Targowisko próżności/Tom II/XLIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Targowisko próżności |
Tom | II |
Rozdział | Czytelnik zmuszony opłynąć Przylądek Dobrej nadziei |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1914 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek Jagielloński |
Tłumacz | Brunon Dobrowolski |
Tytuł orygin. | Vanity Fair: A Novel without a Hero |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Musimy przenieść czytelnika o kilka tysięcy mil, w zamorskie krainy angielskich posiadłości w Indjach, do stacji wojennej Bundlegunge. Tam to odszukamy dawnych naszych przyjaciół walecznego pułku *** zostającego dziś pod dowództwem pułkownika sir Michała O’Dowd. Ząb czasu nie dotknął wcale tego silnego wojaka; trzymał się on doskonale, jak wszyscy co obdarzeni mocnym żołądkiem, szczęśliwym charakterem, a nadewszystko spokojem umysłu, nie znają tego natężenia władz intelektualnych, które tak prędko zużywa silny nawet organizm.
Peggy O’Dowd, dziedziczka posiadłości Maloneys, zawsze została taką jakąśmy ją niegdyś znali: taż sama chęć ujęcia sobie wszystkich kieruje jej myślami i mową. Jej usposobienie gorące, niezależne i despotyczne, wywiera przeważny wpływ na ukochanego i drogiego jej Mick’a; jednem słowem, jest ona żeńskim grenadjerem pułku. Co się zaś tyczy majora, jest on jeszcze kawalerem, co mówią nawiasem, nie jest winą mistress O’Dowd, która zadecydowała w najwyższej swojej mądrości że Glorwina musi być żoną naszego przyjaciela Dobbin’a, i nic nie zaniechała żeby ten związek przyprowadzić do pożądanego skutku.
I w samej rzeczy cóż można było zarzucić Glorwinie? Czegoż major mógł więcej wymagać? Przystojna, hoża i rumiana dziewczyna o lazurowych jak niebo oczach i czarnych jak heban warkoczach; ręka jej śmiało władała koniem i wprawnie biegała po klafiszach fortepianu; krótko mówiąc, Glorwina posiadała wszystko, co było potrzebnem do uszczęśliwienia majora. Czy można zresztą porównać silną budowę jej ciała do tej wątłej Amelji, której jednak major był wiernym i gorącym wielbicielem.
— Dosyć jest zobaczyć jak Glorwina idzie przez salon na jakiemś większem zebraniu — mawiała misstress O’Dowd — żeby się przekonać że ta biedaczka Amelja niknie przy niej zupełnie, i podobna raczej do kulawej gęsi. Wierz mi, kochany majorze, że Glorwina jest właśnie kobietą jakiej sobie na żonę szukać powinieneś: jesteś pan porządnie ociężały, i potrzebujesz koniecznie kogoś, coby ci nie dawał usypiać; zresztą Glorwina pochodzi ze znakomitego rodu Maloneys’ów i Molloys’ów, a to — wierz mi pan — wiele znaczy; bo kto się z takiemi rodami łączy, ten słusznie może być dumnym.“
Przed skierowaniem tego ataku na majora Głorwina próbowała już nieraz siły swoich wdzięków, romansując z wszystkimi cywilnymi i wojskowymi kawalerami, na których sidła starannie zastawiała. W Madras, pierwej kapitan, a później jakiś nabob zwiększyli poczet wielbicieli Glorwiny, ale żaden z nich nie zapragnął iść dalej i szukać na tej drodze zupełnego szczęścia. Na wszystkich balach w namiestnictwie nie zbywało nigdy Glorwinie na wiernych tancerzach, ale żaden z nich nie wymówił się nigdy z chęcią posiadania jej ręki.
Pomimo nieustających kłótni i sprzeczek pomiędzy lady O’Dowd i Glorwiną, co chwila wznawianych, które zniecierpliwiłyby nieraz Mick’a, gdyby ten nie był tak łagodnym jak święty wyciosany z drzewa — kobiety te zgadzały się zawsze jak tylko chodziło o ożenienie majora Dobbin’a, i postanowiły nie wypuścić go z rąk swoich dopóty, dopókąt, wrzeczywistości zamiarów swoich nie urzeczywistnią. Glorwina, rozjątrzona odniesionemi porażkami, rozwinęła rozpaczliwą odwagę w zdobywaniu majora, jak dzielny wódz przy obleganiu fortecy, która się poddać nie chce: To mu śpiewała irlandzkie ballady, to podając mu rękę ciągnęła z sobą na przechadzkę pod cienie drzew cytrynowych. Głos jej był tak słodki, ruchy tak malownicze, ze najzimniejszy człowiek nie potrafiłby oprzeć się temu urokowi. Często zapytała majora czy jaki smutek nie zatruł jego lat młodocianych, a zawsze była gotowa płakać słuchając opowiadania wypraw wojennych majora i niebezpieczeństw, na jakie nieraz był narażony.
