ogólnem pierwszem wrażeniu, doznałam następnie wrażeń pojedyńczych; główne były następujące: Mickiewiczowa, którą widziałam wtedy jakby po raz pierwszy, miała na całej swojej osobie głównie cechę zaniedbania, przygnębienia, co na mnie wywarło jakiś obawliwy smutek, a wyznaję szczerze, nie obudziło zaufania do nieznanej mi siostry; bo w jej wejrzeniu, ruchu, i całej postaci, znalazłam potwierdzenie zdania ogólnego, jakoby umysł jej pozostawał błędny od owej pamiętnej choroby; przecież radość, z jaką mnie powitała, okazała mi braterskie jej dla mnie uczucia i pociągnęła mnie ku tej biednej siostrze.
Widok Mickiewicza narazie też nie obudził bezwarunkowej u mnie sympatji; pierwsze spojrzenie, jakie na mnie zatrzymał, uderzyło mię jakąś siłą badawczą examinującą; zdało mi się, jakby mię on chciał na wskroś przeniknąć; i w tej chwili powstało we mnie draśnięte uczucie własnej niejako wartości; postanowiłam w duchu mieć się na baczności, by zachować we wszystkiem wolę, zdanie i czucie własne — nawet wobec tego człowieka, którego wielkość uznawałam, a poświęcenie dla ojczyzny czciłam w nim i byłabym chciała naśladować, gdybym miała siły i pole potemu. Pośród dzieci Mickiewiczów, najstarsza córka Marynia jedna zrobiła na mnie odrębne a miłe wrażenie: wyczytałam w jej jasnem spojrzeniu sympatję szczerą dziecięcą; reszta jej rodzeństwa, t. j. siostra i bracia, wydali mi się całkiem zaniedbani; zdało mi się w nich widzieć jakby dzieci natury — ale natury jakiejś dzikiej, mętnej, tutaj znów stanęło mi na myśli, co słyszałam przed przybyciem do Paryża, jakoby Mickiewiczowie, idąc za teorją Towiańskiego, zostawiali dzieci swoje na łasce bożej, jak to mówią, — nie zajmując się wcale rozwinięciem ich umysłu ani jakiemkolwiek kształceniem; że jednak, obok reszty dzieci, widziałam Marynię, pomyślałam, iż to przecież musi pochodzić w znaczej części i z usposobienia indywidualnego dzieci samych: zresztą byłam postanowiła zawczasu najszczerzej, nie sądzić tutaj o czemkolwiek z samego pozoru; czułam, że przybyłam niekorzystnie uprzedzona — a że obok tego wrodzona mi była nieufność, miałam się na baczności przeciw samej sobie, bo matki mojej w tym względzie przestrogi wyryte miałam zawsze w myśli i sercu, tak jak wszystkie rady od niej odebrane i wszelkie od niej wspomnienia. Powtarzam więc, iż, pomimo tych pierwszych niemiłych wrażeń, zamiar mój pozostania przy siostrze nie został zachwiany; ale wyznaję, że po tych spostrzeżeniach powstało we mnie jakieś uczucie osamotnienia moralnego, graniczące z obojętnością na wszystko co mnie otaczało. Obok tych pierwszych wrażeń, o których wyżej mówiłam, wspomnieć muszę o jednem najsilniejszem może; to wrażenie wywarła na mnie kobieta obca, t. j. nie należąca do rodziny Mickiewicza — a jednak zajmująca w jego domu jakieś odrębne a poufne stanowisko: zwano ją Xawerą. Opiszę tutaj szczegółowo pierwsze moje z nią spotkanie, bo zejście się z tą kobietą w domu Mickiewicza uważam za fakt ważny: z mojego bowiem chwilowego z nią zbliżenia się wynikły wszystkie dalsze okoliczności. Pomimo wstrętu, muszę tutaj wywołać to, i wiele innych wspomnień; idzie o objaśnienie smutnej przeszłości.
Po pierwszych z rodziną Mickiewicza powitaniach, siostra moja poprowadziła mię do przeznaczonego dla mnie pokoju; był on na górze, nad jej pokojem. Mając iść na schody, rzuciłam okiem w górę i zobaczyłam na przedsionku stojącą kobietę z dzieckiem na ręku; spotkałam wzrok tej kobiety, utkwiony we mnie z siłą tak przenikającą, że uczułam niepokój jakiś, ze wstrętem dla tej kobiety połączony. Jednej chwili stanęły mi na myśli przestrogi owych starszych kobiet: „Zobaczysz tam i usłyszysz ludzi, których idee, niby nowe i wyższe, do najniemoralniejszych czynów prowadzą“: — to ostrzeżenie przypomniał mi pierwszy widok Xawery — a świadczę się sumieniem mojem, że nikt mi przed przybyciem do Paryża o Xawerze nie mówił; nietylko więc nie wiedziałam, że ją u Mickiewicza zobaczę, ale niewiadoma mi była egzystencja tej kobiety na świecie. Tutaj najlepiej dowiodę, jak dalece bezstronną i ostrożną w sądzeniu być chciałam; pomimo wstrętu, jaki obudził we mnie widok Xawery, gdy siostra przedstawiła mi ją jako przyjaciółkę domu, podałam jej rękę szczerze, serdecznie, i z pewnem wewnętrznem wyrzutem postanowiłam zatrzeć pierwsze uczucie niechęci mimowolnej. Uderzyło...

