Targowisko próżności/Tom II/XLVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Targowisko próżności |
Tom | II |
Rozdział | Życie udręczeń i niedostatku |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1914 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek Jagielloński |
Tłumacz | Brunon Dobrowolski |
Tytuł orygin. | Vanity Fair: A Novel without a Hero |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Nasi znajomi z Brompton obchodzili także święta Bożego Narodzenia, ale nie gwarnie i nie wesoło.
Ze stu funtów rocznego dochodu Amelja oddawała trzy czwarte części rodzicom, reszta zaś musiała wystarczyć na potrzeby jej samej i syna. Te skromne środki, zwiększone stu dwudziestu funtami przysłanemi przez Josa, pozwoliły zaledwie przeżyć jakkolwiek i poczęstować kogo z przyjaciół — a tych nie było wiele — filiżanką herbaty. Cała rodzina złożona, jak wiemy z czterech osób, nie miała innej sługi jak Irlandkę, która służyła także małżonkom Clapp. Jedyną w tych ciężkich próbach dla rodziny pociechą było to, że mogli każdemu śmiało spojrzeć w oczy. Pan Sedley ze stratą fortuny nie stracił poważania, jakie dla niego zachowała rodzina pana Clapp, dawnego komisanta, który przypominał zawsze te czasy, kiedy w sali jadalnej wychylał szklaneczkę piwa za zdrowie pani Sedley, miss Emmy i pana Józefa przebywającego w Indjach. Urok tych wspomnień zwiększał się z latami; ile więc razy Clapp przychodził z kuchni, zaproszony przez pana Sedleya na szklankę groku lub herbaty, zawsze powtarzał wzdychając:
— Dobre to, proszę pana, były czasy, kiedyśmy tak przy Russel-Square zapijali.
Po tych słowach podnosił się z uszanowaniem i pił zdrowie pań, tak jak dawniej, w dniach błogiego o jutro spokoju. Według pana Clapp nikt nie dorównywał pani Melji ani pięknością, ani talentem do muzyki. Clapp nie chciał nigdy siadać w obecności dawnego swego patrona, nawet w klubie wstawał przed nim. A broń Boże żeby kto jedno słowo przeciwko panu Sedley powiedział, nigdyby tego nie ścierpał.
— Widziałem — mówił — najznakomitszych ludzi w Londynie ściskających rękę pana Sedley; a ileż to razy sam Rotszyld z nim na giełdzie, wziąwszy go pod rękę. Zresztą, co do mnie, wiem że wszystko winieniem panu Sedley.
Po upadku pryncypała Clapp — dzięki swemu kaligraficznemu pismu — znalazł w biurze jakiemś zajęcie.
— Mała rybka jak ja — mawiał — znajdzie zawsze dosyć wody na swój użytek.
Dawny wspólnik pana Sedley’a ofiarował panu Clapp miejsce u siebie, hojnie wynagradzając jego usługi. Wszyscy bogaci przyjaciele Sedley’a odsunęli się od niego; jeden tylko Clapp, dawny sługa i przyjaciel, został mu zawsze wiernym.
Jakże skrzętnie musiała się biedna wdowa rachować żeby czwarta część szczupłych dochodów mogła wystarczyć na ubranie przyzwoite małego Żorża i na opłacenie szkółki, do której — zwyciężywszy swoje obawy — Amelja zdecydowała się posyłać swoje ukochane dziecko. Ileż to razy do późnej nocy czuwać musiała ucząc się i przypominając sobie gramatykę, jeografję, żeby potem uczyć małego Żorża. Brała się nawet do łaciny, w tej nadziei że się sama tyle nauczy ile potrzeba do jasnego wykładu i ułatwienia nauki synowi.
Przepędzać dnie całe bez małego, oddać go pod surową dyscyplinę nauczyciela, nie módz go obronić od figlów dokuczliwych, szorstkich czasem towarzyszów; wszystko to dla czułej matki było bardzo ciężką próbą — możnaby powiedzieć — drugiem odłączeniem.