Wiemy już że ten poczciwy chłopiec dla rozrywki grywał na flecie w chwilach wolnych od zajęcia. Glorwina chciała koniecznie akompanjować mu na fortepianie, a lady O’Dowd wysuwała się nieznacznie z pokoju widząc młodą parę w zapale artystycznym. Przytem Glorwina chciała koniecznie żeby major towarzyszył jej na codziennych rannych przechadzkach. Glorwina zasypywała majora bilecikami, pożyczała mu książki, znacząc grubo ołówkiem miejsca gdzie siła uczucia przejawiała się z największym zapałem i namiętnością, pożyczała serwis i srebro u majora, używała jego koni, powozu i służących w razie potrzeby. Jakże to wszystko wytłumaczyć sobie bez przypuszczenia jakiegoś bliższego stosunku opartego na wzajemnych zobowiązaniach, Czy podobna więc żeby siostry majora — do których te wiadomości w części dolatywały — nie wyciągnęły ztąd prostego wniosku że brat ich się żeni?
Ale zabiegi Glorwiny nie wywierały najmniejszego wpływu na serce majora. Wszystko się rozbijało o nieczułość i zimną krew, która nieraz Glorwinę do rozpaczy przywodziła. Jeżeli który z kolegów żartował sobie z sentymentów, jakiemi Dobbin natchnął Glorwinę, nasz major wybuchał śmiechem i mówił:
— Ale wy nie rozumiecie — jak widzę — że ona nie chce stracić wprawy i uważa mnie jakbym był dla niej klawikordem mistress Tozer, na którym się ćwiczy. Bierze to, co się jej nawinie pod rękę. Przyznacie sami że już jestem za stary dla tak pięknej kobiety jak Glorwina.
Potem wszystko znowu szło po dawnemu; major towarzyszył Glorwinie na przechadzce konnej, przepisywał jej śpiewy, wiersze w albumie i był jak zawsze uniżonym sługą. Prawda że młodzi wojskowi w Indjach — jeżeli nie lubią polowania, gry, fajki i butelki — nie mają innego sposobu przepędzenia czasu.
Pomimo usilnych nalegań żony i jej siostry, pułkownik O’Dowd stanowczo odmówił ich żądaniu, żeby zapytać majora jakie ma zamiary względem Glorwiny. Obie te panie sądziły że kategoryczne postawienie kwestj położyłoby koniec męczarniom niewinnej panienki dręczonej niepewnością. Stary żołnierz za nic nie chciał dać się wciągnąć do spisku i zawsze odpowiadał:
— He, na honor, major przecie nie jest dzieckiem i wie dobrze co robi i co chce robić; gdyby pragnął żebyś była jego żoną, potrafiłby cię o to poprosić.
Czasem zaś zaprawiał swoje argumenta tonem żartobliwym, i mówił że major zapewne napisał do mamy, bo jest za nadto jeszcze młody żeby podobnie stanowczy krok bez jej pozwolenia przedsiębrać. Dzielny Mick nie tylko niechciał być ślepem narzędziem w rękach kobiet, ale nawet zagaił raz poufną rozmowę z majorem i ostrzegł go żeby się dobrze trzymał i miał na ostrożności.
— Pilnuj się, pilnuj, majorze — mówił — te panie przygotowują jakieś manewr ostateczny; widziałem jak moja żona odebrała z Europy pakę, z której wyjęła dwie suknie: jedna z nich, z różowego atłasu, była przeznaczoną dla Glorwiny. A to wszystko, mój majorze żeby cię ostatecznie pokonać — jeżeli, ma się rozumieć kobiety i atłas różowy mogą nad tobą odnieść zwycięstwo.