Na tem dziennik się urywa: dalszy ciąg jego — nie wiemy jak obszerny — posiadał w depozycie Artur Wołyński; i ta część przeszła do rąk Władysława Mickiewicza. Czy ją zniszczył? Bardzo być może. Uważał, że na posągu z bronzu nie może być skaz. Był konsekwentny.
Jeżeli nas zajmuje ta sprawa i jeżeli musimy gorąco żałować, że nie posiadamy tego ważnego dokumentu o Mickiewiczu, pochodzącego od osoby, która spędziła kilka lat w jego domu, to z pewnością też nie dlatego, aby szukać skaz na posągu, ale dlatego, że odgadujemy w tym pamiętniku rewelacyjny komentarz do zagadki towianizmu! Ale i tych kilka stronic pobudza nasze refleksje. Imię Xawera: to imię nie jest nieznane: byłaż-by to ta sama Xawera, o której jest mowa w cytowanych przez Kallenbacha (Towianizm na tle historycznem) notatkach Januszkiewicza? owa demoniczna i niebezpieczna siostra Xawera Deyblówna? Oczywiście!
„Najwięcej trosk duchowych w najbliższem otoczeniu sług sprawy sprawiała „siostra“ Xawera Deyblówna. Wywierała ona urok niebezpieczny swym wdziękiem, a zwłaszcza swym wzrokiem“, tak podaje Kallenbach, a wedle notatek Januszkiewicza Towiański mówił o niej tak:

Z siostrą Xawerą, kiedy mówiłem, to miała oczy zakryte: inaczej z nią widzieć się nie mogłem; Xawera, księżniczka Izraelska, do wielkich przeznaczeń gotowana, dziś w spółce z Piekłem, na zabicie chrześcijaństwa. Magnetyzmem kusi, podbija. Ferdynand (Gut, szwagier Towiańskiego) przed rokiem nie pisał o tem (z Paryża) jak pismo Mistrza w Kole przyjęto, tylko arkuszowe listy pisywał o blasku oczu Xawery. Anna (Gutowa) i Karolina (Towiańska) po odczytaniu listów tych dostawały cielesnych boleści.

A gdzieindziej:

...ów żąda medalika od Xawery, ten jej uśmiechu, a brat Zan, który, wiedząc czem jest siostra Xawera, uległ jej, chciał się z nią żenić, a ona go za brata nie zna.
Kiedy przez pięć miesięcy Xawera zostawała w domu moim, kiedy siostry (Karolina i Anna) pokazały jej w najdrobniejszych szczegółach, jak trzymać ton Chrystusowy przy igle, rądlu, w każdym kroku, a potem gdy wszystko odrzuciła, szatanem została. Cudownie potem dotknięta od Ducha świętego w Einsiedelu... Odprawiam ją do Paryża. Tam ledwie stanęła, Adam i Seweryn połączyli się z sobą, zabili w niej ten ogień, zapalony w Einsiedelu, zatrzymali w niej życie...