Żorż był uszczęśliwiony chodzeniem do szkoły; była to nowość dla niego, a to już jest dostatecznem żeby się dziecku podobać musiało.. To jeszcze więcej bolało matkę; zdawało się jej czasem że lżej byłoby dla niej przenieść rozłączenie się gdyby i dziecko że smutkiem ją żegnało; potem znowu wyrzucała sobie te egoistyczne uczucie i wolała go widzieć swobodnym i wesołym aniżeli smutnym.
Szkółka była pod kierownictwem wielebnego Binney’a, przyjaciela Amelji, będącego dla niej z wielkiem uwielbieniem. Żorż w krótkim czasie znaczne zrobił postępy, i ciągle przynosił matce nagrody swojej pilności. Wieczorem mnóstwo miał rzeczy do opowiedzenia mamie, jak naprzykład: że Lyons był dobry chłopiec; że ojciec Steel’a dostarczał mięso dla zakładu szkolnego; że matka Golding’a przyjeżdżała po niego co sobotę powozem; że Neat nosi spodnie ze strzemiączkami, i że on chciałby mieć takie same; że starszy Butte bardzo jest silny, a chociaż dopiero w początkowej jest klasie, wszyscy uczniowie utrzymują że Butte mógłby łatwo zbić pana Ward, szkolnego dozorcę. Amelja znała tym sposobem cały skład nauczycieli i urzędników szkoły tak dobrze jak każdy uczeń. Wieczorem zawsze pomagała synowi porobić ćwiczenia i tak się nieraz nad lekcjami umęczyła jak gdyby miała sama stanąć nazajutrz przed katedrą gderliwego nauczyciela.
Pewnego razu Żorż wrócił z podbitem okiem i z zapałem opowiadał matce i dziadkowi o odwadze okazanej przez niego w walce ze Smitem; mówiąc prawdę heroizm jego w tym wypadku nie miał w sobie nic nadzwyczajnego, a chłopiec nawet odniósł podobno dotkliwą porażkę. Amelja nie mogła darować tego Smithowi wówczas nawet kiedy był już spokojnym aptekarzem przy Leicester-Square.
Wśród takich to zajęć i zabiegów niewinnych upływało życie Amelji. Parę białych włosów na głowie i lekki rys na czole zawsze pogodnem i szlachetnem, oto jedyne ślady jakie czas zostawił. Widok ten ani żalu ani złego humuru w Amelji nie budził.
— Cóż to szkodzi starej jak ja kobiecie — mawiała z uśmiechem.
Całem jej marzeniem było doczekać się pociechy z syna, i dosyć tej chwili kiedy będzie otoczony czcią i uwielbieniem, jak każdy znakomity człowiek co — według matki — musiało niewątpliwie nastąpić. Amelja starannie zachowywała rysunki zeszyty z ćwiczeniami i opracowaniami, które pokazywała bliższym znajomym, jak gdyby te prace nosiły już na sobie piętno genjuszu. Kilka wybranych opracowań Amelja dała pannom Dobbin, dla pokazania tych arcydzieł ciotce i dziadkowi Żorża, w myśli że może tym sposobem uda się jej złagodzić choć w części ojca, który nieubłaganą surowością chciał — zdawało się — w grobie jeszcze syna dosięgnąć.
Dla Amelji wszystkie przewinienia i słabości jej męża były pogrzebane wraz z nim ze wspomnień zostały jej tylko ofiary, czułego kochanka, poniesione żeby się z nią połączyć, i ostatnie pożegnanie szlachetnego rycerza kiedy spieszył na pole bitwy żeby umrzeć w obronie króla. Takie wspomnienia musiały złożyć w jej sercu uśmiechnięty obraz bohatera spoglądającego z wysoka na dziecko, które jej zostawił, żeby biednej matce nie zabrakło odwagi i pociechy w życiu.
Opowiedzieliśmy już czytelnikowi jak dziadek Zorża, pan Osborne, stawał się z dniem każdym coraz więcej gwałtownym i kapryśnym; jak córka jego opływająca w dostatki, mająca na rozkazy konie, powóz i pieniądze, była pomimo to opuszczoną i najnieszczęśliwszą istotą. Wszystkie jej myśli zwracały się dziś do jednego tylko przedmiotu, a tym było dziecko jej brata. Udając się codzień pięknym swoim powozem na samotną przechadzkę, próżno szukała w cienistych parku alejach czy nie ujrzy dziecka, które jak sen lub widzenie zostało jej niewyraźnie w pamięci.