Ale ani piękność rysów, ani okazałość strojów nie mogła rozczulić majora; był on niewzruszony jak opoka. Jednej tylko kobiety obraz major nosił w swem sercu, ale tą kobietą nie była miss Glorwina O’Dowd, pomimo swej sukni z różowego atłasu. Była nią skromna i cicha istota, zawsze czarno ubrana, mało mówiącą z głosem wcale do głosu Glorwiny niepodobnym; była to czuła matka nieodstępująca kolebki swego dziecięcia, była to młoda dzieweczka ukazująca się we drzwiach salonu na Russel Square, wsparta na ramieniu Jerzego ze śpiewem na ustach, z rumieńcem i wyrazem miłości i szczęścia na twarzy. Ten obraz na chwilę nie opuszczał majora; we dnie jak wnocy, we śnie jak na jawie. Nie nudził on wprawdzie nikogo zwierzeniami swojej miłości, nie tracił snu ani apetytu, ale uczucia jego żadnej nie ulegały zmianie, a chociaż nie jeden z jego czarnych i gęstych włosów srebrzeć już zaczynał, miłość jego, podsycana wspomnieniami dzieciństwa, zachowała całą świeżość i siłę.
Mistress Osborne — jak to już mówiliśmy — pisała do majora życząc mu szczęścia w mającym nastąpić związku jego z miss O’Dowd.
„Siostra pana — pisała Amelja — była tak dobrą że odwidziła mnie i podzieliła się ze mną szczęśliwą wiadomością, z powodu której chciej pan przyjąć odemnie najszczersze życzenia pomyślnej przyszłości. Nie wątpię że młoda osoba, z którą pan masz zamiar się połączyć jest pod każdym względem godna zostać żoną tak zacnego, do poświęceń zdolnego jak pan człowieka. Cóż może przynieść panu w ofierze biedna wdowa? Modlitwę tylko i serdeczne życzenia niezakłóconego niczem szczęścia. Jerzy ściska najszczerzej swego kochanego chrzestnego ojca i ma nadzieję że pan o nim nie zapomnisz. Mówiłam mu o nowym związku jakim pan się połączysz z osobą, która niezawodnie na przywiązanie pana zasługuje, ale jakkolwiek rozumiem że tego rodzaju związki są bez zaprzeczenia najsilniejsze, najświętsze i pierwsze przed wszystkiemi innemi zajmują miejsce, jestem jednakże przekonaną że wdowa i sierota, których pan byłeś dotąd przyjacielem i podporą, znajdą zawsze szczupły chociażby kącik w pańskiem sercu.“
Cały list był w tym tonie pisany i — zdawało się — że wyrażał wewnętrzne zadowolenie korespondentki. Tenże sam statek, na którym lady O’Dowd cały swój arsenał toaletowy z Londynu sprowadziła, przywiózł majorowi ów list Amelji.
Dobbin — jak to się łatwo domyśleć — nie otwierając innych listów przeczytał znane mu pismo, poczem wpadł w najgorszy humor, przeklinał plotki kobiecie, i znienawidził odrazu Glorwinę i jej różową atłasową suknię. Wszystko mu tego dnia dolegało, na wszystko skarżyć się nie przestawał: Przy ćwiczeniach wojskowych upał był nie do zniesienia, służba zaś wydawała mu się najcięższą pańszczyzną. Cóż to za rzemiosło dla myślącego człowieka oglądać codzień w jakim jest stanie broń i ładunki, albo wyciągać pod linję żołnierzy, a właściwiej mówiąc, bezmyślne kloce do niczego! Gawędy i żarty w koszarach ciężyły mu więcej niż kiedy. Cóż go mogło obchodzić ile bakasów Smith zabił na polowaniu, albo jakiemi przymiotami odznacza się klacz chorążego Browna? Zresztą zwykłe dowcipy oficerów przy stole głęboki wstręt w nim budziły; nie był on już tak młody żeby go płaskie żarciki śmieszyć jeszcze mogły, albo raczej nie był tego usposobienia co stary nasz O’Dowd, z ogromną łysiną i nosem czerwonym: ten przez trzydzieści lat słuchał tych samych konceptów i zawsze do łez się uśmiał. Mając przed sobą do wyboru koszary i grube żołdactwo, albo salon z plotkarstwem i skandalami kumoszek, biedny major wstydził się samego siebie i przychodził do przekonania że takie życie jest prawdziwą męczarnią.