Rubaszniej o tych sprawach pisze dobry Teofil Lenartowicz: „Adam grzązł także w nieprawościach z jakiemiś żydówkami“, notuje w liście do T. Moszczuńskiej (odpisy Biegeleisena), czyniąc sceptyczną uwagę, że „już to polscy prorocy więcej wogóle do Dawida są podobni, niż do Jeremiasza albo Izajasza. Przepadają za plemieniem niewieściem, z czego się robi morowe powietrze i inne przypadłości“. I notując „nieprawości“ Adama „z żydówkami“, dodaje w nawiasie „Dajbel“.
Zaciekawiony temi relacjami, przepatrzyłem korespondencję Mickiewicza z epoki towianizmu, zwłaszcza ustępy, w których mowa jest o kobietach. Dość trudno się jest zorjentować, bo różne osoby często są oznaczane literą X. albo trzema gwiazdkami. Kto wie zresztą, jaką ta korespondencja przeszła cenzurę!
Zatem w liście do pani Gutowej, 23 października r. 1842:

...Stefan oświadczył się był ***! Z tych zamiarów Stefana pochodziło pewnie wiele jego fałszywych ruchów. Odmowę *** zadaje się, że przyjął dobrze i uspokoił się...

Do Towiańskiego, dnia 3 listopada 1842 r.:

Żona zwolna, ale coraz lepiej idzie. Dziatki zdrowe. X. pięknie stoi, lubo jej nie psuję pochwałami. Wszyscy nogi twoje całujemy.

Wreszcie w r. 1845 (ten sam rok, z którego pochodzą notatki Januszkiewicza), cały szereg raportów Mickiewicza do Mistrza:

*** szczęśliwie wyszła z mątu. Jest u mnie znowu, i w lepszym stanie niż kiedy. Wszakże to nastąpiło po długich walkach, z wielką z mojej strony stratą sił i uszczerbkiem zdrowia. Ja od początku czułem *** w złym stanie. Ferdynand mnie o to obwiniał, poszły z tem wielkie zamięszania. Seweryn, w chwili łaski i mocy, rozbił więzy, których czułem ciężar na ***. Ona mi się wydała po przyjeździe w tym stanie, w jakim była żona moja przed chorobą. Dzięki Bogu, że to się skończyło.

Seweryn, to Pilchowski, Ferdynand to Gut. Ten Ferdynand odgrywał w tych „zamieszaniach“ znaczną rolę. Już w kwietniu 1844 w raporcie do Mistrza Mickiewicz pisze:

Ferdynand mi potrzebny do wielu pojedyńczych zdarzeń, w których zaradzić sobie nie umiem i światła dostatecznego nie mam. Np. stosunki braci z kobietami etc. etc. Bóg tylko mnie dźwignął, że wśród tylu kłopotów i ciśnień, jeszcze trwam zdrów.

Do A. Towiańskiego, 22 lipca 1845:

Siostra *** przyszła uwiadomić, że brat Seweryn oświadczył jej, że jej drogę ułatwił, i wezwał ją aby mu poświadczyła, że życie zabite u niej obudził. *** odłożyła odpowiedź na później; mnie wynurzyła się, iż w bracie Sewerynie iskry budzącej życie Chrystusowe nie czuje...

Ojcze i panie!
Uradujmy się w Panu. Zło zwalczone. Pisałem do ciebie, Panie, obszerne raporty i przesłałem protokół ostatniej schadzki. Ten pakiet poszedł do Zurich; nie wiem czyś go odebrał. Powtórzę w krótkości, że brat Seweryn zrozumiał był twoje pismo w ten sposób, że wymagasz, aby on *** więcej uczcił, mnie ohydził, a braci cisnął... Wielu braci to jego uczucie dzieliło. Zaczął się chaos, jakiego nigdy nie było. Bóg mnie trzymał. Wyszli, i już na ulicy rozerwali się. Kilku zaraz grzech poczuło, inni strwożyli się. Brat Seweryn mocno napadł ***, ale jej nie skusił. Przesyłam tu kartkę o ich widzeniu się zawczorajszem... Wczora Bóg miłosierdziem swojem ruszył nakoniec brata Seweryna.
... Brat Ferdynand duchem stał przy mnie, od spółki wiele wycierpiały, a milczeniem i skupieniem więcej dobrego zrobił, niżby mógł dokazać największem wysileniem. Bogu dzięki i za to. *** w dobrym stanie i wiele pomogła silnym a pokornym oporem Sewerynowi. Będzie miała jeszcze z nim i z bracią wielkie Służby.