Siostra panny Osborne, pani bankierowa, raczyła ją kiedy niekiedy w Russell-Square odwidzać. Przywoziła wówczas z sobą dwoje chorowitych i wybladłych dzieci, powierzonych bonie, która przybierała manjery wielkiej pani. W rozmowie z siostrą Mistress Bullock wysypywała jak z rękawa świetne imiona swoich znajomych, okraszając ten suchy katalog znakomitości ploteczkami, które obiegały salony wielkiego świata. Jej Frydryczek był żywym obrazem lorda Klaudjusza Dolypood, we wszystkiem do niego podobny; Marylka zwróciła na siebie uwagę pani baronowej N. na przechadzce w Rochamton. Według pani Bullock siostra jej miała święty obowiązek wpłynąć na ojca żeby coś dla tych aniołów zapewnił i o ich przyszłości pomyślał, Fryderyczek mógłby i powinnienby wejść do gwardji, ale potrzebaby majorat dla niego wyrobić, pan Bullock krwawo się pocił żeby kupić posiadłość ziemską, ale należało przytem zebrać posag dla córki.
— Ja liczę na ciebie, moja droga — mówiła przyjaźnie mistress Bullock do siostry — bo to, co na mnie z fortuny ojca przypadnie, powinno według zwyczaju zostać przy imieniu mego syna. Nie uwierzysz co to za poczciwa i zacna ta Rhoda Macmull, o której ci już wspomniałam: wyobraź sobie że ma zamiar zaraz po śmierci swego ojczyma, lorda Casteltody — który już długo przy napadach epileptycznych nie pociągnie — ma, jak ci powiadam, projekt oczyścić z długów dobra rodziny Casteltody i utworzyć majorat dla małego Macduff Macmul.... nasz Fryderyczek mógłby mieć także ordynację. Namów więc ojca żeby u nas umieszczał swoje kapitały, lepiej to, niż na Lombard Street; przecież to nawet nie wypada żeby ojciec do zupełnie obcych sobie jak Stumpy i Rowd miał się udawać.
Po tego rodzaju rozmowach, których główną tręścią była próżność, połączana z nikczemnością, mistres Bullock obdarzyła siostrę całusem, bez silnego natężęnia strun sercowych, zabierała swoją niedołężną dziatwę i odjeżdżała do siebie.
Te odwiedziny królowej mody w domu Russel-Square jeszcze więcej psuły jej interesa. Jej ton protekcyjny nie zachwycał ani siostry, ani ojca, który za każdym razem coraz to nowe kapitały do domu spółkowego Stumpy i Rowdy odnosił.
Nasza biedna wdowa z Brompton czuwała jak zawsze nad swojem dzieckiem, nie przeczuwając nawet że ten drogi skarb był przedmiotem tylu gorących życzeń i myśli. Owego wieczora kiedy Jane Osborne opowiedziała ojcu swoje spotkanie z bratankiem, starzec nie wyrzekł na to ani słowa, ale się nie rozgniewał wcale, a przed udaniem się na spoczynek powiedział córce „dobra noc“ głosem nieco łagodniejszym, prawie czulszym niż zwykle. Może rozmyśla nad tem, co usłyszał od córki, ale to pewna że się o szczegółach jej wizyty u panien Dobbin dowiadywał, a w parę tygodni potem zapytał córkę co zrobiła z małym zegarkiem i z łańcuszkiem złotym, który miała zwyczaj nosić na szyi?
— Ale mój ojcze — odpowiedziała z przestrachem — to był mój własny zegarek... Sama go za moje pieniądze kupiłam.
— Wybierz sobie drugi zegarek, najpiękniejszy jaki znajdziesz — powiedział starzec; poczem nastąpiło głuche milczenie.