— O! Ameljo, Ameljo! — mówił do siebie — czy możesz mi cokolwiek zarzucać, który ci zawsze wierny byłem? Gdybyś tylko zechciała odpowiedzieć mi tem uczuciem, jakie od dawna dla ciebie pielegnuję, nie prowadziłbym tu tak nędznego żywota! Czyż za moją wierność i za tyle poświęcenia nie znajdujesz innej nagrody jak życzenie mi szczęścia w ożenieniu z tą śmieszną i nadętą Irlandką?
Biedny Willjam czuł się więcej niż kiedy smutny, osamotniony, i bez żalu rzuciłby ten świat z jego próżnościami i zawodami, bo kto posępnie nań patrzy, dla tego walka z życiem zbyt jest ciężką i zbyt bolesną. Major przepędził noc całą nie zmrużywszy oka, bijąc się z myślami czy ma jechać do Anglji lub zostać na miejscu. Wierność, miłość, stałość — nic wreszcie wzruszyć Amelji nie mogło; zdawałoby się że zamykała umyślnie oczy żeby właśnie tego uczucia nie widzieć.
— Ameljo! — zawołał nagle wśród ciszy nocnej, pamiętaj że ja ciebie tylko jedną kochałem i że dziś jeszcze całym dla mnie światem jesteś; pomimo twego lodowatego serca, pomimo twej obojętności na moje starania, jakiemi cię otaczałem w nieszczęściu, pomimo uśmiechu, który ci igrał na ustach w chwili naszego pożegnania, jak gdybyś już o mnie myśleć przestała przedtem jeszcze, kiedyśmy się rozstać mieli.
Amelja uczułaby niewątpliwie głęboką litość gdyby mogła była widzieć jak bolesną ranę zadała biednemu majorowi, który szukał obecnie ulgi w odczytywaniu jej listów, zaproszeń i wszystkich kartek, na których znajdowało się cośkolwiek jej ręką nakreślonego. Zacząwszy od listów pisanych o interesach, a mianowicie w kwestji owego funduszu, który jak się zdawało, został Amelji po jej mężu, aż do najkrótszych bilecików, wszystko owiane było jakimś chłodem i nie wiele zostawiało nadziei.
Gdyby się była znalazła jakakolwiek istota, zdolna czytać w sercu majora i ocenić jego delikatne i szlachetne zachowanie się wzlędem tej, którą kochał, kto wie, możeby wówczas urok, jaki w jego oczach otaczał Amelję, byłby się zmniejszył z czasem i miłość jego przybrałaby o wiele spokojniejszy charakter. Ale major nie miał innych poufnych stosunków nad te, w jakie wciągnąć go chciała próżna Glorwina, a tej podobno mniej chodziło o to ażeby w nim miłość obudzić, jak żeby mu głowę zawrócić. Sądząc już tylko z środków, używanych przez Glorwinę dla dopięcia celu, można już wnosić że zadanie, jakie sobie postawiła, było bardzo niewdzięczne i niemniej trudne.
Wkrótce po przybyciu strojów z Londynu, a może nawet dlatego właśnie żeby je wystawić na widok publiczny, lady O’Dowd i żony innych oficerów pułku królewskiego wydały bal dla innych pułków kompanji indyjskiej i dla urzędników cywilnych. Glorwina wystąpiła wspaniale w swojej różowej atłasowej sukni, którą miała zadać majorowi cios ostateczny, ale ten niewdzięcznik błąkał się po salach balowych i nie wiedział nawet nazajutrz jaki był kolor atłasu. Glorwina kryjąc swój gniew, szła w tany z oficerami niższych nawet stopni i nie odmawiała nikomu, żeby tym sposobem przynajmniej majora do rozpaczy przyprowadzić i zazdrość w nim obudzić. Ale to wszystko na nic się nie przydało — nawet się major nie zmarszczył wtenczas kiedy pan Bangles, kapitan od kawalerji, poprowadził Glorwinę do kolacji. Widocznem już było że ani zalotność, ani piękne stroje, ani ramiona okrągłe niezdolne były rozczulić majora, a panna Glorwina nic nadto do ofiarowania nie miała.