*** jest w Nanterre. Przed wyjazdem zostawiłem ją w lepszem niby porozumieniu z ***: wszakże powiedziałem, że, jeśliby przyszło między niemi do wielkich zatargów, w takim razie *** lepiej zrobi, oddalając się z domu aż do mego przyjazdu. Tak się też stało. Karol widział zirytowaną, dostrzegł że dzieci krzywdziła i sama zaniedbywała się, chciał ją nawet sam z domu mego oddalić. *** przyznawała się do win; przyznała się, że dzieci moich nie lubi, że wiele kłamała, że nawet przed mistrzem prawdy całej nie powiedziała. Przyrzekała poprawę, starała się w ostatnich dniach pobytu łamać siebie, ale wtenczas właśnie *** irytacja doszła najwyższego stopnia i brat Karol nie mógł więcej z *** stosunku bratniego i urzędowego zachować. To słyszałem od Karola i mam za prawdę. *** skarży się, że ją nadto gnębiono. *** jeszcze nie widziałem. Mam nadzieję, że to zło da się zwalczyć. Celinę znalazłem znacznie lepiej i pogodniej, i nieco czulej usposobioną...

Ciężko będzie z Zygfrydem. Całkiem jeszcze siedzi w ziemi. Był u mnie z różnemi pretensjami do braci, a nakoniec padł na kolana i błagał ze łzami, abym siostry *** nie uciskał, i żądał mieć z rąk siostry *** sznureczek do medalu! Kalinkowski również siostrą *** zajął się i nazywa ją aniołem.

...Nad żoną wiele pracowałem. Stara się z wolą jak nigdy. Wycisnęła na sobie przeproszenie dla ***, i dopełniła z ruchem jakimkolwiek, ale z ruchem przecież...

Brat Seweryn zawczora oświadczał, że poczuwa się do grzechów przeciwko mnie; mówił Karolowi, że w te grzechy Ferdynand go zaciągnął. Mnie przepraszał. Wzywałem, aby z Bogiem i tobą godził się. Ja nic nie mam przeciw niemu. Wczora znowu w złym stanie. Oświadczył, że dla restytucji chce z *** żenić się; pytał o radę. Radziłem znowu, aby z Bogiem i z tobą naprzód rachunek kończył... Brat Seweryn znowu w chaosie; groził, że życie sobie odejmie, a razem mówił, że on jeden jest w spółce z tobą że ja i Koło w tej spółce nie jesteśmy etc. etc.

W tym okresie przypada zatarg Mickiewicza z Mistrzem. Doszło do tego, iż Towiański mówi do Januszkiewicza, że Adam jest gorszy niż car Mikołaj... Mówi dalej Towiański, wedle tej relacji (l. c.), że

rękę moją lewą dam chętnie na spalenie, byle tylko furje trapiły dziś Adama... Jedno dotknięcie furji zrobi niczem Adama, strąci go z posady jego ziemskiej. Adam na drogę Ferdynanda (Guta) wchodzi. Czterej królowie fałszywych tonów, wrogowie Nieba, są wam znajomi w Kole; to są kamienie probiercze dla braci: na nich pokażą bracia, czy przenoszą ziemię nad Niebo: Adam, Seweryn, Ferdynand, Xawera, są, jak powiedziałem, królami tonów przeciwnych tonowi Chrystusowemu.