Panny Dobbin nalegały ciągle żeby Amelja pozwoliła im częściej zabierać małego; przedstawiały jej że ciotka okazywała silne przywiązanie do dziecka, że może i dziadek zmieni dotychczasowe usposobienie dla wnuka, któremu matka nie powinnaby psuć przyszłości swoim uporem. Amelja słuchała tych przypuszczeń z niedowierzaniem a chociaż dzień spędzony bez dziecka wydawał się jej bardzo długi, nie opierała się wymaganiom panien Dobbin i zewsze witała syna jak gdyby ten uszedł przed groźnem niebezpieczeństwem. Jeżeli chłopiec przywoził z sobą zabawki lub pieniądze, matka żywo była zaniepokojoną i wypytywała go o osoby, które tam widział.
— Widziałem — mówiło dziecko — starego woźnicę, co mnie wiózł powozem i czterema końmi i pana Dobbin’a w zielonem ubraniu, z czerwoną krawatką i z piękną szpicrutą na karym koniu... Szpicruta ze złotą gałką... bardzo ładna... Pan Dobbin obiecał mnie zawieść kiedy na polowanie do Surrey i powiedział że mi wieżę londyńską pokaże.
Pewnego dnia Żorż wróciwszy od panien Dobbin powiedział matce że widział tam jakiegoś starego pana, z gęstemi brwiami, w szerokim kapeluszu, z grubym złotym łańcuszkiem i brelokami. Ten pan przyjechał wtenczas kiedy Żorż siedział na szpakowatym kucyku, prowadzonym przez stangreta za uzdeczkę na około gazonu. Po objedzie stary pan kazał Żorżowi opowiadać sobie różne rzeczy, a ciotka płakać zaczęła.
— Bo ciocia płacze zawsze — dodał malec skończywszy swoje opowiadanie.
Amelja nie mogła już wątpić że dziecko widziało swego dziadka. Odtąd oczekiwała w ciągłym niepokoju jakiejś propozycji i przekonała się wkrótce że to przeczucie nie było mylnem. Pan Osborne chciał zabrać dziecko do siebie, obiecywał zapisać mu cały swój majątek, nadto zapewniał matce roczny dochód stały, który jej płacić zabowiązywał się nawet w razie gdyby mistress Osborne wyszła za mąż powtórnie, jak to powszechnie głoszono. Dziecko miało zostawać zawsze z dziadkiem w Russel.Square, lub gdziekolwiekby się temu ostatniemu zamieszkać podobało; pan Osborne przyrzekał przysyłać czasem syna do matki, żeby go mogła widywać. Amelja odebrała ten list w chwili kiedy była samą: matka jej wyszła z domu, a ojciec był, jak zwykle o tej porze, w City dla swoich interesów.
W całem życiu Amelji były może dwa lub trzy wypadki które ją do gniewu pobudziły. Tym razem plenipotent i oddawca listu starego Osborn’a, pan Poe, miał zręczność poznać czem była ta dobra i łagodna kobieta w chwili silnego oburzenia. Po przeczytaniu listu Amelja zerwała się z miejsca w gorączkowym stanie, podarła na drobne kawałki list pana Osborn’a i rzucając je na ziemię zawołała w najwyższem uniesieniu:
— Ja mam wychodzić za mąż!... Sprzedać moje dziecko!... Możnaż się do tego stopnia ośmielić, żeby mnie tak znieważać! Proszę powiedzieć panu Osborne że list jego jest niegodziwością, rozumiesz pan, nikczemną niegodziwością,.. Oto jedyna odpowiedź jaką dać panu mogę, możesz pan ją zanieść temu przez kogo jesteś tu przysłany.
Po tych słowach Amelja ukłoniła się i wyszła z pokoju, zostawiając plenipotenta w prawdziwem osłupieniu.
Państwo Sedley wróciwszy do domu nie zauważyli wzruszenia Amelji, która im nigdy ani słowa o tym wypadku nie wspomniała. Każde z nich miało czem zająć swoją uwagę: Pan Sedley zawsze był swoim spekulacjom oddany, i pomimo doznanych niepowodzeń z równą zawsze gorliwością wycieczki swoje do City odbywał codziennie. Zawsze nosił w głowie plan nowego jakiegoś przedsiębiorstwa, mającego przynieść najświetniejsze zyski w przyszłości; żadne też uwagi pana Clapp nie mogły go odprowadzić od niepewnych interesów, o których wadze i doniosłości wierny exkomisant dowiadywał się już po czasie, kiedy było za późno żeby złemu zapobiedz i znacznych strat uniknąć. Że zaś pan Sedley wierny był swojej zasadzie żeby przy kobietach nie mówić nigdy o interesach, ztąd naturalnie wyniknąć musiało że tak żona jak i córka nie domyślały się nawet jak dalece ich byt materialny był zachwiany, aż do chwili kiedy biedny starzec widział się zmuszony zrobić im smutne wyznanie.
Wszystkie wypłaty rozchodów tego skromnego domowego gospodarstwa, uiszczane dawniej tygodniowo, urosły dziś do przerażających rozmiarów, a cyfra ta z każdym dniem się zwiększała. Jednego dnia pan Sedley przyszedł do żony z twarzą zmienioną i oznajmił jej że pieniądze, których oczekiwał z Indji, nie przyszły wcale. Wierzyciele regularnie dotąd opłacani przez panią Sedley, proszeni dziś o cierpliwość, okazywali się mniej łatwymi w interesie z nią, aniżeli z klijentami, od których trudno im było wydobyć pieniądze. Amelja — jak mówiliśmy — z najlepszem sercem robiła ofiarę z większej części szczupłych swoich dochodów, co pozwoliło zaspokoić zaledwie konieczne domowe potrzeby w ciągu sześciu miesięcy. Ale po upływie tego czasu, pieniądze oczekiwane z Indji nie nadeszły, a interesa pana Sedley’a coraz więcej wikłać się zaczęły. Mistress Sedley niedołężniała z wiekiem, upadała na duchu i nie wychodziła prawie z kuchni, gdzie siedziała milcząc obok mistress Clapp, albo cicho płakała. Rzeźnik nie chciał już dawać mięsa; piekarz i właściciel korzennego sklepu zuchwale i szorstko przemawiać zaczęli; mały Żorż uskarżał się że objady niedobre. Amelja chętnie przestałaby na kawałku chleba dla siebie, ale nie była w stanie przenieść żeby dziecku jej na czemkolwiek zbywało; robiła więc co mogła i odmawiała sobie wszystkiego, byleby tylko dogodzić małemu.
Z każdym dniem kłopoty się powiększały. Oddając rodzicom trzy części dopiero odebranej pensji, Amelja uprosiła ich żeby pozwolili z tych pieniędzy zapłacić nowe ubranie dla małego Żorża. Odpowiedziano jej na to że pieniądze przysyłane rocznie przez Jos’a dotąd nie nadeszły, że w domu od dawna już wielki czuć się daje niedostatek, co zresztą — dodała sucho matka — Amelja powinnaby już nie od dziś dostrzedz, gdyby cała jej uwaga nie była zwróconą wyłącznie na pana Żorża. Amelja nic nie odpowiedziała na tę wymówkę, oddała wszystkie pieniądze matce i poszła do swego pokoju gdzie już łez wstrzymać nie mogła. Któż potrafi opisać smutek matki kiedy po wielu naradach ze szwaczką nad krojem zamówionego ubrania, musiała uprzedzić że już robota niepotrzebna.
Ale najboleśniej było dla niej powiedzieć to małemu, który zanosił się od płaczu. Wszyscy jego rówieśnicy mieli nowe ubranie na święta Bożego Narodzenia, i zapewne będą się z niego wyśmiewać. Malec robił gorżkie wyrzuty matce że mu obiecała sprawić nowe suknie i nie dotrzymuje słowa. Za całą odpowiedź Amelja uściskała dziecko i wzięła się do naprawiania starych i znoszonych rzeczy, skraplając je obficie łzami. Wtem przyszło jej na myśl że jeżeli sprzeda cokolwiek ze swojej skromnej garderoby to może będzie mogła ubrać swego małego. Miała jeszcze ten sam szal który Dobbin jej z Indji przysłał, a pamiętała magazyn gdzie za lepszych czasów nieraz z matką robiła sprawunki i gdzie podobne towary się znajdowały. Ta myśl okryła jej twarz rumieńcem a oczy zajaśniały radością. Kiedy Żorż wychodził do szkoły, uciskała go serdecznie i patrzyła nań z rozpromienioną twarzą, a malec odgadł w spojrzeniu matki że się czegoś pomyślnego spodziewać może.