Co za wymowny obraz marnej znikomości rzeczy ludzkich! Każde z nich, tak Glorwina jak i major, gorąco pragnęli posiadać to właśnie, czego los — zdawało się — stanowczo im odmawiał. Rozpacz Glorwiny objawiała się obfitemi strumieniami łez. Jej miłość do majora — mówiła głosem przerywanym od płaczu — była o wiele żywszą i silniejszą od tej, jaką kiedykolwiek dla innych w sercu swem żywiła.
— Ach! moja dobra Peggy — mówiła do bratowej w chwilach zgodnej harmonji — moja kochana Peggy, on mnie zabije; wszystkie moje suknie już teraz są za szerokie dla mnie, czuję że jeżeli tak dłużej będzie, to szkielet zostanie ze mnie.
Podczas gdy major udręczał nieszczęśliwą Glorwinę w ten sposób że nie tylko nie oświadczał się o jej rękę, ale nie starał się nawet w niej zakochać, drugi statek przybył z Europy i przywiózł znowu list do tego człowieka o granitowem sercu. Stempel na liście dawniejszy był od daty nie dawno odebranej korespondencji. Major poznał pismo swojej siostry i nie spieszył się wcale ze złamaniem pieczęci, ale czekał lepszego usposobienia. Nie pochodziło to z braku braterskiego przywiązania, ale raczej ztąd że listy jego siostry zawierały zwykle najnieprzyjemniejsze wiadomości, okraszone perorami natchnionemi najszczerszą otwartością. Przed parą tygodniami zaledwie D’obbin wyprawił list do siostry upominając ją o rozsiewanie zmyślonych wiadomości, i jednocześnie napisał do mistress Osborne, żeby ją wyprowadzić z błędu i upewnić że dotąd przynajmniej nie przewidywał żadnej zmiany w swojem położeniu.
W parę dni po odebraniu tej ostatniej korespondencji major przepędził wieczór u lady O’Dowd, był bardzo ujmujący, a Glorwinie wydało się nawet że tym razem bardziej niż zwykle zajęły jego uwagę „Echo gór“ albo „Dziecęcy wiek Minstrela“, i parę innych romansów wybranych umyślnie dla niego. Prawdę mówiąc major nie więcej był zajęty śpiewem Glorwiny jak wyciem szakalów, które od czasu do czasu do domu dolatywało, ale któż wolny jest od illuzji, wtenczas osobliwie kiedy się czego usilnie pragnie? Podczas gdy chirurg wojskowy grał w szachy z mistress O’Dowd, Dobbin przegrał jedną partję z Glorwiną, poczem pożegnał te panie i wrócił o zwykłej porze do siebie.
Na stole leżał nierozpieczętowany jeszcze list siostry, zawierający zapewne zwykły szereg zarzutów i wymówek. Major, jak gdyby wstydząc się swej obojętności, wziął prędko pismo do ręki i z rezygnacją zgodził się na przepędzenie niemiłej godziny w obcowaniu z siostrą, która pomimo ogromnej odległości umiała mu dobrze dokuczać. Godzina zaledwie minęła od chwili kiedy major wyszedł z domu pułkownika. Dzielny Mick spoczywał snem sprawiedliwych, a Glorwina tymczasem uwięziła w papier swoje hebanowe loki. Lady O’Dowd zeszła już na dół do małżeńskiej komnaty, gdy nagle szyldwach stojący przed domem pułkownika ujrzał przerażoną postać majora lecącego co tchu pod okno sypialnego pokoju.
— Pułkowniku O’Dowd! wołał Dobbin z całej siły. Pułkowniku!
— Wielki Boże! to major, rzekła Glorwina wychylając głowę, a raczej wielkie grono papilotów.
— Cóż to się stało, mój kochany Dob? zapytał pułkownik, przekonany że się zapaliło w koszarach, albo że jakiś ważny rozkaz z głównej kwatery przysłany.
— Potrzeba mi... urlopu... żebym... mógł natychmiast do Anglji wracać dla ważnych bardzo interesów familijnych.
— Przebóg! cóż to się stało? rzekła do siebie Glorwina, tak wzruszona że drżenie jej udzieliło się nawet papilotom.
— Muszę koniecznie jechać tej nocy jeszcze, natychmiast — dodał naglącym głosem Dobbin.
Pułkownik wstał i wyszedł żeby się z majorem rozmówić.
Przychodząc z kolei do post scriptum listu swojej siostry, major wyczytał następujące wyrazy które całą tę katastrofę sprowadziły: