Targowisko próżności/Tom II/XLV

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Targowisko próżności
Tom II
Rozdział Pomiędzy Hampshir’em a Londynem
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1914
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek Jagielloński
Tłumacz Brunon Dobrowolski
Tytuł orygin. Vanity Fair: A Novel without a Hero
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XLV.
Pomiędzy Hampshir’em a Londynem.

Pitt Crawley nie poprzestał na samem tylko odnowieniu budki przy bramie, albo na załataniu tu i owdzie dziur w murze. Jako człowiek rozsądny, starał się on podnieść przyćmiony splendor Crawley’ów podupadłych w opinji za życia rozpustnego baroneta, i zdobyć sobie popularność, którą poprzednicy jego utracili. Wkrótce po śmierci swego ojca sir Pitt został wybrany deputowanym i nie szczędził ani starań, ani pieniędzy, żeby nie stracić zaufania swoich wyborców. Dawał hojną ręką na wszystkie dobroczynne instytucje, oddawał wizyty wszystkim osobom mniej więcej wpływowym, i nakoniec żadnej nie opuścił zręczności żeby zająć odpowiedne swoim wysokim zdolnościom stanowisko tak w hrabstwie jak i na obszerniejszym polu — w hierarchji państwowej.
Lady Joanna, posłuszna woli męża, zawiązała ścisłe stosunki z rodzinami Fuddleston’ów, Wapshot’ów i wielu innych baronetów w sąsiedztwie, odwiedzających często Crawley i zasiadających chętnie do ich stołu, bo kuchnia — mówiąc nawiasem — była bardzo dobra.
Pitt jeździł także z żoną na objady proszone w sąsiedztwo, stawiąc mężnie czoło złym drogom i słotom. Sir Pitt nie był wcale tem, co Francuzi nazywają „bon vivant“; temperamentu chłodnego i słabej budowy ciała, baronet nie był do ekscesów skłonny; ale zdawało mu się że stanowisko jakie zajmował zobowiązywało go do tego żeby być dla wszystkich grzecznym i uprzejmym. Jeżeli więc zbyt długi obiad sprowadzał migrenę, sir Pitt uważał się za męczennika i ofiarę idei obowiązku. Z drobną szlachtą na prowincji rozmawiał często o ustawach rolnych lub o polityce. W kwestji polowania na cudzym gruncie sir Pitt miał dawniej pojęcia niezmiernie liberalne, ale te uległy dziś zupełnej przemianie — tak, że mało kto mógł mu dorównać w tej mierze niezachwianą surowością. Nie pochodziło to bynajmniej z zamiłowania do łowów; przeciwnie, spokojne usposobienie baroneta rozwinęło w nim upodobanie do studjów poważnych i pracy myślącej; ale w jego przekonaniu należało silnie pracować nad polepszeniem rasy koni, a tem samem czuwać nad zachowaniem lisów. Co nie przeszkadzało że z największą przyjemnością pozwalał swemu przyjacielowi sir Huddlestone Fuddelstone robić obławę na swoich gruntach i widzieć całą psiarnię z sąsiedztwa zgromadzoną w Crawley.
Ku wielkiemu utrapieniu lady Southdown religijne pojęcia Pitt’a przybierały z dniem każdym coraz więcej charakteru anglikańskiego. Nie występował on już z kazaniami publicznie, nie pokazywał się na zgromadzeniach dyssydentów, ale uczęszczał do kościoła mającego powszechne uznanie. Odwidział zresztą wszystkich członków duchowieństwa w Winchester, składał hołd biskupowi, i nie odmawiał nawet partji whist’a z arcydjakonem Trumper. Co za boleść dla lady Southdown widzieć go na drodze przeciwnej prawdziwemu duchowi bożemu! A cóż dopiero kiedy wróciwszy raz z jakiejś religijnej uroczystości z Winchester, baronet oznajmił siostrom że na rok przyszły poprowadzi je na bale, przez komitet miejscowy urządzane. Panienki o mało nie rzuciły się z radości na brata żeby go uściskać. Lady Joanna jak zawsze tak i teraz wierną była swym obowiązkom uległości i posłuszeństwa mężowi, błogosławiąc w duchu bierną rolę żony. Ale wdowa Southdown wysłała niezwłocznie obszerny list do autora Praczki z Finchlej-Common“ zamieszkałego na przylądku Dobrej Nadziei. List ten zawierał lamentacje nad ślepotą młodszej córki, rzucając się w objęcia szatana i pełen był wstrząsających obrazów. Mając wolne mieszkanie w Brighton, lady Southdown wyniosła się do tego ustronia a wyjazd jej nie sprawił dzieciom żadnej boleści.
Wiemy z pewnych źródeł że Rebeka pisała także do milady list pełen poważania, w którym pozwalała sobie przypomnieć się pokornie jej pamięci; mówiła o niezatartem nigdy wrażeniu, jakie na jej umyśle i serca wywarło świątobliwe i nauczające rozmowy lady Southdown; rozczulała się pisząc o dowodach łaskawej życzliwości, doznanych od milady w czasie krótkiej swojej choroby i upewniała ją nakoniec że w Crawley wszystko przypominało jej miłą przyjaciółkę, której brak boleśnie uczuć się dawał.
Zmianę w postępowaniu Pitta, tak pomocną do zjednania mu popularności, przypisać należy radom przebiegłej maleńkiej niewiasty z Curzon-Street.
— Nie, sir Pitt — mawiała mu często w czasie jego bytności w Londynie — nie wolno ci zamykać się w ciasnej roli wiejskiego szlachcica. Pamiętaj pan co ja ci mówię; oto, sir Pitt, ja mówię że panu wznioślejsza rola przystoi. A ja to mówić mogę, bo lepiej od pana znam i oceniam jego zdolności. Napróżno pan je ukrywasz i hermetycznie w sobie zamykasz; zdolności genjalne mają w sobie coś co bije w oczy i przed nikim a tem samem i przedemną ukryć się nie da. Pokazywałam lordowi Steyne broszurę pańską o produkcji rolnej; ten nie tylko powiedział mi że ją zna doskonale, ale że Rada ministrów uważa tę pracę za najpoważniejszą i najkompletniejszą z wszystkiego co dotąd w tym przedmiocie napisano. Minister ma oczy na pana zwrócone, i wiem dobrze że radby niezmiernie wciągnąć pana do spraw publicznych; zresztą krzesło w parlamencie czeka na pana, bo wszyscy pamiętają dobrze mowy, jakie pan miewałeś w Oxfordzie i każdy wie że w całej Anglji niema wymowniejszego jak pan człowieka. Tak, tak, sir Pitt: w parlamencie i tylko w parlamencie miejsce twoje obecnie; tam idź bronić interesów prowincji, której jesteś panem, bo pełne zaufanie jej posiadasz, bo głos opinji publicznej masz za sobą. Ja przeniknęłam serce twoje do głębi, odgadłam, starannie ukrywane szlachetne pragnienia, a gdyby mój mąż miał twój rozum głęboki jak ma piękne imię, to jestem przekonana że potrafiłabym stać się jego godną. Ale jakby nie było — dodała z uśmiechem — jestem twoją bratową, a tem samem, pomimo nierówności naszych stanowisk, jestem dla pana prawdziwie życzliwą i obojętną być nie mogę. A kto wie jeszcze, ażali mysz nie znajdzie kiedy sposobności oddać lwu przysługi?
Te słowa wprawiły baroneta w zachwyt i podziwienie.
— Oto kobieta — myślał sobie Pitt — która przynajmniej zrozumieć cię potrafi. Joanna nie otworzyłaby nawet broszury o produkcji; ta już pewno nie odgaduje ani moich widoków, ani moich zdolności. A! pamiętają przecież moje mowy w Oxfordzie. O! tak, moi panowie, zaczynacie myśleć o mnie, bo dziś mam większość głosów w miasteczku za sobą i dziś mogę zasiąść w parlamencie. Ten sam lord Steyne, który w przeszłym roku nie raczył podnieść na mnie oczu kiedy mnie spotkał na pokojach dworskich, dziś się przecież dopatrzył że Pitt Crawley wart coś przecie. A z tem wszystkiem, moi panowie, to jest tenże sam człowiek, na któregoście pierwej nie zwracali uwagi; ten sam, tylko nie miał się na czem oprzeć. Teraz się przekonacie że kto umie dobrze pisać, potrafi tak samo mówić i działać. Achilles dał się poznać wtenczas dopiero gdy mu broń podano; tej broni właśnie brakło mi dotąd, ale mam ją teraz, i świat dowie się bardzo prędko kim jest Pitt Crawley.
Czytelnik łatwo się teraz domyśli dla czego nasz dyplomata tak się zmienił nagle, dla czego dziś był łatwy i uprzejmy, regularnie uczęszczał na nabożeństwo i na zgromadzenia dobroczynności, nadskakiwał kanonikom i dziekanom, był skłonny do dania lub do przyjęcia objadu, ugrzeczniony dla dzierżawców, których na jarmarku spotykał, dla czego gorliwie zajmował się sprawami prowincji, dla czego nakoniec podczas świąt Bożego Narodzenia dwór w Crawley był ożywiony i pełen gości, czego już od dawnych nie pamiętano czasów.
W porę rozesłane zaproszenia ściągnęły wszystkich członków na to uroczyste święto. Rebeka była tak szczerze naturalną z mistress Butt, jak gdyby nigdy żadnej chmurki między temi paniami nie było. Trzeba było widzieć z jaką gorliwością Becky zajmowała się temi kochanemi panienkami, jak była zachwyconą ich postępem w muzyce, jak je prosiła o kilkakrotne powtarzanie wielkich duetów. Mistress Butte czuła się również obowiązaną do okazywania grzeczności małej awanturnicy, ale kiedy była sama z córkami krytykowała surowo te śmieszne podług niej względy i to uszanowanie jakiemi Pitt otaczał swoją bratowę. Zim, którego posadzono u stołu obok Rebeki powiedział że to jest pełna uroku i czarująca istota, a cała rodzina pastora zgodziła się jednomyślnie na to, że mały Rawdon jest ślicznem i bardzo miłem dzieckiem. Patrzono na niego jako na przyszłego baroneta; bo jedyną przegrodą która go od tej godności dzieliła, było wątłe i słabowite dziecko, mały Pitt Binkie.
Dzieci zaprzyjaźniły się bardzo prędko. Pitt Binkie nie miałby więcej odwagi rzucić się na Rawdonka jak młodziutki chart na buldoga. Matylda zaś, jako do słabej płci należącą, była przedmiotem uprzedzających grzeczności swego kuzyna, który już kończył ośm lat i miał zmienić wkrótce bluzę na kurtkę. Rawdon korzystał z przywilejów, zapewnionych mu wiekiem i silną budową, przewodził tamtym dzieciom w zabawach i miał nad niemi pewną przewagę, którą Pit i Matylda uznawali bez stawienia oporu. Czas ten spędzony na wsi był dla małego Rawdona jednym ciągiem prawdziwych zabaw i przyjemności. Gazony i kwiaty mniej go zachwycały aniżeli ferma ze wszystkiemi gospodarskiemi stworzeniami; największą jego rozkoszą było zwidzać kurniki, stajnię i gołębnik. Bronił się zawsze zawzięcie od uścisków panien Crawley, ale lady Joanna miała ten przywilej że nie stawił jej żadnego oporu. Zawsze gotów był iść z nią wówczas kiedy panie zostawiały płeć brzydką z butelkami bordeaux i porto, i widocznem było że chętniej dawał się prowadzić lady Joannie aniżeli matce. Rebeka spostrzegła że czułość macierzyńska była tu w modzie, wybrała więc chwilę kiedy wszystkie panie były zebrane wieczorem w salonie, wzięła syna na kolana i uściskała go czule.
Zdziwiony tą niezwykłą demonstracją, chłopiec poczerwieniał i trzęsąc się prawie spoglądał na matkę, jak to miał zwyczaj robić kiedy doznawał silnego wzruszenia.
— Mama mnie nigdy tak nie ściska — powiedział, kiedy jesteśmy w domu.
Po tem odezwaniu się dziecka nastąpiła chwila ogólnego milczenia. Każdy prawie czuł się zakłopotanym a Becky rzuciła na syna spojrzenie, w którem nie można się było dopatrzeć czułości. Rawdon bardzo był wdzięczny bratowej za sympatję okazywaną jego synowi, ale w stosunkach lady Joanny i Rebeki zaszła widoczna zmiana, bo już tym razem nie było tej swobody i przyjaźni nawet, którą można było dostrzedz w czasie poprzedniej bytności Rebeki w Crawley, kiedy nasza heroina starała się zjednać sobie wszystkich. Dwie trafne uwagi małego Rawdona oziębiły trochę stosunek pomiędzy dwiema matkami, a przytem, kto wie, może sir Pitt był nadto nadskakującym dla swojej bratowej?
Mały Rawdon, jak każdy silny chłopiec w jego wieku, wolał towarzystwo męskie niż kobiece i zawsze był gotów biedz za ojcem do stajni kiedy Jim towarzyszył mu w tej wycieczce. Rawdonek był w dobrych stosunkach z gajowym swego stryja i lubił go bardzo. Pewnego dnia pan James, pułkownik i gajowy wybrali się na polowanie na bażanty i zabrali z sobą małego Rawdona. Potem znowu urządzili — ku nieopisanej radości małego chłopca — polowanie na szczury w stodole, czy też w jakimś starym budynku. Pozatykano starannie niektóre jamy, wpuszczono łasice do innych i każdy czekał na swojem stanowisku, z kijem wzniesionym do uderzenia na nieprzyjaciela. Mały jamnik pana James, sławny Forceps, stał nieruchomy z łapką podniesioną w górę, i z wielkiem wzruszeniem przysłuchiwał się krzykom szczurów w norach. Nieszczęśliwe ofiary, z odwagą jaką daje rozpacz, wybiegły z swoich podziemnych kryjówek próbując ostatniej szansy ocalenia przed nieuchronną śmiercią. Pies uchwycił jednego, gajowy zabił drugiego, a mały Rawdon uderzył z takim zapałem, że chybił szczura, ale przybił prawie łasicę.
Ale prawdziwie pamiętny dla niego dzień był ten kiedy wszystkie sfory psów pana Huddlestone-Fuddlestone były zebrane w Crawley-la-Reine na wielkie polowanie, które tam się odbyć miało. Widok ten był tak wspaniały, że Rawdonek był ciągle w nieopisanym zachwycie. O pół do jedenastej Tom Moody, dojeżdżacz pana Huddlestone-Fuddlestone, wjeżdżał kłusem w główną aleję, otoczony niezliczoną zgrają psów. Dwóch silnych w czerwonej liberji hajduków napędzało psy opieszałe, lub gotowe pomykać za spłoszoną tu i owdzie zwierzyną, a wymierzając umiejętne razy w miejsca najbardziej drażliwe, karcili niewczesną gończych i chartów gorliwość.
Na rosłym koniu, którego żebra policzyćby można i na ogromnem siodle siedział mały Jack, syn Tom’a Moody; wzrost jego doszedł do czterech stóp wysokości i na tem się zatrzymał, waga zaś tego człowieka nie przechodziła pięćdziesięciu funtów. Rumak idący pod nim był szczególnie przez pana Huddlestone-Fuddlestone lubionym. Inne konie niosły młodych groomów i poprzedzały swoich panów którzy w niewielkiej za nimi odległości postępowali.
Tom Moody podjechał pod ganek, odmówił poważnie przyjęcia wódki, przez szafarza mu ofiarowanej, i zatrzymał się trochę opodal domu ze wszystkiemi sforami psów, które się przewracały po gazonach, igrając, skacząc i pokazując sobie zęby. Gdyby nie energiczny głos Tom’a poparty przekonywującym argumentem harapa, kto wie czyby te igrzyska do krwawych nie doprowadziły utarczek.
Konie wierzchowe z małymi jeźdźcami zaczynają się ściągać jeden po drugim, a za nimi ukazują się w końcu sami panowie, obryzgani aż do kolan błotem, wchodzą do pokojów, wychylają po kieliszku wódki i składają damom uszanowanie.
Niektórzy z nich, mniej do salonu aniżeli do polowania zaprawieni, dosiadają znowu rumaków i harcują po zagonach, potem gromadzą się wokoło dojeżdżacza i gawędzą z nim o wypadkach ostatniej wyprawy, o zasługach tego lub owego charta i braku lisów.
W tem nadjeżdża sir Huddlestone na dzielnym rumaku, zsiada zeń dla powitania pań, i jako człowiek niemający wiele czasu do stracenia, wychodzi znowu przed ganek dla wydania stosownych rozporządzeń, tyczących się polowania. Mały Rawdon wychodzi na dziedziniec żeby się bliżej przypatrzeć psom, które skacząc na niego i uderzając radośnie silnemi ogony, o mało go nie obaliły na ziemię. Chłopiec nieco przelękniony broni się jak może od psich pieszczot, a Tom Moody zwija się, krzyczy i grozi, żeby utrzymać porządek i swawolne wybryki wesołości powściągnąć.
Sir Huddlestone dosiada konia, spadając nań całym swoim ciężarem.
— Jedźmy, Tom — powiedział baronet — kierujmy się w stronę djabelnego krzyża, dzierżawca Mangle zaręcza że widział w tej stronie dwa lisy.
Tom Moody daje sygnał trąbką, rusza z miejsca kłusem, a za nim puszczają się inni dojeżdżacie ze sforami psów, młodzi ludzie z Winchester, okoliczni dzierżawcy, a nawet włościanie w sandałach, zaciekawieni tak nowem jeszcze dla nich widowiskiem. Sir Hudlestone z pułkownikiem zamykali orszak rozwinięty na całą długość wjazdowej alei.
Wielebny Bute Crawley, surowo przestrzegający konwencjonalnej przyzwoitości, nie chciał pokazać się w stroju myśliwskim pod oknami swego synowca, ale czekał na swoim karym wierzchowcu przy skręcie alei, i jakby przypadkowo przyłączył się do postępującego naprzód orszaku, w chwili, kiedy sir Huddlestone nadjechał w towarzystwie pułkownika. Wkrótce cały orszak myśliwych zniknął z przed oczu małego Rawdona, który kilka minut jeszcze w niemym zachwycie pozostał.
Dotąd jeszcze nie możemy powiedzieć żeby mały Rawdon wkradł się głęboko do serca swego stryja, co zresztą tłumaczy zimnem usposobieniem baroneta, który większą część dnia przepędzał na szperaniu w księgach prawnicznych, albo na konferencjach z dzierżawcami. Ale to pewna że malec zupełnie sobie łaskę trzech ciotek zaskarbił, dzieci się do niego przyzwyczaiły, a nawet Zim go polubił. Sir Pitt łaskawym patrzył okiem, kiedy Zim zbliżył się do jednej z jego sióstr młodszych, a nawet dawał mu do zrozumienia, że osadzi go kiedyś na miejscu przez jego ojca, wielkiego łowczego, dziś zajmowanem. Ale Zim nie zbyt skwapliwie brał się do dzieła i zadawalniał się polowaniem na kaczki dzikie, słomki i bekasy, albo też używał swoich ferji świątecznych na prowadzenie wojny ze szczurami. Z tego już widzieć można, że sir Pitt umiał wywiązywać się ze swoich obowiązków względem rodziny w sposób bardzo niekosztowny.
Na nowy rok baronet hojnie obdarował brata, bo mu dał na jednego ze swoich bankierów weksel na sto funtów sterlingów. Możnaby tę ofiarę nazwać bohaterską, zważywszy że sir Pitt nie jedną walkę z sobą stoczyć musiał nim się ostatecznie na to zdecydował. Po dokonanym już czynie kontent był z siebie i nie żałował swojej wspaniałomyślności, bo cieszył się na samą myśl że został zapewne zaliczony do rzędu najhojniejszych i najliberalniejszych ludzi, Rawdon z synem opuszczali z żalem Crawley. Panie zaś rade były wewnętrznie że się pożegnały. Becky oddała się znowu zajęciom, które opisaliśmy w początku poprzedzającego rozdziału. Dzięki jej czynnemu dozorowi hotel Crawley przy Great Gaunt Street został odświeżony i można powiedzieć — odmłodniał, kiedy baronet zjechał z całą rodziną do stolicy, dokąd go powoływały obowiązki obywatelskie, gdzie miał zająć wysokie w parlamencie stanowisko, odpowiednie jego genjalnym zdolnościom.
Jako biegły dyplomata sir Pitt w ciągu pierwszej parlamentarnej kadencji nosił wszystkie projekta głęboko w sobie ukryte. Jeżeli otwierał czasem usta, to tylko dla poparcia petycji mieszkańców miasteczka Mudbury; ale za to uczęszczał regularnie na posiedzenia, jak człowiek chcący się obeznać z rutyną parlamentarną i z biegiem spraw publicznych. W domu cały niemal czas przepędzał na czytaniu nowych politycznych broszur, traktujących sprawy bieżące. Biedna lady Joanna niepokoiła się niesłychanie o męża, który — jak mówiła — zabijał się pracą i nocnem czuwaniem. Baronet tymczasem wszedł w bliższe stosunki z ministrami i z wybitniejszymi osobistościami w parlamencie, przekonany że w krótkim czasie niezawodnie sam luminarzem zostanie.
Łagodny i nieśmiały charakter lady Joanny budził w Rebece uczucie pogardy, którego prawie ukryć nie mogła. Ta naturalna prostota i otwartość w obcowaniu z wszystkimi — którą się odznaczała lady Joanna — ciężyły niezmiernie Rebece, co nawet przy talencie udawania nie mogło nie wpłynąć na ich stosunki. Nie można się więc dziwić że obecność Rebeki stała się dla jej bratowej ciężarem i krępowała ją nieznanym jej dotąd przymusem. Lady Joanna widziała że mąż jej ciągle tylko z Rebeką rozmawiał, zdawało się jej nawet że się niememi czasem znakami ci państwo porozumieć umieli, gdy tymczasem sir Pitt nigdy prawie nie miał nic do powiedzenia żonie, nigdy z nią ważnych nie poruszał kwestji. Wprawdzie lady Joanna nic z tego zgoła nie rozumiała, ale niemniej przeto czuła się upokorzoną widząc że nie ma nic lepszego do zrobienia ponadto jak milczeć, wówczas kiedy pierwsza lepsza intrygantka jak mistress Rawdon o wszystkiem sądzić umie i na wszystko ma gotową odpowiedź, której nie brak ani trafności, ani złośliwego dowcipu. Każda żona w takich warunkach czuje się osamotnioną, tem więcej że widzi swoją rywalkę gronem pochlebców otoczoną.
Na wsi, kiedy lady Joanna opowiadała bajeczki dzieciom wspartym na jej kolanach, nie wyłączając małego Rawdona, który ją bardzo lubił, samo wejście Rebeki z jej szatańskim uśmiechem i pogardliwem spojrzeniem plątało język wymownej przed chwilą matki. Wszystkie poetyczne obrazy, proste i naiwne myśli pierzchały jak owe powietrzne sylfidy i wróżki za zbliżeniem się złych i nieprzyjaznych genjuszków. Pomimo szyderczych trochę zachęcań Rebeki żeby tych ślicznych nie przerywała historyjek, lady Joanna nie umiała już ust otworzyć. Jakże wstrętnemi wydawały się Rebece te myśli tchnące spokojem i prostotą, jakże godnymi politowania ludzie, którzy w tem przyjemność znajdować mogli! Becky obdarzała tem samem uczuciem pogardy dzieci, jak również tych którzy dzieci lubili i w ich towarzystwie gustować mogli.
— To dobre jest dla tych, którzy się bawią w opowiadania bajeczek dzieciom — mówiła Becky do lorda Steyne, naśladując postawę lady Joanny otoczonej dzieciakami — nie znoszę tego popisywania się macierzyńską czułoskowością.
— Nie mniej jak djabeł nie znosi święconej wody, przerwał lord wykrzywiając usta, co zwykle u niego śmiech wyrażać miało.
