Targowisko próżności/Tom II/XLIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Targowisko próżności
Tom II
Rozdział Pomiędzy Londynem i Hampshire
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1914
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek Jagielloński
Tłumacz Brunon Dobrowolski
Tytuł orygin. Vanity Fair: A Novel without a Hero
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XLIV.
Pomiędzy Londynem i Hampshire.

Tarcza herbowa, pokryta żałobą na frontonie hotelu Crawlejów przy Great Gaunt-Street świadczyła o boleści, jaką rodzina dotkniętą była z powodu śmierci pana Pitt’a Crawley’a. We wszystkiem jednakże można było dostrzedz że fizjonomja ogólna hotelu jaśniała blaskiem nieznanym nigdy za życia baroneta. Ciemno-brunatna szata pokrywająca tę starożytną budowę ustąpiła miejsca czerwonej barwie cegieł, ujętych siecią spajającego cementu; lew bronzowy świeżo wyzłocony, kraty wymalowane; jednem słowem, gmach noszący nie dawno jeszcze piętno niemiłej posępności, dziś stał się niemal ozdobą całej ulicy. Przemiana ta zaszła prędzej nim zieloność pokryła drzewa ogołocone z liści w tenczas kiedy stary Pitt Crawley ostatni raz przeszedł aleję wjazdową.
Codzień widziano drobniutką kobietę, przybywającą małym powozikiem dla dopilnowania zaczętych około domu robót. Stara panna z małym chłopczykiem — czytelnik się domyśli że była to miss Briggs z małym Rawdonkiem, również byli codzień zajęci dozorem robotników użytych do upiększenia domu, krajaniem i szyciem firanek do drzwi i okien, przeglądaniem szaf i komód, gdzie były schowane klejnoty fałszywe, zdobiące niegdyś głowy niewieście kilku pokoleń, nakoniec ułożeniem regestru szkła, porcelany i rozmaitych drobiazgów, tu ówdzie na półkach rozrzuconych.
Główny kierunek tych spraw był w ręku pani Rawdonowej, której sir Pitt udzielił nieograniczoną władzę w tym względzie. Sprzedać to, kupić tamto, znieść jedno lub drugie, wszystko to zależało wyłącznie od Rebeki, uradowanej że miała pole do popisania się swoim dobrym gustem. Stanowcza zaś decyzja tych odmian i przerabiań zapadła w czasie podróży pana Pitt’a do Londynu, dokąd przyjechał dla naradzenia się z adwokatami i gdzie cały tydzień bawił jako gość w domu swojego braterstwa przy ulicy Curzon Street.
Zaraz po przyjeździe do stolicy sir Pitt zatrzymał się w hotelu, ale Becky dowiedziawszy się o tem, pojechała natychmiast powitać baroneta i w godzinę potem wróciła z nim tryumfująca do domu przy Curzon Street. Jakże w samej rzeczy odmówić cokolwiek tak ujmującej istocie, i nie przyjąć gościnności ofiarowanej ze szczerą uprzejmością i wdzięcznem naleganiem. Kiedy już nakoniec sir Pitt dał się uprosić, Becky ujęła silnie rękę i ściskała ją z wyrazem gorącej wdzięczności.
— Dzięki, serdeczne dzięki — rzekła zatrzymując na nim spojrzenie, które wydobyło rumieniec na twarz baroneta. Rawdon będzie doprawdy uszczęśliwiony.
Uprzejma gospodyni nie chciała zupełnie na służących polegać, pobiegła sama do pokoju pana Pitta, ażeby się upewnić że wszystko jest w porządku, że ogień na kominku rozniecony i że gościowi na niczem nie zbywa. Miss Briggs wyniosła się na wyższe piętro ze swego pokoju, dokąd wniesiono rzeczy baroneta, a w końcu ukazała się we drzwiach Becky z uśmiechem na ustach i z puszką blaszaną w ręku.
— Byłam pewną że mi brat nie odmówi i do nas się przeniesie, rzekła Rebeka z radością promieniejącą w oczach.
I w samej rzeczy Becky była niezmiernie zadowoloną. Z łatwością tak się potrafiła urządzić że Rawdon nie zawsze mógł być na objedzie w domu; dla baroneta były to najprzyjemniejsze wieczory, które przepędzał sam jeden w towarzystwie tylko bratowej i miss Briggs. Becky często zaglądała do kuchni, bo sama prawie zajmowała się przyrządzaniem dla szwagra ulubionych potraw.
— Jakże się bratu ten puding podoba? mówiła Rebeka; właśnie dla brata sama go przyrządzałam. Umiem jeszcze wiele znacznych potraw robić, byleby tylko brat był łaskaw nas odwidzać.
— Do czego tylko bratowa się dotknie, to już jest doskonałe — odpowiedział baronet z wyszukaną grzecznością — nie jadłem nigdy tak wybornego pudingu.
— Potrzeba starać się być użytecznym swoją własną osobą w czem tylko można, kiedy się prowadzi maleńkie gospodarstwo, powiedziała wesoło Rebeka.
Sir Pitt odpowiedział na to że najważniejszą zaletą kobiety jest rządność w domowem gospodarstwie i że przymiot ten w najwyższym stopniu odznacza jego bratowę, godną być żoną cesarza nawet.
Baronet nie mógł się wstrzymać od porównania bratowej z żoną, na niekorzyść tej ostatniej — ma się rozumieć — bo nie mógł zapomnieć jakiegoś ciasta bardzo niesmacznego, które lady Joanna kiedyś na objad przyrządziła.
Po każdym daniu, zacząwszy od zupy aż do bażantów lorda Steyn’a i puding’u, Becky dolewała szwagrowi wybornego białego wina, które Rawdon z Francji przywiózł i dostał, jak mówiła, za nic prawie. W samej rzeczy wino to pochodziło z sławnej piwnicy margrabiego Steyn’a i rozgrzało bardzo prędko baroneta, krzepiąc niezwykłą silą wątły jego organizm, a krasząc rumieńcem lodowate policzki.
Kiedy butelka została już wypróżnioną, Becky podała rękę szwagrowi, zaprowadziła go do salonu, posadziła na sofie koło kominka i zdawała się słuchać z największem zajęciem wygłaszanych przez niego sentencji. Sama zaś siedząc przy nim, obrąbiała koszulkę dla swego ukochanego jedynaka, który już tyle wyrósł że nie mógłby dziś włożyć koszulki od dawna zaczętej i całe lata leżącej w koszyku, mistress Rawdon brała ją do ręki wtenczas tylko kiedy chciała przybrać postawę skromnej, pracowitej i cnotliwej kobiety.
Rebeka rozmawiała z baronetem, słuchała go uważnie gdy mówił, śpiewała mu żeby go rozerwać, schlebiała mu zręcznie przy zdarzonej okazji i tak się umiała wziąć do niego, że najpożądańszą dla baroneta chwilą była ta, kiedy po ukończonych z adwokatami sprawach mógł zasiąść przy ognisku domowem przy Curzon-Street. Pleniponenci jego i prawnicy nie mało czasu na tem zyskali, bo tym sposobem baronet uwalniał ich od słuchania rozwlekłych przemów, które były dotąd jego zwyczajem. Sir Pitt zmuszony był nareszcie wyjechać, bolesna to była chwila dla niego. Dopokąd widać było oddalający się powóz, Rebeka z ujmującym wdziękiem robiła rączką znaki pożegnalne, a on chustką powiewał. Kilka razy Becky ocierała niby łzy z oczów, jak gdyby płakała. Kiedy już Pitt stracił z oczu to zachwycające stworzenie, nachylił kapelusz na oczy, wsunął się w głąb powozu i zaczął rozmyślać o głębokich względach, należnych mu wprawdzie, jakiemi był otoczony, o głupocie Rawdona, nieumiejącego należycie ocenić takiej żony, i nakoniec o swojej własnej małżonce, która wydawała mu się gąską w porównaniu z Rebeką. Kto wie czy sama Becky nie przyczyniła się najwięcej do obudzenia w nim tych myśli, ale jak i kiedy? Na to trudnoby odpowiedzieć, bo umiała czarować z takim wdziękiem i zręcznością, że nawet najbystrzejsze oko nie łatwoby coś dostrzedz mogło. Przed wyjazdem baroneta stanęło na tem, że obie rodziny braci przepędzać będą razem święta Bożego Narodzenia na wsi.
— Czemużeś z niego choć trochę pieniędzy nie wyciągnęła? — powiedział Rawdon z wyrzutem do żony po wyjeździe brata. — Jużby się godziło dać cokolwiek temu biednemu Raggles na rachunek naszej należytości, bo dalibóg nie wiem do jakiej to już sumy dojdzie; a jak się znieciepliwi, to mieszkanie komu innemu wynajmie, a nas bodaj na ulicę wyrzuci.
— Powiedz mu że jak tylko Pitt swoje interesa ureguluje to wszystkie długi popłacimy. Tymczasem możesz mu dać jako zaliczkę ten papierek, który Pitt dał dla swego synowca.
To mówiąc Becky wyjęła z kieszeni i podała mężowi bilet bankowy, zostawiony przez szwagra dla przyszłego dziedzica praw służących młodszej linji Crawleyów. Musimy oddać tu sprawiepliwość Rebece że nie zaniedbała ona pewnych prób w kierunku wskazanym jej teraz przez męża, ale z właściwą sobie przebiegłością poznała od razu, że dalsze próby na tem polu byłyby niebezpieczne. Każdy wyraz dotykający choćby z daleka tej drażliwej kwestji, najmniejsza wzmianka o kłopotliwem finansowem położeniu zasępiała natychmiast oblicze baroneta; widocznie zakłopotany wpadał zaraz na tor długich utyskiwań na złe czasy i ciężkie interesa na nierzetelność dzierżawców, na opłakany stan majątku ojca, na olbrzymie wydatki śmiercią starego baroneta spowodowane, na ciężary hypoteczne, i nakoniec na nowe długi, które już sam musiał teraz pozaciągać u kilku bankierów i ajentów. Datek więc zrobiony na rzecz małego synowca był tylko zręcznym wybiegiem nowego baroneta.
Pitt odgadywał dobrze kłopoty finansowe swojego braterstwa; było to zbyt łatwe zadanie dla tak przenikliwego jak on dyplomaty. Przytem jako człowiek obdarzony draźliwem sumieniem i umiejący katechizm doskonale, jako surowy przestrzagacz przepisów religijnych i prowadzący życie przykładne, sir Pitt nie mógł ukryć przed sobą że wchodząc w posiadanie całej fortuny korzystał niejako z wydziedziczenia brata i że tym sposobem musiał się do pewnych obowiązków dla niego poczuwać.
Ale wszelkie zadość uczynienie, wymagające zwrotu znacznej części posiadanego już majątku, zwykle jest bardzo przykre i trudne do spełnienia nawet dla ludzi uczciwych i o opinję publiczną dbających. Łatwo jest rzucić część swego mienia w zamian za nabycie opinji hojnego i miłosiernego człowieka, łatwo jest wysypać wiele pieniędzy na lożę w operze, na konie, na objady wystawne, na filantropję nawet, jeżeli to ma wielki rozgłos w świecie; ale to nie przeszkadza nigdy targować się o cenę kursu z dorożkarzem, lub odmówić wsparcia ubogim krewnym. Dla tych to przyczyn, to jest ulegając wrodzonym powszechnie skłonnościom ludzkim, sir Pitt poczuwając się nawet do pewnych względem brata obowiązków, odkładał na później głębsze zastanawianie się nad tym przedmiotem.
Becky z swej strony miała już tyle doświadczenia że wiedziała dobrze ile od wspaniałomyślności ludzkiej oczekiwać można; według jej pojęć postępowanie szwagra względem niej było zupełnie zadawalniające: dziś jako głowa rodziny, uznał on już w niej swoją bratowę, a chociaż grosza z ręki nie wypuszczał, to wszakże stosunek ten mógł kiedyś przynieść to, co równie jest jak pieniądz cenionem — kredyt. Teraz już Raggles widząc dobre między bracią stosunki, był o wiele wyrozumialszym dla Rawdona, a zaliczka którą dostał i zrobiona mu nadzieja rychłej wypłaty pozostałej należytości uczyniła go więcej jeszcze względnym i cierpliwym.
Przed nowym rokiem Rebeka zapłaciła pannie Briggs procent od pożyczonej sobie maleńkiej kwoty pieniężnej, i nadmieniła jej poufnie przy tej zręczności że radziła się baroneta o najpewniejszy i najzyskowniejszy sposób umieszczenia reszty funduszu, który miss Briggs posiadała jeszcze. Sir Pitt — mówiła Becky — bardzo biegły w operacjach finansowych, myślał długo nad tem, i znalazł coś nadzwyczaj pewnego i korzystnego; bo sir Pitt nie mógł zapomnieć o tem że miss Briggs była przyjaciółką jego ciotki, której do ostatniej chwili nie odstąpiła, że zatem miała pełne prawo do względów a nawet do wdzięczności całej rodziny Crawleyów. Rebeka dodała w końcu że sir Pitt przed wyjazdem swoim zalecił stanowczo żeby miss Briggs podjęła swój kapitał i miała go w pogotowiu, bo — jak mówił — podobna zręczność nie łatwo trafić się może. Poczciwa Briggs nie mogła mieć ani cienia podejrzenia, mając przed sobą niewinną twarzyczkę Becky ożywionej serdeczną radością kiedy tę dobrą wiadomość zwiastowała przyjaciółce. Życzliwość baroneta rozczulała do łez pannę Briggs, uszczęśliwioną że mogła podjąć kapitalik umieszczony na niskim, bo na trzecim tylko procencie. W samej formie, w jakiej sir Pitt chciał jej wyrządzić przysługę, było już dla niej coś niezmiernie delikatnego i chwytającego za serce. Tegoż dnia jeszcze Briggs pobiegła do swego mecenasa, żeby pieniądze na pierwsze zawołanie gotowe były.
Biedna tak była wdzięczna Rebece i jej mężowi za te dowody życzliwości, że blisko połowę rocznego procentu użyła na kupienie aksamitnej bluzy małemu Rawdonowi, którego wiek i wzrost — mówiąc nawiasem — innego już wymagały ubrania.
Był to ładny chłopiec, z twarzą uśmiechniętą i otwartem wejrzeniem, oczy miał błękitne i żywe, włosy w gęstych spadające zwojach, serce tkliwe i skłonne do pokochania szczerze tych wszystkich, którzy okazywali życzliwość dla niego, dla kucyka i dla lorda Southdown, który mu go ofiarował i na widok którego twarzyczka chłopca pokrywała się rumieńcem ukontentowania. Mały Rawdon nie pozwoliłby żadnej wyrządzić krzywdy stajennemu chłopcu, który pilnował kucyka, ani kucharce, która mu przyrządziła na obiad ulubione potrawy a wieczorem opowiadała bajki o upiorach, ani poczciwej Briggs, której niezmiernie figlami dokuczał, ani ojcu nadewszystko, który był do malca bardzo silne przywiązany, co trudne do pojęcia w człowieku tego gatunku. Gdy chłopiec doszedł do ośmiu lat wieku, nikogo nie kochał tak jak ojca; urok otaczający z początku matkę w oczach jego, bardzo prędko rozwiany został. Rebeka rzadko kiedy mówiła do dziecka, które się jej nieznośnem nawet wydawało; chłopiec dostał pierwej odry, później kokluszu, a to już było dostatecznem żeby zupełnie naszą heroinę do macierzyństwa zrazić. Pewnego dnia mały Rawdon, zwabiony głosem matki, która śpiewała żeby zabawić lorda Steyne, spuścił się z wyżyn przez niego zamieszkałych, i składając się na palcach, zajął obserwacyjne stanowisko pode drzwiami salonu. Nieszczęściem dla niego drzwi się nagle uchyliły, i malec ukazał się w postawie pełnej zachwytu i ekstazy.
Matka w przystępie gniewu rzuciła się na biedne dziecko i zadała mu kilka energicznych policzków podczas kiedy margrabia, którego ta scena bawiła niezmiernie zanosił się od śmiechu. Strapiony chłopczyk pobiegł czem prędzej do swoich przyjaciół w kuchni, żeby tam ukryć gorzkie łzy i tłumione łkania.
— To nic... bo to nie dla tego... że mnie wybiła... mówił przerywanym głosem, ale... tylko...
Wybuchy tłumionego płaczu nie dozwalały mówić biednemu dziecku, którego serce boleśnie było zadraśnięte.
— Dla czego ona nie chce żebym ja słuchał... kiedy tak ładnie spiewa... dla tego starego... łysego pana... co ma takie wielkie zęby?
Boleść i gniew przerywały mowę chłopca. Kucharka spoglądała na pannę służącą, a panna służąca rzucała z ukosa na stangreta znaczącze spojrzenia. Straszny i surowy trybunał zasiadający w kuchni — trybunał, przed którego okiem nic w żadnym domu nie ujdzie — był wówczas zebrany w komplecie, jakby dla wydania wyroku w sprawie Rebeki.
Od tego wypadku niechęć matki do dziecka zamieniła się w nienawiść. Starała się ona okazywać obojętną, ale obecność malca w domu była dla niej nie do zniesienia. Nic naturalniejszego że przy takim stosunku matki do syna, bojaźń, nieufność i krnąbrność musiały się w dziecku rozwinąć. Od owego dnia a raczej od chwili policzków, wzajemna antypatja z dniem wzrastać zaczęła, dzieląc dwie istoty, które natura tak ścisłym połączyła węzłem.
Lord Steyne nie lubił również małego Rawdona: ile razy go spotkał, przywitał go zawsze groźnem spojrzeniem albo szyderstwem. Dziecko zaś nie okazywało zalęknienia, ale przeciwnie prostowało się dumnie przed lordem a czasem nawet groziło mu pięścią po za plecami. Z wszystkich, którzy u jego matki bywali, Rawdon najsilniej nie lubił lorda, i uważał go za swego nieprzyjaciela. Kamerdyner tego ostatniego zastał kiedyś w przedpokoju małego Rawdona zawzięcie bijącego kułakami kapelusz lorda. Wkrótce pogłoska o tym figlu obiegła całą służbę, a kiedy mistress Rawdon Crawley przyjechała na jeden z balów dawanych przez milorda, wszyscy słudzy — począwszy od odźwiernego aż do licznej zgrai galonowanych lokajów, wygłaszających w każdej sali imie pułkownika i mistress Crawley — uśmiechali się do siebie znacząco, jak ludzie rozumiejący — albo przekonani że rozumieją — wszystko co się święci. Lokaj, który tacę z chłodnikami roznosił poszedł do Rebeki i zaledwie się od niej odwrócił, kiedy już zaczął bawić jej kosztem zbierającego próżne szklanki kolegę. Straszny to inkwizycyjny trybunał służących; wyroki jego, które i Rebekę dosięgły, są zwykle bez apelacji a surowością przypominają średniowieczne tajne sądy. Dodajmy zresztą że gdyby ci sędziowie byli nawet przeświadczeni o niewinności naszej heroiny, to, wszakże jej dobrej sławy uratowaćby to nie mogło. To samo już że latarnie powozu margrabiego Steyn’a świeciły co dzień po północy nawet pod drzwiami Rebeki, potępiało ją w oczach świata więcej aniżeli wszystkie jej zalotne intrygi.
Bardzo być może — i chcemy temu wierzyć — że tylko usilnem szamotaniem się i bez narażenia cnoty na szwank; Rebeka zdobyła sobie jakieś stanowisko w świecie; ale i to jest pewnem że słudzy wydali na nią wyrok potępienia i że silne pozory usprawiedliwiały niejako wszelkie podejrzenia. Tak jedno poruszenie miotły niszczy arcydzieło pająka, tę ministerną tkaninę, dla osiągnięcia pewnych celów pracowicie usnutą.
Na parę dni przed świętami Bożego Narodzenia, Becky w towarzystwie męża i syna pojechała do Crawley, tej dawnej przodków siedziby. Mały Rawdon byłby niewątpliwie został w domu gdyby nie usilne nalegania lady Joanny i gdyby nie wymówki ojca który wyrzucał żonie jej lodowatą dla syna obojętność.
— W całej Anglji nikt mi takiego dziecka nie pokaże — mówił Rawdon do żony — a ty pudla swego o wiele więcej kochasz aniżeli tego chłopca. Nie wiem zresztą w czem to dziecko mogłoby tobie zawadzać; w Crawley bony pilnować go będą, a w drodze może siedzieć przy mnie na koźle obok poczyljona.
— Gdzie sam zasiądziesz z przyjemnością, żeby módz palić swoje bezecne cygara — rzekła mistress Rawdon.
— Był czas, o ile sobie przypominam, że i ty nie pogardzałaś niemi — odpowiedział Rawdon.
Becky była tego dnia w dobrem usposobieniu.
— Bo wtenczas byłam całkiem co innego, rozumiesz moje gapiątko? A teraz noszę tutył i byle co nie jestem. No to przyprowadź Rawdusia, jeżeli już tak koniecznie sobie tego życzysz; możesz go nawet poczęstować cy-[1] garem, bo widzę że jesteś, jak to mówią, w dobrym sztosie.
Pan Rawdon z zwykłą sobie przenikliwością osądził, że cygaro nie wystarczy do ogrzania dziecka w zimowej porze; przy pomocy więc panny Briggs zawinął go starannie w kołdry i szale i wsadził tę paczkę na wierzch dyliżansu.
Poranek był mglisty i posępny kiedy nasi podróżni puścili się w drogę. Chłopiec był uszczęśliwiony że widział wschód słońca i cieszył się że jedzie do domu jak mawiał jeszcze jego ojciec. Najdrobniejsze przygody podróży były dla niego niewyczerpanem źródłem uciechy. Ojciec nie zostawił żadnego zapytania bez odpowiedzi; nazywał mu nawet właścicieli domów i parków leżących tuż przy drodze. Wewnątrz karetki siedziała Rebeka z panną służącą, z futrami, okryciami, flakonami etc. Postawa jej, ruchy całe zachowanie się kazałyby wnosić że pierwszy raz w życiu siadła do dyliżansu i że podróż tego rodzaju była dla niej prawdziwą nowością. Żaden z obecnych towarzyszów podróży nie chciałby uwierzyć że taż sama dama przed dziesięciu laty zmuszoną była wyłazić na wierzch dyliżansu, żeby ustąpić miejsca w powozie podróżnemu, który za nie zapłacił.
Noc już zapadła od dawna kiedy nasi podróżni stanęli w Mudbury, a Rawdonek był już prawie uspiony kiedy go wsadzono do powozu stryja. Sztachety żelazne, skrzypienie zawiasów w bramie, kiedy się powóz zbliżał, kolumny pobielone wapnem z wyobrażeniem węża i gołębicy, wszystko to wydawało się chłopcu niezwykłem i wprawiało go w podziwienie. Nakoniec powóz zatrzymał się przed gankiem dworu rzęsisto oświetlonego z powodu świątecznej uroczystości. Drzwi otworzyły się przed gośćmi. Suty ogień buchał na kominie. Posadzkę kamienną, ułożoną w szachownicę, pokrywał w części różnobarwny kobierzec.
— To dawny turecki dywan, co był niegdyś w wielkiej galerji — pomyślała sobie Rebeka ściskając gorąco lady Joannę.
Zwróciwszy się zaraz do pana Pitt’a, powitała go uroczystym ukłonem, podczas kiedy Rawdon, przesiąkły dymem cygar, nie śmiał się zbliżyć do bratowej i trzymał się na uboczu. Dwoje dzieci zbliżyło się do kuzynka. Matylda uściskawszy Rawdonka, wzięła go za rękę, a Pitt Binkie Southdown, spadkobierca imienia i fortuny, stanął przed kuzynkiem i mierzył go od stóp do głów, jak kundys kiedy opatruje buldoga.
Gospodyni domu zaprowadziła gości do pokojów dla nich przeznaczonych, gdzie ogień wesoło płonął na kominie.
Panny Crawley nie dały długo czekać na siebie i przybiegły pod pozorem że może bratowa czego potrzebuje, a właściwie dla obejrzenia strojów przy wypróżnianiu waliz. Mistress Rawdon miała wszystkie suknie i okrycia czarne wprawdzie, ale zrobione podług najświeższej mody przyjętej w stolicy. Panienki opowiedziały zaraz Rebece o wszystkich ulepszeniach i zmianach wprowadzonych w domu po wyjeździe starej lady Southdown, o popularności ich brata i o godności, z jaką tenże umiał nosić świetne imię Crawleyów. Na odgłos dzwonka cała rodzina zeszła na objad do sali jadalnej. Rawdonka posadzono przy ciotce przez wszystkie dzieci uwielbianej, bo im we wszystkiem dogadzać lubiła. Sir Pitt posadził obok siebie z prawej strony bratowę, którą szczególniejszemi otaczał względami.