Cóż za ponura Dostojewszczyzna! I oto działanie niwelacyjne nauki Towianizmu: Adam, Ferdynand, Xawera, wszystko to równorzędne przed obliczem Mistrza! Oto niesamowity komentarz do rozdźwięków w Kole. W pięć lat potem spotykamy Xawerę w domu Adama. I czy to wejście Zofji Szymanowskiej w dom Mickiewiczów, te jej pierwsze wrażenia, ta pierwsza scena, którą w kilkunastu wierszach szkicuje, nie trącą w istocie pierwszym rozdziałem jakiejś powieści Dostojewskiego?
Czy mamy więc tę kobietę oznaczoną trzema gwiazdkami utożsamić z Xawerą Deyblówną? Z treści listów zdaje się to nie ulegać wątpliwości. Ten sam splot osób. Faktem jest, że cała ta „siostrzana“ strona towianizmu traktowana bywa niezmiernie półgębkiem. Nie chodzi tu o plotki; ale mam wrażenie, że nie możemy dobrze zrozumieć wielu przejawów towianizmu, jeżeli obok jego tendencyj mistycznych nie będziemy się starali przetłumaczyć na ludzki język jego stron obyczajowych, jego, że tak powiem, „psychoanalizy“. Wszelki ruch mistyczny — aż do naszej „Reduty“ włącznie — ma swoją podskórną żyłę erotyzmu. Kiedy czytamy listy Mickiewicza z tej właśnie epoki, kiedy czytamy zeznania Januszkiewicza, odnosimy wrażenie jakiejś gromadnej histerji, jakiegoś splotu mistycznego sadyzmu. Byłoby niezmiernie ważne wszechstronne poznanie udziału kobiet w towianizmie[1]. Wszak nie był on zjawiskiem odosobnionem, wszak w tej samej dobie, w tym samym Paryżu skupiają się w Rodzinie saint-simonicznej fanatyczne wyznawczynie „Ojca Najwyższego“, Prospera Enfantin. Jest coś w powietrzu: to chwila, gdy Enfantin ze swoim kościołkiem puszcza się do Egiptu na poszukiwanie „żeńskiego Mesjasza“! I jakże pokrewne proklamacjom owego Ojca jest to oświadczenie Mickiewicza w kwestji kobiecej:

...Wam Polkom wiedzieć trzeba, iż epoka dzisiejsza jest dla was bardzo ważną; jest to epoka wyzwolenia kobiet. Mistrz wyraźnie objawił, iż to jest istotną częścią Sprawy. Kto tego nie uzna i nie poczuje, ten nie jest w Sprawie. Kobiety są powołane do równości; duchy nie mają płci, są sobie równe, i stosownie do różnic organizacji wezwane do czynów odpowiednich. Wy byłyście dotąd niewolnicami, dawano wam rolę podrzędną, najdogodniejszą dla męża, etc.

Jest całkiem naturalne, jeśli towianizm i w tej dziedzinie szukał nowych form i nowych rozwiązań; jak i to, że idealne formy wykrzywiały się poczwarnie w praktyce życia. To też w tem opętaniu, które odbija się w ówczesnej korespondencji Mickiewicza, zrozumiałem jest, że kobiety musiały odgrywać ważną rolę. To co pisze Wołyński o opinji, jaką miał towianizm, nie było zapewne tak wyssane z palca. Narzeczona Chodźki zwróciła mu pierścionek, dowiedziawszy się, że przystał do towianizmu (Wł. Mickiewicz, Pamiętniki).
Tego wszystkiego nasi uczeni nie bardzo widzą. Raczej nie chcą widzieć. Jest teraz moda na towianizm, na jego gloryfikację. Też z ducha „bronzownictwa“: wszystko co zetknęło się z Mickiewiczem musi być wzniosłe i piękne. Do czego dochodzi to załganie, ta neo-tromtadracja naukowa, może służyć za przykład zdanie, które świeżo wyczytałem w artykule o Mickiewiczu: „Od Mickiewicza do rozwiązania zagadki Boga (!) bodaj już tylko krok jeden“. Ale doprawdy, kto nieuprzedzonem okiem na świeżo przeczyta listy Mickiewicza z tej epoki, te raporty zdawane Mistrzowi, — ten nie może się oprzeć bezgranicznemu przygnębieniu; ma się uczucie zupełnego — chwilowego zresztą — upadku wielkiego ducha, który się szamota w oparach jakiegoś zaczadzenia, szpiegowania się wzajemnego, prześladowania. Jest to poprostu ogłupienie takie, że uczuwamy wstyd i ból, czytając korespondencję Mickiewicza z pewnej fazy towianizmu. I jeżeli się mówi o „potędze ducha“ Towiańskiego, nie godzi się zapominać o tych nizinach, na jakie wpływ jego ściągnął na chwilę naszego naprawdę najpotężniejszego ducha.
I jeszcze jedno: Towiański i jego tajemnicza siła, to sprawa przedewszystkiem życiowa. Dla zrozumienia jej działań, najważniejsze jest poznanie atmosfery, aury jego wpływu. Tymczasem pisze się mnóstwo o nauce Towiańskiego, wydaje się i komentuje bez końca jego pisma, dość dla nas nieinteresujące i obojętne, pisze się tym tonem, jakby conajmniej połowa naszych badaczy literatury składała się z żarliwych towiańczyków, nie tyka się zaś prawie zupełnie tego co tu jest najistotniejsze: — życia. „Nie uchodzi! Nie uchodzi!“ — jak mówi kapelan u Fredry.
W każdym razie, osobliwem jest, aby sprawa, która na lata całe na Mickiewiczu zaważyła, była tak dokładnie przemilczana; aby kobieta, która zagadkowo magnetyzowała życie poety w jego najbardziej tajemniczym okresie, była nam tak starannie ukrywana! Porównajmy to z płachtami papieru, które zaczerniono „Marylą“, albo jakąś Marją Wodzińską, będącą raczej pretekstem do poezji Juljusza.
Nawiasem wspomnę, że pewne faktyczne szczegóły o Xawerze Deybel znajdujemy w broszurze Władysława Mickiewicza p. t. Moja matka (Kraków, 1926). Broszura ta stanowi jakby replikę na zatracony Pamiętnik Zofji Szymanowskiej (mógł wszak gdzieś istnieć ich odpis!), jest niejako jego sparowaniem. Wł. Mickiewicz mówi tam wiele o Zofji Szymanowskiej, starając się zgóry osłabić wagę jej świadectwa. Ale jakże sprzecznie z przytoczoną przeze mnie korespondencją i wiadomościami jakie mamy dziś o tym Pamiętniku, brzmi już ten odsyłacz Władysława Mickiewicza:

Na moje życzenie, pani Lenartowiczowa napisała o domu rodziców. W papierach później znalazłem wydartych kilkanaście stronic (?), które Artur Wołyński złożył podobno (?) w jednej z bibljotek publicznych. Po zgonie Lenartowicza pospieszyłem do Florencji na życzenie Stanisława Leszczyńskiego, jego spadkobiercy, który nie mógł natychmiast tam wyruszyć. Już znajomi Lenartowicza dobrali się do jego papierów, i może tą drogą ten urywek wspomnień Lenartowiczowej dostał się Wołyńskiemu.

Otóż, wiemy że Wł. Mickiewicz miał ten rękopis u siebie już w r. 1890...
Wedle relacji Wł. Mickiewicza, Xawera Deybel była od 1841 roku nauczycielką dzieci w domu Mickiewicza. (Zofja Szymanowska zastała ją tam w r. 1850). „Jakiś czas — pisze syn — spełniała dobrze swoje obowiązki, aż wir perturbacji zachodzących w kole uczni Towiańskiego porwał ją: wyniosła się wówczas z domu poety. Znalazła inne zajęcie, nie przestając mięszać się do spraw zachodzących wówczas w gronie Towiańczyków“.
O wszystkich tych sprawach pisze Władysław Mickiewicz bardzo mglisto, częścią zacierając fakty, częścią spowijając je ogólnikami; — rzecz w danej okoliczności zrozumiała i godna uszanowania. Ale, jeżeli w ten sposób wszędzie obchodzi się z niedogodną prawdą w swojem czterotomowem dziele o wielkim ojcu, w takim razie dzieło to jest wszystkiem, tylko nie źródłem historycznej wiedzy. Potwierdza to tylko moje uwagi o niebezpieczeństwach, jakie grożą, jeżeli historykiem i archiwarjuszem wiedzy o pisarzu jest jego własny syn.
Wedle mnie, są to rzeczy pierwszorzędnej wagi, mogące poniekąd rzucić nowe światło na sprawę towiańszczyzny, która wszak cała stoi do dziś udziałem Mickiewicza! To też powrócę jeszcze do tej kwestji.
A oto przykład, jak odnosi się „poważna nauka“ do tych spraw i jakie są jej zadziwiające „metody“. Gloryfikując cnoty Towiańskiego, prof. Kallenbach pisze:

Tem więcej razić nas muszą próby, dawniej już usiłujące rzucić cień na zasady mistrza. W pamiętnikach Zofji Komierowskiej (żony autora broszurki „Moje stosunki z Towiańskim i Towiańczykami“) znalazł się ustęp taki o mistrzu: „Mówiąc o małżeństwie mojem, powiedział mi (Towiański), że, z powodu zbyt wielkiej różnicy wieku między nami (małżonkami) uwalnia mnie zupełnie od wierności małżeńskiej, której zresztą ani Bóg ani Kościół od nikogo (!!) nie wymaga; mam tylko uważać, aby duch tego, który zajmie w sercu mojem miejsce męża, był czysty i wolny; co powiedziawszy, zrobił znak Krzyża św. na mojem czole, absolvo te dodając i gorący pocałunek na twarzy mojej składając“.
Opowiadanie to musiało się odrazu wydać co do wiarogodności wątpliwem (dodaje Kallenbach), skoro redakcja Bluszczu, drukując pamiętniki Z. Komierowskiej w r. 1889, cały powyższy ustęp opuściła. Po latach kilkudziesięciu, widocznie autorce Pamiętników nie dopisała pamięć, na co też i z innych względów zwrócił uwagę Władysław Mickiewicz. Tego rodzaju anegdoty nie mogą się ostać wobec poważnych świadectw współczesnych o stałości zasad Towiańskiego.

Nie wchodzę w krytykę ustępu pamiętnika[2] jakkolwiek rzecz wydaje mi się dość prawdopodobna; ale jak wam się podoba ta metoda naukowa? Opuszczenie ustępu przez redakcję Bluszczu — osławionego już w owym czasie dla swojej pruderji (patrz listy Źmichowskiej!) — wystarczy uczonemu profesorowi do unicestwienia zeznań bezpośredniego świadka!! O metodo!
Drugi argument — opinja Władysława Mickiewicza; tego samego, który najbardziej zainteresowany jest w przeinaczeniu prawdy, i który traktowaniem niewygodnych dokumentów ściąga wręcz na siebie zarzut niszczenia ich i fałszowania; zarzut potwierdzony niestety zniknięciem tych Pamiętników. I jakże charakterystyczny jest ostatni zwrot prof. Kallenbacha: gdy coś jest niewygodne dla „bronzowości“, nazywa się to „anegdotą“; gdy wygodne, nazywa się poważnem świadectwem, mimo że anegdota podaje zawsze fakt, a „poważne świadectwo“ poprzestaje na ogólniku. Doprawdy można mieć wrażenie, że nasza historja literatury to stara guwernantka, która raz po raz przewraca po parę kartek, mówiąc: „To nie dla was, dzieci, tego nie czytajcie, tego nie potrzebujecie wiedzieć“.
Zbyt obszerny i ważny to temat, aby go tutaj wyczerpać. Na razie, pragnę, jako konkluzję moich trzech artykułów, sformułować jeszcze raz te wnioski:
Wiedza nasza o Adamie Mickiewiczu była, w samych źródłach, sparaliżowana przez cenzurę „bronzowniczą“, uprawianą metodycznie, a sięgającą aż do usuwania dokumentów.
Wobec tych dokumentów które istnieją, oficjalna nasza nauka raz po raz powoduje się tchórzliwą pruderją, i stosuje metody, które muszą budzić uśmiech.
Zamiast tedy nawoływać o to, żeby Mickiewicz pozostał „posągiem z bronzu“, raczej, sądzę, powinniśmy się starać, aby stał się dla nas żywym człowiekiem i aby nareszcie wiedza nasza o nim weszła na tory odważnych badań, nie pod znakiem licytacji na pokłony, frazesy i superlatywy, ale pod znakiem szlachetnej pasji poznania.






  1. Interesującem jest że w ostatnich czasach księża Marjawici starają się nawiązać swą naukę do towianizmu. Kiedy odwiedzałem księży Marjawitów w Felicjanowie, ujrzałem przy łóżku arcybiskupa Kowalskiego pełne wydanie turyńskie Pism Towiańskiego. Świeżo wprowadzoną instytucję kapłanek wywodzą Marjawici z koncepcji Mickiewicza.
  2. Patrz Przypisy (Co opuścił „Bluszcz“?).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.