Tak więc te panie nie szukały siebie chyba wtenczas tylko kiedy Becky potrzebowała czego od swojej bratowej. Przy każdem ich spotkaniu można było usłyszeć: „Moje życie, moja kochaneczko, moja droga“ i t. p. ale obie unikały siebie jak mogły. Sir Pitt przeciwnie obarczony licznemi zajęciami, znajdował codzień kilka chwil wolnych żeby je w towarzystwie bratowej przepędzić. Przed samym nawet objadem dyplomatycznym, na który się pierwszy raz wybierał, tak się potrafił urządzić, że przedstawił się bratowej w uniformie i z dekoracjami, które nosił w legacji Pupernikiel. Becky utrzymywała że kostjum ten przypadał niezmiernie baronetowi do twarzy i nie mniej była nim zachwyconą jak żona i dzieci, którym sir Pitt raczył się także pokazać. Dodała przytem że nigdy lepiej aniżeli teraz nie mogła się przekonać jak pochodzenie, albo raczej rasa niezbędnie jest potrzebną żeby umieć jak należy kostjum dworski nosić. Tym razem nie łatwo było baronetowi ukryć swe zadowolenie; spuścił oczy, zatrzymał wzrok na pończochach i z rozkoszą przypatrywał się swoim nogom, które, mówiąc nawiasem, były tak cienkie, jak szpada wisząca mu u boku: ale sir Pitt widział w nich zapewne jakiś wdzięk nieopisany, bo uczuł w tej chwili w sobie niezachwiane przeświadczenie że nie ma serca, któreby mu się oprzeć mogło.
Zaledwie baronet odszedł, mistress Rawdon odrysowała go w karykaturze i pokazała lordowi Steyne, a a ten zachwycony uderzającem podobieństwem kopji do oryginału, zabrał portret z sobą. Szlachetny lord raczył się zbliżyć do nowego baroneta w salonie Rebeki i nadzwyczaj uprzejmie członka parlamentu traktował. Pitt był uderzony wpływem, jaki mistress Rawdon wybierała na szlachetnego para Anglji, łatwością i trafnością jej spostrzeżeń, kiedy się zręcznie do rozmowy wmieszała, i powszechnem zajęciem, z jakiem zawsze słuchaną była.
Lord Steyne powiedział baronetowi że wróży mu świetną przyszłość w zawodzie publicznym, i że wszyscy z wielką niecierpliwością oczekują jego pierwszej mowy w parlamencie, bo wszędzie mówią o wysokich zdolnościach sir Pitta Crawley’a jako mowcy.
Pałac lorda Steyne, znajdujący się przy Gaunt-Square, nadał od dawna nazwisko ulicy Great-Gaunt-Street. To bliskie sąsiedztwo budziło w baronecie miłą nadzieję że pomiędzy lady Steyne i jego żoną zawiążą się wkrótce przyjazne stosunki. Jakoż po upływie dwóch dni rzucił sąsiadowi swoją kartę wizytową, chociaż od wieku przeszło obie rodziny żyły w takiem od siebie oddaleniu pomimo sąsiedztwa, że jedna o drugą nie troszczyły się wcale.
Wpośród tych intryg, wśród tego towarzystwa błyszczącego świetnością form lub dowcipem, Rawdon czuł się osamotnionym. Wprawdzie swobody jego nie krępowano bynajmniej; mógł iść gdzie chciał i kiedy mu się podobało, bez zbadania sprawy ze swoich wycieczek, do których go nawet zachęcano wyprawiając bądź do klubu, bądź na objady i kolacje z dawnymi kolegami z czasów kawalerskich. Często więc pułkownik zabierał syna i szedł na Great-Gaunt-Street, gdzie długie przesiadywał godziny w towarzystwie lady Joanny i jej dzieci, podczas kiedy sir Pitt zostawał w parlamencie. Czy się tu dobrze bawił? Trudno to przypuścić, bo mówił mało, nie ruszał się wcale, a jeszcze mniej myślał. Nie można było mu zrobić większej przyjemności jak dać mu jakieś zlecenie, posłać po informacje o koniu lub o służącym, albo dać do pokrajania pieczyste na obiad dla dzieci. Wilczysko uszy opuściło; Dalila ucięła włosy Samsonowi i okuła go w okowy. Burzliwy szaleniec przemienił się w ciężkiego, siwiejącego szlachcica.
Biedna lady Jane wiedziała dobrze że Rebeka zaprzęgła jej męża do swego rydwanu, ale przy każdem spotkaniu się te panie nie mówiły do siebie inaczej jak „moja droga“ albo „moje życie.“




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Makepeace Thackeray i tłumacza: Brunon Dobrowolski.