Mały Rawdon jadł wszystko z szczerym apetytem i z powagą skończonego kawalera.
— Bardzo lubię być tu na obiedzie — powiedział do ciotki z słodkim uśmiechem, kiedy wstawać mieli od stołu — o! bardzo lubię.
— Dla czego? — zapytała go lady Joanna z zwykłą sobie łagodnością.
— Dla tego że w domu jem zawsze obiad w kuchni, albo z panną Briggs — odpowiedział mały Rawdon.
Becky mocno była zajęta rozmową z baronetem i pochwałami, z jakiemi się rozwodziła mówiąc o piękności i sprycie młodego Piit’a Binkie, przypuszczonego do stołu w czasie desseru i stojącego obok ojca. Dzięki tej okoliczności mistress Rawdon nie mogła słyszeć słusznych skarg syna, siedzącego przy drugim końcu stołu.
Jako gościowi, który pierwszy raz w domu stryja wieczór przepędzał, pozwolono małemu Rawdonowi zostać z wszystkimi aż do podania herbaty, co jak tylko dopełnionem zostało, uprzątnięto filiżaki i położono oprawną ze złoconemi brzegami książkę przed gospodarzem domu. Wszyscy słudzy i domownicy weszli do pokoju, a sir Pitt przeczytał głośno modlitwę wieczorną. Ten zwyczaj był dla małego Rawdona, niestety! rzeczą zupełnie obcą i nieznaną.
Ze zmianą właściciela zaszły naturalnie pewne korzystne zmiany w domu. Becky nie opuściła żadnej zręczności żeby się nad każdą rzeczą unosić, ilekroć rozmawiała z baronetem. Co zaś do małego Rawdona, którego dzieci wszędzie oprowadzały, to był w takim zachwycie, jak gdyby go nagle przeniesiono do jakiegoś zaczarowanego pałacu z Tysiąca i jednej nocy. Długi szereg galerji i pokojów napełnionych obrazami, porcelaną, gipsowemi odlewami itd., wszystko to razem upajało małego gościa. Dzieci wprowadziły go nakoniec do pokoju — do którego zwykle ze strachem się zbliżały — gdzie umarł ich stary dziadek.
— A któż-to był ten dziadek? — zapytał zdziwiony chłopiec.
Dzieci opowiedziały mu że to był człowiek bardzo stary, że go wożono w fotelu na kółkach, że ten fotel stał w oranżerji w głębi ogrodu, od czasu kiedy ich dziadka zawieziono daleko, daleko, do kościoła, którego wierzchołek widać było po nad drzewami parku. W ciągu tego opowiadania dzieci zaprowadziły Rawdonka do oranżerji, żeby mu fotel dziadka pokazać.
Przez kilka dni Pitt oprowadzał również brata co rana żeby mu pokazać wszystkie zmiany świadczące o jego wysokim rozumie i głębokiej znajomości w rzeczach gospodarstwa, administracji i ekonomji domowej. Podczas tych wycieczek konnych lub pieszych bracia rozmawiali o rzeczach, które zarówno ich obu interesować mogły. Pitt powtarzał bratu na wszystkie tony że te roboty i różne zmiany zmusiły go do zaciągnienia dosyć znacznych pożyczek, i że posiadacz ziemski widzi się bardzo często w niemiłej konieczności szukania kredytu na dwadzieścia funtów nieraz, a czasem i na mniejszą kwotę pieniężną.
— Widziałeś te reparacje dokonane w bramie i w domku odźwiernego, mówił sir Pitt z dobroduszną otwartością; no i cóż powiesz na to że łatwiejby mi było dostać księżyc zębami, aniżeli zaprosić mularza przed styczniem.
— Jeżeli chcesz, mój kochany, to bym ci mógł pożyczyć na to potrzebnych pieniędzy — powiedział Rawdon z miną trochę kwaśną.
Obaj bracia weszli wówczas do domku, a raczej budki przy bramie, na której świeciła tarcza herbowa, świeżo wyrzeźbiona z rozmaitemi ozdobami mularskiej roboty.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Makepeace Thackeray i tłumacza: Brunon Dobrowolski.
  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd składu: Brak fragmentu tekstu