Amelja zawinęła szal w chustkę, ukryła pakiecik pod futrem i wyszła do miasta, idąc z takim pośpiechem, że zwracała na siebie powszechną uwagę. Już sobie rozliczała że jeżeli będzie miała dosyć pieniędzy, to kupi małemu książki, które mieć pragnął, opłaci szkołę i sprawi płaszcz ojcu, żeby zastąpić dawne znoszone okrycie. Tym razem rachuby jej nie zawiodły; szal ofiarowany przez majora był w tak dobrym gatunku, że kupiec z wielką ochotą dał właścicielce dwadzieścia gwinei i zacierał ręce z ukontentowania że tak korzystny zrobił interes.
Upojona radością i szczęściem Amelja wbiegła z swoim skarbem do księgarni, zaopatrzyła się w książki tak gorąco ugragnione, wróciła do domu, i napisawszy na wstępnej karcie pierwszego tomu: „Zorzowi Osborne, w dzień Bożego Narodzenia, upominek od kochającej go matki“, chciała położyć książki na stoliku, żeby je zastał jak ze szkoły powróci. Ale zaledwie wyszła ze swego pokoju, spotkała w korytarzu matkę, która patrząc z zadziwieniem na złocone i bogato oprawne książki, zapytała:
— Cóż to niesiesz?
— Książki dla Żorża, odpowiedziała, rumieniąc się Amelja; ja... mu je obiecałam... na święta.
— Książki? zawołała z oburzeniem staruszka. — Książki, kiedy my chleba nie mamy! Książki, kiedy ja wszystko już z kosztowniejszych rzeczy spieniężyłam, kiedy srebro stołowe sprzedałam, kiedy nawet szal zdjęłam z siebie żeby starego ojca od więzienia ocalić, żeby nas i twoje dziecko wyżywić! Wszystko poświęciłam byleby żaden z wierzycieli nie mógł nas znieważać, trzebaż było zapłacić za mieszkanie temu poczciwemu panu Clapp, bo i jego interesa dosyć są ciężkie, i on ma wypłaty! Ach Ameljo! ty mnie zabijasz twojemi książkami i twojem dzieckiem, dla którego nędzę gotujesz, byleby go zatrzymać przy sobie, nie chcesz go oddać... Dałby Bóg, Ameljo, żebyś była szczęśliwszą matką odemnie! Ot, Jos opuszcza ojca w nieszczęściu i w starości; a twój Żorż, któryby mógł być kiedyś w dostatkach i mieć przysłość zapewnioną... chodzi do szkoły przy zegarku i łańcuszku złotym, kiedy twój biedny ojciec nie ma grosza w kieszeni!
Płacz i łkania przerwały mowę staruszki, ale słowa te rozeszły się po całym tym małym domku, i doszły do uszu innych kobiet, które ani jednego nie straciły wyrazu.
— O! moja matko! zawołała Ameija, czemużeś mi pierwej tego nie powiedziała... Obiecałam mu te książki... i dziś rano szal sprzedałam... oto pieniądze; niech matka je weźmie!...
To mówiąc wyjęła drżącą ręką pieniądze z kieszeni, włożyła je w ręce matki, upuszczając kilka sztuk złota, które się potoczyły po schodach.
Po tej bolesnej scenie Almelja poszła do swego pokoiku, i przerażona ogromem grożącej nędzy, oddała się najgłępszej rozpaczy. Zrozumiała ona teraz że przez macierzyński egoizm psuła los swego syna, który mógł by mieć wychowanie, majątek i pozycję w świecie odpowiednią jego urodzeniu. Teraz dopiero biedna kobieta poczuła że ojciec jej poświęcił wszystko przez przywiązanie dla niej; godziłoż się teraz zamykać los dziecku swoim uporem, i gotować nędzę starym rodzicom wówczas, kiedy jednem słowem wszystko zmienić mogła? Złamane serce córki i matki odgadło i odczuło tę bolesną rzeczywistość w całej nagości.